MARIE HEANEY
ZA DZIEWIĄTĄ FALĄ KSIĘGA LEGEND IRLANDZKICH
Przełożył Mieczysław Godyń
WYDAWNICTWO ZNAK KRAKÓW 2014
TUATHA DE DANaAN
Dawno, dawno temu do Irlandii przybyli na licznych okrętach Tu- atha De Danaan, aby objąć w posiadanie kraj zamieszkany przez plemię Fir Bolg. Przybysze wywodzili swój ród od bogini Danu, a ich uczeni mężowie posiadali ogromną moc i czczono ich na rów- ni z bogami. Byli biegli we wszelkich sztukach znanych druidom, takich jak magia, wieszczenie i wiedza tajemna. Umiejętności swe zdobyli w Falias, Gorias, Findias i Murias, czterech wielkich mia- stach północnych wysp. Gdy dopłynęli do Irlandii i wylądowali na zachodnim wybrzeżu, podpalili swe łodzie, aby nikogo z nich nie kusiła myśl o odwrocie. Dym z płonących łodzi przesłonił słońce i zasnuł gęstym tumanem ziemię na trzy dni, toteż Fir Bolgowie sądzili, że Tuatha De Dana- an przybyli spowici w czarodziejską mgłę. Najeźdźcy przywieźli z sobą cztery największe skarby plemienne. Z Falias wzięli Lia Fail, czyli Głaz Przeznaczenia. Przenieśli go po- tem do Tary, a głaz krzyczał ludzkim głosem, ilekroć zasiadł na nim prawowity król Irlandii. Z Gorias zabrali włócznię Lugha. Ten, kto ją dzierżył w ręku, był niepokonany w walce. Z Findias pochodził nieodparty miecz Nuady. Nikt nie mógł ujść jego ciosu, gdy dobyto go z pochwy. Z Murias przywieźli kocioł Dagdy. Nikt nie odchodził odeń głodny.
15 MARIE HEANEY
Nuada był królem Tuatha De Danaan i to on powiódł ich prze- ciwko Fir Bolgom. Starli się w okrutnym boju na równinie Moytura. Była to pierwsza z bitew, które Tuatha De Danaan stoczyli w miej- scu o tej nazwie. Tysiące Fir Bolgów poległo – razem sto tysięcy – a wśród nich władca plemienia, Eochai Mac Erc. Oddało także życie wielu synów bogini Danu, ich król zaś, Nuada, postradał w walce rękę, odrąbaną aż po ramię. W końcu Tuatha De Danaan złamali opór Fir Bolgów; ledwo garstka ich uszła z życiem. Ci, którzy ocaleli, wsiedli na statki i po- żeglowali ku odległym wyspom rozsianym wokół Irlandii. Po ucieczce Fir Bolgów Tuatha De Danaan objęli kraj w posia- danie i powędrowali ze swymi skarbami do Tary. Tam ogłosili się panami wyspy. Lecz czekała ich jeszcze jedna wojna. Bo choć po- konali Fir Bolgów, zagrażał im ktoś o wiele potężniejszy. Byli to Fo- morianie, demonom podobny lud zamieszkujący wyspy, na których schronili się Fir Bolgowie.
BALOR O ZŁYM OKU
Najpotężniejszy władca Fomorian zwał się Balor. Niektórzy z jego poddanych byli tak szpetni i kostropaci, że budzili strach sa- mym wyglądem. Jeszcze inni mieli tylko jedną rękę i jedną stopę. Ów Balor zbudował na swej wyspie świetlistą wieżę. Była cała ze szkła, w słońcu zaś lśniła niczym złoto. Z jej wyżyn władca mógł wypatrywać obcych statków i jeśli zbliżyły się nadmiernie do brze- gu, wysyłał swych nie znających litości morskich rozbójników, aby je złupili. Zresztą Fomorianie grabili nie tylko statki. Zapuszczali się aż do Irlandii, napadali wsie, brali jeńców, rabowali ziemię i ściągali daniny. Ich druidzi znali straszliwe zaklęcia i właśnie mocą jedne- go z takich zaklęć zdobył Balor władzę i przezwisko. A było to tak. Pewnego dnia młody Balor, mij ając wzniesiony na odludziu dom, usłyszał z wnętrza monotonny śpiew. Wiedział, że jest to miejsce
16 KSIĘGA LEGEND IRLANDZKICH zakazane, tam bowiem zbierali się druidzi, by wypróbowywać nowe zaklęcia, lecz ciekawość wzięła w nim górę. Ujrzawszy wysoko na ścianie domu otwarte okno, wspiął się po murze i zajrzał ukradkiem do środka. Nic jednak nie zobaczył, bo izbę wypełniał gryzący dym. Rzucił okiem jeszcze raz i w tej właśnie chwili śpiew wzmógł się, a gęsty obłok dymu buchnął Balorowi prosto w twarz. Oślepiony trującymi wyziewami młodzieniec nie mógł otworzyć oka. Runął na ziemię, wij ąc się z bólu. Zanim porwał się do ucieczki, z domu wy- szedł jeden z kapłanów. Na widok tego, co się stało, druid rzekł do Balora: – Zaklęcie, które wypowiadaliśmy, niesie z sobą śmierć. Jego wy- ziewy wsączyły zabójczy jad w twoje oko. Od dziś każdy, na kogo spojrzysz tym złym okiem, zginie! Tak właśnie Balor zdobył swój przydomek. Przebywając wśród współplemieńców, trzymał oko zamknięte. Lecz nieprzyjaciele padali jak muchy, gdy tylko zwrócił ku nim swe śmiercionośne spojrzenie. W miarę jak przybywało mu lat, powie- ka oka robiła się coraz cięższa, aż w końcu nie mógł jej odemknąć bez cudzej pomocy. Wrażono więc w powiekę pierścień z kła morsa i przewleczono przezeń powrozy. Trzeba było dziesięciu ludzi, żeby udźwignąć ten niezmierny ciężar, ale za to dziesięć razy po dzie- sięciu wrogów ginęło od jednego spojrzenia. Złe oko uczyniło Balo- ra ważną fi gurą wśród Fomorian i wkrótce stał się najpotężniejszy z nich wszystkich. Jego okręty nękały Irlandię nieustannymi napa- ściami, a rozbójnicy, którym przewodził, brali w niewolę uczonych mężów z plemienia De Danaan. Balor skrywał jednak w sobie pewien lęk. Oto jeden z druidów przepowiedział mu kiedyś, że zginie z ręki własnego wnuka. Ba- lor miał tylko jedno dziecko, córkę imieniem Eithlinn. Kazał za- tem wznieść jeszcze jedną wieżę i zamknął w niej dziewczynę wraz z dwunastoma niewiastami, które miały jej pilnować. Ostrzegł nie- wiasty, że Eithlinn nie tylko nie powinna nigdy ujrzeć mężczy- zny, lecz że nie wolno nawet wymówić w jej obecności tego słowa.
