11.11.2018

ZBROJENIOWY FUNDAMENT. DYLEMATY OBRONY II RZECZYPOSPOLITEJ

Choć często krytykowany w publicystycznych dyskusjach, przemysł obronny II Rzeczypospolitej został zbudowany niemal od zera w ciągu dwóch dekad i był zdolny do produkcji co najmniej kilkudziesięciu nowoczesnych typów uzbrojenia.

Setna rocznica odzyskanie przez Polskę niepodległości jest okazją do wielu refleksji, analiz i komentarzy. Także, a może w znacznej mierze, poświęconych ocenie, na ile potrafiliśmy przez kolejnych 20 lat po restytucji państwowości zorganizować się dla jej umocnienia i obrony, jako że konieczność zbrojnej obrony państwa towarzyszyła II Rzeczypospolitej praktycznie od pierwszych dni niepodległości. Tragicznego finału 20-lecia, mierzonego od początków odzyskanej państwowości, nie trzeba przypominać. Co nie znaczy, że nie warto pochylać się nad różnymi aspektami polityki państwa, służącymi umacnianiu potencjału obronnego.

Przyjmijmy, postawioną z pewnymi oczywistymi zastrzeżeniami, tezę, że uzasadnioną jest historyczna paralela pomiędzy okresem lat 1918-1939 a latami 1989-2010. Mówimy o identycznym przedziale czasu, choć przecież nie identycznym okresie w sensie wszelkich uwarunkowań – ekonomicznych, militarnych, wojskowych, politycznych, etnicznych. Po transformacji systemowej zapoczątkowanej w roku 1989 Polska w dziedzinie swej obronności miała znacznie mniej do zrobienia, niż w roku 1918. Dysponowaliśmy jedną z silniejszych i lepiej wyposażonych armii Europy, jednorodną pod względem narodowościowym, z wypracowanymi strukturami dowódczymi, procedurami i regulaminami, dobrze przygotowaną kadrą na wszystkich szczeblach dowodzenia, rozwiniętym szkolnictwem wojskowym, a także, do pewnego momentu, nie ograniczaną w swoim rozwoju czynnikami ekonomicznymi. Armia ta była przygotowana do działań w ramach bloku wojskowo-politycznego jakim był Układ Warszawski. Polska była państwem o dogodnie ukształtowanych i łatwych do obrony granicach, dysponującym stosunkowo mocnym i dobrze zorganizowanym zapleczem w postaci przemysłu obronnego. Wreszcie – Polska początków okresu transformacji nie działała w stanie zagrożenia bezpieczeństwa zewnętrznego i zewnętrznego. Kwintesencją determinacji i skuteczności Polaków w budowaniu w latach 1918-1939 mechanizmów obrony swej niepodległości było stworzenie rodzimego przemysłu zbrojeniowego. Był on w stanie tworzyć i wprowadzać na uzbrojenie tak nowoczesną broń jak znakomity czołg lekki 7TP, znakomicie rozwijający potencjał licencyjnego pierwowzoru, brytyjskiego czołgu Vickers E… Fot. Archiwum Autora/CAW

Uwzględniając te wszystkie czynniki, a także fakt, iż siłom zbrojnym stawiano w zasadzie zadanie ich przekształcenia w taki sposób, aby płynnie przejść fazę odwrócenia sojuszy i będącą konsekwencją tego faktu stopniową westernizację wyposażenia i uzbrojenia, systemów dowodzenia oraz struktur wraz z przyjęciem doktryny prowadzenia działań obronnych – najpierw samodzielnie, później w systemie kolektywnej obrony, nie można nie mieć krytycznych ocen stanu Sił Zbrojnych RP np. w roku 2010. Nawet, jeżeli uwzględnimy niekorzystne uwarunkowania wynikłe z zapóźnień ekonomicznych okresu PRL i przebiegu transformacji ustrojowej. Musimy jednak pamiętać, że odnosząc się do 2010 roku mówimy o dokładnie takim samym czasie, jaki upłynął od odzyskania niepodległości w 1918 r. do przegranej walki o jej utrzymanie w roku 1939.

W tym czasie Wojsko Polskie należało zbudować praktycznie od podstaw, mając do dyspozycji nieporównanie mniejszy potencjał, bazujący na tym, co udało się wynieść z trzech armii państw zaborczych. Czyli – kadrę o różnym stopniu przygotowania i różnym, choć częstokroć bogatym, doświadczeniu bojowym, rozwijającą swe predyspozycje w różnych systemach szkolenia, dowodzenia, regulaminów i procedur, posiadającą do dyspozycji sprzęt i wyposażenie dalekie od jednorodności. Wszystko to odbywało się w warunkach budowania od podstaw struktur państwa, jego administracji, infrastruktury technicznej o bardzo zróżnicowanym poziomie i charakterze na terytorium każdego z byłych zaborów. … lub tworzyć od podstaw rodzime konstrukcje lotnicze zaliczające się do światowej czołówki w swej klasie, takie jak szybki średni bombowiec PZL-37 Łoś. Smutne, że polskie wojsko w stanie gotowości do użycia operacyjnego miało ich we wrześniu 1939 r. tylko 36, a pozostałych z ok. 120 wyprodukowanych nie zdążono uzbroić i wyposażyć. I że kontrakty na eksport tych samolotów podpisywano jeszcze w czerwcu (dla Jugosławii i Bułgarii łącznie 35 maszyn) i lipcu (dla Rumunii i Turcji łącznie 55 maszyn) 1939 r., kiedy wybuch wojny był praktycznie przesądzony. Fot. Archiwum Autora/CAW

