ZABRALI NAM DZIECIŃSTWO

Wspomnienia wojenne

mieszkańców podbiłgorajskich wsi Wstęp, wybór i opracowanie: Dominik Róg

Korekta: Dawid Mielnik

Wydawca: Gminny Ośrodek Kultury w Biłgoraju ul. Kościuszki 88, 23-400 Biłgoraj

ISBN: 978-83-933146-4-5

Biłgoraj 2015

Skład i druk: Pikul Media Rafał Pikul www.pikulmedia.pl tel. 516 016 457 biuro: ul. Kościuszki 30/5, 23-400 Biłgoraj Dziękuję Wam, Drodzy Rozmówcy, za poświęcony czas, cierpliwość oraz życzliwość, z jaką mnie przyjęliście.

Dzięki Wam mam pewność, że nawet najbłahsza rozmowa, przelotne spojrzenie, krótka chwila spędzona razem – nigdy nie zostaną zapomniane.

Dominik Róg

Spis treści

Wstęp……………………………………...... …………………...….. 7

Część I – Wysiedleni

Agnieszka Barabasz – Sól …...... ……...………………………… 12 Leokadia Mróz – Smólsko Duże ………...... …...... …………… 21 Krystyna Kozioł – Wola Mała …………....…...... …..………..….. 26 Bronisława Solak – Smólsko Małe …...... ………..……….. 31 Józef Wróbel – Dereźnia-Zagrody ……...... …..………… 36 Karolina Sarzyńska – Okrągłe …………...... …...... ……….……. 39 Jan Mazurek – Dyle ……………………...... ……...... ……….……….. 41 Karolina Torba – Smólsko Małe ……...... …...……………… 44

Część II - Naszym domem był las

Janina Bielak – Lipowiec ………...... ……………………… 52 Maria i Józef Tworkowie – Dereźnia-Zagrody …...... 58 Krystyna Grabias – Korczów ……………………...…...... …….. 63 Bronisława Koziara – Dąbrowica …………………...... ….. 70

~ 5 ~ Antoni Frączek – Bukowa ………………...... …………….. 76 Katarzyna Startek – Korytków Duży ………...... ……… 79 Agnieszka Strzałka – Kolonia Sól …………...... ……..…. 84 Janina Surma – Hedwiżyn …………………..…...... ………… 89 Karolina Brzozowska – …………...... …… 96 Honorata i Jan Bednarzowie – Korytków Duży …...... ….. 99 Antoni Sarzyński – Majdan Nowy ………….……...... …… 106 Stanisława Dudek – Lipowiec …………………...... …… 113

Część III - Niepokorny naród

Aleksandra Czok – Rapy Dylańskie ...... ………..…. 122 Stanisław Skubis – Smólsko Duże …….....…...………...…… 129 Andrzej Czyżo – ……………...... …………....…………. 137 Jan Parada – Sól ………………...... …..……...... ………………. 146 Klementyna Brodziak – …...... ………… 152 Honorata Ćwikła – Ruda Solska ……...... …………………. 164

~ 6 ~ Wstęp

- Z czym dzisiaj kojarzy się słowo „wojna”? Wydaje się, że dla Polaków odpowiedź jest prosta. Chociaż od tamtych tra gicznych wydarzeń minęło już ponad 70 lat, słowo to nadal- kojarzone jest głównie z II wojną światową – czasem pogardy, głodu i śmierci. Śmierci, która nie robiła wyjątków – nie litowa ła się nad niewinnymi dziećmi, kobietami, osobami starszymi i chorymi, nie zważała na status społeczny czy bogactwo, nie zwracała uwagi na zasługi. Śmierci, którą ludzie nieśli innym ludziom. - Dla następnych pokoleń, tamte wydarzenia zaczynają zachodzić mgłą i rozmywać się. Tracą wyrazistość i wiarygod- ność. Echa wspomnień wojennych coraz rzadziej pojawiają się- we wzajemnych rozmowach, rzadko też są przekazywane na- stępnym pokoleniom. Często pozostają zamknięte gdzieś w za kamarkach wspomnień – czasem z powodu bólu, który wywo- łują. Częściej dlatego, że stają się odległe w czasie, bledną i na pozór się dezaktualizują, mało kto okazuje nimi zainteresowa nie. W końcu te niezwykle cenne relacje, zanikają i umierają wraz z ludźmi, którzy nosili je w pamięci.

W malowniczych i urokliwych wsiach rozrzuconych po Ziemi Biłgorajskiej żyją świadkowie historii, którzy pamiętają.- Ich wspomnienia, w większości nigdzie dotąd nie publikowane, często są bardzo osobiste i zawierają ogromny ładunek emo- cji. Podczas rozmów z bohaterami książki, autor wielokrotnie spotykał się z ich wzruszeniem, wywołanym bolesnymi obra zami z dzieciństwa, skażonego złem wojny. Rozmówcy rzadko pamiętają dokładne daty, za to częściej operują szczegółowymi opisami wydarzeń, których byli bezpośrednimi świadkami – jest to niewątpliwie jedna z zalet niniejszej pracy. ~ 7 ~

- Książka ta pod tytułem „Zabrali nam dzieciństwo” ma na celu ocalić od zapomnienia wspomnienia wojenne mieszkań ców podbiłgorajskich wsi, a także pokazać, że wojna była areną cierpienia przede wszystkim niewinnych ludzi. - „Nigdy Więcej Wojny” – to hasło widnieje na pomniku w Majdanie Starym, upamiętniającym ofiary II wojny świato wej. Czy ta książka może przyczynić się, chociaż w malutkiej części, do urzeczywistnienia tej pięknej idei? Na to pytanie, Drogi Czytelniku, odpowiedź znajduje się na kartach tejże skromnej publikacji… ***

„Zabrali nam dzieciństwo” to 26 wojennych wspomnień mieszkańców podbiłgorajskich wsi.

Praca została podzielona na trzy części. Należy jednak zaznaczyć, że jest to podział umowny – większość relacji dotyka szerokiego spektrum życia pod okupacją niemiecką.

Część I - „Wysiedleni” – to osiem relacji ludzi, którzy- przeżyli piekło wywózki, obozów przesiedleńczych, Majdanku- oraz morderczą drogę w nieznane. Wspomnienia te są przykła dem losów tysięcy rodzin polskich wysiedlonych z Zamojszczy zny.

Część II – „Naszym domem był las” – zawiera dwanaście- różnorodnych wspomnień, z których dowiemy się o brutalnych- akcjach pacyfikacyjnych, najazdach bandytów, złodziei i Kał muków, wreszcie o dramatach dnia codziennego, które doty kały zwykłych ludzi – głodzie, niepewności jutra oraz strachu o życie swoje i bliskich. ~ 8 ~ W części II przeczytamy również o tym jak leśne ostępy i nieprzebyte bagna umożliwiały całym rodzinom schronienie się przed wrogiem.

Część III – „Niepokorny naród” – to sześć obszernych- relacji, w których przewijają się obrazy życia w partyzanckim- obozie, opowieści o tragicznych losach ludzi walczących w bi twie pod Osuchami i o prawdziwych bohaterach tamtych cza sów. Dominik Róg

~ 9 ~

Część I – Wysiedleni

Tak nas wodzili później z baraku do baraku, z pola na pole. Pod koniec naszego tam pobytu mały Jaś zachorował. W obo- zie jedliśmy kapustę, a w niej były paznokcie ludzkie. Mama zjadła tej kapusty, a Jaś był jeszcze przy piersi i dostał od tego biegunki. Ta kobieta z Warszawy poradziła mamie, żeby poszła do budynku, gdzie leczyli ludzi. Ja mówię: Mamo, wy pójdziecie, a ja z kim będę? I poszłam z mamą, zanieśliśmy tam Jasia. Tam była przepasana Niemka, miała rewolwer przy boku i króciutką spódniczkę. Popatrzyła tylko, wyciągnęła strzykawkę, dała zastrzyk temu małemu i kazała iść. Przynie- śliśmy Jasia na barak, siedliśmy. Chwilę później Jasio umarł. Okręciła go mama w koszulkę i położyła. Wtedy wezwali nas na apel. Jak wróciliśmy, to Jasia już nie było. Spalili go pew- nie…

Leokadia Mróz o pobycie w obozie na Majdanku

~ 11 ~ AGNIESZKA BARABASZ (z d. Margol) SÓL

Pochodząca z Soli Agnieszka Barabasz (z domu Margol) przeżyła 9 lat w podbiegunowym Gułagu Noryłłag na Syberii. Pani Agnieszka zmarła w 2005 roku. Każdego dnia na zesłaniu kobieta modliła się o powrót do rodzinnej miejscowości. Jedyną bezpośrednią relację pani Agnieszki o wydarzeniach na dalekiej Syberii znamy z jej wesela, na którym opowiada ona swoje dra- matyczne przeżycia. Dzięki uprzejmości jej rodziny (m.in. siostry - poetki ludowej Katarzyny Strzęciwilk) udało się spisać te mało znane, jednakże niezwykle cenne, wspomnienia. Poniżej jej rela- cja o tym, jak została wysłana na kraniec świata i kuła wieczną zmarzlinę.

Łotewska pułapka

Urodziłam się w Soli. Miałam 27 lat, kiedy jeszcze przed- wojną pojechałam do Łotwy na zarobek. Kiedy tam byłam, u nas w domu był pożar. Wtedy wszystko było jeszcze pod słomą. Ra zem z naszym domem spaliło~ się12 ~14 chałup we wsi. Nie miałam więc do czego wracać na zimę. Zostałam, a w następnym roku wybuchła wojna. Nie mogłam wrócić do- domu, bo tych, którzy przekraczali granice z Łotwy, to Niemcy- zabierali na roboty do Rzeszy. Najpierw przyszli Rosjanie i za częli wykształconych ludzi wywozić na Sybir. Pracowałam wte dy u gajowego, a wszystkich leśników prześladowali. Mojemu gospodarzowi udało się przez dwa lata skutecznie ukryć. Kiedy przyszli Niemcy w 1941, to gospodarz wrócił do domu. - Kiedy na przełomie 1944 i 1945 roku wrócili na Ło twę Sowieci, mój gospodarz znowu musiał się ukrywać. Miał wykopaną kryjówkę w oborze, i była to skrytka bardzo dobra. Tam było ogrodzone, kartofli nasypane, a ja jeszcze postawiłam- tam koszyk, że niby się kury niosą. I tam nigdy nie szukali. Często przyjeżdżało wojsko, a żołnierze szukali żelaznymi prę tami i nigdy tej kryjówki nie znaleźli. -

Po zakończeniu wojny w gospodarstwie zostało 3 ro- botnice, dwie Łotyszki i ja. Na jedną z tych Łotyszek zostało przepisane gospodarstwo, a wtedy ona wydała gajowego. Ja by łam wtedy na targu. Kiedy wróciłam, w domu zastałam pełno wojska i milicji. Żołnierze strzelali przez podłogę do kryjówki- gospodarza, ale akurat wtedy jego tam nie było. On się schował w pokoiku ojca i wlazł pod łóżko, jakby natchnął go Duch Świę ty. Raz obszukali wszystko i go nie znaleźli, drugi raz to samo. Za trzecim razem jakiś żołnierz zajrzał pod łóżko. - Wyciągnęli go i zaczęli bić. Na szczęście on wcześniej- wrzucił broń do pieca kaflowego, bo dostałby jeszcze surow szą karę. Byłam na podwórku, kiedy on podszedł do mnie, bla dy. Kazał mi zostać z jego 14-letnią córeczką, która była akurat w szkole. Chciał żebym się nią opiekowała. Ale i mnie zabrali, a jego ojca staruszka, który już na rencie był, zakuli w kajdany i wsadzili do piwnicy.

~ 13 ~ Najnieszczęśliwszy dzień w życiu

- Na milicji siedzieliśmy do 11 w nocy. Potem przyszedł ten naczelnik milicji, każdego zmierzył oczami i poszedł z po wrotem. Za chwilęjak się przyszedł mi poddasz goniec to pójdziesz i wyczytał do domumoje nazwisko:ty i reszta, myMargol tylko Agnieszka. tego bandytę Poszłam, zatrzymamy… a tamten naczelnik milicji gwałcił mnie. Mówił: Była z nami ta zdrajczyni, która na dodatek poskarżyła na mnie, że pomagałam ukrywać- się gajowemu. Jego zabrali, a nas puścili chwilowo do domu. Na 4 kwietnia 1945 roku miałam wezwanie na komendę w spra wie wymianyjesteś dokumentów aresztowana z polskich na rosyjskie. Wsiadłam na rower i pojechałam do miasta. Poszłam na milicję, a tam mi powiedzieli: . - Przez 3 miesiące siedziałam w celi ze złodziejkami. Te kobiety brali codziennie na samochód i wieźli za miasto do pra cy w PGR. Ja jeździłam z nimi. -

14 czerwca 1945 roku był dniem mojej tragedii. Pamię- tam go z wszelkimi szczegółami do dzisiaj. Wprowadzono mnie do pięknej sali teatralnej. Przede mną była scena, a mnie kaza no usiąść w pierwszym rzędzie. Na scenie był stół zaścielony czerwonym obrusem i 3 fotele. Niczego się nie bałam, do niczego złego się przecież nie poczuwałam. Przyszło trzech wojskowych, ruskich. Oni przyszli z takimi dużymi brzuchami, brodami, z pagonami i medalami. Siedli za stołem. Teraz już wiem, że jeden był ławnikiem, drugi prokuratorem, a trzeci sędzią. Wtedy nie wiedziałam. Kazali mi wstać, a byłam niżej, w pierwszym rzędzie. Stanęłam toi czytają, nieprawda że ja się ukrywałam w lesie z bandytami i Ciim- cho!tam jeśćNie donosiłam.lzja kriczać Panie, mnie się takie coś nie śniło. Ja w pisk, w krzyk: ! Prokurator tłukł w stół i krzyczał: ! [nie można krzyczeć]. Tyle. Poszli znowu w te drzwi i po piętnastu minutach~ 14 ~ wrócili z taką grubą księgą. Stanęli przede mną i czytają mi: za takie przewinienie – że się ukrywałam w lesie z bandytami i im jeść donosiłam – skazana na dziesięć lat ciężkich robót w dalekich syberyjskich obozach.- Kazali mi podpisać w tej księdze wyrok. Ja nic nie widziałam,pójdziemy łzy zalały mi oczy. Wzięłam ten atramentowy ołówek i podpisa łam. Zamknęli księgę i poszli. A mnie strażnik mówi: . Wychodzimy na ulicę, a tam czarna chmura, błyska się, deszcz leje, grzmoty. Ulica była brukowana kocimi łbami, pełno na niej wody. Mnie się zdawało, że cały świat i niebo płaczą nad moim losem. Takie uczucie miałam… Kułam wieczną zmarzlinę

- - I wywieźli mnie na Sybir, tam gdzie już są białe niedźwie dzie. Jechałam dwa tygodnie z Rygi do Krasnojarska. A z Kra snojarska kolejne dwa tygodnie płynęłam najgroźniejszą rzeką syberyjską, Jenisejem, aż do ujścia w zatokę Morza Karskiego. Był rok 1946, a mój wyrok kończył się w roku 1956… - Trafiłam do syberyjskiej wioski, obok której była wielka kopalnia węgla. To była góra Szmit, o którą w 1928 roku roz bił się samolot zwiadowczy. Ta góra to był sam węgiel. Tysiące- więźniów budowało od podstaw całe miasto Norylsk. Jak tam- trafiłam, to były tam tylko łagry. Po wodę chodziliśmy pod ko wyszka,palnię, gdzie była wystawiona rura z wodą. Kopalnia była ogro dzona drutami. Co jakąś odległość na wysokich palach stała czyli strażnica, na której stali strażnicy. Tak to mniej więcej wyglądało całymi połaciami terenu. Kułam wieczną zmarzlinę. Na kwadracie 2 na 2 metry ja miałam kilofem wgłębić się na 10 centymetrów. Pracowaliśmy po 12 godzin i każdy musiał wyrobić normę. Za to dostało się 400 gram chleba na cały dzień – a chleb był z pośladów, ciężki, że była w nim woda. Dawali~ nam 15 ~ też kaszy trochę w szklance, trzy łyczki rano i wieczór, tylko tyle żeby nie umrzeć z głodu. Ręce się trzęsły, bo jak na początku nie umiało się kuć i trafiło się na kamień, to było źle, wszystko w twarz leciało… potem to się jakoś inaczej podbijało. Jak się trafiło na dobry grunt, to się zrobiło i 1.5 normy. To już było więcej chleba, 1.5 kg. Z kaszy był taki wytłoczek, kotlet. Mróz był tam do 60 stopni. Kto miał pierwszą grupę zdrowia, to mógł pracować w mrozie do 40 stopni, a kto drugą – do 30. Ja miałam zawsze pierwszą. Chciałam zachorować, ale jakoś nie mogłam… Wiatry to były takie okropne, że jak szliśmy do pracy, to musieliśmy trzymać się razem w kilkoro, bo jednego człowieka wiatr by porwał.

Któregoś dnia w kilkanaście osób musieliśmy podnosić- bardzo ciężkie drzewa. I kiedy inni więźniowie puścili, to ja nie słyszałam, że trzeba je puścić. Przytrzymałam kloc, wywróci ło mnie i upadłam. Coś mi się zrobiło z kręgosłupem, zaczęłam- krzyczeć z bólu. Zabrali mnie do szpitala. Od tej pory już nie dźwigaliśmy tych ciężkich drzew. Przynajmniej tyle było dobre go z tego wszystkiego. Śmierć w śniegu

- - Przez sześć lat myślałam tylko o chlebie. Daleko za mia stem, żeby więźniowie nie kradli, był budynek piekarni. Cza- sem wiatr przywiał zapach chleba, i sobie wtedy tak myślałam, że jeśli wyjdę na wolność i przeżyję te dziesięć lat... Jeśli przeży je, to po wyjściu pójdę do tej piekarni i się najem chleba do syta.- Sześć lat myślałam o tym chlebie, ale nie wierzyłam jesz cze, że wrócę. Jak nastał szósty rok, to we mnie wstąpiły myśli, których nie mogłam się pozbyć.~ 16 Wtedy~ uważałam, że to może grzech. Myślałam, że jak 4 kwietnia 1951 r. skończy się 6 rok mojego pobytu, to wtedy już ze mną się stanie jakiś cud. Ale jaki cud mógł się stać? Nie mogłam wymyśleć. Bałam się strasznie.- - Ale jak przeżyć, jeśli codziennie widzi się, jak drogą wio zą goluteńkie trupy z jakiegoś męskiego łagru, ośmiu lub dzie sięciu chłopów poskładanych w poprzek sań. A my z drogi się ustępujemy, bo śnieg z niej zwozimy. Nie było gdzie go dać, to- sańmi-skrzyniami wywoziło się gdzieś w przepaście.diela I każdy ten trup miał do nogi przywiązaną małą deseczkę, a na niej atra mentem napisane jego imię, nazwisko i numer jego , czyli sprawy za co był zesłany. Te trupy wyrzucali w śnieg, a w lecie dopiero ich zakopywali, jak śniegu nie było. Śnieg rozmarzał dopiero w czerwcu, w lipcu było lato, w sierpniu jesień, a od września znowu przychodziły śniegi i zima. 1 Któregoś razu pracowałam niedaleko męskiego łagru,- w którym wybuchł buntkto więźniów chce żyć, to. Skazańcy niech wyjdzie nie chcieli wyjść- do pracy. Przyszło wojsko. Wołają do tych mężczyzn zamknię Pójdziesz,tych w tym to budynku:my cię zabijemy ! Jakby któ- ryś wyszedł, to i tak by go później zabili pozostali więźniowie. – mówili. Musieli tam trzymać jed ność. Nikt nie wyszedł. Wtedy wojsko wystrzelało wszystkich karabinami maszynowymi. Później jeszcze chodzili tam i ich dobijali. - Kobietom w obozie Rosjanie podawali takie tabletki, żeby nie mogły mieć dzieci. Ich przeznaczeniem miała być tyl ko praca. I ja dostałam taką tabletkę. No i nie mieliśmy dzieci z mężem. Mieliśmy w swoim domu koty i psy. Zawsze nam się szczęściło, jeśli chodzi o zwierzęta, jakby tak nam odpłacono, że nie możemy mieć dzieci. - Nie mieliśmy żadnych ubrań na zmianę, nie rozbierali śmy1 się w ogóle, nawet do spania. Jak szliśmy do pracy, to nic

Najprawdopodobniej pani Agnieszka była świadkiem buntu więźniów po śmierci Stalina w 1953 roku. Powstanie norylskie trwało wiele miesięcy i zostało brutalnie stłumione przez~ oddziały 17 ~ specjalne. z ubrań nie zostawialiśmy w domu. Strach przed dniem wolności

- daj BożeZnałam wytrzymać wszystkie i wrócić godzinki, kiedyś do nieszpory domu! i modlitwy. Co dziennie w obozie śpiewałam sobie godzinki i się modliłam tak: -

Po śmierci Stalina zaczęli wypuszczać niektórych więź- niów. Jak mi powiedzieli w 1954 roku, po 8 latach i 4 miesiącach w łagrze, że za dwa miesiące pójdę na wolność, to dostałam ner wicy żołądka ze strachu. Gdzie ja pójdę? Tam już na mnie czeka na wolności dziesięciu chłopów. Było tam przecież sto łagrów męskich i tylko dwa łagry żeńskie. W męskich łagrach było co najmniej pięć tysięcy ludzi w każdym, a w obu żeńskich po trzy i pół tysiąca kobiet. I jak dziewczyna jakaś wyszła na wolność, to już dziesięciu albo piętnastu mężczyzn czekało na nią.

Jak miałam dwa miesiące do wyjścia, to pracowałam na- kolei. On był za drutami, bo zesłany na katorgę. I wtedy jego zobaczyłam z daleka, to sobie pomyślałam, że jak wyjdę na wol ność, to żeby trafił mi2 Boże!się choć Już troszkęniecałe dwado tego miesiące podobny, i mnie bo wy na- pewnopchną na nie wolność, jest Ruski w nocy!. I znów Gdzie plecami ja pójdę? się wykręciłam, i znów ręce do góry w niebo:

Udało mi się szczęśliwie porozumieć z tym upatrzonym przeze mnie mężczyzną. On mnie namówił, żebym po wyjściu z obozu poczekała na niego 8 miesięcy, do końca jego odsiadki, a wtedy razem powędrujemy do domu. On był na katordze, katorga to jest 15 lat. On się nazywał Jan Barabasz i pochodził z Czortkowa na Wołyniu. 2 -

Według relacji Katarzyny Strzęciwilk,~ 18 ~ jej siostra rozmawiała z Janem Ba rabaszem przez ogrodzenie mimo zakazu. - - No i czekałam. Po wyjściu na wolność tak naprawdę da lej byłam w niewoli. Dostałam taki maleńki pokoiczek, miesz kanko. Miałam w nim żelazne łóżko i szafeczkę. - Po dwóch tygodniach przyszło wieczorem do mnie pię ciu w zaloty: trzech Ruskich i dwóch jakichś takich Tatarów z- SamaKazachstanu. zdiesz żywisz Wpakowali suko się do mnie i mówią tak: - Sama. !? - A kto jest dla tiebia? - O ten

- Kto jest - pokazuję ten dla ciebie, na przyszłego co ty z nim męża. przez druty rozmawiasz? To jest Polak, a ja jestem Polka, i on jak skończy karę, to przyj- dzie do mnie i będziemy razem mieszkali i razem starali się o wy- jazd– do swojego kraju.

Odstąpił się ode mnie do tych czterech, którzy siedzieli na moim łóżku, coś cicho ze sobą pogadali, wrócił i mówi do mnie:- No suko smatri, jeśli ty wresz to plocho z toboj. - - U więźniów była taka zasada i solidarność, że jak wyj dzie dziewczyna na wolność, to nie wolno było jej ruszać, dopó ki nie stanęli wszyscy w szeregu i ona któregoś sobie wybrała. Wtedy on prowadził ją do swojej nory, jeśli taką miał. -

Po ośmiu miesiącach mój wybraniec wy- szedł, ale nie wolno mi go było zameldować u siebie, bo to nie było moje mieszkanie, tylko służbowe. Mie siąc czasu ze mną mieszkał, do pracy nigdzie nie szedł, bo nie- był zameldowany. On wymyślił, że pójdziemy do ślubu, a tam tylko śluby urzędowe. Wzięliśmy ślub i zameldowałam go u sie ~ 19 ~ bie. -

Kiedy zarobiliśmy pieniądze na podróż do domu, wresz cie wyruszyliśmy w drogę. Był rok 1956. Jechaliśmy pociągiem. Jak byliśmy na granicy polsko-radzieckiej, to strażnicy nam- powiedzieli, że nic nie można przewieźć przez granicę. A mąż Opłacićnazbierał przejazd jakimś cudemi iść bez pieniędzy niczego i kupił sobie w Rosji: tak? trzy Chcecie mo nastory, puścić które bezchciał niczego? spieniężyć Dobra! w RozbioręPolsce. Ale się nado granicynaga. Ty mówią: też się rozbieraj Agnieszka! Nago nas puścili. A mąż od imwas! na to

Oni dalej, że nie pozwolą.puszczacie Ja zaczęłam nas zsię niewoli, rozbierać. tam siedzieliśmyOni się przelękli, za nic polecieli tyle lat, poteraz starszego wracamy oficera. do domu Ten bez przyszedł, niczego. a Ja mój to zarobiłemmąż dalej uczciwie!mówi do niego: -

Wiedział, jak mówić. I tak im gadał, że w końcu nas puścili, ra zem z motorami. - A jak dojechaliśmy do Biłgoraja, to mi się w głowie po przewracało, bo byłam w Biłgoraju i nie wiedziałam, w którą stronę iść do Soli. Zapomniałam przez tyle lat. Jak przyszliśmy do domu, to mnie nie poznali…

~ 20 ~ LEOKADIA MRÓZ (z d. Maciocha) SMÓLSKO DUŻE

Leokadia Mróz (ur. 1931 r.), razem z mamą i małym braciszkiem, jako mała dziewczynka przeżyła gehennę wywóz- ki, obozów przesiedleńczych i piekła Majdanku. Razem z mamą szczęśliwie wrócili do domu, niestety jej braciszkowi się nie udało.

Zdjęcie na bagnie i rozbita butelka

W pierwszą akcję sołtys wydawał kartki, na których- było napisane ile było ludzi w każdym domu. Jak to się działo, to wyszliśmy z domu całą rodziną: tata, mama, babka i braci szek, który miał 9 miesięcy. Patrzymy, idą jacyś ludzie drogą. Podszedł ktoś do nas i kazał nam iść do domu, a zabrali tylko ojca. Ja chciałam iść z tatą, ale on mi nie pozwolił. Mówił, że- niedługo wróci. Wieczorem zawiozłam tacie kawałek chleba na podwórko Grzyba, gdzie stali wszyscy zabrani chłopi. On zno wu mi mówił, że tylko ich przeliczą i wróci. Ale rano podjechały samochody i ich wywieźli. Wychodzić, wychodzić! Obliczenie będzie! Wychodzić! W następną niedzielę ~znów 21 ~ przyszli Niemcy: Mama mówi, żebyśmy - poszli w drugą stronę, w patoki, a dalej może uda się uciec na Aleksandrów do babci. Jak wyszliśmy, to widzieliśmy jak samo loty nad nami latały… Szliśmy za Kapuśniaczką, która też miała- małe dziecko. Szliśmy przez żyto, trzciny, wreszcie dotarłyśmy w Pożarnice, bagno za wsią. Na bagnie mały nam usnął na kęp- ce, a mama go przykryła. I tak siedzieliśmy jakiś czas we trójkę. Potem patrzę, a tu idą na nas Niemcy. Byli zachlapani w wo dzie. Podszedł do nas jeden i zrobił nam na tym bagnie zdjęcie. Potem przyszedł jakiś inny i mówi po polsku, żebyśmy szły za nimi, bo tam już są ludzie ze wsi. - Zegnali nas do gościńca, prowadzącego ze Smólska do- Aleksandrowa. Tam już czekały na nas samochody. Nimi zawieź li nas pod kościół w Aleksandrowie. Tam nam ciotka z Aleksan- drowa przyniosła trochę mleka i chleba. Zanim wzięli nas, to pojechało kilka transportów. W końcu i nam kazali wsiadać. Za wieźli nas najpierw do Tarnogrodu, a później do Bełżca, aż na kolej towarową. Tam wsadzili nas do bydlęcych wagonów. Pamiętam, że mama mnie podnosiła do okienka, przez które patrzyłam.- W wagonach siedzieliśmy i czekaliśmy, bo cały czas zwozili więcej ludzi, a Niemcy chodzili dookoła z karabinami. Szła ja kaś kobiecina i nosiła w butelce wodę, chciała dać ludziom i coś mówiła do policjanta, co tam stał, a on strzelił w tę butelkę i ją rozbił. Ta kobieta tylko popatrzyła na niego z żalem i poszła. A nam tak się strasznie pić chciało. Staliśmy tam chyba ze trzy dni. Mało kto się ruszał3 w tych wagonach. W końcu zawieźli nas do obozu na Majdanku .

3 - Obóz koncentracyjny na Majdanku (KL ) funkcjonował w latach 1941-1944 i jako obóz koncentracyjny i jeniecki. Dal mieszkańców powia- tów biłgorajskiego, hrubieszowskiego, zamojskiego i tomaszowskiego, był- symbolem śmierci i cierpienia, w 1943 roku w ramach akcji „Wehrwolf” wy siedlono tam 16000 ludzi z Zamojszczyzny, w tym około 4000 dzieci. Kolej ną grupę więźniów przetransportowano~ 22 ~ do obozu z rejonu walk w Lasach Janowskich i Puszczy Solskiej w czerwcu i lipcu 1944 r. Śmierć na Majdanku

- - Do dzisiaj widzę, jak wyszliśmy z wagonów i szliśmy po- lami. Po lewej była droga, aleja z drzew. Szliśmy do obozu. Sły szałam tylko paf, paf, paf – kto się przewrócił, to już nie wsta wał. Skierowali nas na prawo do baraku, to była łaźnia. Ogolili nas całkowicie. Mój mały brat, który też tam był, później bał się swojej matki, bo nie mógł jej poznać. Ja go trzymałam. Mieliśmy tylko tyle łachów, co przy tym dziecku się zostało. Jak byliśmy w tej łaźni, to najpierw puścili ciepłą wodę, później zimną, a na końcu gorącą, aż się dużo ludzi poparzyło. Trudno było poznać twarze niektórych, bo skóra im poschodziła. - Mamie dali pasiaste ubranie, spodnie po kolana i bluz kę po pępek. Potem wzięli nas na barak. Tam też była Okońka z końca wsi, babcia ze Stachem i z Edkiem, Buczycha z dwoma chłopakami. My z mamą i z małym byliśmy na jednej pryczy na dole. W tym baraku przebywaliśmy tylko nocami. A za dnia bez końca były cały czas apele. Wyganiali ludzi z baraków i liczyli, aż doliczyli się wszystkich. Tak staliśmy godzinę czy dwie. A jak ktoś nie chciał wyjść, to liczyli i szukali, aż przetarabanili cały barak. Za barakiem, we wnęce było okienko, koło niego stolik i tam siedziała polityczna kobietaOj z Warszawy, Maciochowa, nie wy wiem, to może czy wyjdziecie,była panienką a ja na czy pewno mężatką. nie wyjdę Ona bardzo lubiła naszego Jasia. Ona często z mamą rozmawiała: . - Potem Okońkę z dziećmi zabrali do Niemiec, bo na komi sji okazało się, że jest zdrowa. Tak nas wodzili później z baraku- do baraku, z pola na pole. Pod koniec naszego tam pobytu mały Jaś zachorował. W obozie jedliśmy kapustę, a w niej były pa- znokcie ludzkie. Mama zjadła tej kapusty, a Jaś był jeszcze przy Mamo,piersi i wydostał pójdziecie, od tego abiegunki. ja z kim Tabędę? kobieta z Warszawy poradzi- ła mamie, żeby poszła do budynku, gdzie leczyli ludzi. Ja mówię: I poszłam z mamą, zanie śliśmy tam Jasia. Tam była przepasana~ 23 ~ Niemka, miała rewolwer przy boku i króciutką spódniczkę. Popatrzyła tylko, wyciągnęła - - strzykawkę, dała zastrzyk temu małemu i kazała iść. Przynieśli śmy Jasia na barak, siedliśmy. Chwilę później Jasio umarł. Okrę ciła go mama w koszulkę i położyła. Wtedy wezwali nas na apel. Jak wróciliśmy, to Jasia już nie było. Spalili go pewnie… Powrót do domu

Mamo, a gdzie ja będę? - Mama: Chodź, rozpaczała, chodź, jakoś a i tak tam była będzie chora. Na komisji mamę skierowali na szpital. Znów pytałam: Po- wiedziała . I już mieliśmy iść do tego szpitala. Ale wtedy mama zobaczyła Jana Momota, leśni czego z Aleksandrowa, który przyjechał spoza obozu po swoją rodzinę Dudków z Kulaszów. Myśmy się mało znali, ale mama poprosiła- A z kim ty go jesteś żeby nas stamtąd zabrał. - A z jednym dzieckiem.? iedź tu i się nie ruszaj, zaraz przyjdę

– S Zabieraj się i chodź- powiedział.

Przyszedł i mówi: . Wyprowadził nas,- podjechał jakiś samochód i razem z tymi pięcioma ludźmi od Dudków wzięli i nas. Tym samochodem przywieźli nas do Zwie rzyńca. Stamtąd szła kolejka z węglem do Biłgoraja. Na nią nas zaprowadził ten leśniczy i dojechaliśmy do miasta. - Mama w Biłgoraju zobaczyła swojego starego znajo mego. On nie mógł się nadziwić, że my żyjemy. Mówił, że o nas słuch zaginął. Nikt o nas nie wspominał. Nikt nie wiedział, gdzie jesteśmy. Mówił nam, że brat mojej mamy jest postrzelony i leży- w szpitalu. Poszłyśmy do szpitala, bo było niedaleko. Wujek się- pokazał, ale był postrzelony w obie nogi. Pogadaliśmy, Chybaa pie jalęgniarka do domu przyniosła nie dojdę nam po kromce chleba z masłem. Ja zja- dłam i mi nic nie było. Ale mama dostała boleści. Mówi: . Dobrze,~ 24że ~byłyśmy już niedaleko. Przy szła jakaś salowa, wzięła mamę i poszła. Ja zostałam z wujkiem. Mama wróciła potem, a z kuchni dali nam do jedzenia trochę mąki, cukru, chleba i chyba jakąś kaszę. - Znowu spotkałyśmy znajomego, który nas podwiózł na Smólsko. Jak wróciliśmy, to w domu nas nie poznali. Nie mo gli uwierzyć, że przeżyliśmy. Rano zebrali się wszyscy sąsiedzi i przynieśli trochę jedzenia.

~ 25 ~ KRYSTYNA KOZIOŁ (z d. Skiba) WOLA MAŁA

Mieszkanka Woli Małej w swoich wspomnieniach porusza tragedię mieszkańców Zamojszczyzny, wysiedlonych „na Basar- by”, czyli siłą zmuszonych do pracy na gospodarstwach koloni- stów niemieckich pod Zamościem. Krystyna Kozioł (ur. 1932 r.) jako 10 letnia dziewczynka przeżyła pobyt w obozie przejścio- wym w Zamościu, pracę u baorów, a także ucieczkę i ukrywanie się przed Niemcami. Opowiada również o tragedii Żydów prze- wożonych traktem Biłgoraj-Zwierzyniec oraz o echach tragicznej bitwy pod Osuchami.