17 MARIE HEANEY
Uczyniwszy to, poczuł się bezpieczny, gdyż bez męża Eithlinn nie mogła mieć dziecka, a jemu samemu nie groziła już śmierć. Balor gnębił i uciskał Tuatha De Danaan niepomiernie. Nakła- dał na nich srogie ciężary. Musieli mu oddawać trzecią część swe- go ziarna, trzecią część mleka i, co najgorsze, jedno dziecko na tro- je narodzonych. Fomorianie budzili przeto strach i nienawiść swoją chciwością i okrucieństwem, a najbardziej ze wszystkich obawiano się Balora. Uwięziona w wieży Eithlinn wyrosła na piękną pannę. Towa- rzyszki były dla niej miłe, zabawiały ją, jak mogły, i przysposabiały do różnych niewieścich zajęć. Lecz Eithlinn czuła się samotna. Gdy z wysokiego okna wieży patrzyła na morze, widziała w oddali dłu- gie, prześlizgujące się po falach łodzie curragh, a w nich ludzi zgoła niepodobnych do tych, których znała wcześniej. Również w snach pojawiała się jej wciąż ta sama, nieznajoma twarz, rozniecając w ser- cu tęsknotę i pragnienie spotkania osoby, do której należała. Pytała strzegących ją niewiast, kim są ludzie, których widywała w oddali i w swoich snach, lecz dwórki milczały. Miały w pamięci rozkaz Ba- lora, aby słowo „mężczyzna” nigdy nie padło z ich ust przy Eithlinn.
NARODZINY LUGHA
Balor, choć bydła miał pod dostatkiem, pałał żądzą zdobycia pew- nej cudownej krowy, Glas Gaibhleann, której wymiona nigdy nie wysychały, a która była własnością człowieka z plemienia De Da- naan imieniem Cian. Władca Fomorian, przybierając rozmaite po- staci, chodził krok w krok za Cianem i jego niezwykłą krową, wypa- trując sposobności, by uprowadzić zwierzę na swoją wyspę. Pewnego dnia ujrzał Ciana i jego brata, zmierzających do kuźni trzeciego brata, Goibniu, który kuł dla nich oręż. Cian wiódł krowę na postronku, albowiem tak wielu ludzi próbowało ją ukraść, że nie można jej było puszczać wolno, tylko trzeba było pilnować w dzień
18 KSIĘGA LEGEND IRLANDZKICH i w nocy. Cian wszedł do kuźni, żeby porozmawiać z Goibniu, drugi zaś brat został na zewnątrz z Glas Gaibhleann. Balor uznał, że nade- szła dlań pora działania. Przybrał prędko postać rudowłosego chłop- ca, podszedł do stojącego przy krowie mężczyzny i odezwał się: – Czy i dla ciebie kują miecz? – Tak – odparł zagadnięty – za chwilę moja kolej. Kiedy Cian wyjdzie z kuźni, oddam mu krowę pod opiekę i sam wejdę do Go- ibniu, by odebrać broń. – Tak ci się tylko zdaje – mruknął chłopiec. – Nie starczy już stali na twój miecz. Bracia cię oszukali. Zużyli całą stal, żeby mieć większe i cięższe miecze, a ty nie będziesz miał żadnego! Słysząc to, trzeci brat wpadł w furię. Wcisnął chłopcu w rękę po- stronek od krowy i popędził do kuźni, by rozprawić się z braćmi. Balor natychmiast wrócił do swojej postaci i ciągnąc krowę za ogon, dopadł co tchu do wybrzeża, wskoczył do morza i ruszył ku włas- nej wyspie, gdzie był bezpieczny. Na widok brata, który miotając obelgi, wpadł jak burza do kuź- ni, Cian zrozumiał, że stało się coś złego. Wybiegł na dwór aku- rat w porę, by zobaczyć, jak Balor wlecze za sobą Glas Gaibhleann przez wodę. Po chwili krowa i człowiek byli już tylko dwoma ma- leńkimi punktami na widnokręgu. Teraz z kolei Cian zawrzał gnie- wem i począł rugać brata, że dał się podejść jak dziecko. Ale było już za późno. Krowa przepadła. Cian udał się do druida i poprosił o pomoc, jednak czarnoksięż- nik przypomniał mu, że nikt nie może podejść do Balora, nie nara- żając się przy tym na pewną śmierć z powodu jego złego oka. Cian gotów był odzyskać krowę za wszelką cenę, poszedł więc do ka- płanki imieniem Birog, która posiadała jeszcze większą moc czaro- dziejską niż druid. Ta przebrała go za kobietę, a potem wyczarowa- ła wiatr tak silny, że Cian i ona sama, uniesieni podmuchem, wzbili się w powietrze i dolecieli aż do wyspy Balora. Wiatr osłabł i opadli bez szwanku na ziemię u stóp wieży, w której więziono Eithlinn. Birog zawołała do niewiast strzegących królewny:
19 MARIE HEANEY
– Błagam, pomóżcie nam! Moja towarzyszka jest królową Tuatha De Danaan. Ucieka przed nieprzyjaciółmi, którzy chcą ją zgładzić. A tu noc nadchodzi! Miejcie litość i wpuście nas do środka! Wartowniczki, widząc dwie niewiasty w potrzebie, zlitowały się i pozwoliły Cianowi i Birog wejść do wieży. Gdy tylko znaleźli się w środku, Birog wypowiedziała następne zaklęcie i wszystkie kobiety zmorzył sen. Wszystkie z wyjątkiem Eithlinn. Cian zrzucił niewieści przyodziewek, wbiegł po schodach na górę i w małej izbie na szczycie wieży natknął się na Eithlinn, spoglądającą smutno w morze. Przeszło mu przez głowę, że to naj- piękniejsza dziewczyna, jaką widział w życiu. A gdy tak patrzył na nią, Eithlinn odwróciła się i oto ujrzała przed sobą tego, o którym rozmyślała po całych dniach i śniła po nocach. Oboje w uniesieniu wyznali sobie miłość i padli w objęcia. Ponieważ on i Eithlinn kochali się nawzajem, zapragnął Cian, by umiłowana opuściła swe więzienie i zamieszkała z nim pod jed- nym dachem. Odnalazł