A także – w skomplikowanych warunkach społecznych, narodowościowych, etnicznych, ekonomicznych, kulturowych i religijnych, odmiennych dla każdego z regionów pozaborowych. Jednocześnie – przy konieczności rozwiązywania skomplikowanych problemów wewnątrzpolitycznych, społecznych i ekonomicznych, wywoływanych nie tyko przez światowy kryzys ekonomiczny. Oraz przy wysiłku w, będącym warunkiem wszelkiego postępu, zwalczaniu analfabetyzmu i innych zapóźnień rozwojowych, przy rozciągniętych, trudnych do obrony granicach skomunikowanych w znacznym stopniu nędzną infrastrukturą kolejową i drogową, niepewnych – także z racji geograficznych – sojuszach zewnętrznych, braku na znacznej części terytorium poważnych tradycji przemysłowych itp.

Dopiero, kiedy spróbujemy porównać z latami 1989-2010 tę drogę, jaka została pokonana w procesie budowy militarnych mechanizmów obrony niepodległości państwa, krytyczne oceny dokonań okresu 1918-1939 na tym polu będą bardziej zrównoważone i, z racji perspektywy historycznej, pełniejsze.

Na gospodarkę i obronność II Rzeczypospolitej często spoglądamy przez pryzmat Centralnego Okręgu Przemysłowego, jego wizji i faktycznego dorobku, w wielu obszarach będącego powodem do uzasadnionej dumy. Tymczasem tracimy często z pola widzenia fakt, iż na początku okresu budowania niepodległego bytu państwowego, wymagającego silnej armii, Polska praktycznie nie posiadała ani tradycji w dziedzinie przemysłu zbrojeniowego, ani dość kadr zdolnych taki przemysł zorganizować. Nie miała też na swoim terytorium fabryk, zdolnych zaspokajać zapotrzebowanie wojska na praktycznie wszystko – od umundurowania żołnierzy po nowoczesne uzbrojenie. Przez pewien okres nie miała też wizji kierunków rozwoju swoich sił zbrojnych. Było to bolączką nie tylko Polski: doświadczenia I wojny światowej przyniosły tak wiele nowych zjawisk, że wymagały one solidnego przepracowania przez kierownictwa polityczne i wojskowe państw, przez wojskowych strategów, analityków i planistów. Dość wymienić pojawienie się - i rosnącą już w czasie wojny rolę - tak nowoczesnych i perspektywicznych komponentów sił zbrojnych jak lotnictwo i broń pancerna, uświadomienie sobie znaczenie i możliwości broni podwodnych. Uwzględnienie ich obecności w przyszłych strukturach armii wymagało zbudowania potencjału zdolnego takie uzbrojenie opracować i wytworzyć, a następnie – zapewnienia takiej infrastruktury, bez której jego wdrożenie oraz operacyjne użycie nie byłoby efektywne i współmierne do nakładów na pozyskanie uzbrojenia.

Problemem polskiej armii w okresie tuż przed wybuchem II wojny światowej była nie tyle jakość oraz parametry bojowe projektowanego i produkowanego w kraju uzbrojenia, takiego jak np. tankietka TKS, skuteczna nawet przeciwko niemieckim czołgom PzKpfw I i II, ale niedostateczna ich liczba i brak wypracowanych taktyk użycia tej broni. Dotyczyło to nie tylko tej broni, ale też broni strzeleckiej, przeciwlotniczej i niektórych klas dział artyleryjskich. Fot. J. Reszczyński

W różnych krajach Europy, ale również pozaeuropejskich, wnioski wyciągane z doświadczeń I wojny światowej były diametralnie odmienne – od hołdowania filozofii niezmienności wojen pozycyjnych, poprzez fascynację nowymi teoriami strategicznymi, takimi jak doktryna Douheta, poprzez wyścig technologii (co zaowocowało m.in. powstaniem broni rakietowych, radaru oraz napędu odrzutowego), po szukanie przewag w budowaniu rozwiązań w dziedzinie broni masowej zagłady, takich jak broń chemiczna czy biologiczna, a w końcu – nuklearna. Wybór drogi rozwoju własnych sił zbrojnych był kwestią wyboru politycznego, ale z drugiej strony – sztuką znalezienia kompromisu pomiędzy przymusem sytuacyjnym możliwościami ekonomicznymi państwa. A na tym polu Polska roku 1918 nie była żadną miarą potentatem. Brak tradycji industrialnych, niski na ogół poziom wykształcenia kadr na wszystkich szczeblach gospodarki, brak silnego kapitału prywatnego – to wszystko sprawiało, że tworzenie zrębów przemysłu zbrojeniowego po pierwsze spadło na barki i tak silnie obciążonego innymi problemami państwa, a po drugie – nie było wolne od potknięć, błędów, ślepych uliczek. Przyczyniały się do tego, w różnych okresach w różnym stopniu, ostre konflikty personalne na wyżynach władz, również wojskowych, rzutujące na zmienność, a nierzadko – chaos w obszarze strategicznych decyzji dotyczących potencjału obronnego.

Doświadczenia okresu wojny polsko-bolszewickiej, w czasie której doszło do blokowania dostaw broni i amunicji dla potrzeb walczącego Wojska Polskiego, nie pozostawiły złudzeń, że przy takim geograficznym ukształtowaniu sojuszy, oraz zagrożeń na granicach, nie można mówić o oparciu zdolności obronnych państwa o własną armię – bez zapewnienia jej własnymi siłami dostaw uzbrojenia, wyposażenia i amunicji.

