Moja praca, to nie tylko mój zawód, ale – powołanie. Powołanie to zrozumiem, je śli przenikn ę i przyswoj ę sobie słowa Chrystusa: „nie przyszedłem, aby mnie słu żono, ale abym słu żył”.

(Hanna Chrzanowska)

Ideał miło ści do drugiego człowieka, pełna pokory, szacunku i u śmiechu, zawsze śpiesz ąca z pomoc ą ukochanym przez siebie chorym, wierna Bogu, wybitna Piel ęgniarka, do ko ńca...

Ś L Ą S K A A K A D E M I A M E D Y C Z N A W Y D Z I A Ł O P I E K I I O Ś W I A T Y Z D R O W O T N E J

K I E R U N E K: P I E L Ę G N I A R S T W O

Aleksandra J ędrysik

HANNA CHRZANOWSKA – PREKURSORKA PIEL ĘGNIARSTWA RODZINNEGO

Praca licencjacka napisana pod kierunkiem: Dr n. med. Gra żyny Franek

K A T O W I C E 2004

2

Serdeczne wyrazy podzi ękowania kieruj ę w stron ę wszystkich życzliwych osób, które w jakikolwiek sposób przyczyniły si ę do powstania niniejszej pracy.

W szczególno ści dzi ękuj ę:

 Kierownikowi Zakładu Piel ęgniarstwa Środowiskowego Śląskiej Akademii Medycznej – Pani dr n. med. Gra żynie Franek ;

 Ks. Kazimierzowi Kubik z parafii p.w. św. Mikołaja w Krakowie za szereg konsultacji oraz udostępnienie bogatych materiałów dotycz ących Hanny Chrzanowskiej;

 Pani Zofii Szlendak-Cholewi ńskiej – wieloletniej współpracownicy Hanny Chrzanowskiej za podzielenie si ę swoimi licznymi wspomnieniami;

 Pani Marii Prokopczyk – uczennicy Hanny Chrzanowskiej i kole żanki z grona pedagogicznego za udzielenie wyczerpuj ącego wywiadu;

 Moim rodzicom, rodze ństwu, wszystkim kole żankom, kolegom oraz tym, którzy wspierali swoimi kompetencjami i umiej ętno ściami techniczn ą stron ę mojej pracy.

3

S P I S T R E Ś C I

WST ĘP 5 ROZDZIAŁ PIERWSZY: Cel pracy 7 ROZDZIAŁ DRUGI: Źródła i opracowania 8 ROZDZIAŁ TRZECI: Czas wzrastania 10 ROZDZIAŁ CZWARTY: „ Młodo ści! ty nad poziomy wylatuj” 16 ROZDZIAŁ PI ĄTY: Dlaczego zostałam piel ęgniark ą? 30 ROZDZIAŁ SZÓSTY: W poszukiwaniu klucza 34 ROZDZIAŁ SIÓDMY: Okupacja 44 ROZDZIAŁ ÓSMY: Narodziny piel ęgniarstwa domowego 50 ROZDZIAŁ DZIEWI ĄTY: Piel ęgniarstwo parafialne 64 ROZDZIAŁ DZIESI ĄTY: C iche bohaterstwo 71 ROZDZIAŁ JEDENASTY: Nie samym chlebem żyje człowiek 76 ROZDZIAŁ DWUNASTY: U kresu sił 88 ROZDZIAŁ TRZYNASTY: „Non omnis moriar” 96 ROZDZIAŁ CZTERNASRT: W kr ęgu świ ętych 99 PI ŚMIENNICTWO 101 ANEKS 105

4

W S T Ę P

Dobrych ludzi nikt nie zapomina. (Safona)

O Hannie Chrzanowskiej – prekursorce piel ęgniarstwa rodzinnego po raz pierwszy usłyszałam na wykładzie z piel ęgniarstwa środowiskowego. Zaciekawiła mnie ta posta ć wtedy do tego stopnia, że przeczytałam opracowan ą przez ks. Kazimierza Kubika ksi ąż kę, zatytułowan ą: Promieniowanie posługi, w której zebrano materiały z sympozjum z okazji 25–lecia śmierci Hanny Chrzanowskiej. Ksi ąż ka ta ukazała mi, nie tylko trudne pocz ątki piel ęgniarstwa rodzinnego i nie łatwe politycznie czasy, w których powstawało, ale przede wszystkim, wielk ą pionierk ę – piel ęgniark ę, oddan ą do ko ńca i przede wszystkim słu żbie bli źnim, a szczególnie ludziom chorym. Hanna Chrzanowska zachwyciła mnie swoj ą osobowo ści ą, tym jak bardzo wa żna – najwa żniejsza, była dla niej obecno ść przy łó żku pacjenta w pełnej gotowo ści do słu żenia w najprostszych, przynosz ących ulg ę cierpi ącemu człowiekowi czynno ściach. Doskonałe zrozumienie własnego powołania, jakim si ę cechowała, skłania do refleksji nad własnym życiem, daje przykład ideału piel ęgniarki i zach ęca do na śladowania. Obowi ązkowa, sumienna, konsekwentna, uczciwa, odwa żna, sprawiedliwa, a przy tym otwarta, wra żliwa, skromna, pokorna, serdeczna, bezpo średnia w kontaktach i pełna ogromnego poczucia humoru trafiała swoj ą szczer ą miło ści ą do drugiego człowieka, prosto w serca pacjentów, kole żanek, uczennic i wychowanek, ka żdego, kto miał zaszczyt zetkn ąć si ę z ni ą w swoim życiu. Czy pami ęć o niej przeminie? Wierz ę, że jej siła ducha przetrwa, nie tylko w licznych zapiskach, utworach literackich i poetyckich, artykułach publicystycznych, jakie po sobie pozostawiła, odznaczeniach, które otrzymała, ale przede wszystkim w pami ęci ludzkich serc, którym wy świadczyła tak wiele dobra, a tak że w pami ęci tych, którzy poznaj ą j ą dopiero teraz z owoców tego, co kiedy ś „zasadziła”, czemu dała pocz ątek. Pami ęć Hanny Chrzanowskiej trwa w nowych pokoleniach piel ęgniarek, czego dowodem s ą szkoły medyczne pod jej patronatem, po świ ęcone jej pami ęci sympozja, prace naukowe o jej życiu i działalno ści, czy otwarty przed kilku laty proces beatyfikacyjny. Uniwersalna i ponadczasowa postawa życia Hanny Chrzanowskiej, „promieniowanie jej posługi” na zawsze stały si ę wzorem dla wszystkich pokole ń 5 piel ęgniarek. Ukazała nam wielko ść zawodu piel ęgniarki, jego miejsce w procesie przywracania i utrzymywania zdrowia pacjentów w ich najbli ższym, domowym środowisku. Wyprzedziła ówczesne trendy medycyny postrzegaj ąc pacjenta w sposób holistyczny, traktuj ąc go jako jednostk ę indywidualn ą w jego konkretnym życiowym środowisku. Odeszła zupełnie od izolowania sfery biologicznej człowieka w postrzeganiu go tylko w aspekcie przypadku medycznego. Zbieranie materiałów na jej temat, rozmowy z osobami, które znały j ą osobi ście, odwiedzanie miejsc, z którymi była zwi ązana, „ śledzenie” jej losów oraz pisanie pracy, której bohaterk ą jest Hanna Chrzanowska, to dla mnie bogate do świadczenie życiowe i wielki zaszczyt, gdy ż w moich oczach jest ona – i zawsze b ędzie – niedo ścignionym wzorem i ideałem. Wierz ę gł ęboko, że przykład Hanny Chrzanowskiej zaprocentuje równie ż w moim przyszłym, nie tylko zawodowym życiu, jak procentuje w sercach tych, którzy j ą znali i kochali.

6

R O Z D Z I A Ł P I E R W S Z Y

CEL PRACY

Celem pracy jest:

1. Oddanie hołdu pami ęci, w zebranych materiałach, jednej z najwybitniejszych polskich piel ęgniarek, wielkiemu społecznikowi, prekursorce piel ęgniarstwa rodzinnego oraz twórczyni piel ęgniarstwa domowego i parafialnego – Hannie Chrzanowskiej.

2. Przybli żenie czytelnikowi życia i działalno ści Hanny Chrzanowskiej.

3. Ukazanie zało żeń, znaczenia oraz pi ękna i prostoty piel ęgniarskiego zawodu w postawie Hanny Chrzanowskiej.

7

R O Z D Z I A Ł D R U G I

ŹRÓDŁA I OPRACOWANIA

Przy pisaniu pracy wykorzystano materiały źródłowe i opracowania dotycz ące sylwetki Hanny Chrzanowskiej.

Źródłem historycznym nazywamy utrwalony w jakiejkolwiek postaci i zachowany ślad my śli lub działania ludzkiego (1). [...]

Źródła pisane s ą [...] najbardziej rozpowszechnione i potocznie uznane za wła ściwe źródła historyczne. Zachowały si ę [...] w dwojakiej postaci: pisane r ęcznie oraz wykonane sposobem mechanicznym – drukowane, litografowane lub inne (2). Formami źródeł pisanych s ą: 1. Źródła literackie , do których nale żą przede wszystkim dzieła beletrystyczne maj ące jak ąkolwiek styczno ść z medycyn ą, jak te ż liczne powie ści, których autorami s ą lekarze lub [...] ksi ąż ki po świ ęcone życiu lekarzy lub problematyce medycznej. Do tego rodzaju źródeł zaliczy ć [...] nale ży nekrologi, ogłoszenia o śmierci, teksty i przemówienia z okazji ró żnych uroczysto ści i jubileuszów, artykuły prasowe, komunikaty, reporta że i wywiady [...] (3). 2. Źródła o charakterze prywatnym to np. korespondencja znakomitych lekarzy, dzienniki, pami ętniki, wspomnienia i ró żne ich osobiste notatki (4). 3. Źródła urz ędowe s ą to akta urz ędowe, to jest dokumenty opisuj ące pewne czynno ści lub b ędące pisanym wyrazem wszelkich czynno ści prawnych (4) .

Źródła o charakterze plastycznym , zawieraj ą tre ść medyczn ą [...]. Z punktu widzenia technicznego, przez źródła tego rodzaju rozumie ć nale ży rze źby, płaskorze źby, obrazy, rysunki, drzeworyty, ryciny, ilustracje, fotografie (2) .

1 B. Seyda, Dzieje medycyny w zarysie, PZWL, Warszawa 1962, cz ęść I, s. 15. 2 Ibidem, s.16. 3 Ibidem, s.16-17. 4 Ibidem, s.17. 8

Wywiad jest to: jedna z podstawowych metod zbierania okre ślonych informacji i badania opinii publ., polegaj ąca na przeprowadzeniu odpowiednio ukierunkowanych rozmów (5).

Dokumentacja to: 1. zbiór dokumentów uzasadniaj ących co ś, materiały źródłowe; dowody [...] (6). 2. udowodnienie, stwierdzenie na podstawie dokumentów; dokumentowanie [...] (6) .

Dokumentem natomiast nazywamy: 1. pismo sporz ądzone we wła ściwej formie, zaopatrzone w środki uwierzytelniaj ące (np. piecz ęcie, podpisy), które stwarza, potwierdza lub zmienia stan prawny [...] (5) . 2. dowód, świadectwo prawdziwo ści jakiego ś faktu [...] (6) . 3. ka żdy przedmiot materialny wyra żaj ący my śl ludzk ą, słu żą cy do udowodnienia jakiego ś twierdzenia; d. graficzne (druki, r ękopisy itp.), ogl ądowe (m.in. fotografie, filmy) i słuchowe (ta śmy d źwi ękowe, płyty) (7).

Materiał dotycz ący niniejszej pracy zbierany był od stycznia 2004 roku do czerwca 2004 roku.

5 Multimedialna encyklopedia PWN na dwóch płytach, Wydawnictwo Naukowe PWN S.A., Warszawa – Wrocław 2000. 6 Słownik j ęzyka polskiego PWN, Warszawa 1978, t.1. 7 Encyklopedia popularna PWN, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1993. 9

R O Z D Z I A Ł T R Z E C I

CZAS WZRASTANIA

Trzeba, żeby młodo ść była „wzrastaniem”, Aby niosła z sob ą stopniow ą akumulacj ę wszystkiego, co prawdziwe, dobre i pi ękne. (Jan Paweł II, Nie ku śtykaj na drodze miło ści )

Była jesienna noc. W u śpionej Warszawie, gdy zegar odliczał pierwsze minuty nowego dnia, 7.10.1902 r. w kamienicy przy ul. Senatorskiej 38, przyszła na świat Hanna Helena Chrzanowska (8) – drugie dziecko i jedyna córka Wandy i Ignacego Chrzanowskich. Ojciec Hanny, Ignacy Chrzanowski, pó źniejszy profesor UJ, autor „Historii literatury niepodległej Polski”, ze strony matki spokrewniony był z Joachimem Lelewelem i bardzo blisko z Henrykiem Sienkiewiczem. (Stefania z Cieciszowskich, matka Henryka Sienkiewicza, była siostr ą Aleksandry Dmochowskiej, babki Ignacego Chrzanowskiego). Matka Hanny – Wanda była córk ą znanego w Warszawie bardzo zamo żnego przemysłowca Karola Szlenkiera (9) – pisze w biografii Hanny Chrzanowskiej jej bliska współpracownica, pani Alina Rumun . Oprócz rodziców i dziadków narodzin małej Hani oczekiwał tak że jej starszy o 2 lata brat Bogdan. W pó źniejszym czasie o żenił si ę z Austriaczk ą i doczekał jednej córki – Wandy (10). Chrzciny Hanny odbyły si ę w Wi ązownie, w przepi ęknie poło żonej nieopodal Warszawy oazie ciszy i spokoju, gdzie mieszkali dziadkowie Hanny(3) . Tam, w willi dziadków Hanna sp ędziła najpi ękniejsze lata swojego dzieci ństwa. Mieszkanie mojej babki – opisuje Hanna Chrzanowska – było dla mnie nie jakim ś luksusem, którego miałabym si ę wstydzi ć. Przede wszystkim był to czarodziejski pałac mojego dzieci ństwa. Na ten temat mogłabym pisa ć i pisa ć, przywołuj ąc zapach frezji na marmurowych schodach, brzmienie zegarów – jednego po drugim – w gł ębi komnat pełnych rze źb, paproci, ślicznych płócien, szaf, bibliotek, dywanów, ogromnych

8 M. Czech, Hanna Chrzanowska – życie i dzieło , w: Promieniowanie posługi Oprac. K. Kubik, Kraków 1999, s.21. 9 A. Rumun, Hanna Chrzanowska , w: Chrze ścijanie pod red. B. Bejze, Akademia Teologii Katolickiej, Warszawa 1978, t.3, s.346. 10 M. Czech, op.cit., s. 13. 10 „graj ących” muszel i jakich ś zdumiewaj ących bibelotów. Ach, te zakamarki, te długie i du że korytarze, niespodziewane zakr ęty, mroki i rozja śnienia, ukryte drzwiczki, kanapka tak spr ęż ysta, żeśmy j ą nazywali „oddychaj ącą”, kryta bł ękitnym jedwabiem o srebrnych kwiatach, chłodnych, gdy si ę do nich przyło żyło r ękę, albo policzek... (11) Malowniczy świat dzieci ństwa przyszłej piel ęgniarki nie ograniczał si ę tylko do subiektywnego odczuwania pi ękna. W rodzinie Chrzanowskich i Szlenkierów z pokolenia na pokolenie panował „duch dobroczynno ści”, którym mała Hania „przesi ąkała” od najmłodszych lat swojego, tak bardzo piel ęgniarskiego – życia. Po wielu latach opisała w swoim pami ętniku, jakie wielkie pi ętno społecznika wpisano w ni ą ju ż w dzieci ństwie, poprzez atmosfer ę w jakiej j ą wychowano. Moi dziadkowie ze strony macierzystej – wspomina Hanna – byli najautentyczniejszymi filantropami. Wzrosłam w atmosferze pomocy drugim i tzw. wówczas dobroczynno ści jako w najnaturalniejszej aurze. Równie ż obyczaje domu rodziców mego ojca odbijały si ę zupełnie harmonijne w mojej świadomo ści . Ochrona dla dzieci była utrzymywana przez „dwór” (trudno o dwór skromniejszy). Stosunek do ludzi w czworakach był tak naturalnie – tak wła śnie: demokratyczny, że nie istniały żadne zagadnienia (2) . Dziadek [...] był wzorem obywatela, a moja babka [...] świadoma swoich obowi ązków, rzadk ą przedstawicielk ą drobnego ziemia ństwa. Życie obojga było skromne, a pełne godno ści. Nie umiem powtórzy ć za kim ś, kto niedawno wyraził, maj ąc na my śli filantropi ę mojej warszawskiej rodziny: przewroty społeczne byłyby niepotrzebne, gdyby cała bogata bur żuazja była jak Szlenkierowie! (12) [...] Tymczasem moi wiejscy dziadkowie, którzy z trudem mogli si ę zdoby ć na wy ższe wykształcenie swoich czterech synów [...] wybudowali obszerne, widne czworaki. A tynk całymi płatami odpadał z murów ich własnego domu, który kiedy ś wydał mi si ę żenuj ąco obszarpany [...] Otó ż my ślę, [...] że gdyby wszyscy ziemianie byli tacy, jak moi dziadkowie – to... nie, nie powiem, że reforma rolna to rzecz zb ędna, ale w żadnym wypadku reforma nie byłaby likwidacj ą krwiopijstwa... Dobro ć mojego ojca, dobro ć cudowna, była na pewno dalszym ci ągiem dobroci tego domu [...] Była to dobro ć w stosunku do drugiego człowieka [...] A teraz rzecz wa żna, najwa żniejsza, zasadnicza. Nigdy nie słyszałam, ja, która wzrosłam w atmosferze dobroczynno ści i dobroci, że si ę j ą pełni dla miło ści Boga i z miło ści Boga. Nigdy nie powiedziano mi, że mam by ć dobra z powodu Boga i dla Boga. Tkliwo ść macierzy ńska, która otaczała mnie, jak skrzydło piskl ę, była obok całej swej

11 H. Chrzanowska, Pami ętnik, s.3. 12 Ibidem, s.5. 11 mi ękko ści, naje żona twardymi nakazami obowi ązku i zatroskana i przera żona, czy aby sprostam, czy nie zdradz ę linii? Moje przest ępstwa dzieci ęce traktowane były przez matk ę ze łzami rozpaczy, a nauki jej druzgoc ące, mimo całej tkliwo ści (13). Cho ć dokładna data przyst ąpienia Hani do pierwszej Komunii Św. jest nie znana, wiemy, że w rodzinie Chrzanowskich za religijne wychowanie dzieci odpowiedzialna była matka, która zobowi ązała si ę do tego, zawieraj ąc mał żeństwo w ko ściele katolickim (14). Pisze dalej Hanna Chrzanowska w swoim pami ętniku o rodzicach: Oboje byli niewierz ący: i moja matka (w paszporcie wyznania ewangelicko- augsburskiego), długie lata w m ękach ateistycznego pesymizmu i mój ojciec (w paszporcie rzymski katolik) pozytywistyczny wówczas liberał co si ę zowie! Ale ka żde z nich straciło inn ą wiar ę i ka żdemu z nich został po niej inny osad. Z miło ści ojcowskiej (tak niezmiernej do ko ńca życia) do mnie tryskał optymizm, krzepi ąca wyrozumiało ść na słabo ści mojej natury. Chocia ż i ojciec nie kazał mi by ć dobr ą dla Boga i przez Boga, chocia ż i on był fanatykiem obowi ązku, przede wszystkim – patriotycznego, nie miał ze mn ą rozmów „zasadniczych”, od których dostawałam g ęsiej skórki. Zreszt ą bardzo wcze śnie nasze porozumienie i nasza przyja źń rozkwitła na tle porozumienia w świecie artystycznym, utworów literackich, którymi Ojciec nasycił całe mojego brata i moje dzieci ństwo. [...] Dzieci ństwo moje – warszawskie i podwarszawskie – tak bardzo szcz ęś liwe, było szczęś liwe jeszcze przez to, że obie moje rodziny – ojcowska i macierzysta – miały, ka żda na swój sposób bardzo wysoki zmysł społeczny i ka żda realizowała go na swój sposób. Od dzieci ństwa pami ętam, że si ę mówiło o ochronach, wspomaganych rodzinach, koloniach. Najwa żniejsza była Ciocia Zosia (Zofia Szlenkierówna), młodsza siostra mojej matki, która przeszła do historii piel ęgniarstwa. [...] Moja babka finansowała w Warszawie szpitalik dziecinny (osobi ście wcale tego nie pami ętam) i my śli Ciotki kształtuj ące się w atmosferze filantropii popłyn ęły wła śnie w kierunku stworzenia dzieła dla dzieci. My ślała o jakim ś sanatorium w Wi ązownie [...], ale potem postanowiła wybudowa ć szpital w Warszawie (15) – pó źniejszy szpital Karola i Marii, nazwany od imienia rodziców Zofii Szlenkierówny. Dzieci ństwo Hanna sp ędzała na domowej nauce, okresowych wyjazdach z babci ą Szlenkierow ą do południowej dzielnicy Francji – Arcachon, na sanatoryjnych kuracjach