Birog i jął przekonywać kapłankę, by uży- ła swych czarów do uwolnienia ich trojga z wieży. Jednakże Birog bała się Balora. Drżała z trwogi na myśl, że król Fomorian odnaj- dzie ich i uśmierci swoim złym okiem. Dlatego, nie zważając na pro- testy Ciana, oderwała go od Eithlinn podmuchem zaklętego wiatru i uniosła z sobą do Irlandii. Eithlinn była zdruzgotana odejściem Ciana. Otucha wróciła do jej serca dopiero wtedy, gdy spostrzegła, że wyda na świat dziecko. I tak też się stało. W stosownym czasie urodziła syna i dała mu na imię Lugh. Kiedy do Balora dotarła wieść o narodzinach wnuka, król posta- nowił jak najprędzej pozbyć się dziecka, żeby nie mogła się spełnić przepowiednia druida. Wydał rozkaz, by nowo narodzonego wrzu- cono do morza. Na nic zdały się rozpaczliwe błagania Eithlinn. Siłą odebrano jej syna i zaniesiono na urwisty brzeg. Strażniczki z wie- ży owinęły małego Lugha w płótno, sczepiły zawiniątko zapinką i wrzuciły do wody. Na oczach szlochających niewiast zapinka od-
20 KSIĘGA LEGEND IRLANDZKICH pięła się i niemowlę osunęło się w głębinę; tylko puste płótno uno- siło się na falach. Balorowi spadł kamień z serca, gdy dowiedział się, że Lugh utonął. Znów był bezpieczny. Nie miał już wnuka, który by dybał na jego życie. Lecz Lugh ocalał. Birog, poskromicielka wichrów, zobaczyła, co się dzieje, wyłowiła malca z wody i uniosła w przestworza. Po nie- długim czasie byli już w Irlandii, z dala od wyspy Balora. Jak on- giś zaniosła Ciana do Eithlinn, tak teraz zwróciła syna ojcu. Cian nie posiadał się z radości na widok odzyskanego dziecka. Oddał go na wychowanie jednej z córek królewskich, która pokochała Lugha, jakby był jej własnym synem. W domu swej przybranej matki Lugh nauczył się wielu pożytecz- nych rzeczy. Biegli w kunsztach rękodzielnicy szkolili go w obróbce drewna i metalu, a zapaśnicy i atleci dokazywali na jego oczach cu- dów zręczności i siły, zapraszając, by przyłączył się do ich ćwiczeń. Od bardów i muzykantów usłyszał opowieści o dawnych bohate- rach oraz nauczył się grać na harfi e i na bębnie. Królewski medyk wpoił mu zasady stosowania ziół i eliksirów leczących choroby, cza- rownicy zaś odsłonili przed nim swe tajemne moce. Otrzymał imię Lugh o Długiej Ręce, a jego zręczność dorównywała urodzie. Poza tym, choć o tym nie wiedział, nosił w sobie moc, od której miał zgi- nąć jego dziad, Balor o Złym Oku.
POD RZĄDAMI BRESA
Podczas gdy Lugh dorastał w domu swej mlecznej matki i uczył się wszystkich sztuk i rzemiosł, jakie tam uprawiano, inny pół-Fomo- rianin był królem Tuatha De Danaan i zasiadał na tronie w Tarze. On również odznaczał się wielką urodą, zwano go przeto Bres Na- dobny. Lecz był przy tym chciwy i strachem podszyty. Zanim Bres objął rządy nad plemieniem De Danaan, władzę kró- lewską sprawował w nim Nuada. To właśnie on zdobył Irlandię dla
21 MARIE HEANEY swego ludu, wiodąc go do boju przeciwko Fir Bolgom. Potężna ar- mia Nuady przepędziła Fir Bolgów z wyspy, objęła ją w posiadanie i zbudowała w Tarze królewską fortecę. Wszelako w bitwie z Fir Bol- gami Nuada stracił rękę, odrąbaną mieczem Srenga. I choć odniósł zwycięstwo, utracił tron. Tuatha De Danaan mieli bowiem prawo mówiące, że jedynie mąż o nieskazitelnej budowie ciała może wła- dać ludem. Bezręki Nuada nie nadawał się już na króla. Lud wybrał zatem na jego miejsce Bresa Nadobnego. Ojciec Bre- sa był Fomorianinem, toteż Tuatha De Danaan mieli nadzieję, że nowy przywódca zawrze sojusz z Balorem i położy wreszcie kres okrutnym najazdom Fomorian na Irlandię. Rządy Bresa okazały się jednak zgubne dla plemienia bogini Danu. Fomorianie, owszem, zawarli sojusz, ale tylko z samym Bresem. Wykorzystując jego sła- bość i chciwość, nakładali na Tuatha De Danaan coraz sroższe dani- ny, a Bres dorzucał jeszcze do tego brzemienia ustalone przez siebie powinności. Wyzuł przywódców plemiennych z bogactwa i władzy i wyznaczał ich do najcięższych prac. Wódz Ogma musiał rąbać drzewo, a Dagda budował umocnienia wokół twierdzy królewskiej. Zachłanność i podłość Bresa sprawiły, że dwór w Tarze stał się miejscem zimnym i ponurym. Zamilkli bardowie i muzykanci, ry- cerzy i herosów zmieniono w niewolników. Wodzów, którzy przy- bywali z wizytą do króla, nie częstowano, jak kazał zwyczaj, jadłem i napitkiem ani nie dostarczano im żadnej rozrywki. Pewnego dnia do warowni Bresa zawitał poeta Cairbre. Spodzie- wał się godnego przyjęcia, jakiego w owych czasach zaznawali po- eci od swych możnych opiekunów. Tymczasem zaprowadzono go do ciemnej, nędznej nory, bez łoża, bez stołka, bez ognia w paleni- sku. Dostał trzy suche placki na małym talerzu i to było wszystko. Cairbre uniósł się gniewem na Bresa. Nie mógł ścierpieć, że potrak- towano go w tak uwłaczający sposób. Następnego poranka opuścił niegościnne miejsce, a gdy znalazł się z dala od Tary, ułożył satyrę na króla. Była to pierwsza satyra, jaką stworzono w Irlandii. Poeta użył jej, aby rzucić przekleństwo na Bresa.