Przy wspomnianym braku potencjału wykonawczego w przemyśle zbrojeniowym nie można było mówić o długofalowym, rozpisanym na poszczególne fazy, programie, jakim miał się stać rozpoczęty w lutym 1937 r. plan COP i powiązany z nim 6-letni plan modernizacji technicznej Wojska Polskiego. Praktycznie już od 1918 r. realizowane były, niespójne początkowo i traktowane bardzo doraźnie, działania mające stworzyć zręby własnego przemysłu zbrojeniowego.

Jedną z pierwszych decyzji było przejęcie już w listopadzie 1918 r. przez Ministerstwo Spraw Wojskowych zniszczonej fabryki „Gerlach i Pulst”. W przeszłości naprawiano w niej broń. Tylko tyle, i aż tyle. Po uruchomieniu na początku 1919 r. warsztatów zajmujących się remontami dział i broni strzeleckiej, w połowie roku fabrykę przekazano do organizującego się Głównego Urzędu Zaopatrzenia Armii (GUZA). Na bazie tych warsztatów, a także po pozyskaniu w biednych po wojnie Niemczech tanich materiałów do produkcji karabinów oraz wykupieniu wyposażenia fabryki broni w Gdańsku, udało się stworzyć pierwszą polską fabrykę broni strzeleckiej.

W uruchomieniu produkcji pomogło przejęcie w Gdańsku dokumentacji technicznej karabinów, których produkcja została ulokowana już w połowie 1920 r. w specjalnie utworzonej warszawskiej Państwowej Fabryce Karabinów, pod koniec roku przejętej przez Departament Artylerii i Uzbrojenia MSWojsk. Pierwszymi wyrobami PFK były masowo produkowane karabiny Mauser wz. 98. Niewielkie fabryki uzbrojenia lekkiego tworzono na podobnej zasadzie m.in. w Przemyślu, Krakowie, Brześciu oraz Poznaniu. W Warszawie zawiązano pierwsze biuro studiów i badań doświadczalnych, czyli ośrodek badawczo-projektowy, mający zajmować się pracami nad własnymi konstrukcjami uzbrojenia strzeleckiego.

Tak skromnie wyglądały początki polskiego przemysłu zbrojeniowego. Brak doświadczeń produkcyjnych sprawił, że zanim produkcja nabrała rozmachu i odpowiedniej do potrzeb skali, konieczne były zakupy, na kredyt, broni oraz amunicji. Zamówienia składano we Francji, ale też Austrii i Czechosłowacji. Liczby importowanych dział szła w tysiące, karabinów i karabinów maszynowych oraz amunicji do nich – w miliony. Część transakcji, co miało związek z politycznymi postawami rządów bądź problemami płatniczymi Polski, nie doszła do skutku, co tylko zwiększyło determinację w budowaniu własnego potencjału także w dziedzinie wytwarzania amunicji oraz materiałów do jej produkcji. Początkowo usiłowano zainteresować tą produkcją niewielkie zakłady prywatne, ale to – głównie ze względu na skalę zapotrzebowania nieproporcjonalnie dużą jak na możliwości tych wytwórni – nie przyniosło satysfakcjonujących efektów.

W tej sytuacji już w lipcu 1919 r. Departament Uzbrojenia podjął decyzję o błyskawicznym utworzeniu na Pradze nowej Wytwórni Amunicji Karabinowej, która jeszcze w tym samym roku przekazała wojsku pierwszą partię amunicji do kb Mauser. W półtora roku później, zatrudniając 300 pracowników, osiągnęła zdolność produkcyjną 24 mln szt. amunicji karabinowej. Kolejnymi krokami było stworzenie w Warszawie od podstaw Warsztatów Amunicyjnych nr 1 oraz Wytwórni Zapalników Amunicyjnych. Już w 1921 r. tylko na jednej zmianie produkowano tutaj 450 000 zapalników. Kolejna warszawska fabryka, Warsztaty Amunicji Specjalnej, podjęła elaborację granatów i bomb. W taki sposób zapewniono zaspokojenie zapotrzebowania wojska na podstawowy środek prowadzenia walk.

Z innymi, bardziej złożonymi programami wojskowymi było różnie, choć nie można odmówić decydentom szybkości w podejmowaniu decyzji oraz, w ogólnym zakresie, ich trafności. Dowodem na to było utworzenie na Polach Mokotowskich już w grudniu 1918 r. Centralnych Warsztatów Lotniczych, dla których bazą stało się wyposażenie (i pracownicy) poniemieckich warsztatów Oficerskiej Szkoły Obserwatorów Lotniczych. Tu prowadzono przede wszystkim prace przy remontach płatowców i silników lotniczych, w większości – pozostałości po armiach państw zaborczych. Przede wszystkim jednak – nabywano wiedzę i doświadczenie, których polski przemysł wcześniej praktycznie nie miał.

Na podobnej zasadzie, przez przejmowanie już od końca 1918 r. pozostałości po warsztatach remontowych armii państw zaborczych w Warszawie, Krakowie, Częstochowie, Lublinie i Łodzi, tworzono grupy przedsiębiorstw specjalizujących się w wytwarzaniu sprzętu dla innych rodzajów sił zbrojnych. Z nich „wyrastały” samodzielne zakłady produkcyjne, takie jak np. Centralne Warsztaty Samochodowe, kolebka rodzimego przemysłu samochodowego, które już w 1920 r. podjęły produkcję licencyjną samochodów Ford i Citroën, a w 1921 r. – w miejsce zlikwidowanych warsztatów czołgowych w Łodzi – remontów czołgów, a później podjęły się dzieła rozwoju własnych konstrukcji pojazdów tej klasy.