13 Ibidem, s.6. Pisownia zgodna z oryginałem maszynopisu. 14 A. Rumun, op.cit., s.349. 15 H. Chrzanowska, op.cit, s.6-8. 12 w Zakopanem, a przede wszystkim, na zabawie i rozwijaniu swojej bujnej dzieci ęcej fantazji. Przy tak intensywnej wyobra źni – mówi jej starsza kuzynka – nie była jednak Hania bujaj ącą w obłokach marzycielk ą, przeciwnie – było to dziecko żywe i przedsi ębiorcze. Czynnie uczestniczyła w życiu otoczenia. Wyobra źnia nie tylko jej w tym nie przeszkadzała, lecz sprzyjała pó źniej przejawianiu pomysłowo ści, twórczej inicjatywy i zaradno ści w prowadzonych przez ni ą akcjach pomocy społecznej (7) . Przełomowym momentem w życiu całej rodziny Chrzanowskich była przeprowadzka w 1910 r. do Krakowa, gdzie ojciec, znany ju ż wtedy filolog i historyk literatury, obj ął katedr ę na Uniwersytecie Jagiello ńskim. Pocz ątkowo przez rok Hanna ucz ęszczała w latach 1911 – 1912 do szkoły panny Okołowiczówny. Pó źniej w latach 1917 – 1920 kontynuowała nauk ę w gimnazjum ss. Urszulanek (16). W Krakowie – opisuje pó źniej w swoim pami ętniku – całkowicie pochłon ęła mnie Szkoła i wojna, w jej polskim wydaniu – prze żywałam tragedi ę Legionów, których stałam si ę zwariowan ą (miałam kilkana ście lat) zwolenniczk ą. Ale nade wszystko pochłaniała mnie Szkoła, tym bardziej, że dot ąd uczyłam si ę w domu. Wszystko było dla mnie nowe, a nawet egzotyczne ze wzgl ędu na charakter Szkoły – klasztornej. [...] Tyle wspomnie ń! Takie bogactwo wspomnie ń! Domu moich cudownych Rodziców, oskrobanego z cienia snobizmu, ws ączaj ącego we mnie swobod ę my śli, rozmach, poszerzaj ącego zainteresowania szkolne. Ojciec dostarczaj ący mi ka żdej ksi ąż ki na najfantastyczniejsze życzenia, które traktował powa żnie i zaspakajał z pasj ą: kiedy w czwartej klasie pisałam powie ść z czasów napoleo ńskich w lot dostarczył mi monografi ę o Legionach D ąbrowskiego, abym wiedziała, jak ubra ć swego bohatera... Szkoła pełna niespodzianek. Gmach cz ęś ciowo zaj ęty przez wojsko austryjackie, st ąd w ędrówki przez zakonn ą „klauzur ę” i przez jakie ś podziemne korytarze... Olbrzymie bohomazy świ ęte, p ędzla jednej z zakonnic... Szerokie podwórza, klasztorny ogród z cz ęś ci ą zarezerwowan ą tylko dla sióstr, a której granice my, niegodne, odwa żyły śmy si ę przekracza ć jak cz ęsto si ę dało... Profesorowie – có ż za typy! Kole żanki – cała fura przecudownych dziewcz ąt! Wtajemniczenie coraz to gł ębsze w literatur ę, nade wszystko w staropolsk ą! [...] Nasza klasa była nie tylko w naszych oczach, ale i oczach profesorów pierwszorz ędna i wyró żniaj ąca si ę przez swój charakter jakiego ś uspołecznienia, ducha

16 M. Czech, op.cit., s.14. 13 organizacji, patriotyzm. Nie ja byłam motorem. Byłam tylko jednym z kółek, działaj ących sprawnie i – hała śliwie. Lubiłam si ę wy żywa ć w pracach niezwykłych, np. d źwiganiu tylko we dwie ci ęż kich podiów dla wybudowania sceny. Zaprzyja źniłam si ę tam, u Urszulanek z Zosi ą Wajdówn ą, dziewczyn ą któr ą pokochałam na całe życie. [...] Były śmy zreszt ą obie dziewcz ętami rozbuchanymi co si ę zowie. Wraz z trzeci ą kole żank ą obmy ślały śmy i wprowadzały w czyn najprzemy ślniejsze i najbezczelniejsze kawały szkolne, które l ęgły si ę u nas w domu, akceptowane przez moj ą Matk ę z podziwem godn ą wyrozumiało ści ą... (17) Z ostatniego okresu nauki Hanny w gimnazjum (lata 1919 –1920) pozostał napisany przez ni ą wiersz, w futurystycznym, bardzo modnym w tym czasie stylu, ukazuj ący emocje i pełne zaanga żowanie Hanny w nauk ę:

Czyja to lekcja? cicho ść szalona słycha ć jak krew czerwona płynie w korycie żył jak szary opada pył ze szczytu sufitu

Chwila straszliwa okropny czyha lew jagni ątek stada gromada lękliwa czeka komu rzuci zew lew ju ż

Ha! czuj ę w duszy nó ż id ę na gilotyn ę wokoło twarze przera żone sine Przymykam oczy świat się mroczy nędzny ponury świat duszy j ęk serca szcz ęk i ostry kredowy d źwi ęk i kat

17 H. Chrzanowska, op.cit., s.19-20. 14 Ciemno ści w mym umy śle nic nie wymy śle lew straszny grzyw ą wstrz ąsa gro źnie naje ża w ąsa otwiera z ęby paszcz ęki huk stuk chwileczka m ęki zdr ętwienie nic nie czuj ę mam dwój ę------(18)

18 M. Czech, op.cit., s.16. 15

R O Z D Z I A Ł C Z W A R T Y

„MŁODO ŚCI! TY NAD POZIOMY WYLATUJ” (19 )

Młodo ści! dodaj mi skrzydła [...] Tam si ęgaj, gdzie wzrok nie si ęga; Łam, czego rozum nie złamie: Młodo ści! orla twych lotów pot ęga, Jako piorun twoje rami ę. ( Mickiewicz, Oda do młodo ści )

Okres młodo ści Hanny Chrzanowskiej to czas poszukiwania, „dochodzenia” do prawdy swojego powołania w jego czysto humanitarnym wymiarze. Jest to okres, odnajdywania życiowej drogi, odwagi działania, realizacji marze ń i radykalnych zmian. Wśród młodzie ńczych marze ń przyszła pionierka piel ęgniarstwa rodzinnego poł ączyła swoje dziewcz ęce fantazje, pogodne usposobienie i ogromne poczucie humoru, z konsekwentn ą samorealizacj ą, któr ą widziała zawsze i ponad wszystko w niesieniu pomocy ludziom, szczególnie tym najbardziej cierpi ącym. Czasy klasztornej edukacji powoli dobiegały ko ńca. Piel ęgnowana od lat najmłodszych osobowo ść społecznika zacz ęła si ę ujawnia ć w charytatywnych działaniach „świe żo upieczonej” maturzystki. Nadszedł rok 1920 – naszej matury i – wojny, która ju ż całkowicie zadecydowała o kierunku mej przyszło ści – opisuje w pami ętniku . W pocz ątku sierpnia zmarła na wsi moja stryjenka, nadjechałam ju ż po jej śmierci. To był pocz ątek mojej krz ątaniny koło umieraj ących i zwłok, która stała si ę potem moim udziałem, odczuwanym z pocz ątku jako los, a potem – a teraz – jako specjalny przywilej. [...] W jesieni znalazłam si ę w Krakowie i obie z Zosi ą zacz ęły śmy „prac ę” w jakiej ś tam sekcji Komitetu Ochrony Polski. Praca polegała na tym, żeśmy zbierały dla Komitetu po domach co si ę dało. Skład rzeczy i rupieci był w gimnazjum na Studenckiej. [...] Mimo to, żeśmy si ę bawiły świetnie, zachwycone własnym towarzystwem, traktowały śmy prac ę z jak ąś pedantyczn ą obowi ązkowo ści ą. Nie omijały śmy żadnych drzwi w najgorszych oficynach.

19 Tytuł rozdziału zaczerpni ęty z Ody do młodo ści Adama Mickiewicza. 16 - Jeste śmy z Komitetu Obrony Polski, zbieramy datki w pieni ądzach i naturze. - A có ż my mamy do dania? – padało cz ęsto j ąkliwe zapytanie, wszystko jedno czy we frontowych czy oficynowych progach. A my dusz ąc si ę ze śmiechu: - stare ubranie, stare flaszki, artykuły spo żywcze... I jako szczyt dowcipu: - dewocjonalia, towary kolonialne... [...] . Potem – czy przedtem – była „praca w budce” na stacji, gdzie poiły śmy żołnierzy i cywilów herbat ą [...] . Specjalizowały śmy si ę tu – zawsze rozmiłowane w nadmiernym wysiłku i szukaj ące w nim wyładowania naszych sił żywotnych – w d źwiganiu olbrzymich kadzi z wod ą, przy czym zachowywały śmy si ę jak dwa uczniaki a nie panny po maturze, budz ąc zamieszanie w głowie „niewiasty katolickiej” zawiaduj ącej budk ą, a która nie wiedziała czy si ę śmia ć, czy gorszy ć... Ale to był tylko pocz ątek. Koniecznie chciały śmy si ę dosta ć do szpitala. Zjawił si ę wtedy w Krakowie Ameryka ński Czerwony Krzy ż. Zapisały śmy si ę na krótkie kursy piel ęgniarskie. Niestety rozdzielono nas: trafiła ka żda do innej sekcji. [...] Ja trafiłam do sekcji prowadzonej przez Miss Stell ę Tylsk ą. [...] Przede wszystkim uczono nas zabiegów. [...] Doznałam wtajemniczenia w naro żniki z prze ścieradła, wysokie uło żenie, rozbieranie pod kocem, kładzenie koszuli zawi ązywanej z tyłu, zawi ązywanej z przodu, słanie łó żka z chorym le żą cym na boku, le żą cym na wznak... Wbito mi w głow ę, że odle żyna – to ha ńba dla piel ęgniarki, zapoznano z tajnikami toalety porannej, wieczornej i k ąpieli w łó żku... Niektóre zabiegi wykonywałam potem w domu [...] na mojej matce, cierpliwej jak zawsze wobec moich pomysłów i na pewno zadowolonej, że mnie ta praca „bierze”... [...] Ale wyobra źnia nasza bujała. Wydawało nam si ę, że na to aby i ść do rannych trzeba mie ć jakie ś żelazne nerwy, nade wszystko nieczuło ść na krew. [...] Na szcz ęś cie przyja źniłam si ę z Marynk ą Rosnerówn ą, córk ą znakomitego profesora ginekologii. Zgodził si ę dopu ści ć j ą i mnie na operacj ę [...] I oto nie tylko pacjentka, ale i ja – o tryumfie! – Zabieg zniosłam doskonale, nie zemdlałam, nie krzyczałam, nie uciekałam (20). Niebawem marzenia o pracy w szpitalu zacz ęły si ę spełnia ć. Hanna opisuje je w dalszej cz ęś ci pami ętnika: W listopadzie we dwie z Zosi ą, zbrojne b ądź co b ądź w do świadczenie w naszych oczach nie byle jakie, zaoferowały śmy nasze cztery niewprawne r ęce, dwie pstre głowy i nasze żą dne po świ ęce ń serca Klinice Chirurgicznej na ul. Kopernika 40. To było ju ż ko ńcowe stadium wojennej kliniki: pa ździernik i listopad. Ju ż nie przywo żono nowych chorych, a ci, co le żeli, zmierzali ku zdrowiu, albo czasem ku straszliwemu inwalidztwu.

20 H. Chrzanowska, op.cit, s.21-23. 17 Mo że dobrze si ę stało, że nie trafiłam na kurs anatomiczno – chirurgiczny, że sko ńczyłam ten wła śnie mały kurs typowo piel ęgniarski, gdzie nie instrumenty chirurgiczne, ale łó żko chorego było na pierwszym planie. Rany, operacje, opatrunki, poszczególne indywidualno ści chorych – to wszystko przej ęło nas tak dalece, że zupełnie o niczym innym nie mówiły śmy – ani mi ędzy sob ą, ani w domu, ani w śród przyjaciół. Uwa żano, że mamy bzika. Ale te ż w tej jednej stronno ści zainteresowa ń wyl ęgły si ę nasze dwa zainteresowania: Zosi – lekarskie i moje – piel ęgniarskie (21). Praca w Klinice Chirurgicznej to pierwsze zawodowe do świadczenia, których tak bardzo pragn ęła i przede wszystkim – opieka nad pacjentami szpitalnymi, o której marzyła. W swoim pami ętniku bohaterka wspomina wiele do świadcze ń tamtego okresu. Opisuje ci ęż kie stany i wielkie cierpienia wojennych pacjentów oraz powszechność śmierci, która bardzo poruszała jej młode, piel ęgniarskie serce. Mi ędzy wierszami jej wspomnie ń na kartach pami ętnika, na pierwszy plan zawsze wysuwa si ę troska o pacjenta, czasem zapami ętanego bardzo osobowo z imienia, a nawet nazwiska. Jedno dobre słowo podzi ękowania z ust pacjenta, u śmiech czy ulga, któr ą widziała po wykonaniu czynno ści piel ęgnacyjnych, stanowiło dla niej zawsze najwi ększ ą zapłat ę, a przede wszystkim rado ść z niesionej pomocy. Hanna wspomina tak że personel szpitalny, zarówno tych, którzy stanowili dla niej wzorzec niemal idealny do na śladowania, jak i tych, z którymi musiała pracowa ć, a którzy niestety, w niesieniu pomocy bli źnim nienajlepiej si ę sprawdzali. Przy całym nawale ci ęż kiej pracy, troskach i odpowiedzialnych obowi ązkach, Hanna Chrzanowska nie traciła swojego poczucia humoru, psotnych figlów i pogodnego nastawienia, co udzielało si ę zarówno personelowi, jak i pacjentom, sprzyjaj ąc ich szybszym powrotom do zdrowia. Nie od razu jednak ten życiowy cel Hanny Chrzanowskiej został przez ni ą jasno odczytany. Wydaje si ę, że w odnalezieniu piel ęgniarskiego powołania Hanny zasadnicz ą rol ę odegrała szkoła piel ęgniarska Helen Bridge, jaka w tamtym czasie powstała w Warszawie. Zanim jednak Hanna wst ąpiła do Warszawskiej Szkoły Piel ęgniarstwa, studiowała przez dwa lata polonistyk ę na Uniwersytecie Jagiello ńskim. Decyzj ę o przerwaniu studiów wspomina w pami ętniku: Patrz ę na białe sieci na morzu i na białe mewy nad sin ą fal ą Bałtyku i my ślę, dlaczego to poszłam na uniwersytet, gdzie ś w grudniu; nie na medycyn ę, ale na polonistyk ę? Mimo prze żyć klinicznych i mimo przykładu Zosi – wprost dlatego, żeby by ć razem! A to „razem” ograniczało si ę przy naszych zaj ęciach niebawem tylko do niedzieli i do codziennego przeze mnie odprowadzania Zosi do prosektorium.

21 A. Rumun, op.cit., s.350. 18 Zapisałam si ę jednak na polonistyk ę. Nie było nawet dylematu: studia medyczne nie poci ągały mnie wcale. Nigdy te ż w życiu nie żałowałam, że nie jestem lekarzem. Humanistyka była naturalnym przedłu żeniem atmosfery domowej. Ale nie czułam si ę dobrze i raczej wmawiałam sobie zapał (22). Wkrótce nadeszły upragnione wakacje, podczas których Hania z własnej inicjatywy wyjechała na praktyk ę na Wielkopolsk ę, gdzie miała „zgł ębia ć tajniki gospodarstwa domowego” (15) . Tam te ż dotarła do niej wiadomo ść , która na zawsze zadecydowała o kierunku jej edukacji: [...] dostałam od Matki – wspomina po latach – zawiadomienie poparte wycinkiem z gazety, że od jesieni 1921 r. rusza warszawska szkoła piel ęgniarska [...] to oznaczało: rado ść , swobod ę, rodzaj wyzwolenia... Zdecydowałam si ę od razu: id ę do Szkoły Piel ęgniarskiej! Moja decyzja spotkała si ę z aprobat ą nie tylko matki, ale i ojca, który co prawda aprobował nieraz z góry wszelkie inne moje kroki... Natomiast tzw. opinia publiczna była mocno zdziwiona. Pewna pa ńcia tłumaczyła mi, że co innego piel ęgnowa ć żołnierzy podczas wojny, a co innego i ść do zwykłego szpitala, w którym wła ściwie nie ma co robi ć. (To znaczyło: nie ma co robi ć dla przyzwoitych osób). Inna żeńska osobliwo ść kiedy ś gdzie ś utyskiwała ogólnie, że taki jaki ś powstał zawód dziwny, głupawy, poni żaj ący... Na to kto ś zareplikował: „no, nie taki znowu głupawy, je żeli np. profesor Chrzanowski pozwala córce i ść do takiej Szkoły”. A ona na to: „to ju ż Chrzanowscy tak podupadli, że córk ę daj ą na piel ęgniark ę”? Mimo to wróciłam jeszcze na uniwersytet. I w pa ździerniku znowu zetkn ęłam si ę z moj ą klinik ą chirurgiczn ą – ale jako pacjentka. Wycierałam kurz z wisz ącej lampy w pokoju brata. Klosz spadł mi na r ękę, przeci ął dwa palce lewej r ęki. Wskazuj ącego nie mogłam rozprostowa ć – z przeci ętym ści ęgnem sterczał sztywno [...] ści ęgno zostało zszyte, ale – palec pozostał na zawsze krzywy, zgi ęty... Moja niania biadała: „i jak to Hanusia wyjdzie za m ąż z takim palcem”. Prorocze słowa: przeszkoda mał żeńska okazała si ę istotnie niezwalczona. Czemu si ę nad tym rozwodz ę? Bo mnie to zbli żyło do chorych. Po zabiegu, przywieziona do domu, cał ą noc cierpiałam srodze – i po narkozie i z bólu. I pami ętam, że odczuwałam rodzaj zadowolenia, że teraz ja wiem, co to jest cierpienie. I że będę lepiej wiedziała, jak to jest u innych, wi ęc to dobrze, to bardzo dobrze... (23) Po wyleczeniu urazu palca, który na zawsze zadecydował o jej stanie cywilnym, do marca 1922 r., kiedy to miała rozpocz ąć upragnion ą nauk ę w Warszawskiej Szkole Piel ęgniarstwa, Hanna anga żuje si ę swoim młodzie ńczym zapałem w prac ę

22 H. Chrzanowska, op.cit., s.28. 23 Ibidem, s.29-30. 19 w ambulatorium Pa ń Ekonomek w Krakowie, przy ulicy Warszawskiej, gdzie skierowała ją sama zało życielka Maria Epsteinówna. Praca w ambulatorium nie była jej wymarzonym zadaniem, raczej lekcj ą pokory, której do świadczyła osobi ście i której, jak sama wspomina, starała si ę potem, ju ż jako instruktorka, nauczy ć swoje wychowanki. Tak opisuje, to bardzo wa żne dla niej do świadczenie: Otrzymałam zalecenia na świetlania lamp ą kwarcow ą. Odczułam troch ę zawodu i jak ąś szczypt ę uciechy, że to zaj ęcie takie nikłe... Gorzej, że p. Epstein powierzyła mi prowadzenie rachunków. I tu wpakowała mnie okropnie. Zawsze nie cierpiałam rachowania, a tu po prostu mi si ę nie chciało. Do świadczyłam na sobie grzechu nie tylko lenistwa ale wynikaj ącego ze ń grzechu umykania od rzeczy nieprzyjemnych... Znacznie pó źniej miałam si ę tego oduczy ć i teraz, kiedy mówi ę uczennicom: „to zupełnie wszystko jedno, czy pani to lubi, czy nie – b ędzie to pani robi ć” – nie kłami ę. Wtedy zawaliłam. Dopiero moja matka ze swoj ą anielsk ą (równa si ę matczyn ą) cierpliwo ści ą wyci ągn ęła mnie z opresji. Takie to były ułomno ści przyszłej instruktorki paru pokole ń piel ęgniarskich... (24) Wkrótce nadszedł długo oczekiwany przez Hann ę Chrzanowsk ą marzec 1922 r., który otworzył nowy rozdział jej życia, jakim było piel ęgniarstwo. Jednak wyje żdżaj ąc do Warszawy Hanna zabrała z sob ą wielki żal – żal, rodz ący si ę z nieuniknionej rozł ąki ze swoj ą najwspanialsz ą przyjaciółk ą – Zosi ą(16) . Jad ąc do szkoły piel ęgniarskiej nigdy nie przypuszczała, że dziełem jej życia b ędzie propagowanie i tworzenie piel ęgniarstwa domowego a potem parafialnego. Wr ęcz przeciwnie, jeszcze wtedy w ogóle j ą to nie poci ągało – marzyła o pracy w szpitalu, o słu żbie w tych najbardziej podstawowych posługach, tym najbardziej chorym pacjentom. Na stronach swojego pami ętnika wiele miejsca po świ ęciła wspomnieniom ze szkoły piel ęgniarskiej: Szkoła była na ulicy Smolnej 8 [...] w budynkach PCK. [...] mie ściła si ę w dwóch niewielkich gmachach. Na lewo od schodów – pami ętam – był nasz salon z oknami na parter i przylegaj ące do niego czterołó żkowe sypialnie starszych kole żanek, tajemnicze mieszkanie dyrektorki – a na parterze jadalnia – za ni ą znowu dwie sypialnie i gro źna do ść kancelaria. Nas przyjezdne, tzn cały II kurs skierowali do pierwszego pawilonu. [...] Moj ą cioteczn ą siostr ę (tj. Fijk ę, czy te ż „Fioła”) i mnie skierowano do ostatniej klatki [...]. Prócz nas zamieszkały w boksie 2 jeszcze kole żanki, nasza równolatka, ogromnie dowcipna Hanka i kole żanka znacznie od nas starsza, m ęczennica naszej rozbuchanej młodo ści...

