REFLEKTOR Wybranie Się Na Koncert Zespołu, Z Którego
Total Page:16
File Type:pdf, Size:1020Kb
(Poland) REFLEKTOR Wybranie się na koncert zespołu, z którego twórczością nigdy wcześniej się nie zetknęło, niesie ze sobą pewne ryzyko. Ale ma też niewątpliwe dobre strony: z jednej strony to brak uprzedzeń, z drugiej – także zupełny brak oczekiwań. Pozostaje jedynie otworzyć się na muzykę i przekaz, jaki ze sobą niesie. Tak poznałam Lebowskiego. Zespół, który z pewnością zasługuje na większą uwagę niż ta, jaką się cieszy. Koncert w chorzowskiej Leśniczówce był mocno kameralny, co również ma swój urok, bo pomiędzy muzykami a słuchaczami od razu zawiązała się pewna nić intymności i porozumienia. Koncert stał się rozmową, próbą zauroczenia, a może nawet i uwiedzenia. I nie skłamię, jeśli powiem, że urzekli mnie dźwiękami od pierwszej chwili. Ale to jeszcze nie wszystko – Lebowski uzupełnia swoją muzykę niezwykłymi wizualizacjami: dopasowanymi treścią do charakteru utworu, ale także rytmem zsynchronizowanym z muzyką.Część utworów zagranych na koncercie pochodziła z ich ostatniej (i zarazem debiutanckiej) płyty Cinematic. Ale – co było chyba sporym zaskoczeniem dla zgromadzonych fanów – pojawiło się też kilka zupełnie nowych kawałków, co pozwala przypuszczać, że praca nad kolejnym albumem nie będzie tak długa jak nad debiutem (Cinematic powstawał niemal sześć lat).Największą siłą i fundamentem w muzyce Lebowskiego jest niezwykła harmonia, dopracowanie szczegółu: nie ma w niej miejsca na przypadkowość, instrumenty współbrzmią ze sobą, uzupełniają się – można mieć wrażenie, że muzyka, która się pojawia, jest czystą myślą, pierwotnym zamysłem muzyków, zrodzonym w ich głowach.I nie były w stanie tego zniweczyć nawet kiepskie warunki akustyczno – lokalizacyjne w Leśniczówce: mikroskopijna scena, beznadziejne ustawienie sprzętu, wreszcie pozbawieni kontaktu wzrokowego ze sobą muzycy. Bo i warsztatowo artystom z Lebowskiego nie sposób coś zarzucić. Bernadeta Prandzioch http://www.rozswietlamykulture.pl/reflektor/2012/04/22/lebowski-dumne-dziecko- postmodernizmu/ 1 (Poland) ROCKAREA 15 kwietnia, w deszczowy, dosyć ponury, niedzielny wieczór, o godzinie 20-tej miał odbyć się koncert, myślę, że jednych z bardziej intrygujących ostatnimi czasy zespołów: szczecińskiego Lebowski, i krakowskiego Hipgnosis. Muzycy, chyba nawet nie wiedzą, że jako jedni z pierwszych, mieli przyjemność zagrać w chorzowskim Parku Śląskim. Nie wiem czemu stara nawa była zła, ale faktem jest, że Wojewódzki Park Kultury i Wypoczynku, od 11 kwietnia posługuje się nową oficjalną marką - Park Śląski. W samym sercu tej zielonej oazy, wtopionej pomiędzy śląskie aglomeracje, znajduje się miejcie, do którego tak naprawdę trudno dotrzeć (o czym mogli się niektórzy przekonać), muzyczna enklawa, jeden z najmniejszych klubów muzycznych na świecie - chorzowska "Leśniczówka". 