Równolegle z tymi ambitnymi projektami przygotowywano się do szybkiego uruchomienia produkcji na potrzeby wojskowej służby łączności, a następnie sprzętu inżynieryjnego (1921 r.). Ten pionierski okres można, w ocenie badaczy historii polskiego przemysłu, zbilansować imponującą liczbą ponad 140 zakładów wojskowych, funkcjonujących w latach 1918-1922, oraz ponad 50 zakładów remontowych, zmobilizowanych do pracy na rzecz wojska w warunkach gospodarki wojennej w czasie w okresie wojny polsko-bolszewickiej. Ten okres można zamknąć ważną cezurą, jaką były początki długofalowego planowania rozwoju przemysłu zbrojeniowego w oparciu o powołany w 1922 r. Centralny Zarząd Wytwórni Wojskowych, państwowe przedsiębiorstwo podlegające Ministerstwu Spraw Wojsk. I odpowiedzialne za rozbudowę potencjału przemysłu zbrojeniowego.

Jednym z pierwszych kroków inwestycyjnych Zarządu było w 1922 r. utworzenie Państwowej Fabryki Prochu i Materiałów Kruszących w Zagożdżonie (Pionki), Państwowej Wytwórni Broni w Radomiu, Państwowej Fabryki Amunicji w Skarżysku i Państwowej Wytwórni Sprawdzianów w Warszawie. W praktyce był to wstęp do zrodzonej w kilkanaście lat później inicjatywy wicepremiera Eugeniusza Kwiatkowskiego, który ideę COP oparł także o filozofię „trójkąta bezpieczeństwa”. Tak określany był obszar położony na terenie obecnego województwa świętokrzyskiego, mniej więcej jednakowo odległy od granic z dwoma potencjalnymi zagrożeniami, jakie dostrzegano w Niemczech i ZSRR, a od południa osłonięty łańcuchem Karpat. Spektakularnym dowodem na to, że w niezbyt wysoko rozwiniętym, słabo zintegrowanym po zaborach i wewnętrznych konfliktach kraju można tworzyć dzieła wielkie, był program Centralnego Okręgu Przemysłowego. W jego ramach od podstaw, w dziewiczym terenie, w ciągu 26 miesięcy i 26 dni zbudowano nie tylko zatrudniające w 1939 r. ponad 6 tys. pracowników nowoczesne Zakłady Południowe z fabryką armat i kompleksem metalurgicznym, ale również nieomal kompletne miasto liczące 4,5 tys. mieszkańców. Do dziś jest ono wiodącym w kraju ośrodkiem przemysłu zbrojeniowego, specjalizującym się w produkcji artyleryjskiej. Fot. Archiwum Autora/CAW

Prace nad tymi projektami napotykały jednak na spore utrudnienia, które miały po części źródło w ogólnie kiepskiej kondycji ekonomicznej państwa, a po części – w zmienności strategicznych decyzji MSWojsk. Problemy te częściowo zażegnano sięgając po zagraniczne kredyty. Nie zmieniło to jednak faktu, że tzw. front inwestycyjny państwa zaczął odczuwać skutki rysującego się już wyraźnie kryzysu światowego. W charakterze amortyzatora zmniejszającego groźne dla państwa skutki przeinwestowania w zbrojenia był krok w kierunku komercjalizacji zakładów zbrojeniowych, zapoczątkowany wiosną 1927 r. przez prezydenta RP Ignacego Mościckiego. W efekcie doszło do szeregu zmian strukturalnych w przemyśle zbrojeniowym, ale proces ten nie był ani konsekwentnie prowadzony, ani wewnętrznie spójny. Kolejne fazy restrukturyzacji zainicjowane w 1927 r. doprowadziły m.in. do wykrystalizowania się w strukturze MSWojsk grupy nowoczesnych, nieźle zorganizowanych i wyposażonych państwowych przedsiębiorstw służących obronności. Były nimi: Państwowe Wytwórnie Uzbrojenia (Państwowa Fabryka Karabinów w Warszawie, Państwowa Fabryka Sprawdzianów w Warszawie, Państwowa Fabryka Amunicji w Skarżysku i Państwowa Fabryka Broni w Radomiu), Państwowe Zakłady Lotnicze, Państwowa Wytwórnia Prochu i Materiałów Kruszących, Państwowe Zakłady Inżynierii i Państwowe Zakłady Umundurowania. Poszczególnym zakładom przydzielono skonkretyzowane specjalizacje produkcyjne, współdziałały one tak z sobą, jak i z ośrodkami naukowymi.

Ten okres zaowocował szeregiem nowoczesnych, rodzimych konstrukcji uzbrojenia, częściowo wykorzystujących za podstawę wzory licencyjne, a częściowo będących dziełem całkowicie rodzimej myśli technicznej. W niektórych przypadkach taka nowa struktura organizacyjna pozwoliła sterować produkcją i jej rozwojem na tyle skutecznie, że Polska nie tylko uniezależniła się od importu strategicznych materiałów i podzespołów niezbędnych w produkcji zbrojeniowej, ale w stosunkowo krótkim czasie uzyskała liczące się zdolności eksportowe. Dotyczyło to m.in. produkcji materiałów wybuchowych, która w tym okresie była w Polsce ok. trzykrotnie wyższa niż we wszystkich państwowych fabrykach Francji.