22 KSIĘGA LEGEND IRLANDZKICH
– Bres cienko przędzie! – zawołał i słowa jego ziściły się. Od tej chwili bogactwa Bresa jęły topnieć, on sam podupadł na zdrowiu, a poddani ledwo znosili nędzę i ucisk. Satyra Cairbre’a odniosła jeszcze jeden skutek: ośmieliła i zachę- ciła przywódców Tuatha De Danaan do buntu przeciwko ciemięż- cy. Danaanie gotowi byli usunąć tyrana z tronu, powstrzymywało ich wszakże to, że nie mieli nikogo odpowiedniego na jego miejsce. Gorąco pragnęli powrotu Nuady, lecz dopóki miał on tylko jedną rękę, było to niemożliwe. Los przyszedł im z pomocą. Nuada odzyskał rękę dzięki biegło- ści dwóch mężów: Diana Cechta, naczelnego lekarza Tuatha De Da- naan, i jego syna Miacha. Dian Cecht zaczął od tego, że sporządził dla Nuady rękę ze sre- bra. W niczym nie ustępowała prawdziwej – można ją było zginać w łokciu i w przegubie, jak również poruszać palcami – co wpra- wiło Nuadę w zachwyt. Wnet odzyskał sprawność i zasłynął jako Srebrnoręki. Nadal jednak nie był bez skazy, jako że rękę miał sztuczną i wciąż nie nadawał się na króla. Dlatego syn Diana, Miach, wta- jemniczony przez ojca w sekrety sztuki medycznej, postanowił za- stąpić srebrną rękę prawdziwą ręką Nuady. Wziął odrąbane ramię, które po bitwie zabalsamowano, i poszedł z nim do króla. Odjął władcy srebrną rękę i w jej miejsce wstawił odrąbaną kończynę. Po- tem wypowiedział nad nią zaklęcie:
Staw do stawu i ścięgno do ścięgna! Ścięgno do ścięgna i staw do stawu!
Zabieg trwał dziewięć dni i przez ten czas Miach ani na chwilę nie odstępował króla. Najpierw przymocował mu wyprostowaną rękę do ciała, ażeby przyrosła do pachy; trwało to trzy dni. Potem zgiął rękę w łokciu i przywiązał królowi do piersi; zajęło to następ- ne trzy dni, po upływie których Nuada mógł swobodnie poruszać
23 MARIE HEANEY kończyną. Wreszcie przez kolejne trzy dni Miach okładał rękę Nu- ady miałkim popiołem ze zwęglonego sitowia, aby wyleczenie było całkowite. I udało się! Ręka odzyskała dawną siłę i giętkość. Nuada znów mógł być królem. Rozradowały się serca synów bogini Danu. Lecz Miach zapłacił straszliwą cenę za swą dobroć i lekarski kunszt. Oto Dian Cecht oszalał z zazdrości, że jego uczeń, a w do- datku syn rodzony, prześcignął go w wiedzy i zręczności. Pij any wściekłością i zawiścią ugodził Miacha w głowę mieczem. Pierw- szy cios rozciął tylko skórę i Miach w okamgnieniu zasklepił ranę. Drugi sięgnął kości, lecz Miach i z tym sobie poradził. Trzeci cios rozpłatał czaszkę i dotarł niemal do mózgu; mimo to Miach zdołał odzyskać równowagę. Za czwartym uderzeniem Dian Cecht prze- ciął synowi mózg i Miach padł martwy. Dian Cecht pochował syna na równinie pod murami Tary. Przez noc na mogile Miacha wyrosły cudowne zioła, dokładnie obrysowu- jąc jego ciało, wraz z wewnętrznymi narządami, kośćmi i ścięgnami. Każde z ziół posiadało swoiste moce lecznicze, w zależności od częś- ci ciała, z której wyrastało. Kiedy Airmed, siostra Miacha, przyszła opłakiwać brata, ujrzała rosnące na grobie zioła, a było ich wszyst- kich trzysta sześćdziesiąt i pięć. Prędko rozścieliła na ziemi płaszcz i jęła zbierać doń zioła, aby je wysuszyć. Układała je na osobnych miejscach, według właściwości leczniczych. Kończyła już prawie ro- botę, gdy nadszedł zawistny Dian Cecht. Schwycił płaszcz i poroz- rzucał zioła na wszystkie strony. Tak je przy tym pomieszał, że mowy nie było, aby je z powrotem uporządkować. Dlatego po dziś dzień nikt tak naprawdę nie zna wszystkich leczniczych właściwości ziół.
LUGH PRZYBYWA DO TARY
Tak więc Nuada nie miał już żadnego uszczerbku na ciele i nic nie stało na przeszkodzie, by znów był królem. Tuatha De Danaan umyślili, że wypędzą Bresa i na powrót osadzą na tronie Nuadę.
24 KSIĘGA LEGEND IRLANDZKICH
Poszli do Bresa i pod zarzutem, że przez całe lata obchodził się z nimi okrutnie i podle, zażądali, aby zrzekł się tronu na rzecz Nu- ady, który znów był zdrów i cały. Żądanie to dotknęło Bresa do ży- wego, lecz że był zbyt tchórzliwy, by mu się przeciwstawić, ustąpił. I tak Nuada po raz wtóry został królem Tuatha De Danaan. Bres postanowił jednak pomścić doznane upokorzenie. Opuścił Irlandię i udał się na odległą wyspę, by szukać pomocy u swego ojca żyjącego tam wśród Fomorian. – Skąd się tu wziąłeś? – zdumiał się ojciec. – Byłeś przecież królem w Irlandii i miałeś olbrzymią władzę. Co się stało, żeś to wszystko utracił? – To moja wina. Byłem niesprawiedliwy, wyniosły i chciwy i to spowodowało mój upadek – wyznał Bres. – Trzymałem lud w jarz- mie. Poddani cierpieli przeze mnie niewolę i głód. Tylko siebie mogę winić za to, co zaszło. – To niedobrze – zasmucił się ojciec. – Pomyślność twojego ludu powinna być dla ciebie ważniejsza aniżeli dobro własne. Lepiej, gdy poddani błogosławią władcę, niż gdy mu złorzeczą. Czego ode mnie oczekujesz? – Chcę zgromadzić wojsko i odebrać wyspę siłą – odparł Bres. – Tego, coś stracił przez niegodziwość, nie odzyskasz przez nową nieprawość! – zawołał ojciec i odmówił pomocy. Po namyśle odesłał jednak syna na wyspę Balora, aby tam zebrał armię. Kiedy Balor usłyszał o kłopotach Bresa, czym prędzej pospie- szył mu z odsieczą. Wiedział bowiem, że gdy na tronie irlandzkim zabraknie Bresa, zagrożona będzie także jego własna władza. Zgro- madził tedy fl otę tak ogromną, że mogłaby utworzyć most od naj- dalszej z jego wysp aż do samej Irlandii. Zwołał też wielką armię wojowników i rozpoczął przygotowania do wojny. Nuada, sprawujący sprawiedliwe rządy w Tarze, nic o tym wszyst- kim nie wiedział. Po zniknięciu Bresa przywrócił królestwu całą nie- gdysiejszą chwałę. Bardowie i grajkowie, którzy za panowania ty- rana umilkli, teraz rozweselali dwór pieśniami i skoczną muzyką.