24 A. Rumun, op.cit., s.351. 20 Na pierwsz ą kolacj ę była straszliwa potrawa, której Fijoł nie tkn ął: śledzie w cie ście. Poniewa ż jako dziecko uwa żałam, że jedzenie obrzydliwo ści kształci charakter i [...] jadłam ukradkiem sól z cukrem – kontynuuj ąc wi ęc w tym że duchu – po żarłam te śledzie. Od razu przeraziłam kilka starszych kole żanek (25). [...] Były to czasy inflacji i bryndzy finansowej w całym kraju. Szkoła znalazła si ę w warunkach opłakanych. To si ę odbijało na naszym wikcie. Naprawd ę były śmy głodne. Do tego podawano nam jakie ś wykwintne potrawy ameryka ńskie w homeopatycznych dawkach. Zamiast poczciwych klusek zastawały śmy na stole na obiad, po ci ęż kiej pracy troch ę sosiku z orzechami na li ściu sałaty, do tego jak ąś [...] bułeczk ę do herbaty. To wszystko! To te ż kiedy przychodziły zapasy z domu – to był bal! Kiedy ś moja dawna niania ofiarowała mi pi ęciolitrowy gar powideł: „b ędzie Hanusia miała powideł na pół roku” – powiedziała z rozczuleniem. Skrzykn ęłam kole żanki, powsadzały łychy i w mgnieniu oka gar został wyskrobany do dna. Ale najwi ększ ą uroczysto ści ą były przesyłki dla Fijki ze wsi. Kiedy ś Fijka miała wróci ć dopiero przed północ ą. A wła śnie nadeszła paczka. Nie śmiały śmy jej same otworzy ć. Ale nas zmorzył sen. Wi ęc Fijoł skradł si ę cicho, zapalił lampk ę – na stole paczka, a obok ogromny arkusz na którym wida ć było nasze podpisy i wielkimi literami: „na miło ść bosk ą obud ź”! Trzeba doda ć, że regulamin – zaiste bez sensu – zabraniał nam trzymania zapasów. Wi ęc co było robić? U Jagi Romanowskiej (26) [...] ukryły śmy paczk ę. Wisiała mi ędzy sukniami w szafie (27)! We wspomnieniach o Szkole zostało mi du żo dobrego, osad gdzie ś osiadł na dnie. I kiedy ś ze zdziwieniem, odczytuj ąc listy do matki, dowiedziałam si ę z tych moich listów, że si ę w szkole nie byle jak m ęczyłam. Męczyło mnie wiele rzeczy: Ścisk, nadzór, regulamin. Regulamin był podobny do dzisiejszego, ale znacznie ostrzej przestrzegany. Wylatywało si ę bardzo łatwo. Nie przestrzegałam go jednak ze strachu, tylko z jakiego ś poczucia obowi ązku. Je śli go przekraczałam, to tylko w jego paragrafach absurdalnych (28). Kiedy ś przyszedł dla Fijki [...] olbrzymi garnek bigosu. Trzeba go było odgrza ć, ale gaz był w s ąsiednim pawilonie obok kuchni. Wydelegowały śmy Marul ę(29). Odegrała szopk ę. Miały śmy wszystkie krótkie, ale fałdziste peleryny [...]. Przeszła przez most: ju ż

25 H. Chrzanowska, op.cit., s.33-34. 26 Jadwiga Romanowska, kole żanka Hanny ze starszego kursu, ciesz ąca si ę najwi ększym autorytetem w śród wszystkich uczennic. 27 H. Chrzanowska, op.cit., s.38-39. 28 Ibidem, s.35. 29 Maria Ptaszy ńska, kole żanka i przyjaciółka Hanny Chrzanowskiej. 21 była w przedsionku. I tu spotkała Tylsi ę(30). „Panna Ptaszy ńska dziwnie tu kapust ą czu ć – poszukamy gdzie ona”. Szukaj ą we wszystkich pokojach. „Dziwne, że nigdzie jej nie ma, ale j ą wsz ędzie czu ć. Dzi ękuj ę panno Ptaszy ńska” (31). Tak wygl ądała sprawa bytu mieszkanek internatu w ci ęż kich powojennych czasach, która nie rzadko rodziła komediowe w ątki, przy pomysłowo ści uczennic, jaka zdawała si ę po prostu: nie mie ć granic! Trudne warunki mieszkaniowe internatu, przesadny rygor szkolny, szereg nieko ńcz ących si ę zakazów, „hartowały” do ci ęż kiej pracy zawodowej i kształtowały w śród młodych adeptek postaw ę radzenia sobie z problemami codziennego życia, a przede wszystkim konsolidowały przyja źnie w nim zawarte, nierzadko na lata, a nawet dozgonnie! Warto podkre śli ć, że mimo zakazów i ogranicze ń oraz powa żnych sankcji karnych za najmniejsze przewinienia, uczennicom nie brakowało pogodnego ducha, a po latach na pewno i wzruszaj ących wspomnie ń. Najwi ększe emocje wzbudzały przera żaj ące opowie ści starszych kole żanek o wymaganiach instruktorek, zaj ęciach, zabiegach i pacjentach, tak bardzo przez Hann ę wyczekiwanych i tak ju ż bliskich urzeczywistnienia: Zacz ęły śmy wykłady i ćwiczenia. – wspomina w pami ętniku. Ćwiczenia, sala ćwicze ń – na pierwszym planie, jak zawsze w szkole. Nas zasad piel ęgniarskich uczyła panna Stella Tylska, ta która niegdy ś prowadziła krakowskie kursistki. Nigdy nie byłam i nie jestem specjalnie zr ęczna. Gubiłam si ę. Ale wtedy pracowałam tylko o śmiu palcami. Krzywy był nie do u życia, a drog ą jakiego ś odruchu podnosiłam w gór ę równie ż zdrowy palec wskazuj ący prawej r ęki. Przy czym „zasady” były niesłychanie skomplikowane. Wydaj ą si ę młodym uczennicom skomplikowane i dzi ś – ale dzi ś s ą nieporównanie prostsze w porównaniu z tym, co si ę niegdy ś działo. Obowi ązywała straszliwa sztywno ść . Słoik tam musiał sta ć w tym rogu tacy, a drugi koniecznie w tamtym, bez żadnego logicznego uzasadnienia. [...] Bałam si ę okropnie kiedy na mnie przychodziła kolej. Ale z ćwicze ń i z wykładów prowadzonych przez p. Tylsk ą wyniosłam warto ści bezcenne. Oto umiała poł ączy ć na pewno sztywn ą pedanteri ę z tak ą miło ści ą do chorych, że serce we mnie topniało: o piel ęgnacji dzieci chorych mówiła z płaczem! Ka żdy zabieg był wi ęc celebrowany i otaczany nimbem. Wszystko zmierzało do bezapelacyjnego dobra chorych. To był jaki ś obrz ęd, jakie ś wtajemniczenie (32). [...] Dyrektorka szkoły miss Helen Bridge była wówczas odgrodzona od nas murem niemoty: nie mówiła słowa po polsku. Poznały śmy j ą lepiej dopiero pod koniec szkoły.

30 Uczennice pieszczotliwie nazywały tak bardzo lubian ą ameryka ńska instruktork ę polskiego pochodzenia – pani ą Stell ę Tylsk ą. 31 H. Chrzanowska, op.cit., s.39. 32 Ibidem, s.37-38. 22 Zrazu budziła tylko l ęk. Szczupła, surowa, średniego wzrostu, świetnie ubrana, w rogowych okularach – typowa Amerykanka. Porozumiewała si ę z nami za pomoc ą tłumaczki, albo listownie. Listy były dystyngowane w długich kopertach, na specjalnym seledynowym papierze. Byłam ju ż na praktyce, kiedy wróciwszy z dy żuru zastałam na komodzie list do mnie adresowany. „Droga Panno Chrzanowska. Czy s ą jakie ś powody, dla których jeste ś pani mniej porz ądna w swojej szafie, ni ż w szpitalu? Szczerze oddana Helen L. Bridge”. Bywały śmy w tej szkole strasznie wesołe – opisuje w dalszej cz ęś ci swojego pami ętnika . [...] mnie si ę trzymały ró żne psie figle, które realizowałam w grupie podobnych pstrych głów, co dra żniło starsze kole żanki. [...] Chodziło si ę do cukierni i żą dało jednej oran żady i czterech słomek. Przebierało si ę za jakie ś babule i latało po Nowym Świecie. [...] Psie figle nie przeszkadzały mi w pracy. Kułam ostro. Teoria była na pewno mniej rozbudowana ni ż obecnie, ale trudno ść mi sprawiało przerzucanie si ę z przedmiotów humanistycznych na przyrodnicze (33). [...] Na naszym drugim kursie było nas tylko 21. [...] Do dyplomu doszło ledwie czterna ście. A i tak – czy wszystkie zasługiwały na zaszczyt otrzymania dyplomu? Na pewno nie! Nie przesadzajmy narzekaj ąc na młode pokolenie, że m y w s z y s t k i e były śmy zupełnie inne (21) . Czasy zaj ęć teoretycznych i ćwicze ń w pracowni powoli dobiegały ko ńca. Wielkimi krokami zbli żała si ę upragniona praktyka, o której Hanna wiele słyszała od starszych kole żanek. Z rado ści ą budziły si ę u śpione marzenia o piel ęgnowaniu chorych w szpitalu, aby je teraz spełnia ć w akompaniamencie młodzie ńczego zapału! Ale najpierw, zostały jeszcze „do pokonania” ostatnie egzaminy i... obawy o sprostaniu piel ęgniarskiej misji: Egzaminy – wspomina bohaterka – zdawały śmy pi śmiennie. Nigdy na egzaminach ustnych ani pi śmiennych nie miałam tremy, wi ęc szło mi dobrze. Zbli żała si ę praktyka. Tu dopiero miałam trem ę. Nastrój, który w nas ws ączała p. Tylska był jeszcze pot ęgowany tym, co opowiadały starsze kole żanki. Dochodziły nas słuchy o cierpieniu i śmierci, coraz to która ś przylatywała zaaferowana, przej ęta – przeczuwały śmy co nas czeka. Ale te ż kole żanki drwiły z nas na funty. W ich opowiadaniach najprostsze zabiegi stawały si ę niewiarygodn ą sztuk ą. O, basen poda ć? Mało si ę kiedy uda bez wypadku!

33 Ibidem, s.39-40. 23 I stało si ę tak, że dwie z mojego kursu zamkn ęły si ę kiedy ś na klucz wieczorem na sali demonstracyjnej. No i jedna wlazła do łó żka, a druga zaaplikowała jej basen. No i katastrofa! Włosy zje żyły si ę na głowie obu adeptkom sztuki piel ęgniarskiej. Te dwie, to był Fijoł w roli piel ęgniarki a w roli pacjentki – ja (34). [...] W ko ńcu nadszedł dzie ń, w którym rano na godz. 7 30 po raz pierwszy poszły śmy na dy żur. Miałam troch ę teorii w głowie, ale nie wiele umiej ętno ści w bardzo niezr ęcznych rękach. Całe moje wojenne szpitalne praktyki jakby si ę ulotniły. Czułam si ę zielona, jakbym po raz pierwszy miała dotkn ąć chorego. Szły śmy w naszych wysztywnionych mundurach i czepkach, dzier żą c w r ękach „koszyczki toaletowe”, w których tkwiło mydło, spirytus, talk, ściereczka, to co najwa żniejsze. Pod fartuchem, na patce paska munduru zwisały no życzki i r ęczniczek. Pami ętam doskonale poczucie zaszczytu. [...] I czuj ę rzeteln ą wdzi ęczno ść dla panny Stelli Tylskiej, [...] że umiała nam wpoi ć poczucie, że spotyka nas wła śnie zaszczyt. Nie znałam wtedy średniowiecznego okre ślenia „nos seigneurs les malades” – nasi panowie chorzy. Ale o to wła śnie chodziło. [...] Dostałam pod opiek ę cztery pacjentki w pokoju nr 8 na parterze. Dwie kilkunastoletnie dziewczynki chodz ące, jedn ą troch ę starsz ą, [...] te ż chodz ącą i – pani ą Dymeck ą, młod ą matk ę z ropniem piersi. Otó ż ta pani Dymecka świadomie, czy nie świadomie wyciskała mnie jak cytryn ę. A że cytryna była jak winogrono zielona, sok z niej płyn ął mocno niedojrzały. Przetłumaczywszy na j ęzyk ludzki t ę śmiał ą metafor ę: nie miałam poj ęcia o zorganizowaniu sobie pracy, byłam poczciw ą gap ą obskakuj ącą kobietk ę w niezgorszym stanie, za to wymagaj ącą, nudn ą i gryma śną, która jednak dla mnie była chor ą przez du że „C”. Toalet ę robiłam jej bez ko ńca. Potem zagrzewało si ę śniadanie – jak wahadło poruszane mechanizmem zegara – znajdowałam si ę to w kredensie, to na sali chorych, to w spi żarni, a nawet dalekiej kuchni. Kaszka, ciasteczko, jajeczko, kawka i w kółko. Obsługiwanie tej jednej chorej zajmowało mi co dzie ń 3 godziny od 7 30 do wpół do jedenastej, o której to porze pani Dymecka spoczywała ju ż czy ściutka i syta pod kocami [...]. Ku memu żalowi trzy dziewczynki słały sobie łó żko same, wi ęc cała moja żą dza czynu koncentrowała si ę na porz ądkach. Ścierałam kurze – widzialne i niewidzialne – z łó żek i stolików nocnych, wyjmuj ąc szufladki i docieraj ąc do wn ętrza. Szorowałam wsz ędzie jakby życie chorych – a na dobitk ę i moje własne – od tego zale żało i – nie zapominaj ąc, że centrum świata jest moja pani Dymecka – gotowa nogi łama ć na ka żdy jej dzwonek – szłam szuka ć innych okazji czynu. (35) [...] Z Marul ą rozumiały śmy si ę najlepiej. Obie nastawione na maximum. Maximum szalej ące. Nie dlatego, żeby szuka ć sensacji – chciały śmy obie naprawd ę jak najwi ęcej

34 Ibidem , s.40. 35 Ibidem, s.41-42. 24 słu żyć. Oczywi ście nie bez młodzie ńczych egzaltacji... Na słowa współczucia jednej z chorych, że si ę musimy para ć basenami, Marula odpowiedziała płomienn ą mow ą na cze ść tych że instrumentów: „ że piel ęgniarstwo jest dla niej czym ś takim, że widok basenu (pełnego) jest te ż itd”... nie wiem czy powiedziała: „pi ękny”, czy wspaniały – pami ęć mnie tu zawodzi, ale tre ść pochwały była na pewno adekwatna tym poj ęciom... [...] Du żo lat! Ale pami ętam i zarysy, wyraz i jak ąś aur ę moich pacjentów z roku 1922/24. [...] Pami ętam Ich tak dobrze, bo naprawd ę Ich kochałam, sama to sobie nie uświadamiaj ąc(36). [...] Pierwsze szkolne praktyki pozostawiły w pami ęci Hanny Chrzanowskiej niezatarte wspomnienie. Przyniosły rado ść , mo żliwo ść sprawdzenia teoretycznej wiedzy nabytej w szkole – w środowisku szpitala, nade wszystko, w śród prawdziwie potrzebuj ących pomocy pacjentów. To było to, co naprawd ę chciała w życiu robi ć, co wpajano jej od dzieci ństwa, w czym wzrastała. Hanna Chrzanowska podkre śla w pami ętniku, że doskonale prowadzona z profesjonaln ą kadr ą, szkoła pani Helen Bridge, nie tylko zapewniała dobre podstawy praktyczne i teoretyczne, ale i wsparcie psychiczne dla swoich wychowanek w czasie praktyk w szpitalu, gdzie młodym adeptkom trudno si ę czasem było pogodzi ć z losem pacjentów, szczególnie tych na ostatniej drodze życia. Jest jeszcze – wspomina bohaterka – specjalny kr ąg pami ęci, oznaczony czerwono i czarno – tych, którzy umarli. Pracowałam ju ż wtedy po „m ęskiej” stronie. To był koniec czerwca, albo lipiec (37). [...] Oddział IV na pierwszym pi ętrze, oddział V – na parterze. Nie przeczuwałam, że tam oto od zachodniej strony, jest skrzydło zwane Czerniakowsk ą – z mrocznym korytarzykiem i separatk ą, które miały mi da ć tyle przera żaj ących do świadcze ń... (38) [...] Były tam trzy izolatki. Otó ż w ostatniej le żał gru źlik – Pawłowski. Nie był mnie przydzielony, ale tego wieczoru kogo ś zast ępowałam. Schodziłam z dy żuru z gł ębokim uczuciem zadowolenia i jakiej ś nieu świadomionej wdzi ęczno ści, bo chory mi ciepło, gł ęboko podzi ękował [...] . Rano [...] zachodz ę do Pawłowskiego, a on siedzi i nie żyje. Tak, siedział na łó żku i miał obc ą sobie czarn ą brod ę. Od zakrzepłej krwi. Mimo, że to nie były pierwsze zwłoki, które widziałam – to był mój pierwszy zmarły. Przeoczono śmier ć. Umierał sam. Ale ja byłam z nim zwi ązana, ja byłam ostatnia, której tak dzi ękował. Ale ta śmier ć, te biedne zwłoki zostały wyzyskane w sposób całkowicie niespodziewany. Stały si ę „kukł ą” dla demonstracji toalety po śmiertnej. [...] instruktorka [...] od 7 bole ści zwołała nas cał ą gromad ę, z wielkim zadowoleniem. Na zapytanie, która chce robi ć toalet ę – oczywi ście zgłosiły śmy si ę obie – Marula i ja. Z mej strony była to

36 Ibidem, s.43-44. 37 Ibidem, s. 44. 38 Ibidem, s. 41. 25 tylko gorliwo ść . Dla Maruli był to wysiłek nad siły. [...] Wtedy zemdlała. [...] Wi ęc to ja zdawałam egzamin sprawno ści z furi ą w sercu, że tak wła śnie to mo żna było wyzyska ć do takich celów. „To” było dla mnie groz ą, tragedi ą ludzk ą, wymagaj ącą ciszy, szacunku – i współczucia zahaczaj ącego o rozpacz... [...] Sekcja zwłok jest jak najbardziej dopuszczalna jako ćwiczenie. Jest niezb ędna, musi by ć, bez niej lekarze nie byliby lekarzami: jest konieczna. Dlatego zanurzenie zwłok w formalinie, krajanie nie ha ńbi zwłok [...] . Zwłoki i chory = zmarły = człowiek. Ćwiczenie zbiorowe toalety po śmiertnej jest pogwałceniem zwłok. To wcale nie potrzebne. Toaleta po śmiertna jest dla zmarłego, nie dla uczniów. Robi si ę j ą jako ostatni ą posług ę choremu. Jako okazanie miło ści i szacunku. Piel ęgniarka słu ży do ko ńca. Ćwiczenie równie ż ze wzgl ędów dydaktycznych nie jest konieczne – i tak ka żda si ę nauczy, ka żda stanie w obliczu śmierci. Popołudnie tego dnia miałam wolne – było upalnie, niebiesko. Wpadłam gdzie ś w zaro śla okolicy Wilanowa, szukaj ąc odpoczynku, uspokojenia w li ściach, w ziemi, szele ście... [...] Niebawem przyszedł nowy cios. Przywieziono szesnastoletni ą siostr ę kole żanki Ady z zapaleniem otrzewnej. Chyba jej nawet nie operowano. Poło żono j ą w osobnym pokoju. Robiło si ę wszystko co wówczas było mo żna: podtrzymywano serce, podawano podskórnie sól. Mnie przydzielono na popołudnie – tylko dla niej. Patrzyłam na podwójn ą m ękę: samej dziewczynki i jej ojca. Nie wiem co bardziej mnie rozdzierało. Dziewczyna umarła w jasne, letnie popołudnie. Teraz musz ę opowiedzie ć co ś najwa żniejszego. Było ju ż beznadziejnie. Ju ż oddychała przez usta. Ju ż miała ostry nos i była szara. Wtedy nadszedł ksi ądz. Nie wiem dlaczego nie lubiły śmy tego ksi ędza. Niestety, mnie wydawał si ę niepotrzebny w szpitalu, sztuczny. Co było przyczyn ą? Czy tylko moja bu ńczuczna, negatywna ówczesna niewiara, czy te ż tak że jego sztywno ść , brak u śmiechu w nasz ą stron ę, brak ch ęci współpracy? Chełpiłam si ę nie tylko niewiar ą, ale i tolerancj ą i mało trzeba było z jego strony abym powiedziała sobie: „w my śl tej tolerancji ja nie wierz ę, ale trzeba przyzna ć, że to bardzo sympatyczny człowiek”. Pami ętam go dobrze nad umieraj ącą, jego natarczywe „czy żałujesz” – raz, drugi powtarzane. Nie my ślałam ani chwili o najwa żniejszym. O rozstrzygni ęciach życia. Patrzyłam z przera żeniem i buntem na m ękę konaj ącej, która zdawała si ę skupia ć cale gin ące siły, aby wyszepta ć odpowied ź i to było m ęką dodatkow ą [...] Ale na pewno ta jeszcze jedna m ęka wysiłku ostatnich słów była na dobro, na odkupienie tego, co odbiegało od Boga w życiu tej dziewczyny. Ale o tym nie pomy ślałam.