W bardziej skomplikowanej technologicznie produkcji zbrojeniowej, np. lotniczej, droga do sukcesów, jakimi było powstanie rodzin udanych konstrukcji lotniczych PZL, była znacznie bardziej skomplikowana, a obieg decyzji mogących stymulować rozwój – nie zawsze trafny i przejrzysty. Pierwotnie dążono do oparcia wyposażenia wojsk lotniczych o import sprzętu, później – na czerpaniu z licencji. Wiele sobie obiecywano także po zaangażowaniu w produkcję lotniczą firm prywatnych. Efekty były różne, od sukcesów w produkcji silników lotniczych po ewidentne porażki w produkcji płatowców, spośród których wiele zyskało miano „latających trumien”. Wejście do gry PZL z rodzimymi rozwiązaniami, reprezentującymi wysoki poziom technologiczny oraz wnoszących do konstrukcji lotniczych wiele oryginalnych rozwiązań, skierowało polski przemysł lotniczy na prostą drogę. W końcowym, przed wybuchem II wojny światowej, jej etapie były tak udane (choć w 1939 r. już przestarzałe) konstrukcje jak myśliwce P-11 i P-24, samoloty rozpoznawcze kilku typów, lekkie bombowce PZL-23/43 i PZL-46, średni bombowiec PZL-37 i jego rozwinięcie PZL-49, ciekawie zapowiadające się wielozadaniowe myśliwce PZL-38 i PZL-48/54, myśliwce PZL-50 oraz PZL-55. Wiele z tych konstrukcji nie wyszło poza projekt wstępny, większość nie doczekała się fazy produkcji seryjnej, kończąc swe życie na etapie partii informacyjnych bądź prototypów skierowanych do wstępnego etapu badań. Co bardzo ważne: w krótkim czasie zdołano zbudować fundament kompleksowego programu budowy własnych silników lotniczych do samolotów różnych klas. Początkowo przemysł lotniczy Polski bazował na silnikach brytyjskich i francuskich oraz ich licencjach, następnie – na konstrukcjach rozwijających licencyjne rozwiązania, aż wreszcie uzyskał zdolność do tworzenia własnych konstrukcji i zbudował potencjał do wytwarzania ich w skali masowej (po to zbudowano nowoczesną, trzecią już w kraju, wytwórnię silników lotniczych WS-2 w Rzeszowie). Pierwsze kroki w dziele tworzenia polskich rozwiązań na tym polu bywają nieraz oceniane krytycznie, ale nie wolno zapominać, że takie konstrukcje jak Foka, Waran, Legwan były dopiero w początkowej fazie ich rozwoju bądź w fazie zaawansowanego projektu. Ich losy były też ściśle powiązane z losami projektów samolotów, dla których je projektowano, i często decyzje dotyczące projektów samolotów zmieniały losy programów silnikowych. Niemniej – warto pamiętać o tym epizodzie teraz, kiedy co jakiś czas wybuchają dyskusje o tym, że polski przemysł obronny XXI wieku praktycznie nie posiada żadnego zaplecza silnikowego dla pojazdów bojowych produkowanych w kraju. Tymczasem w II Rzeczypospolitej, jako jednym z nielicznych państw świata, zrodziła się np. filozofia projektowania pojazdów pancernych w oparciu nie o silniki benzynowe, ale wysokoprężne (podobne założenia przyjęto później w ZSRR i Japonii), oraz program ujednolicenia jednostek napędowych w pojazdach dla wojska – bojowych i transportowych.

Do dziś historycy spierają się o to, na ile racjonalna z punktu widzenia bezpieczeństwa młodego państwa była sytuacja, w której nieomal do wybuchu II wojny światowej na szeroką skalę Polska eksportowała uzbrojenie nowocześniejsze od tego, które było na wyposażeniu własnej armii. Symbolem tego jest znakomity, ale w 1939 r. już przestarzały samolot myśliwski PZL P-11c, którego jedyny egzemplarz zachował się w zbiorach krakowskiego MLP. Część eskadr posiadała jeszcze starcze samoloty P-11a i P-7. Fot. J. Reszczyński