20 minut po godzinie 20-tej, na prawdziwie kameralną scenę weszli: Krzysztof Pakuła (perkusja), Marek Żak (bas), Marcin Łuczaj(syntezatory) i....? Nie. Marcin Grzegorczyk już na tej scenie się nie pomieścił, musiał stanąć ze swoją gitarą, niejako bardziej z boku, ale zapowiedział, że już drugi raz wykolegować się nie da. Praktycznie w zupełnych ciemnościach, rozpoczęli od dźwięków swego debiutanckiego "Cinematica". Popłynęło więc: "137 sec", "Trip To Docha", "Apetit For Breakfest", tytułowy "Cinematic"... Tym razem, w swój koncertowy set, muzycy wpletli sporo nowego materiału, przygotowywanego z myślą o drugiej płycie (m in. "Berlin"). Niektóre z kompozycji nie miały jeszcze nawet swojego oficjalnego tytułu, jednak ich zawartość muzyczna (i nie jest to jedynie moja opinia), ogromnie zaostrzyła apetyt na nowe wydawnictwo! Muzyce towarzyszyły świetne wizualizacje, autorstwa managera zespołu, Radosława Ratomskiego. Zawierały fragmenty filmów, których cytaty znalazły się na płycie, jak i różnorodne, urzekające egzotyczne miejsca. Natomiast premierowy materiał ozdobiony został bardziej zurbanizowanymi obrazami. Dominowały wówczas filmy ukazujące: gąszcze kominów, dachów, anten i lamp, sylwetki zziębnięte rankiem, zmęczonych nocą ulic. Spekulować więc można, jak będzie wyglądać strona graficzna nowego wydawnictwa. Miałem przyjemność oglądać Lebowskiego w plenerowych warunkach, w świetle dnia, na deskach inowrocławskiego amfiteatru, oraz teraz, w półmroku, w małej, przytulnej "Leśniczówce", i chociaż ich muzyka broni się praktycznie zawsze, jednak odpowiedni klimat sprawia, że nabiera ona wręcz metafizycznych wrażeń. Marek Toma http://www.rockarea.eu/articles.php?article_id=2540 2 (Poland) KONTURY.NET Lebowski i Joseph Magazine we Wrocławiu Lebowski i Joseph Magazine – dwa bardzo obiecujące zespoły progresywne, autorzy naprawdę ciekawych debiutów („Cinematic” 2010, „Night of the Red Sky 2011) – na jednej scenie. Połączenie obiecujące, a jednak miałem mieszane uczucia wybierając się na ten koncert. Klub Liverpool to pub, ewentualnie rockoteka, a nie komfortowa sala koncertowa. Brak w nim profesjonalnego zaplecza i garderoby. Akustyka też pozostawia sporo do życzenia. To pierwszy minus. Drugi to olbrzymia, mimo wszystko, różnica stylistyczna dzieląca obie grupy. Zespoły łączy właściwie tylko instrumentalny charakter muzyki (Lebowski w ogóle nie mają wokalisty, JM korzystają z głosu sporadycznie). Lebowski na „Cinematiku” zaprezentował się subtelnie, przestrzennie, z olbrzymim wyczuciem operując klimatem i dynamiką, ciesząc ucho różnorodnością melodyczną. Z kolei Joseph Magazine to dźwiękowy wulkan, taran energii, który tylko chwilami koi uszy słuchacza subtelnymi melodiami. Lubuje się raczej w ciężkich, ciętych riffach, rytmicznych galopadach, progmetalowych wyścigach w stylu Dream Theater. Na scenie wrocławskiego klubu pojawiły się więc dwa odmienne muzyczne światy, dwa zupełnie inne spojrzenia na instrumentalną progresję. Miałem wątpliwości, czy te światy nie będą się ze sobą gryzły. Szczeciński kwartet Lebowski pojawił się na scenie kilka minut przed 22. Na oczach rozgrzanej już publiczności zrobił piętnastominutową próbę dźwięku i zaczął od prezentacji materiału z płyty „Cinematic”. Miejsce progmetalowej dynamiki, agresji i wirtuozerii zajęła ciekawa kombinacja artrockowej melodyki z filmową nostalgią. Szczecinianie nie są na pewno tak zaawansowani technicznie jak ich wrocławscy koledzy, ale pod względem tworzenia klimatu i kompozycji grają niewątpliwie w najwyższej lidze. Sekcja nie serwowała przesadnych połamańców, ale grając