25 MARIE HEANEY
Nie brakowało jadła ni napojów i Tara, jak za dawnych dni, roz- brzmiewała głosami świętowania i zabawy. Mimo to Nuada trapił się w głębi duszy, gdyż wiedział, że prędzej czy później powrócą na wyspę żołdacy Balora. Pewnego dnia w trakcie wesołej biesiady u wrót królewskiej wa- rowni pojawił się młody wojownik strojny niczym książę. Był rów- nie urodziwy jak Bres, lecz nosił się szlachetniej i towarzyszył mu doborowy orszak rycerzy. Gdy, jadąc na czele swego hufca, zbliżył się do bram Tary, dwaj strażnicy, Gamal i Camall, zakrzyknęli: – Kim jesteś i co cię tu sprowadza? – Jestem Lugh Długoręki – padła odpowiedź – syn Ciana i Eith- linn, wnuk Balora. Powiedzcie królowi, że stoję u bram i chcę wejść do grodu! – Nie znajdzie miejsca w grodzie Nuady nikt, kto nie jest biegły w jakiejś sztuce lub rzemiośle – ostrzegł Camall. – Dlatego muszę cię spytać, co potrafi sz. – Pytaj więc – rzekł Lugh. – Jestem cieślą. – Mamy już cieślę imieniem Luchta. Nie jesteś nam potrzebny – odparł Camall. – Pytaj dalej. Jestem kowalem. – Mamy i kowala, nazywa się Colum. Nie potrzebujemy drugiego. – Pytaj jeszcze. Jestem niezrównanym siłaczem. – Brat królewski, Ogma, również jest siłaczem, a jeden siłacz wy- starczy. Możesz odejść. – Zaczekaj. Jestem harfi arzem. – Mamy własnego harfi arza, imię jego Abcan. Nie przydasz nam się na nic. – Próbuj dalej, strażniku. Jestem znamienitym rycerzem. – I cóż z tego – odpalił Camall. – Mamy już rycerza nad ryce- rze, zwie się Bresal. – Badaj mnie więc dalej. Jestem poetą i znam wiele opowieści. – Mamy już barda. Wystarczy. – To nie wszystko. Jestem czarownikiem.
26 KSIĘGA LEGEND IRLANDZKICH
– Mamy pod dostatkiem druidów i czarowników. Po co nam więcej? – Mimo to wypróbuj mnie. Jestem lekarzem. – I to na nic. Dian Cecht, nasz medyk, jest najlepszy w kraju. – Będę podawał królowi puchar przy stole, jeśli mnie wpuścicie. – Mamy dziewięciu podczaszych. To aż nadto. Obejdziemy się bez ciebie. – Zapytaj mnie więc po raz ostatni! Znam się na obróbce mosią- dzu i na emalierstwie. – Nasz metalurg, Credne, słynie z biegłości w tej dziedzinie. Nie masz tu czego szukać. – Wobec tego – rzekł Lugh – idź i spytaj króla, czy ma na dwo- rze osobę, która posiada wszystkie te umiejętności naraz. Jeśli tak, odejdę i nigdy nie wrócę do Tary. Camall zostawił Gamala przy bramie, a sam udał się do króla, aby przekazać mu słowa Lugha. – Jakiś młodzieniec stoi u wrót i prosi, by go wpuścić. Zowie się Lugh, lecz, jak sam twierdzi, jest tak szczodrze obdarowany różny- mi talentami, że powinien bodaj nosić imię Samildanach, to znaczy mistrz sztuk wszelakich. Mówi, że opanował biegle wszystkie sztu- ki i rzemiosła przydatne na dworze królewskim. – Przekonajmyż się zatem, czy istotnie jest tak utalentowany, jak głosi – zażądał król. – Wynieś mu szachownicę i niechaj zmierzy się z naszymi najlepszymi graczami. Camall zrobił, co mu nakazano, i Lugh stawił czoło najznamie- nitszym szachistom w kraju. Wygrywał partię za partią, aż w koń- cu zabrakło przeciwników. Gdy wieść o tym dotarła do Nuady, król rzekł do strażnika: – Wpuśćcie tego młodego bohatera. Zasługuje zaiste na imię Sa- mildanach. Jest mistrzem wszelkich sztuk. Nie było jeszcze takie- go w Tarze. Gamal i Camall otworzyli podwoje i Lugh wkroczył do Tary. Udał się wprost do sali, w której siedział Nuada w asyście swych wodzów,
27 MARIE HEANEY bardów i gwardii przybocznej. Byli tam także czterej naczelnicy Tu- atha De Danaan: arcykapłan Dagda, medyk Dian Cecht, mocarz Ogma i kowal Goibniu. Lugh minął ich i usiadł na Krześle Mądrości. Ogmę, dumnego ze swej siły, drażniła buta młodzieńca. Posta- nowił tedy wystawić Lugha na próbę i przekonać się, czy napraw- dę posiada on wszystkie umiejętności, którymi się chełpił. Dźwi- gnął kamienną płytę, tak ogromną, że niegdyś musiało ją wciągać do sali tronowej kilka wolich zaprzęgów, i cisnął nią w ścianę. Pły- ta przebiła gruby mur twierdzy i potoczyła się na równinę. Lugh podszedł do głazu, uniósł go z ziemi i wrzucił z powrotem przez ziejącą w murze wyrwę. Kamień spoczął dokładnie tam, gdzie le- żał przedtem. Następnie młodzieniec podniósł odłupany kawał muru i wstawił go z powrotem na miejsce, tak że sala tronowa Nu- ady znów była cała. Potem zdjął Lugh z ramienia harfę i zaczął grać. Dźwięki płyną- ce spod jego palców brzmiały tak łagodnie i kojąco, że Nuada i jego druhowie zapadli w spokojny sen. Gdy się ocknęli, Lugh zagrał po- wolną i smutną melodię, która przyprawiła zebranych o płacz. Wte- dy muzyka stała się żwawsza i weselsza, słuchacze otarli łzy z oczu, twarze ich rozjaśniły się, a w końcu wybuchnęli gromkim śmiechem. Śmiali się i śmiali, aż ściany dzwoniły. Nuada, widząc, że Lugh istotnie jest mistrzem, jakim się mienił, postanowił zjednać sobie jego wsparcie w walce z Balorem i jego ludźmi. Opowiedział mu o nieprawościach Fomorian, o uciskaniu poddanych, o napaściach na statki i okrucieństwie piratów wobec schwytanych żeglarzy. Poprosił młodego rycerza o pomoc, a Lugh przystał na sojusz. Wówczas Nuada przekazał mu majestat swej władzy; zszedł z tronu, Lugh zaś wstąpił na jego miejsce. Lugh był królem Tuatha De Danaan przez trzynaście dni, potem zaś wraz z Nuadą i czterema innymi wodzami opuścił Ta r ę i udał się w ustronne miejsce, by obmyślić plan bitwy. Narada trwała cały rok. Wodzowie omawiali taktykę bojową, nie wyjawiając nikomu miejsca swego pobytu ani treści planów, tak by Fomorianie niczego