Narodziny i rozwój przemysłu lotniczego w kraju, nie posiadającym po zakończeniu I wojny światowej ani dorobku w tym zakresie, ani potencjału, ani kadr, jest ewenementem całego 20-lecia międzywojennego. Udało się bowiem w okresie niezwykle krótkim i trudnym dla kraju stworzyć od podstaw nową gałąź wysoko zaawansowanego technologicznie przemysłu, zatrudniającego w 1938 r. – według danych oficjalnych Dowództwa Lotnictwa – 8200 robotników, i mającego realne plany wzrostu tego zatrudnienia w 1940 r. (głównie dzięki nowoczesnym, dużym zakładom PZL wybudowanych w ramach COP w Rzeszowie i Mielcu) do 15600 osób. Rozwojowi potencjału wytwórczego towarzyszył rozwój zaplecza konstrukcyjnego: tylko w latach 1930-1931 oblatano dziewięć prototypów nowych samolotów. W bardzo krótkim czasie wykształcono w kraju znaczną grupę wybitnie uzdolnionych konstruktorów lotniczych, którzy nie tylko stworzyli prężne i skutecznie działające zespoły projektowe, ale też wypracowali procedury projektowania i badań nowych rozwiązań konstrukcyjnych, wypracowali zasady współpracy z, tworzonymi także od podstaw na potrzeby przemysłu lotniczego, instytutami badawczymi oraz uczelniami. W większości twórcami tych sukcesów byli młodzi inżynierowi, urodzeni na początku XX wieku. Pełnoletność osiągali równocześnie z narodzinami niepodległej Polski. Z pewnym patosem można stwierdzić, że kształtował ich postawy niepodległościowy etos i atmosfera lat budowania państwa „z niczego”. Co ważne – nie były to tylko jednostkowe przypadki pojawiania się wybitnych talentów wyłuskiwanych z tysięcy, ale liczna grupa świetnie wykształconych – na ogół na Politechnice Warszawskiej – kreatywnych konstruktorów, takich jak Misztal, Dąbrowski, Kubicki, Puławski, Nowkuński, Narkiewicz, Prauss, Drzewiecki, Ciołkosz, Rogalski, Wigura, Sołtyk, Jakimiuk, Cywiński, Naleszkiewicz, Rudlicki. Ich dziełem były nie tylko kompletne płatowce, ale i powstające w trakcie ich projektowania, przełomowe dla konstrukcji lotniczych podzespoły bądź rozwiązania konstrukcyjne, takie jak np. nożycowe podwozie, usterzenie motylkowe, „polski płat Puławskiego”, nowatorskie wyrzutniki bombowe, dwukołowe wózki podwozia głównego bombowca Łoś, wytrzymałe i lekkie pokrycia półskorupowych konstrukcji lotniczych z drobnożłobkowanych blach duralowych itp. Wiele z tych rozwiązań chroniły patenty.

W cieniu tych „gwiazd” stali świetni technologowie, którzy położyli olbrzymie zasługi w tym, że powstający od zera polski przemysł lotniczy poradził sobie np. z tworzeniem nowoczesnych konstrukcji półskorupowych, uzbrojenia lotniczego, skomplikowanych celowników bombowych. Wiele wytwórni lotniczych świata do pewnych rozwiązań dochodziło przez wiele lat, spożytkowując kilkudziesięcioletnie doświadczenia pokoleń własnych zespołów konstruktorskich. W Polsce potencjał ten powstawał kilka lat, choć pełni swoich możliwości nie zdążył ujawnić przed wybuchem wojny. Niemniej – budujący ten potencjał konstruktorzy zweryfikowali swe talenty i wiedzę, podejmując, w czasie wojny lub po pozostaniu na powojennej emigracji, w pracy dla czołowych wytwórni lotniczych Wielkiej Brytanii, Kanady, USA. Albo odbudowując przemysł lotniczy w PRL. Podobnie działo się to w innych działach przemysłu, głównie pracującego na potrzeby wojska. Na złote karty historii polskiej myśli technicznej wpisali się zaliczający się do tego samego pokolenia lub niewiele od nich starsi, inżynierowie Maroszek, Wilniewczyc, Gundlach, Szymański.

Za nieomal niewiarygodne można uznać, że projektowane i produkowane przez najmłodszy przemysł lotniczy Europy samoloty bojowe stały się przedmiotem eksportu w liczbie 273 szt. (w tym 90 najnowocześniejszych PZL-37 Łoś). Ich nabywcami były siły zbrojne Bułgarii, Jugosławii, Rumunii, Grecji i Turcji. To oznacza, że wyeksportowano co czwartą z 1118 maszyn wyprodukowanych w latach 1927-1939. Przedmiotem nie sfinalizowanych negocjacji była sprzedaż licencji na budowę polskich samolotów w krajach zachodnich, co byłoby większym sukcesem niż sprzedaż licencji np. Rumunii, gdzie polskie P-11 stały się protoplastami linii rumuńskich myśliwców IAR.

W kraju, ogromnie zacofanym pod względem nie tylko przemysłowym, ale i infrastrukturalnym, udało się stworzyć w krótkim czasie także pracujący na potrzeby wojska przemysł motoryzacyjny, zdolny do projektowania i wytwarzania nie tylko samochodów. Poczynając od utworzonych w 1928 r. Państwowych Zakładów Inżynierii w Warszawie zdołano stworzyć grupę przedsiębiorstw zatrudniających 8500 pracowników, zdolnych do wytwarzania, początkowo w oparciu o licencje a później w oparciu o własne konstrukcje, samochody osobowe i ciężarowe, autobusy, motocykle, silniki wysokoprężne dla ciężarówek i sprzętu pancernego, ciągniki artyleryjskie i i inne pojazdy specjalne. Ukoronowaniem kilkuletniej zaledwie ekspansji na tym polu stało się opracowanie i uruchomienie produkcji bardzo nowoczesnych na swoje czasy gąsienicowych pojazdów bojowych z rodziny TKS i TK3 oraz własnej konstrukcji czołgów 7TP (oraz rozpoczęcie prac nad rozwinięciem tej konstrukcji), które w 1939 r. nie tylko dorównywały, ale wręcz przewyższały swoimi parametrami większość czołgów stanowiących ówczesne uzbrojenie armii III Rzeszy. Niestety, podobnie jak w przypadku lotnictwa dysponującego najnowocześniejszym średnim bombowcem PZL-37, nie zdołano nie tylko wyprodukować dostatecznej ilości tego sprzętu, ale przede wszystkim – wypracować ani przemyślanej doktryny militarnej uwzględniającej możliwości sprzętu oraz taktyki jego użycia bojowego, ani wyszkolić odpowiedniej liczby żołnierzy i nauczyć ich optymalnego użycia zarówno pojedynczych jednostek sprzętu, jak i uzbrojonych w ten sprzęt związków taktycznych. Czołgów 7TP w 1939 w linii było zaledwie 132 szt., bombowców Łoś – 36.