Wysiedlenie

W czasie wojny mieszkałam na Woli Dużej. Z rodziny nikt nie był w partyzantce. Czasem, kiedy paśliśmy krowy, to partyzantów widywałam. Czasem ktoś podszedł za blisko ich- kryjówek, wtedy odsyłali bądź przez gajowego przekazywali ludziom informacje, w których miejscach lepiej się nie pokazy wać. ~ 26 ~ - Nasza wieś była całkowicie wysiedlona. Ukryć się udało tylko niektórym. To było w czerwcu 1943 roku w niedzielę. Aku rat tego dnia miałam swoją Pierwszą Komunię Świętą. Niemcy zebrali ludzi w dwóch miejscach: nas, czyli mieszkańców Woli Dużej, zegnali pod leśniczówkę, która wtedy była na zakręcie przy drodze głównej Biłgoraj-Zamość, niedaleko dzisiejszej Ambry; mieszkańców Woli Małej zebrali przy starej szkole, tam też był kiedyś tartak. Stąd zawieźli nas samochodami do Zwierzyńca. Tam siedzieliśmy dobę w długim baraku, a później wsadzili nas do pociągu towarowego. Jeszcze w Zwierzyńcu, w pociągu, starsze- osoby przez okienko patrzyły, w którą bocznicę jedziemy. Jedne pociągi jechały na Bełżec, a drugie na Zamość. Mówiły, że z Beł żca już się nie wracało. Na szczęście pojechaliśmy na Zamość.4 - W Zamościu trafiliśmy do obozu przejściowego , który znajdował się naprzeciw jednostki wojskowej. Jak sobie wspo- mnę, jak tam było, to aż mi ciarki po plecach chodzą. Wszy, głód i brud. Było tam z 15 długich baraków, do których Niemcy za mykali wszystkich, Polaków, Cyganów i inne nacje. A w obozie do jedzenia dawali codziennie mieszankę jęczmienia, owsa i żyta. To wszystko razem było przemielone. Woda była gotowana z octem. Tej mieszanki wiadro wsypywali do tej wody z octem i dawali ludziom jeść. Do tego jeszcze każdy miał po kromce chleba. To miało nam starczyć na cały dzień.- Mama zawsze nam mówiła żeby tego nie łykać, tylko powoli- wysysać. Pewnego razu Niemcy wjechali samochodem w fur mankę4 gospodarza z okolicy. Chłopa poturbowali, a konia zabi - Obóz przesiedleńczy w Zamościu istniał od 27 listopada 1942 r. do 19- stycznia 1944 r. W obozie wysiedloną ludność z Zamojszczyzny segregowa no i dokonywano selekcji. Zdolnych do pracy w wieku od 14 do 60 roku ży cia wywożono na roboty przymusowe do Niemiec, dzieci do lat 14 i osoby powyżej lat 60 osadzano w oddzielnych barakach, a osoby chore i ułomne najczęściej wywożono do obozu na Majdanku. Osobną selekcją objęte były dzieci o cechach aryjskich, które były~ 27 przeznaczone ~ do germanizacji. Część zdolnych do pracy wysłano do gospodarstw osadników niemieckich. li. Pamiętam, że wtedy mówili: „dzisiaj będzie dobre jedzenie”. I faktycznie tego dnia jedliśmy konia. „Na Basaraby”

Do obozu przychodzili Niemcy, którzy byli nasiedleni- w okolicznych wsiach. Oni wybierali sobie z obozu ludzi do pracy w gospodarstwach, które niedawno przejęli od wysiedlo nych Polaków. Pod Zamościem wiele wsi zostało. nasiedlonych przez tych Basarabów. Mówiło się u nas na tych, którzy u nich pracowali, że byli „wysiedleni na Basaraby” - Niemcy zaganiali ludzi na plac przy przychodni za tora mi. Dzisiaj też tam jest przychodnia. Tam przyjeżdżali Basaraby- i wybierali sobie przymusowych pracowników. Zazwyczaj brali całe rodziny. Patrzyli głównie na to, żeby to była rodzina zdat- na do pracy. Mama i tata byli jeszcze młodzi, ja miałam 10 lat, a siostra była jeszcze młodsza, miała 5 lat. Dlatego nas wybie rali raczej chętnie. - Trafiliśmy do baora w miejscowości Bortatycze. Byłam- tam z rodzicami i z młodszą siostrą. Mówili do nas po niemiec ku, a rozumieli także trochę po rosyjsku. Pamiętam, że musia łam sama paśćTylko 11 nie krów, siadaj a miałam wtedy 10 lat. Dali mi tylko- kromkę chleba i wygnali na pastwisko. A Niemiec mi jeszcze powiedział: . Dobrze pilnował, wychodził za sto dołę, skąd miał dobry widok na pastwisko. Chyba się bał, że jak usiądę, to usnę. 5 Na szczęście udało się stamtąd zabrać siostrę. Do tego- baora przyjechał gajowy Mikulski z Woli z żoną . Ona umiała mówić5 po niemiecku, i jakoś z tym baorem się dogadali. Gajo

Leśniczy Jan Mikulski razem z żoną Melanią ukrywali przez całą wojnę w leśniczówce na Woli Dużej rodzinę~ 28 żydowską. ~ Rodzina Mikulskich została odznaczona medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. - wy przyjechał nocą rowerem i zabrał moją siostrę. Dopóki my śmy nie wrócili do domu, to ona mieszkała u nich. Ten gajowy współpracował przy pisaniu książki „Paprocie zakwitły krwią partyzantów”, ale nie chciał być wpisany jako jej autor. Jego zięć był w partyzantce.

Niemiec któregoś dnia kazał mojemu tacie ścinać starą- gruszę. Jak tata to robił, spadła mu siekiera na nogę i go raniła.- Moja mama też nie mogła pracować, bo była postrzelona w pa lec. Wtedy też już roboty tyle nie było u tego Niemca, co począt kowo. No i ten Niemiec postanowił nas wywieźć z powrotem do obozu w Zamościu. W obozie w Zamościu tym razem byliśmy kilka tygodni. Na początku września zabrał nas inny Niemiec, tym razem do Łazisk (gm. Skierbieszów). Ja tam praktycznie cały czas pasłam- gęsi, a było ich około 20 sztuk. W Łaziskach pracowaliśmy do 8- listopada. Tej nocy stamtąd uciekliśmy. Wyszliśmy w nocy i pie- chotą przez Kosobudy poszliśmy w kierunku domu. Za Zwie rzyńcem spaliśmy parę godzin w brogach z siana. Rano, jak sza rówka jeszcze była, ruszyliśmy dalej. - Zaraz po naszej ucieczce baor z Łazisk zgłosił do Niem ców, że nas u niego nie ma. Kiedy tylko wróciliśmy do domu, schowaliśmy się w schronie pod podłogą. Wiedzieliśmy, że Niemcy będą nas szukać. Przyjechali już na drugi dzień po- ucieczce. Ale na szczęście nas nie znaleźli i pojechali sobie. Jak wróciliśmy do domu, to niestety zastaliśmy pustkę. Wiele do bra rozkradli złodzieje albo ci, którzy zostali we wsi. Zaginął nam koń i dwie krowy, ale ziemia została. O Żydach i Osuchach

Przez Wolę Niemcy prowadzili Żydów z Biłgoraja do Zwierzyńca. Wielu Żydów po~ 29 drodze ~ umierało, wielu Niemcy - zabili. Nie grzebali ich ponad drogą, raczej chowali ich, ale nie wiadomo gdzie… Tutaj grobów nie było. Z tyłu tego pochodu je chały furmanki. Na nie rzucali ciała zmarłych i gdzieś wywozili. Nie wiem gdzie. - Przyszli któregoś dnia do nas Niemcy. To było jeszcze przed wysiedleniem. Kazali tacie wziąć wóz nie „w gnojowi cę” ale „w drabinę”. Na wozach drabiniastych więcej ludzi się zmieści…. Tata wziął konie i wóz, zaprzągł i pojechał. Później- opowiadał, że na wozie wiózł Żydów. Jedno dziecko było niemal nieprzytomne, zwisała mu ręka, która dotykała ziemi jak jecha li. Ojciec odwrócił się i batem podniósł rączkę z powrotem na wóz. Niemiec to zobaczył i walnął tatę karabinem w plecy. - Wieźli tak tych biedaków do Zwierzyńca. Zatrzymali się na placu, tam było dużo tych furmanek. Mówił tata, że jak do jechali, to na wozie kilku żyło, a reszta to były trupy. Miał tam kilkanaście osób, ale wrzuconych tam tak, jakby jakieś bale- z drewnem… Jakby nie ludzie. Jak dojechali, to Niemcy kazali furmanom wejść do baraku. W tym baraku siedzieli może go dzinę. Kiedy wrócili na plac, to już tych Żydów nie było, zostały puste wozy. Z Woli bitwę pod Osuchami przeżyło tylko dwóch albo trzech chłopaków.Ja tu Tamdługo była nie pożyję tragedia. Jeden z nich pochodził- z Bukownicy. Pamiętam, że przyszedł któregoś dnia do mojej mamy i mówi: . Nie pamiętam, jak się na zywał. Widocznie coś przeczuwał, że ktoś go ma na celowniku. No i któregoś dnia gdzieś poszedł i nie wrócił. Takie były czasy. A ten drugi, Jan Maciocha, zmarł dwa lata temu. Opowiadał, że pod Osuchami schował się pod wykrotem. Słyszał, jak Niemcy- skakali po wykrocie,Już myślałem a jego przysypywał tak: jak mnie piasek. Niemcy Mówił, nie zatłukły, że jakiś toczas teraz po tym,gad mniegdy przeszła ugryzie. liniaNie ruszałem Niemców, się, zsunął a ten się wąż na popełznął niego ja sobiekiś wąż. dalej. Mówił: Posiedziałem jeszcze godzinę, aż się cicho zrobiło w lesie i nocą przyszedłem lasami do domu

~ 30 ~ . Wrócił do domu też chyba Siembida z Woli Małej. BRONISŁAWA SOLAK (z d. Żerebiec) SMÓLSKO MAŁE

Bronisława Solak (ur. 1930) wraz z całą rodziną przeszła daleką drogę z rodzinnej miejscowości przez Biłgoraj-Zwierzy- niec-Zamość-obóz na Majdanku aż do Niemiec. Tam tragicznie straciła matkę, nie skorzystała z propozycji Amerykanów i wróci- ła do opustoszałego domu.

Obrazy obozowe

-

Niedawno jeszcze stała ta stodoła u Przekazów, gdzie ze gnali całą wieś i w niej zamknęli. To było 24 czerwca 1943 roku. Na drzwiach każdego domu było napisane, ile jest w nim osób i nikt nie mógł się skryć, tylko wszyscy musieli iść do tej stodoły. Te kartki na drzwiach wywieszał sołtys ze Smólska. - Niemcy otoczyli wieś… U nas tylko kilka rodzin uciekło do lasu. Jeden umiał mówić trochę po niemiecku, więc jego zo stawili Niemcy jako tłumacza.~ 31 ~ 6 - Wywieźli nas wieczorem. Jechaliśmy przez Smólsko- Duże, na Aleksandrów i do Zwierzyńca . Tam byliśmy dwa tygo dnie. Obóz był przy kościółku na wodzie. Nie dawali nam jedze nia. Jak przyszła paczka z Czerwonego Krzyża z żywnością, to ktoś zrzucił ją z wieży, a ludzie to się deptali, żeby ten kawałek chleba zdobyć. Głód straszny, wszawica, łóżka piętrowe, Niemcy dookoła – tak było w Zwierzyńcu. - - Ze Zwierzyńca zawieźli nas do Zamościa. Stamtąd, pa miętam dobrze, jak Niemcy ustawiali ludzi (przeważnie męż czyzn, ale kobiety też) i wybierali na spojrzenie: „Ten, ten, proszę wystąpić”. Tam była wybita trociną sala, w której widziałam, jak Niemcy bili ludzi pałami aż do zabicia, a potem ich wynosili. Nie wiem, czemu ich bili, może ktoś był niepozorny z twarzy, może coś innego, nie wiadomo, za co tak sięPamiętaj, mścili. Wtedy żebyś my nie z szła mamą do tegoposzłyśmy pokoju, po aż wodę,ich wyjdzie miałyśmy 12, bo wiaderko.to samo i z PrzyszedłTobą będzie Niemiec, wydarł mamie to wiadro i mówi tak: . Zabrał nam to wiaderko, a my bez niego zginęlibyśmy z głodu, bo jak tam dawali zupę, to trzeba było mieć swoje naczynie. I my tam stałyśmy pod studnią, bo nie kazał nam Niemiec podchodzić, i czekałyśmy, żeby odzyskać to wiaderko. I stoimy, liczymy. Jak już wszyscy wyszli, a my weszliśmy do tej sali, to- mówię, pamiętam jak dziś, to była tam krew z wodą po kolana! A w kącie była kupa trociny, a w niej wybity był człowiek, nor malnie wybity! O Jezu! Mama złapała to skrwawione wiadro, mnie za rękę, skoczyliśmy do studni i umyliśmy to wiadro.

6

Hitlerowski obóz przejściowy w Zwierzyńcu początkowo służył jako- baza niemieckiej firmy budowlanej TODT, zajmującej się budową dróg. Od- 1943 roku osadzano tutaj wysiedlonych mieszkańców powiatu biłgorajskie go, którzy później trafiali do obozu~ na32 Majdanku ~ i do III Rzeszy. W szczyto wym okresie w obozie znajdowało się 7000 ludzi. Dwa dni w Majdanku i kilka lat w Niemczech

- . Z Zamościa wysłali nas do Lublina. Tam byłyśmy w obo- zie na Majdanku Można powiedzieć, że prawie przejściowo, bo tylko 2 dni. Tam się jakiś ruch robił wtedy. Ale zaraz nas wzię li na bok, bo my byliśmy młodą rodziną: moja mama, siostra (miała dwadzieścia parę lat), szwagier podobnie, ja z bratem bliźniakiem (po 12 lat) i jeszcze jedno małe dziecko. Mama uprosiła tych Niemców, żeby nas wzięli wszystkich razem… Podjechały wagony towarowe. Wsadzili nas do nich. Tylko przez malutkie szparki widać było trochę świata. Tak jechaliśmy do Niemiec! Zawieźli nas aż 150 km od francuskiej granicy. Jechaliśmy bardzo długo, kilka razy przystawaliśmy, po drodze wychodzili niemieccy gospodarze, Baory i wybierali ludzi do pracy. Nas nie bardzo chcieli brać, bo u nas było troje dzieci i trzy osoby dorosłe. - W końcu trafiliśmy do Nadrenii. Nasz gospodarz nazy wał się Jochan Haine, dobry był chłop. My, 12 letnie dzieci, mieliśmy taką pracę: zbieraliśmy kłuski na polach, zamiataliśmy podwórze wyłożone brukiem, skrobaliśmy kartofle dla Niemców – też pracy mieliśmy dużo. W pole to my z bratem nie chodziliśmy. A jak nieraz wieczorem przez pola jechały pociągi, to tak marzyłam sobie, żeby któryś do Polski jechał i nas zabrał do domu. Gdzieś w marcu zmarła siostra mojej mamy. Poszła do lekarza, lekarz dał zastrzyk i mówi: „Ty już tu nie przyjdziesz”. I umarła. - A moja mama zginęła w ostatni dzień bombardowania na nasz dwór. Straszne to były dni. Mama była wtedy na koryta rzu, a nie w piwnicy, kiedy bomby spadały. No i zginęła. Aż nie chce się wspominać tego. ~ 33 ~ Zostaliśmy oboje z bratem i szwagrem. A tam z nami byli też tacy, co przyjechali na zarobek do Niemiec, na ochotnika. Było dwóch braci, to jeden zginął podczas tej samej akcji co i moja mama. Amerykanie przyjechali malutkim samochodem dzień po bombardowaniu. Myśmy bardzo płakali jeszcze… Dawali nam czekolady, suchary, pytali się nas, dlaczego my płaczemy. My tłumaczyliśmy im, dlaczego płaczemy po polsku. Bolesny powrót do domu

-

Od wiosny 1945 roku do listopada tego samego roku by- liśmy jeszcze w Niemczech. Dopiero jesienią ktoś zorganizował- nam powrót. Najpierw wieźli nas pociągiem, a później samo chodami do Szczecina. Pamiętam jak dziś: wysiadamy w Szcze cinie, a tu gra orkiestra, dostawaliśmy prezenty, suchary, kakao, czekolady i inne różne przysmaki. Ze Szczecina koleją do domu, kto gdzie chciał – bezpłatnie.

Jak wróciłam do domu na Smólsko, to tutaj nic nie było- oprócz budynków i leżących odłogiem pól. Pozabierane było wszystko. Nawet wiadro do studni, porządne, okute i drewnia ne, znikło. Bo u nas w domu nie było nikogo przez 2 lata. Już lepiej było tam. Jeszcze jak byliśmy w Niemczech, to chcieli nas zabrać do Ameryki. Nie chciałam tam jechać, bo bardzo szkoda mi było dziecka, mojej siostry ciotecznej, która miała wtedy 2 lata. Ona tak mnie się trzymała i przywiązała się do mnie, dlatego szkoda mi ją było opuszczać. Jak mogłam ją zostawić? A sieroty, mnie z bratem, Amerykanie wzywali ze 3- razy i obiecywali w Ameryce bardzo dużo. Tej dziewczynki nie chcieli wziąć, bo miała ojca. Później została przy ojcu, odwie dzałam je często.

Wróciliśmy tutaj z bratem,~ 34 ~ a byliśmy dzieci jeszcze. Tutaj bieda – ani konia, ani wozu, budynki się waliły. No to poszliśmy mieszkać do rodziny i przeczekać te najgorsze chwile. A jak już- trochę dorosłam, to ściągnęliśmy na swoje i jakoś żyliśmy. Tyle pracy trzeba było włożyć w to gospodarstwo, żeby jakoś to od budować… Ale co zrobić, ze wszystkim się trzeba pogodzić.

~ 35 ~ JÓZEF WRÓBEL DEREŹNIA-ZAGRODY

Józef Wróbel (ur. 1939 r.) miał 5 lat, kiedy razem z rodzi- ną przeżył dwa miesiące w obozie w Majdanku, wywózkę do Nie- miec, pobyt na gospodarstwie za Odrą, sowieckie „wyzwolenie” i pieszy powrót do domu.

Horror Majdanka

Sołtys Dereźni miał wyznaczyć ludzi do wywiezienia. Zostali ci, którzy mieli pracować dla Niemców we wsi. Sołtys nie miał wyjścia, musiał słuchać rozkazów, bo mógł dostać kulę w łeb. - Ludzie zebrali się na placu. Podjechały samochody i za częły nas zwozić pod Kościół w Puszczy Solskiej w Biłgoraju.- Stamtąd zabrano nas do Zwierzyńca. Nie pamiętam, jak długo tam byliśmy. W Zwierzyńcu wsiedliśmy~ 36 ~ do pociągu i pojechali śmy do Majdanku pod Lublinem. W Majdanku byliśmy dwa miesiące. Mój ojciec musiał rzucać zwłoki ludzi do pieca. On i jeszcze jeden chłop z Dereźni to robili, a pomagał im chłopak, który miał 16 czy 17 lat. Ojciec później przez kilka lat był zamknięty w sobie i prawie nic nie mówił.

Wszy były tam okropne – niektórzy zbierali je rękami- z ubrań. Była tam z nami chora kobieta, która miała biegunkę. Przyszedł Niemiec, wyprowadził ją w okopy pod obozem i za strzelił. Zasypali ją piaskiem i tyle. Moim dziadkom, Wojciechowi i Magdalenie, kazano wracać do domu, kiedy nas wywożono do Niemiec. Ale oni nie chcieli nas zostawić. No więc pojechaliśmy wszyscy razem do Niemiec. Liczenie bombowców

- - W Niemczech trafiliśmy do dobrego gospodarza. Moi ro dzice i dziadkowie pracowali w polu przy wykopkach, siano- kosach, sadzeniu itp. W zimie chodzili do lasu po drzewo oraz sprzątali ten las. W soboty mama miała wolne i chodziła po za kupy. I my z mamą też czasami się wybieraliśmy. - - Ani ojcu, ani dziadkowi nie można było kupić papiero sów, wódki czy piwa. Był tam taki sprzedawca, który często na- lewał mi piwa do szklanki, a ja brałem to do domu i dawałem ojcu. Z bratem Stanisławem chodziliśmy po zupę z łubinu. Jedli śmy też polewkę z krojonej brukwi. Raz w tygodniu posiłkiem była kasza owsiana. -

Ja miałem wtedy 5 lat. Byliśmy dziećmi, więc się bawi- liśmy. Nieraz to całymi dniami ganialiśmy z bratem po polach i rzucaliśmy kamieniami. Wieczorem wracaliśmy do domu i cze kaliśmy, aż rodzice i dziadkowie~ 37 ~wrócą z pola. Ojciec czasami przywoził buraki cukrowe, z których robiliśmy syrop. A jak się ten syrop zsechł, to w paczkach po zapałkach robiliśmy sobie coś w rodzaju czekolady. - Nasze gospodarstwo znajdowało się za Odrą, na wschód od Berlina. Pod koniec wojny nad naszymi głowami latały sa moloty, głównie bombowce rosyjskie. Tych samolotów leciało mnóstwo, frunęły dwójkami, czasem trójkami. I ja się wtedy nauczyłem liczyć, jak tak na nie patrzyłem. A w nocy było tak od nich jasno czasem, że czytać można było na ziemi, tak nisko leciały. - Te naloty były niedługo przed „wyzwoleniem” z rąk Ar mii Czerwonej. Któregoś dnia przyjechał do nas czołg rosyjski. Żołnierze mówią, że wyzwolenie jest, i że Berlin się poddał. Jak- usłyszeliśmy te słowa, to nie czekaliśmy długo, tylko zaczęliśmy uciekać. Dziadek z babcią uciekli pierwsi i doszli do domu pie szo. My poszliśmy za nimi. Wróciliśmy szczęśliwie do domu.

~ 38 ~ KAROLINA SARZYŃSKA (z d. Róg) OKRĄGŁE

Krótkie wspomnienie pochodzącej z Brodziaków Karoliny Sarzyńskiej (ur. 1933 r.) o łapance, wywózce i tragedii więźniów w obozie na Majdanku.

- 7 Któregoś dnia zjechali Niemcy na furmankach i obsko- czyli Brodziaki . Kto się spostrzegł, to uciekł w las, bo był blisko. Jeden z furmanów, który przywiózł Niemców, poił konia u go spodarza i powiedział, żeby ludzie uciekali, bo będą zabierać. Kto usłyszał, to uciekł, zanim Niemcy okrążyli wieś. - Ja już ojca nie miałam, byłam z mamą i z siostrą. Zagnali nas do stodoły u Palucha i zamknęli w niej na noc. Moja naj młodsza siostra płakała całą noc. Miała jakąś taką płaczkę. Na drugi dzień podjechał samochód i nas do niego zapakowali. 7 ~ 39 ~ Wieś Brodziaki była częściowo wysiedlona w czerwcu 1943 r. Jak przyszliśmy do Majdanku, to tam było bardzo dużo narodu. Z kolei kiedy wychodziliśmy po siedmiu tygodniach, to zostało już mało ludzi. Wielu umarło, część powywozili. -

Pierwszego dnia wzięli nas do łaźni, nasze ubrania za- brali do worków, a nam dali ubrania obozowe. Później wzięli- nas do baraków. W barakach był kibel, który przez noc się za- pełniał. Dookoła obozu stały wieżyczki, z których nas obserwo wali. Zdarzało się, że ktoś chciał uciekać, więc Niemcy go za strzelili. Tak było częściej u mężczyzn. Obozy kobiece i męskie były oddzielnie. - Jedliśmy tam jakieś buraki i liście, a piliśmy taką czarną- kawę. Dużo ludzi umarło z głodu. Jeśli ktoś umarł w nocy w ba raku, to i przeleżał do rana. Już później nikt się nie bał niebosz czyków, może trochę na początku.

~ 40 ~ JAN MAZUREK DYLE

Jan Mazurek (ur. 1926 r.) opowiada o losach Żydów z obo- zu pracy w Dylach i egzekucji pod wsią a także o dwuipółrocznej pracy w fabryce amunicji pod Kaliningradem.

Niedola Żydów w obozie pod Dylami

W czasie II wojny światowej w parku w Dylach nie było- drzew, ale pole. Dopiero po wojnie posadzono tutaj drzewa, za- to staw był tutaj z dawien dawna, od kiedy pamiętam. Na po czątku wojny w Dylach stacjonował batalion wojska niemiec kiego, który później wyruszył na wschód, do ZSRR. W miejscu jego obozowania, czyli tam, gdzie dzisiaj jest park, powstał obóz dla Żydów. - Obóz był ogrodzony siatką, a w miejscu, gdzie dzisiaj stoi pamiątkowy kamień, wtedy była stara remiza strażacka. Wte- dy pełniła ona funkcję wartowni obozowej, w której siedzieli8 strażnicy. Obozu strzegli żołnierze Ślązacy z Sonderdienst , pa miętam,8 że jeden z nich nie umiał nawet mówić po niemiecku. ~ 41 ~ Niemiecka policja pomocnicza, służba specjalna. Kiedy wartownik nie dostrzegał, to czasami rzucaliśmy więźniom przez płot trochę kartofli czy kawałek chleba. -

W obozie byli przede wszystkim Żydzi, którzy byli zmu- szani do roboty w kamieniołomach pod Hedwiżynem. Oprócz nich była tam też niewielka liczba chłopów, zamkniętych z po wodu nieoddania kontyngentów lub jakichś innych mniejszych- przewinień. Polacy odsiedzieli swoje i wychodzili, a Żydzi nie. Kiedy gnali Żydów do Hedwiżyna, to zdarzało się, że któryś pa dał z wycieńczenia. Wtedy Niemcy go dobijali, kazali załadować go na furmankę chłopską i zawieźć do Gminy Żydowskiej do Biłgoraja. - - Kiedy w okolicy partyzanci zaczęli rosnąć w siłę i pod chodzić coraz bliżej, zdecydowano o rozwiązaniu obozu. Aku- rat tego dnia przyjechały do swoich mężów trzy Żydówki, jedna z nich była w ciąży. Kiedy tutaj były, najechało gestapo z Biłgo- raja. To było w nocy, pamiętam, że świecili latarkami, kiedy ich prowadzili. Zabrali te niedobitki Żydów z obozu i te kobiety, ra zem 12 osób, zaprowadzili za wieś i rozstrzelali. Teraz tam stoi stodoła, a oni dalej tam leżą. - W czasie wojny u nas była wapniarka i 10 pieców, które wypalały wapno. Ludzie brali na budowy, na jarmarkach sprze- dawali do bielenia. Jeździliśmy z wapnem do Krasnegostawu, do Zamościa jeszcze po wojnie. Trochę groszy można było za robić, także nie mieliśmy najgorzej. W pracy w Niemczech

- - We wrześniu 1942 r. sołtys wsi wyznaczył mojego star szego brata do pracy w III Rzeszy. Powiedział mi, żebym po szedł, bo byłem młody, miałem wtedy 15 lat, i myślał, że mnie- nie wezmą. Poszedłem do Biłgoraja, zobaczyli mnie i zabrali. Wróciłem do domu dopiero 2~ i 42pół ~ roku później. W domu zosta li rodzice, dwóch braci i siostra. - Pracowałem w fabryce amunicji w Kaliningradzie (Kró lewcu), na wyspie Bad Gesten. Tam robiło ponad 3 tysiące ludzi z różnych narodowości, byli Włosi, Francuzi, Rosjanie, Ukraińcy i wiele innych nacji. W większości byli to jeńcy niemieccy. Robota nie była ciężka, jednak trzeba było po prostu tam być. Produkowaliśmy amunicję do karabinów, a granaty, pociski do artylerii i bomby robili w fabryce, która znajdowała się 5 km dalej. Pracowaliśmy po 12 godzin, a po pracy mieliśmy wolne. - Ja byłem w dziale produkującym gilzy, jednym z trzech- wielkich bloków. Były całe rzędy rozmaitych maszyn, przy któ- rych siedziały głównie kobiety – musiały tylko pilnować pro dukcji. Nieraz bywało, że produkowaliśmy trzy wagony amuni cji na dobę. - - Spaliśmy w ciepłych barakach, więc nie mogłem narze- kać na warunki bytowe – inni mieli gorzej. Jeść też dawali, cho ciaż mało, więc przysyłali mi czasem rodzice z domu chleb za suszony, bo inny pleśniał.

~ 43 ~ KAROLINA TORBA (z d. Żerebiec) SMÓLSKO MAŁE

Karolina Torba (ur. 1921 r.) opowiada o wysiedleniu, po- bycie w obozie pracy w Janowicach pod Zamościem oraz szczęśli- wej ucieczce. W jej wspomnieniach przeczytamy także o ludziach, którzy pomagali jej, narażając własne życie.

W obozie

- Niemcy zegnali nas do stodoły na Smólsku Małym, to było w czerwcu 1943 r. Mnie wzięli do środka, a mojego na rzeczonego zostawili, bo był robotnikiem leśnym. On przyszedł do Niemców i chciał mnie zabrać i uratować. Wtedy zapytali- się mnie, kim dla niego jestem. Jakbym powiedziała, że jestem żoną, to bym została. Ale głupia byłam i powiedziałam, że je stem siostrą. No i mnie wzięli, a on został. - Najpierw zawieźli nas do obozu przejściowego w Zamo ściu, w którym byliśmy przez tydzień. Tutaj nas rozdzielono:- mamę, brata i bratową wywieźli do Niemiec, ciotkę zabrali na- wieś, chyba gdzieś pod Turobin, ponieważ kiedy umarła pod czas wojny, to właśnie w Turobinie~ 44 ~ ją pochowano. Mnie z bra - tem Franciszkiem zawieźli do Janowic pod Zamościem, w któ rych byliśmy dłuższy9 czas. Tam za drutami był też Jasiek Dyl z Wymysłówki . - W obozie w Janowicach przebywali różni ludzie, ale głównie byli to wysiedleńcy. Obóz był ogrodzony drutami kol czastymi.

Dopóki były jeszcze stare kartofle, to je jedliśmy, a jak- ich zabrakło, to dawali nam to, co się dało. Wszelkiego rodzaju buraki ćwikłowe, zgnite i inne, a jak i buraków zabrakło, to tyl ko gotowali wodę w wiadrze.

Później z dziewczyn to zostałam tylko ja i jeszcze jedna- koleżanka. Wtedy pomagałam przy posiłkach. Wydawaliśmy obiady ludziom w to, co kto miał – jakieś miski, wiaderka, a nie którzy nie mieli żadnego naczynia… Głód był straszny. Czasem- chłop jechał polem i rzucał ludziom kartofle czy buraki. Ale mógł to zrobić tylko, jak nie było wartownika niemieckiego. Lu dzie tam nie byli jednak obojętni. - Spaliśmy w końskich barakach. W każdym z nich było po- trzy żłoby, a w żłobach zagródki wyścielone słomą. Tam upy chali ludzi. Ile tam było wszy i pcheł na nas? Ciężko sobie wy obrazić. - - Byli tam tacy dwaj bracia, którzy potrafili rozweselić to warzystwo. Jeden z nich grał na grzebieniu, a drugi na organ kach. Razem śpiewali rozmaite piosenki wesołe i smutne. - Mój brat pracował u prywaciarza Polaka w Zamościu,- który zajmował się robieniem podłóg. Z bratem pracowali lu dzie z Zamościa, wolni Polacy. Oni codziennie, bez wyjątku każ dego dnia, przywozili mu do pracy kanapkę. A później jak się- dowiedzieli o tym, że brat ma siostrę w obozie, to dawali mu dwie kanapki, jedną dla mnie. Któregoś dnia brat zepsuł coś po 9ważnego. Nie powiedzieli mu jednak nic złego, tylko poprawili ~ 45 ~ Potocznie używana nazwa Edwardowa dawniej. - po nim. A kiedy robili ogrodzenia obozowe, to podczas wkopy wania słupów, zdarzało się, że w ziemi trafiali na łby żydowskie. Którejś nocy z obozu uciekło bardzo dużo ludzi. Rano Niemcy wygnali wszystkich pozostałych z baraków i rozstawili na placu, a dookoła ludzi ustawili karabiny maszynowe. Mówili, że wszystkich wystrzelają za tych, którzy uciekli. Stoimy na placu. Widzimy, że idzie Niemiec w naszą stronę. Zobaczył mojego brata Franka. Zamierzył się na niego- i uderzył, ale brat zasłonił się ręką. Długi czas później ta ręka go- bardzo bolała. W obozie było dwóch głównych10 oprawców nie- mieckich. Na jednego wołali: Pieńkowski , a na drugiego Staf szafir. Oni postanowili zadzwonić do centrali w Zamościu i spy tać, co dalej robić z więźniami. Czy zostawić ich w spokoju, czy też wystrzelać. W końcu oddzwonili z Zamościa i powiedzieli, żeby ludzi nie ruszać, dać im jeść i zagnać z powrotem do pracy. No i nie zabili, ale jeść też nie dali. W obozie była kuchnia, w której kobiety i dziewczyny z Zamościa gotowały tylko dla Niemców. Jak już zostałam bez brata, to one chciały, żebym im pomagała. Odprowadzał mnie tam zawsze jeden wartownik. Jak wracałam od nich, to nigdy z pustymi rękoma. Zawsze dawały mi coś do jedzenia, czasem zupę, czasem kawałek chleba. Szczęśliwa ucieczka

Początkowo, jak byliśmy w obozie, to było tak, że kiedy jedno z rodzeństwa uciekło, to drugie Niemcy zabijali. Dlatego- właśnie brat Franciszek tak długo zwlekał, bo się bał o mnie. 10Wysiedlenie było w czerwcu, a brat uciekł z obozu w końcu paź- - Komendant obozu Hans Pieńkowski był uważany za jednego z najwięk szych oprawców niemieckich w Zamościu.~ 46 ~ Osobiście wykonał wiele wyro ków na więźniach. - dziernika. Z nim uciekł Piotr Potocki ze Smólska i dwóch Oko niów spod Józefowa. Oni z Zamościa poszli na Józefów, a później stamtąd na Smólsko. Na szczęście po jego ucieczce Niemcy nic mi nie zrobili. - W obozie był tłumacz, przez którego można było wy kupić więźniów. Niemcy wołali na niego „Poluni”. Miał dom na boku obozu. Kiedy Niemcy zaczęli coraz bardziej obrywać od partyzantki, to on uciekł. Bał się, a miał żonę i dziecko. Zostałam więc tylko z jedną koleżanką Stasią Chudybą. To było jakieś dwa tygodnie po ucieczce brata. Ja też chciałam- wiać,kuliero a ona była trochę nieśmiałamefty i się bała. Pochodziła gdzieś z Galicji, bo mówiła z innym akcentem, np. zamiast cholero, mó wiła , na buty mówiła . Ona była starsza ode mnie.- Mówiła, że była tam z bratem, ale chyba tak naprawdę to był jej narzeczony. On ją zostawił, a sam uciekł. Któregoś dnia mó wię jej, że będę uciekać i niech idzie ze mną. Na początku nie chciała, ale w końcu się zdecydowała. Ja już miałam upatrzone miejsce w ogrodzeniu, gdzie było łatwo przejść. Pod wieczór przeszłyśmy przez druty, patrząc, czy nie ma wartownika. Wybiegłyśmy prosto na drogę i zamiast z niej- zejść, to głupie szłyśmy traktem. Szczęście miałyśmy. W obozie był Paczos z Bukownicy, który miał 70 lat. OnJak byłbędziesz razem kiedyś z sy uciekała,nami Jaśkiem to idąc i Władkiem.szosą, po pewnym Często czasierozmawialiśmy skręć w boczną ze sobą, drogę. bo Tamon znał trafisz ludzi na ze wioskę. Smólska. Ale Mówiłpamiętaj, do niemnie wchodź – tam do chałup! Tam jest dużo Ukraińców, a oni cię złapią i odwiozą do obozu albo Niemcom powiedzą. Idź jeszcze dalej i wtedy szukaj pomocy u ludzi

. - Idziemy szosą, mówię do Stasi, że chyba to jest droga, w którą mieliśmy skręcić. Skręciliśmy i idziemy dalej. Masze rujemy koło jakichś chałup, ale pamiętamy, że tutaj jest dużo Ukraińców. Był listopad, zaczynało się szybko ściemniać. W końcu zachodzimy na jakieś~ 47 podwórko, ~ na którym stoi mały - domek. Weszłyśmy do chałupy, a w izbie widzimy młodą kobie tę karmiącą piersią oraz jakąś starszą, może jej matkę. Widać,- że się nas przestraszyły, więc zaczęłyśmy im tłumaczyć, skąd jesteśmy. W tym momencie przyszło do domu dwóch chłopa ków, mieli może po 10 i 12 lat. Nagle ta młoda dziewczyna daje- dziecko starej, wkłada jakąś szmatę na siebie i wygania nas z chałupy. Wyszłyśmy, a ona nam tłumaczy, że jeden z tych chło- paków to syn Ukraińca. Jakby nas poznał, to mogłybyśmy mieć problem. Ta dziewczyna poprowadziła nas gdzieś dalej, do na stępnej wioski i powiedziała, że tutaj już Ukraińców nie ma. - Dotarłyśmy do wsi Płoskie. Noc już była, więc nie było- wyjścia, tylko musiałyśmy zajść znowu do jakiejś chałupy. Chy ba Bóg nad nami czuwał, bo trafiłyśmy do domu, gdzie miesz- kała siostra Kapuśniaka ze Smólska, która tutaj się ożeniła- i mieszkała. Ja ją znałam, bo ona przychodziła często do swoje go ojca, który był w tym czasie w obozie. Ja ją poznałam, ale po czątkowo nic nie mówiłam. Ona miała 4-letniego chłopca, a jej mąż gdzieś pracował. Oni studni nie mieli, więc poszła po wodę do sąsiada. Sąsiadowi powiedziała, że są u niej dwie dziewczyny, które uciekły z obozu. A u tego sąsiada był akurat człowiek z Bukownicy, który nazywał się Róg. Ten Róg miał za drutami- córkę Anię i syna Władka, z którymi się znałam. On przyjechał na Płoskie po zboże, bo miał tu pole. Akurat był u swojego ku zyna. Jemu udało się wcześniej wyciągnąć swoje dzieci z obozu.- Przyszedłziecko, do nie nas bój i mówi,się nic że nas zabierze na Bukownicę. Ja mu- mówię, że nie mamy dokumentów żadnych. Powiedział mi tyl ko: D . Z nim był jeszcze jakiś inny mężczy zna. Przyjechaliśmy na Bukownicę, wziął nas do swojego domu. W chałupie było wtedy dużo ludzi, Anka z Władkiem też. Na drugi dzień ta Ania podprowadziła nas do Ratwicy, a dalej już znałam drogę. No i poszliśmy do domu. - Moja towarzyszka Stasia również szczęśliwie wróciła do swojej wsi gdzieś w Galicji… ~Później 48 ~ ze sobą pisałyśmy po woj nie. - - Kiedy wróciłam do domu, to brat mieszkał od dwóch ty godni u państwa Górniaków, którzy opiekowali się naszym go- spodarstwem. U nas w domu nikogo nie było wtedy, więc oni zajmowali się całym dobytkiem i polami. Ten Górniak był gajo wym, więc go nie zabrali. Mieli malutką chałupkę, podobno byli naszą rodziną z dawien dawna. -

Przez tydzień oboje mieszkaliśmy u nich, a w między- czasie wybieliliśmy sobie swoją chałupę. Na święta wróciliśmy do siebie i spędziliśmy je w domu razem. Brat miał już narze czoną ze Smólska. Na Świętego Jana wzięli ślub. Od tej pory mieszkaliśmy we trójkę. - Bardzo nie biedowaliśmy, bo zastaliśmy i krowy, i kar tofle posadzone, a pola obsiane. Mieliśmy co jeść, a wszystko dzięki tym Górniakom.

~ 49 ~

Część II – Naszym domem był las

- Jak wygramy wojnę to wy będziecie tylko naszymi sługami. Ale już nie będziecie się więcej rodzić tylko umrzecie jako słudzy, a Waszych potomków już nie będzie. Tak mamy już obiecane – tak mi powiedział ten żołnierz. - A jak nie wrócicie i przegracie? - Jak zmożemy to spalimy wszystko i tutaj nic nie będzie – mówił. Po chwili spytał: A pani jak by chciała? - Ja bym chciała, żeby był spokój i wolność. Czego mamy się bić i kłócić, i wy jesteście ludźmi i my. - Ale jak Pani myśli, jak będzie? - Tak będzie jak Bóg da, ani tak jak pan chce, ani tak jak ja.