26 Dodatkowe cierpienia? Picie wody te ż sprawia cierpienie – a jednak dajemy j ą chorym, aby po m ęce połkni ęcia odczuli ulg ę. Była tam przy umieraj ącej instruktorka, ale inna ni ż tamta, p. J. Chludzi ńska. Kiedy ju ż zrobiły śmy wszystko i zwłoki le żały pod prze ścieradłem, a ja sko ńczyłam porz ądki w pokoju, p. Chl. zapytała bardzo łagodnie: „czy pani była ju ż kiedy ś przy śmierci”? Zaprzeczyłam. Dot ąd słyszę jej serdeczny głos i widz ę dobro ć jej u śmiechu: „to pani bardzo współczuj ę”. Tylko tyle – a było to tak niezmiernie du żo. Nieraz my ślę, że nasze instruktorki za mało opiekuj ą si ę uczennicami w takich momentach. A dziewcz ęta s ą albo załamane i trzeba je podeprze ć, albo tylko bezmy ślnie ogłuszone i trzeba w nich pogł ębi ć poj ęcie – co to jest śmier ć. Niektóre boj ą si ę zabobonnie. Czasem, niekiedy nierzadko trafia si ę cynizm: „czy ju ż odwaliła kit ę”? „Dorobiła si ę dzi ś 3 trupów”... A przecie ż nasz zawód dlatego ma tyle w sobie godno ści, że stoimy przy chorym do ko ńca, do śmierci i przy śmierci. Wyznam, że czuj ę szczególn ą wdzi ęczno ść dla Pana Boga za to wła śnie (39). Takie to były smutne do świadczenia młodej piel ęgniarki. Ale nie brakowało te ż w szpitalu zabawnych sytuacji, którym bez wzgl ędu na skutek przy świecał cel najwy ższy – dobro chorych! Jaga na pewno mi daruje – pisze Hanna Chrzanowska – je śli zdradz ę pewien fakt. Podczas tych nocy starały śmy si ę zachowywa ć cicho jak koty. Otó ż tak si ę zdarzyło: Jaga skrada si ę bezszelestnie do kuchenki, otwiera drzwiczki lodówki powoli, żeby nie skrzypiały i szepce ledwo dosłyszalnie: „daj młotek i ścierk ę, potłuk ę lód”. Po czym rozlega si ę piekielny hałas i znowu szept: „ju ż”. [...] Taki miły rekonwalescent, starszy pan – opisuje – siedział sobie na korytarzu. Ja ganiałam jak szalona, byłam sama na popołudniowym dy żurze. Ci ągle dzwonki – jak to bywa, co zreszt ą strasznie lubiłam. Wtedy powiedział: „kto by z nas pomy ślał, że siostra ma tyle gonitwy. Wcale tego nie zna ć kiedy siostra co ś przy nas robi.” Byłam dumna jak paw. Nie wiedziałam, że udało mi si ę wypełni ć jedn ą z naczelnych zasad piel ęgniarskich: „pracuj tak, aby chory nie czuł twojego po śpiechu” (40). W innym miejscu pami ętnika tak podsumowuje lata szkolnej edukacji: Kiedy my ślę teraz o naszym wychowaniu w szkole – s ądz ę, że miało ono swoje niedobre, ale i bardzo dobre strony. Niedobre – bo był przesadny, twardy rygor. Ale stron ą bardzo dobr ą było nastawienie nas od samego pocz ątku ku chorym. Ale cho ć w tej mojej pradawnej szkole uczono nas zaparcia si ę siebie, ofiarno ści bez zastrze żeń, cho ć na naszej

39 Ibidem, s.44-47. 40 Ibidem, s.48-49. 27 szkolnej broszce w śród innych napisów widniało słowo „słu żba” – jak że daleko, b ędąc tak blisko człowieka, któremu słu żyłam, byłam od ducha słu żby ewangelicznej. Ani mi nie mign ęła my śl o słu żbie Bogu, dalekie mi było, nie znane poj ęcie o życiu na chwał ę Bo żą , dalekie przez długie lata (41). Nadszedł moment w życiu Hanny Chrzanowskiej decyduj ący, moment w którym zaproponowano jej wyjazd do Pary ża, gdzie po raz pierwszy zetkn ęła si ę z piel ęgniarstwem społecznym. Do Pary ża wyjechała skuszona pi ęknem tego miasta. Nie wiedziała jak bardzo ta podró ż b ędzie owocowa ć w całym jej pó źniejszym życiu i jak nabyte do świadczenia paryskiej instruktorki wykorzysta po powrocie do tworzenia piel ęgniarstwa społecznego w Krakowie, a potem tak że i poza jego granicami... Którego ś dnia – opowiada Hanna – wiem, że to było przed południem, że dzie ń był bardzo jasny. Zreszt ą nawet gdyby si ę to stało o zmroku gradowych chmur musiałoby mi zapa ść w pami ęć wspomnieniem rado śnie słonecznym. Miss Bridge wezwała mnie do siebie. Ona te ż zachowała wspomnienie tej rozmowy – opowiadała, że siedz ąc naprzeciw niej „ta ńczyłam na krze śle”. Taka była moja reakcja na propozycj ę nowego stypendium Fundacji Rockefellera – do Pary ża. Do Pary ża! To tylko było dla mnie wa żne! Nie rodzaj studiów. Nie tylko, że sobie nie zdawałam – bo zda ć nie mogłam – sprawy, że ta rozmowa jest punktem zwrotnym, w całym, moim życiu, nie tylko piel ęgniarskim, ale nie zastanawiałam si ę wcale, że przyjmuj ąc stypendium decyduj ę si ę na prac ę w piel ęgniarstwie społecznym, które dot ąd tylko lizn ęłam, które nie było wcale magnesem wci ągaj ącym mnie do zawodu. Przyci ągał mnie chory człowiek. A nam pokazywano i na wykładach i w praktyce piel ęgniarstwo społeczne tylko w świetle medycyny społecznej, higieny zapobiegawczej. Nie wiedziałam, że obejmuje ono i obło żnie chorego człowieka w domu. Nic nie mówiono nam o tym – co miałam w przyszło ści tak bardzo pokocha ć. Równie ż nie zawahałam si ę ani na chwil ę przed konsekwencjami wyjazdu. Przyjmuj ąc stypendium musiałam si ę zdecydowa ć na prac ę instruktorki po powrocie. Znowu rado ść : instruktorki w nowej szkole w Krakowie, gdzie jest mój dom. Ju ż nie będę t ęskniła za ciepłem Matki, za roze śmianymi oczyma Ojca, za Zosi ą... W szkole dyrektork ą ma by ć panna Maria Epsteinówna, któr ą tak lubiłam. Ale przede wszystkim – Pary ż. Zdecydowałam si ę wi ęc momentalnie, a rado ść moja była tym wi ększa, że Miss Bridge to samo zaproponowała Zuli Wasilewskiej. [...] Nie chciałam zosta ć ani chwili dłu żej. Wyjechałam na noc w dniu sko ńczenia szkoły...

41 A. Rumun, op.cit., s.353. 28 Byłam nareszcie piel ęgniark ą. Młod ą nie tylko wiekiem, ale i do świadczeniem. I mnie wła śnie czekały zagraniczne studia! [...] Bałam si ę nie wiedzie ć czego. Nie pami ętam czy si ę bałam bezradno ści, czy rozł ąki (42)? [...] Po przyje ździe, w styczniu 1925 r. od razu run ęło na mnie pi ękno Pary ża. Uskrzydliło, rozszerzyło i uszcz ęś liwia ć miało w te wszystkie wolne niedziele i świ ęta, i wolne popołudnia. Cała moja praktyka piel ęgniarska, chocia ż brałam j ą bardzo powa żnie była tylko akompaniamentem do radosnej melodii, ramami do obrazu czy równoległ ą lini ą biegn ącą wzdłu ż bulwarów. Wkrótce zadomowiłam si ę w olbrzymich galeriach Luwru, zacz ęłam wraca ć do ukochanych obrazów. Dot ąd, kiedy nie mog ę spa ć, przebieram w nich pami ęci ą jak w kasecie... Potem na dobre zanurzyłam si ę w cotygodniowych, cudnych koncertach w Starym Konserwatorium. W świecie muzycznym żyłam wtedy pod wył ącznym panowaniem Beethovena [...]. Polubiły śmy bardzo dyrektork ę szkoły, w której nas umieszczono. Kiedy ś [...] krótko i w ęzłowato oznajmiła mi skargi kole żanek na nasz ą hała śliwo ść . Chciałam si ę broni ć... Kazał mi zamilkn ąć jej hamuj ący moj ą wymow ę gest... Gest oznaczał to, co po latach sama miałam mówi ć moim uczennicom: „zostawcie tamte, my ślcie o własnych bł ędach”. Jak że w gruncie rzeczy lubimy wszyscy cudze bł ędy, w których cieniu mo żna schowa ć własne (34) .

42 H. Chrzanowska, op.cit., s.50-51. 29

R O Z D Z I A Ł P I Ą T Y

DLACZEGO ZOSTAŁAM PIEL ĘGNIARK Ą ?

Upi ęła ś czepek za młodu, Cho ć wiedziała ś, że trud czeka. Bo tajemnic ą Twego zawodu Jest – troska o ciało i godno ść człowieka. (Lidia Sierpi ńska, Tajemnica zawodu )

Takie i podobne pytania stawiała sobie Hanna Chrzanowska wielokrotnie na drodze swojego życiowego powołania. Mo żna przypuszczać, że to pytanie stało w centrum jej zawodowego życia, gdy ż starała si ę na nie rzetelnie odpowiada ć. Pytanie tak wa żne – postawione przez ni ą w pierwszych słowach jej pami ętnika, jakby na stra ży tego wszystkiego, co w nim opisała. Odpowiedzi mo żna doszukiwa ć si ę w świadectwie jej życia, bogatych zbiorach literackich i publicystycznych, jakie po sobie pozostawiła, w opiniach tych, którzy j ą znali, a przede wszystkim w pami ętniku, gdzie starała si ę na nie, czasem nawet humorystycznie, odpowiedzie ć. Jaki był powód, że zostałam piel ęgniark ą? – pyta bohaterka – Ró żni m ędrcy z „dzisiejszej rzeczywisto ści” mówi ą tak: dawne piel ęgniarki – dawne, to znaczy przedwojenne, bur żuazyjne i do tego sanacyjne – to były hrabiny, albo... zawiedzone w miło ści. Że nie jestem hrabin ą, powszechnie wiadomo, chocia ż hrabiny to te ż ludzie, a co do tej miło ści – to wierzcie mi na słowo, że nie! W żywotach świ ętych, tych zakrystyjnych, czyta si ę zawsze, że bohater słyszał głos bo ży ju ż w najwcze śniejszym dzieci ństwie. Bohaterka niniejszych wspomnie ń, acz nic nie maj ąca wspólnego z „woni ą świ ęto ści” odczuwała co ś podobnego [...] nie maj ąc zreszt ą przeczucia, że to głos bo ży. Co ś si ę ju ż działo w dzieci ństwie. Jako dziecko, z napi ętą uwag ą wygrzebywałam listkiem pyłki ziemi z rany na nodze małej towarzyszki zabaw, a potem jako kilkunastoletnia dziewczynka naci ęłam sobie kiedy ś scyzorykiem kolano, aby je móc opatrywa ć. Ale w takim razie dlaczego nie poszłam na medycyn ę? Czemu bawiłam si ę

30 lalkami w szpital, nie jako doktór, tylko jako piel ęgniarka? Otó ż doznałam w dzieci ństwie urazu, ale urazu w całym tego słowa znaczeniu – dodatniego (43). [...] Ciotka – Zofia Szlenkierówna, siostra matki Hanny Chrzanowskiej - która mnie bardzo kochała, bawi ąc si ę mn ą po trochu jako jedn ą z najzabawniejszych postaci w rodzinie – wzi ęła mnie kiedy ś na Leszno – na budow ę swojego szpitala. Kiedy oprowadzał mnie po nim jego naczelny lekarz, dr Józef Brudzi ński, o świadczył żartobliwie, że si ę „b ędzie tłumaczy ć” po dziecinnemu – tote ż zrozumiałam znakomicie wszystkie mądro ści osobnych pawilonów obserwacji i izolacji... Nie byłam na otwarciu szpitala, które nast ąpiło w pół roku po śmierci babki w 1913 r. na jesieni, podczas gdy mnie wysłano do Zakopanego ze wzgl ędu na zdrowie. Prze żyłam to mocno, czytaj ąc opis otwarcia pióra przyjaciółki ciotki, poetki Bronisławy Ostrowskiej, w jakim ś dzieci ęcym pi śmie. Bo to był „mój” szpital! Moje zainteresowanie nim o żywiło si ę jeszcze w momencie, kiedy ciotka odwiedziła nas w Zakopanem. [...] Kiedy ś przyczaiłam si ę na korytarzu, żeby wyskoczy ć i rzuci ć si ę na ni ą z przeprosinami za jak ąś przewin ę. Ciotka uściskała mnie i powiedziała słowa niezmiernie charakterystyczne i dla siebie, i dla swojego do mnie stosunku: „prawda, że i ty zrobisz kiedy ś co ś wielkiego”? Odpowiedziałam m ętnie i nieobowi ązuj ąco [...]. Niebawem ju ż w roku 1914 zostałam ze szpitalem sprz ęgni ęta jeszcze mocniej. Zachorowałam na czerwonk ę [...]. Przyszedł nazajutrz dr Szenajch, oczywi ście ordynator „mojego” szpitala i uchwalili, że najlepiej będzie odda ć mnie wła śnie do szpitala. Cudowne wspomnienia! [...] To był jaki ś ziszczony sen dziecka o ludzkiej dobroci. Byłam wprawdzie chora, ale nie na tyle, by nie móc si ę delektowa ć opiek ą nawet pierwszego dnia i pierwszej nocy. Pani Maria Ocetkiewicz zast ępowała wówczas przeło żon ą. Nie zdawałam sobie sprawy, że przez ciemno oprawne binokle patrzy na mnie spokojnymi oczyma arcypiel ęgniarka, której po latach – jako jej uczennica – tyle miałam do zawdzi ęczenia! W nocy piel ęgnowała mnie pani Aniela [...]. Gdybym miała pisa ć powieść , a nie pami ętnik, na pewno panna Aniela stałaby si ę w niej postaci ą centraln ą [...]. Czułam si ę jednak naprawd ę chora i trosk ę panny Anieli odczułam wtedy gł ęboko. Po wyj ściu ze szpitala napisałam dla siebie jego pochwał ę. Panna Aniela otrzymała tam wyznanie mojej miło ści i mog ę sobie doskonale przypomnie ć, o co mi wtedy chodziło. Chodziło o jak ąś cicho ść , mi ękko ść jej obej ścia, głosu, dotkni ęcia. O posta ć w półmroku nocnej lampki, cich ą i nieruchom ą, a na moje wezwanie szybko, natychmiastowo

43 Ibidem, s.1. 31 działaj ącą, uprzedzaj ącą pro śby. O tak, w powie ści byłby wst ęp taki: „Ta noc zadecydowała o całym jej życiu”. W ka żdym razie była to naprawd ę moja pierwsza piel ęgniarska noc. Było mi strasznie dobrze, chocia ż t ęskniłam za matk ą [...]. Ta moja choroba – jak wiadomo – nale żała do tych, które wymagaj ą od piel ęgniarki ci ągłych tzw. posług [...]. Otó ż wzruszała mnie gotowo ść natychmiastowa, z jak ą panna Aniela wypełniała „posługi”, wzruszała mnie jej delikatno ść , bo miałam ju ż swoich lat blisko 12 i byłam dziewczynk ą a ż nadto wstydliw ą. Jeszcze jedno wspomnienie: piel ęgniarka, p. Terpiłowska, wolała dzieci małe od starszych, a ja przecie ż ko ńczyłam ju ż 12 lat! Tote ż wzruszyła mnie, gdy kiedy ś powiedziała z u śmiechem: „takie to du że, a takie miłe”. Ale jeszcze bardziej zapadły mi w pami ęci jej słowa: „a ty to powinna ś tu z nami zosta ć”( 44). Nie bez znaczenia dla wyboru zawodu okazał si ę duch dobroczynno ści w jakim wychowywała si ę Hanna, rado ść jak ą sprawiało jej niesienie pomocy potrzebuj ącym, któr ą tak mocno podkre śla na kartach swojego pami ętnika: „Uraz” trwał. Został mocno pogł ębiony, gdy mój brat Da ń i ja dostali śmy na urodziny (przypadaj ące blisko siebie) bodaj po 10 rubli. Oczywi ście z sugesti ą – a mo że nawet sugestia nie była potrzebna – Da ń oddał swój podarunek na jakie ś „cele społeczne”, a mnie zasugestionowano inaczej. W moim szpitalu le żał na oddziale wewn ętrznym [...] chłopaczek bardzo ubogi – nie miał po prostu w czym wyj ść ze szpitala. A wi ęc matka wzi ęła mnie na Nowy Świat i pokupowały śmy wszystko: bielizn ę, po ńczochy, buciki i ubranko. I – o szcz ęś cie! Ciocia pozwoliła mi przekroczy ć progi raju! [...] Panna Terpiłowska w moich oczach ubierała malca. Dzi ś patrz ąc na ten fragment mojego dzieci ństwa oceniam w nim pierwszorz ędn ą metod ę pedagogiczn ą. Nie chodzi o sam dar (byłam tak obdarowana i ton ąca we wszelkich obfito ściach), ale o sposób zło żenia daru, nie anonimowy, na „jaki ś cel”, ale konkretnemu biedakowi i do tego w ramach, które mi dały rado ść (45). W innym miejscu swojego pami ętnika Hanna Chrzanowska pisze o poszukiwaniu „korzeni” piel ęgniarskiego powołania: Szukam nici, która si ę wywin ęła ze szpitala Karola i Marii. Czasem tylko odnajduj ę jej cienk ą paj ęczynk ę: w odwiedzinach chorej kole żanki systematycznych i zorganizowanych przez klas ę, w marzeniach, aby być starsz ą i pracowa ć w Legionach jako sanitariuszka (46).

44 A. Rumun, op.cit., s.347-348. 45 Ibidem, s.348-349. 46 Ibidem, op.cit., s.349. 32 Wielu refleksji nad świadomym wyborem swojego zawodu dostarczył Hannie kontakt, z pewnym pacjentem, jeszcze podczas praktyk szkolnych, którego wspomina w pami ętniku: Kiedy ś piel ęgnowałam starszego pana [...]. Wypytywał mnie o szkoł ę, kole żanki. W ko ńcu padło pytanie: „a po co pani wła ściwie poszła na piel ęgniarstwo”? Odpowiedziałam: „no, bo lubi ę”. „A co pani lubi? Sam szpital, czy chorych ludzi”? Nie wiedziałam co odpowiedzie ć. A pytanie świetnie stawiało spraw ę. Cz ęsto si ę zdarza, że magnesem przyci ągaj ącym nowicjuszki zawodu jest tajemnicza, egzotyczna atmosfera szpitala, operacje, instrumenty, białe chałaty, jaka ś sensacyjno ść ! I to nic nie szkodzi – pod warunkiem, żeby potem w śród pracy z tej mgły tajemniczej wyst ąpiło na pierwszy plan łó żko z cierpi ącym człowiekiem. Je śli si ę to nie stanie – piel ęgniarka b ędzie siedziała w dy żurce, nie na sali, Nie b ędzie piel ęgniark ą przy chorym, najwy żej stanie si ę pomocnic ą lekarza. Wówczas na to pytanie nie umiałam odpowiedzie ć. Chyba nie tylko dlatego, że mnie zaskoczyło, nie tylko dlatego, że byłam zielona i niedo świadczona, lecz dlatego, że nie miałam wtedy poj ęcia o istocie mojego powołania. Ale to pytanie utkwiło we mnie na zawsze (47).