Nowoczesny i udany czołg lekki 7TP nie tylko „użyczył” swego podwozia ciągnikowi artyleryjskiemu C7P, ale miał być punktem wyjścia do projektu cięższego, lepiej opancerzonego czołgu 9TP, którego jednak do wybuchu wojny nie zdążono zbudować. Fot. Archiwum Autora/CAW

Przykładów znakomitych rezultatów prac badawczo-rozwojowych prowadzonych od podstaw, bądź przy wykorzystaniu jako punktu wyjścia licencji, było w polskim przemyśle zbrojeniowym znacznie więcej. Silny ich wzrost notuje się szczególnie po wejściu w fazę gotowości produkcyjnej nowoczesnych zakładów COP. Dotyczy to np. najwyższej jakości sprzętu artyleryjskiego. Np. nowoczesne konstrukcje licencyjne, tak jak przeciwpancerne i przeciwlotnicze armaty Bofors 37 i 40 mm uzupełniane były rodzimej konstrukcji armatami przeciwlotniczymi 75 mm. Zakłady Południowe w Stalowej Woli uzyskały zdolność wytwarzania dział dalekonośnych 155 mm, dział polowych 75 i 105 mm oraz komponentów do armat przeciwlotniczych i przeciwpancernych. Pracowały nad własnymi projektami broni, także kalibrów ponad 300 mm, które w 1939 r. wchodziły w fazę badań. Do tej listy bezwzględnie należy dopisać wysokiej jakości rozwiązania w dziedzinie konstrukcji broni strzeleckiej, takie jak samopowtarzalny karabin Maroszka wz. 38M, karabin przeciwpancerny Ur wz. 35, pistolet maszynowy Mors wz. 38, najcięższy karabin maszynowy FK-A wz. 38 kal. 20 mm. Wielu tych wyrobów nie zdążono już wprowadzić do masowej produkcji, a te, które wprowadzono na uzbrojenie (tak jak przeciwpancerny Ur, skuteczny przeciwko każdemu niemieckiemu czołgowi początku II wojny światowej) były najbardziej utajnione przed… polskimi żołnierzami. Broń ta w rezultacie takiej polityki, choć reprezentowała sobą najwyższy poziom światowy, nie odegrała większej roli w czasie walk w wojnie obronnej 1939 r. Budowę obecnej Huty Stalowa Wola (Zakłady Południowe SA) rozpoczęto w marcu 1937 r., a pierwsze wyprodukowane tutaj armaty przestrzelano na zakładowym poligonie już w marcu 1938 r. Tę najnowocześniejszą w ówczesnej Europie fabrykę oficjalnie otwarto 14 czerwca 1939 r., ale produkowane tutaj armaty i haubice oraz części zamienne do nich i podzespoły do armat przeciwpancernych i przeciwlotniczych dostarczano wojsku już wcześniej. Fot. Archiwum Autora/CAW

Często w publicystyce militarno-historycznej niezadowalający – przede wszystkim pod względem ilościowym – poziom uzbrojenia polskich żołnierzy w nowoczesne typy broni przeciwstawia się jakoby niezrozumiałym decyzjom o eksporcie tego samego uzbrojenia na szeroką skalę. Dotyczyło to nie tylko najbardziej spektakularnych przykładów związanych z lotnictwem (samoloty PZL P-24 eksportowano do Grecji i Turcji, podczas gdy polskie lotnictwo posiadało tylko PZL P-11c i P-7 o znacznie niższych osiągach, bombowce PZL-37 sprzedawano Rumunii, lekkie bombowce PZL-43 – Bułgarii). Podobnie było z eksportem materiałów wybuchowych, oraz innych materiałów wojennych. Na liście odbiorców polskiego sektora zbrojeniowego było około 35 państw, w tym m.in. Holandia, Chiny, Arabia Saudyjska, nie wspominając o najbliższych sąsiadach, z krajami bałkańskimi na czele. W polu zainteresowania było około 70 potencjalnych klientów-państw na pięciu kontynentach.

Dlaczego przyjęto tak błędne założenia? Przyczyn było kilka. Po pierwsze – w rozwój mocy wytwórczych producentów sprzętu wojskowego zainwestowano olbrzymie pieniądze, zaś moce te rozdęto ponad realne możliwości finansowe państwa, którego nie było stać na zakupy broni w polskich fabrykach w ilościach oczekiwanych przez wojsko. Eksport stawał się koniecznością, aby utrzymać „w ruchu” ten potencjał. Eksportując uzbrojenie nieco starszej generacji do krajów biedniejszych i mniej wymagających (Bałkany) zamierzano pozyskać środki finansowe na przyspieszenie prac nad uzbrojeniem nowszej generacji, bardziej odpowiadające wymaganiom współczesnych sił zbrojnych. Eksport pozwalał pozyskiwać dewizy na zakupy surowców i komponentów dla produkcji wojskowej, bądź gotowych produktów, których polski przemysł nie był w stanie wytworzyć. Tak było np. z zakupem – swoją drogą – bez zasadniczych analiz faktycznych potrzeb i możliwości operacyjnych, związanych z warunkami działań na Bałtyku, kosztownych nowoczesnych niszczycieli i okrętów podwodnych, oraz, choć w mniejszym zakresie, włoskich samolotów torpedowych dla lotnictwa morskiego. Tuż przed wojną postanowiono zakupić za granicą samoloty myśliwskie MS406 i Hurricane oraz lekkie bombowce Fairey Battle o niskiej już wówczas wartości bojowej.