Janina Surma o rozmowie z żołnierzem niemieckim

~ 51 ~ JANINA BIELAK (z d. Gaca) LIPOWIEC

Janina Bielak (ur. 1931 r.), mając 12 lat, widziała śmierć swojej mamy i wywiezienie ojca, który już nigdy nie powrócił. Cudem ocalała przed rozstrzelaniem. We wzruszający sposób opowiada, jak udało jej się uratować swoją małą siostrzyczkę. Wspomina także przemarsz partyzantów oraz bombardowanie Lipowca.

Tragedia w leśnym schronie

W lipcu 1943 r. kiedy palił się Majdan Stary, a ludzi tam wybijali, my już wiedzieliśmy, że trzeba się chować. Baliśmy się, że i u nas będzie podobnie, więc uciekaliśmy. Pamiętam, że byłam wtedy z młodszą siostrą, która miała rok i 4 miesiące, nie wiem, gdzie byli wtedy rodzice. Biegliśmy z Lipowca przez Aleksandrów na Margole i w lasy za Ładę. Niemcy szli za nami. Widziałam jak jeden żołnierz klęknął na kolano i strzelał. Jakoś wtedy nie trafili nikogo, a uciekało~ 52 ~ nas około 50 osób. -

Uciekliśmy aż pod Bukownicę w bagno Smolnik. Położy liśmy się w środku moczaru i czekaliśmy. Słyszeliśmy dookoła odgłosy motorów – to Niemcy patrolowali drogi wokół bagien,- ale chyba bali się wejść głębiej. Przeczekaliśmy do wieczora. W końcu usłyszeliśmy, jak ktoś zagwizdał zbiórkę i koniec ak cji. W lesie zrobiło się cichutko. Noc. Ludzie mówią, że jutro tu będą kończyć akcję, i trzeba uciekać. Poszliśmy więc do domu… Przyszliśmy do domu, a tam pustka, ani mamy, ani taty. Noc była, a ja nie wiedziałam co robić. Zaczęłam płakać, a moja siostrzyczka razem ze mną. Poszłyśmy w pole, a w tym czasie- z lasu słychać było strzały. Na polu spotkałam mamę, z którą poszłyśmy z kolei na drugi Lipowiec. Tam w lesie stała opusz czona chałupa, w której przenocowałyśmy. Rano mama powiedziała, że idziemy do schronu. W obiad znowu pojawili się Niemcy.jak Siedzieliśmyona tu kopie wtedyschron, wto schronie,tutaj nas znajdą.kiedy niedaleko Pójdę poszukam nas kobieta jakichś z Lipowcagęstych krzaków zaczęła ikopać tam się schron, scho- wamyw biały dzień! Tata mówi: -

. I poszedł. Ta kobieta dalej kopała, a ona wiedziała o na szym schronie. - - Jak tylko ojciec poszedł, najechali Niemcy. Od razu zła pali tę kobietę. My w schronie słyszymy jazgot, głosy. Siedzi my cichutko. Za małą chwilę Niemiec przyszedł na nasz schron,- zatupał. Mama spojrzała w górę.Mamo, Wtedy wyłazimy strzelił. bo Kula nas trafiła wybiją! ją w twarz. Mama na mnie poleciała, puściła dziecko, które mia ła na rękach. Ja krzyknęłam: Mama jeszcze wylazła na wierzch. Tam Niemcy ją dobili. - Jak tata poszedł szukać dla nas lepszej kryjówki i Niem cy przyszli, to on był niedaleko, słyszał co się działo. Słyszał strzał i nasze piski. Mówił, że miał się wrócić do nas, bo mu się żal zrobiło, ale został, bo oprócz nas miał trzech synów i dla nich chciał żyć… Mogliśmy iść na Tereszpol,~ 53 ~ bo byliśmy tam na bagnach wcześniej, tam się chowaliśmy, a wróciliśmy do domu i do tego nieszczęsnego schronu. Ta kobieta, która pokazała, gdzie jest nasz schron, tłumaczyła się później, że mówiła Niemcom, iż tam nie ma bandytów tylko baba z dziećmi. O sekundę od śmierci

-

Po tym, kiedy Niemcy nas znaleźli, to zaczęli dokład- niej szukać innych schronów i znaleźli także naszych sąsiadów. Przyprowadzili ich do nas, a później jeszcze 17-letniego chło paka, którego strasznie zbili kolbami. Taką sporą grupę ludzi zaczęli prowadzić do Aleksandrowa, gdzie było miejsce zbiórki pod kościołem. Szliśmy my, dzieci, kobieta, która pokazała nasz schron, sąsiedzi i ten chłopak. Moją małą siostrę, która miała rok i cztery miesiące, kazali mi przekazać tej kobiecie i ona ją niosła na rękach. - Prowadzili nas przez las do Aleksandrowa. Zatrzyma liśmy się na pagórku po drodze. Po chwili Niemcy kazali nam iść prosto, w bagienko, podczas gdy sami zostali na tej górce i rozstawili tam karabin maszynowy. Schodziliśmy powoli na dół. Wiedziałam, że nas zastrzelą, tylko już nic mi się z tego nie robiło i nie obchodziło mnie to. To była chwila. Byliśmy już na tym bagienku, w każdej chwili mogliśmy już nie żyć. I wtedy najechał Niemiec na koniu! Słyszę taki silny, coraz głośniejszy dudok. Niemcy też to usłyszeli, dlatego wstrzymali się pewnie z egzekucją. Przyjechał jakiś starszy, chyba oficer. Zaczął coś- do nichkom głośno mówić z konia. Pamiętam, że koń tłukł się pod nim. Jak skończył mówić, to z kolei zwrócił się do nas, powie- dział: , zawołał nas. On nas uratował. Przyszliśmy na ten pagórek, czekamy. Ten oficer dalej coś mówił do żołnierzy, któ rzy okazali się być Ukraińcami. Ten, który zabił moją mamę, to nachbył Ukrainiec hause z Korchowa. Niemiec kazał im wypuścić dzieci, a starszych prowadzić do Aleksandrowa. Powiedział do nas: ~ 54 ~ , słowa te pamiętam do dzisiaj, już tyle lat. Wtedy nie wiedziałam, co to znaczy, ale żołnierze powiedzieli nam po polsku, żebyśmy szli do domu. - Nas, dzieci, puścili, a sąsiadów, tego 17 letniego chłopa ka oraz kobietę, która trzymała moją siostrę, pognali w stronę Aleksandrowa. Ja poszłam w swoją stronę, a oni w drugą, razem z moją małą siostrą! Jak ja sobie przypomniałam o tym dziecku, to szybko zawróciłam. Biegłam z całych sił i dognałam ich już na aleksandrowskich polach. Pokazuję Niemcom na dziecko,- mówię, że chcę je zabrać. Oddali mi ją. Pewnie w Majdanku by zginęła. Przeżyła cudem to wszystko. Dzisiaj mieszka we Wro cławiu. - 2 października 1943 r. spotkało nas kolejne nieszczęście.- Rano Niemcy okrążyli wioskę i zabrali podejrzanych o konspi- rację chłopów, a wśród nich był mój tata, Jan Gaca. Tych chło pów Niemcy uważali za „politycznych”, zamknęli ich w szko- le w Lipowcu. Tak ich bili pałkami, że ściany były zbryzgane krwią. Podeszłam pod szkołę, kiedy ich z niej wynosili i zabiera li na furmanki. Na furmankach siedzieli powiązani po dwóch do kupy, a Wojtyła leżał nieprzytomny a głowa mu zwisała przez drabinki. Zabrali ich na zamek w Lublinie gdzie 16 maja 1944 r. ich rozstrzelali. Zostaliśmy bez rodziców. Przemarsz partyzantów i „szczęśliwe” bombardo- wanie

- W czerwcu roku 1944 partyzanci walczyli z Niemcami pod Porytowym Wzgórzem. Po tej bitwie przez Lipowiec prze chodziła partyzantka, głównie Rosjanie i Armia Ludowa. Ile tej partyzantki szło, tego nie powiem, ale maszerowali przez całe- popołudnie. I baby, i dzieci, i Żydy, i dużo rannych. Zbieranina. Mnóstwo ich było, a maszerowali i polem, i lasem. Jak któryś do- padł do chałupy, to łapał, co było do jedzenia, a nie było wiele, trochę kartofli zeschniętych.~ Mojego 55 ~ brata wzięli, żeby prowa dził ich pod Osuchy, a on im uciekł, bo sam nie wiedział, gdzie te Osuchy są… Młody chłopak był jeszcze. - - Jak już przeszli przez11 Lipowiec prawie wszyscy, to nadle- ciał niemiecki samolot . Widocznie kontrolowali, gdzie ucieka ją partyzanci. Widziałam, jak jeden partyzant strzelił z kara- binu do tego samolotu. Niepotrzebnie… Od razu ten samolot ostrzelałLudzie i zapalił uciekajcie jeden dom, ze wsi, po bo czym będzie odleciał. bombardowanie! Partyzanci pra wie wszyscy przeszli, po tej strzelaninie ostatni z nich krzyczeli do nas:

Niedługo później przyleciały samoloty. Pamiętam, że- było ich sześć. Byłam najstarsza z rodzeństwa, miałam o dwa lata młodszą siostrę, brata który miał 7 lat, no i jeszcze dzie ciątko, które cudem ocalało z wcześniejszych akcji. Myślałam, że schowamy się w zarośniętym trawą rowie na polu i miałam nadzieję, że tam przeleżymy. Gdy się zaczęło bombardowanie, to nie wiem, jak nas nie trafiło. Pamiętam, że uciekaliśmy, a te samoloty krążyły nad nami. I bili, bili, i bomby spadały. - - Czworo nas było, a ja niosłam siostrę na rękach. Dobie gliśmy w żyto. Tam upadliśmy i leżeliśmy, bo dalej już nie mo gliśmy biec. Widziałam, jak z Małego Lipowca chłopy szli do nas aby zobaczyć partyzantkę. Nie doszli – jak zobaczyli samoloty, położyli się w żyto na sąsiednim polu. Ja leżę, wzięłam tą małą pod siebie. Myślałam sobie, że jak trafi mnie bomba czy strzał,- to żebyśmy zginęły razem. Kule świstały po zbożu koło nas. Czułam, że ziemia się pod nami ruszała. Samoloty powoli po jedynczo poodlatywały. Ja wstaję, patrzę, a tu ogień. Lipowiec się pali. - Nie wróciliśmy do naszego domu, tylko poszliśmy na Mały Lipowiec. We wsi wiele budynków się spaliło, ale tylko je den chłop był ranny, a nikt nie zginął. Ludzie pouciekali, jednak zginęło wiele bydła na polach i w lesie. A takie doły na polach były, że później się w nich kąpaliśmy. Do tej pory ludzie jeszcze 11 ~ 56 ~ Bombardowanie Lipowca miało miejsce 17 czerwca 1944 r. znajdują pociski w lasach. - Na drugi lub trzeci dzień po bombardowaniu widzimy,- że pod Osuchami się biją. Wszyscy wyszliśmy na pole i patrzy liśmy w stronę Osuch. Widzieliśmy ponad lasami latające sa moloty i łuny, słyszeliśmy strzały i wybuchy. Gotowało się tam, jakby kartofle się gotowały. Patrzyliśmy w ciszy – nasza wieś była zbombardowana, ale przeżyliśmy, a tam musiało być tak strasznie…

~ 57 ~ JÓZEF I MARIA TWORKOWIE DEREŹNIA-ZAGRODY

Państwo Józef (ur. 1928 r.) i Maria (ur. 1927 r.) Twor- kowie mieszkali w Dereźni-Zagrody, w okolicy dawnego mająt- ku Zofiampol. Położony na uboczu dom był schronieniem dla Zazna- jamiając się z ich wspomnieniami, poznamy atmosferę polskiego domuróżnorakich za czasów gości okupacji, oraz służył który jako był doskonałaprawdziwym kryjówka. azylem.

Wrześniowi goście wspomina Józef Tworek - Kilka dni po klęsce wojska polskiego we wrześniu 1939 roku przyszło do nas do domu czterech oficerów polskich, ubra ni po cywilnemu, byli uciekinierami. Zamieszkali i ukrywali się- u nas. Jeden z nich wyglądał na bogatego, pochodził gdzieś spod Poznania i był wśród nich najstarszy~ 58 ~ stopniem, może genera -

łem lub pułkownikiem. On opowiadał, że jego wojsko maszero wało, a on z siostrą jechali samochodem ciężarowym. Później- szedł już razem z żołnierzami. Drugi był z Wilna. Pokazywał przestrzelony płaszcz i opowiadał, że to wina samolotów nie mieckich, które go o mało nie zabiły, kiedy leżał w rowie i się krył. Jak Niemcy ich rozbrajali, to ci oficerowie przebrali się po cywilnemu i przedarli się tutaj. - Jakiś czas później ten starszy poszedł do stodoły i tam odpoczywał. Akurat wtedy przyjechali na podwórko motora mi Niemcy. Chcieli owsa dla koni, ale mój ojciec im powiedział, że owsa nie ma, tylko jest żyto. I tak było faktycznie. Niemcy pojechali, a w tym czasie tych trzech oficerów powyskakiwało tylnym oknem i uciekło. Jak wrócili to ten najstarszy zaczął ich krzyczeć i pytać, czemu uciekali. Tłumaczyli mu, że uciekali, bo byli podejrzani. On im na to, że mogli się wyłgać w ten sposób, że jeden jest synem mojego ojca, a dwóch było kolegami ze wsi.- 12 - Pobyli u nas niedługo. Byli jeszcze, kiedy przyszło woj sko rosyjskie do Biłgoraja . Najmłodszy stopniem, podporucz nik z Warszawy, wziął od ojca płaszcz i razem poszli zobaczyć sowietów w Biłgoraju. Oficerowie powędrowali do dawnej Galicji, skąd chcieli przedostać się na zachód przez Rumunię albo Węgry. -

W tym czasie przyjechało do nas na Chlebakoniach dostaniem? kilku żoł nierzy wojska polskiego,To a daj u nas akurat chleb był upieczony. Przyjechali pod okno, jeden zapukał szablą: Ja mówię, że chleb jest. . Wynieśliśmy im, trochę wziął, jeden dał kolegom – zjedli, potem następny – moment i było po- chlebie. Wzięli, zjedli i pojechali. Od nas zajechali pod Janów, tam się bili w lasach z Niemcami dzielnie, trochę ich przetrze- bili. Wyrwali się z okrążenia pod Lwów, ale w końcu dostali się w niewolę sowietów. Ten jeden konny, co był u nas po chleb, zo 12

Biłgoraj znajdował się w rękach~ 59 sowieckich ~ w dniach 28 września-3 października 1939 r. - stał rozstrzelany w Katyniu, później poznałem nazwisko w ga zecie, którego dzisiaj już nie pamiętam. Niewdzięczny Rosjanin

wspomina Józef Tworek - - Kiedy Niemcy szli na Rosję w 1941 roku, to do nas przy szedł kryć się żołnierz rosyjski, który uciekł z niewoli niemiec kiej. Sąsiadka przyprowadziła go, bo my mieszkamy trochę na uboczu wsi i tutaj była mniejsza szansa, że go będą szukali. Był- u nas ze dwa tygodnie. Zaczęło robić się niebezpiecznie, bo na Soli aż granatowo robiło się od polskiej policji, służącej Niem com. Komendant posterunku w Soli przychodził często tutaj na drogę i zabierał kobietom ze wsi masło, które one niosły do- miasta na sprzedaż. Mój ojciec mówił temu zbiegowi ruskiemu, żeby od nas poszedł, bo ten komendant często i do nas przycho dził. I my mogliśmy mieć problemy za jego ukrywanie. Wtedy- ten dezerter poszedł sobie. Niedługo potem wrócił i pyta się, czy jeszcze ten komendant przychodzi do nas. Ojciec odpowie dział, że przychodzi, bo tu miał dobrą placówkę i często tu był. Ten Rosjanin poszedł do sąsiedniej wsi, na Rogale. Tam skumał się z lokalnymi złodziejami i bandytami, którzy ukrywali się pod wsią. On wiedział, że u nas jest trochę więcej dostatku, więc postanowił tych złodziei przyprowadzić do nas. W nocy przyjechali w kilka osób, furmankę zostawili- w lesie. My spaliśmy. Wywalili okno. Ojciec musiał ich wpuścić.- Weszło dwóch z karabinami, jeden stanął na progu, drugi za czął wynosić z szafy wszystko, co tylko było. Ubrania, buty, pier ścionki i bransoletki, a nawet pieniądze. Ojciec z matką przed wojną byli w Ameryce, więc mieli trochę tego dobytku.

Tego Rosjanina wtedy~ nie60 ~ widzieliśmy, później dopiero - - dowiedzieliśmy się, że on też tam był. Wzięli wszystko i pojecha li w noc. W tym czasie, jak oni tu rabowali, moja siostra zesko czyła z balkonu nad oknem i pobiegła na wieś. Tam powiedziała chłopom, z którymi poszli na posterunek do Soli. Tam był tylko komendant. Przyszedł do nas z chłopami, zobaczył, posłuchał- i poszedł. Nic więcej nie zrobił. Ślad prowadził w stronę Rogali, ale nikt nie chciał za nimi iść, komendant też. Ci bandyci jesz cze później jeździli i rabowali po wsiach, zabierali świnie i inne dobra. W końcu jak wracali któregoś dnia z rabunku, Niemcy zaczaili się na nich w zasadzce i wystrzelali ich. Bohaterska ucieczka wspomina Maria Tworek - Na końcu Soli ukrywało się kilku polskich partyzantów spod Ulanowa. To było już po klęsce Niemców i przejęciu wła dzy przez komunistów. Wygrali wojnę, a musieli się ukrywać, tym razem przed komunistami. - Tutaj, w Soli, oni mieli znajomego. W tym czasie siostra jednego z tych partyzantów miała wesele. On namówił pozosta łych, żeby razem na nie pójść. No i poszli. Wesele było w Rudniku- nad Sanem. Ktoś musiał donieść, bo w trakcie zabawy zjechało się kilka samochodów z wojskiem, obstąpili całą wieś i weselni ków. Wyłapali partyzantów i wsadzili do jednego wozu. - Na jednego partyzanta przypadał jeden strażnik. Wiozą ich do lasu. Dowieźli, dali im rydle i kazali kopać doły. Partyzan ci wiedzieli, że czeka ich kula w łeb. Kopią, kopią… I jakoś się- chyba skumali, albo Pan Bóg ich natknął, dość, że każdy w tym- samym czasie rydlem po głowie walnął swojego strażnika-ko munistę i dalej, w nogi! Uciekli w las, a był już wieczór. Jak żoł nierze powstawali, to nawet tych partyzantów nie ścigali, tylko trochę postrzelali za nimi. ~ 61 ~ Ja tych partyzantów znałam. Przypadkowo weszłam do - mieszkania, gdzie oni się ukrywali. W domu jedli, a gdzieś in- dziej spali w ukryciu. Potem się porozjeżdżali po całym świecie. Jeden z nich uciekł do Francji, inny do Anglii. Im się udało prze żyć. A ilu było, co nie przeżyło!? -

W milicji po wojnie był człowiek o nazwisku Józef Pin- tal. On wcześniej był w AK. Komuniści chcieli go przećwiczyć i wysłali go do pilnowania więzienia w Biłgoraju. Niedługo póź niej była13 akcja na więzienie zorganizowana przez partyzantów Wira . Jak partyzanci zaatakowali, to on dał klucze i uciekł. Ukrywał się na Soli, miał tu aż trzy ciotki. W jednym z domów, w którym się ukrywał, zbudowano podwójną facjatę, w której był niewidoczny i mógł się spokojnie kryć. Facjata miała metr szerokości, najgorzej by było, jakby dom zaczął się palić. - Za tym Pintalem później dużo jeździło policji i wojska. Bez przerwy go szukali. Krył się jednak długi czas. U jego cio tek była wiele razy rewizja. Jak była amnestia, to on mówił, że nie ujawni się, bo wie, że i tak mu nie odpuszczą. Ktoś mu- wyrobił dowód na nazwisko Piotr Zań. Pojechał na zachód do PGRu, w którym jakiś czas pracował. Ale ludzie zaczęli szem rać, może w gazecie był, może w telewizji, że go rozpoznano. Pojechał więc w inne miejsce, na styku granic polskiej, czeskiej i niemieckiej. Wąsy zapuścił i jakoś przeżył. Ożenił się. Teraz nie wiem co się z nim dzieje…

13

Ta brawurowa akcja miała miejsce~ 62 ~ w nocy z 28 na 29 stycznia 1945 r. Uwolniono wtedy 65 więźniów – w większości żołnierzy AK. KRYSTYNA GRABIAS (z d. Okoń) KORCZÓW

Rodzina Krystyny Grabias (ur. 1928 r.) złapana przez Niemców w lesie szczęśliwie uniknęła piekła wywózki i obozów przesiedleńczych. Ze wspomnień pani Krystyny wyłania się obraz życia w podbiłgorajskiej wsi: pełen strachu, głodu i niepewności jutra. Z jej relacji dowiemy się także o niedoli Żydów transpor- towanych Drogą Śmierci, o losach partyzantów, a także o napa- dach złodziejaszków i bandziorów.

Trupy na bagnie

- W niemiecką akcję wysiedleńczą w 1942 roku ludzie- z Korczowa próbowali chować się w lesie. Każdy chciał mieć ja- kieś schronienie, więc kopali schrony na górkach w lesie w kie runku Smólska. Kto się dobrze ukrył, to przeżył i został. Nieste ty moim rodzicom i mi się nie udało. - W akcję uciekaliśmy w lasy „za Ładę”, w stronę Edwar dowa. Ludzie byli zdezorientowani i przestraszeni. Był chaos. Ktoś uciekał bardziej zdecydowanie,~ 63 ~ więc inni myśleli, że on coś - wie i szli za nim. W tych lasach skryliśmy się na Świdakowej Górce. Naprzeciw tej góry był tzw. Burzów Bród, pomiędzy Bro dziakami a Korczowem. - Niemcy nas złapali i poprowadzili w kierunku Wymy słówki (Edwardowa). Szliśmy przez takie błota, że nigdy więcej nie chciałabym tam być. Po drodze mijaliśmy nieboszczyków na bagnach. Nam się wydawało, że oni po prostu wpadli w te moczary i nie mogą z nich wyjść. Ale przecież nie można było im pomagać, bo Niemcy nie pozwalali. Oni wyglądali, jakby po- prostu sobie siedzieli, a tak naprawdę nie żyli. Niemcy zabili ich- i tak po prostu zostawili… Minęliśmy trzy trupy. Jedną dziew czynę poznaliśmy po ubraniu i dlatego, że była odwrócona twa- rzą do nas. To była Jagusia Dziduchowa z Korczowa. Widziałam dwoje innych, ale nie rozpoznałam ich, bo byli odwróceni pleca- mi. Później ludzie mówili, że tam zginął Piętal, Wolanin, a także cała rodzina Myszaków, dziadek, dwoje rodziców i dwóch chło paków. Oni wszyscy zginęli w lesie „za Ładą”. - Wtedy na Edwardów u nas mówiło się potocznie Wymy słówka. Jak byliśmy niedaleko, Niemcy krzyczeli: „Edwardów! Edwardów!”. Ja nie znałam tej nazwy i nie wiedziałam gdzie jesteśmy. A oni tak po prostu z map wyczytali. Jak doszliśmy do Edwardowa, to tam były dwie dziewczyny, Rózia Ostrowska i Marysia Burzowa, które dawały nam jedzenie. Było nas tam 21 osób. - Z Edwardowa zabrali nas pod szkołę w Korczowie, gdzie- był jakiś mały obóz przejściowy. Kiedy nas tam trzymali, to za uważył nas znajomy Paluch, którego syn żyje jeszcze w Biłgo raju. On był kierowcą u oficera niemieckiego. Podszedł do tego oficera i mówi mu, że dobrze by było tę rodzinę zwolnić, bo we wsi wybitych jest dużo psów i kotów, a ktoś je musi posprzątać. Niemiec posłuchał i nas zwolnił.

~ 64 ~ Strach i głód na co dzień

- Wróciliśmy do domu. W chałupce okna powybijane- i wapno zerwane. Ale to nic, przynajmniej byliśmy w domu. Po zabijaliśmy deskami okna i tak, z różnymi przygodami, przeży liśmy całą wojnę.

Wojna to był strach i głód na co dzień. Kiedy rano były- trzy kartofle do zjedzenia na cały dzień, to i tak było dużo. Byli i tacy chłopi, co mieli lepiej, ale ryzykowali za to własnym ży ciem. Jeden w stodole wybudował sobie dwie ściany, pomiędzy- którymi chował zboże. Na szczęście nikt na niego nie doniósł i Niemcy się o tym nie dowiedzieli. Bo w przeciwnym razie cze kała go kula w łeb. - - Nie można było nawet ze swojego lasu przywieźć drze wa na opał. Czasem bywało, że mniej pilnowali i dało się ze brać trochę gałęzówki do palenia. Pilnował gajowy, swój chłop ze wsi, ale musiał się słuchać Niemców pod karą śmierci. On bardzo gnał ludzi z lasu. Na przednówku nie było co dać jeść krowie, więc chodziliśmy z sierpami do boru po zielony sitnik.- I tego zabraniali, a nie mówiąc już o wypasaniu bydła na leśnych polanach. Tu, gdzie się ożeniłam, to z kilku morgów lasu Niem cy wycięli i wywieźli 130 sosen. To był majątek, zrobili czystkę we wszystkich działkach korczowskich. - Pan Dzido z Korczowa pojechał w nocy do swojego dział ku w lesie, ściął sosnę, przywiózł na podwórko i tam ją zakopał. Chciał pewnie później sobie odkopać ją na palenie. Przyszli do niego Niemcy i zaczęli kłuć w ziemię szpikulcami. I niestety znaleźli ten ukryty nabytek. Za karę tak go zbili, że niedługo później umarł. Pamiętam, że koło Kościoła w Puszczy Solskiej było pełno baraków niemieckiego wojska. Co jakiś czas młodzież z Korczowa przymusowo chodziła sprzątać te baraki. Jak się Niemcowi ta nasza robota nie podobała, to niejeden dostał za ~ 65 ~ to w skórę, że źle robił. Za Niemców było tak: jeśli w gospodarstwie była więcej niż 1 krowa, to pozostałe trzeba było oddać na tzw. kontyngent. Ledwo co starczało jedzenia dla rodziny, to jeszcze trzeba było część oddawać. Tej jednej krowy Niemcy nie zabierali, bo bez niej ludzie już by się całkiem wykończyli. Tą krowiną nawet się w polu obrabiało. Za bydło Niemcy nie płacili pieniędzmi, tylko- wódką. Jak bandziory zdawaj okolicznych wódkę! wsi się o tym dowiadywali, to przychodzili do tego chłopa wieczorem albo w nocy. Krzy- czeli, niby to po rusku, Jak chłop miał, to dał, a jak wcześniej sprzedał komuś, to wtedy kradli inne dobra z chału py. - - Przyszło któregoś dnia choditiado nas dwóch wojskowych, któ rzy szukali sołtysa. Ojciec wskazał im, gdzie mieszka sołtys i po szedł z nimi. Mówili do niego . Jak trafili do sołtysa to mówią mu, że oni są partyzanci ruskie i żeby dać im świnię. Ale kto za Niemców trzymał świnię? Nawet jeśli, to ukrytą w jakimś lochu tak dobrze, że nawet sąsiad o tym nie wiedział. Świń nie dostali, więc chcieli kury. Jeden poszedł w jedną stronę wioski, a drugi w drugą. Ludzie im dawali po jednej czy po dwie kury, więc nazbierali ich sporo. I nie trzeba im było noża ani siekiery. Brał łeb pomiędzy palce i urywał, a kura już nie żyła, a jeszcze biegała. Włożyli zdobycz w worek i poszli do lasu. Kto to był i skąd? Nie wiem. Oni mówili po rusku, ale czy to byli Rosjanie, czy może Polacy albo jeszcze ktoś inny? Raz przyszli do nas w nocy i pukają we drzwi. Ojciec im otworzył, bo mówili że są partyzantami. Jak weszli do chałupy,- to zaraz się wzięli do rabowania. Mieli broń, ale nie pamiętam,- jak byli ubrani. W szufladzie była bransoletka, którą kiedyś Nie miec zostawił u nas na podwórku. Zabrali ją. Zaczęło się roz widniać. Jeden z nich złapał chustę mojej mamy. Mama mówi- mu, żeby ją zostawił, bo ma małe dziecko. Posłuchał i oddał.- Kiedy rabował, to położył sobie w szufladzie pistolet i zapo mniał o nim. W końcu zaczęli coś niby po rusku gaworzyć mię- dzy sobą, że muszą już iść bo~ 66świta. ~ Poszli. Ojciec zobaczył, że pistolet został w szufladzie, pobiegł za nimi na podwórko i po - dziękuję wiedział im, że zostawili broń. Jeden wrócił, wziął pistolet i po wiedział , ale już po polsku. Widocznie był Polak, ale złodziej. - We wsi był taki młody chłopak, który zrobił ukradkiem- przed ojcami i braćmi zebranie z młodzieżą. Sześciu chłopa- ków z Korczowa i dwóch z Okrągłego postanowiło iść pod Osu chy. Zaprowadził ich na Korytków Mały, gdzie był Piotr Choda- ra, który wskazał im drogę dalej. Na szczęście jak szli w lasy, to dopadł ich jakiś człowiek na koniu. On im powiedział, że par tyzantka już odeszła w stronę Osuch i nie ma po co tam iść. No i dobrze, że się spóźnili, bo czy by wrócili. Wśród nich był też mój przyszły mąż. Na Drodze Śmierci

Wtedy Korczów był mniejszy, a zabudowania były tylko od strony Smólska. Tędy szła bita szosa z kamienia. Ona była bardzo często uczęszczana przez wszelkiego rodzaju wojska. - Z Tarnogrodu drogą na Biłgoraj chłopi wieźli na furman kach żydowskie dzieci. Ci ludzie byli porzucani na wozy tak jak- siano. Jedno dziecko żyło, inne umarło, trzecie jeszcze płakało. Takich wozów było dwa, a starsi Żydzi szli piechotą. Niemcy je chali na koniach po bokach i pilnowali tej kolumny. Jak Żyd nie mógł już iść, to Niemiec brał go na bok i pach! Kula w głowę. Jednego zabili na początku Korczowa od strony Tarnogrodu, drugiego pod Okrągłym. Później ich ciała chłopi zakopali przy drodze. To jak ja pamiętam, że dwóch Żydów zabili tutaj, to ile gdzie indziej? - - Tych Żydów zebrali na placu w Biłgoraju i otoczyli woj skiem. Mojemu stryjowi Niemcy kazali tam sprzątać. Opowia- dał, że Żydzi mieli oddawać cokolwiek mieli cennego: zegarki, obrączki, rozmaite wisiorki, nawet ubrania i jakieś paczki. Po tem Niemcy kazali im się rozbierać.~ 67 ~ Mój stryj miał za zadanie przeszukiwać ich ubrania, czy nie ma tam pochowanych jakichś kosztowności. Niemcy nad nim stali, kiedy to robił. Mówił, że- było tam jeszcze sporo pozaszywanych rzeczy, ale starał się nie pokazywać Niemcom wszystkich. Chociaż czuł, że coś jest za szyte, to odrzucał to na bok, myśląc, że Niemcy dadzą jeszcze Żydom się w to ubrać Nazbierał całą kopę kosztowności i dał Niemcom. Żydów zabrali do łaźni a później wywieźli. Stryj już nie wiedział, co się stało z tymi biedakami. Niemcy mówili przy nim, że mieli być rozstrzelani za ukrywanie tych rzeczy ale jak tam było, nie wiadomo.

Któregoś dnia przyszły do nas do domu dwie ukrywające- się Żydówki. Były głodne. Normalnie Żyd nigdy nie powiedział Polakowi „pochwalony”, ale że wtedy chciały jedzenia, to po wiedziały. Mama coś im dała, ale jeszcze dobrze nie przegryzły, a Niemcy pokazali się we wsi. Wtedy chałupy miały dwoje drzwi,- jedne od strony drogi, a drugie od podwórka. Żydówki szybko wybiegły drzwiami na podwórko i uciekły w stronę lasu. Nie długo później przyszli Niemcy i się pytają, czy tu były Żydówki.- Oczywiście zaprzeczyliśmy, bo w przeciwnym razie groziła kula w łeb. Podobno później Niemcy je złapali w tych lasach… Wte dy Żydzi cierpieli okropne głody. Oddawali nawet ubrania tylko po to, żeby dostać kromkę chleba. Ludzie się bali im pomagać, najwyżej dawali im jeść i kazali uciekać jak najprędzej. Nie ma co się temu dziwić – za pomaganie Żydom groziła kara śmierci dla całej rodziny. Naszą drogą Niemcy gnali w stronę Biłgoraja też jeńców rosyjskich. Jak się na nich patrzyło, to aż żal się robiło. Oni byli- tacy biedni i głodni, że szkoda gadać. Po tej stronie Korczowa,- gdzie jest szkoła, wtedy każda piędź ziemi była uprawiana. Wi działam jak jeden żołnierz wyrwał stamtąd kapustę. Najwyraź niej im nie można było tego robić, bo jak to zobaczył Niemiec, to go zaczął okładać po plecach i po rękach, żeby puścił tę kapustę. Ale on był taki głodny, że nie popuścił, dobiegł do grupy i tam, pobity, zjadł tę swoją surową zdobycz. - ~ 68 ~ Po nocach po wsi chodzili strażacy i chwytali ludzi na ro - boty do Niemiec. Często musieliśmy więc uciekać i spać gdzieś poza domem. Braliśmy wtedy worek z sianem i szliśmy pod mo stek, w pole albo do lasu. Tam nocowaliśmy. Wojsko w Korczowie

14 We wrześniu 1939 r. w Korczowie stacjonowało Wojsko- Polskie . Nie byli u nas długo, bo to wszystko się bardzo szybko- potoczyło. Nie wiem, dlaczego tak się stało, ale tuż przed bom bardowaniem dowódca kazał żołnierzom porozkręcać i wyczy- ścić armaty. Wojsko rozebrało armaty i wyprzęgło z jaszczy, na których była amunicja do armat. W tym czasie nadeszli Niem cy i zaczęli ostrzał. Rozprzęgnięte konie pouciekały do lasu, a z nimi pognał koń mojego taty. - W tym czasie naleciały samoloty i rozpoczęły ostrzał od strony Puszczy Solskiej. Zbombardowały całą drogę w Kor czowie. Szczęśliwie żaden pocisk nie trafił na drogę, tylko po jej bokach. Spadło u nas razem 8 bomb. Uszkodzony był tylko jeden dom, a nikomu nic się nie stało i nawet szosa była cała. Padło wtedy dużo naszych koni. Po nalocie wojsko zabrało, co mogło, i poszło dalej. Ludzie ze wsi też pobrali trochę części od armat, jeśli komuś się coś mogło przydać. Resztę wzięli Niemcy.

Polskie wojsko w razie pewnej klęski wyrzucało cały- sprzęt, uzbrojenie i ekwipunek. Polacy nie chcieli, żeby te rzeczy dostały się wrogom, dlatego często przed rozbrojeniem upusz czali je w wodę. Podobnie było i u nas. Żołnierze powrzucali do Czarnej Łady pod Różnówką masę broni, amunicji, a nawet samochody. Jeszcze jakiś czas po wojnie ludzie tam znajdowali po tym pozostałości. 14

W dniu 16 września w Korczowie stacjonował szwadron kolarzy i gros 5 pułku strzelców konnych z Krakowskiej~ 69 ~ Brygady Kawalerii, wchodzącej w skład Armii Kraków. BRONISŁAWA KOZIARA (z d. Tochman) DĄBROWICA

Bronisława Koziara (ur. 1930) opowiada historie wojenne mieszkańców Dąbrowicy. Z jej wspomnień dowiemy się o losach wywiezionych chłopów, wśród których był jej ojciec, o wojennej biedzie, partyzanckich wizytach i napaściach wszechobecnych bandytów. Pani Bronisława relacjonuje

również dzieje rodziny Tochmanów z czasów I wojny światowej. Przekazy z czasów Wielkiej Wojny

oj ja już bym więcej wojny nie chciała. Za tam- tej, I wojny,Moja trzy babcia razy przed się u naswojną paliło miała i były już inne blisko ciężkie 70 lat. przeżycia. Mówiła miWięcej wtedy wojny często: bym nie chciała.