nieszablonowo, unikała wyświechtanych rozwiązań. Na plan pierwszy wysunięte zostały melodyczne wycieczki gitarzysty Marcina Grzegorczyka i klawiszowca Marcina Łuczaja. Obaj grają różnorodnie, z dużym wyczuciem podając tematy. Wiosło w rękach Grzegorczyka potrafi zawarczeć cięższym riffem, by po chwili „zaśpiewać” dłuższe, łagodne solo. Łuczaj gra bardzo przestrzennie, z lubością bawiąc się ciepłymi, pastelowymi barwami. Dużo emocji jest w tym graniu, a także uczucia w prowadzeniu melodii, i smaku w doborze proporcji. To tu, to tam przewijają się sympatyczne akcenty i smaczki – a to zaczerpnięte z filmu (w „137 sekund” pojawia się sampel wokalizy stylizowany na „Kołysankę” Komedy z „Dziecka Rosemary”), a to kierujące uwagę słuchacza w stronę piosenki francuskiej („Encore”). Szczególnie ważne są jednak akcenty filmowe. Koncert Lebowskiego trudno sobie bowiem wyobrazić bez wsamplowanych monologów Gustawa Holoubka, Zdzisława Maklakiewicza, 3 czy Romana Kłosowskiego ze starych, polskich filmów. Niby prosty zabieg, ale inteligentnie wykonany robi spore wrażenie zarówno na płycie, jak i na koncercie. Maurycy Nowakowski http://kontury.net/index.php?LinkMenuID=1&ReadPostID=196 4 (Poland) ARTROCK.PL "Znacie jakąś wolną metę dla nas we Wrocławiu?" Lebowski i Joseph Magazine, 13 kwietnia 2012, klub Liverpool we Wrocławiu „Witajcie w piątek, trzynastego” – takimi słowami Bartosz Socha, gitarzysta formacji Joseph Magazine przywitał licznie zgromadzonych fanów obydwóch zespołów. Wrocławski klub Liverpool tego wieczoru gościł nie tylko stałego już bywalca swojej sceny, punktem kulminacyjnym był występ szczecińskiej formacji Lebowski, koncertującej w trwającej właśnie trasie „Cinematic Tour”. Mieszanka muzyczna tego wieczoru była naprawdę imponująca. Dwie najgorętsze polskie premiery razem tego samego dnia na jednej scenie. To już nawet odwołując się w swojej recenzji debiutu „Night of the Red Sky” do ciarek na plecach, nie sądziłem że tak różne dwa brzmieniowo zespoły zawładną jedną sceną. Występ wrocławsko-oleśnickiej cyber-metalowej formacji rozpoczął się krótko po godzinie 20, prezentując wybrane i doskonale już znane fragmenty z repertuaru zespołu: Liquid Dream, Self Examination, Vision, Holy Land, Tower, Wormwood, Heremit, Night of the red sky i Torn Piece of the Sky. Pomimo zaledwie jednego wydawnictwa na koncie oraz braku znanych nazw w biografii członków zespołu, wrocławsko-oleśnicka formacja czuje się coraz pewniej na scenie. W czasie występów pomiędzy znanymi utworami zaskoczyli publiczność bardzo sprawnym wykonaniem klasyków ery new romantic: „Kayleight” Marillion oraz „She’s a Maniac” Michaela Sembello, za co zespół zgarnął gromkie brawa od przybyłej publiczności. Prawdę mówiąc liczyłem na jeszcze jednego hiciora na dobitkę klimatu czyli legendarnego „Gimme Gimme Gimme”, którym zaskoczyli publiczność podczas pierwszego występu. Ale zespół obiecał poprawę i więcej przeróbek na bisy – trzymam ich za słowo. Chwilę po zejściu ze sceny muzyków Joseph Magazine mignęła mi przed oczami znajoma koszulka z charakterystyczną białą postacią i podpisem „I AM THE STIG” – to był Marcin Grzegorczyk, który na ten czas ubrał koszulkę reklamujący pewien znany brytyjski program rozrywkowy. Występ szczecinian