Zakładano, co było błędem zasadniczym, że do końca lat 30. Polsce nie grozi konflikt zbrojny, a jeśli już do niego dojdzie – będzie miał charakter zbliżony do działań w czasie I wojny światowej. Czyli że będzie oparty głównie na działaniach pozycyjnych i ustabilizowanej na tygodnie i miesiące linii frontu. To miało pozwolić na dynamiczny wzrost produkcji zakładów zbrojeniowych, wykorzystującej do maksimum ich potencjał, i szybkie dozbrojenie walczących oddziałów. Pomijał tak istotne czynniki, jak procesy formowania i zgrywania działań jednostek, procesy szkolenia w użyciu coraz bardziej skomplikowanych typów uzbrojenia. W efekcie nawet jeszcze na kilka miesięcy przed napaścią Niemiec na Polskę wysyłano za granicą zakontraktowaną broń, a jednocześnie, wobec narastania zagrożeń zewnętrznych i częściowo pod presją sojuszników – ratowano się zakupami w Anglii, Francji i nawet Włoszech niektórych typów samolotów, kórych zresztą nie dostarczono do Polski przed wybuchem wojny. Gdyby je nawet dostarczono – nie było dostatecznie dużo przeszkolonych na nich pilotów, aby ich użyć, ani techników przeszkolonych w ich obsłudze, nie wspominając o całym niezbędnym dla utrzymania zdolności bojowej nowoczesnego sprzętu zapleczu techniczno- logistycznym, częściach zamiennych itp.

Niezależnie od tego, jak dziś, z perspektywy dekad, ocenimy faktyczny dorobek II Rzeczypospolitej w dziedzinie budowania instrumentów skutecznej obrony odzyskanej w 1918 r. niepodległości, nie ulega wątpliwości, że ówczesne władze nie szczędziły ani pieniędzy, ani gestów, mających udowodnić społeczeństwu, z jaką determinacją chcę niepodległości strzec. Fot. Archiwum Autora/CAW.

Pełna analiza wszystkich uwarunkowań związanych z sytuacją militarną Polski po odzyskaniu niepodległości, i w dwóch następujących po tym fakcie dekadach, jest nie tylko zadaniem trudnym. Rodzi też perspektywę kontestowania każdej postawionej tezy, zależnie od tego, jaką polemista miałby ocenę całego okresu II Rzeczypospolitej. Ponad wszelkie jednak różnice poglądów w materii ocen politycznych, ponad przerzucaniem się argumentami o zmarnowanych lub, przeciwnie, znakomicie wykorzystanych szansach, jedno jest niezmienne: skala dokonań. W nieistniejącym przez 123 lata kraju, sklejanym z wielką determinacją z trzech bardzo różnie ukształtowanych części zaborczych mocarstw, w kraju, który pozostawał w znacznej mierze na uboczu intensywnej europejskiej rewolucji przemysłowej XIX i początku XX wieku, w ciągu życia jednego pokolenia udało się zbudować przemysł zbrojeniowy. Czyli ten, który zawsze jest elitą przemysłów. Nie ustrzeżono się błędów, ślepych zaułków, nieumiejętnych analiz dynamicznych trendów, jakie po I wojnie światowej nastąpiły w doktrynach wojennych większości – choć przecież nie wszystkich – państw Europy. Część tych sygnałów odczytano poprawnie, ale źle wdrożono w życie wynikające z nich wnioski. Tak było np. ze zdecydowanym zwrotem w stronę motoryzacji sił zbrojnych. Proces podjęto, ale realizowany był zbyt wolno i nie towarzyszyły mu konieczne inwestycje w infrastrukturę komunikacyjną państwa. Nie do końca wyciągnięto nauki dotyczące efektywnego użycia lotnictwa w czasie wojny domowej w Hiszpanii, nie ogarnięto zagadnień dotyczących kompleksowego współdziałania różnych komponentów sił zbrojnych, np. lotnictwa i dużych ugrupowań pancernych. Nieźle poradzono sobie z przyswojeniem logiki rozwijania broni przeciwpancernych i przeciwlotniczych, ale w słusznych działaniach zatrzymano się w pół kroku, podobnie jak z tworzeniem silnych i manewrowych jednostek pancernych czy kawalerii zmotoryzowanej.

Klęska wrześniowa w 1939 r. z całą pewnością nie była tylko i wyłącznie efektem niedozbrojenia Wojska Polskiego przez własne państwo, choć z pewnością jej rozmiary, a także straty zadane przeciwnikom, byłyby inne, gdyby lepiej wykorzystano szanse generowane przez młody i posiadający znaczny potencjał rodzimy przemysł zbrojeniowy. Fot. Archiwum Autora/CAW

Względnie łatwo jest formułować ostre, krytyczne oceny z perspektywy kilkudziesięciu lat, jakie upłynęły od tamtych wydarzeń, oraz posiadając wiedzę o tym, co się wydarzyło. Jeśli jednak postaramy się odnieść okres budowania od podstaw potencjału polskiego przemysłu zbrojeniowego od pierwszych dni niepodległości do jej ponownej utraty, i nałożymy tę wiedzę na doświadczenia 21-lecia po przełomie roku 1989, trudno nie okazać szacunku i nawet podziwu dla budowniczych niepodległego państwa polskiego sprzed 100 lat.

Jerzy Reszczyński