28 KSIĘGA LEGEND IRLANDZKICH nie podejrzewali. Wreszcie przyrzekli sobie, że spotkają się za trzy lata, i opuścili ustronie. Nuada i przywódcy plemienni wrócili do Tary, a Lugh ruszył szukać pomocy u Manannana Mac Lira, potęż- nego władcy morza. Pewnego dnia, w niespełna trzy lata później, Nuada spoglądał właśnie na równinę z wałów swej twierdzy, gdy ujrzał nadciągający oddział zbrojnych. Na chwilę oślepiło go jaskrawe światło, tak jak- by popatrzył prosto w słońce. Potem spostrzegł, że źródłem olśnie- wających promieni jest twarz dowódcy oddziału i jego złociste wło- sy. Blask bił od zbroi młodzieńca, od jego oręża i zdobionej złotem uprzęży jego rumaka. Pośrodku złotego hełmu zdobiącego głowę ry- cerza o lśniących włosach błyszczał olbrzymi klejnot. Nuada pojął, że to Lugh powraca do Tary. Tym razem Lugh dosiadał czar-rumaka, którego otrzymał w da- rze od Manannana Mac Lira, a który mógł galopować po morzu jak po suchym lądzie, jeździec zaś nigdy nie spadał z jego grzbietu. Miał na sobie napierśnik Manannana, którego nie imała się żadna broń, a w ręku dzierżył jego miecz, tak śmiercionośną mający moc, że nikt nie mógł ujść jego ciosu. Nuada w towarzystwie wodzów danaańskich serdecznie powi- tał Lugha, wprowadził go do Tary i wszyscy razem zasiedli do roz- mowy. Ledwo zajęli miejsca, gdy na widnokręgu ukazał się następ- ny oddział rycerzy, tak bardzo jednak odmiennych od Lugha i jego zacnych wojów jak noc od dnia. Niechlujni i grubiańscy najemnicy szli ociężałym krokiem w stronę warowni Nuady, zachowując się, jakby byli panami tego miejsca. Strażnicy, którzy tak drobiazgowo przepytywali Lugha, gdy po raz pierwszy przybył do Tary, czym prę- dzej otworzyli podwoje przed zgrają intruzów. Ci bez żadnych cere- gieli wtargnęli do komnaty, w której siedział Lugh z królem. Nuada i jego dworzanie natychmiast powstali, podczas gdy Lugh spoglądał na całą scenę ze zdumieniem i niepokojem. – Dlaczego wstajecie na widok tej plugawej i nieprzyjaznej hała- stry, a nie wstaliście dla mnie? – zawołał.
29 MARIE HEANEY
– Musimy – wyjaśnił Nuada. – W przeciwnym razie wycięliby nas w pień, do najmłodszego dziecka. To Fomorianie. Wrócili, by ściągnąć od nas daniny, tak jak za rządów Bresa. Przyszli upomnieć się o haracz – trzecią część naszych plonów i bydła oraz co trzecie dziecko jako niewolnika! Lugh, słysząc te słowa, tak się rozeźlił, że wydobył z pochwy śmier- cionośny miecz Manannana, runął na tłum Fomorian i położył tru- pem ich wszystkich, z wyjątkiem dziewięciu. – Wy także powinniście zginąć – oznajmił zdrętwiałym ze stra- chu niedobitkom – lecz daruję wam życie, abyście wrócili do Balora z pustymi rękami i opowiedzieli mu, co tutaj zaszło! Zatrwożeni wysłannicy umknęli z Tary jak szczute zwierzęta i odpłynęli w pośpiechu na fomoriańskie wyspy. Kiedy dotarli do wieży Balora i wyznali mu, jaki los spotkał ich towarzyszy, król wpadł we wściekłość, tak jak przedtem Lugh, i po- stanowił najechać zbrojnie Irlandię, aby odzyskać władzę nad kra- jem i jego mieszkańcami. Zwołał na poczekaniu naradę wojenną. Co znaczniejsi Fomorianie przybyli do jego wieży, w śród nich żona Balora – królowa Ceithlinn o Krzywych Zębach – prócz niej jego dwunastu synów, a także wojownicy i mędrcy. Zjawił się również Bres, który przed niedawnym czasem zawitał na wyspę w poszuki- waniu sprzymierzeńców, aby z ich pomocą odebrać tron Nuadzie. – Kim jest ten chudopachołek – ryczał Balor – który ośmielił się zabić moich ludzi i naurągać mi przez posłańców? Ceithlinn odparła: – Wiem dobrze, kto to jest, bo twoi słudzy wiernie go opisali. Zła to dla nas wieść, albowiem jest to nasz własny wnuk, syn na- szej córki Eithlinn, który słynie jako Lugh Długoręki. Przepowied- nia głosi, że wypędzi on na zawsze Fomorian z Irlandii i że ty, Ba- lorze, zginiesz z jego ręki, ręki własnego wnuka. Słysząc to, Bres odezwał się do Balora: – Przybyłem tu, ażeby prosić cię o pomoc w odzyskaniu tro- nu. Teraz widzę, że i ja mogę ci się na coś przydać. Przygotuj statki,
30 KSIĘGA LEGEND IRLANDZKICH ludzi i broń, załaduj na łodzie żywność, a ja popłynę do Irlandii i samowtór będę potykał się z Lughiem. Utnę mu głowę i przywio- zę ją tobie. – Zrób to, jeśli zdołasz – rzekł Balor – ale i ja tam podążę, bo chcę pokonać mego zuchwałego wnuka, mimo całej jego waleczno- ści i zręczności. A gdy już to zrobię, przywiążę tę zbuntowaną wy- spę do rufy mego statku i przyciągnę ją tutaj, gdzie żaden z De Da- naan nie ośmieli się nigdy zapuścić. Tam zaś, gdzie niegdyś była Irlandia, zostanie jeno pusty ocean. Po czym ustawił w ordynku swą przerażającą armię i z Ceith- linn u boku ruszył na czele wojowników ku przystani. Na każdym z okrętów wielkiej fl otylli postawiono biały żagiel i statki, chwyta- jąc wiatr, popłynęły ku Irlandii.