47 Ibidem, s.352-353. 33

R O Z D Z I A Ł S Z Ó S T Y

W POSZUKIWANIU KLUCZA

Dwie podró że czekaj ą na ciebie. Jedna – z duszy w wir świata, druga – powrót do siebie. (Adam Mickiewicz)

Roczny pobyt Hanny w Pary żu dobiegł ko ńca. Nadszedł czas po żegnania z kultur ą parysk ą i powrotu do kraju, do rodziny, do ukochanego Krakowa! Po powrocie z pocz ątkiem 1926 roku bohaterka obejmuje posad ę instruktorki piel ęgniarstwa społecznego w nowopowstałej Uniwersyteckiej Szkole Piel ęgniarek i Higienistek w Krakowie. Niebawem udaje si ę w kolejn ą podró ż, na stypendium Fundacji Rockefellera, tym razem do Belgii, aby przypatrze ć si ę pracy piel ęgniarek – higienistek szkolnych (48). Powróciwszy ze stypendium, wzbogacona o nowe do świadczenia tej dopiero „kiełkuj ącej” w Polsce dyscypliny piel ęgniarstwa, oddaje si ę bezgranicznie pracy pedagogicznej w szkole. Ci, którzy pami ętaj ą j ą z tych pierwszych lat instruktorskich – opisuje jej kole żanka – wspominaj ą jej rozmach w pracy, humor, upór, a tak że... niech ętny i krytyczny stosunek do praktykowanych w szkole corocznych rekolekcji dla uczennic... (49) Były to jeszcze te czasy, w których młodej, energicznej i pocz ątkuj ącej instruktorce zawodu piel ęgniarskiego daleko było do odkrywania prawd ewangelicznych i odnalezienia w chorych autentycznego oblicza cierpi ącego Chrystusa. W swoich wspomnieniach sama bohaterka wielokrotnie ubolewa nad tym faktem, podkre ślaj ąc tym samym znaczenie wiary, w której trwała po nawróceniu ju ż do ko ńca swojego „ziemskiego pielgrzymowania” do Boga. W życiu niedo świadczonej piel ęgniarki w śród idei, które starała si ę przekaza ć swoim wychowankom, czasem dało zauwa żyć si ę braki, które w szkole Helen Bridge niew ątpliwie były karane. Były to braki, a raczej drobne ułomno ści, dalekie od bł ędów, dokonywanych na pacjentach, mog ące zaszkodzi ć chorym. Nie! Na takie błędy sumienie piel ęgniarskie Hanny Chrzanowskiej nie mogłoby sobie pozwoli ć. To byłoby wbrew jej

48 M. Czech, op.cit., s.17. 49 A. Rumun, op.cit., s. 354. 34 naturze. To były niedoci ągni ęcia bardziej o charakterze biurokratycznym, do których bohaterka ani sympatii, ani pasji nigdy nie przejawiała. Miss Helen Bridge – opisuje współpracownica Hanny – miałaby długo jeszcze niejedn ą okazj ę, aby zwraca ć uwag ę swojej uczennicy. Du żo czasu min ęło, zanim Hanna wyzbyła si ę skłonno ści do bałaganiarstwa. Cz ęsto czego ś nie kładła na miejsce, potem szukała nie bez zdenerwowania. Bywało, że po prostu zgarniała ró żne papierki i rzeczy z biurka prosto do szuflady czy szafki, bez uporz ądkowania. Ale nad wszystkimi wadami i słabo ściami górował zapał do pracy i duma zawodowa, która cechowała j ą do ko ńca życia (42) . Dwudziestolecie mi ędzywojenne w Polsce to okres kryzysu, ale i rozwoju gospodarczego i kulturalnego kraju, co swoje intensywne odbicie miało równie ż w piel ęgniarstwie. Powstaj ą szkoły piel ęgniarskie na wzór ameryka ńskich, maj ące na celu wykształcenie profesjonalnych piel ęgniarek. Geneza tej nowej grupy zawodowej rodzi problemy zwi ązane z organizacj ą, a tak że podstawami prawnymi zawodu piel ęgniarki. Wysokie aspiracje zawodowe polskich piel ęgniarek sprawiaj ą, że ju ż w 1925 roku zawi ązuje si ę Polskie Stowarzyszenie Piel ęgniarek Zawodowych, którego Hanna staje si ę aktywn ą uczestniczk ą, a w rok pó źniej PSPZ zostaje przyj ęte do Mi ędzynarodowej Rady Piel ęgniarskiej. Stowarzyszenie staje si ę organizacj ą wizytow ą piel ęgniarek w Polsce jak i poza jej granicami. Reprezentuje interesy zawodowe, zało żenia pracy, a przede wszystkim opracowuje długoletni projekt ustawy o piel ęgniarstwie, który po latach stara ń został przyj ęty i zatwierdzony przez władze. W pracach nad ustaw ą o piel ęgniarstwie du ży wkład miała Hanna Chrzanowska. Pełniła równie ż okresowo ró żne funkcje w Zarz ądzie PZPZ. Niestety ustawa weszła w życie bardzo pó źno, bo dopiero po dziesi ęciu latach działalno ści Stowarzyszenia, dnia 21 lutego1935 r (50). Uwie ńczeniem prac nad ustaw ą była jej ocena przez kompetentne czynniki zagraniczne, jako najlepszej na świecie! Ustawa regulowała kwesti ę uprawnie ń zawodowych wykwalifikowanych piel ęgniarek i szkolnictwa piel ęgniarskiego podobnie jak inne ustawy za granic ą, ale załatwiała równie ż spraw ę licznej rzeszy piel ęgniarek, głównie zakonnych, nie posiadaj ących kwalifikacji zawodowych, pozwalaj ąc im uzyska ć uprawnienia (42) . Problemy zdrowotne przerwały życie zawodowe Hanny. W 1929 roku zmuszona złym stanem zdrowia na kilka miesi ęcy wyje żdża do sanatorium. Po powrocie Hanna oddaje si ę działalno ści publicystycznej, obejmuj ąc posad ę redaktora naczelnego nowego czasopisma piel ęgniarskiego pt. Piel ęgniarka Polska . Od lipca 1939 r. nieprzerwanie redaguje czasopismo a ż do wybuchu II wojny światowej, która przerywa jej działalno ść .

50 Dziennik Ustaw RP , 1935, poz.109, art.1. 35 Przy ogl ądaniu kolejnych numerów Piel ęgniarki Polskiej uderza bezstronno ść polityczna tego pisma, a nawet swoisty patriotyzm pomimo zawodowej tematyki pisma. Niewielkie rozmiary czasopisma mieszcz ą w sobie niesamowicie wiele tre ści, przede wszystkim zawodowych. Nie trudno si ę domy śli ć, dlaczego w śród wielu zagadnie ń poruszanych w Piel ęgniarce Polskiej tak du żo z nich tematycznie po świ ęconych jest piel ęgniarstwu społecznemu. Redaktorka naczelna tego pisma miała świadomo ść , że ta dziedzina piel ęgniarstwa jest jeszcze nieznana polskim piel ęgniarkom. Sama ko ńcz ąc warszawsk ą szkoł ę jako dyplomowana piel ęgniarka przyznaje, że nie miała poj ęcia o zadaniach piel ęgniarstwa społecznego, które poznała bli żej na zagranicznych stypendiach, a potem tak bardzo pokochała. Dlatego na łamach swojego pisma Hanna publikuje wiedz ę nabyt ą na zagranicznych praktykach, a tak że w oparciu o wydawany w tamtych czasach Mi ędzynarodowy Przegl ąd Piel ęgniarski (51). Publikuje równie ż swój referat pt. Prace zagraniczne stowarzysze ń piel ęgniarskich (52), wygłoszony na X Walnym Zje ździe PSPZ w Krakowie, a tak że artykuł pt. Szpitale londy ńskie (53). Jeszcze szerszej Hanna Chrzanowska regularnie publikuje, w swoim czasopi śmie, artykuły dotycz ące polskiej działalno ści piel ęgniarstwa społecznego. Zagadnienia te odnajdujemy w artykułach pt.: Z pracy przeciwgru źliczej (54), O odwiedzinach w rodzinie gru źliczej (55), Piel ęgniarka w walce z alkoholizmem (56), Schronisko Towarzystwa „Ratujmy Niemowl ęta” w Warszawie (57), Pocz ątki piel ęgnowania obło żnie chorych (58), Piel ęgniarstwo przyszpitalne (59), Zakres pracy piel ęgniarki społecznej na prowincji (60), Piel ęgnowanie ubogich chorych w domach (61). Wymienione powy żej tytuły to tylko przykłady zagadnie ń społecznych poruszanych w Piel ęgniarce Polskiej . Szerokim zagadnieniem omawianym w kolejnych numerach pisma jest szpitalnictwo i szkolnictwo piel ęgniarskie, których problematyk ę bohaterka poruszyła w artykułach: Szpitale i piel ęgniarstwo szpitalne

51 H. Chrzanowska, Piel ęgniarstwo za granic ą, „Piel ęgniarka Polska”, lipiec-sierpie ń 1935, nr 7-8. 52 H. Chrzanowska , Prace zagraniczne stowarzysze ń piel ęgniarskich, „Piel ęgniarka Polska”, stycze ń-luty 1936, nr 1-2. 53 H. Chrzanowska, Szpitale londy ńskie, „Piel ęgniarka Polska”, luty 1938, nr 2. 54 H. Chrzanowska, Z pracy przeciwgru źliczej, „Piel ęgniarka Polska”, lipiec 1930, nr 7. 55 H. Chrzanowska, O odwiedzinach w rodzinie gru źliczej, „Piel ęgniarka Polska”, maj-czerwiec 1930, nr 5-6. 56 H. Chrzanowska, Piel ęgniarka w walce z alkoholizmem, „Piel ęgniarka Polska”, pa ździernik 1931, nr 10. 57 H. Chrzanowska, Schronisko Towarzystwa „Ratujmy Niemowl ęta” w Warszawie, „Piel ęgniarka Polska”, lipiec-sierpie ń-wrzesie ń 1933, nr 7-8-9. 58 A. I życka, Pocz ątki piel ęgnowania obło żnie chorych, „Piel ęgniarka Polska”, stycze ń-luty 1934, nr 1-2. 59 S. Orzechowska, Piel ęgniarstwo przyszpitalne , „Piel ęgniarka Polska”, stycze ń-luty 1934, nr 1-2. 60 M. Kohenowa, Zakres pracy piel ęgniarki społecznej na prowincji, „Piel ęgniarka Polska”, stycze ń-luty 1934, nr 1-2. 61 A. I życka, Piel ęgnowanie ubogich chorych w domach, „Piel ęgniarka Polska”, stycze ń-luty 1935, nr 1-2. 36 w Polsce (62), Szpitalnictwo dzieci ęce (63), O piel ęgniarstwie i szkolnictwie piel ęgniarskim (64), O organizacji szkół piel ęgniarstwa w Polsce (65). W tych wszystkich kwestiach pismo spełniało nie tylko obszerne funkcje informacyjne, ale tak że edukacyjne. W czasopi śmie nie brak te ż było stałych k ącików takich jak Przegl ąd pism czy Ksi ąż ki . Nie trudno si ę domy śli ć, że ten ostatni k ącik, podyktowany zapewne miło ści ą do ksi ąż ek ju ż od lat młodzie ńczych, prowadzony był przez Hann ę Chrzanowsk ą. W czasopi śmie umieszczane były równie ż przedruki ciekawych artykułów z innych, godnych uwagi pism oraz regularne i szczegółowe sprawozdania z walnych zjazdów PSPZ. W Piel ęgniarce Polskiej jej naczelna redaktorka poruszała bie żą ce sprawy piel ęgniarek, a tak że problemy zwi ązane z pracami nad nowelizacj ą ustawy o piel ęgniarstwie z 1935 r (66). Nie brak te ż było mowy o wielkich ludziach zasłu żonych w piel ęgniarstwie i medycynie, czego dowiadujemy si ę z artykułów zatytułowanych: Marja Epsteinówna (67), Miłosierdzie Skargi (68) czy Ksi ądz Baudouin (69). Godnym przeczytania jest artykuł Hanny Chrzanowskiej pt. Jaka powinna by ć piel ęgniarka? (70), gdzie autorka polemizuje z ks. Michałem R ękasem o jego przekonaniach o ówczesnych piel ęgniarkach. Pod tym tytułem – pisze – ks. Michał R ękas zamie ścił artykuł w 9-tym numerze pozna ńskiego „Ruchu Charytatywnego” z r.b. Tytuł wielce obiecuj ący! Niestety z tre ści ą artykułu zgodzi ć si ę nie sposób. [...] „W [...] systemie – cytuje ks. Michała R ękasa – piel ęgniarka ma wykonywa ć przy chorym pewn ą ilo ść zabiegów i czynno ści, spisa ć odpowiedzi, udzieli ć najkonieczniejszych wskazówek, wykona ć to wszystko „fachowo, post ępowo, naukowo” mo żliwie szybko, bez żadnych zb ędnych wysiłków i zbytnich kosztów. Poza swojemi „fachowemi” czynno ściami, a do fachu zalicza si ę tylko stron ę techniczn ą piel ęgnacji, piel ęgniarka nie interesuje si ę chorym. Jest pracownic ą zawodow ą, jak robotnik w fabryce. A „zawodowo ść ” ta wyklucza niejako jej człowiecze ństwo, jej osobowo ść własn ą. Słowem „zawodowo ść ” usiłuje si ę wykluczy ć z piel ęgnowania chorego prac ę duchow ą, kontakt wewn ętrzny, religijny społeczny. To ma by ć nowoczesne piel ęgniarstwo zawodowe, wyzwolone jakoby z bł ędów dawnego piel ęgniarstwa, wyzwolone od wszelkiej ideologii, niezale żnie od wszelkiego światopogl ądu...

62 H. Chrzanowska, Szpitale i piel ęgniarstwo szpitalne w Polsce, „Piel ęgniarka Polska”, grudzie ń 1938, nr 12. 63 H. Chrzanowska, Szpitalnictwo dzieci ęce, „Piel ęgniarka Polska”, lipiec-sierpie ń 1938, nr 7-8. 64 H. Chrzanowska, O piel ęgniarstwie i szkolnictwie piel ęgniarskim , „Piel ęgniarka Polska”, stycze ń i luty 1938, nr 1 i 2. 65 H. Chrzanowska , O organizacji szkół piel ęgniarstwa w Polsce, „Piel ęgniarka Polska”, lipiec 1929, nr 1. 66 H. Chrzanowska , Od redakcji, „Piel ęgniarka Polska”, czerwiec 1939, nr 6. 67 H. Chrzanowska , Marja Epsteinówna, „Piel ęgniarka Polska”, marzec 1931, nr 3. 68 H. Chrzanowska , Miłosierdzie Skargi, „Piel ęgniarka Polska”, czerwiec 1936, nr 12. 69 H. Chrzanowska , Ksi ądz Baudouin, „Piel ęgniarka Polska”, wrzesie ń-pa ździernik 1938, nr 9-10. 70 H. Chrzanowska , Jaka powinna by ć piel ęgniarka?, „Piel ęgniarka Polska”, pa ździernik-listopad 1933, nr 10-11. 37 Te uwagi wydaj ą si ę mo że paradoksalne, ale niestety wprost s ą z życia wzi ęte. Te uwagi wynikaj ą ze zbadania programu szkół piel ęgniarskich, podr ęczników i pism specjalnych. Takie nastawienie jest niemal obowi ązuj ące oficjalnie.” Wynikałoby z tego, – komentuje Hanna Chrzanowska – że piel ęgniarki staraj ą si ę zrzuci ć z siebie ci ążą ce im kajdany ideologii, że pragnieniem ich jest zamieni ć si ę w maszyny t ęgo naoliwione, mocno w śruby uj ęte, żeby si ę móc przystosowa ć do innych maszyn – chorych. Sk ąd, z jakiego to „programu szkół piel ęgniarskich”, z jakich to „podr ęczników i pism specjalnych” ks. R ękas snuje takie wnioski? Co mianowicie w „systemach oficjalnych szkolenia” nasuwa Autorowi my śl, że „zawodowo ść ” wyklucza z piel ęgnowania chorego „prac ę duchow ą, kontakt wewn ętrzny, religijny, społeczny”? [...] Że si ę rzecz ma przeciwnie, o tem wszystkie wiemy. Dalek ą jestem od twierdzenia, żeby wszystkie w czambuł piel ęgniarki c a ł k o w i c i e odpowiadały swoim zadaniom. Ale ż bo te zadania s ą zbyt wzniosłe i nadto trudne, aby słabi ludzie mogli im podoła ć. Podobnie, jak podołały im nie w s z y s t k i e z naszych poprzedniczek w ci ągu 20 wieków pracy charytatywnej. Ale czy ż znajdzie si ę piel ęgniarka, która, pracuj ąc w duchu miło ści bli źniego, powie, że idzie wbrew „oficjalnemu systemowi”? I kto o śmieli si ę powiedzie ć, że je śli piel ęgniarka zboczy z naszej drogi, to b ędzie to z winy „oficjalnego systemu”? [...] Piel ęgniarki dyplomowane – raz jeszcze – nie uwa żaj ą si ę za ideały. Wdzi ęcznie przyjmuj ą uwagi od ka żdego, kto nale życie poznał ich prac ę. Ale nie zgodz ą si ę nigdy na zarzut, że s ą materjalistyczn ą twierdz ą, opasana podwójnym murem szablonu i mechanizacji, z którego zwisa sztandar zawodowo ści, wykluczaj ący „z piel ęgnowania chorego prace duchow ą, kontakt wewn ętrzny, religijny, społeczny” Z całego serca nale ży życzy ć ks. R ękasowi, aby si ę zechciał zapozna ć z naszem piel ęgniarstwem. Mo że wówczas przekona si ę, że jego szczytne poj ęcia nie s ą dla nas czem ś nieznanym i obcem. Mo że rozpozna w duchu naszych szkół i naszej pracy – wła śnie te swoje poj ęcia. A wtenczas zwolna zanika ć w nim b ędą mocno spó źnione, doktrynerskie uprzedzenia (63) . Przytoczony wy żej fragment artykułu Hanny dowodzi jak skromn ą była osob ą. Nie było w niej miejsca na jak ąś dziennikarsk ą wy ższo ść , ale te ż za nic w świecie nie była w stanie oboj ętno ści wobec braku kompetencji innych, którzy tego braku wydawali si ę nie dostrzega ć, tym bardziej, że na szali wagi poło żono morale piel ęgniarek, które tak bardzo osobi ście praktykowała. Nie była to jedyna krytyczna wypowied ź Hanny. Swoje zdanie