Babcia przeżyła następną wojnę i umarła aż w 1952 roku, w wieku 86 lat. szipkartę Za to tata przed I wojną dostał od siostry z Ameryki ~ 70 ~ . Jednak nie zdecydował się pojechać, bo miał 17 lat, - za to jego brat był starszy o 3 lata i był bardziej zainteresowaszipkartę - ny. Wiosną 1914 r. siostra napisała do nas w liście, że Niemiec wypowiedział wojnę innym krajom. Stryj wziął tę , ze brało się z nimszipem kilku chłopaków ze wsi i pojechali. Dziadek ich zawiózł do Galicji, a stamtąd jakoś dotarli nad morze. Mówili, że płynęli tym przez 3 tygodnie, po czym dotarli do Detroit.- Stryj był mały i drobny. Ciężko mu było wytrzymać pa nujące tam warunki pracy. Mówił, że czuł się, jakby był tam za karę, jakby ojca czy matkę zabił. Pracował ze szwagrem, przy- ciężkiej, fizycznej harówie, przerzucając dzień w dzień szyny kolejowe. A że stryj nie mógł pracować tak ciężko, nie wytrzy mał i poszedł do Żyda do piekarni, gdzie piekł chleb. - - Mojego tatę wzięli do wojska Piłsudskiego, był w Puł ku Hallerskim, w którym walczył z komunistami. W tychHallerze „hal lerczykach” byli też Grabiasy i Marcin Dziduch z Rudy Solskiej i ktoś jeszcze z Soli. Tych Grabiasów później nazywali . Dobre złego początki

Gdy przyszli Niemcy, to początkowo nie byli tak okrutni względem nas niż w późniejszych latach. We wrześniu 1939 r. przez chwilę przebywali w naszej okolicy także Sowieci. Grupka żołnierzy sowieckich spała u nas w chałupie. Mama z tatą przynieśli im słomę, prześcieradła i płachty do posłania. Na śniadanie jedli kołatuszkąjajka, nie wiem, czy kupione, czy ukradzione. Oprócz jajek kazali nam naskrobać im cały baniak kartofli.do kartoszków Kiedy trzebamama wódkidusiła kartofle, to oni wbijali jajka do baniaka, aż ziemniaki zrobiły się żółte. Później mówili: . Przynieśli wódki i nią popijali. a gdzie wasze mundury? Czego wy mundurów nie macie? - Moja siostra, która była starsza ode mnie o 2 lata, pytała ich: ~ 71 ~ Od powiadali, że taka koszula jest lepsza od munduru. Te koszule, które na siebie zakładali, były brudne i śmierdziały potem. Pod Dąbrowicą Niemcy rozbrajali polskich żołnierzy. Niektórzy prosili ludzi ze wsi o ubrania cywilne, dzięki którym- udałoby im się uciec. Który nie miał łacha cywilnego to szedł do niewoli. Ci biedni żołnierze tak płakali, że i my się wzruszy liśmy. -

Po pewnym czasie ludzie zaczęli szemrać, że będzie wy. siedlenie. Był lipiec 1943 r. Szykowaliśmy się do tego całymi rodzinami, ale jak przyszlico ja Niemcy,z tymi dziećmi to zabierali zrobię tylko chłopów Zagnali ich na łąkęmamo i okrążyli. nie trzymajcie Mama ich,trzymała bo tam tatę, wszystkie nie chciała inne chłopygo puścić, już sąrozpaczała: ? A my, dzieci, mówiliśmy jej: . - Tata poszedł, a niedługo później pognali ich do Biłgora ja. W tym czasie wyszliśmy na dwór, słuchamy, a tu głos jakby- ktoś śpiewał. Później się okazało, że to mężczyźni tak płakali, że ich wywożą. Ludzie dowiedzieli się, że Niemcy zamknęli chło pów w stodole u Adamka pod Biłgorajem. Tata miał przy sobie jakiś podwieczorek, ale mama wydoiła jeszcze dzbanek mleka, przyszykowała chleb i dała to kobietom, które szły do chłopów. Tata napił się tego mleka i wziął chleb. - - Z Biłgoraja pognali ich do Zwierzyńca. Tam był gospo darz Michał Mazurek, który miał książkę o proroctwie Michal dy, w której napisane było, że Niemcy przegrają w wojnie ze Stalinem. On nie chciał tej książki oddać Niemcom. Pobili go za to niemal na śmierć, a księgę zabrali. To proroctwo było wtedy u nas popularne. Napisane w nim było, że Niemiec będzie szedł na przód tylko 42 miesiące, a kiedy pójdzie na Syberię, to tam przegra.

Zdrowych i mogących pracować Niemcy wywozili do- Rzeszy na roboty. Tacie szczęśliwie udało się, że został. On nie pijał mleka dojonego, tylko kwaśne, więc kiedy w więzieniu wy pił mleko od krowy, to dostał~ 72rozwolnienia. ~ Niemcy uznali go 15 za chorego i razem z innymi niezdolnymi do pracy zabrali do Budzynia . - Jak się ludzie we wsi dowiedzieli, że w Budzyniu jest- część naszych chłopów, to kilka kobiet pojechało tam z pro wiantem i ubraniami. Wśród nich była moja mama. Podała ta cie to, co chciała, a od naszej sąsiadki Maciochowej dostała do- przekazania chleb dla jej męża. Ten chleb podała sąsiadowi.- Okazało się, że w tym bochnie były pochowane jakieś informa cje o partyzantach do jej męża. Oskarżono moją mamę, bo wi dziano, że ona podała chleb.

Mamę zabrali i zamknęli w piwnicy.Jak te Bilimoje ją dzieci po głowie prze- żyjąi trzymali bez ojca ją tak,i matki że przez cały czas miała nogi w wodzie. Mama- siedziała w tej piwnicy płakała głośno: ? Szedł korytarzem jakiś starszy oficer, któ ry usłyszał te lamenty. Pyta się mamy czemu ona płacze. Jak- mu wytłumaczyła, to on kazał ją wypuścić. Przyszła w nocy, zbiedzona i zmęczona. W domu czekało na nią siedmioro dzie ci. Tego Maciochę Niemcy bardzo dotkliwie zbili, chłopy darli z siebie ubrania, aby go całego zabandażować. Później jeszcze gorzej zachorował, myśleli, że już nie wyjdzie z tego… Ucieczka taty

- Tata był wojskowym w młodości, a tacy ludzie byli w oczach Niemców podejrzani. Tata wiedział, jak ma się zacho wać w trudnych sytuacjach. - Niemcy tych chłopów z Budzynia brali do pracy przy żni wach aż pod Puławy, gdzie było dużoszykujcie niekoszonego się, w lesie zboża. ucieknie Po- pracy wracali wieczorami samochodem przez las. Jadą, a tata 15mówi chłopom, którzy z nim byli:

Obóz pracy w Budzyniu (niedaleko~ 73 ~Kraśnika) został utworzony w 1942 roku i istniał do 1944 r. my i może jakoś dalej dojdziemy do Biłgoraja

. Z tatą był Fusiarz- z Łazorów i sąsiad Maciocha. Jakimś cudem udało im się uciec do lasu. Chyba ze dwa dni szli do domu. Tata później opowia dał, że najlepiej było nocować na cmentarzach, bo tam mało kto się kręcił i było najspokojniej. Doszli nocą na Dąbrowicę. Przywlekli ze sobą nawet tego pobitego Maciochę. Później tata był z nami w domu. - - Któregoś dnia ktoś naskarżył Niemcom, że on ma scho waną broń. Pamiętam, że pasłam wtedy krowy na polu. Widzia łam z daleka, że Niemcy byli u nas i wzięli ojca. Poszli z tatą za stodołę do Bielaka, tam miała być ukryta broń. Bielak skrył się w chałupie, a za jego stodołą była kryjówka. Niemcy bali się- do niej wejść, kazali tacie. Ojciec wszedł, ale broni nie znalazł. Niemcy powyrzucali stamtąd wszystko, ale bez skutku – bro- ni nie znaleźli. Zdenerwowani zabrali Bielaka i tatę i grozili im, że ich zabiją. Na szczęście z Niemcami była Polka, która umia ła mówić po niemiecku. Jak ona zobaczyła zrozpaczoną mamę i nas, dzieci, to powiedziała Niemcom, że ten mężczyzna jest stąd, bo ona przychodziła do niego jajka kupować. Coś do nich pogadała i puścili tatę. Partyzanckie wizyty

Tata miał znajomych partyzantów z Aleksandrowa,- szwagrów, którzy nazywali się Grabiasy. Przychodzili nocami z lasu i mówili wieści o wojnie, o partyzantach i innych spra wach, którymi się wtedy nie interesowałam. Mówili, że Sowieci wybili Polaków w Katyniu na rozkaz Stalina. Ludzie opowiadali, że Stalin umarł by już dawno, tylko pił krew z noworodków. Jak byli u nas żołnierze rosyjscy na początku wojny, to mówili, że lepiej było za cara niż za komunistów. Mówili też, że Niemcy wymarzli na Syberii i zaczęli się wycofywać. Partyzantom chciało się~ 74 jeść. ~ Jak chodzili po chałupach, - to prosili o jedzenie, czasem sami brali, ale tylko trochę. Rodzi ce dawali im, co mogli do jedzenia, a nawet czasem ubrania. Jak- mama piekła chleb, wtedy brali w większej ilości też słoninę, mięso i inne takie rzeczy. Nie wiem jakie to były oddziały party zanckie, bo byłam młodą dziewczyną. - - W późniejszym czasie po wsiach grasowali chłopy z Gro mady, którzy później przepisywali się na inne nazwiska. Dra nie podszywali się pod partyzantów i kradli ludziom, co tylko się dało: odzienie, szmaty, kożuchy, pożywienie. U Różańskich była najstarsza z rodzeństwa dziewczyna, Anielka. Jak przyszli- do nich, to nie chciała im oddać swojego kożuszka. Uciekła im- w pole, ale tam ją dognali. Złapali ją i zrobili swoje. Kożuch za trzymała ale za jaką cenę? Przez tych bandytów dzieci nie mo gła mieć. Moja siostra Anielka mówiła, że u nich nawet koszule chłopom pozabierali. - - Póki Żydów Niemcy nie zabrali, to było lepiej. Żydzi cho- dzili po wsiach i handlowali różnorakimi towarami. Mama ku powała od nich płachty na spódnice, bo dużo przędliśmy. Siali śmy len, mieliśmy swoje nici i mama mogła robić swoje płótna. Ja miałam spódnicę zrobioną i pamiętam, że jak pasłam krowy- w dobrej pogodzie, to dobrze się chodziło. Za to jak był deszcz, to ta spódnica zamokła, stwardniała, krew mi z nóg szła, aż prę gi miałam. Bieda była i głód w czasie wojny. Rodzice chcieli posiać na górce żyto. Nie było konia ani krowy, więc mama ciągnęła za powrozy i sama sobą włóczyła. Pszenicy to już nie było jak- posiać, bo wtedy mokro było. Sąsiadka jadła skrobaną brukiew i płakała, że nie ma co dzieciom dać. Jak wrócili chłopy po woj nie, to już było lepiej, pomagali sobie nawzajem i jakoś było.

~ 75 ~ ANTONI FRĄCZEK BUKOWA

Wspomnienia Antoniego Frączka (ur. 1924 r.), twórcy lu- dowego produkującego drewniane łyżki, pokazują, jak ludność cywilna próbowała ratować swoje życie, wykorzystując bogac- two lasu. Po wojnie wrócił do rodzinnej Bukowej16, pomimo tego, że miał akt własności ziemi w odległym Machnowie.

We wrześniu 1939 roku pod Bukową w wielkiej zgodzie połączyli się NiemcyChoditie z Ruskimi. do nas Tutaj też rozbrajało się wojsko polskie. Który żołnierz mógł uciec, to uciekał, a który nie, to go zabrali na wschód. – mówili. I zabili ich w tym Katyniu. - Wkrótce doszła do nas wiadomość, że trzeba się cho wać. Niemcy straszyli i zabraniali ukrywać się w lasach, bo broń Boże, jakby znaleźli kogoś, to biada z nim. -

16 Mieliśmy łąkę przy lesie, teren tam był gliniasty, dołko Wspomnienia Obszerną relację z wojennych~ dziejów 76 ~ Bukowej przedstawia w swoim pamiętniku Wojciech Malec (patrz: W. Malec, , Biłgoraj 2015 r.) - waty. Któregoś dnia poszliśmy rano, może około godziny czwar tej, w pięciu na łąkę: ja, mój ojciec, stryj i dwóch sąsiadów, jeden z nich wrócił z wojska. Mieliśmy zrobić schrony. Pogłębiliśmy dołki, które tam były, podparliśmy dwoma tyczkami, a sufit też z kręglaków zrobiliśmy. To wszystko przykryliśmy mchem, żeby zamaskować i stłumić kroki. Mój ojciec też był w wojsku zaraz po I wojnie światowej, toteż wiedział swoje. - - To było najprawdopodobniej 17 maja 1943 roku. Kobie ty zostały w domu, a my byliśmy ostrzeżeni i poszliśmy się cho- wać. Szła obława, a my w pięciu siedzimy w schronach. Byliśmy oddaleni od siebie kilka metrów, ja byłemRaus, verfluchtenw schronie polnischeprzy ście żynce wydeptanej przez krowy. Podszedł Niemiec i krzyknął, był kilka kroków od nas. Krzyknął: , ten głos i słowa zapamiętałem bardzo dobrze. Baliśmy się. Było- mówione, że nie skryje się nawet mysz, bo najpierw będzie linia normalna, a później będzie druga, z psami. Ale poszedł ten Nie miec dalej… Jakby nadepnął na ten schron to by nas znalazł. Ja widziałem nawet jego nogi, jak szedł obok. Poszła linia w stronę Ciosmów. To był cud Boży, żeśmy przeżyli. Jakby nas złapał. to w pięciu chłopa byśmy zginęli. Siedzieliśmy w tym lesie 5 dni. - Następnego roku było tak samo. Wtedy Niemcy szli na Porytowe Wzgórze, bić się z partyzantami. Jednak wtedy mie liśmy już zrobiony dużo większy i lepszy schron pod Bukową. W pięciu chłopa się mieściliśmy. Aby jeszcze lepiej się w nim zamaskować, to ścięliśmy na niego 3 sosny i położyliśmy je nad schronem. Właz zrobiliśmy przy sosence i zamaskowaliśmy mchem. Ja poszedłem i wyciąłem świerka z korzeniami aby go jeszcze lepiej ukryć wśród zarośli. - W tą drugą akcję byliśmy w lesie aż 9 dni. Przez ten czas nie zaglądaliśmy do domu. Wtedy chłopy mnie wysłali na Cio smy, do Byczka, żeby tam uprosić jakiegoś jedzenia u ludzi. No- i dali coś, trochę jedzenia i ze dwie kromki chleba. A ten las, co tutaj się w nim chowali ludzie, to się od tej pory nazywa „scho wanie”. Ludzie się chowali gdzie~ 77 ~mogli, nawet w drewnianych studniach. - Po wojnie w 1947 r. wyjechałem na gospodarkę na wschód, byłem tam 7 lat, wróciłem w 1954 roku. Gospodarzy łem pod Machnowem i już miałem akt własności ziemi, ale nie- chciałem tam zostać. Tam państwo pobudowało na szczerym- polu domy i dawało wszystkim przydział ziemi. Państwo gnio tło naród strasznie. Ten PGR Machnów zajmował co roku tro chę więcej ziemi. Tam już się dorobiłem, miałem parę koni i 3 krowy. Ale nie chciałem zostać. Wróciłem. Przez 45 lat pracowałem w okolicznych lasach. Ja jestem z Bukowej z dziada, pradziada.

~ 78 ~ KATARZYNA STARTEK (z d. Startek) KORYTKÓW DUŻY

Wspomnienia Katarzyny Startek (ur. 1921) to opis wojny z perspektywy życia w leśnej gajówce. Są to wspomnienia peł- ne niepokoju i niepewności jutra. Katarzyna Startek opowiada o kampanii wrześniowej, o partyzanckich akcjach, o wywózkach, wreszcie o tułających się w lesie włóczęgach, złodziejach i niespo- dziewanych „odwiedzinach” Niemców.

Opowieści wojenne

-

Ja się urodziłam w Ujściu, a męża miałam z Władysłowo wa. Mąż, Antoni Startek (ur. 1912 r.), był gajowym w lesie pod- Dąbrowicą i tutaj też się poznaliśmy. Młoda byłam jeszcze, 17 lat mi się spełniło w listopadzie, a 8 lutego kolejnego roku wzię łam już ślub. Zamieszkałam z mężem w leśniczówce w lasach pomiędzy Andrzejówką i Dąbrowicą, w której żyliśmy niemal 2 lata. Miałam 18 lat, kiedy urodził nam się pierwszy syn. Gdy dziecko miało półtora roku, to~ 79się ~ stamtąd wyprowadziliśmy. - - Kiedy byłam w ciąży, wybuchła wojna, a mój mąż po szedł na front. Gdy zostałam sama to ojciec wziął mnie z tej ga jówki do domu na Ujście. -

Mąż był na wojnie przez półtora miesiąca. Trafił dojak pie co- choty,faliśmy stacjonował się pod Lublin, w Sarnach.to zatrzymaliśmy W tej jednostce się na stacji miał kolejowej. dobrego kolegę.Pamiętam, Opowiadał że jak bomba mi później trafiła swoje w pociąg przygody z chlebem, wojenne: to bochenki chleba latały w powietrzu. Jak był ostrzał chowaliśmy się między tymi wagonami. Mój kolega nie zdążył i zginął od wybuchu bom- by. W oddziale był chłopak, który miał bardzo ładny kuferek. Któ- regoś dnia on dostał list od swojej narzeczonej, że ona wychodzi za mąż za innego. Był w takiej rozpaczy, że postrzelił się w nogę, żeby wrócić do domu. Zwolnili go z wojska, a ten kuferek sprzedał mi za 2 zł. - - Mąż przyniósł ten kuferek do domu. Był u nas długo, nie stety już go nie mam. Z Lublina wojsko szło jeszcze do Lubar towa. Większość żołnierzy już uciekała i kryła się. Mój mąż, jak był pod Lubartowem, postanowił wracać do domu. No i poszedł w pełnym rynsztunku, z karabinem, mundurem, menażką itd.- Tak doszedł z Lubartowa do Żółkiewki. A w Żółkiewce, to już nie pamiętam, czy byli tam Rosjanie czy Niemcy, w każdym ra zie wojsko jakieś tam stacjonowało. Mąż wstąpił do gospodarza- i zostawił u niego cały rynsztunek, a w zamian dostał zwykłe ubranie. Karabin rzucił tam do rzeki i tak wrócił do domu. Póź niej już nie był ani na wojnie, ani w partyzantce. daj mi pani chleba Pewnego razu,nie chcęjeszcze pistoletu, na początku pan mi da,wojny, a później przyszedł będę problemy do mnie zżołnierz tym miała polski. Daje mi pistolet i mówi: . Ja mu mówię: . Ukroiłam mu pół bochenka chleba, dałam i niech idzie z Bogiem. Podziękował mi, pocałował w rękę i poszedł.

~ 80 ~ W leśniczówce

Jak mąż wrócił z wojny, to przenieśliśmy się znowu do- gajówki pod Dąbrowicą. Przychodzili do nas partyzanci, ale nie byli źle nastawieni. Mąż im nie szkodził, nawet nie interesowa ło go, gdzie mają obóz, co robią itd. Jesienią przenieśliśmy się spod Dąbrowicy do leśniczówki na Andrzejówkę, a inny gajowy objął naszą poprzednią gajówkę w lesie.

Później ludzie mówili, że tam pod Dąbrowicą często- chowali się Żydzi, jeszcze inni opowiadali, że chodzili tam też partyzanci. Ktoś dał znać Niemcom, przyjechali i gajówkę spa- lili. Jak usłyszałam, że ta gajówka w płomieniach, to tak mi było szkoda… Bo to był nowy, ładny budynek. Podobno tamten gajo wy w ogóle do niej nie zachodził, może się bał czy coś? - - Pod Andrzejówką mieszkaliśmy 8 lat. Gajówka umiej scowiona była przy ruchliwym Gościńcu Janowskim, przycho dzili różni włóczędzy, a to partyzanci, a to złodzieje. Prawdziwy partyzant jak przyszedł, to prosił o chleb i coś do picia. Jednak byli też złodzieje, którzy się pod nich podszywali. Przychodzili i gmerali po chałupie, po komorze i zabierali, co im pasowało. To spodnie zabrali, to zegarek. - Każdy gajowy dostawał od Nadleśnictwa po karabinie. GdzieKtóregoś mąż razu, ma karabin? jak mąż pojechał rowerem z pocztą do Zwierzyń- ca, wstąpiła do mnie banda 12 ludzi. Weszli do domu i pytają:- Ja mówię, że karabinyBędziemy zdane, szli Nadleśnicwieczorem ztwo powrotem, je zabrało. to Ikarabin wtedy dostałamma być w gębę z jednej strony, a póź niej z drugiej. Jeszcze mi powiedzieli: . No i poszli. Wtedy ciężko było rozeznać, czy to partyzanci czy złodzieje. Chodzili mi po domu, coś szukali. - Szli do tartaku pod Korytkowem, który pracował dla- Niemców. Byli tam furmani i pracownicy, mieli dużo wódki. Po szli tam, na pewno wzięli trochę~ 81 wódki ~ i wrócili na Siedem Cha łup. Zatrzymali się w stodole, która była na boku. Ktoś dał znać do Niemców, którzy wpadli i spalili tę17 stodołę, a z partyzantów, to ludzie mówili że uciekł tylko jeden, a reszta spalona. Różnie ludzie opowiadali później o tej akcji . Ja w tym czasie tak się modliłam, żeby nie wrócili do mnie, bo się bałam… I nie wrócili. Tragedie w leśnej głuszy

Mój mąż chodził czasem do kolegi na Bukowę, który też był leśniczym. Któregoś razu, kiedy tam był, ludzie dali znać, że Niemcy idą. Ten kolega poszedł do schronu, a mąż nie chciał iść z nim, nie wiem czemu. No i złapali go na Bukowej razem z innymi chłopami. Tych 20 chłopów wzięli na Andrzejówkę do chałupy Kitów i ich w niej zamknęli.

W tym czasie, gdy Niemcy robili obławę w lasach, pod- Korytkowem spotkali ludzi, pasących krowy. To był pastuch i pastuszka, matka jednej rodziny i ojciec innej. Niemcy ich za strzelili, nie wiem, co się stało, może chcieli uciekać, a może coś - innego? - Gdy chłopy siedzieli w tej chałupie u Kitów, to przy szedł Niemiec i się pyta, kto dobrze zna okoliczne lasy, bo szu kają przewodnika. Chcieli, żeby ktoś ich zaprowadził po ciała- tych zabitych. No i ten Niemiec wybrał na przewodnika mojego- męża; później jeszcze trzech chłopów, ale jak już szli, to jed nemu z nich kazali wracać. Córka i syn jednego z rodziców za przęgli krowy (bo nie mieli koni) i pojechali z tym korowodem Niemców i chłopów. My idziemy drogą, a jeden żołnierz idzie z karabinem wyciągniętym, a drugi jedzie zMąż dziećmi później na miwozie. opowiadał Mówię codo siętych działo chłopów: dalej. chłopy ucie-

17 -

Dokładniejszy opis tamtego zdarzenia~ 82 ~ przytacza w swoich wspomnie niach Jan Bednarz. kajmy! Jednak oni się przestraszyli i nie chcieli. Jak dojechaliśmy do tych trupów i dzieci zobaczyły ojca, to zrobił się hałas. Dzieci pobiegły do ojca i przy nim zaczęły lamentować. Niemcy się wte- dy trochę zmieszali. Ja wtedy zacząłem uciekać. Jak biegłem, to usłyszałem strzał, wywaliłem się i wtedy mi gałąź od kuli spa- dła na głowę. Nie wiem, może ten Niemiec nie chciał mnie trafić? Przewróciłem się, ale pobiegłem dalej. Biegłem, biegłem i dobie- głem aż do lasu na granicy pomiędzy Andrzejówką a Korytko- wem. Przystanąłem i słucham. Słyszę jakiś gwar ludzi. Myślałem na początku, że to Niemcy, podszedłem bliżej i przyjrzałem się. Zobaczyłem znajomych chłopów z Korytkowa, podszedłem do nich, dali mi jeść i schowali mnie w schronie. W tym schronie prze- siedziałem tydzień aż się uspokoiło. Wtedy wróciłem do domu

. - Później słyszałam, że tych chłopów, którzy nie ucie kli, zaprowadzili do reszty. Niemcy powiedzieli, że wszystkich rozstrzelają, ale tego nie zrobili. Zabrali ich do Majdanku, a stamtądmieliście część wywieźli partyzanta do Niemiec. i nie powiedzieliście. Tylko dwóch Teraz wróciło… całą wioskęPotem, wysiedlimy jak Niemcy przyjechali do Andrzejówki, to mówili ludziom: . Tak straszyli tylko. - Kiedy zapanowali Sowieci, to przenieśli nas do gajówki na Korytków. Jednak i tutaj nie było spokojnie. Kręcili się jesz cze jacyś ludzie po lasach. Jeden z nich nazywał się Gzik. Jedni mówili że złodziej, inni że partyzant. Krył się, kręcił po okolicy, po nocach się plątał. Nie wiem, gdzie spał, podobno pochodził z Kocudzy. Nieraz chodził i u nas pod domem. Przyszedł raz pod chlew, mieliśmy psa wtedy. Wziął normalnie zastrzelił tego psa- i poszedł sobie, nic nam nie mówiąc. Mąż w okno wtedy patrzył. Nie wiem, co się później z nim stało – więcej o nim nie słysza łam. - Jak się przenieśliśmy do tej gajówki w Korytkowie, to tu taj były mogiły w lesie. Mówili ludzie, że Żydzi są pochowani, że niby ci z Andrzejówki. ~ 83 ~ AGNIESZKA STRZAŁKA (z d. Kowal) KOLONIA SÓL

Wspomnienia Agnieszki Strzałki (ur. 1912 r.) są wyjątkowe i niezwykle cenne. Pamięta I wojnę światową – pożegnanie ojca, który poszedł do wojska carskiego, jego wojenną wizytę, słodki prezent oraz powrót do domu. Wspomina również historię dworu i Niwy Solskiej a także czasy kolejnej wojny.

Pamiętam I wojnę światową

-

Urodziłam się 104 lata temu, więc pamiętam jeszcze ob- razy, jakby przebłyski wspomnień z czasów I wojny światowej. Mała byłam, miałam może 2, może 3 lata, kiedy moja mama od prowadzała tatę na wojnę. Pamiętam, że szłam z nimi. Wtedy tata poszedł do carskiego wojska. - - Jakiś czas później, gdy niedaleko był front wojenny, zno wu przyszedł do nas do domu. Bałam się go trochę, był wyso ki, wąsaty w szynelu wojskowym. Przyniósł nam trochę cukru, który my, dzieci, zjedliśmy ze~ smakiem. 84 ~ -

Mama została z trzema córkami na gospodarstwie. Wte dy żyło się tylko z pola, a u nas nie było komu obrabiać tych- morgów – my byłyśmy małe, a taty nie było. Więc poszłyśmy- mieszkać do brata mamy, który był na gospodarstwie na dru gim końcu Soli. Wujek razem z mamą obrabiali obie gospodar- ki i jakoś dawali radę. Pomagała im moja starsza siostra, która miała 7 lat i już pasła krowy. Gdy byliśmy u wuja, to mimo woj ny nie było najgorzej, babka gotowała, mama z wujkiem dobrze gospodarzyli. - Pamiętam, że w I wojnę jakieś wojska stały na wsi, a po chałupach mieszkała starszyzna. U nas byli oficerowie, dlate go musieliśmy spać w sieni na podłodze. Pod koniec wojny był czas, że wielu ludzi chciało uciekać na wschód. Wuj też chciał, ale mama nawet nie chciała o tym słuchać i zostaliśmy. - Pamiętam już dobrze, bo miałam 6 lat, kiedy wrócił tata.- Ludzie nam powiedzieli, że tata jest w domu, a my wtedy by liśmy u wuja. Ja szybko pobiegłam w pole do mamy i powie działam jej o tym, a stamtąd razem poszłyśmy do taty. Wtedy jeszcze się go bałam, ale on wziął mnie na ręce, a ja mu się tak nieśmiało przyglądałam. Pamiętam, że miał taki szeroki pas z blachą. - Później mieszkaliśmy w domu na Soli. Po wojnie biedy bardzo nie było, przynajmniej mi się tak wydawało. Robić trze ba było, ale była wolność przynajmniej. Wojenne przypadki na Niwie

-

Z mężem jako pierwsi postawiliśmy dom na Niwie Sol- skiej, która początkowo była majątkiem Ordynacji Zamojskiej, później wydzierżawionym przez Józefa Kiełczewskiego. Ordy- nacja zaczęła się rozpadać, była parcelacja, więc Kiełczewski- kupił ten folwark. W końcu sprzedał~ 85 ~ go zięciowi Rzączyńskie mu, a sam zamieszkał w majątku pod Lublinem. Tutaj, na Ko lonii Sól, były zabudowania folwarczne, stał dwór, byli nawet robotnicy, ale ziemie nie były za dobre. -

Po I wojnie Niwę Solską rozparcelowano. Państwo dzie- liło chłopom - kto chciał wziąć ziemię, brał ziemię, kto las – brał las. A później dawali po 2 morgi dla wszystkich. My postawili śmy się jako pierwsi na tych rozparcelowanych gruntach. Teraz jest tutaj wieś Kolonia Sól. - W 1938 roku wyszłam za mąż, a rok później wybuchła wojna. Mąż służył w artylerii i już miał kartę poborową z Za mościa na wojnę. Miał iść do oddziału na drugi, może na trzeci- dzień po wybuchu wojny, ale zmienili mu rozkaz i jakoś został dłużej. Niedługo później przyszło wojsko niemieckie, armii pol skiej już nie było, i nie miał po co iść. Został ze mną w domu. - 18 Pod Solą była bitwa we wrześniu 1939 r. między Polaka mi a Niemcami . Na Dąbrowicy stało wojsko i stamtąd strzelali. Kiedy trwał ostrzał, to moje szwagierki uciekały z dziećmi do schronu. Były już bardzo blisko, gdy trafił w nich pocisk, który zabił 8-letniego syna jednej z nich. - Na cmentarzu w Soli byli pochowani niemieccy żołnie rze, którzy zginęli w tej bitwie. Potem po wojnie część z nich zabrały rodziny z Niemiec, a na grobach tych, którzy zostali, są teraz pochowani Polacy. Później Niemcy przyszli do wsi i zabierali chłopów na roboty do Niemiec. Mąż też już się szykował, żeby pójść. Wojsko obstawiło wieś dookoła, ludzi zegnali w jedno miejsce. Żołnierz niemiecki stał przy naszym domu na warcie. Powiedziałam mu, że mam małe dzieci, które potrzebują ojca. On o dziwo mnie zrozumiał i powiedział mi, żeby mąż nie szedł ze wszystkimi tylko się chował. Spytałam go, jak się schować, kiedy warta już stoi. To był chyba dobry człowiek – nie był Niemcem, tylko był 18jakiejś innej narodowości. On doradził mężowi, żeby wziął kosę

Bitwa pod Banachami i Solą ~miała 86 ~ miejsce w dniach 15-17 września 1939 r. i stoczyła ją z Niemcami Armia „Kraków”. i poszedł niby to w pole. I mąż tak zrobił, poszedł z kosą, a jak przeszedł warty, to się schował w zbożu i tam przenocował. Wielu chłopów z Soli wywieźli, na szczęście mąż został. Gdy ludzie mówili, że łapanki będą, a były dość często, to chowaliśmy się na polach w życie. Miałam troje małych dzieci, więc jak szliśmy nocować w żyto, to one od razu płakały. Ale jak udało się przetrwać noc, to wracaliśmy do domu… Złoty ząb

- Partyzanci w okolicy byli silni. Siedzieli po lasach, a ja pamiętam, że przychodzili czasem i zabierali folksdojczów. Pa miętam, że męża namawiali, żeby poszedł do nich, ale nie chciał, bo dzieci miał małe. - Sołtys z Soli trzymał z Niemcami, mówili na niego „Zło ty Ząb”, bo w uzębieniu miał zęba ze złota. Jak brali chłopów na roboty, to jeszcze ich sam poganiał. Był złym człowiekiem i konfidentem. -

Któregoś dnia wieczorem wyszłam na podwórko i pa- trzę, że koło nas jadą partyzanci na furmance. Patrzę: siedzą na chłopskim wozie drabiniastym, nogi mieli zwieszone spo między szpar, karabiny obok nich. Przejechali koło mnie, ale mi nic nie powiedzieli.19 Pojechali do wsi. Niedługo później zawyła syrena na alarm, bo partyzanci zabrali „Złotego Zęba”. On już nie wrócił . Tędy przez Sól często w wojnę Niemcy wieźli Żydów. Znałam jednego, nazywał się Icek, którego Niemcy zastrzelili z zimną krwią. Żydzi ukrywali się trochę po wsi, później Niemcy zabijali za pomaganie im. W Bidaczowie wystrzelali Wróblów, 19

O tym, co stało się ze Złotym ~Zębem 87 ~ w swoich wspomnieniach opisuje Andrzej Czyżo. 20 bo Żydów chowali . Córka tylko została, bo była poza domem,- a on z żoną zginęli. Niedaleko nas też chodziła Żydówka. Mówili, że plątała się gdzieś koło młyna, bo miała tam znajomych, u któ rych mieszkała. Pamiętam, jak chodziła koło naszego domu. Później jej znajomi wyjechali z Soli i ona też zniknęła.

20

Egzekucja ta miała miejsce w~ 88dniu ~ 25 listopada 1942 r. Zwłoki Pani Wróblowej spłonęły w palących się budynkach. JANINA SURMA (z d. Szeptuch) HEDWIŻYN

Janina Surma (ur. 1922) opowiada o życiu mieszkańców Hedwiżyna w niespokojnych czasach II wojny światowej. W jej re- lacji przeczytamy m.in. o dylematach żołnierzy polskich we wrze- śniu 1939 r., o latach pełnych nieprzespanych nocy i odwiedzin nieproszonych gości, wreszcie o interesującej rozmowie z żołnie- rzem niemieckim i o tragedii Żydów.

Wrzesień 1939

Hedwiżyn w tym czasie był pobudowany tylko po jednej stronie drogi, od Dyl. Po drugiej stronie była tylko szkoła i dwa domy. We wrześniu 1939 r. we wsi stało wojsko polskie. Sąsiad Stanisław też był wtedy w armii. Tego dnia widziałam go, jak się chował w domu. Zastanawiałam się, dlaczego on się ukrywa,- skoro we wsi jest polskie wojsko. Później się okazało, że jego- oddział został rozbity i rozproszony – on już nie szukał swo ~ 89 ~ ich, tylko wrócił do domu. W tym czasie przyjechał do wsi z od działem mój kuzyn, który pochodził z Rudki pod Zwierzyńcem. W tym oddziałku posiadał jakiś wyższy stopień. Przyszedł do- nas do domu i zaczęliśmy rozmawiać. On nic nie wiedział o tym, że wojna jest już prawie przegrana, że nasza armia w odwro cie i szans na zwycięstwo żadnych. Oni myśleli, że jeszcze będą- się bić. Mówię do mamy, żeby mu powiedzieć prawdę,Powiedz żeby mu, dobo domuprzecież uciekał, Staś już bo się jak chowa, przyjadą już Niemcy,wojna przegrana to go wybijąSłyszeliśmy, z tym woj że skiem.już poza Mama Zwierzyńcem nie wiedziała Niemcy co stojąrobić. Mówię jej: . . - Co WyMama gadacie, go zawołałaprzecież by i mu mi tłumaczymyswoi w łeb dali mu za razem. dezercję - – po wiedział.- Jak nie uciekniesz, to Ci w łeb dadzą Niemcy. To nie są żarty – mówimy mu. Zawołał swojego najlepszego kolegę i się pytają nas, co mają żołnierzom - Powiedzcie powiedzieć. im, żeby się ratowali na własną rękę.

- Jeszcze im mówiliśmy, żeby nie chodzili w wojskowych- ubraniach, tylko poszukali cywilnych. Nie wiem, co ustalili ra zem z tymi żołnierzami, ale w nocy siedli obydwaj na konie i po jechali ze wsi. Nocne życie w Hedwiżynie

-

Moja mama pochodziła z Sobaniów, czyli z tzw. Soba niówki. To była część Hedwiżyna położona w dołku, a nazwę wzięła stąd, że tam mieszkał Sobań, mój dziadek. Tam z mamą chodziłyśmy pomagać dziadkom, bo wujkowie powyjeżdżali. Dziadkowie zmarli niedługo ~przed 90 ~ wojną, więc opiekowałyśmy - - się gospodarstwem. Jak tam nocowałyśmy czasami, to pamię tam, że Niemcy nocami ustawiali na polach pod wsią karabi- ny maszynowe i ostrzeliwali z nich domy we wsi. My leżeliśmy- w chałupie na podłodze w tej „Sobaniówce”, a kule tylko gwiz dały przez ściany. Słyszałam te strzały, a że mała byłam, to py tałam mamy, czy przez pierzynę kula przejdzie. Mama mówiła mi, że nie przejdzie. -

Różni ludzie przychodzili nocami. Jedni udawali party- zantów i kradli, inni prosili tylko o jedzenie – to byli prawdziwi- partyzanci. Ojciec był w tym czasie gajowym i dostawał nagro dy od leśniczego, które przeznaczone były dla robotników le śnych. To były papierosy, jedzenie i takie inne rzeczy. Jak jakieś typy się o tym dowiedzieli, to odwiedzali nas nocami. -

Raz przyszli kiedy piekliśmy chleb, kilku głodnych chło- pakówA zjeciezłapali sobie za te coś bochny innego, i jedzą. my głodni. Ja im mówię, żeby chociaż jeden chleb nam zostawili. Czasem zostawiali, a czasem mó wili: Zabierali też ubrania,- a ja wtedy dużo szyłam. MiałamTego w nieskrzyni bierz, schowaną bo to nie moje. jeszcze To minieskończoną przyniosła kobieta,kurtkę. Przyszliżeby jej uszyćktóregoś bo nie dnia ma i wjeden czym z chodzić,nich ła apie zima za tę przecież kurtkę. jest.Ja mówię A na ciebiemu: to i tak nie pasuje - . I nie wziął- tego. Niemcy później przychodzili i pytali się, czy byli u nas ban dyci. Pytali się też, czy daliśmy im coś do jedzenia. Odpowiada łam im, że jak przychodzą z bronią, to sobie sami biorą, co chcą. Kilka razy nawet się z tymi złodziejami pokłóciłam. Nie wiem dlaczego, ale coś miałam w głowie takiego, że nie zależało mi na życiu. Jakoś tak mi się wszystko uprzykrzyło, ta wojna, że miałam po prostu dość. I byłam przez to jakaś śmielsza… - Któregoś wieczoru Niemcy byli we wsi. Szłyśmy z ko leżanką do domu, a było już po godzinie policyjnej. Koleżanka mieszkała po sąsiedzku. Patrzymy i widzimy, że siedzi przed nami na ławce dwóch żołnierzy niemieckich. Na nasz widok wstali i zaczęli coś mówić do~ 91 nas. ~ Rozpoznałam tylko słowa verfluchten polnische w stylu: . Koleżanka, łapie mnie za rękę i mówi, żebyśmyverfluchten wracali. Nie polnische obchodzi mnie to, idę przed siebie.- Podchodzi do mnie Niemiec, lekko pchnął mnie bronią i znowu mówi na mnie: . Chwilę mi się przypatry wał i mnie puścił. Poszłam dalej i później usłyszałam, jak się ci Niemcy śmieją do siebie. Nie wiem, dlaczego się wtedy nie bałam. Dzisiaj dla mnie jest to bardzo dziwne. Rozmawiając z wrogiem

-

Dla Niemców człowiek, który się chował, to był party- zant, a jak kogoś znaleźli to zabijali albo wywozili do obozów. Pamiętam, że Niemcy znaleźli ukrywające się małżeństwo mo ich sąsiadów. Wywieźli ich. On już nie wrócił, a żona wróciła, ale tak tam głodowała, że próbowała sobie gryźć palce. - Przez Hedwiżyn przebiegał ważny trakt z Biłgoraja na- Zamość. Wiele razy tą drogą przechodziło i przejeżdżało róż norakie wojsko. A byli to i Niemcy, i Rosjanie, i Polacy z począt ku wojny. - Kiedy przez wieś przejeżdżał ciężki sprzęt niemiec ki w stronę Rosji, czołgi i inne ciężarówki, to budynki drżały- z tego ciężaru. Jak Niemcy szli na wschód w 1941 r., to we wsi było mrowie wojska niemieckiego. Jak mieli postój to poobsia- dali domostwa w Hedwiżynie. W większości chałup roiło się od- much, wtedy było lato więc ludzie pootwierali domy i nalaty wało tych owadów. U nas much jakoś nie było, nie wiem cze mu, Niemcy więc zrobili sobie siedzibę u nas w domu. Spaliśmy wtedy u dziadków na Sobaniówce, ale Niemcy tak naprawdę nie zabraniali nam przebywać w tym domu. Zadowoleni byli, że much nie ma. - Pamiętam, że ci żołnierze, co u nas stacjonowali, to pili jakiś alkohol, do którego wbijali~ 92 surowe ~ jajka, a później to mie szali. Tę mieszankę robili sobie w swoich szklankach, chociaż mieli i manierki. W ogóle byli bardzo dobrze wyposażeni, bo- przecież co chcieli, to mogli zabierać sobie z domów. Nikt im nie mógł zabronić. Pamiętam, że jak tak sobie siedzieli i popija- li, to chcieli i mnie tym czymś poczęstować. Ja nie chciałam, bo od dziecka miałam wstręt do surowego jajka i od razu wszyst ko zwracałam. Nie byłam więc chętna do degustacji. Wyszłam- sobie na próg domu, a kiedy któryś żołnierz nadchodził, to się szybko chowałam. Jeden z nich zauważył, że ja się tak zachowu- ję. Udał, że sobie poszedł, a jak ja wyszłam z ukrycia, to wrócił. Stanął naprzeciw i zaczął do mnie mówić po polsku. Zamuro wało- Panienka mnie. ucieka, A to był bo chyba nie chce jakiś z wrogamiŚlązak, albo pić? z Wielkopolski… - Ja się tym brzydzę i już. Jak mam Wam wytłumaczyć, – mówił że do tego mnie. pić nie mogę?