BITWA POD MOYTURĄ
Gdy fomoriańscy wysłannicy uszli w pośpiechu z Tary, Lugh i Nu- ada, nie zwlekając, jęli szykować się do bitwy. Wiedzieli, że Balor będzie szukać pomsty za poległych wojowników i spróbuje odzy- skać zwierzchnictwo nad Tuatha De Danaan, nakładając na nich takie same ciężary jak niegdyś. Zwołali radę złożoną z czarowni- ka i podczaszych, druida i rzemieślników, poety i lekarzy, wszyst- kich, którzy posiadali jakieś szczególne umiejętności, i Lugh spytał każdego z nich, w jaki sposób mógłby się przyczynić do zwycię- stwa w walce. Czarownik powiedział, że obali góry i każe im toczyć się po zie- mi wprost na fomoriańską armię. Zarazem te same góry miały za- słonić Danaanów przed wrogiem w czasie bitwy. Podczaszowie przyrzekli, iż ześlą na Fomorian nieugaszone prag- nienie i osuszą jeziora i rzeki Erynu, tak że nie zostanie dla wrogów ani kropla wody do picia. Nie zbraknie wszakże wody dla wojsk Nuady, nawet gdyby wojna miała trwać siedem lat.
31 MARIE HEANEY
Druid zapewnił, że ściągnie na głowy Fomorian ulewę ognia i pozbawi ich wszelkiej siły. Za to Tuatha De Danaan z każdym od- dechem będą nabierać wigoru. Wtedy z tym samym pytaniem – jak możecie dopomóc – zwró- cił się Lugh do rękodzielników i uczonych mężów. Kowal Goibniu obiecał, że wykuje miecze i groty do włóczni, które nigdy nie chybią celu, i będzie zaopatrywać w nie wojowni- ków Tuatha De Danaan przez cały czas trwania bitwy. Credne, specjalizujący się w wyrobach z mosiądzu, miał zadbać o to, by nie brakło sworzni i wczepów do włóczni i mieczy ani okuć do tarcz. Cieśla zaś przysiągł, że wystruga niezłomne drzewce do dzid i lite pawęże i będzie je dostarczać armii Lugha aż do zwycięstwa. Potem Lugh zagadnął Cairbre’a – poetę, który ongiś rzucił kląt- wę na Bresa – jak sobie wyobraża swój udział w bitwie. – Broń, której używam, jest niewidzialna – odparł Cairbre – lecz wcale przez to nie gorsza. Poraża duszę. O świcie ułożę satyrę na Fomorian, która napełni ich takim wstydem, że utracą serce i wolę do walki. Ostatnim, do którego zwrócił się Lugh, był Dian Cecht. Le- karz rzekł: – Wraz z moją córką Airmed będziemy co wieczór wychodzić na pole bitwy i zbierać rannych. Opatrzymy im rany balsamem z ziół i obmyjemy ich w naszym czarodziejskim zdroju. I jeśli tyl- ko obrażenia nie będą śmiertelne, wyzdrowieją. Rankiem powrócą w szeregi walczących, a bić się będą dzielniej i zacieklej niż kiedy- kolwiek przedtem. Gdy skończył mówić, naraz pod postacią wrony pojawiła się wśród nich Morrigu, okrutna bogini pól bitewnych. Przemówiła do Tuatha De Danaan i przyrzekła, że pomoże im w chwili, kiedy naj- bardziej będą tego potrzebować, w godzinie grozy, i przepowiedzia- ła im zwycięstwo. – Musicie jednak rozpocząć natychmiast przygotowania, bom widziała w Scetne nieprzebraną armię Balora wysypującą się
32 KSIĘGA LEGEND IRLANDZKICH z okrętów na brzeg. Z pewnością maszerują już przez Irlandię w stro- nę Ta r y ! Lugh zarządził zbiórkę wojsk i przekazał rycerzom to, co usły- szał. Rozmawiał kolejno z każdym z wojowników, wlewając w ich serca otuchę i zagrzewając do boju, aż w końcu wszystkich ogarnął zapał bitewny. Sam Lugh był jednak tak cenny dla Tuatha De Da- naan, że król i jego doradcy zaprowadzili go na ubocze i zostawili przy nim dziewięciu wodzów, którzy mieli pilnować, by się stam- tąd nie ruszył. Nuada i inni naczelnicy towarzyszyli Lughowi aż do chwili, gdy wytyczono pole bitwy i żołnierze stanęli w pełnej go- towości bojowej. Wtedy obie armie ruszyły z przeciwnych stron i spotkały się na Równinie Moytura. Zawrzała bitwa. Rycerze Nu- ady, choć pod wpływem zachęt Lugha walczyli mężnie i nieustępli- wie, nie mogli dać rady niezliczonej hordzie siepaczy, którą wysłali przeciwko nim Fomorianie. Dzień za dniem trwały krwawe zmaga- nia i co rano żołnierze danaańscy, którzy poprzedniego dnia odnieśli rany, powracali w zwartym szyku na plac boju bez najmniejszego skaleczenia. Dostrzegli to Fomorianie. Rozgniewała ich chytrość sy- nów bogini Danu i uderzyli na nich z jeszcze większą zawziętością. Mij ały dni, a bój nie ustawał. Obie armie poniosły ciężkie straty, lecz żadna nie zdołała przechylić szali zwycięstwa na swoją stronę. Widząc, że wojna coraz bardziej brzydnie żołnierzom, dowódcy fo- moriańscy postanowili przejść do rozstrzygającego natarcia. Sam Balor, mając u boku Bresa i Ceithlinn, stanął na czele ar- mii i poprowadził ją – wciąż jeszcze ogromną pomimo strat – na Równinę Moytura. Tysiące zakutych w hełmy, ciężkozbrojnych ry- cerzy szło do boju w foremnych kolumnach, niewiasty ramię w ra- mię z mężami. Tuatha De Danaan zwarli szeregi i ruszyli im naprzeciw. Lugh nie mógł już dłużej wytrzymać. Wyrwał się strażnikom i pognał na pierwszą linię, by poprowadzić synów Danu do ataku. Dołączyli doń Nuada, Dagda i najtężsi rycerze plemienia. Morrigu zaś, Wrona Wojny, wzbiła się w powietrze, by lepiej widzieć bitwę. Lugh stanął