38 wyra żała zawsze wtedy, ilekro ć była taka potrzeba. W artykule pt. [...] „ Niepotrzebna ksi ąż ka” – komentuje jej kole żanka – na temat polskiego przekładu „Etyki w zawodzie piel ęgniarki” Amerykanina, ks. H. Spaldinga [...] przytacza szereg wypowiedzi autora świadcz ących o nieznajomo ści problemów piel ęgniarskich, jak równie ż cytuje ró żne dziwaczne „przykłady” z pracy i życia piel ęgniarki, obce zarówno wymogom etyki, jak i tradycjom polskim (np. że piel ęgniarka mo że odmówi ć piel ęgnowania chorego innej rasy, a uczennica piel ęgniarstwa nie mo że). Nie wiemy na pewno jakie pogl ądy religijne miała Hanna w r.1931, [W tym roku Hanna napisała artykuł, o którym mowa powy żej.] wydaje si ę jednak, że ta krytyka nie jest wyrazem wrogo ści Hanny do religii czy ksi ęż y katolickich, a tylko krytyk ą niekompetencji i nieprzemy ślanych opinii. W ci ągu całego swojego życia nie zabierała nigdy głosu w sprawach nie znanych sobie i nie godziła si ę równie ż na własne ust ępstwa wobec tych, którzy nie znaj ąc si ę na piel ęgniarstwie, chcieli o jego sprawach decydowa ć(71) – pisze o Hannie Chrzanowskiej jej bliska współpracownica. Wi ększo ść problemów poruszanych na stronach Piel ęgniarki Polskiej , zwi ązana była z ich odbiciem w pracy ówczesnych piel ęgniarek. W powojennej Polsce piel ęgniarstwo społeczne dopiero si ę tworzyło podobnie jak profesjonalne szkoły zawodu. Natomiast opieka szpitalna, si ęgaj ąca swoimi korzeniami tradycji była z reguły prowadzona przez siostry zakonne, które zaczynały dopiero, w my śl ustawy z 1935 r., zdobywa ć kompetencje zawodowe. Wraz z rozwojem szkolnictwa na pierwszy plan wysun ął si ę brak podr ęczników do nauki zawodu. Zasady piel ęgniarstwa wykładane w szkołach i demonstrowane w salach ćwicze ń znajdowały si ę tylko w notatnikach instruktorek i zawodnej cz ęsto pami ęci adeptek zawodu. Hanna Chrzanowska na podstawie notatek wytrawnej instruktorki piel ęgniarstwa p. Terasy Kulczy ńskiej zredagowała i umieszczała w kolejnych numerach swego pisma w 1937 r., pierwsze w Polsce, tak potrzebne i wyczekiwane „Zabiegi piel ęgniarskie”. Doczekały si ę one dwóch wyda ń w 1938 r. i kilku nast ępnych, w czasie wojny, w Anglii i powojennej Polsce (64) . W latach powojennych Hanna ju ż nigdy nie wróciła do redagowania Piel ęgniarki Polskiej . Nie znaczy to, że jej dziennikarski duch przemin ął. Wielokrotnie pisała do Piel ęgniarki i Poło żnej , a w My śli Narodowej umieszczono jej kilka utworów poetyckich (64) . Najwi ększymi z jej dzieł literackich s ą trzy powie ści, które napisała w okresie mi ędzywojennym. Dwie z nich Niebieski klucz (wyd. Marchołt 1934) i Krzy ż na piaskach ( Biblioteka Narodowa , Warszawa 1938) ukazały si ę pod pseudonimem Agnieszki

71 A. Rumun, op.cit., s.355. Osieckiej. Na ujawnienie tego faktu autorka pozwoliła w li ście, który zgodnie z jej wol ą otworzono dopiero po śmierci (72). Trzecia, Płon ący śnieg , nigdy nie doczekała si ę wydania. Dwie pierwsze powie ści s ą ze sob ą ści śle powi ązane. W Krzy żu na piaskach autorka przedstawia bohaterk ę Mari ę, która zakochuje si ę w pewnym żydowskim poecie i wbrew rozterkom serca decyduje si ę go po ślubi ć. Po ślubie okazuje si ę, że oboje żyj ą w dwóch, zupełnie ró żnych światach, a ich ślub miał by ć tylko środkiem do zawładni ęcia jej osob ą i rozbudzenia nowych natchnie ń uprawianej przez Żyda mrocznej poezji, która nigdy nie podobała si ę Marii. Maria nie jest osob ą wierz ącą, ale ma swoje zasady, nacechowane du żym szacunkiem i godno ścią, które m ąż stara si ę jej wyperswadowa ć. Z czasem zaczyna podejrzewa ć m ęż a o zdrad ę, ale miarka przebiera si ę dopiero wówczas, gdy na pewnym przyj ęciu kobieta, któr ą podejrzewała o romans z m ęż em, deklamuje wiersz wy śmiewaj ący dziewictwo św. Agnieszki i Klary, obra żaj ąc tym samym jej wewn ętrzne przekonania. Ale najbardziej boli j ą złamana przez m ęż a obietnica, że nie będzie drwił ze świ ętych w swoich utworach. Pełna goryczy odchodzi od m ęż a. W tym czasie wychodz ą na jaw inne bolesne prawdy z życia Żyda uwie ńczone w rezultacie rozwodem i wyjazdem Marii do Pary ża(69) .

Dalszy ci ąg losów Marii znajdujemy w wydanym cztery lata wcze śniej Niebieskim kluczu . Bohaterk ę poznajemy w Pary żu, gdzie próbuje zachwyci ć si ę pi ęknem tego miasta i odnale źć siebie sprzed lat, ale niestety bezskutecznie. Dostrzega, że utraciła percepcj ę pi ękna Pary ża, która kiedy ś dawała jej tyle rado ści. Pewnego razu próbuje odgadn ąć pi ękno, wpatruj ąc si ę w katedr ę Notre–Dame. Intryguje j ą pewien niewidomy, który wydaje si ę kontemplowa ć katedr ę. Zawieraj ą znajomo ść . Okazuje si ę, że ociemniały jest malarzem i że wielokrotnie w przeszło ści malował katedr ę. W czasie rozmów z malarzem Maria ma wra żenie, że to ona, nie on jest ślepcem. Ma nadziej ę, że malarz pomo że jej odnale źć „klucz do katedry” i wywiedzie j ą z ciemno ści. Marii nie chodzi jednak o wzgl ędy religijne, ale o przywrócenie odczucia pi ękna, które jest jej jedynym bogiem. Swój stosunek do wiary najlepiej charakteryzuje jej wypowied ź: Nie mam żadnej wiary i wiem, że nigdy nie b ędę jej miała. Chocia ż zazdroszcz ę prostej babie, przed figur ą klepi ącej ró żaniec (69) . Na ostatnim spotkaniu m ęż czyzna wyznaje jej, że jest wierz ącym katolikiem i że si ę za ni ą modlił, co wzbudza bunt bohaterki, przed prób ą zmiany jej przekona ń. Niewidomy tłumaczy, że nie chce jej nawraca ć, opowiada o tym jak doszło do jego nawrócenia i że wiara daje mu du żo rado ści. Wyja śnia jej, że pi ękno powinno prowadzi ć j ą wzwy ż, do odkrycia gł ębszych prawd, a „klucz do katedry” nie le ży w jej zewn ętrznych obrysach lecz w środku. Wymusza na niej obietnic ę pój ścia do ko ścioła

72 http://www.zrodlo.krakow.pl/archiwum/2003/17/08.html . Dane z dn. 09.02.2004. 40 i spojrzenia na szczerze modl ących si ę wiernych. Bohaterce wydaje si ę, że trzeba by cudu, aby co ś si ę w niej zmieniło, nie ko ścioła. Wbrew sobie po nocy duchowych zmaga ń udaje si ę do ko ścioła. Dostrzega tam tabliczki wotywne, szczególnie jedna zwraca jej uwag ę: Dzi ękuj ę Matce Bo żej za zwyci ęstwo nad moj ą wol ą zbuntowan ą(65) . Zasłona buntu p ęka – Maria zaczyna prze żywa ć nawrócenie: Rozdarłam si ę we dwoje. I odczepił si ę, odpadł i w nico ść potoczył kamie ń – zapora (69) . Rano pisze list do malarza, ale nie mo że znale źć słów na odzwierciedlenie stanu swojej duszy. Przecie ż to „co ś” zdarzyło si ę „tak spokojnie, nad wyraz naturalnie” (69) , żadnego cudu nie było... Z Pary ża wraca odmieniona. Tli si ę w niej jaki ś male ńki płomyk wiary. Dalsze losy wzrastania w wierze Marii odnajdujemy w ko ńcowych fragmentach Krzy ża na piaskach . Tytułowy krzy ż stoj ący na mazowieckich piaskach – komentuje autor artykułu Marii droga do Boga – staje si ę dla niej źródłem łaski. Wpada w otwarte ramiona Tego, który kocha j ą naprawd ę – miło ści ą czyst ą i wieczn ą – Boga. To sam Bóg daje jej w ko ńcu „klucz niebieski” do zatrza śni ętych wrót pi ękna (69) . Maria nie rezygnuje cho ć jej droga wiary nie jest usłana ró żami, co wyra ża w słowach: Ty wiesz, że Twój dar bezcenny, kwieciem pokryty i świergotem, na gł ębinach swoich jest krzy żem, który mi dałe ś, abym go niosła, id ąc za Tob ą! [...] Daj mi by ć odblaskiem u śmiechu nieba! Daj by ć mchem, zieleniej ącym u Twych stóp, pszczoł ą brz ęcz ącą Twoj ą chwał ę”(69) . Trzecia powie ść , Płon ący Śnieg , opowiada o procesie rodzenia si ę powołania kapła ńskiego. Mo żemy zaobserwowa ć w niej kształtowanie si ę osobowo ści głównego bohatera, który zostaje poddany próbie utraty czysto ści i wiary. Szereg perypetii głównego bohatera uwie ńcza zwyci ęstwo nad cielesnymi pokusami. Miło ść zmysłowa doznaje przemiany w miło ść czyst ą. Eros zamienia si ę w „caritas” i „agape”. Bohater odnajduje swoje powołanie (69) . W ocenie dwóch pierwszych powie ści dopełniaj ących si ę wzajemnie, mo żna odnie ść wra żenie, że w posta ć Marii mogła si ę wcieli ć sama autorka. Mo żliwe, że jest to tylko wra żenie. Faktem jest, że Hanna Chrzanowska mieszkała jaki ś czas w Warszawie, która jest równie ż miejscem akcji powie ści oraz odbyła w swoim życiu podró że do Pary ża i była niew ątpliwie oczarowana pi ęknem tego miasta, a poszukiwania pi ękna przez Mari ę przypadaj ą wła śnie na jej paryski okres. Prawd ą jest równie ż fakt, że przez długi okres życia Hann ę cechowały altruistyczne ideały pozbawione w ątku religijnego, podobnie jak bohaterk ę powie ści. Kulminacyjnym momentem utworów jest nawrócenie Marii – pocz ątek nowej drogi, któr ą zaczyna kroczy ć, co równie ż ma realne odbicie w życiu autorki, gdy ż Hanna ubolewa i cz ęsto podkre śla w swoim pami ętniku lata niewiary, a tak że jak wielkie znaczenie w jej życiu miało nawrócenie. Nie mo żna jednak interpretowa ć powie ści zbyt dosłownie. Faktem jest, że Hanna Chrzanowska nigdy nie była zam ęż na (69) . 41 Płon ący śnieg odbiega zasadniczo od dwóch pozostałych powie ści i jest jakby odzwierciedleniem procesu pogł ębiania si ę wiary autorki. Dzieło stanowi swojego rodzaju pochwał ę czysto ści i niewinno ści (69) . Gdzie le ży granica mi ędzy literackim odzwierciedleniem do świadcze ń i wewn ętrznych prze żyć Hanny Chrzanowskiej, a pisarsk ą fantazj ą? Tego nie wiemy i nigdy wiedzie ć nie b ędziemy. By ć mo że to jedyna cz ęść jej wn ętrza, w całej jej otwarto ści na bli źnich, którego nie otworzyła przed nikim. Pozostaj ą spekulacje, domysły... I du żym nietaktem byłoby si ę w nie zagł ębia ć. Hanna nigdy nie upowszechniała swoich wewn ętrznych prze żyć, pod tym wzgl ędem bardzo chroniła swoj ą prywatno ść . O sprawach wiary rozmawiała ch ętnie, ale bez uzewn ętrzniania swojego wn ętrza. Nikt z osób, które j ą znały nie potrafi powiedzie ć, kiedy nast ąpił w jej życiu zwrot ku Bogu. Mo żemy jedynie snu ć domysły, że musiało si ę to sta ć najpó źniej do pocz ątku lat trzydziestych, kiedy to wydawała swoje powie ści. Jej dyskrecja, któr ą potrafiła wzbudzi ć zaufanie niejednego człowieka, obejmowała tak że, a mo że przede wszystkim, ten najwa żniejszy dla niej dialog – relacj ę z Bogiem (69) . Wydaje si ę, że na tej „drodze do Boga” Hanny Chrzanowskiej, du że znaczenie mogła mie ć jej serdeczna przyjaciółka – Maria Starowiejska. Była to osoba bardzo lubiana przez Hann ę, niezwykle religijna, a przy tym pełna ciepła, poczucia humoru i tolerancji. Razem przez szereg lat redagowały Piel ęgniark ę Polsk ą, a potem w czasie wojny, pracowały w krakowskiej Radzie Głównej Opieku ńczej. Wa żnym podkre ślenia jest fakt, że gdy matka i brat Hanny zwracali swe my śli ku antropozofii (kierunek oparty na wierze w reinkarnacj ę i ćwiczeniach duchowego wtajemniczenia i poznawania świata), Hanna w tym czasie zbli żała si ę do katolicyzmu i nigdy nie podzieliła skłonno ści ani nie wykazała zainteresowa ń matki i brata. W roku 1931 Hanna Chrzanowska znów próbuje wróci ć do pracy pedagogicznej. Niestety na krótko. Obejmuje posad ę asystentki dyrektorki Warszawskiej Szkoły Piel ęgniarstwa, któr ą przed laty uko ńczyła. W 1933 roku, z powodu pogorszenia stanu zdrowia przerywa prac ę i wyje żdża na kuracj ę do Zakopanego. Tu ż przed 1939 rokiem Hanna wraz z ojcem udaje si ę w podró ż do słonecznej Italii. Włoska kultura, dzieła sztuki, miejsca znane dot ąd tylko z literatury napełniały j ą wielkim wzruszeniem, ale najbardziej w pami ęci i w sercu pozostał jej Asy ż i duch jego odwiecznego mieszka ńca, po dzi ś dzie ń tak bardzo tam odczuwany. Jej zmysł pi ękna w przyrodzie i sztuce obecny od dzieci ństwa, a przede wszystkim gł ęboka wra żliwo ść na ludzi i Boga odnalazły si ę w tym pi ęknym i skromnym mie ście włoskiego Biedaczyny. Hanna miała bardzo szeroko rozwini ęty zmysł pi ękna, zapewne przyczynił si ę do tego jej ojciec, który od lat najmłodszych, „zara żał” j ą swoj ą miło ści ą do literatury i sztuki. 42 Rozmiłowanie w Boskiej komedii , jakie zrodziło si ę w niej ju ż w młodo ści przetrwało całe życie. Przynajmniej w czasie wakacji – wspomina pani Alina Rumun – zapuszczała si ę „w ciemne lasy, szmaragdowe ł ąki i graj ące przestrzenie dantejskie”, jak sama to wyraziła pisz ąc do prof. Folkierskiego „w serdecznej wdzi ęczno ści za to, że j ą – z niemałym trudem – tego nauczył” (73). Z wielkim zapałem czytywała równie ż Fausta . Najwi ększym dla niej skarbem była jednak literatura polska, przede wszystkim staropolska, któr ą nasi ąkała od najmłodszych lat. W bibliotece jej ojca zawsze obecne były tak bardzo ukochane przez ni ą Kazania Skargi wydane w 1609 r., które przenosiła w wir własnego życia, wielokrotnie cytuj ąc fragmenty o miłosierdziu, gdy mówiła o chorych. Gdy po latach przygotowywali śmy album z piel ęgniarstwa domowego, pod ka żdym zdj ęciem umie ściła przepi ękne słowa Skargi (66) – wspomina współpracownica Hanny Chrzanowskiej. Nie mo żna chyba zrozumie ć życia Hanny Chrzanowskiej bez zagł ębienia si ę w jego fundamenty, w jej szeroko poj ętą duchowo ść . Nie mo żna traktowa ć jej działalno ści dla chorych jak prób ę zabicia czasu w życiu samotnego społecznika. Hanna nigdy nie była samotna, zawsze otaczał j ą tłum ludzi znajomych, przyjaciół, uczennic i umiłowanych przez ni ą chorych. Je śli oddalała si ę na ciche pustynie samotno ści to tylko dlatego, że człowiek czasem musi by ć sam, by nie zatraci ć swojego jestestwa, by odnale źć Boga, ludzi i siebie.

73 A. Rumun, op.cit ., s.356. 43

R O Z D Z I A Ł S I Ó D M Y

OKUPACJA

Podczas wojny [...] linia frontu przebiega w poprzek ludzkich serc. (Antoine de -Exupéry)

Nadszedł wrzesie ń 1939 r., czas kształtowania i deformacji charakteru Polaków, czas próby i prawdy, czas walki o własne człowiecze ństwo, które tak łatwo było straci ć w okresie ci ągłych zagro żeń ludzkiego istnienia. Wojna zastaje Hann ę Chrzanowsk ą w Warszawie i od samego pocz ątku ukazuje swoje najgorsze oblicze, jakim jest śmier ć bliskich. Ju ż na pocz ątku wojny traci prawie cał ą najbli ższ ą rodzin ę. Jako pierwsza odchodzi do wieczno ści Zofia Szlenkierówna, ukochana ciocia Hanny i najbli ższy jej piel ęgniarskiemu sercu członek rodziny. Wybuch wojny – czytamy na stronie internetowej po świ ęconej wielkim polskim piel ęgniarkom – zastał „polsk ą Florence Nightingale” ci ęż ko chor ą w jednym z warszawskich sanatoriów. Umiera w płon ącej stolicy, w śród odgłosów bombardowania, w szpitalu pozbawionym pr ądu i wody, bez nale żytej opieki, któr ą przez całe życie zawodowe starała si ę zapewni ć innym (74). Bogdan, brat Hanny, 31 sierpnia staje w obliczu powszechnej mobilizacji rezerw wojskowych (75), a nast ępnie jako porucznik walczy w kampanii wrze śniowej, gdzie dostaje się do niewoli radzieckiej. W wigili ę 1939 r. Hanna z matk ą otrzymuj ą od niego pierwszy i jedyny list. O Bogdanie nie było wi ęcej żadnej informacji i nigdy te ż do domu nie wrócił. Jedyne co udało si ę pó źniej ustali ć to miejsce jego mordu – Katy ń. Hanna wraca do rodzinnego Krakowa, gdzie wł ącza si ę w prac ę Obywatelskiego Komitetu Pomocy Społecznej, któremu przewodniczy Ks. Abp Adam Stefan Sapiecha (76). Niebawem 6.11.1939 r. Gestapo przeprowadza historyczn ą akcj ę pod kryptonimem Sonderaktion „Krakau”, wymierzon ą w polsk ą elit ę naukow ą. Tego dnia Niemcy aresztowali 183 pracowników UJ i AGH w Krakowie. W śród je ńców znalazł si ę tak że

74 http://www.sluzbazdrowia.com.pl/html/more2931b.html . Dane z dnia 09.02.2004. 75 A. Rumun, op.cit. , s.357. 76 http://www.zms.tarnow.pl/opatroni.htm . Dane z dnia 09.02.2004. 44 Ignacy Chrzanowski (77). Wi ęź niów przewieziono do koszar przy ul. Mazowieckiej, które nazajutrz były tłumnie oblegane przez rodziny aresztowanych. Hanna z matk ą stoj ąc na ulicy dostrzegła ojca w oknie. U śmiechaj ą si ę do siebie po raz ostatni... – podaje pani Alina Rumun w biografii Hanny Chrzanowskiej (68) . Ojciec Hanny wi ęziony był najpierw w Krakowie, potem przewieziono go do Wrocławia, a nast ępnie do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen w Oranienburgu. W cztery dni po aresztowaniu, 10 listopada, Niemcy w ci ągu dwóch godzin pozbawili dachu nad głow ą rodziny pojmanych, wyrzucaj ąc je z mieszka ń w domu profesorskim. Wraz z nastaniem styczniowych mrozów zacz ęły si ę obawy o s ędziwego ju ż wtedy ojca Hanny. Ale niestety na krótko... 23 stycznia 1940 roku Hanna wraz z matk ą otrzymuj ą wiadomo ść z Sachsenhausen o śmierci prof. Ignacego Chrzanowskiego. Ze spisanych przez matk ę Hanny wspomnie ń, dowiadujemy si ę o załatwianiu dwudniowych formalno ści w celu opó źnienia spalenia zwłok i uzyskania pozwolenia Gestapo na wyjazd do Berlina. Cel zastał osi ągni ęty. 25 stycznia Hanna i jej matka znalazły si ę w obozie Sachsenhausen w Oranienburgu. Po sześciogodzinnym oczekiwaniu, jak wspomina to zdarzenie Wanda Chrzanowska: Wchodzi młody żołnierz, wywołuje nas. (O Jezus, Maria! Wspomnienie tej chwili!) Prowadzi nas przez wielkie podwórze do drugiego baraku. (...) Jest ju ż zupełnie ciemno. Odsuwa wielkie drzwi. Odkr ęca elektryczno ść . W tej jaskrawej jasno ści Igna ś w czarnej drewnianej prostej trumnie, wieko oparte o ścian ę. Igna ś?! Ten starzec dziewi ęć dziesi ęcioletni najmniej... Ten Igna ś, ju ż 74-letni, ale tak silny, krzepki! Czy bym Ci ę była od razu poznała, gdyby ś le żał w szeregu z innymi, a nie sam jeden w tym małym gara żu? Nic – że króciutka czupryna, że w ąsy zgolone odsłaniaj ą zapadni ętą warg ę, ale te ko ści wystaj ące na zapadłych policzkach, nos wyostrzony, usta wpółotwarte w ostatnim bolesnym wydechu. Nic Igna ś nie był zmieniony przez to, że widziałam go na szósty dzie ń po śmierci (był to pierwszy dzie ń małego mrozu po szeregu dni wielkich mrozów), ale wida ć było na tej biednej twarzy wszystko, co przeszedł i cierpiał. Nie płakałam ani ja, ani Hania (teraz płacz ę...). Niewypowiedziane jakie ś uczucie grozy, ju ż wyj ść , po żegna ć Ignasia... A przecie ż dla tej wła śnie chwili odbyły śmy t ę pielgrzymk ę. Pogłaskałam po zmarszczonych r ękach. Hania je gładzi: „Tatusiu, Tatusiu...” Pogłaskałam po krótko ostrzy żonej, mi ęciuchnej, g ęstej siwej czuprynie, musn ęłam j ą pocałunkiem... Le żał Igna ś w białej papierowej koszuli, z białym papierowym krawatem, po pas przykryty papierowym prze ścieradłem. Niezno śne uczucie m ęki niewypowiedzianej.