Powiedział,- Ciekawe jak że tutaj rozumie będzie i zaczął w przyszłości. dalej do mnie mówić: - Tak będzie, jak Bóg da

- Pani wierzy w Boga? – odpowiedziałam mu. - Tak. - Jak wygramy wojnę, to wy będziecie tylko naszymi sługami. Ale już nie będziecie się więcej rodzić, tylko umrzecie jako słudzy, a Waszych potomków już nie będzie. Tak mamy już obiecane

– tak- A jak mi niepowiedział wrócicie ten i przegracie? żołnierz. - Jak zmożemy, to spalimy wszystko i tutaj nic nie będzie

A pani jak by chciała – mówił. Po- Ja chwili bym chciała, spytał: żeby był spokój i wolność.? Czego mamy się bić i kłócić, i wy jesteście ludźmi i my. ~ 93 ~ - Ale jak Pani myśli, jak będzie? - Tak będzie jak Bóg da, ani tak jak pan chce, ani tak jak ja.

Popatrzył na mnie i przyznał, że może tak być, bo ani on ani ja nie będziemy mieć na to wpływu. Później nie widziałam,- żeby wracali z tego wschodu. Tam podobno były takie straszne mrozy, że oni normalnie ginęli tysiącami. Oni myśleli, że zawo jują cały świat, a zabiły ich mrozy. Jak Niemcy u nas obozowali, to jeden z nich, który umiał po polsku, przychodził do nas do domu po wodę. Ja mu tę wodę ciągnęłam ze studni, a on zawsze chciał się ze mną umawiać. On mi dużo nieo Niemcach wyłaź, bo opowiadał. Cię i tak zepchnę Któregoś z tą dniadrabiną, wychodziłam albo będę poskakać drabinie z tej górypo siano dla krowy i patrzę, a on wychodzi za mną.- Mówię mu: . On nic, tylko dalej lezie. To ja zaczęłam odpy chać tę drabinę, ale nie dałam rady. Na szczęście moja cioteczna siostra się zorientowała i przybiegła mi pomóc. Pchnęłyśmy go z tą drabiną i poleciał na dół. Dał spokój. Żydowska niedola

- - Przed wojną na Hedwiżynie przebywała rodzina ży dowska. Niemcy zabrali ich wszystkich, tylko zostawili jedne go chłopaka, który był bardzo dobrym krawcem. Służył wtedy- w leśniczówce. Później ludzie mu mówili, żeby gdzieś się skrył albo uciekał, bo Niemcy nie zostawią go w spokoju, niestety zła pali go i zastrzelili. - Nie mogłam patrzeć, jak przez wieś Niemcy wieźli Ży dów szosą w stronę Zwierzyńca. Jeśli któryś nie mógł iść, to- było tylko „pah!” w głowę. Trupy zostawiali przy drodze. Jeśli byli w stanie, to pomagali sobie nawzajem, ale jak już byli cał kiem wyczerpani, to tych najbardziej niemogących zostawiali. ~ 94 ~ Wtedy Niemcy ich dobijali kulą w głowę. -

Potem na wozach drabiniastych wieziono dzieci żydow skie. Narzucane ich było jak kartofle. Tam wychodzi spomiędzy- szpar w wozie noga, tam głowa… Słychać piski, wrzaski… To- było straszne, co oni z tymi dzieciakami robili. Wiele razy ucie kałam dalej od szosy, bo nie mogłam się już na to wszystko pa trzeć i do dzisiaj nie mogę o tym zapomnieć. Dla Niemców życie innych nacji, a szczególnie Żyda, nie znaczyło kompletnie nic. Pod Hedwiżynem były kopalnie, w których pracowali jeńcy z obozu w Dylach. Byli to głównie Żydzi, ale też Polacy, ukarani za jakieś przestępstwa. W tej kopalni Niemcy rękami jeńców pozyskiwali kamień na budowę i remont dróg. Mojego- dziadka brata córka też tam pracowała, ale dobrowolnie, już nie pamiętam, co ona tam robiła. W obozie był jeden chłopak z Bił goraja, któremu rodzina chciała podać jakieś rzeczy. Nie mogli tego jednak zrobić, więc podali przez tą moją kuzynkę, a ona jakoś mu doręczała. Później Niemcy wybili wszystkich Żydów z obozu w Dylach, więc w kopalni zostali tylko Polacy. - Jak tutaj przyszli Sowieci, to dało się odczuć, że u nich była bardzo bieda. Jeden żołnierz przyszedł do nas i zaczął roz mawiać z moim ojcem, bo tata umiał po rosyjsku. Zobaczył, że u nas obrazy na ścianach wiszą i mówił, że u nich nie można obrazów wieszać.u nas mnogo Jak poszedł tego to zostawił karabin, więc ojciec wyszedł za nim i mu przypomniał o broni ale on jej nie chciał i mówił, że . - Miałam maszynę do szycia w domu, a jak przyszło ru skie wojsko, to schowałam ją do piwnicy. Któregoś razu patrzę, że żołnierz rosyjski wyciąga tą moją maszynę z piwnicy. Pewnie chciał ją sprzedać za wódkę albo za jedzenie. Zaczęłam płakać i krzyczeć, żeby ją puścił. Na szczęście usłyszał to jakiś starszy oficer, który jechał na koniu. Coś go zaniepokoiło i przyjechał do nas. Mówię mu po polsku co się dzieje. Może zrozumiał bo rosyjska mowa podobna do naszej. Ten oficer jak zgrzytnął na żołnierza, tak ten rzucił tę maszynę i poszedł sobie. ~ 95 ~ KAROLINA BRZOZOWSKA (z d. Ćwikła) RUDA SOLSKA

Karolina Brzozowska (ur. w 1929 r.) opowiada historię swojej rodziny – mamy i pięciorga rodzeństwa – o codziennym strachu, głodzie oraz o skazanej na porażkę walce o ulubionego konia.

Mój teść Jan Brzozowski był w niewoli w Niemczech podczas I wojny światowej, gdzie przeżył bardzo dużo złego. Pamiętam, że jak tu przyszłam zdziwiłam się, że on w każdy piątek w ogóle nic nie jadał przez cały dzień, tylko pościł. A on przeżył takie głody, tyle razy śmierć mu w oczy zaglądała, że- to dla niego było nic jeden dzień nie jeść. Może w taki sposób- chciał też podziękować, że się cudem uratował? Opowiadał cza sem, że tam jeńcy jedli koty i inne zwierzęta, ale i tak poumiera li. On nie chciał jeść tych zwierząt i przeżył. Wrócił piechotą do domu. - Czasy II wojny światowej to było takie okropieństwo, że szkoda gadać. Dzisiaj młodzi tego nie zrozumieją ile ludzie wte- dy doznali upokorzeń strachu, bólu i śmierci. Nasz ojciec umarł w wojnę, zostaliśmy z matką, a było nas sześcioro dzieci – naj ~ 96 ~ młodszy miał półtorej roku, a najstarszy miał 16 lat. Na Rudę często przychodziła ruska partyzantka. Ludzie- się chowali, bo po nich nie wiadomo było czego oczekiwać, okraść okradną na pewno ale czy nie zrobią coś gorszego? Dla tego często chowaliśmy się po jakichś gąszczach i krzakach, albo w lesie w stronę Majdanu, albo bliżej domu. Mieszkaliśmy w polu, niedaleko Wólki. Któregoś razu- przyszli ruskie, ale nie otwieraliśmy im. Zaczęli okna wybijać i chcieli przez nie wejść do środka. Ale nas było dużo dzieciar ni, narobiliśmy pisku na całą wieś i się przestraszyli ale poszli rabować do komory. Do chałupy nie przychodzili. I tak dużo nie zabrali, bo bieda była na tyle dzieci. Za to u sąsiada, gdzie było dwóch chłopów i matka, to chłopom kazali kłaść się na ziemi i się nie ruszać dopóki nie zrabowali i poszli sobie. W wojnę mieliśmy taką fajną domową kobyłę, z którą- byliśmy bardzo zżyci. Później to już nawet i ja umiałam na niej jeździć. Ten koń bardzo spodobał się Niemcom, którzy koniecz- nie chcieli go dostać. To było jeszcze przed akcjami. Niemcy- przywozili do nas swoją dużą kobyłę, harharę, którą chcieli wy mienić za naszą. Przyjechali, ale my nie chcieliśmy oddać na szego konia. Kobyła w chlewie, a my z mamą siedzimy na progu i płaczemy. I w końcu dali spokój i ją nam zostawili. A ile z nią później było kłopotów i utrapień. Po nocach trzeba byłą ją chować, bo by ukradli. Stworzenie było mądre, ta kobyła się nie bała nawet w nocy, tylko trzeba było przy niej być. Wtedy wtuliła łeb do piersi człowieka i sapała sobie. Ile razy w nocy matka nocowała z nią w krzakach na sadku, to ciężko zliczyć. Wiele razy jak tylko coś się pokazało na Wólce- czy gdzieś we wsi to któryś ze starszych braci wskakiwał na- wierzch i uciekał na koniu. Podobnie było po akcji, kiedy Niem cy brali konie we wsi, wtedy brat uciekł z nią aż na Płoskie. Chy ba jakimś cudem udało nam się utrzymać tego konia przez całą wojnę. Jak była akcje wysiedleńcze to ja miałam 12 lat. Wtedy nam szczęśliwie udało się ukryć~ 97 – ~ raz chowaliśmy się przez cały - - dzień w chaszczach pod Budziarami. Innym razem, kiedy Niem cy zabierali ludzi z Wólki i Rudy to my ukrywaliśmy się na ba gnie pod Majdanem. Słyszeliśmy wtedy jak samochody jeździły wiele razy z Wólki na Majdan. Wtedy też jak byliśmy na bagnie to widzieliśmy dym nad Majdanem, który palił się od strony Wólki aż do góry. Wtedy ludzi zabierali całymi rodzinami. Szli gościńcem przez wieś, wyganiali ludzi na szosę, a później zganiali na plac- przy remizie. Stąd ich wozili dalej. Zabrali wtedy wiele ludzi z Rudy, całą rodzinę naszych sąsiadów. Z nich nie wróciło dziec ko i starszy mężczyzna, który był chory na umyśle. Pchał się do Niemców, nie słuchał ich, więc oni go bili bardzo. - Później dwaj najstarsi bracia chodzili własnymi dro gami, trzymali się z grupką młodych kolegów. Oni chowali się- oddzielnie, a nas czworo zostaliśmy z mamą. Najmłodszy brat miał dwa latka, więc trzymaliśmy się razem z sąsiadami, dwoj ga rodzicami i dwoma dziećmi. Czy szliśmy gdzieś na noc, czy się gdzieś chowaliśmy to zawsze całą grupką.

~ 98 ~ HONORATA I JAN BEDNARZOWIE KORYTKÓW DUŻY

Państwo Jan i Honorata Bednarzowie urodzili się i całe swoje życie spędzili w Korytkowie Dużym. Jan Bednarz (ur. 1935 r.) oraz Honorata Bednarz (ur. 1934 r.) wspominają m.in. o ak- cjach niemieckich na partyzantów z okolicznych lasów, o pró- bach zniszczenia tartaku pod Korytkowem, o tragicznej szarży sowieckich czołgistów, o rabunku miodu przez żołnierzy niemiec- kich i o ciężkim życiu w czasie okupacji.

Niewygodny tartak

Jan Bednarz: - - Po kampanii wrześniowej w 1939 r. powo li zaczynała tworzyć się w okolicznych lasach polska partyzant ka. Początkowo przejawiało się to głównie tym, że jakieś bandy chodziły po domach nocami i okradali ludzi głównie z jedzenia i ubrań, kradli bo im się jeść chciało. Najwięcej partyzantów było w głębokich lasach pod Ujściem czy Momotami. -

W Korytkowie był duży~ 99tartak, ~ który pracował dla Niem ców. Drzewo w nim przerabiane służyło głównie do budowy - baraków obozowych. Dlatego też partyzanci chcieli go zlikwi dować. Przyszli któregoś dnia, podstawili miny i wysadzili. Nie zrobiło to jednak dużej szkody w budynku. Tartak poprawili i działałHonorata dalej. Bednarz: - Ja widziałam jak Ci partyzanci je chali do tartaku. Byłam u Lodki Michałowej, ponieważ u nich- była taka duża kołyska, która przyciągała dzieci z całej wsi. Patrzymy, a drogą na koniach jedzie pięciu żołnierzy. Niedłu go później usłyszeliśmy silny odgłos wybuchu. Pobiegliśmy do tartaku i zobaczyliśmy, że był trochę zniszczony. Partyzantów już nie było. Podsadzili minę i uciekli. Podobno nawet tłukli młotamiJan w Bednarz:maszyny, żeby je uszkodzić.

Kiedy zrobili akcję na tartak po raz drugi,- to przed podłożeniem min powynosili ze środka dokumenty.- Papiery złożyli na kupę i podpalili. Jakiś czas później ja z Mań kiem Ludwickim, który był w moim wieku, poszliśmy pod tar tak i znaleźliśmy jeszcze kilka niedopalonych dokumentów.- Byliśmy mali, więc zanieśliśmy je do kierownika. tartaku. Na szczęście nam podarował, bo jakby zameldował o tym na poli cję, to mielibyśmy bardzo duży problem -

Około 2 km od Korytkowa w lesie swoją ziemiankę-bu- dę mieli „partyzanci”, a raczej złodziejaszki. Ja bym ich jeszcze wtedy nie nazwał partyzantami – przecież oni nawet nie mie li amunicji. To ich schronienie było zamaskowane w ziemi. Z Korytkowa było ich dwóch, z Dąbrowicy dwóch i z Biłgoraja dwóch. Żyli z tego, co zabrali ludziom. -

Po tych napadach na tartak przez jakiś czas przy tarta- ku kręciło się kilku żołnierzy niemieckich do ochrony. Z jednym z nich zapoznała się Janka Nowakowska, która w tartaku im go towała i sprzątała. Jakiś czas później oni wyjechali do Biłgoraja, a ten Niemiec, z którym się zaprzyjaźniła, pracował tam jako magazynier. Janka dalej do niego chodziła i namówiła go, żeby dawał jej po trochę amunicji z magazynu. A naboje ona nosiła dla tych „partyzantów” z lasu~ z100 pod ~ Korytkowa. -

Któregoś razu szła sobie piechotą z Biłgoraja do Koryt kowa. W torbie miała naboje. Z tyłu niej, w dalszej odległości, szedł Niemiec. Niestety, wyleciał jej jeden nabój. Niemiec go znalazł, zobaczył ją, zatrzymał i zrewidował. Znalazł przy niej amunicję, zabrali ją. Na przesłuchaniu wyśpiewała wszystko.- Dokąd i komu nosiła amunicję, gdzie obozują partyzanci, ich nazwiska… Katowali ją. Niemcy zareagowali szybko i zrobi- li czystkę. Przyjechali raniutko samochodami do Korytkowa,są bandytywzięli gajowego, w lesie który przyszedł tutaj za folksdojcza „Dzia dzia”. Wyprowadzili go na szosę. Pamiętam, jak pytali go: ? On odpowiedział, że nie wie. Tłuką go po łbie. Znowu pytają, on znowu odpowiada, że nie wie. Wzięli go na samochód i kazali się prowadzić do ziemianki. Zaprowadził ich, okrążyli budę. Ale nikogo nie zastali, bo partyzanci obadali się w porę i uciekli. Gajowego zabrali i już nie wrócił. Gospodarza, który dawał deski na ziemiankę zabrali i słuch po nim zaginął, parobka,Honorata który nosił Bednarz: im jedzenie zabrali i nie wrócił…

Jankę Nowakowską wzięli później- do Zamościa. O tym, co się z nią stało, opowiedziała nam pewna kobieta, której syna też trzymali w tym samym areszcie. Mówi- ła, że syna i Jankę Niemcy powiesili do góry nogami na drzewie, a potem to drzewo podpalili. Oboje spalili się żywcem. Ta nie znajoma płakała, kiedy to opowiadała. Historie partyzanckie

Jan Bednarz: - Któregoś razu z Korytkowa Małego na Siedem Chałup szło ośmiu partyzantów. Maszerowali ścież ką przez pola, która prowadziła poza stodołami wiejskimi. Na- Siedmiu Chałupach się zatrzymali i zaszli do gospodarstwa. U gospodyni w oborze była już dobrze podtuczona świnia. Par tyzanci wyciągnęli ją z obory, zabili i zaczęli oprawiać. Jeść się chciało, więc chcieli wziąć ją do lasu. - ~ 101 ~ A gospodyni szkoda było świni. Wyszła z chałupy i przy - szła na Korytków. Tam zameldowała o tym strażakowi Traczo wi, zastępcy komendanta. Strażak poszedł do leśniczego, który- siedział w gajówce, a gajówka była przy szosie, tu gdzie dzisiaj jest krzyżówka koło Kościoła. Leśniczy był folksdojczem, mó wił po polsku, ale współpracował z Niemcami. Nazywaliśmy go Dziadzio, bo chodził z charakterystyczną bródką. Jedyny w całej okolicy miał telefon w gajówce. Zadzwonił do Biłgoraja. Stamtąd szybko przyjechało 5 samochodów pełnych Niemców. Zatrzymali się na końcu wsi.

Wysiedli i biegiem przez wieś na Siedem Chałup, które- znajdują się pod lasem. Część Niemców rozstawiła się w lasku, a część poszła od strony wsi. Partyzanci zauważyli tych dru gich. Chcą uciekać, a najbliżej jest do lasu. Biegną do lasu, ale las jest obstawiony przez wroga. Zginęło pięciu partyzantów, tych co biegli do lasku. Trzech, którzy obadali się, wycofywało się w pole, w zboża, które dawały schronienie. Im udało się uciec, ale jeden z nich został postrzelony. - Tych pięć trupów chłopi przywieźli furmanką pod fi gurę, która była na końcu wsi koło Kościoła. My mieszkaliśmy niedaleko. Tata w tym czasie wyszedł na podwórze. Niemcy go- zauważyli i rozkazali mu pójść do sołtysa i powiedzieć mu, żeby pochował zabitych. W tym czasie we wsi co 50 metrów rozsta wiona była warta niemiecka. Ale żołnierze otrzymali rozkaz, żeby tacie nic nie mówić. Tata zaszedł do sołtysa, powiedział o zabitych i wrócił. Rano sołtys z kilkoma ludźmi ze wsi załadowali ciała na furmankę i pochowali zmarłych w lasku pod wsią, na Stawkach.- Leżeli tam jakiś czas. W 1947 r. przyjechali tutaj jacyś ludzie samochodem. Oni odkopali zwłoki partyzantów, zabrali je i po chowali w Biłgoraju na cmentarzu przy ul. Lubelskiej. - Później tego leśniczego folksdojcza partyzanci pobili tak bardzo, że Niemcy musieli mu zapewnić ochronę. Wykopali na- wet okopy dookoła tej leśniczówki, w której urzędował. Do tego w nocy przychodziła do niego~ 102obstawa, ~ złożona z żołnierzy nie mieckich. Ten „Dziadzio” później się stąd gdzieś wyniósł i nikt go już tutajHonorata nie widział. Bednarz: Któregoś dnia gruchnęła wieść, że nasza wieś ma być zbombardowana. Ludzie zabierali rodziny i dobytek - uciekali w lasy. My ukrywaliśmy się przez tydzień w borku za naszym polem. Krowy wyganialiśmy wtedy na łąkę,- a jak słyszeliśmy ryk samolotu, to zaganialiśmy je z powrotem w gąszcz. A samoloty tak nisko latały, że widać było twarze pi lotów. W tym lesie nie mieliśmy schronów, tylko siedzieliśmy pod gołym niebem. Ogniska paliliśmy, żeby się zagrzać i coś- ugotować. Kobieta, która z nami była, miała ze sobą półroczne dziecko, które zmarzło i zmokło podczas strasznej burzy. Póź niej tę dziecinę zagrzewała przy ogniu. Pamiętam, że trzymała go między nogami, a w tym czasie gotowała kaszę. I mówi do- niego: żebyś ty zdechnęło, to by Ci lepiej było. Dziecko jednak przeżyło, ona i my także. Korytkowa jednak nie zbombardowa li, tylko straszyli tak. - Innym razem, po żniwach roku 1941, Niemcy szli na So wiety. Pognaliśmy krowy za szosę Biłgoraj-Frampol, gdzie na- ściżniach było bardzo dobre pastwisko. Paśliśmy tam krowy, kiedy nagle szosą z Frampola na Biłgoraj najechało wojsko. Je- chały niezliczone ilości samochodów, głównie transportowych,- krytych ciężarówek. Wieźli na front wyposażenie i zaopatrze nie, a może i ludzi. My siedzimy, patrzymy, a szosa cały czas za- jęta. Noc się zaczęła robić, a my dalej po drugiej stronie drogi i nie możemy przejść. Zaczęliśmy płakać. W końcu jednak zrobi ła się luka i szybko przegnaliśmy krowy i wróciliśmy do domu. Sowiecki czołg i zabrany miód

Jan Bednarz: - Jeszcze~ we 103 wrześniu ~ 1939 r. bardzo dużo cywilów i wojska tędy uciekało przed frontem na wschód. Wie lu ludzi bogatszych jechało samochodami. Samoloty latały nad- nimi i na nich polowały. Jak tylko ci uciekinierzy usłyszeli bądź zobaczyli samolot, to momentalnie uciekali w pobliski las. A pi loci chyba specjalnie nie strzelali w szosę, żeby jej nie uszkodzić. Później jeszcze długo niedaleko drogi były leje po wybuchach. W 1944 roku miałem już 12 lat. Pamiętam, że jeszcze zanim przymaszerowała cała armia sowiecka, to któregoś dnia do naszej wsi przyjechał samotny czołg sowiecki. Zatrzymał się w miejscu, gdzie dzisiaj stoi Kościół. Byłem tam wtedy. Sowieci- wyciągnęli mapy i patrzyli, gdzie są i gdzie mają jechać. Chwilę- później wsiedli w czołg i pojechali starym traktem w stronę Ko- rytkowa Małego i dalej cały czas prosto aż do Celinek pod Fram polem. Tę drogę wtedy nazywali Gościńcem Solskim. W Celin kach, w których jest kilka domów, stacjonowali Niemcy. Czołg wjechał do wsi, chyba zauważyli Niemców bo zaczęli strzelać,- zapaliły się chałupy, przebili się jakimś cudem dalej przez pola- w kierunku Goraja. W Goraju, na łąkach pod miastem stała na stępna jednostka niemiecka. Wtedy trakt szedł przez sam Go raj, nie tak jak dzisiaj. Czołg wjechał drogą do Goraja, Niemcy go zobaczyli z łąk i strzelili z działa. Trafili, urwało gąsienicę. Czołg skręcił, wjechał w murowaną kamienicę, którą zawalił, a potem się zapalił. Załoga wyginęła w środku maszyny.

Dawniej to było tak, że przy ważniejszych drogach były- słupy telefoniczne. Te słupy stały praktycznie przy samej szosie, u nas też tak było. Jak zbliżał się tutaj front w 1944 r., to party zanci pozrzynali słupy niedaleko Korytkowa. Wszystkie spadły- na szosę. Zrobili to, żeby było ciężej przejechać drogą. Któregoś dnia szosą jechał furmanką żołnierz niemiecki. Pewnie nie wie dział, że tutaj droga zawalona. Pamiętam, że miał dwa konie, ale musiał wieźć coś ciężkiego, bo złamał koło. Chodził po wsi i szukał koła do wymiany. Znalazł wóz u Kiełbasów, z którego odkręcił koło, jednak nie pasowało do jego wozu. Próbował je umocować u nas na podwórzu. Dziura mniejsza, buksz większy. Mordował się z tym długo. W końcu potłukł młotkiem i weszło. Założył to koło i pojechał. ~ 104 ~ Mój brat od dziecka był kiepskiego zdrowia. Miał wtedy- 21 lat. Zazwyczaj nic innego nie robił, tylko pasł krowy. To były czasy, że partyzantka była coraz silniejsza i Niemcy częściej pa trolowali leśne wsie. Zajeżdżali na Andrzejówkę, ale już dalej- nie, bo się bali. Któregoś razu brat pognał krowy na łąki pod Małym Korytkowem. W tym czasie do tej wsi przyjechali Niem cy i zabierali chłopów. Wieś był obstawiona, a w końcukom wioski, niedaleko łąk, stała czujka. Żołnierz zauważył Franka pasącego- krowy. Brat był daleko, ale Niemiec zawołał go: ! Brat nie poszedł. Zawołał drugi raz, dalej nie poszedł. Żołnierz już kara bin z pleców ściąga, ale taki starzec, którego nazywali Jętunio, umiał trochę język i zaczął temu Niemcowi tłumaczyć, że to jest pastuch i słaby trochę na umyśle. Niemiec założył karabin na plecy i dał spokój. Na nieszczęście brat puścił krowy i przyszedł w końcu do tego żołnierza. Podobno wymalowali mu czerwony krzyż na czole, zabrali na samochód i wywieźli na Majdanek. I tyle go widzieliśmy. A że był kiepskiego zdrowia, to po trzech miesiącach zmarł w obozie, o czym dowiedzieliśmy się później listownie.

Z Korytkowa Dużego ludzi nie wysiedlali. Tylko kiedy- Niemcy byli w tartaku, to chodzili ze strażą i zabierali młodych chłopaków i dziewczyny do pracy w Niemczech. Ci nieszczęśni cy byli wyznaczeni przez sołtysa. Najczęściej wybierano tych z większychHonorata rodzin. Bednarz: Tak zabrali moje dwie siostry. Jak umarł mój tata, to miałam 6 lat, a mama umarła jak miałam lat 17. Opiekował się mną dziadek,- który był pszczelarzem. Gospodarzyłam razem z nim. O tym, że mamy miód, dowiedzieli się Niemcy. Akurat wtedy miodu mie liśmy dużo, pamiętam beczki 200 litrowe i całe duże szafliki.- Dziadek ten miód trzymał na opłatę podatków. Któregoś dnia Niemcy przyszli do nasgut, i gut stanęli w kolejce z menażkami. Dzia dek musiał im ten miód nalewać. A ci żołnierze go tylko klepali po plecach i mówili: . Śmiali się.

~ 105 ~ ANTONI SARZYŃSKI MAJDAN NOWY

Rodzice i brat Antoniego Sarzyńskiego (ur. 1924 r.) zostali brutalnie zamordowani 3 lipca 1943 przez Niemców podczas eg- zekucji na łąkach pod Majdanem Starym, a siostra, postrzelona siedmiokrotnie, cudem przeżyła masakrę. Pan Antoni wspomi- na ocalałą z rzezi siostrę Katarzynę (nazwisko po mężu Rybak) i przytacza jej relację, z której dowiemy się, jak wyglądała zbrod- nia z perspektywy pierwszej osoby. Pięć lat po wojnie Antoni Sa- rzyński razem z bratem chcieli ogrodzić swoją łąkę. Podczas prac odkryli zbiorowy grób ze szczątkami 60 ludzi, w tym ich rodziców i brata.

-

Przed wojną to było tak, wpierw było „bij Żyda”dawać a po Ruskichtem „bij doUkraińca”. przysięgi, Wtedy do Kościoła tu u nas na było wiarę dużo katolicką prawosławnych, nawracać! ale żyliśmy z nimi w spokoju. Tylko potem była polityka: - I tych Ruskich zmuszali do chrztu. Jedni szli, a inni się opierali. Była taka szajka Polaków, którzy~ 106 zżynali ~ drzewa na domy, nisz czyli gospodarstwa tym, co nie chcieli pójść na wiarę katolicką. - Jak przyszli Niemcy, to Ukraińcy się z nimi sprzymierzyli. Jak była akcja, to Niemcy nie palili domów Ukraińców, tylko Pola ków, od wygonu do wygonu. - Bardzo wielu ludzi było w partyzantce z Majdanu i Roga li, dwunastu z nich zginęło pod Osuchami. W lesie był mój brat i siostra, a ja też składałem przysięgę na łąkach pod Majdanem. Tam też chodziliśmy w nocy na ćwiczenia. W dzień się baliśmy,- bo ludzie ze wsi, szczególnie Ukraińcy, mogli wiedzieć. Ale oni i tak wiedzieli kto był zaangażowany. Ukraińcy Niemcom dono sili, bo liczyli, że przejmą gospodarstwa i majątki Polaków.

W tym czasie ja byłem na Smólsku Małym, a w domu byli- ojcowie z najmłodszym bratem i z siostrą Kasią. Pamiętam, że to była sobota 3 lipca, dzień wcześniej Niemcy zabrali dużo Po laków do obozów, a reszta się ukryła, w tym moi rodzice. Następnego dnia po masakrze przyszedł po mnie mój brat, który był partyzantem21 i powiedział mi, że u nas wszyscy wybici, a wieś spalona . Poszliśmy w stronę Majdanu zobaczyć, co się stało. I wtedy najechali Niemcy. Przestraszyliśmy się, bo- oni nie patrzyli na nic, tylko strzelali w podejrzanych ludzi. My byliśmy młodzi i szliśmy z lasu - jak nic nadawaliśmy się na par tyzantów. - Stanęli przed nami, w oknach samochodu pokazały się lufy karabinów. I co mieliśmy robić? Uciekać? ModliłemHeil się Hitler! i sze dłem przed siebie. Nie zawróciłem i nie skręciłem. Jak byliśmy- na szosie niedaleko ich samochodu, to krzyknąłem: Poszliśmy dalej. Nie wiem, czy ten Niemiec odpowiedział. Prze szliśmy przez szosę prosto do wsi. Jak szedłem, to myślałem, że nas zabiją. Nie wiem, dlaczego nie strzelali. - - Potem poszliśmy prosto do kościoła w Majdanie. We wnątrz dwóch „polskich Ukraińców” rozdzierało tabernaku lum. Pod ołtarzem i podłogą wyrwane były deski – widocznie 21szukali broni. Jak to zobaczyliśmy, to uciekliśmy! Niemców ~ 107 ~ Podczas egzekucji Niemcy zabili 58 osób i spalili 76 gospodarstw. w kościele już nie było, było po akcji. Jeździli jeszcze wioską, ale do Kościoła już nie wstępowali. A potem, tam gdzie były trupy, mój brat znalazł jeszcze żywą siostrę Katarzynę. Głos ocalałej

Siostra miała wtedy 11 lat i jako jedna z czterech kobiet- przeżyła egzekucję. Później opowiadała mi ze szczegółami o tej makabrycznej zbrodni. To było coś okropnego, pamiętam jej re lację bardzo dobrze: - - „Była sobota, pora obiadowa. Przyszedł do nas na po dwórko zastępca sołtysa Majdanu, Ukrainiec. On do nas czę sto przychodził, niby się przyjaźnił. Wtedy przyszedł do nas i pamiętam, że my byliśmy na podwórzu, i mama, i tata, i my z bratem Piotrkiem. Mówił mamie, żeby dała mu jajek, bo chce zrobić żołnierzom niemieckim obiad. Mama pozbierała jajka i dała mu. A on mówi, że Niemcy wieś spalą, ale ludziom nic- nie zrobią. Mówił, żeby wszystko wynosić na łąki. To myśmy nie uciekali, tylko wynosiliśmy beczki i jakieś jedzenie. Coś wy nosiliśmy, coś zakopywaliśmy. Sąsiadki przychodziły do mojego taty radzić się co dalej robić… Było już po obiedzie. Wtedy już palił się Majdan Stary od strony Woli Dereźniańskiej, a u nas jeszcze nie. Wynosiliśmy ten- dobytek,kom kiedy raptem, nie wiadomoKom skąd, pokazali się Niemcy- na koniach, tu po pasternikach jechali i kogo zobaczyli to woła li: ! I zbierali ludzi do kupy. ! I do kupy. Chłopów powią zali sznurem za szyję i do kupy zebrali. I nas, dzieci i kobiety też- do kupy. Zebrali nas zaraz za naszą stodołą. Było tych Niemców- bardzo dużo! Jeden koło drugiego stał, i z karabinami w nas ce- lował. Zaraz potem podprowadzili nas do zabitego przez Niem polniszeców Jana bandite! Blicharza z Majdanu. Leżał na boku, głowę miał roz trzaskaną. Pokazali go nam. I jakiś Niemiec, chyba oficer mówi: I pokazał po~ 108 nas ~ wszystkich, że my bandyci. polnisze kaput

I mówi: ! I pokazał na nas, że zginiemy tak jak ten Blicharz. Przyprowadzili nas z powrotem za naszą stodołę. Znowu tam staliśmy. Niemcy dalej jeździli na tych koniach i jak kogoś znaleźli to zbierali go do innych. Za chwilę przyszli jacyś starsi oficerowie i zaczęli gadać do tych Niemców, tak z ostra, ale zaraz oficerowie poszli stąd. Ci Niemcy co zostali pogadali trochę między sobą i podeszli do naszych chłopów.Raus Podeszli do naszych chłopów i mówią: ! Za sznur złapali, którym chłopi byli związani i kazali im iść niedaleko za takie olchy. My już ich tam nie widzieliśmy za tym laskiem. Za- chwilę słychać było tylko serię strzałów z karabinów… No to już wiedzieliśmy, co się stało. Za chwilę przyszli do nas, byli śmy obstawieni wojskiem dookoła. Pamiętam, że ci Niemcy co strzelali, mieli na ramionach wyszyty napis „SS” i trupie łby, a na czapkach to samo, czyli to było wojsko SS.

Jak przyszli do nas, to chwilę ze sobą pogadali i kazali- nam iść drogą w stronę pól, na patok. Ja pamiętam, że szłamhalt! na przedzie, obok brat Piotruś, który miał 6 lat i mama, a da lej inni ludzie. Tam, pod tym patokiem, kazali nam stanąć: Tam wszyscy staliśmy. Przeżegnałam się i dalej nie wiem, co się stało. Nie pamiętam.och Jak już się trochę opamiętałam, to miałam twarz w trawie, byłam cała zakrwawiona. Słyszałam tylko jak Piotruś powiedział: ! I tyle usłyszałam. Nie wiem jak długo leżałam tam nieprzytomna, nie słyszałam jak kule szły przeze mnie, nic… Znowu zemdlałam. A jak znowu się ocknęłam, to usłyszałam, że są jeszcze Niemcy. Słyszałam pojedyncze strzały, dobijali ludzi. Wtedy jeszcze dostałam kulę w piętę. Może kula przez kogoś przeszła, albo strzelał tak źle ten Niemiec. Tylko mnie zapiekła noga, ale się nie ruszyłam i nie krzyczałam. I tak leżałam dalej, nie pamiętam jak długo. - Słyszałam kroki na trawie, Niemcy poszli. Wtedy jakoś siadłam. Gdy Niemcy poszli, to zerwała się z ziemi od razu Ma ria Zań i Maria Skubis. Jedna miała tylko trochę postrzeloną rękę, a druga nie była ranna.~ One 109 uciekły~ w żyto. Ja siedziałam, a jeszcze mama żyła. Pytała się mnie, co mi jest. Mówiła do daj mi wody mnie: . A ja ręce niewładne miałam. Mówiłam jej, że nie ma tu wody. Mama umarła prędko… Ja wstałam, bo sobie- przypomniałam, że niedaleko jest stawek i się napiję. Szczęście- że tam nie było wody, bo bym się utopiłaczego w tym mnie stawku, też nie taka zabili? by Gdziełam słaba. ja się Nie podzieję? wiedziałam gdzie iść. Poszłam z powrotem mię dzy trupy. I siedzę i płaczę, lamentuję:

- Tak siedziałam, aż zaczęło się zmierzchać. Obudziła się jeszcze Agnieszka Sarzyńska, która też przeżyła. Przyszły chło py, Józef Gromadzki, Rymarz Franek i jeszcze ktoś. Wzięli nas na wóz i zaciągnęli dwie w krzaki, co były kawałek dalej. W nocy to- tam była okropna boleść, pić się chciało. Wtedy tam przyszedł do nas brat Józef, znalazł nas w tych krzakach i się nami opieko wał. Taka opieka, wody nam przynosił”. Leżeli w mojej ziemi

- W nocy brat z sąsiadem zobaczyli, że na pobojowisku leżą same trupy, ale w krzakach znaleźli na wozie siostrę i są siadkę. One odezwały się do nich, przeżyły. Brat chodził tam- przez parę dni, nosił im wodę i gasił pragnienie. Ale nie można było ich zawieźć do wioski, bo tu rządzili Ukraińcy, ci co się zo stali. Nie wiedział co zrobić, bał się, że siostra umrze. W końcu wyprawił siostrę do wsi. Jak poszła, to on chwilę stał i patrzył na nią czy się przewróci idąc przez pola. Poszły obie do wsi. -

W dwóch domach nie chcieli im pomóc. Dopiero w trze- cim przyjął je Ukrainiec, dobry chłop, który miał sklep przed wojną. Kazał żonie zrobić rosołu, nakarmić je a później prze brać. Ubranie siostry było całe w zeschniętej krwi, twarde jak- blacha. Potem mój brat, który był w partyzantce dał oficjalny rozkaz Ukraińcom, którzy je przyjęli, żeby natychmiast te ko biety zawieźli do szpitala. Gospodarz posłuchał i je zawiózł. ~ 110 ~ 22 - Siostrą w szpitalu zajął się doktor Pojasek , który wyciągnął z niej jeszcze jedną kulę. Miała 11 ran i 7 postrzałów. Po szpi talu rany się zaczęły goić. Niedługo później wróciła do domu. - To co wtedy się stało ciężko jest nie tylko zrozumieć, ale i opowiedzieć. Trupy mężczyzn po egzekucji oprawcy poprzy- wiązywali do koni i ciągnęli kilkaset metrów. Później, przez 3 lata w miejscu, gdzie ich ciągnęli wyrósł pas łąki, na którym tra wa rosła gęstsza i wyższa niż normalnie – od ich krwi.