33 MARIE HEANEY przed frontem swych żołnierzy, podczas gdy za jego plecami równi- na aż pociemniała od mrowia fomoriańskich najeźdźców. – Musicie teraz walczyć, i to walczyć na śmierć i życie – krzyk- nął Długoręki – gdyż jeśli przegramy tę bitwę, przegramy wszystko i zawsze już będziemy żyć w niewoli! Zwrócił się twarzą do nadciągających zastępów i w chwilę potem oba wojska runęły z krzykiem na siebie. Bój rozgorzał krwawy i za- wzięty. Nie było czasu na opatrywanie rannych ani naprawę broni. Miecz dzwonił o miecz, włócznie ze świstem przeszywały powietrze, topory głucho dudniły o tarcze. Wszędzie dokoła rozbrzmiewały okrzyki walczących i jęki ran- nych. Zgiełk bitwy niósł się po równinie jak grzmot, a ziemia była śliska od krwi. Nikt nie myślał o poddaniu. Walczono twa- rzą w twarz, choćby na klęczkach, zadając z bliska mordercze cio- sy, z czołem wspartym o czoło. Rzeką spływały trupy, przyjaciel obok wroga, wróg obok przyjaciela. Ceithlinn o Krzywych Zębach cisnęła włócznią w Dagdę, ciężko go raniąc. Ginęli też inni wodzo- wie danaańscy, mężowie i niewiasty pospołu, i zdawało się, że Fo- morianie wezmą górę. Lecz Nuada zdołał zebrać swe rozproszone siły i raz jeszcze poprowadził je do boju. Drogę zagrodził mu Balor. Tak oto doszło w końcu do spotkania dwóch wodzów. Balor uniósł miecz nad głowę i jednym cięciem zwalił Nuadę z nóg. Kiedy Tu- atha De Danaan ujrzeli, że ich król kona u stóp Balora, wydali jęk zgrozy i duch w nich osłabł. W tej samej chwili nad głowami walczą- cych pojawił się śmigły czarny kształt: Morribu. Zgodnie z obietnicą przybyła w najczarniejszej godzinie i kracząc donośnie, jęła podju- dzać synów Danu do walki, aż odwaga na nowo wstąpiła w ich serca. Lugh podbiegł do umierającego Nuady i znad jego ciała cisnął Balorowi w twarz przekleństwo. Ten aż osłupiał. – Podnieście mi powiekę, żebym mógł zobaczyć tego pyskacza, co śmie ubliżać mi w ten sposób! – wrzasnął. Szmer przerażenia przeszedł przez otaczającą go ciżbę, gdyż wszyscy znali śmiercionośną moc Złego Oka. Dziesięciu fomoriań-
34 KSIĘGA LEGEND IRLANDZKICH skich siłaczy rzuciło się do sznurów, aby dźwignąć nieludzko ciężką powiekę, podczas gdy najbliżej stojący padli na ziemię, by uniknąć straszliwego spojrzenia Balora. Lugh stanął krzepko na nogach, za- łożył do procy kamień i posłał go prosto w otwierające się oko wro- ga. Siła uderzenia była tak wielka, że wysadzone z orbity oko prze- szło na wylot przez czaszkę Balora i upadło w sam środek tłumu Fomorian. Balor legł trupem, a w tej samej chwili straciły życie set- ki jego wojowników, rażonych ziejącym z oka jadem. Wtedy Lugh odciął Balorowi głowę i poderwał Danaanów do huraganowego ataku. Zagrzewani okrzykami krążącej w powie- trzu Morrigu złamali opór wroga i to, co było bitwą, zmieniło się w pogrom. Lugh wraz ze swą armią zepchnął Fomorian aż na wy- brzeże. Najeźdźcy resztką sił dopadli do okrętów i w gorączko- wym pośpiechu odpłynęli na swe wyspy, by nigdy już nie powrócić do Irlandii. Bres przeżył bitwę i Tuatha De Danaan wzięli go do niewoli. Lugh darował mu życie pod warunkiem, że Nadobny po- dzieli się z nim wiedzą o uprawie ziemi i prowadzeniu gospodarstwa. Bres nauczył więc Danaanów, kiedy i jak się orze, kiedy sieje i kie- dy zbiera, gdy zaś przyswoili sobie te umiejętności, opuścił Irlandię na zawsze. Pozostali przy życiu synowie Danu oczyścili pole bitwy z pole- głych, których było tylu, ile jest gwiazd na niebie, ile źdźbeł trawy na łące, ile płatków śniegu w powietrzu, ile białogrzywych fal w mo- rzu – wierzchowców Manannana. Gdy już spełniono tę smutną powinność, Morribu, bogini wojny, ogłosiła zwycięstwo plemienia De Danaan. Potem, lecąc nad góra- mi i rzekami, obwieściła pokój całej Irlandii:
Pokój tej krainie od ziemi do nieba i od nieba do ziemi. Obfi tości miodu i wina i siły każdemu.
SPIS TREŚCI
Wstęp ...... 7 Od Autorki ...... 11
ZA DZIEWIĄTĄ FALĄ CYKL MITOLOGICZNY Tuatha De Danaan ...... 15 Midir i Etain ...... 36 Dzieci Lira ...... 53 Za dziewiątą falą, czyli synowie Mila przybywają do Irlandii . 68 Podróż Brana ...... 75
SŁAWA DROŻSZA NIŻ ŻYCIE CYKL ULSTERSKI O Ulsterczykach dotkniętych niemocą ...... 85 Narodziny Cuchulainna ...... 90 Niezwykłe czyny Cuchulainna w latach chłopięcych ...... 95 Pies Culanna, czyli jak Cuchulainn zdobył imię ...... 98 Cuchulainn chwyta za broń ...... 103 Zaloty do Emer ...... 115
301 MARIE HEANEY
Uczta u Bricriu ...... 126 Śmierć Connli ...... 142 Deirdre od Smutków ...... 147 Jak Cuchulainn i Ferdia walczyli u brodu ...... 157 Śmierć Cuchulainna ...... 175
MUZYKA DNI MINIONYCH CYKL FENIAŃSKI Niezwykłe czyny Finna w latach chłopięcych ...... 191 Finn przyłącza się do Fiannów i zostaje ich dowódcą ...... 201 Rodowód psów Finna ...... 209 Czarodziejska łania, czyli o narodzinach Oisina ...... 213 Pościg za Diarmuidem i Grainne ...... 219 Oisin w Krainie Wiecznej Młodości ...... 256
TROJE ŚWIĘTYCH W JEDNEJ MOGILE ŚWIĘCI PATRONI IRLANDII Święty Patryk ...... 267 Święta Brygida ...... 273 Święty Columcille ...... 279
Wymowa irlandzkich imion i nazw ...... 285 Bibliografi a ...... 295