77 Kronika Polski, Reader’s Digest Przegl ąd, Warszawa 2000, s.693. 45 Ja, która nie mam cienia l ęku wobec zwłok (...). Mo że to atmosfera straszliwa całego obozu, mo że obecno ść tego młodego żołnierza, opartego niedbale o drzwi... Ja z moim przyt ępionym słuchem tego nie słyszałam, ale Hania powiedziała mi pó źniej, że ten żołnierz cały czas, prowadz ąc nas przez podwórze, cały czas, gdy śmy stały przy trumnie – gwizdał... (Biedna duszo ludzka, co ś do takiego doszła upodlenia!) Stan ęłam u nóg trumny. Co to? Wieniec? Z jedliny i suchych li ści d ębu? „Wer hat das gebracht” (78)? „Das geben wir f ür Alle” (79). Wzdrygn ęłam si ę na ten cynizm.

„Haniu, ju ż wyjd źmy”. Ostatnie po żegnalne spojrzenie... Ale ju ż nie w tej trumnie trzeba było Ci ę szuka ć, Ignasiu! Teraz inny żołnierz prowadzi nas do biura, gdzie urz ędnik w mundurze pyta si ę naprzód, czy mój m ąż miał jakie ś kosztowno ści. „Tylko obr ączk ę i stalowy zegarek”. Wtedy z najwyra źniejszym poczuciem wy ższej kultury i nieposzlakowanej uczciwo ści niemieckiej podchodzi do półki z mnóstwem przegródek, bierze torebk ę, rozrywa i oddaje mi jedno i drugie. „Wiele pani przysłała pieniędzy”? „40 marek” [...] i wr ęcza mi 120 marek. „Co to za pieni ądze”? „To te, które nieboszczyk miał przy sobie przybywszy tutaj”. Uczciwo ść niemiecka mnie dusi. Wi ęc miał tyle pieni ędzy, z czego nic nie dostawał, a czekał z niecierpliwo ści ą, abym mu przysłała pierwsze 15 M... Żołnierz prowadzi nas do drugiego biura – aby odebra ć ubranie. Wraca z wi ęź niem nios ącym wielki karton. Wydobywaj ą całe ubranie, grube palto, kapelusz, bielizn ę, buty. (...) „Jest wszystko” – mówi żołnierz, podkre ślaj ąc skrupulatn ą uczciwo ść . (Ach, gdyby Igna ś był stał na tych rozpaczliwych apelach przy 30 º mrozie – w swym grubym palcie...) (80). Hanna i Wanda Chrzanowskie na zawsze zachowały w pami ęci podró ż, któr ą musiały odby ć aby ostatni raz po żegna ć ojca i m ęż a. Po opuszczeniu obozu, pomimo tych tragicznych prze żyć, czekała ich jeszcze długa w ędrówka po berli ńskich urz ędach w celu załatwienia przysłania prochów zmarłego do Krakowa. Wreszcie, po dokonaniu wszystkich koniecznych formalno ści, mogły powróci ć do domu – do domu, gdzie rozpocz ęło si ę oczekiwanie na urn ę, a tak że choroba matki Hanny. Przysłano wreszcie urn ę z obozu – komentuje kole żanka Hanny Chrzanowskiej . – 7 marca cichy pogrzeb. Na cmentarzu tylko 14 osób. Nadszedł ksi ądz; wtedy Hania wzi ęła trumienk ę, a potem razem z matk ą niosły j ą do grobowca. Obcy ludzie my śleli na pewno, że to matka i babka nios ą małe dzieci ątko do grobu (81).

78 Kto to przyniósł? 79 To dajemy wszystkim. 80 A. Rumun, op.cit., s.357-358. 81 Ibidem, s.358. 46 Szczególnie ci ęż ko t ę nacechowan ą niemieckim cynizmem wizyt ę w obozie prze żyła matka Hanny. Odbiło si ę to na jej stanie zdrowia. To chorowanie – wspomina Wanda Chrzanowska – dlatego było tak ci ęż kie, że nic mnie nie odwodziło od moich rozpaczliwych my śli (...) wci ąż od nowa szarpi ące widzenie tej całej naszej pielgrzymki, niewypowiedziana zmora tego skoncentrowanego Zła w Sachsenhausen. Dzi ęki Ci, Bo że, że była we mnie bezgraniczna groza wobec tego Zła, że nie było nienawi ści do tych ludzi, tylko lito ść nad ich upadkiem, nad ich odej ściem od człowiecze ństwa (...) Podczas choroby współczuwanie z Hani ą całego naszego nieszcz ęś cia, wspólny krótki szloch, pełna miło ści cierpliwo ść i oddanie córki-piel ęgniarki. Był te ż u mnie dobry ks. M. (82) Był w oddzielnym baraku (...) i nie mógł Ignasia w Sachsenhausen widywa ć, ale mi powiedział jedno, że na mocy kilku dawniejszych rozmów mo że mnie zapewni ć, że mog ę by ć spokojna, bo Igna ś na pewno umierał w Chrystusie... (74) Hanna z matk ą dotkliwie odczuły utrat ę swej najbli ższej rodziny. Mimo osobistych prze żyć Hanna nie poddaje si ę. Wszystkimi swoimi siłami anga żuje si ę w społeczno- opieku ńcz ą prac ę w Sekcji Opieki nad Przesiedlonymi Polskiego Komitetu Opieku ńczego w Krakowie, który z czasem wchodzi w skład Rady Głównej Opieku ńczej. Sekcja Opieki nad Przesiedlonymi była oficjalnym organem akceptowanym przez Niemców, cho ć zakres jej pracy był obwarowany mnóstwem ogranicze ń i zakazów. Szczególnie „delikatn ą” kwesti ą była opieka nad dzie ćmi, któr ą okupanci bardzo utrudniali. Hanna Chrzanowska starała si ę sprosta ć i tym problemom. Organizowała rodziny zast ępcze dla osieroconych i zagubionych w czasie wojny dzieci. Niosła pomoc organizuj ąc do żywianie i kolonie letnie dla dzieci. Do tworzenia letniego wypoczynku dla dzieci w du żej mierze przyczyniła si ę serdeczna przyjaciółka Hanny, Maria Starowiejska, która posiadała szerokie znajomo ści w kr ęgach ziemia ństwa, gdzie w niektórych dworach organizowano nawet dwudziesto-osobowe kolonie. Oprócz tego w ci ągu roku do żywiano dzieci w domach prywatnych. Przydziały żywno ści i zapomogi pieni ęż ne – pisze o sumienno ści pracowników Sekcji pani Alina Rumun – były rozdzielane co do deka i grosza. Raz zdarzyła si ę jaka ś niezwykła gradka w postaci kilku puszek czekolady dla dzieci: żadna z opiekunek nawet jej nie spróbowała (83). W czasie gdy przyje żdżały transporty ze wschodu Hanna Chrzanowska obejmowała podstawow ą opiek ą sanitarn ą dzieci, które niejednokrotnie przyje żdżały

82 Ks. Konstanty Michalski. 83 A. Rumun, op.cit., s. 359. 47 brudne i zawszone. K ąpała je i czy ściła, cho ć cz ęsto po tych „sanitarnych akcjach” cała jej odzie ż była niestety zawszona. Hanna Chrzanowska bardzo szybko awansuje i staje na czele Działu Opieki Domowej Sekcji Opieki nad Przesiedlonymi i Uchod źcami. Kieruje prac ą wielu ochotniczek z ró żnych sfer społecznych, które zgłaszaj ą si ę do pomocy. Wi ększo ść z nich nie ma żadnego przygotowania. Przeszkala ochotniczki i przydziela im pod opiekę odpowiednie dzielnice Krakowa. Przeprowadza równie ż, tak bardzo wa żną dla zachowania porz ądku i sumienno ści pracy, ewidencj ę wszystkich przybyłych wysiedle ńców. Hanna wysyła swoje opiekunki na wizyty domowe, pozwalaj ące na rozpoznanie rzeczywistych potrzeb ich mieszka ńców. Organizuje równie ż poszukiwania tych, którzy nie zgłaszali si ę sami po pomoc, a którzy jak to cz ęsto ukazywały realia znajdowali si ę w rozpaczliwej nędzy. Jedna z wojennych współpracownic Hanny wspominała, że najtrudniejszym zadaniem było utrzymanie porz ądku i zarz ądzanie pracą ok. trzystu opiekunek- ochotniczek, ale Hanna Chrzanowska znakomicie sprostała i temu zadaniu (79) . Na pocz ątku wojny podczas srogich mrozów zimy 1939/40 obejmowano opiek ą transporty z wysiedlonymi, które masowo przyje żdżały z Pozna ńskiego, Bydgoskiego i Śląska. Przesiedle ńcy przyje żdżali w strasznym stanie bez żadnego zaopatrzenia pomimo srogiej zimy. Organizowano tak że izby chorych a potem przychodnie lekarskie w obozach przej ściowych. Cała praca miała charakter ci ągłej improwizacji w zale żno ści od wynikaj ących na bie żą co potrzeb i problemów w okupowanym Krakowie. W latach 1941-43 rozwini ęto akcj ę nad ukrywaj ącymi si ę dzie ćmi żydowskimi i Żydami, a po upadku powstania warszawskiego w 1944 r. znów obj ęto opiek ą kolejne ogromne „fale” transportów bezdomnych. Nie obca była te ż Hannie działalno ść konspiracyjna. Szukano tymczasowych pomieszcze ń dla ukrywaj ących si ę przed wywozem do Rzeszy ludzi. Niejednokrotnie posuwano si ę do ró żnych forteli, aby ustrzec przed transportem osoby wywo żone na przymusowe roboty do Niemiec oraz starano si ę o zatrudnienie dla osób zagro żonych takim wywozem (79) . Hanna współpracowała tak że z wi ęź niami z Patronatem Opieki nad Wi ęź niami. Przygotowała kiedy ś – wspomina jej kole żanka – dla wi ęź niów na Montelupich kluski z makiem na wigili ę. Nie kosztowała podarowanego na ten cel maku, który okazał si ę gorzki, a kluski potem – niestety – niejadalne (76) . Po wieloletnim okresie okupacji nadchodzi wreszcie długo oczekiwane wyzwolenie. Kraków odzyskuje niepodległo ść w styczniu 1945 r., ale Hanna, jako przewodnicz ąca Sekcji Pomocy Przesiedle ńcom, pracuje a ż do ko ńca marca, udzielaj ąc pomocy powracaj ącym z Rzeszy przymusowym robotnikom i repatriantom. 48 Nie ma dokładnych szczegółów o życiu Hanny w czasie okupacji. Wiadomo, że przez cały ten czas bohaterka niezmordowanie i bezinteresownie pracowała wsz ędzie tam, gdzie w potrzebie był człowiek, do którego miała mo żliwo ść dotarcia. Nienormowana godzinowo praca, cz ęsto, gdy wymagała tego sytuacja, tak że nocami, pochłon ęła całkowicie jej życie równie ż osobiste. Nie trudno [...] si ę domy śli ć, – wspomina Hann ę jej kole żanka – ile łez musiała otrze ć, ilu potrzebom zaradzi ć, ilu zrozpaczonym da ć promyk nadziei! [...] lata wojny wpłyn ęły decyduj ąco na jej postaw ę wewn ętrzn ą. Cierpienia własne i całego narodu pogł ębiły jej wiar ę i bardziej jeszcze zbli żyły do Boga (84).

84 Ibidem, s. 360. 49

R O Z D Z I A Ł Ó S M Y

NARODZINY PIEL ĘGNIARSTWA DOMOWEGO

Piel ęgniarstwo domowe stawia nas najbli żej chorego takiego, jakim jest i ta prosta, a nieraz tak bardzo trudna praca przy nim, to wła śnie ta, która mi daje co ś jakby szcz ęś cie. (Hanna Chrzanowska)

Czas okupacji pozostawia po sobie du że spustoszenie we wszystkich dziedzinach życia Polaków. Ju ż w kwietniu 1945 r. reaktywacji ulega Uniwersytecka Szkoła Piel ęgniarek i Higienistek w Krakowie. Hanna niezwłocznie zgłasza się do przygotowania szkoły do zaj ęć . A zadanie to było nie lada trudno ści ą. Ze szkoły pozostał tylko budynek, który wymagał całkowitej adaptacji. Nie było ani mebli, ani planów szkolenia, ani pomocy naukowych, tak potrzebnych do nauki zawodu (77) . Tak o tym trudnym okresie pisała po latach Hanna Chrzanowska: W kwietniu 1945 r. zgłosiłam si ę do pracy w Uniwersyteckiej Szkole Piel ęgniarek w Krakowie, która wkrótce przekształciła si ę w trzyletni ą szkoł ę Piel ęgniarsko-Poło żnicz ą. Jej dyrektorka p. Anna Rydlówna dała mi pełn ą swobod ę w organizowaniu działu szkolenia w zakresie piel ęgniarstwa przed wojn ą zwanego „społecznym”, a po wojnie „otwartym” w odró żnieniu od piel ęgniarstwa w szpitalach i innych tzw. zakładach zamkni ętych. Praktyka uczennic obejmowała prócz tradycyjnych działów profilaktycznych dwa działy nowe: opiek ę przyszpitaln ą i wkrótce, bo ju ż od roku 1946 piel ęgniarstwo domowe. Była to zreszt ą wymarzona gał ąź pracy p. Rydlówny. Min. Zdrowia nie robiło nam w koncepcji szkolenia żadnych trudno ści i piel ęgniarstwo domowe szybko weszło do oficjalnego programu. Prowadz ąc całokształt szkolenia i bardzo zaj ęta w samej szkole, nie mogłam oczywi ście tego pasjonuj ącego mnie działu prowadzi ć osobi ście. Pierwsza instruktorka Chaczewska zatrudniona była bardzo krótko, bo musiała wyjecha ć z Krakowa. Musiałam kierowa ć prac ą domow ą czasem od biurka, ale zacz ęła si ę ona rozwija ć dopiero wtedy, gdy j ą obj ęła na wiosn ę 1948 r. instruktorka Janina Kotecka, świe ża absolwentka ale wyrobiona w okupacyjnej działalno ści – pracownica społeczna, a poza tym piel ęgniarka z Bo żej łaski (85).

85 H. Chrzanowska, op.cit., s.57-58. 50 W lecie 1946 r. Hanna wyje żdża z grup ą kole żanek na stypendium UNRRA do USA, gdzie ma okazj ę przypatrze ć si ę jak działa nowojorskie piel ęgniarstwo domowe. Poza ogólnym pogł ębieniem wiedzy – komentuje Hanna – wyniosłam stamt ąd utwierdzaj ące mnie w przyszłych walkach pewniki: że piel ęgniarstwo domowe jest prac ą bardzo m ądr ą, bardzo szerok ą, że s ą potrzebne tak jak w innych działach wysokie kwalifikacje. Tamtejsze piel ęgniarki domowe to kwiat piel ęgniarstwa ameryka ńskiego. Mnie obwoziła od domu do domu wspaniała, m ądra Murzynka. Powróciwszy do Krakowa – wspomina dalej – (I 1947 r.) pchałam moj ą placówk ę dalej. Zrazu – rzecz dzi ś niepoj ęta – o chorych nie było łatwo. Lekarze nie rozumieli o co nam chodzi. Kierowali nas do środowisk bardzo ubogich, albo bardzo brudnych nie umiej ąc długo wychwyta ć chorych chronicznie – wymagaj ących piel ęgnowania. Starałam si ę o zdobycie chorych, głównie wyzyskuj ąc szerokie znajomo ści z czasów prac okupacyjnych. Oczywi ście najlepiej, a raczej całkowicie rozumiały moje starania piel ęgniarki – moja dyrektorka p. Anna Rydlówna i przeło żona piel ęgniarek naszego Ośrodka Zdrowia – Wanda Fliska – wojenny kompan. Wielk ą pomoc okazał nam naczelny lekarz poradni – dr Żabi ński (86). Pocz ątki były trudne. W Polsce nikt wcze śniej nie wychodził z pomoc ą naprzeciw pacjentom domowym do ich rodzinnych środowisk życia, tak jak to było w Europie, Kanadzie i USA. Wszystkie wizyty domowe miały raczej charakter patrona żowy, a cel ich był skierowany na prewencj ę. W warszawskich przedwojennych wzorowych O środkach Zdrowia – relacjonuje Hanna Chrzanowska – prace szły przede wszystkim w kierunku profilaktycznym i piel ęgniarskie odwiedziny domowe miały przez długie lata ten wła śnie charakter. Uczyły śmy matki, dzieci, chorych na gru źlic ę i inne choroby zaka źne – ale obło żnie chorych w domu zrazu nikt nie piel ęgnował. Było to ra żą ce. Indywidualna inicjatywa zapalonych pionierek w Warszawie i we Lwowie, cho ć nie rzadka nie wystarczała, ale coraz gło śniej było w ówczesnym PSPZ (Polskie Stowarzyszenie Piel ęgniarek Zawodowych) o konieczno ści stworzenia tego niezb ędnego działu pracy. [...] Konieczno ść tę znał i Wydział Zdrowia i Ubezpiecze ń Społecznych. Uderzyło mnie to osobi ście kiedy w ramach przeprowadzonej przez nas z ramienia Miejskiego Wydziału Zdrowia (w Warszawie) – ankiety maj ącej na celu przedstawienie pracy piel ęgniarek społecznych, chodziłam z nimi po domach. Pami ętam chorego na gru źlic ę – bodaj kostn ą – wymagaj ącego koniecznie piel ęgnacji, której mu nikt nie zapewnił. To był dla mnie silny wstrz ąs(87).