W nocy ciała zabitych zostały zabrane i zakopane, a tą- zbiorową mogiłę dobrze zamaskowano. My szukaliśmy naszych rodziców i brata, chodziliśmy po lesie, po polach, ale nic nie zna leźliśmy. Nikt nic nie wiedział i nie widział. Może tylko Ukraińcy wiedzieli, ale nic nie powiedzieli. - Już po akcji ukrywaliśmy się w piwnicach, bo domy były spalone. U nas na wsi to mało kto się został. Ci, którzy nie zgi- nęli to porozchodzili się po rodzinach i po innych wsiach. Po wojnie, jak się wszystko uspokoiło, próbowaliśmy odbudowy wać gospodarstwo rodzinne. Zbudowaliśmy szopy na krowę i na kury. I tak jakoś się żyło do zimy. - PoNie wojnie bójcie wszyscysię, nic wam wiedzieli, nie będzie że to jest wina Ukraińców. Jeszcze przed egzekucją chodził sołtys Ukrainiec i mówił lu- dziom: . Jak przyszła komuna, to Ukraińcy nie chcieli sąsiadów Polaków puścić na ich pola, tyl ko im je zabrali. - Pięć lat później, kiedy mieliśmy już krowy, chcieliśmy ogrodzić naszą łąkę. Poszliśmy z bratem grodzić, ale zauważyli śmy, że ziemia była tutaj jakby przekopana. Brat wbija pala, ale 22pal odskakuje, jakby trafił w coś miękkiego. Spróbował w innym-

Doktor Stanisław Pojasek zasłużył się dla mieszkańców Biłgorajszczy zny swym poświęceniem i odwagą w ratowaniu życia pacjentów. Walczył- w kampanii wrześniowej, pracując w biłgorajskim szpitalu był czynnym członkiem ruchu oporu, pomagał ~w 111organizacji ~ Szpitala Leśnego „665”. Dok tor Stanisław Pojasek zmarł w 1967 r. miejscu – dalej to samo. Brat trafiał tym palem w człowieka. Zaczęliśmy kopać głębiej. Odkopaliśmy trupy… Wtedy zabitych było wszystkich 60 osób – część tutaj na polach, część w końcu Majdanu pod Wólką, część w lesie pod Zaniami. Wszystkie ciała przywozili tutaj i tutaj zakopywali. - Przyjechał z Biłgoraja sanepid. Jak odkopywali ciała, to my z bratem wywoziliśmy je na bok, gdzie porobili takie skrzyn ki, jakby żłoby… Te ciała, które nie były w wodzie, ale wyżej, głównie dzieci, to się rozsypywały jak próchno. Tam były dzieci roczne i półroczne i nawet kilkumiesięczne, były też kobiety w ciąży. Ci co byli głębiej to zachowali się dobrze, w całości. I mój ojciec- tam był, miał dwa palce wstawione pod szyją, tak jakby chciał się uwolnić od tego sznura, jakby się dusił. Może był żywy zako pany? Może udusił się jak ciągnęli? A może nie zdążył skonać, może aż w dole umarł? Kto wie jak to mogło być?

~ 112 ~ STANISŁAWA DUDEK (z d. Bielak) LIPOWIEC

Ojciec Stanisławy Dudek (ur. 1933 r.) został aresztowany przez Niemców i rozstrzelany, zostawiając matkę z dwójką ma- łych dzieci. Pani Stanisława opowiada jak razem z mamą i bra- ciszkiem przetrwali brutalne akcje pacyfikacyjne, najazdy Kał- muków, ciężkie przednówki, bombardowanie wsi, a także obławę - dzięki pomocy żołnierza niemieckiego. Jej relacja pełna jest cennych przemyśleń o tym, jaki wpływ na psychikę ludzi miała wojna.

Wywiezienie taty

- Kiedy Niemcy palili Majdan Stary, to stamtąd ludzie uciekali do nas, do Lipowca. Ludzie na wsi się tego przestraszy- li i na noc wszyscy uciekli do lasu. My spaliśmy pod świerkami i jodłami, w lesie Guz, po drodze na Króle. Na drugi dzień chło py zaczęli w lesie kopać schrony. W pierwszą akcję, jak Majdan palili, dużo ludzi się pochowało~ 113 i nie ~ zabrali wielu. -

W 1943 roku znowu do Lipowcagdzie chlopprzyjechali Niemcy, ob- stawili wieś. Rano wstaliśmy, a już dookoła aż sino od Niemców.- Przychodzi do nas jeden i pyta: ? Mama odpowie działa, że chłop sieje pszenicę. I faktycznie tak było, bo to wy darzyło się 3 października. Ale ten żołnierz nie uwierzył, szukał po beczkach i w komorze. W tym czasie przyszła do nas stryjna i mówiła, że już naszego tatę zabrali z pola. Tata powiedział jej, jak ją spotkał na drodze, żebyśmy podali dla niego buty i kurtkę. Mama wzięła te rzeczy i poszła do szkoły, w której ich trzymali, a mi kazała wygnać krowę na łąkę. Kiedy pognałam krowę, to z górki widziałam drogę. Widzę, że drogą jadą dwie furmanki z czymś jakby takim ciemnym. Wtedy coś mnie tknęło, a już miałam prawie 10 lat, więc trochę rozumiałam. Pomyślałam sobie wtedy, że w tych furmankach pojechał też tata. Tak było.

Bo wtedy zebrali wszystkich 42 chłopów ze wsi. Zegnali- ich do starej szkoły i tam wyczytali wyrok ośmiu z nich. Tych- ośmiu ktoś wydał i zabrali ich jako zakładników. Później mó wili, że sołtys. Resztę z nich wypuścili. Wśród tych nieszczęśni ków, którzy zostali w szkole, był też mój tata. Niemcy wycięli kije tak grube, jak bijak u cepa. Kładli tych ludzi na stołach i bili, ale tak mocno i długo, aż im się znudziło. Później wzięli tych chłopów za nogi, za ręce i porzucali na wóz jakby snopki jakieś. I tak na wozach drabiniastych powieźli ich aż do Tarnogrodu. - Wróciłam z pola i mama mi mówi, że tatę zabrali. Zosta liśmy mama, ja (9 lat) i brat (7 lat). Tatę zabrali do więzienia na zamek do Lublina. Później szukaliśmy go jakiś czas przez Czerwony Krzyż. W końcu dowiedzieliśmy się, że 16 maja 1944 roku wywieźli ich do lasu pod Lublin i rozstrzelali. Ucieczka i dobry Niemiec

Któregoś dnia zjechało się Niemców na podwórze, aż siwo się zrobiło na całej wsi.~ To 114 była ~ kolejna akcja na Lipowiec. - Była na wsi kobieta Rozalia Kuceł, która umiała po niemiecku,- bo przed wojną jeździła tam do pracy. Ona usłyszałaMamo, Róziaod Niem mó- wiła,ców rozmawiających że Niemcy chcą wywieźć ze sobą, wszystkichże wszystkich trzeba zabrać i wy wieźć. Ja przyszłam do domu i mówię mamie: . - Nie wiedzieliśmy, co dalej robić. U nas, przy rogu stodo ły, rósł ogromny wiąz. Jeden Niemiec siedział od rana na tym- drzewie i lornetką patrzył i patrzył w stronę Majdanu. Gdzieś stamtąd muszą Niemcy iść czy coś? Tak myśleliśmy. Nie wie- dzieliśmy, co robić, a tu nagle patrzymy, a Niemiec schodzi- z tego wiązu. Myślimy – wszystko już jedno, trzeba uciekać te- raz. Mama złapała kawałek chleba i wzięła nas, dzieci. Zostawi liśmy dom i biegiem na pole, a to był lipiec. Wbiegliśmy w zbo- ża, słyszałam strzały gdzieś, nie wiem czy za nami, czy za kimś innym. Dobiegliśmy do końca pól, a tam był zagajnik przed la sem. Dobiegliśmy w ten zagajnik. Tam leżały kupki drobnych gałęzi. Mama mówi, że dalej już nie pójdziemy, bo słychać, że Niemcy idą przez las przed nami. Szła obława. - Mama tylko zdążyła na nas gałęzie rzucić i trochę chru stu. Tak się schowaliśmy. Siedzimy i słuchamy. Już idą. Jakiś- krzyk, głosy. Już prawie, że ich widać. Idzie Niemiec na wprost- mnie. Stanął przed nami. Karabin z ramienia zdjął do nogi, spo cznij zrobił. Postał, postał chwilę tak przy nas i poszedł. Wi dział? Może widział, że dzieci tu są i był człowiekiem… Przeszli. My tam siedzimy dalej. Potem słuchamy, słyszymy zgiełk, krzyk, ryk bydła. Kogo jeszcze znaleźli, tego gnali w stronę Majdanu. Już słoneczko zaczęło zachodzić. Myślimy, żeby wyjść i zobaczyć, co się we wsi dzieje. Wychodzimy na taki pagórek,- patrzymy na wieś, a tam z jednej strony trzy domy się palą, a z drugiej strony jeden. I tak idziemy polami ponad wsią w stro nę naszych schronów, które znajdowały się w lesie w kierunku Smólska. Przeszliśmy przez drogę ostrożnie i kierowaliśmy się do lasu. Wreszcie doszliśmy, a tam było dużo ludzi. Całe rodziny sąsiadów, którzy uciekli wcześniej~ 115 ~ i udało im się ukryć. Pytali się nas, jakim cudem uciekliśmy. Jak się uspokoiło, wróciliśmy do domu. - Jak siedzieliśmy w schronie na Wojtyłowym Bagnie w drugą akcję, już bez taty, to jedliśmy tam chleb z żaren, ze schnięty jak skała. W tym czasie Niemcy jeździli motorami po- drogach i szukali schronów. A mój brat Józef miał wtedy 7 lat i kaszlał bardzo. Jak słychać było motor, to mama brała podu szeczkę i przykładałaMamo, będzie mu do jeszcze ust, żeby kiedyś słychać chleb niena było.stole? Dobrze, że on się nie udusił wtedy… Jak wyszliśmy23 z tego schronu to Józef pytał: W tym czasie w okolicy pojawili się Kałmuki . Mieli skośne oczy i byli- ciemni. Oni jak się dorwali kobiet to gwałcili. To było takie draństwo, że nikt we wsi nie został, wszyscy uciekli. Słyszeli śmy, że byli na Aleksandrowie i się ukryliśmy. Każdy uciekał,- gdzie mógł. Ze dwa tygodnie się chowaliśmy, aż trochę ucichło.- Jak wróciliśmy do wsi to zastaliśmy podwórka porośnięte tra wą, domy zaniedbane, okna powybijane, a bydło chodziło wol no. A jakoś trzeba było żyć, przednówek był wtedy. Lipowiec zbombardowany

- Jakiś czas później przez Lipowiec szła partyzantka,- głównie ruska. Zatrzymali się u naszego sąsiada. Wodę pili i od- poczywali. Aż tu nagle nadleciały samoloty niemieckie. Na nie szczęście któryś z tych partyzantów strzelił w kierunku tego pi lota niemieckiego. Chwilę później zjawiło się więcej samolotów nad Lipowcem. Kto gdzie mógł, to uciekał. Ja byłam w wiosce, a mama z bratem poszli wcześniej do schronu, bo wiedzieli, że coś się będzie działo. Ja się zostałam, 23ale dlaczego? Tego nie pamiętam. Pamiętam za to taki obraz:-

Kałmucy są ludem pochodzenia mongolskiego. Podczas II wojny świa towej Kałmucy z Kałmuckiego Korpusu Kawalerii „Dr. Doll” służyli III Rzeszy. Zapisali się w pamięci ludności województwa~ 116 ~ lubelskiego, podkarpackiego i świętokrzyskiego straszliwymi zbrodniami w okresie okupacji. - widziałam dużo bydła na drodze. To bydło w tym huku bodło się, a mój wuj, staruszek w kapeluszu, chodził między tymi kro wami i próbował je rozganiać. Niemcy nie strzelali do niego. A później, jak usłyszałam samoloty, to puściłam się biegiem do lasku, do schronu. I jak samolot nadlatywał, to ja padałam pod smreka. Jak odlatywał, to znowu biegiem dalej. Przez drogi, przez ścieżki, na przełaj przez las dognałam do tego schronu. Chyba mnie sam Pan Bóg prowadził. Nie wierzyli, skąd ja się tam wzięłam. - Partyzantka zdołała jakoś uciec, a spośród mieszkańców w bombardowaniu zginął tylko Gromadzki. Część ludzi pocho- wała się też w okopach, które zostały po rozbrajanym tutaj na początku wojny wojsku polskim. Ludzie, którzy byli w tym la sku, ukryli się właśnie w tych okopach.

Po zbombardowaniu wieś była zdewastowana. Jak już- ucichło i wieczorem wróciliśmy do domów, to podwórka były zryte, tak jak czasem dziki potrafią zryć ugór, a drzwi w sto dołach to były jak sita podziurawione. Las między Lipowcem a Aleksandrowem był tak ostrzelany, że wierzchołki drzew były ścięte. Cięli karabinami ostro. Głód i echa wojny

-

Któregoś roku w lipcu mieliśmy bardzo ciężki przed nówek. Nie mieliśmy co ugotować. Siedzieliśmy w domu i tak- rozmawialiśmy, że kartofli już nie ma, a ziarna jeszcze nie ma. Ja mówię, że może w piwnicy coś znajdę. Poszłam. Wygrzeba łam z piwnicy niecułkę kartofli. Przyniosłam. Mama mówi, że będą kartofle dzisiajbędziemy z byle czym. mieć jutroJa mówię, kulaszę żeRzucę zrobimy w piecyk, zupę, wyschnie,bo będzie utłuczemydłużej. Innym i jutro razem kulaszę przychodzi zrobimy mama z pola i niesie kłosy z żyta. Mówi: . ~ 117 ~ . A ja sobie myślałam wtedy, że jak teraz zjemy kłuski, to co będziemy kosić później. Byłam dzieckiem, a już takie miałam przemyślenia. Staruszek Stelmach, ten wujek, który bydło rozganiał podczas bombardowania, zbierał te kwitnące gałeczki sitnika i to suszył, a później robił z tego placki. - Ciężkie to są przeżycia. Czasem się człowiek dziwi, że ma- nerwy zepsute. A przecież od młodości trzeba było się bać, my śleć o takich strasznych rzeczach i to pamiętać. Historia. I czy tać ją ciężko, jak się kogoś straciło. A tutaj każdy przecież kogoś stracił. - Po wojnie to mi się coś takiego stało, że nie mogłam dłu go być poza domem. Bałam się, że jak mnie tam nie ma, to może coś się stało. I cały czas martwiłam się, czy z mamą i z innymi- wszystko dobrze. W naszej wiejskiej szkole w Lipowcu ja się bardzo dobrze uczyłam, umiałam wszystko na przód. Uczyła- bym się dalej, ale nie chciałam odchodzić z domu. Jak miałam 12 lat, to nam zorganizowali wyjazd, taką kolonię dla półsierot. Za Jakwieźli mogła nas, mnie cały autokarmama wysłać dzieci, tutaj, aż za z Bydgoszcz. dala od siebie? Tam inne dzieci się bawiły, cieszyły się z tego, a ja przepłakałam cały miesiąc. – myślałam. Ja tęskniłam do domu. Bo nie wiedziałam co się tu dzieję. I taki niepokój czułam. Jak już ktoś zginął z rodziny, to był strach, że z innym też coś się stanie złego. Jak mama czasami chodziła do Biłgoraja z Lipowca, co było 14 km i długo jej nie było, to szłam jej naprzeciw, bo bałam się, że coś jej się stało. Musiałam pójść, żeby zobaczyć gdzie jest, bo inaczej nie mogłam. Potem wysłali mnie do krawca w Biłgoraju. Tam miałam się uczyć krawiectwa. Byłam dwa dni, a jakbym jeszcze ze dwa dni tam posiedziała, to- chyba bym umarła z tej tęsknoty. Nie wiem co mi się robiło… I teraz mam to samo: jak nie ma kogoś dłużej, to ja już nie wy trzymuję. Już wyglądam, chodzę z miejsca na miejsce, nie mogę usiedzieć. - Kiedyś pojechaliśmy do Lublina. Chciałam zobaczyć za mek, gdzie mojego tatę trzymali.~ 118 Poszliśmy ~ tam, ale już tam nie było więzienia, tylko jest teraz muzeum. Pokazano nam tylko plac, którym chodzili więźniowie na spacery. Wyprowadzili mnie za budynek, a tam z jednej strony mur sięgający nieba,- z drugiej strony taki sam, budynki po bokach. Jak w klatce. Nie było nawet dziurki widocznej. Jak ten plac zobaczyłam, to my- ślałam, że stamtąd nie wyjdę. Na sam widok i na świadomość, że tu mój tata spacerował, poczułam coś dziwnego na sercu. Ta kie przeżycia były. Lepiej, żeby już nigdy więcej nie było wojny, żeby każdy mógł żyć spokojnie i szczęśliwie.

~ 119 ~

CZĘŚĆ III – NIEPOKORNY NARÓD

Kiedy byli okrążeni, to ich dowódca się załamał. Siadł pod sosną i płakał. Mówił do nich: Chłopaki, przepadliśmy. Roz- dał im dowody i powiedział: Ratujmy się, jak możemy. Kole- dzy, którzy uciekali z bratem, wdrapali się na jodły i poprzy- wiązywali się do nich. Brat też chciał tak zrobić, ale jego drzewo miało za rzad- kie gałęzie i powiedział, że Niemcy na pewno go na nim za- uważą. Zszedł z jodły i namawiał kolegów, żeby poszli z nim w bagno i schowali się w kępach. Oni jednak zostali na drze- wach i nie chcieli z nim iść. Jeden z nich później mówił, że brat poszedł gdzieś i więcej go nie widzieli. Pewnie chciał się ukryć na moczarach i poszedł na dno…

Aleksandra Czok o bracie Pawle Sikorskim

~ 121 ~ ALEKSANDRA CZOK (z d. Sikorska) RAPY DYLAŃSKIE

Aleksandra Czok urodziła się w położonych wśród lasów Rapach Dylańskich – wiosce partyzantów. Jej brat Paweł Sikor- ski zaginął pod Osuchami, a jego ciała nie odnaleziono, z kolei drugi brat Michał Sikorski został zamordowany tuż po wojnie. Aleksandra Czok (ur. 1930 r.) obrazowo wspomina swoich braci, opowiada o życiu w ciągle „odwiedzanych” Rapach Dylańskich oraz o prawdziwych bohaterach, którzy żyli w tamtych czasach.

Wieś partyzantów

-

Wioska Rapy Dylańskie, w której się urodziłam i spędzi łam dzieciństwo, położona jest wśród lasów. Nie dziwne więc, że była ona dogodnym schronieniem dla ludzi z ruchu oporu, partyzantów i uciekinierów. - Na co dzień mieszkaliśmy w domach, a kiedy pojawiało- się zagrożenie, to uciekaliśmy do lasu i tam się chowaliśmy. Par tyzanci ze wsi ufali sobie i nawzajem~ 122 ~ się pilnowali. W razie nie - bezpieczeństwa ostrzegali też mieszkańców wsi, którzy dzięki temu mieli czas się ukryć. Można powiedzieć, że Rapy Dylań skie były wsią partyzantów. Zginęło łącznie dziewięciu naszych chłopaków podczas akcji i w bitwach.

W lesie na Chlebnej na wschód od Rap stało wtedy dwa- budynki. Tam swoje miejsce kontaktowe mieli partyzanci – tam się schodzili, rozmawiali i wymieniali informacje. Tam też cho dzili moi bracia, Paweł i Michał. Brat Stanisław był za młody. -

Kiedy do wsi przyszła wieść, że Niemcy będą wysie- dlać ludzi, to wszyscy szybko uciekali w lasy. Nie było nawet czasu zamknąć chałupy czy stodoły. W kryjówkach siedzieli- śmy czasem przez kilka dni. Któregoś razu z mamą pasłyśmy- krowy na łąkach wolańskich. Nie pamiętam, dlaczego zostały śmy same, a wszyscy inni uciekli, w każdym razie wtedynein, zła neinpał nas żołnierz niemiecki. Ja zaczęłam płakać, a mama prosiła tego Niemca, żeby nas puścił. Na początku mówił tylko: . W końcu jednak ustąpił. Mama mu wtedy powiedziała, że w domu dajma maslojajka i masło, które może mu dać. On mówił, że nic nie rozumie, ale przyszedł za nami do domu i powiedział po polsku: . Mama dała mu dużą osełkę masła i jajka w koszyku. Wziął i poszedł sobie. - - Któregoś dnia, gdzieś przed bitwą pod Osuchami przy szli do nas do domu dwaj partyzanci. Nadeszli z Lasów Janow- skich. Pamiętam, że jeden z nich był ubrany w czarny garnitur, a drugi miał na sobie płaszcz, który był tak podziurawiony ku lami, że trudno było w to uwierzyć. Ja na początku myślałam, że on miał takie szczęście, ale moja mama powiedziała, że ten płaszcz musiał ściągnąć z trupa. - Do wioski często przychodziła partyzantka sowiecka, ukrywająca się w Lasach Janowskich. Przychodzili jeść, a cza sem też spali w naszych chatach. Wtedy nie było innego wyjścia jak tylko szykować im jedzenie na następny dzień i pilnować,- czy w okolicy nie kręcą się Niemcy. Przychodzili do nas często – pamiętam, że początkowo~ ich 123 dowódcą ~ był żołnierz niewiel - kiego wzrostu. Kiedy przyszli któregoś razu po akcji, to przy nieśli go rannego i nieświadomego. Po nim dowództwo nad tym oddziałem objął z kolei wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna.- Matko, daj rubaszkę. Patrz, jaka moja brudnaRaz przyszli całą grupą, kiedy moja mama robiła pra nie. Ich dowódca mówi do niej: - . Mama dała mu tę koszulę, w którą on się przebrał- od razu. Tej samej nocy przyszli inni partyzanci z tego oddzia łu i szukali więcej takich „rubaszek”. Na szczęście mama wcze śniej dobrze ukryła resztę ubrań. Mówiła, że mogłaby uprać im te brudne łachy, jednak bała się, że jak da im nasze na zmianę, to i te nam zabiorą. Bracia

W domu było komu nosić ubrania. Miałam trzech braci, z których dwóch należało do Armii Krajowej.

Paweł zaginął pod Osuchami, jego ciała nie znaleziono.- To była straszna bitwa, nawet u nas we wsi słychać było wtedy charkot maszynowych karabinów. Później jego koledzy z od działu opowiedzieli nam, co się z nim stało. Chłopaki, przepadliśmy. - Kiedy byli okrążeni, to Ratujmy ich dowódca się, jak sięmożemy. załamał. Siadł pod sosną i płakał. Mówił do nich: Roz- dał im dowody i powiedział: Koledzy, którzy uciekali z bratem, wdrapali się na jodły i poprzywiązy wali się do nich. Brat też chciał tak zrobić, ale jego drzewo miało za rzadkie gałęzie i powiedział, że Niemcy na pewno go na nim- zauważą. Zszedł z jodły i namawiał kolegów, żeby poszli z nim w bagno i schowali się w kępach. Oni jednak zostali na drze wach i nie chcieli z nim iść. Jeden z nich później mówił, że brat poszedł gdzieś i więcej go nie~ 124widzieli. ~ Pewnie chciał się ukryć na moczarach i poszedł na dno… Później brat Michał jeździł pod Osuchy szukać jego ciała, ale bez skutku. Przepadł jak kamień w wodę. Zostało po nim tylko imię i nazwisko na tablicy w Osuchach. Brat Michał był pod Osuchami w tym samym oddziale AK co Paweł. Jak dowódca dał im dowody, to on chciał uciekać- razem z gajowym Kukiełką z Biłgoraja. Poszli do Hamerni i tam ukryli się w stodole. Gajowy założył opaskę pracownika leśne Byłogo, więc całe Niemcyzapole słomy,nic mu ale nie akurat zrobili. Niemiec Za to Michałbrał stamtąd, schował gdzie się jaw słomiebyłem schowany. na górze. PóźniejJak o mnie opowiadał, zaczepił, jakto rozdarłznaleźli się go iNiemcy: wzniósł alarm. Usłyszałem tylko jargot ładowanych karabinów. Powie- działem do nich tylko: Panowie nie strzelajcie! Zszedłem z góry. Trochę mnie bili karabinami, ale na szczęście nie zabili. - - Później zabrali go do piwnicy, gdzie byli też inni więź niowie. Tam siedział już gajowy Kukiełka z opaską, ale nie przy znawali się jeden do drugiego. Brat opowiadał, że na śledztwie trzeba było bardzo uważać i pilnować się, żeby broń Boże nie zmieniać swoich zeznań. Jak pytali o jedno kilka razy, to trzeba było odpowiadać cały czas tak samo, bo inaczej było źle. Bili ich tam strasznie – on dostał, ale lekko. Pytali go, po co tam był i skąd się tam wziął. Michała zabrali do obozu w Majdanku, w którym był kilka miesięcy. Opowiadał, że tuż przed wyzwoleniem obozu Niemcy jakby się wściekli i gnali ludzi masowo do pieca. Kto na wieczór nie dostał kolacji, to oznaczało, że rano idzie do pieca.- Szli czwórkami. Któregoś wieczoru barak, w którym byli jego koledzy z Rap, nie dostał kolacji, a barak, w którym był on jesz cze tak. -

Rano brat się przebudził i widzi: chłopaki przez wstawajcie okno jakieś i chodź zbie- cie,gowisko bo wyzwoleni cywilów jesteśmyi więźniów na placu. Poszedł do tego baraku, w którym byli jego koledzy, i mówi - . Jeden z nich taki był wystraszony, że nie chciał wyjść. Mówił, że jak~ 125 Niemcy ~ ich zobaczą, to ich wy strzelają. Ale Niemców już nie było i wrócili do domu. -

Jak się wojna skończyła, to brat Michał poszedł do Ra- decznicy, tam się zameldował i skorzystał z amnestii. Później zaczęli przychodzić do niego nocami koledzy z partyzantki, któ rzy jeszcze się ukrywali. Brat chyba w końcu przestał się z nimi kolegować. Krótki czas później stała się tragedia. Któregoś dnia wracał z Biłgoraja lasem na Rapy Dylańskie. Niedaleko za nim szła nasza mama. Byłam wtedy na podwórku i usłyszałam- strzał. Okazało się, że ktoś zastrzelił brata, najpewniej byli to ci koledzy. Mama trafiła na moment, że oni właśnie chcieli zako pywać jego ciało… - - Najmłodszy z braci miał na imię Stanisław. Był on jesz- cze małym chłopakiem i siedział w domu. Po bitwie na Poryto wym Wzgórzu przyszli do nas przetrzebieni żołnierze sowiec- cy. Kazali mojemu bratu Stanisławowi, żeby zaprowadził ich do tej placówki partyzanckiej pod Rapami, w której mieli nadzie ję skontaktować się z polską partyzantką. Dali mu karabindwóch do poszłoręki i kazali do lasu, iść. jeszcze Mama trzeciegojak zobaczyła, chcecie że zabrać on niesie karabin, to go skrzyczała i zbiła, a do tych partyzantów powiedziała: ? I został się. Prawdziwi bohaterowie

. - To było w roku 1943 Pasłam wtedy z innymi dziećmi krowy na łąkach pod gajówką, bo wtedy jeszcze pozwalali. Zo baczyliśmy żołnierzy niemieckich – później się dowiedziałam, że jeden ich oddział szedł od Rap,24 a drugi od Woli. Partyzanci siedzieli w lesie pomiędzy nimi . 24

Bitwa pod Rapami Dylańskimi miała miejsce w dniu 5 października 1943 r. i zakończyła się zwycięstwem połączonych oddziałów partyzanckich z grup „Norberta”, „Woyny” oraz „Groma”.~ 126 ~ kom, kom Z nami pasł oddziałową krowę jeden z partyzantów.- Niemcy go zobaczyli i zaczęli wołać do niego: . On udawał, że nie wie, o co chodzi i pokazywał na krowę, że ją pa sie. Żołnierze pokazali na nas, że my możemy to robić i zabrali- go. Później ludzie mówili, że Niemcy go tak skatowali, że aż mu krew odchodziła. Chcieli wyciągnąć od niego informacje o par tyzantach. Ale on był twardy i nic nie powiedział. Biedak zmarł w Rapach w nocy. Tacy bohaterowie żyli wśród nas... - Jak ci żołnierze poszli od nas, to młodsze dzieci uciekły do domu, a my, trochę starsze, zostaliśmy dłużej. Jednak kie dy zaczęła się strzelanina to pobiegliśmy czym prędzej do wsi. Bałam się bardzo – jak biegłam, to gdzieś powyżej kule łamały gałęzie drzew.

Partyzantom z tej bitwy udało się wyjść obronną ręką.- Wycofali się w stronę Frampola. Później, jak paśliśmy krowy w lesie, gdzie była potyczka, to zauważyliśmy na sośnie przy bity krzyż. Wtedy wydawało mi się, że to była pamiątka bitwy, ale nie wiem, czy to prawda. Krzyż wisiał tam, gdzie kiedyś były gajówki, około 2 kilometry od Rap w stronę Biłgoraja. - gdzie chlop?, Jasiu, Jasiu chodź, dam ci Byłaplacka, taka bo starszaNiemce pani,idą nazywała się Sawicha. Jak Nie miec ją zapytał: to ona wołała: panowie, nie wiem . Tak ostrzegała naszych. Pytał się jej też Niemiec, któratam jest poszligodzina, ona odpowiedziała głośno:- . A do „chłopów” pokazała Niemcom całkiem inną drogę i mówiła: . Pokazała im całkiem inny kie runek, na Wolę. - Po bitwie pod Osuchami, kiedy bracia Stanisław i Michał byli w domu, w naszych drzwiach pojawił się żołnierz niemiec ki, hełm miał na głowie i był zapięty pod szyją. Zajrzałja, ja, las i jakby nein się zląkł. Chciał od braci kenkartę, więc pokazali mu dowody- pracowników leśnych. On zobaczył i powiedział: . Mówił żeby dzisiaj w domu być bo idzie obława. Pokazywał rę kami taki okrąg, że wieś otoczona. W tym czasie na Rapy pod ~ 127 ~ 25

Biłgoraj zawieźli cały samochód ludzi i ich rozstrzelali . - - Na Gromadzie była rodzina Pacyków, którą można na zwać „rodziną partyzantów”. Jeden z nich, Kazimierz, przycho dził do nas na Rapy, bo się przyjaźnił z moimi braćmi. Któregoś razu najmłodszy brat Stanisław podprowadził Kazika do domu, a sam pilnował na zewnątrz. Zima była i sobie nogi poodmrażał.-

Dwóch z tych Pacyków Witka i Kazika Niemcy złapa- li w ich domu. Tego Kazika zbili do nieprzytomności, że aż krew go podbierała. Niemcy powiązali ich drutami kolcza- stymi, więc nie dali im obstawy. Wieźli ich samochodem do Zamościa. Witek odwiązał bratu druty, zepchnął go z samo chodu, sam skoczył za nim, wziął go na plecy i poniósł do lasu. Zawiadomił partyzantów, którzy przyszli i ich zabrali. Później wozili tego Kazika po różnych ukrytych miejscach i jakiś czas leczyli.

25 - - W egzekucji w lesie Rapy koło Biłgoraja Niemcy rozstrzelali 60 party zantów złapanych podczas akcji Wicher II pod Osuchami oraz czterech nie znanych mężczyzn i jedną kobietę – Wandę Wasilewską ps. „Wacek”. Było to 4 lipca 1944 r. ~ 128 ~ STANISŁAW SKUBIS PS. „HEL” SMÓLSKO DUŻE

Stanisław Skubis ps. Hel (ur. 1927 r.) jest jednym z ostat- nich żyjących partyzantów z oddziału Armii Krajowej Józefa Ste- glińskiego „Corda”26, stacjonującego od lutego do czerwca 1944 roku na tzw. „Placówce” niedaleko Brodziaków. W swoich wspo- mnieniach barwnie i chwytliwie opowiada o partyzanckim życiu obozowym i koleżeństwie, ale również strachu i emocjach, które opanowują człowieka w obliczu wroga i groźby śmierci. Nie bra- kuje tutaj również zaznaczenia negatywnych aspektów party- zanckiego życia.

26 Józef Stegliński pochodził z Łodzi. Będąc w konspiracji prowadził zakład wulkanizacyjny, umiejscowiony niedaleko siedziby Gestapo w Biłgoraju. Po dekonspiracji stworzył oddział partyzancki, który stacjonował od lutego 1944 r. do akcji Sturmwind II w lasach pod Brodziakami. Był komendantem rejonu Biłgoraj, a równocześnie prowadził szkołę podoficerską. Podczas Bitwy pod Osuchami oddział Józefa Steglińskiego „Corda” walczył dzielni i, ponosząc duże straty w ludziach wydostał się z okrążenia. Sam dowódca, będąc ranny, wrócił po resztę swoich żołnierzy pozostających w kotle. Został trafiony w głowę i zginął. ~ 129 ~ Dwa miesiące w obozie

Ja byłem w obozie pod Brodziakami przez 2 miesiące – w maju i czerwcu 1944 r. Komendant był przed wojną pilotem. On wybrał dobry teren na placówkę obozową, a teraz, po 70 latach, ten teren wygląda inaczej. Wtedy rósł tam młodnik, a las był tak gęsty i zszyty, że dobrze zakrywał cały obóz. W obozie była duża różnica broni: była dywersja, była szkoła podoficerska i my. Dywersja to byli tacy „stali” żołnierze na placówce, oni już byli spaleni, nie mogli wracać do domu. Szkołę podoficerską prowadził komendant Józef Stegliński „Cord”. Było tam wielu przyjezdnych, którzy przez pewien okres mieli wyznaczony program szkoleniowy. - Namioty kryto brogami zabieranymi z łąk oraz plande kami. Nas w namiocie było ze 40. Namiot był zielony i miał ze- 20 metrów długości. Spaliśmy w barłogach z siana, skoszonego na okolicznych łąkach. Konie miały szopę zrobioną, były zwią zane i miały żłoby. Ja spałem zawsze w pasie i w butach. Wstawało się rano i szło się do strumyczka w olszynach. Tam się opłukało chwilę.- Wieczorem piliśmy kawę, jedliśmy chleb ze smalcem i kawałek boczku, a później śpiewaliśmy piosenki. Na noc dwóch wartow ników zostawało i zmieniano ich co 2 godziny. Rano budziła nas trąbka gajowego. Żywność zabieraliśmy z niemieckich folwarków, na które napadaliśmy. Zabieraliśmy świnie, jałówki, jak były, to noteż chłopaki, tłuste byki ja wam– to wszystko zrobię najlepsze przywoziliśmy jedzenie do obozu. Kucharz nazywał się Surma i pochodził z Okrągłego. Zawsze śmiał się: . Zawsze opowiadał różne ciekawe bajeczki. Z okolicznych wiosek ludzie przynosili tylko chleb, głównie z Brodziaków. Ale nie taki biały jak dzisiaj,- tylko razowy. Nie płaciliśmy im za chleb: ziarno zabieraliśmy konfidentom, takim co z Niemcami~ 130 ~ czy z Ukraińcami współ - pracowali. Jeździliśmy do nich końmi z furmankami i braliśmy im całe ziarno i wiele innego dobra – zostawialiśmy tylko ży cie. Ziarno mełli w młynie, przywozili na Brodziaki i tam piekli chleb, a później przynosili na placówkę. Ćwiczyliśmy codziennie na małym poletku w kierunku Tereszpola. Tam kopaliśmy okopy, strzelać tam nam nie wolno było, ale ćwiczyło się normalnie jak w wojsku. Potem szliśmy- na przerwę obiadową, która trwała 2 godziny. Po obiedzie były- wykłady zapoznawcze z bronią. Wykłady trwały zwykle 2 go- dziny: był tam kapral „Brzóska” i kilku innych, którzy byli obe znani z bronią. Było działko przeciwpancerne ze zrzutów, nosi ło go 4 Wchłopów. oddziale mieliśmy jeden CKM i to nie nasz, tylko jakiś z Aleksandrowa wzięty, bo został po bitwie pod Sigłą. Broń była ładna, ale nie miała kółek, tylko stał na trzech nogach. Kilku ludzi musiało go nosić. Celowniczym do niego był Pudło z Dereźni.

Było parę PIAT-ów i działko przeciwpanOn- cerne,zawsze które na ćwiczeniach pochodziło zerozbierał zrzutów ten i nosiłoCKM, gotłumaczył 4 ludzi. nam, jak go składać, smarować. Na łąkę przywieźli blachę z czołgu, kwadrat o wymiarach metr na metr.- W tę blachę z działka celował porucznik „Śniardwy”. Kule były- duże, a w magazynek wchodziło ich 8 sztuk – można było strze lać nimi pojedynczo. Strzelił i przebił ją. Pamiętam, że się cie szyliśmy i śmialiśmy. Myśmy się nie bali, że Niemcy nas usłyszą. Mieliśmy łączniczkę „Klementynę” z Biłgoraja, której kazano słuchać podczas ćwiczeń, czy bardzo jest odgłos w Biłgoraju. Czasami jak było lekkie powietrze, to wtedy aż pokładało, tak głośno było słychać. Ale nasi się nie bali. Niemcy jeszcze wtedy bali się wchodzić do tych lasów. Pamiętam, że na placówce było 18 koni, a do tego wozy, i całe tabory. Wyżywić je to było nie lada wyzwanie. Jedzenie- trzeba było albo kupić na wsi, albo gdzieś zabrać Niemcom czy innym konfidentom. Ja sobie teraz myślę, że najprawdopodob niej pieniądze partyzanci mieli~ 131 ze ~ zrzutów z Anglii. Pamiętam, że kiedyś komendant dawał komuś pieniądze, które leżały - w walizce wielkiej na pół stołu. Byłem ciekawy, więc podsze dłem bliżej i czyściłem tam karabin. Nie dojrzałem, jakie to były pieniądze, ale dużo ich było, to pewne. Konie poiliśmy przy rzeczce, która płynie pod , wtedy tam był mały stawek. Konie cały czas były na obroku, ale i ruchu dużo zażywały, bo na akcje je brali. - Starsi, lepsi partyzanci jeździli często na akcje. Mnie nie brali, bo byłem za młody. Raz byłem na Różnówce, gdzie stali śmy przy młynie, bo niedaleko Niemcy mieli bunkier i obstawa musiała być. W zaciskającym się kotle

W drugiej połowie czerwca 1944 roku, już jak Niemcy okrążali nasze lasy od strony Biłgoraja, to komendant Placówki pod Brodziakami Józef Stegliński „Cord” powiedział, że kto się boi, kto nie chce pójść w bój z nami, może złożyć broń i pójść do domu. No i kilku poszło do domu. A my byliśmy uzbrojeni i czekaliśmy, kiedy Niemcy ruszą na lasy. - Poszedłem na patrol z Antkiem Solakiem „Wroną” z Bro dziaków. Poszliśmy na Różnówkę pod Biłgoraj w nocy. Jakby Niemcy byli gdzieś blisko okopani czy na podsłuchu… byśmy- wpadli na nich, ale człowiek był młody i głupi. Poszliśmy za Ćwikłowe stawy i robiliśmy obserwacje Biłgoraja. Jak się roz- widniało, to patrzymy, a tu rakiety ustawione na szosie linią walą od Rap do kościoła w Puszczy. Te rakiety biły w stronę la- sów, aż było czerwono. Niemcy mieli ruszać na lasy. Ale myśmy nie wiedzieli, co będzie dalej. Potem patrzymy, a tu straszna ch mara ludzi idzie z Biłgoraja na lasy. Przed nimi jeszcze Kałmuki jechali – mordy szerokie, a oczy skośne. Wtedy my na koniach, ile tylko mogły wydrzeć, wracamy w stronę Brodziaków. ~ 132 ~ Na gajówce pod Brodziakami był nasz pluton, 40 ludzi. -

Dowodził „Pazur” – Tadeusz Piotrowski z Poznania, były pod- chorążak, wojskowy. Ale on taki był miły człowiek. I tam na tej gajówce jeżyny były, jak się skręca na Tereszpol drogą. My śmy zajęli w tych jeżynach obronę. Był rozkaz, że jak Niemcy tu przyjdą bliżej nas, to my chłopy,ich tutaj my siekniemy tu Niemców i wycofamy 2 czy 3 zabi się.- jemy,Byli z a nami jak przyjdą Brodziaczany, i wieś spalą, chłopy a ludzi starsze, wymordują? mądre. ByłoZa to ichże tutaj tam siękilkunastu. będziemy Oni bić? mówią tak: chłopy, prawdę oni mówi No i nasz dowódca plutonu posłuchał, mówi: ą.

Siedzimy w jeżynach, a jeden z Niemców stoi i patrzy- przez lornetkę przy kapliczce. Patrzy w jedną stronę, w drugą. A w tym czasie Niemcy łąkami od Wymysłówki już nas zacho dzili z boku, chcieli nas okrążyć. Ale było tak, że w tamtą stronę do Edwardowa poszło 2 ludzi na patrol, żeby nas Niemcy nie zaskoczyli z tyłu. I cholera jak tam się stało? To śmiesznie było:- stali na tej obserwacji i Niemiec wpadł na nich. Ten Niemiec wpadł na Rataja, szczęście że ten był wojskowy, kapral z woj ska przedwojennego. I na bagnety się porwali z tym Niemcem. Raz, dwa! Ale Niemiec zbadał, że popadł nie na jakiegoś głupca,- tylko na mocnego chłopa. I tymi bagnetami – raz dwa! Raz dwa!- A ten durny drugi stał z boku i patrzył się! Jakby był rozum ny, a nie był młody chłopak – miał 22 lata…chłopy, popatrzył już żeśmy się tyl są ko,okrążeni szczęście, że ten Niemiec odskoczył i nie strzelał, żaden do żadnego. I zaraz przybiegli do nas i mówią: . To my wszyscy się pozbieraliśmyJak jak on najprędzej by go zabił, i do to ilasu ja bym się gowycofaliśmy. zabił! Potem pytamy się tego młokosa, czegoś cholero nie zabił tego Niemca? On mówi – – mówił. Potem wycofaliśmy się w las, w stronę naszego obozu. Tam czekaliśmy na Niemców, na takiej górce. Byśmy się pewnie tam strzelali, ale przyszedł goniec od „Corda”, żeby się cofać do nich. Jak myśmy wrócili do obozu,~ 133 ~ to tam już naszych nie było. Poszli pod Margole i tam się strzelali z Niemcami. - My cofaliśmy się do Łukasikowej Szyi, która znajduje się po drugiej stronie od Kobylaka do Margoli. Jak tam usłysze liśmy,chłopy, że pod nie Margolami mamy wyjścia, Niemcy jesteśmy napadli w kotle.„Corda” Na i swojąsię zaczęli rękę. Tylkostrzelać, nie todajcie wiedzieliśmy, mnie zabić, że jakby jesteśmy się dorwali, w kotle. że niePazur wykonaliśmy mówił do rozkazu.nas:

Jeszcze wcześniej byliśmy na Kobylaku. Stamtąd NiemcyHalt! Halt!nas wyparli Kom znowu, wtedy deszcz łupił strasznie. Widzieliśmy- Niemców na łąkach, oni nas też widzieli. Krzyczeli do nas ! Nie strzelali i my też nie strzelaliśmy. Niemcy Pla cówkę zajęli, do Smolnika przejście zajęli, na Margolach słychać strzały. Byliśmy w kotle. Co robić? Tacy zmoknięci byliśmy, że coś okropnego. - - Przeżyliśmy, bo Niemcy nie szli tyralierą pod łąkami, tyl ko ścieżkami jeden za drugim. A my pochowaliśmy się w jeży nach, smreczkach, gdzie kto mógł, to się schował. A nocą, jak się uciszyło, to każdy po cichutku wyłaził z kryjówki i szedł gdzieś w kierunku wsi. Część do leśnych schronów. - Pamiętam, jeden kolega, który był na froncie, powiedział mi, że wtedy człowiek się czuje jak kołek, wie, że żyje, wszyst ko słyszy, rozumie, ale ciało jakby odmawia posłuszeństwa. I ze mną też tak było. Byliśmy w Łodyżkach jak nas Niemcy okrążali- i wtedy też się tak poczułem. Wszystko widziałem i słyszałem, ale jakbym nie czuł, że krew mi w ciele płynie. Byłem taki zdrę twiały ze strachu. - Był taki jeden partyzant, który chyba się nazywał Bury. On poszedł z Niemcami do Rosji, bo go siłą wcielili. Uciekł stam tąd i przyszedł do Smólska w niemieckim mundurzePrzyjmę i z bronią.go, ale jakChciał go zobaczę, do partyzantki. to go zabiję. My poszliśmy do komendanta prosić, żeby go przyjął do oddziału. On odpowiedział:

Ale później jak była mobilizacja~ 134 ~ na Osuchy, to on poszedł w cywilnym ubraniu i go komendant nie poznał. Zginął pod Osuchami.

Z oddziału „Corda” pamiętam takich partyzantów z okolicznych wsi:

– z miejscowości Brodziaki:

1. Brodziak Jan „Wonitka” 2. Brodziak Józef 3. Brodziak Marcin 4. Brodziak Roman - 5. Bździuch Roman 6. Paluch Stanisław „Świder”, był gońcem, jeździł na rowe rze od plutonu do plutonu. 7. Róg Feliks 8. Róg Franciszek „Dąb” 9. Róg Wawrzyniec „Lis” 10. Skiba Bolesław 11. Solak Antoni „Wrona” 12. Solak Władysław

– z miejscowości Edwardów:

1. Jan Ostrowski 2. Kazimierz Brodziak

– z miejscowości Smólsko Duże:

1. Buczek Jan, ranny na~ Margolach 135 ~ 2. Dziduch Franciszek 3. Kapuśniak Józef, zginął pod Osuchami 4. Larwa Jan, został zabity pod szkołą 5. Lekan Jan 6. Maciocha Bronisław, zginął pod Osuchami 7. Micyk Bronisław 8. Micyk Jan, s. Józefa 9. Micyk Jan, s. Jana 10. Mróz Józef 11. Mróz Franciszek 12. Skubis Stanisław 13. Solak Stanisław, zginął pod Osuchami 14. Potocki Piotr „Pociecha” 15. Grab Jan 16. Iwańczyk Roman 17. Sołtys Kazimierz, był pod Osuchami, tam się przebijał.

– z miejscowości Smólsko Małe:

1. Adamek Jan 2. Kurzyna Jan

~ 136 ~ ANDRZEJ CZYŻO CIOSMY

Andrzej Czyżo (ur. 1921 r.) przedstawia partyzancki czas w Lasach Janowskich. Jego wspomnienia wypełnione są opisami brawurowych partyzanckich akcji, bojów z Kałmukami i woj- skiem niemieckim oraz podziemnej walki ze szpiegami, kon- fidentami i gestapowcami. Dowiemy się z nich również o wypad- kach z kampanii wrześniowej w lasach pod Ciosmami, zemście Niemców, sąsiedzkich porachunkach, i leśnych ludziach.

Echa września i partyzanckie akcje

- Podczas wojny byłem łącznikiem wszystkich organizacji podziemnych, które znajdowały się w okolicznych lasach. Wte dy nie było dużej różnicy między AK, BCh, AL czy NSZ, dopiero później przynależność miała większe znaczenie. Doręczałem pocztę im wszystkim. Mieszkałem wtedy naprzeciw gajówki na Górze. To było na początku ~wojny 137 ~ wrześniowej, kiedy Niemcy - zbliżali się na nasze tereny. W tym czasie przyszły pod gajów kę „za Górą” dwie kobiety i trzech młodych chłopaków. Chcieli nocować w gajówce. Zajęli stodołę, z której wygnali konie do- chlewa, niedługo później dołączyła do nich kolejna furmanka- z ludźmi. Okazało się, że mieli ze sobą radio nadawczo-odbior cze, przez które łączyli się z nacierającymi Niemcami i przeka zywali im informacje o ruchach wojsk polskich. Wtedy tutaj był kompletny chaos: Polacy byli w okolicy Ujścia i Bukowej, Niemcy byli niedaleko, a i Sowieci już mieli- swoje siły w powiecie. My siedzimy w gajówce, a gajowy mówi,- że słyszy jakby dudnienie kopyt końskich. Wychodzimy i pa trzymy, że jedzie konno ze 20 żołnierzy polskich. Okrążyli ga jówkę. Jeden z nich przychodzi do nas i pyta, czy wiemy, kogo mamy w stodole. Mówimy, że nie. Wyprowadzili ich związanych w kupie za ręce. Później zaczęli wynosić pudełka z radiowym sprzętem. Wzięli ich i sprzęt i pojechali. Staliśmy na podwórku- i nawet słyszeliśmy z oddali strzały. Później szukaliśmy śladu po tej egzekucji, ale nie znaleźliśmy, najwyraźniej dobrze zama skowali mogiłę. - Któregoś razu obrabowaliśmy pociąg, który jechał z Bił goraja do Zamościa. Podskoczyliśmy do wagonów, patrzymy,ja chcę żyćsiedzą oficerowie z bronią. I co? Nie bronili się. Zabraliśmy im pistolety, zegarki. Jeden powiedział, jakby się tłumacząc: . Byli to Ślązacy, którzy nie chcieli ginąć za III Rzeszę. - Z pociągu zabraliśmy też niemal 100 krów, które zegnali śmy do obozu pod Ujście. Część bydła rozkradli złodzieje i robili kiełbasy, a reszta była dla partyzantki. Wtedy praktycznie kto- chciał, to sobie brał te krowy – było z czego. Ludzie przychodzili, brali i gnali w las. Bydło miało jechać do Rzeszy. Niemcy zabie rali ludziom krowy na kontyngenty, podtuczali je w Biłgoraju i wysyłali na zachód. Te krowy miały na pazurach powypalane numery - jak Niemcy u kogoś znaleźli krowę z numerami to jej posiadacz dostawał kulę w łeb bez żadnego usprawiedliwienia. Z magazynów niemieckich~ 138 ~ w Turobinie zabraliśmy - pszenicę, a z tego 8 fur trafiło na Ciosmy. Jak jeździliśmy na ta- kie akcje, to w tamte strony szliśmy najpierw piechotą, później w Korytkowie, który należał do organizacji, podrzucali nas fur- mankami dalej, no i tak od wsi do wsi. A jak zrobiliśmy robotę, to na miejscu braliśmy furmanki i ładowaliśmy na nie tyle do bra, ile się dało. Nieraz bywało, że koniom było za ciężko, więc towar musieliśmy po prostu wyrzucać. Wojna wojną, ale zdarzały się takie tragedie ludzkie, że szkoda gadać. Bo żeby wziąć kobietę i ustawić się jeden po drugim i ją gwałcić, to już trzeba nie być człowiekiem. Raz się- zdarzyło na łąkach za Szeligą, że Kałmuki osaczyli dziewczynę z partyzantki ruskiej, która szła z pocztą do Szeligi. Zobaczy ła, że dookoła niej wrogowie, a na łące była tylko kępka głogu, więc w niej się schowała. Czekała z gotową pepeszą. A Kałmuki w tym czasie najechali od strony Bukowej i na łąkach złapali- babę z Szeligi,dawaj! bo Niemcy akurat byli we wsi. Popuszczali konie i dalej do tej baby, ale najpierw kazali jej się umyć. Jak już skoń czyli z nią to w szeregu do tej sowietki, co w głogu się chowała. A jak podeszli, to wtedy ona pociągnęła do nich serią z pepeszy. Zabiła 12, a reszta uciekła. Partyzanckie boje

- Jednego razu Niemcy chcieli rozbić partyzantów, którzy- stacjonowali pod Ujściem. Szli przez Bukowę i stanęli na recz- kowym wygonie pod wsią. Oficer niemiecki zobaczył, że party zanci są rozstawieni tuż za rzeką i mają tam ulokowane gniaz da karabinów maszynowych. Chwilę postałJa zchcę lornetką, żyć i Was potem też niepodszedł chcę wygubić. bliżej, zasalutował A kto chce zginąć, w stronę to niech partyzantów idzie i wrócił do- swoich żołnierzy. Powiedział do nich tak: . Zawrócili fur manki i wrócili do Biłgoraja. Innym razem Kałmuki~ 139 buszowali ~ na Hutach od strony 27 Momot. A AK w tym czasie stała w Kokoczynie, lesie jodłowym pod Ciosmami, zaraz za Hetmańskimi Pastwiskami. Usów miał jedno ugrupowanie, a jego brat drugie. Zebrali swoich ludzi,- przeskoczyli Pastwiska i zagrodzili drogę od Huty do Ciosmów. Obsadzili las z obu stron drogi i czekają. Nasi ich okrążyli od Ko koczyny, a z drugiej strony od Podgór, lasem Forteca, zamknęli- ich ze wszystkich stron. Kałmuki wracali z wielką radością po- rabowaniu i gwałtach, a nagle ostrzelała ich partyzantka i wybi li niemal wszystkich. Z naszych zginęli tylko dwaj chłopcy, któ rzy obronili przed wrogiem ‘Portkę’ i ‘Kaczora’. Niestety sami zostali zabici. - Mało który żołnierz Kałmucki wyszedł z tego cało. Ich pułkownika partyzanci powiesili na gruszce u gospodarza Ma- łyszy. Zabitych było tam 13 koni kałmuckich i jedna jałówka.- Oni sobie kładli pod dupę pierzyny zrabowane od chłopów, któ re po bitwie były całkiem podziurawione. Później Niemcy w ze mście zabrali tego Małyszę i Andrzeja Łatę na Biały Słup. Tam zatratowali ich końmi. Położyli ich na ziemi i po nich jeździli, aż wyzionęli ducha. Wtedy też Niemcy spalili wieś Szeligę. Z Huty chłopy to prawie wszyscy należeli do organizacji. Mieli broń w domu i nieraz dali łupnia Niemcom. I w tej bitwie także. Na drugi dzień w odwecie Niemcy spalili dużo budynków w Starej Hucie. - - Jeszcze innym razem do tych lasów wszedł jakiś zagu biony oddział ukraiński, uzbrojony w sprzęt niemiecki. Oni chy ba nie wiedzieli, że tutaj jest partyzancki kraj. Nasi okrążyli ich 27w lesie między Bukową a Ciosmami i powoli zaciskali pierścień. - Bolesław Usów ps. „Konar” był podczas wojny nadleśniczym i czynnym- członkiem ruchu oporu. W 1943 r. trafił do więzienia w Biłgoraju, skąd zo- stał odbity podczas akcji 24 września 1943 r. Wstąpił do oddziału Francisz ka Przysiężniaka ps. „Ojciec Jan”, który walczył w lasach janowskich. Wkrót ce został jego zastępcą, a sam oddział wsławił się wieloma brawurowymi- akcjami. Po zakończeniu wojny nie złożył broni, został komendantem NOW na powiat Jarosław. Zginął w wypadku~ 140 w ~ 1945 r., w którym swój udział naj prawdopodobniej miały służby komunistyczne. Nie mieli wyjścia, musieli się poddać i wszyscy zostali wybici.

Któregoś razu ludzie Usowa wchodzili od strony Kniei- do gospodarzy w Ciosmach, Pydy i Karpioka. A Niemcy byli we wsi i widzieli ich. Partyzanci jak przeszli przez rzekę, tak puści- li się biegiem do lasu. Później okazało się, że Niemcy widzieli- tylko część partyzantów, bo reszta została się pod ciosmański mi polami. Niemiecki porucznik nie był chyba za mądry, bo po szedł za partyzantami w kierunku Ujścia. - Partyzanci, którzy stali pod ciosmańskimi polami, jak tylko Niemcy poszli w las, skierowali się na Szeroki Bród, mię dzy Ujściem a Podgórami. Tam się rozstawili i czekali. Niemcy pędzili za partyzantami prostą drogą idącą tuż przy młodniku, a partyzanci stali przy drodze kilka metrów od nich. Jak puścili- w nich serię z karabinu maszynowego, to temu porucznikowi niemieckiemu ścięli całkiem czaszkę, która upadła na pnia ka. Na drugi dzień dziadek Rataj, ja i jeszcze ktoś musieliśmy w nocy szukać trupów niemieckich. Jak znaleźliśmy ciało, to- wieszaliśmy szmatę na drzewie. Później przychodzili z noszami i ich zabierali. Przy jednym trupie Niemca leżał karabin, zabra łem go i schowałem pod mchem. Później go sobie wziąłem. - Ja się teraz tak zastanawiam i wspominam. Jak myśmy- byli w tej partyzantce zgrani i zżyci ze sobą… Tam nikt nie my ślał o śmierci czy strachu, a tylko o tym, żeby coś zdobyć i wy konać rozkaz. Szpiedzy i gestapowcy

Byliśmy na szkoleniach w obozie pod Ujściem, gdzie szkolili nas tak jak w wojsku. Nie wiem, czy to było dobrze przemyślane, że tak brali niemal wszystkich, ponieważ wielu- pałętało się tam szpiegów, wysłanych przez Niemców. Oni, niby partyzanci, notowali nazwiska,~ 141 pseudonimy ~ i miejsca zamiesz kania osób związanych z konspiracją. Tak zginęło wiele rodzin- partyzantów, zdemaskowanych przez szpicli. Bardzo wiele osób wybili w Momotach czy Ujściu, na szczęście Ciosmy ta tra gedia ominęła. - - Któregoś dnia do obozu przyjechał ksiądz z Momot, któ ry odprawił u nas Mszę Świętą. Niemcy czekali u niego na ple banii i go zabrali. Szpiedzy musieli im donieść o tym, że ksiądz z partyzantami współpracuje.

Pamiętam, że jak byłem na tych ćwiczeniach w obozie, to- Niemcy wezwali księdza z Trzęsin do Zamościa. Pojechał i już- nie wrócił. W zastępstwie za niego przyjechał nowy pleban. Lu dzie, wiadomo, chodzili do niego do spowiedzi. Który z chłopa ków poszedł się spowiadać, to na drugi dzień był aresztowany i wkrótce rozstrzelany… Z 14 chłopaków, którzy tak wpadli, to tylko jednemu udało się uchować, bo go akurat w domu nie było. Jak ta sytuacja stała się w podziemiu znana i wina nowego księdza okazała się jasna, przyszedł do nas meldunek, żeby go zlikwidować. - Pojechaliśmy siedmioma furmankami nocą do Trzęsin. Miejscowi pilnowali, czy się Niemcy gdzieś nie kręcą. Okrążyli śmy plebanię. Jak wyrwaliśmy okno, to nawet tego nie usłyszał, ciszejspał dalej. Złapaliśmy go, a ja mu kajdanki zakładałem na ręce. Dopiero wtedy się obudził i zaczął coś krzyczeć. Mówię mu:- . Zabraliśmy też stamtąd kilka koni i 5 sztuk dorodnego bydła. To wszystko przywieźliśmy pod Ujście, a później spożyt kowaliśmy. No ale teraz czekało nas śledztwo. Wzięliśmy szafarkę, jej chłopa i tego księdza-konfidenta. Już domyślaliśmy się, że- to jest przebrany gestapowiec. Nie chcieli się przyznać. Nasi próbowali różnych sposobów, ale nic nie wskórali. Był taki Wa silewski z Krzeszowa, który radził, żeby babę na noc od nich zabrać, a później pokazać im wyrok, że niby zeznała. Podpisała- papier, bo jej zagrozili, że będzie bita i poszli do tych dwóch. Przeczytali im przewinienia,~ z142 których ~ część wzięli z meldun baba jak co wie, to wszystko wygada ków. No i w końcu jeden nie wytrzymał mówi: - . Przyznali się. Jak chłopcy powiesili tego gestapowca, to później widzieliśmy, że w ustach, na podniebie niu miał wypalone litery „SS”. - - Sołtys z Soli, którego nazywali „Złoty Ząb” wydał Niem com wielu dobrych ludzi. Oprócz naszego nadleśniczego zapro wadził ich do samotnej kobiety, która się nazywała Radawiec. Ona mieszkała w chałupie „na Szlaku”, w lesie. Kiedy to się stało i Niemcy ją zabili, a on przy tym był, to miarka się przebrała. Partyzanci go zabrali do lasu za Szewcami. Było tak, że Usów wcześniej siedział w więzieniu u Niemców. Wtedy ten sołtys przynosił mu tam do jedzenia macinę z rzepy.Stasiu A później masz szklankę Usowa wódki,odbili, zebrałwypij, zakośćsilny oddział sobie kośćmi. i się Złotemu Bo jak jaZębowi byłem odwdzięczył, w więzieniu, todawał tyś mi mu reczkę kości i groch krowy pod i wódkę. kolana, Mówił: a macinę z rzepy do jedzenia dawał. Ja tobie lepiej daje, mięso, a że mięso zjadłeś, teraz kości zjedz.

No i płakał sołtys, a później go powiesili. - Była sobie kobieta ze Szczebrzeszyna, która chodziła po lesie i szukała partyzanckich obozów. Udało jej się zrobić zdję cia dwóch obozów biłgorajskich i jednego za Bukową. Przyszła na Ciosmy. Udawała biedaczkę, chodziła po domach i prosiła o jedzenie. Ludzie jej dawali, nazbierała krup i chleba. Przyszła- na Pydowe i tam wyrzuciła to wszystko, co nazbierała, do rzeki.- Zobaczył to Karpiuk, dał znać partyzantom i poszedł za nią. Zła pali ją koło gajówki młodzi chłopacy w wieku szkolnym, uwią zali do sosny i pilnowali. Przyjechali chłopaki z lasu. Porucznik- wziął nóż i rozciął ubranie na lewym naramienniku. Wyciągnął dokumenty, wśród których była legitymacja folksdojcza. Po rucznik zastrzelił ją w chlewie u Pydy. Pyda wywiózł ją razem z gnojem na wozie w las na Smugi i tam zakopał. - Słyszałem, że był taki porucznik wojska polskiego, któ ry przystąpił do gestapo i niby to im służył. A tak naprawdę przekazywał informację o ruchach~ 143 ~ Niemców partyzantom. Jak zaczęli go podejrzewać, to zabił 3 ważnych szkopów i poszedł - w las. Wtedy dopiero zobaczyli, kogo przyjęli. U nas podobnie- zrobił komendant Brzozowski, który służył u nich, a na odpra wę na Ujście do partyzantów jeździł. Co wiedział, to im przeka zywał i wracał do Biłgoraja. - - Posługiwaliśmy się pseudonimami, a w razie konieczno ści podania nazwiska, mówiliśmy fałszywe. Często zmieniali śmy nazwiska, ja trzy razy. - Któregoś razu byłem w Biłgoraju i napotkałem granato wego policjanta. Zabrałem mu karabin, mundur, buty i czapkę, a później zamknąłem go w komórce. Ubrałem się w jego rzeczy- i przeszedłem tak ubrany przez całe miasto. Wyglądałem na prawdziwego policjanta. Przyszedłem pod dwór w Soli na Ni- wie, miałem pasek pod brodą i karabin. Podszedłem do chłopa wiozącego gnój i kazałem mu gnój zwalić, gnojownice też zwa liłem, bo bym się pobrudził i kazałem się wieźć na Dąbrowicę. Zawiózł mnie, mogłem i konie mu zabrać, ale na cholerę mi to było. - - Niedaleko wiaduktu było zabitych 5 żandarmów z Ula nowa. Zabili ich kołpakowcy – rosyjscy partyzanci. Niemcy ka zali te trupy chłopom z Ciosmów zawieźć do Biłgoraja. Pojechał Bartek Piętak, sołtys Karp i jeszcze jeden gospodarz z Ciosmów.Kurwa mać,Niemiec tamtych kazał pięciu, im poczekać nas trzech w trupiarni furmanów, razem razem z tymi będzie zabitymi. 8 tru- pówPóźniej ten Piętak opowiadał, że tak nie sobie bój pomyślał:się, nie zabiją Cię

. A Szwab jakby zrozumiał i mówi: -. Bartek Piętak miał chowane dwa duże wieprzki, oczywi ście nielegalnie. Szukał zbytu, żeby je sprzedać. Ale ostrzeżono go, że Niemcy coś wiedzą. Wziął te wieprzki, siekierę i poszedł je zabić. Zabił, zaciągnął pod próg chlewa. A Niemcy już byli u sołtysa Karpia, żeby ten ich prowadził do Piętaka. Ten zaczął- zarzucać świnie gnojem. Idą żandarmi,o cholera,jeden z coprzodu, ja zrobiłem, drugi niez tyłu zauważyłem! i jeszcze jeden. Maryna, Jak szli, wody, to szczotkęten Bartek dawaj! tak ten gnój wyrzu- cał, że trafił w żandarma. I w lament: ~ 144 ~ Niemiec uwie - rzył, że to był przypadek. Dalej, gnój wywalony,Skurwysynu, świnie w gno jak jumasz leżą. meldować, Drugi żandarm to melduj, poszedł żeby cośpatrzeć z tego do było, jednego nie gówno! chlewa, do drugiego, świń nie ma. Poszedł do sołtysa: -

Za Ujściem jest garbata sosna,28 do której był przywiąza ny łańcuch. Na niej „Ojciec Jan” wieszał złodziei, bandytów,- konfidentów, Niemców i innych niewygodnych ludzi. Ta sosna dłuższy czas jeszcze tam stała, a łańcucha nikt nie ruszał. Do- piero taki Pawlos zerżnął tę sosnę, a łańcuch wziął do domu.- Tym łańcuchem przypiął krowę, a pętla, na której wieszali lu dzi, była na szyi krowy. I jakoś tak się stało, że ta krowa pierw szego dnia na tym łańcuchu się udusiła. Ten chłop krowę zjadł, a łańcuch wyrzucił do rzeki. - - Koło Bukowińskiego ukrywał się Rączka, Wilczak z Bi daczowa i jeszcze jakieś chłopy. W wojnę ukrywali się za poma ganie Żydom, a po wojnie za partyzantkę. Chyba ze trzy lata tam siedzieli w schronie. Kiedyś nie dopilnowali, bo popili trochę i zapuścili pożar. To było gdzieś pod bagnem Karpicha. Ja byłem wtedy pożarowym, objeżdżałem lasy i dlatego byłem jednym z pierwszych na miejscu. Zgasiliśmy pożar. Przychodzę nad rzeczkę, patrzę, że tam dziura, w niej władowany leżak, słoma- a w środku stary Krawiec. Mówi mi, żebym dobrze zamaskował pogorzelisko, bo jak się Milicja dowie o tym, to i gajowych po zamykają. Zawaliłem ten ich schron. Tyle co się oporządziłem, a przyjeżdżają czterej milicjanci. Ale nie mieli się czego czepić, bo tylko wypalenisko było – nie było znać, że tam była buda. Dalej jeszcze są schrony w tych lasach, do dzisiaj.

28 -

Franciszek Przysiężniak ps. „Ojciec Jan” był jednym z najbardziej zna nych dowódców operujących w Lasach Janowskich przeciw Niemcom. Po- wkroczeniu Armii Czerwonej ukrywał się do czasu, gdy zamordowano jego żonę. Wtedy stanął na czele oddziału~ 145 NOW, ~ który w maju 1945 r. stoczył jed ną z największych bitew podziemia z NKWD pod Kuryłówką. JAN PARADA PS. „LEŚNIAK” SÓL

Jan Parada (ur. 1921 r.) podczas niespokojnych wojennych lat musiał starać się samotnie przetrwać w Soli, co rusz nękanej przez wojsko niemieckie, szpiegów i złodziejaszków. Jan Parada wspomina także dwutygodniowe szkolenie w obozie partyzanc- kim „Corda” pod Brodziakami, opisuje panujące w nim życie obo- zowe oraz ludzi i wydarzenia, które zapadły mu w pamięć.

W obozie „Corda”

W czerwcu 1944 r. przez 2 tygodnie byłem na placówce za Brodziakami w oddziale Armii Krajowej. Z Soli było nas tam trzech, oprócz mnie Antoni Grabias i Józef Dziwura. Byliśmy młodzi i głupi, więc jak dostaliśmy wiadomość, że przyjmują do oddziału, to poszliśmy. Ale teraz wiem, że to była głupota, bo jak można było dać radę armii? Prowadził nas Józef Dziwura, który pochodził z Brodziaków i znał te tereny. Razem tam nas było kilkaset osób. Jak się było w obozie, to wydawało się nam wtedy, że to jest duża siła, moc~ 146 ludzi, ~ był entuzjazm. Większość czasu spędzaliśmy na ćwiczeniach, takich jak- w regularnej armii. Ćwiczyliśmy marsze, postawy, strzelaliśmy z broni. Nie brakło zajęć z obsługi broni, jej budowy i oczywi ście czyszczenia. W obozie byli wojskowi, więc i uczyli nas po wojskowemu. Spaliśmy w szałasach z gałęzi, w których mieściło się po dwóch lub trzech ludzi. Szałasy rozstawione były co kilka- metrów. Na skraju obozu była wartownia, w której wartownik czuwał cały dzień i noc. Kiedy ktoś szedł do obozu, to wartow nik mógł go wpuścić albo nie, ale kiedy go wpuszczał, to trąbił- w kierunku placówki. Wtedy z obozu przychodziła po „gościa” obstawa. Ta wartownia był zrobiona z kręglaków. Ja nie przy- pominam sobie, żeby tam były jakieś większe baraki. Niedaleko obozu była łąka, a przez nią płynął strumyk, w którym nabiera liśmy wodę i myliśmy się w nim. Do oddziału zaniosłem mojego Mausera, który później tam został. Mało było tam dobrej broni, tylko jeden CKM, kilka RKM-ów i Stenów ze zrzutów. Byliśmy bardzo słabo uzbrojeni.-

Nasi złapali na Woli dwóch ruskich żołnierzy, chyba ja- kichś szpiegów. Byli naszymi jeńcami, a że się bardzo bali, to- uczyli nas, jak zakładać i rozbrajać miny – te czynności pamię tam do dzisiaj. Dopiero po 2 tygodniach przeszkolenia złożyli śmy przysięgę przed dowódcą. Pamiętam, że któregoś dnia w okolicy miał być zrzut, a nam rozkazali wyplantować pod niego teren. Po zrzucie ten cały sprzęt trzeba było pilnować. Zamaskowaliśmy to miejsce- i zaminowaliśmy je niewybuchami i granatami. Dowódca nie chciał, żeby ktoś się tam kręcił, bo i w obozie byli niepewni lu dzie.

W obozie byli głównie chłopaki z Biłgoraja i okolic. Dużo- partyzantów było z Woli i z Brodziaków. Z Biłgoraja kojarzę gajowego Kulińskiego, który był starszy ode mnie; z Woli pa miętam Kozioła; był też gajowy~ 147 bądź~ leśniczy o pseudonimie „Gwóźdź”. Człowiek o pseudonimie „Warszawiak” wykonywał wyroki na Placówce. Czy był z Warszawy, czy taki pseudonim miał, tego nie wiem. - Kucharzem był „Chochla”. Nie można było narzekać - w domu tak dobrze nie karmili. Żywność przywozili z Brodzia ków, a w Brodziakach to chyba skądś skupowali. - Naszego dowódcę pamiętam, jakbym go widział przed sobą. Był młody. W bitwie pod Osuchami wrócił po swoich żoł nierzy i zginął. Kto zabije tę sarnę jednym pociskiem? - Któregoś razu na łące niedaleko obozu pasła się sarna.- Komendant pyta nas: ja trafię, ale ze swojej broni Kil ku powiedziało, że z jednego pocisku się nie da. W końcu wy stąpił ten gajowy „Gwódź” i mówi: . Strzelił i trafił. Dostał nagrodę – ustrzeloną sarnę. Wieczorami siedzieliśmy przy ogniskach i śpiewaliśmy pieśni, najczęściej „Rozszumiały się wierzby płaczące”. Tuż przed zamknięciem kotła na lasy w czerwcu 1944 r. ja i dwóch kolegów z Soli wyszliśmy z obozu i postanowiliśmy się wydostać z okrążenia. Kto tam został jeszcze chwilę dłużej,- to już nie mógł wyjść bez styczności z Niemcami. Nam się udało- w ostatniej chwili. Byliśmy z Antkiem Grabiasem i Józefem Dzi wurą już niedaleko Panasówki, kiedy usłyszałem, że ktoś krzy czy: „Leśniak! Leśniak!” Patrzę, biegnie jakiś chłopak, posłaniec. Ale nie było czasu do rozmowy, bo kocioł się zamykał szybko. Wołali z obozu, żeby wracać. Poszliśmy w kierunku domu i nie trafiliśmy na Niemców. Szpiedzy i złodzieje

-

W okolicy Soli kręciło się dużo złodziejaszków i ban dytów. Wielu ludzi dzisiaj mówi,~ 148 ~że to byli partyzanci, ale tak - naprawdę to byli normalni złodzieje i się pod partyzantów podszywali. Jak przychodzili prawdziwi partyzanci, to oni za- powiadali, kiedy kogoś wyślą po żywność. A siłą zabierali tylko złodziejom, szpiegom i tym, którzy współpracowali z Niemca mi. - Ci złodzieje mieszkali w domach, ale nocami zbierali się w szajki i kradli. Pamiętam, że któregoś razu zawiozłem do mły na półtorej metra zboża. Wtedy to nie było byle co, bo ogólnie była bieda. Jak byłem w młynie z tym zbożem, to przyszła niby to „partyzantka” i zabrała mi całe zboże. - Któregoś razu złodzieje kradli świnie z chlewa u chłopa- na Soli. Postanowiliśmy z kolegą, że ich przegonimy, albo cho ciaż nastraszymy. Poszliśmy za chałupami od strony pól wKuda kie idioszrunku obory. Jeden z nich był w chlewie, a drugi pilnował przed- drzwiami. Podchodzę bliżej, ale mnie zobaczył i krzyczy: ? Mówił niby po rusku, ale czy to był Rosjanin, czy się pod szywał? Jak mnie zobaczył to strzeliłem w jego stronę, ale tylko tak dla postrachu. Cofnął się do środka. Za chwilę słyszę serię z jakiegoś karabinu, chyba ze STEN-a. Pomyśleliśmy sobie, że jak oni są uzbrojeni, to im i tak rady nie damy. Wycofaliśmy się.- Na Rudzie Solskiej był taki jegomość, który trzymał szta mę z Niemcami i przekazywał Niemcom informacje. Któregoś razu z rana partyzanci złapali go na spaniu i obstawili dom. Nie wiem jak, ale im się wymknął i uciekałstój, ze stój!strachem przez Sól w kierunku Biłgoraja. Za nim biegł z wyciągniętym pistoletem Franciszek Nizio „Jagoda” i krzyczał: Ale tamten tak szybko uciekał, że aż zdołał się ukryć gdzieś w Biłgoraju. - W Soli szpiegował sołtys, który był złym człowiekiem.- Wydał niewinną kobietę, panią Radawiec, która mieszkała sa motnie w lesie w kierunku Dąbrowicy. Ona do wsi przycho dziła tylko wtedy, kiedy czegoś potrzebowała, bo biedna była i oprócz krowy nic nie miała. Sołtys doniósł na nią do Niemców- i ich tam zaprowadził. Byłem później u niej w domu. Tak ją bili, że aż krew po ścianach tryskała.~ 149 ~A tę krowinę, co po niej zo stała, to sobie ten sołtys zabrał. Później przyjechali partyzanci, zabrali go i już nie wrócił. Grunt to dobra kryjówka

-

Wtedy zimy było sroższe niż dzisiaj, zdarzało się, że śnie gi sięgały wyżej kolan. A Niemcy nie patrzyli na to i codziennie gnali ludzi do pracy przy ścince drzew. Wstawaliśmy rano, kto nie miał konia, to i tak musiał iść pieszo na zrąb. Ja jeździłem- razem z kolegą w lasy od strony Dąbrowicy. Sprzęgaliśmy się do sani we dwóch i jechaliśmy szukać tego cięcia. Drzewa leża- ły zasypane śniegiem, musieliśmy je odkopywać, segregować, a później wieźć swoim zaprzęgiem albo na Rapy pod Biłgora jem, albo aż na Andrzejówkę czy Korytków. Tak pracowaliśmy ciężko ze 2 lata, a może i więcej. - Jednego razu wracałem wieczorem do domu i widzę, że u sąsiadahalt stoi jakaś furmanka. Myślałem, że może do niego ku piec po konia przyjechał. Mijam tę furmankę, a tu słyszę nagle głośne- Skąd ! Nie wiem, co robić. Nie uciekam, stoję. - Od kolegi idę, bo mieliśmy do lasu jechać – pyta. Mówił po polsku, bo to pewnie jakiś Ukrainiec był. - Ty wiesz która godzina . ? Patrzę, a on bierze karabin za lufę i zamierza się na mnie. Chciał mnie zabić po cichu kolbą. Kiedy podniósł karabin, to ja się skuliłem i chodu! Jakoś udało mi się uciec. - Któregoś razu znowu wieczorem wracałem do domu. A w tym czasie we wsi była żandarmeria niemiecka, która szu kała ukrywającego się tutaj Żyda. To się działo po tej stronie wsi- od Dereźni, gdzie rzeka płynie. Wtedy tam nie było budynków, więc Żyd chciał tamtędy uciec, ale Niemcy go dognali na rowe rach. Na szczęście miał przy~ sobie150 ~ pusty worek, bo jakby przy - nim znaleźli jakieś pożywienie, to zaczęliby go wypytywać, skąd ma jedzenie. Mógłby się wygadać, że od kogoś ze wsi i był by problem. Niemiec kazał mu iść przodem, a sam szedł za nimi i bił go pałą. Prowadzili go do końca wsi i zastrzelili gdzieś przy moście. Ja w tym zamieszaniu jakoś się prześliznąłem do domu. Podczas akcji wysiedleńczych udawało mi się zawsze tak sprytnie chować, że Niemcy mnie nigdy nie złapali. Podczas pierwszej akcjipoczątkowo planowaliśmy się ukrywać z kolegą- na starym budynku z piwnicami, który stał po drugiej stronie drogi. Ale później zaczęliśmy się zastanawiać, czy jeśli Niem cy pobędą we wsi kilka dni, to czy damy radę tam wytrzymać. W końcu się dogadaliśmy, że każdy chowa się na własną rękę. Podwieczorek sobie przygotowałem, żebym miał co jeść, gdyby mnie złapali, i poszedłem do swojej stodoły, skąd przez szpary od drzwi patrzyłem na pola. Widzę tyralierę niemiecką zbliżającą się od strony Dąbrowicy. Boję się, nie wiem, co robić.- Widzę, że Niemcy są coraz bliżej. Rozglądam się po stodole za kryjówką. A była tam komora z powałą, a na niej słoma. Wysze dłem na tę powałę, słoma trzeszczała, jak tylko zrobiłem jakiś ruch. Linia doszła do wsi. Wszedł Niemiec do stodoły. Otworzył- drzwi i próbuje wejść do komory, ale tutaj zamknięte. Zajrzał w zapole, ale tam tylko trochę słomy. Odpuścił. Poszedł na po dwórze. Ulżyło mi.

Po tej akcji we wsi zostało bardzo mało chłopów, byłem- jednym z ostatnich. Bałem się, że może ludzie ze strachu zechcą- mnie wydać, ale bez względu na wszystko nie chciałem iść. My ślałem sobie, jak mnie zabiją, to zabiją, ale sam nie pójdę. Nie którzy przychodzili i mówili mi, żebym poszedł, bo wszystkich wybiją. Nie chciałem iść. - Podczas drugiej akcji chowałem się na przydrożnej ka pliczce, w której miałem przygotowaną kryjówkę. Wydarłem jedną deskę z powały i tą dziurą wchodziłem spokojnie na górę. Stamtąd mogłem obserwować wszystko, co się działo dookoła. ~ 151 ~ KLEMENTYNA BRODZIAK (z d. Róg) BRODZIAKI

Klementyna Brodziak (ur. 1925 r.) wspomina życie miesz- kańców Brodziaków w sąsiedztwie obozu partyzanckiego, czyli tzw. Placówki. Nie znajdziemy tutaj uproszczeń – pani Klemen- tyna opowiada o żołnierzach polskich z kampanii wrześniowej, relacjach wiejskiej ludności z Żydami, jasnych i ciemnych aspek- tach życia partyzanckiego, o historii porucznika Tadeusza Pio- trowskiego „Pazura” oraz o czasach, kiedy najbezpieczniejszym domem był leśny schron.

Żyd Dowid

Jak była wojna w 1939 r., to we wsi, po chałupach było pełno polskiego wojska. Pamiętam, że u nas w domu jedli i się kręcili na podwórku. Jedni przychodzili, inni odchodzili. -

Mój szwagier Maksym~ 152 Perkowski ~ był w żandarme rii wojskowej w Grudziądzu, kiedy urodziła mu się córka. Jak - wybuchła wojna, to z oddziałem zawędrował tutaj, walczył z Niemcami, miał przestrzeloną jedną nogę. Kiedy stacjonowa li na Smólsku, to przyszedł tutaj a przełożonym powiedział, że idzie na Brodziaki do żony. Nie wiedział jeszcze o tym, że ma córkę. Kiedy był u nas, to usłyszał, że coś zapłakało na łóżku. Spytał, co to było, a jego żona odpowiedziała, że to jego córka. Daliśmy mu cywilne ubranie i już go nie puściliśmy do armii. Chciał wracać, mówił, że będzie dezerterem, ale w końcu go przekonaliśmy i wzięliśmy do lasu do schronu. - Mój przyszły mąż, Józef Brodziak był w oddziale sape rów, stacjonowali gdzieś w Równem. Jak wybuchła wojna, to trochę walczyli, a później jak się wszystko rozprzęgło, przyszli- z kolegą Michońskim z Aleksandrowa do domu. Opowiadał, że nocami ukrywali się przed Ukraińcami w kopicach siana na łą kach. - Jak było bombardowanie Biłgoraja, to Wolf, Niemiec mieszkający na Różnówce, jeździł motorem w białych ręka wiczkach po mieście i dawał znać Niemcom, w co mają strzelać. A przed wojną on był poważanym obywatelem, chodził po wsiach i tłumaczył chłopom, że nie mogą się godzić na takie wykorzystywanie przez panów.

Któregoś dnia, jak już polskie wojsko było rozbite, jechał- z Aleksandrowa na Biłgoraj oddziałek niemiecki. Wtedy droga biegła przez Brodziaki i obok naszego płotu. Na płocie suszy- ły się baniaki, a Niemcy, przejeżdżając, brali sobie które lepsze i jechali dalej. Najbardziej szkoda mi było takiego ładnego, nie bieskiego baniaczka, ale nic przecież im zrobić nie mogliśmy. Przed wojną na Brodziaki codziennie przychodził Żyd o imieniu Dowid. Sprzedawał u nas bułeczki i skupował od- ludzi jakieś towary. Było tak, że dopóki w mieście byli jeszcze Żydzi, to ludziom żyło się lepiej, bo mogli sprzedać im coś swo jego. Za to później, jak Niemcy Żydów wybili, ludzie zaczęli się martwić, że będzie jeszcze ~ większa 153 ~ bieda. Ten Dowid często - u nas się zatrzymywał, przychodził do domu, jadł z nami i roz mawiał. Kiedy na początkuNo Rogowa, wojny wstawać, w Biłgoraju nie ma byli co Rosjanie, leżeć, teraz to naszktóregoś rząd dnia jest. zajrzałDo roboty. do nas, a akurat wtedy mama sobie leżała. Powiedział do niej: On trzymał z Ruskimi i wtedy jeszcze był pewny swego. Niedługo później u mojego taty ukrywało się przed Rosjanami siedmiu polskich policjantów. Oni nocowali u nas w stodole. Przyszedł do nas ten Dowid i zauważył ich, a później naskarżył, że oni są na Brodziakach. Żołnierze ruscy przyjechali- na furmankach od strony Biłgoraja, a on z nimi. Przyszedł do- wsi aż na sam ugór i pokazał im, w której stodole są ci policjan ci. O tym, że on doniósł powiedzieli nam później furmani z Róż- nówki, którzy przywieźli żołnierzy i Dowida. Wtedy oni wozili ludzi furmankami po Biłgoraju i tym zarabiali. Jak zauważyli- śmy wojsko, to pobiegliśmy do stodoły, otworzyliśmy drzwi- i kazaliśmy tym policjantom uciekać do lasu. Żołnierze ich zo baczyli i strzelali, a że pod lasem wtedy było ogrodzone, to jed nego postrzelili w półdupek, a drugiemu przestrzelili ubranie. I tak mieli dużo szczęścia, że nikt nie zginął. - Wtedy ojcaPolicyja, i brata Policyja! Franciszka nie było w domu, bo była jesień i robili w polu. A żołnierze przyszli do nas na podwór ko i krzyczeli: Zaczęli robić rewizję w stodole i szopie. W szopie znaleźli oficerki brata. Jeden żołnierz złapał buta, ale żona Franka, Karolka, też złapała i nie chciała dać. Nie puściła i but się został. Żołnierze poszli sobie, a i ci policjanci do nas już nie przychodzili. - - W tym też czasie ukrywał się u nas żołnierz polski, po chodzący ze Lwowa. To był chyba jeszcze wrzesień, bo pamię tam, że pomagał nam kopać kartofle. Dowid go zauważył, ale ten żołnierz i tak zabrał się i powiedział nam, że idzie do domu. I poszedł. A ten Żyd mówił nam, że zabrało go ruskie wojsko. Ale może tylko tak mówił, żeby nam dokuczyć. Później, jak do Biłgoraja~ 154 przyszli ~ znowu Niemcy, zrobili - - rewizję u tego Żyda i znaleźli u niego niemiecki mundur. Aresz towali go, a kiedy siedział w więzieniu, jego żona spotkała mo- jego tatę w Biłgoraju i prosiła go, żeby ratował Dowida. Ale tata nie mógł nic zrobić. Niemcy powiesili Dowida za nogi w chle wiku tak, że był głową w gnoju. W końcu zmarł. Później jego żona chodziła po Brodziakach i opowiadała, że zabili go przez mojego tatę, bo on nie chciał mu pomóc. Sztuka ukrywania

Przy drodze prowadzącej przez Brodziaki wisiały na drzewach metalowe blachy ostrzegawcze. Jedna obok drugiej,- a na ziemi pałka, służąca do uderzania w te blachy. Były one tam od kiedy pamiętam, z dawien dawna i służyły ostrzega niu przed niebezpieczeństwem. Jeśli się usłyszało dźwięk tych blach, trzeba było uciekać w las. Podobnie jak ktoś wiedział, że- nadchodzi niebezpieczeństwo, uderzał w blachy. Kiedyś na wsi było większe zjednoczenie, a że zagrożeń też było dużo, to lu dzie sobie pomagali bardziej niż dzisiaj. Czasem słychać było odgłos tych blach ze Smólska, wtedy nasi partyzanci jeździli tam im pomagać. Jeden schron mieliśmy w Nakle pod rzeką od strony Brodziaków. Jak go kopaliśmy z bratem, to była już noc. Franek miał rydel, ale ciężko mu było z korzeniami, bo nie miał noża. Kazał mi pójść po nóż. Bałam się, bo w sieni leżała zabita ciotka Rogowa. Jak by mnie złapała? Jak szłam, na ugorze pasł się koń,- a jego cztery nogi do nieba wyglądały jak ludzie. Poszłam po- nóż nie do nas, ale do dziadka na górkę. Później Franek wybie rał ziemię z korzeni i wrzucał ją do wody, a ja po wodzie cho dziła i ubijałam, żeby nie było śladów. Wejście do schronu było w korzeniach. Jednak nigdy nie korzystaliśmy z tego schronu w Nakle, może był za blisko wsi? - Inne, lepsze i lepiej położone~ 155 ~ schrony mieliśmy zrobio - ne w ordynackim lesie. Te miały dach, na którym rosły drze wa. Ziemię z nich wybieraną wynosiliśmy dalej, a do środka przynosiliśmy szczecinę i mech. Mech też kładliśmy na wierzch schronu, z zewnątrz. Wieko podnosiło się, biorąc za choinkę- z góry. Tamten schron był duży, nawet duża skrzynia w nim się zmieściła. Jeden nasz schron w tym lesie znaleźli chłopi z Hed wiżyna, którzy mieli tutaj łąki. Musieliśmy stamtąd wszystko zabierać, a później poszli nasi i tych Hedwiżyniaków pognali stamtąd. Wtedy oni naskarżyli na nas i Niemcy zaaresztowali Maksyma Perkowskiego, mojego szwagra. Po wojnie poszliśmy tam, gdzie były te schrony z bratem i szwagierką. Odkopaliśmy kołdry i maszynki do mięsa.

Za to w schronie pod stodołą chowaliśmy świnie. Raz- moja mama dawała im jeść, a wtedyoj ciotko, naszedł wolałbym partyzant was tutaj Mazur nie zobaczyć.z Aleksandrowa, Teraz jak który Wam później świnia zginął zginie, pod to na Osuchami. mnie będzie On to zo baczył i mówi do mojej mamy: . - Mieliśmy też schron pod szopą. Raz tata się chciał w nim schować, bo jakieś wojsko przyszło do wsi. Był wtedy w kożu chu, chciał się wcisnąć do schronu, ale ugrzązł. Nie mógł się- przecisnąć ani do środka, ani na zewnątrz. Sama nie mogłam go wyciągnąć, pobiegłam po mamę i jakoś dałyśmy radę go uwol nić. Śmiechu trochę z tego było przynajmniej. - - Złodziejaszki kręcili się po lasach i wsiach w okolicy. Jed ni siedzieli gdzieś na Księżej Górze i oni najczęściej przychodzi li na Brodziaki. Ludzie gadali też, że inni są na Okopinej Górze, ale nie wiem, gdzie to jest. Oni chowali się po takich ostępach, bo ich ganiali i partyzanci, i wojsko niemieckie. Kiedyś przyszli do wsi i zabrali 6 jałówek, a chłopi byli wtedy chyba na jakiejś zbiórce partyzanckiej pod Majdanem.- Wtedy za złodziejami poszli Józef Brodziak, Marcin Brodziak- i Stanisław Paluch i w lesie zabrali im zrabowane dobra. Ty dzień później znowu przyszli, złapali jednego z naszych i zrabo wali wieś. Wypuścili go dopiero~ 156 w ~ lesie. - - W czasie wojny Kałmuki byli gdzieś pod Aleksandro- wem, ale zapuszczali się końmi nawet na pola pod Brodziaka mi. Ja ich nie widziałam, ale słyszałam opowieści, że byli bar dzo łasi na kobiety. Jednego Kałmuka złapali na polach nasi brodziaccy partyzanci. Przyprowadzili go do nas na podwórko- i zamknęliczegoście w gośpichlerzu, nie zabili? gdzie Po co go trzymać pilnowali. to paskustwo? Ten budynek to był później sklep. Partyzanci dali znać Aleksandrowcom a oni pyta ją: Później - przyjechała po niego partyzantka ruska i go zabrała. - Wtedy były tak straszne pchły i wszy, że ciężko to opo wiedzieć. Jak się przeszło przez podwórko, to na nogach zo stawała czerniawa pluskw, pcheł i innego takiego dziadostwa. I w domach nie było lepiej. Można było z tym walczyć tylko ukropem, gotowało się popiół, a później prało się ubranie w tej wodzie z popiołem. Placówka

- - Przed wojną na Brodziakach u każdego była broń po chowana. Chłopi chodzili w lasy ordynackie na polowania, cho- ciaż mieli zabronione. Broń się przydała później w partyzantce, a i po wojnie dużo sprzętu po wsi i w lesie było pozakopywa nego. - Nasi partyzanci chodzili na placówkę, jak były ćwiczenia i jakieś akcje. Tak to siedzieli w domach. Brat Franciszek opo wiadał, że jeden z naszych partyzantów zabrał komuś menażkę na placówce. Komendant „Cord” chciał za to go rozstrzelać, ale nasi chłopcy pojechali na Placówkę i go uprosili, żeby dał mu jeszcze jedną szansę. Bo to tylko głupia menażka. Komendant się zgodził, ale powiedział,Hola, że musi stój, zostaćkładź sięza toty ukarany biciem pasami. Pierwszy bił Takgo Władek się bije. Solak. Ale chyba bił lekko, bo komendant powiedział: . I sam zdzielił Władka i powiedział: Później już nasi bili mocno. ~ 157 ~ -

Na Placówce wśród partyzantów był Józef, którego na- zywali „Warszawiak”, on wykonywał wszystkie wyroki. Kiedyś, jak byli u nas, to on się mi chwalił, jak zabił nauczycielkę z De Jeszczereźni niby się poza to,pierwszym że nosiła razie truskawki obejrzała, do Niemców.bo jakoś nie Wtedy trafiłem, ona aletam jak była strzeliłem złapana razemdrugi raz, z Katarzyną to padła Różyńską.i już nie wstała. Mówił do mnie:

Śmiał się do mnie. U niego człowieka zabić to było nic. On z Osuch nie wrócił. - Nieraz słychać było stamtąd strzały – pojedynczy zna czył egzekucję. - W środku wsi pod kasztanem, między chałupami był- duży wspólny plac. Któregoś dnia przed okrążeniem niemiec kim było tam zebranie ludzi z Brodziaków. Byli chłopi, party zanci i reszta. Pamiętam to, bo tam byłam. Ludzi było bardzo- dużo, porozsiadali się na trawie, a zebraniu przewodniczył- Wawrzyniec RógNie ps. poznacie, „Lis”. On jak tłumaczył tutaj będzie. ludziom, Nie kłopoczcie że pod Bro się, Niemcówdziakami siębędzie wygoni. bitwa, a jak Niemcy wieś spalą, to rząd wysta wi nowe domy. Tak wtedy mówił… - - A jak była akcja Wicher II, to tutaj zostali nasi partyzan ci, pod dowództwem porucznika Tadeusza Piotrowskiego Pa zura. Za to pod Osuchy poszli Jan Brodziak (Wonitka), Marcin Brodziak i Wawrzyniec Róg ps. „Lis”, który nie wrócił. - - Pluton Piotrowskiego miał bronić mostu przy leśni czówce. Nasi chłopi zaczęli mówić Pazurowi, że tutaj nie bę dzie strzelania, bo wtedy wieś spalą. Ich było kilkunastu, a na nich szła cała armia… Przecież to głupota była. Pazur bałTadziu, się, maszże jak mnie nie wykona słuchać, rozkazu, bo jak nie, to dowództwoto Cię zastrzelę. go ukarze Nie damy za to. wioski Mój nabrat stracenie. Franciszek Nas Róg jest garstka,ps. „Dąb” a stanąłty się chcesz nad nim z Niemcami i mówi: bić? - tamtych posłucham, to mnie ci zastrzelą, tych posłucham, to mnie tamci zastrzelą Pa zur płakał i mówił: ~ 158 ~. W końcu posłuchał naszych, bo wiadomo było dobrze, że jakby się bili tutaj z Niemcami, to wieś byłaby spalona. - - Oni wycofali się w lasy i już byli odcięci od głównego od- działu. Dlatego nie poszli na Osuchy. Później, jak jakoś się wy mknęli z kotła, to ukryli się w schronach w lesie za Ładą. Mieli śmy tam taki duży schron, z pierzynami i jedzeniem: chlebem, dzieżeczką sera… Przyszli schlapani, przemoczeni, musieli przechodzić przez jakąś wodę albo deszcz wtedy padał. Wleźli w tę pościel, wszystko zamoczyli i zjedli też prawie wszystko. - Po akcjach i po Osuchach, jak już na Placówce nikogo nie- było, poszło kilku chłopów i jedna kobieta wykopać wódkę, któ rą partyzanci zrabowali z niemieckiego pociągu. Później opo Hofwiadał Hof! mi Hof to Hof!Stanisław Paluch, że poszli nasi partyzanci tam, pozakasywali rękawy i chodzili dookoła Placówki, krzyczeli: Jak tamci ichzachciało zobaczyli im i się usłyszeli, wódki, toto imw dalinogi- śmyod razu! Ta kobieta tak uciekała po pokrzywach, że później cała była w bąblach. Stach mówił: . Dylematy „Pazura”

W wojnę mieszkaliśmy jeszcze w starej chałupie, której już dzisiaj nie ma. Pamiętam, że przychodzili do mojego brata- partyzanci z Placówki i z lasów. Chłopi siedzieli i gadali w izbie,- pamiętam, że lampa naftowa wisiała na drucie i świeciła. Ja by łam ciekawa i zaglądałam do nich przezJa ci drzwi, chorobo chciałam pozaglądam posłu! chać, o czym gadają i zobaczyć broń, a nagle jak mama mnie nie trzaśnie, aż poleciałam na ziemię. Nic się nie odezwałam na to, tylko poszłam w kąt i płakałam. Pamiętam, że partyzanci za stodołą powiesili gazetę na brzozach, które rosły na miedzy ze stryjami, dali nam, dzieciom, pistolet i kazali strzelać w tę~ gazetę.159 ~ Nie pamiętam, kto jeszcze ze mną tam był. Tak nas strzelać uczyli. 29 Kiedy była słynna akcja na więzienie biłgorajskie , to partyzanci przechodzili przez Brodziaki i wstąpili do nas. Szli- gdzieś z józefowskich lasów. Do nas do domu wstąpiło troje partyzantów: kobieta i dwóch mężczyzn. Byli ubrani zwyczaj nie, ale ciepło, bo wtedy było zimno. Mama naszykowała im jeść, jedli i rozmawiali sobie. Przyszli zaraz po obiedzie, a poszli pod wieczór, więc trochę posiedzieli. - Kiedy odeszli, to niedługo później od strony Biłgora ja słychać było strzały. Jak strzały ucichły, to po jakimś czasie naszła do wsi chmara ludzi. Pamiętam, że jak przyszli do nas- do chałupy, to powietrze zrobiło się aż jakby ciężkie od nich. Wtedy brat Franek przyprowadził do nas po raz pierwszy „Pa- zura”, którego odbili z więzienia. Długo u nas nie byli, bo bali się Niemców. Niedługo później przyszli do nas Niemcy, ale party zantów już nie było.

Tadek Piotrowski „Pazur” ukrywał się u nas na chlewie- po akcji na więzienie. Tam spał, i siedział niemal przez cały czas. To było jeszcze przed Osuchami, jeszcze zanim został porucz nikiem. Zdarzało się, że czasem przemykał do nas do chałupy trochę pogadać. Trochę się baliśmy, bo ludzie wiedzieli o tym.- Przyszła wieść, że Niemcy mają robić rewizję. Wtedy Tadek- zdecydował, że nie będzie nas narażał i schowa się gdzieś in dziej. Najpierw poszedł do znajomego na Sędłaki, ale go nie za stał. Poszedł do innego kolegi, z kolei tam żona nie zgodziła się,- żeby został. Później budzę się którejś nocy,: Ja już bo nie ktoś pójdę tłucze nigdzie. we Siadłemdrzwi. Ciekawska w lesie i myślałem, byłam, więc że zamarznę.wstałam i patrzę,Dajcie miże siedziećbrat otwo na chlewie.rzył drzwi, Będę a tam tam Tadek. siedział, Wszedł jak mi i mówi przyniesiecie jeść, to dobrze,

29 - Miała ona miejsce 24 września 1943 r. i została przeprowadzona przez- Kompanię Warszawską oraz oddziały AK por. Jana Turowskiego ps. „Nor bert” i por. Adama Piotrowskiego~ ps. 160 „Dolina”, ~ pod dowództwem kpt. Tade usza Sztumberk--Rychtera ps. „Żegota”. Uwolniono wtedy 72 więźniow. jak nie, to też jakoś będzie. Nie chciały mnie nigdzie indziej. Nic od was nie chcę tylko dajcie mi tam się chować

, . I został u nas. On pochodził z zachodu, jego ojciec był policjantem w Biłgoraju. Tadek do niego przyjechał przed wojną i został w Biłgoraju. - - Było już po wojnie, kiedy w końcu zabrał się i po szedł od nas. Doszedł aż do Grudziądza, gdzie spotkał kobie tę, Niemkę, z którą się ożenił. Później brat Franek jeździł do niego, bo handlował włosianką, którą sprzedawał w Polsce. Pisali ze sobą, więc brat miał adres. Pojechał bez uprzedzenia,- przyszedł dotamtych domu, a Tadka nie było, bo był w pracy. Żona się go wypytywała,Mąż paniskąd jużzna idzie jej męża. On powiedział, że spod Biłgora ja, jeszcze z czasów. A jak wracał Tadek, to brat mówi do niej: . Ona mówi, że za wcześniej jeszcze. A to był faktycznie Tadek, którego brat poznał po chodzie. - - Później, jak ona się dowiedziała, że Tadek był w party zantce i zabijał Niemców, to zmieniła się całkowicie. Znienawi dziła swojego męża. Brat już tam później nie jeździł. Uciekajcie, bo zabierają

W akcję wysiedleńczą szczęśliwie nam udało się uciec. Brodziaki miały być otoczone z dwóch stron, z Aleksandrowa i Biłgoraja. Z Aleksandrowa wojsko miało odciąć drogę do lasu.- Ale chłopi z furmankami przywieźli Niemców z Biłgoraja za- wcześnie, przyjechali najpierw na gajówkę, popatrzyli, że woj ska jeszcze nie ma, więc przyjechali do wsi. Stanęli przy chału- pie Stasia Roga, na środku wsi. Otworzyli do nas bramę i nosili- wodę dla koni, a Niemcy dalej czekali na furmankach i obser wowali ludzi. Ci furmani powiedzieli nam, że z Wymysłówki lu dzie już zostali zabrani, a teraz kolej na Brodziaki. Dlatego wiele osób uciekło.

Wtedy mięsiłam ciasto~ 161 w dzieży~ i mieliśmy piec chleb, uciekając, wzięłam ser ściekający jeszcze z całym woreczkiem. Uciekliśmy za stodołę i w stronę lasu, po drodze mówiliśmy- spotkanym ludziom, głównie pastuchom, żeby uciekali, bo mają zabierać. Ukryliśmy się w schronach w lasach za Ładą, gdzie by liśmy kilka dni. Mieliśmy tam krowy, a mleko doiliśmy w hełmy, które zostały po wojnie w 1939 r. Siedzieliśmy tam kilka dni, czasem przychodziliśmy do domu wziąć, co najpotrzebniejsze, a później znowu się ukrywaliśmy. - Pod kapliczką na Brodziakach pochowany był żołnierz polski, który zmarł w okolicy podczas wojny w 1939 r. Pocho wano go tuż przy kapliczce, a później jego ciało zabrała rodzina. Niedaleko tego żołnierza później pochowano Agnieszkę Róg, moją ciotkę, która zginęła w akcję. Ona została w domu i chowała się w piwnicy. Wychodziła, a Niemiec był na górze i strzelił w nią. Później chłopi wyciągnęli ją z piwnicy i położyli w sieni, złożoną w płachcie. Jak już było ją czuć i trzeba było- pogrzebać ciało, wzięli drążek, złapali za cztery rogi i ponieśli. Ale wcześniej narobiliśmy im papierosów z pokrzywy, pozakrę caliśmy, a chłopy, co ją nieśli, to palili tę pokrzywę i trochę mniej czuli ten smród. Zanieśli ją pod kapliczkę, wykopali grób koło tego żołnierza i tam ją razem z płachtą wrzucili. Później, jak jej syn wrócił zza drutów, to ją odkopał i pochował na cmentarzu.- W akcję ludzi zegnali u nas na zagrodzie, a tych, co mie li być zabrani, zamknęli później w stodole u Palucha. Młodzież zostawili do roboty, dojenia krów, koszenia trawy dla koni itp. Wtedy każdy ukrywał się, gdzie mógł. My, jak już byliśmy w lesie, chowaliśmy się pod smrekami. Ja trochę tam spałam. Obława szła Hof niedaleko hof! Hof nas,hof! widziałam Niemców, pamiętam, mieli lewe rękawy pozakasywane, jak szli. I jeden do drugiego nawoływali: Niektórym udało się szczęśliwie uciec. W którąś akcję Józef Paluch przegadał Niemcom, że pójdzie po żonę i dzieci, które były w polu w tym czasie.~ 162 ~ Niemcy go puścili, poszedł, rodzinę z pola zabrał i uciekli w las. Romek Brodziak z kimś jeszcze ukryli się pod mostkami przy drodze, a na mostku stała warta niemiecka. Feliks Róg i jeszcze ktoś poszli kosić trawę dla koni, bo im Niemcy kazali. Jak poszli, tak już nie wrócili.

Brodziaki były ostrzelane przez samoloty niemieckie- w dniu Pańskiego Przemienienia, w niedzielę. Wybieraliśmy się wtedy na odpust do Biłgoraja, było rano, bo pamiętam, że by- dło dopiero wyganiali na pastwisko. Wtedy naleciały samoloty i ostrzelali wieś, zapaliła się chałupa Truśków (Rogów), w któ rej było dużo przędziwa. Paliło się też u Kotków (Solaków), ale tam ugasili. Za to w chałupie na górce, u Brodziaków, zapaliły się ubrania na maszynie, które chciała gasić babcia Katarzyna- Brodziak. Wtedy dostała kulkę w pośladek. Mój przyszły mąż- Józef spał wtedy na strychu, a jak było bombardowanie, to cho wał się przed kulami dookoła komina. Najbardziej ucierpia ła chałupa Truśków, bo co ludzie próbowali gasić i ugasili, to znowu przyleciał samolot i ostrzelał pociskami zapalającymi. Strach było przecież się pokazywać. Ja tylko krzyknęłam przez ścianę stryjom, że się pali u Truśków i uciekłam. Ze starszych oprócz tej Agnieszki Róg w wojnę zginął z Brodziaków też Stanisław Róg, który nie wrócił z Majdanku i ojciec Jana Brodziaka (Wonitki), który umarł u Baora na wsi pod Zamościem.

Antoni i Michał Maciocha, którzy mieszkali nad rzeką,- podobno w wojnę ukrywali Żydów. Przyjechali Niemcy i ich aresztowali. Siedzieli w więzieniu jakiś czas, a później ich za mordowali.

~ 163 ~ HONORATA ĆWIKŁA (z d. Dziduch) RUDA SOLSKA

Honorata Ćwikła (ur. 1932 r.) opowiada o 19-letnim bra- cie Janie Dziduchu, który dostał się do niewoli pod Osuchami i zo- stał rozstrzelany 4 lipca 1944 r. na Rapach k. Biłgoraja.

Przysięga

-

Mój brat, Jan Dziduch, miał 19 lat, kiedy zginął w egze kucji na Rapach pod Biłgorajem. Niemcy złapali go na bagnie pod Osuchami… - Ja wtedy miałam 12 lat, ale brata nie pamiętam zbyt do brze. Dobry był chłopak, ale mało był w domu. Kiedyś chłopcy- w jego wieku chodzili na służbę, bo co mieli w domu robić? On- służył u gospodarza Czerwonki w Bukownicy i nieraz przejeż dżał przez lasy do domu na Rudę. Gdzieś tam po drodze spoty- kał się z partyzantami. Złapał z nimi kontakt i do nich przystał. Wiem, że nie był zapisany do~ 164 żadnej ~ organizacji, był niezrze szony. W akcję Niemcy pozabierali tych Czerwonków, u których służył. No i wrócił do domu, ale był tutaj niedługo. Jakby został jeszcze trzy dni, to by pewnie przeżył, bo Niemcy okrążali już lasy. Pamiętam, stałam z mamą pod dużym dębem za naszą stodołą. Było bardzo gorąco w końcu czerwca. My tam stoimy z mamą, a on idzie w naszym kierunku, w pole. Za pazuchą miał kawałek- A gdzie chleba.ty idziesz? Mama się go pyta: - Do lasu

- A po co ty– on idziesz mówi. do lasu? Nie masz w domu co jeść? Nie idź!

A Muszeon powiedział iść, bo żem na przysiągł…to tylko: – I poszedł. Wtedy go widzieliśmy ostatni raz. Osuchy i Rapy

- Poszedł pod Aleksandrów, gdzie30 się zbierali partyzanci. Później pomaszerowali pod Osuchy . Tam, kiedy zostali rozbi ci, to każdy ukrywał się na własną rękę. Mój brat chciał schować się na moczarach. Ludzie, którzy wrócili z Osuch, opowiadali- później, że Janek poszedł łąkami na bagna. Wszedł na moczary i siedział po pas w bagnie. A Niemcy poszli z psami za jego śla dem. Złapali go i zabrali z innymi do Biłgoraja. Przez kilka dni słuch o nim zaginął. Dopiero pod koniec czerwca dotarły do nas wiadomości, że brat żyje. Trafił, razem 30z innymi schwytanymi w niewolę partyzantami, do więzienia-

Bitwa pod Osuchami była największą~ 165 ~ bitwą partyzancką na okupowa nych ziemiach polskich, miała ona miejsce w dniach 25-26 czerwca 1944 r. Gestapo w Biłgoraju. - Któregoś dnia przyszedł do nas na Rudę Ukrainiec z Bu dziarzy. Tego Ukraińca Niemcy złapali w lesie i zamknęli razem- z partyzantami. Puścili go, bo Ukraińcy dobrze żyli z Niemcami. I jak wracał do domu, to wstąpił do nas, bo Janek kazał mu prze kazać rodzicom, że jest w więzieniu w Biłgoraju. Janek prosił, żeby mu coś podać z domu. Rodzice dali mu kalesony, koszulę i trochę machorki na papierosy. Tyle wiedzieliśmy o bracie, co nam powiedział ten Ukrainiec. - Minęło bez wieści kilka kolejnych dni. Później się do wiedzieliśmy, że w tym czasie więźniowie byli przesłuchiwani i torturowani, siedząc w zimnej piwnicy zanurzeni w wodzie sięgającej pasa… - W niedzielę szliśmy z rodzicami do Kościoła Świętej Ma rii Magdaleny w Biłgoraju. Tam zobaczyliśmy obwieszczenie o tym, że Niemcy zabili 60 ludzi. Nie było tam napisane, gdzie to się stało. Na liście przeczytaliśmy imię i nazwisko mojego brata. Nie mogliśmy go pochować po chrześcijańsku, ludzie bali się pytać. - - Po miesiącu od egzekucji w lesie na Rapach pod Biłgora- jem znaleziono mogiłę pomordowanych. Kiedy Niemcy mordo wali partyzantów, to gdzieś w okolicy pastuchy paśli krowy. Wi dzieli, że coś w tym miejscu się działo. Jak Niemców już tutaj nie było, to dali znać władzy o tym wydarzeniu. Niemcy na mogile posadzili młode sosenki i przykryli mchem, aby ją zamaskować.

Jak odkryto ten grób, to tam była ekshumacja. Trupy- wykopywano i badano. Ja byłam w domu, a tam pojechali tata- z mamą. Opowiadali, że podczas tej egzekucji jeden z partyzan tów wpadł żywy do dołu, bo kula go nie trafiła, a inni go pocią gnęli za sobą. Związali ich drutem kolczastym po pięć osób. Ci przywiązani końcami drutu, zwróceni byli twarzami w stronę tych w środku. Przed zastrzeleniem ich jeszcze bili. ~ 166 ~ -

Rodzice zrobili trumnę i przywieźli ciało Janka. Następ ne kilka dni pamiętam bardzo dobrze. Położyli go pod płotem- koło bramy. Trumna była otwarta i myśmy do niej chodzili. On- wyglądał prawie jak żywy, tylko już robaki zaczęły po nim cho dzić i czuć było ciało. Pochowaliśmy go na cmentarzu w Pusz czy Solskiej.

~ 167 ~

Publikacje wykorzystane przy opracowaniu niniejszej książki: • Biłgoraj i okolice w latach II wojny światowej w fotografii Edwarda Buczka

• Gmina Biłgoraj –, przewodnikBiłgoraj 2015 krajoznawczo-turystyczny,

• Biłgoraj 2010Związek Walki Zbrojnej Armia Krajowa w ob- wodzie zamojskim 1939-1944, Grygiel J., • Hitlerowski obóz przesiedleńczyWarszawa 1985 w Zamościu Kajtel H., , • Biłgoraj 2003 Dziennik z lat okupacji • Klukowski Z., Odpowiedzialność zbiorowa, Lublin ludności 1959 pol- skiej powiatu biłgorajskiego podczas okupacji hitlerow- skiej,Markiewicz J.,

• Warszawa1958Paprocie zakwitły krwią partyzantów, - Markiewicz J., Lu • blin 1987 Dzieci Zamojszczyzny okresu oku- pacji niemieckiej w latach 1939-1944, Słomka Z, Mulawa M., • Kałmucki Korpus Kawalerii Biłgoraj 2013 • Sodel R. Armia „Kraków” 1939 , Lublin 2011 Steblik W., , Warszawa 1975

~ 169 ~