86 Ibidem, s.58-59. 87 Ibidem, s.56-57. 51 Hanna Chrzanowska jako pionierka piel ęgniarstwa domowego rozpocz ęła od zdefiniowania tej zupełnie nowej w Polsce dyscypliny piel ęgniarstwa: [...] piel ęgniarstwo domowe – pisze w swoich zało żeniach – nie było nigdy u nas rozwini ęte na szersz ą skal ę. Od razu okre ślam to, co stanowi jego cechy: piel ęgniarka pełni okre ślone funkcje przy chorym; przede wszystkim zabiegi higieniczne. Ma pod opiek ą kilku chorych dziennie, a wi ęc nie pełni stałych dy żurów, tylko w poszczególnych domach sp ędza przeci ętnie 1-1,5 godziny: piel ęgnuje przede wszystkim chorych chronicznie. Przyjmuje ich pod opiek ę w razie rzeczywistej potrzeby, niezale żnie od stopnia zamo żno ści (jest to aktualne zwłaszcza teraz, po wojnie, kiedy niedostatek materialny nie jest u nas najwi ększ ą bol ączk ą). Piel ęgnowanie w domu nie jest zaj ęciem pobocznym, ale głównym. Piel ęgniarka otrzymuje pobory od instytucji, z ramienia której pracuje, a ewentualne opłaty zamo żniejszych chorych pobiera dana instytucja (88). Mimo tak dokładnego sprecyzowania piel ęgniarstwa domowego jego charakter był na pocz ątku po prostu nie wyczuwalny. Na szcz ęś cie – nie na długo! Kiedy ś na pocz ątku – wspomina Hanna – Janka Kotecka o świadczyła mi – siedząc na stole w Przychodni na Skawi ńskiej, że wła ściwie to nie ma co robi ć, a ja na to: „pani rzecz ą jest, aby pani nie mogła zipn ąć ”. Wkrótce istotnie nie mogła zipn ąć i nie mog ąc nastarczy ć uczennic, sama w tajemnicy przede mn ą – po godzinach pracy – rzecz prosta, podejmowała si ę dodatkowych piel ęgnacji, a gdy jej chciano t ę prac ę honorowa ć mawiała: „czy ż wam nie przyjemnie, że to robi ę z serca” (89)? Takie to były, wr ęcz heroiczne czyny instruktorek i uczennic w ówczesnych ci ęż kich, mo że nie w stosunku do wojny, ale na pewno do dzisiejszej rzeczywistości, czasach. Ale heroiczna była te ż praca! Problemy pacjentów na pewno były inne, zasadniczo odbiegaj ące od dzisiejszych, ale świetnie rozpoznawane i rozwi ązywane. Pierwsz ą pacjentk ą na domowym – opisuje Hanna w swym pami ętniku – była prywatnie wytropiona staruszka, gdzie ś chyba na P ędzichowie i druga przy Siemiradzkiego 25 [...] . Potworny przypadek przy ul. Topolowej. Brud, parali ż, pl ąsawica, smród, głód. Z uczennic ą moj ą, jedn ą z najmilszych – Marysi ą Czarnowsk ą, woziły śmy do niej zim ą 1945/46 w ęgiel na saneczkach od Karmelitów Bosych – to była chyba pierwsza furta klasztorna, do której zadzwoniłam z pro śbą o pomoc. Chorych nie brakowało. Uczennice ci ągle świetne. Dojrzałe, wiedz ące czego chc ą id ąc na piel ęgniarki, kulturalne, m ądre. Wyj ątki rzadkie. Przyzwyczajona do naszej pracy okupacyjnej, w której nie liczyło si ę godzin, w której ci ągle trzeba było przeskakiwa ć przegrody dla wy ścigowców –

88 Ibidem, s.56. 89 Ibidem, s.59. 52 wymagałam od uczennic tego samego. Je śli my śmy mogły podoła ć, czemu one nie maj ą móc? Zacz ęły nam wpada ć w r ęce „potworne przypadki”. Stwora w płaszczu, na nagim ciele, rozkudłana, siedz ąca w kuchennej alkowie od kilku miesi ęcy, dosłownie zasypana śmieciem, z nogami opuchni ętymi jak konwie... Reumatyczka (gdzie ś na dalekiej Olszy), której si ę obierało ziemniaki, paliło w piecu i Bóg wie co – poza piel ęgniarsk ą obsług ą. Bo uczennice ówczesne nie miały przewrócone i stale przewracane w głowie. Sypn ęły si ę przypadki z całego Krakowa. Uczennice mogły ci ągle jeszcze przechodzi ć miesi ęczne praktyki w naszym „domowym”. Ci ągle jeszcze nie bały si ę pracy. I mo żna było obsługiwa ć czasem a ż 50 chorych... (90) Ten wielki duch pomocy chorym w domach trwał, cho ć kadra instruktorek piel ęgniarstwa domowego si ę zmieniała. Po Janinie Koteckiej w 1950 r. instruktork ą piel ęgniarstwa domowego została Wiesława Francik, a po niej Maria Podgórska i Zofia Szlendak, która pełniła t ę funkcj ę przez długie lata. Hanna była bardzo zadowolona z kadry instruktorskiej, a tak że uczennic, które stawały na wysoko ści nawet najtrudniejszych zada ń(91). Moje uznanie – Hanna komentuje prac ę swoich współpracownic i uczennic – nie mo że si ę ograniczy ć tylko do instruktorek. Nale ży si ę i uczennicom. Ogromna wi ększo ść ich powojennych zespołów składała si ę z młodych kobiet, które – cho ć niektóre w bardzo młodym wieku – przeszły okupacj ę. Znały życie trudne i twarde, wiedziały co to jest nieszcz ęś cie. Nie trzeba im było depta ć po pi ętach, ani prowadzi ć za r ączk ę. Były odpowiedzialne, samodzielne, nie bały si ę zm ęczenia, bez mrugni ęcia okiem przyjmowały i wykonywały polecenia najtrudniejsze (92). Najtrudniejszych do rozwi ązania problemów niestety nie brakowało. Nie były to jednak problemy, jak si ę mo że wydawa ć, techniczne czy zwi ązane z brakami kadry do pracy. Problemy najtrudniejsze, zdaniem Hanny, le żały w niesieniu pomocy, nie odbieraj ącej chorym poczucia bezpiecze ństwa – pomocy, która nie pozbawi pacjentów wieloletnich przyzwyczaje ń, „skarbów” tak materialnych jak i fizycznych, które na staro ść czasem staj ą si ę dla nich najwi ększym dorobkiem życia, a przez obcych cz ęsto postrzegane są tylko w kontek ście materialistycznym, jako niegodne warunki bytu. Hanna Chrzanowska, w swojej ideologii niesienia pomocy chorym, zwróciła uwag ę przede wszystkim na sposób odbierania tej pomocy przez pacjentów. W całej jej pracy na pierwszy plan wysuwało si ę holistyczne spojrzenie na chorego, tak cz ęsto pomijane nawet

90 Ibidem, s.59-60. 91 Ibidem, s.60-61. 92 Ibidem, s.61. 53 w dzisiejszej pracy z pacjentami. Jej postawa niejednokrotnie zawstydza nawet w obliczu obecnego, szeroko rozwini ętego holizmu w medycynie i piel ęgniarstwie. Hanna nie stwarzała nowych teorii, nie wprowadzała nowelizacji zasad w post ępowaniu z chorym. Zaproponowała co ś zupełnie nowego, co narzucało konieczno ść dokładnego omówienia poj ęcia indywidualnego dobra dla chorego w jego konkretnej, specyficznej tylko dla niego sytuacji życiowej. Uczyła swoje uczennice zwykłej, autentycznej empatii, pozwalaj ącej na odczuwanie i zrozumienie świata chorych, tak bardzo trudnego do zrozumienia przez zdrowych młodych ludzi. We wspomnieniach Hanny Chrzanowskiej mo żna odnale źć obszerny fragment, przepi ęknie charakteryzuj ący jej holistyczn ą postaw ę wobec chorych: Zostawiałam uczennicom – opisuje w pami ętniku – du żą samodzielno ść i ufałam im. Ale ka żda sprawa przeniesienia chorego z domu do zakładu wymagała omówienia i bardzo dokładnego rozpatrzenia sytuacji domowej. To punkt zasadniczy, który pakowałam im do głów ju ż na wykładach. Z uporem, łopatologicznie. Tylko wtedy, gdy istotnie choremu b ędzie tam lepiej. Lepiej – szeroko uj ętym. Je śli chce, to najwa żniejsze. Spraw ę nale ży traktowa ć jak najbardziej subiektywnie, z punktu widzenia, z punktu poczucia woli chorego, czy starca. Tak że – czasem mniej czasem wi ęcej – z punktu widzenia rzeczywisto ści przez rodzin ę chorego. Nasz os ąd obiektywny, to czasem pseudo osąd. Zasadniczy bł ąd, który niestety cz ęsto popełniaj ą ró żni pracownicy społeczni świeccy i nie świeccy (np. siostry zakonne) to szybka, nieprzemy ślana propozycja umieszczenia w zakładzie, gdzie „b ędzie ciepło”, „czysto i syto”. Ale nie b ędzie ciepło pod własn ą pierzyn ą, pod ulubionymi kołderkami, szalikami, futerkami, które kln ąc cz ęsto w duchu, cierpliwie, systematycznie układa według zlecenia m ąż , żona, córka, lub piel ęgniarka domowa. Co z tego, że b ędzie czysto, skoro nie b ędzie nad łó żkiem ulubionych obrazków, ani starego kilimka z zatkni ętymi palmami z wielu palmowych niedziel, ani starych gratów, tyle przypominaj ących. „Syto” zapewne. W domu z tym gorzej i niekoniecznie dlatego, że nie ma co wło żyć do garnka, tylko dlatego, że tego ż garnka godzinami nie ma kto poda ć. Ale – byle co ś zje ść , zanim pójd ą do pracy, potem termos, maszynka elektryczna. Czasem nic z tego. R ęce bezwładne, wszystko boli. Ale i tak tu lepiej. Bo jestem u siebie. Prawo człowieka do własnego k ąta, tu – w świecie chorych – znajduje kategoryczne potwierdzenie. K ąt „mój”, nie ograniczony tylko do łó żka, stolika nocnego i krzesła, jak w zakładzie, urz ądzonym u nas na modł ę szpitaln ą. Chodzi o co ś wi ęcej, o swobod ę. Brak rygoru, narzuconego porz ądku godzin, gaszeniu światła, w domu – owszem, chc ę domagam si ę porz ądku dnia. Ale i on jest mój. Jednak najwi ększym straszakiem jest konieczne, przymusowe towarzystwo w zakładzie. „Jak ja sobie pomy ślę, że b ędę ze wstr ętnymi babami”... żachn ęła si ę która ś z... bab, która mogłaby sama innych odstraszy ć od powzi ęcia decyzji. W tym okrzyku 54 mie ści si ę cały, najistotniejszy opór przed opuszczeniem domu, chocia ż mniej drastycznie nieraz odczuwany i wyra żany. [...] Do tego dochodzi – u osób samotnych – konieczno ść decyzji na zawsze. Nie ma powrotu. Pogrzebany jest na zawsze własny k ąt z miłym wyrkiem i rozwalonym mo że piecem, albo miłymi pami ątkowymi meblami kupionymi kosztem wielu wyrzecze ń, o nowoczesnej prostocie i wdzi ęku. To wszystko – w ten, czy inny sposób ulega likwidacji, ku kłopotowi rodzin, znajomych i s ąsiadów, albo ku ich szalonej rado ści. Raz jeden zmusiłam chor ą – wzi ęłam j ą do zakładu niemal przemoc ą. Janka odkryła j ą gdzie ś w Podgórzu, w kilkunastostopniowym mrozie. Chodziło o ratowanie życia. Chora psychicznie, reumatyczka le żała na jakim ś wyrku, na podłodze. Nie było stołu, ani krzesła. Do dzi ś mam w pami ęci widok Janki, jej profilu, ślicznych włosów le żą cych na kołnierzyku kurtki, małej główki nachylonej nad desk ą, na której poło żyła arkusz papieru i pisała podanie kl ęcz ąc na podłodze... Tę nieszcz ęś nic ę odwiedziły śmy potem w zakładzie. Poniewa ż krzyczała po nocach, z ogromnej sali przeniesiono j ą do małej, wła ściwie agoniarium. „I gdzie mnie panie umie ściły? Przecie ż tu ci ągle umieraj ą”. Nie ma ju ż tej ogromnej sali. Zakład przebudowano. Ale skarga rozbrzmiewa ci ągle – ci ągle śmier ć na oczach tych, którzy czekaj ą na swoj ą kolej (93). Takie to przykre wspomnienia zachowała Hanna Chrzanowska, gdy kierowała si ę bez w ątpienia dobrem chorego, ale dobrem, w którym chodziło przede wszystkim o byt, nie o jego duchowe samopoczucie. Decyzji, któr ą wtedy podj ęła, bez w ątpienia przyznamy racj ę, gdy ż nie mo żna zostawi ć chorego w lodowatym mieszkaniu na czym ś, czego nie mo żna nazwa ć nawet łó żkiem. Ale dla Hanny dobry wybór znaczył daleko wi ęcej ni ż zapewnienie materialnej egzystencji pacjenta. To, co zrozumiała w kontaktach z chorymi, co starała si ę przekaza ć w swojej pedagogicznej pracy, to zapewnienie choremu takiego dobra, które przez niego sugestywnie b ędzie odczuwane wła śnie jako dobro. Wydaje si ę, że w całym jej życiu liczył si ę dla niej chory, ale chory przez du że „C”. Je śli jaka ś maksyma wytyczała jej zawodowe życie to na pewno ta, która czyniła z człowieka cierpi ącego niemal dostojnika, któremu nale ży słu żyć z szacunkiem miło ści ą i wszelkim dobrem. Owa maksyma: nos seigneurs les malades – nasi panowie chorzy , realizowana przez ni ą ka żdego dnia, wytyczała porz ądek jej życia, jak zegar zawieszony w cieniu ściany, na który co jaki ś czas zwracamy uwag ę, aby nie straci ć z oczu celu, który zamierzamy osi ągnąć – jak zegar, który żegna spokojnym tonem swego serca ka żdą minion ą godzin ę a wita now ą, w której wytyczamy swój szlak długiej w ędrówki do osi ągni ęcia naszych planów.

93 Ibidem, s.61-63. 55 Czy uczennice Hanny Chrzanowskiej, podzielały pogl ądy swojej instruktorki? Niektóre były na pewno oddane sprawie do ko ńca, ale praca była trudna, warunki ci ęż kie i męcz ące wi ęc zdania, jak to zwykle bywa, były podzielone: Czy uczennice lubiły ten rodzaj pracy? – zadaje sobie pytanie bohaterka – Chyba ich wi ększo ść wolała szpital. Ale miały życzliwo ść dla chorych w ogóle, st ąd z pełnym zrozumieniem słu żyły im i w domach. Mimo to, kiedy z tablicy ogłosze ń dowiadywały si ę o przydziałach pracy, przeczytały „piel ęgniarstwo domowe” – mawiały „idziemy na dziady”. Czy dlatego, że wi ększo ść chorych była starych i ubogich, że mieszkania – jak że cz ęsto – były n ędzne i brudne? Ale przyczyniały si ę do tego okre ślenia i torby piel ęgniarskie i brzydkie, czarne ameryka ńskie płaszcze gumowe (chyba z demobilu) i byle sukienczyny, a potem i mundury niech ętnie noszone na ulicy. Niektóre je ździły na rowerach na dalekie przedmie ścia, bo nie istniała wówczas „dzielnica szkoleniowa”. Kiedy ś jeszcze na wykładach poprzedzaj ących praktyk ę, która ś z uczennic zapytała bu ńczucznie: „a czy do naszej pracy nale ży sprz ątanie”? Odpowiedziałam: „nie, do pracy piel ęgniarskiej nie nale ży, ale nale ży do zwykłych usług wykonywanych przez ka żdego człowiekowi potrzebuj ącemu”. Podczas praktyk od tych usług trzeba było dziewcz ęta raczej wstrzymywa ć... (94) Zdarzały si ę jednak czasem takie sytuacje, które zaskakiwały uczennice puszczone od razu na gł ębokie wody praktyk w piel ęgniarstwie domowym, gdzie nie zawsze mogły liczy ć na pomoc i dobr ą rad ę instruktorki. Realia tej pracy budziły w młodych adeptkach niejednokrotnie przera żenie i l ęk przed sprostaniem odpowiedzialnemu zadaniu. Którego ś przedpołudnia – wspomina Hanna – wpadła do kancelarii w mojej Szkole przera żona, zdyszana uczenniczka. Była na praktyce piel ęgniarstwa domowego. Jej obecno ść o tej porze w szkole po prostu zdumiała mnie. – Ja nie wiem co mam robi ć, pani Grasicka ci ągle śpi i śpi. Nic si ę nie rusza. Ja si ę boj ę. A nasza pani instruktorka gdzie ś lata po innych chorych. I co ja zrobi ę? [...] Co prawda, to ja si ę znowu tak bardzo nie bałam; na pewno p. Grasicka po prostu za śpiła si ę według swego zwyczaju nadmiarem leków. Ale jak nie współczu ć przera żeniu tego dziecka, dla którego opieka nad chorym w domu, bez stałego oparcia o lekarzy i piel ęgniarki jest czym ś niekiedy nad siły? Jedziemy wi ęc razem na Kazimierz [...]. Wieczorem trudno bez strachu byłoby si ę w ni ą zapu ści ć mo że nawet i mnie, mimo moich siwiej ących włosów i tylu lat włócz ęg po takich wła śnie zakamarkach. Dosta ć łomem mo żna i w siw ą głow ę.

94 Ibidem, s.63-64. 56 No ale jest dzie ń. [...] Wej ście do izby wprost ze schodów. Piec obstawiony wiadrami; na ławie znany mi dobrze granatowy dzbanek do moczenia kikuta pani Grasickiej. Przed kilku laty po pijanemu wpadła pod poci ąg i nie ma stopy i lewej r ęki. Mi ędzy oknami radio dzi ś milcz ące. Trzy wyrka – jedno naszej chorej, drugie sublokatorki, coraz to innej i trzecie „na którym nikt nie sypia, takie zapasowe” jak z naciskiem niejednokrotnie zapewnia Grasicka. Na podłodze niedawno szorowanej, porozrzucane wielkie arkusze papieru – trzeba przyzna ć, że mieszkanie jest zazwyczaj czyste, bo stara pijaczka nie byle jak komenderuje z łó żka swymi zmiennymi lokatorami. Naprawd ę mam do tych k ątów rodzaj przywi ązania. Znam je zreszt ą ju ż od tylu lat. Od drzwi spostrzegam, że łó żko chorej jest puste. Ona sama – blada, rozdziana, zwisa z tapczanu naprzeciw – tu zaw ędrowała id ąc wida ć nieprzytomnie. Zimna, sztywna, otwiera nieprzytomne oczy i gada co ś, że umiera. Wiem, że nie umiera. Zbli żaj ąc si ę do niej – wła żę w co ś... Aj, te wszystkie papiery s ą g ęsto zanieczyszczone – teraz tłumaczy si ę t ą w ędrówka nieprzytomnej. Myjemy, zmieniamy bielizn ę, taszczymy, okrywamy. Przelewa si ę nam przez r ęce. T ętno marne, ale chora nie chce pi ć cardiamidu. – To ja jestem, to pani Chrzanowska. A ze mn ą nie ma żartów. Musi pani wypi ć. Pije i pyta: gdzie jest pani Chrzanowska? – Tu jestem przecie ż – lubi ę j ą bardzo, dlatego mówi ę łagodnie, serdecznie, nie tylko dlatego, że to chora. Łypn ęła okiem, zawsze chytrym, cho ć dzi ś przymglonym. – To nie pani Chrzanowska – i zasn ęła. Małe zapuchłe oczka, niskie czoło, t ępy nos, ziemista cera, g ęsta rozczochrana czupryna. Moja mała banda żuje zawsze zzi ębni ęte kikuty, a ja ostro żnie zwijam i zbieram te papiery... Co za takt – my ślę sobie – tej kobiety (chciałam pisa ć baby, ale nie pozwalam tak mówi ć o chorych moim uczennicom), co za takt, że wycelowała za ka żdym razem wła śnie na te arkusze i teraz nie trzeba czy ści ć podłogi (95). Tak wygl ądały realia opieki domowej, realia szkolenia w piel ęgniarstwie otwartym. Taka była rzeczywisto ść , z któr ą zmierzy ć si ę musiały uczennice w praktyce domowej, bo taka niestety była rzeczywisto ść życia ich pacjentów. Pełna niecodziennej wyrozumiało ści Hanna Chrzanowska rozumiała te realia zarówno pacjentów jak i uczennic nad wyraz doskonale. Nad łó żkiem chorej sze ść obrazków – pisze dalej o tej samej pacjentce . Matka Boska Nieustaj ącej Pomocy, cztery Matki Boskie Cz ęstochowskie i straszliwie wylalkowana Matka Boska Karmi ąca Solaria – taka przecie ż ładna w swoim ge ście i zieleni płaszcza, w Wielkiej Galerii Louvre'u w dalekim Pary żu. Matka Boska, tu wła śnie, w tej spelunce. Jakich modlitw wysłuchuje Advocata nostra, co z nich mo że przekaza ć

95 Ibidem, s.73-75. 57 Synowi? Jakie s ą modlitwy starej pijaczki? Co si ę w niej dzieje? Tylko pijatyki, po których skrz ętnie chowa si ę flaszki, żeby panie piel ęgniarki nie widziały? Czy tylko pijatyki? Kim jest ta Grasicka? Poza tym, że jest nasz ą chor ą, przedmiotem naszych stara ń, naszej troski – od tylu lat? Nie wiem, czy j ą skrzywdzi podejrzenie, że si ę utrzymuje po prostu z wynajmowania k ątów na rozpust ę? Jest kalek ą, a ta druga cała r ęka wykazuje reumatyzm. Wszystko jedno. A to jest przecie ż moja siostra. Dlaczego? Bo Bóg dał do rozwi ązania równania pozornie tylko skomplikowane, pozornie tylko zje żone niewiadomymi. Pod iksy tego równania trzeba tylko podstawi ć słowa Boga samego: „byłem chory i nawiedzili ście mnie”, i „ktokolwiek poda szklank ę wody w imi ę moje”. Co prostszego? A zarazem o co łatwiej, jak o stawanie mi ędzy głosem Boga a własnym uchem całego aparatu megafonów, które sprawiaj ą, że głos ten dochodzi do nas przełamany, zmieniony, niezale żnie od tego czy raczymy, czy nie raczymy pocisn ąć odpowiedni guziczek? Mo że te ż słuchamy jednym uchem, robi ąc tysi ąc innych rzeczy? Czytaj ąc głupie ksi ąż ki, albo pisz ąc listy? D źwi ęki brz ęcz ą jak daleki wtór i w ko ńcu kto ś wpada w depresj ę: krzyczy – a mo że my same krzyczymy: po co ta muzyka, przeszkadza nam – i czym pr ędzej zamykamy aparat. Tyle nas jest, starych i młodych, nie widz ących, nie czuj ących. Dlatego tyle z nas załamuje si ę pod ci ęż arem chorych i klnie w zaduchu sal i z furi ą zdziera drogie podeszwy w biegu na ulicach na te głupie zastrzyki. Dlatego skar żymy si ę „ju ż dłu żej nie mog ę” i „żadnej za to wdzi ęczno ści”, „a có ż to za psi zawód”! Albo gorzej: wcale nie d źwigamy, wcale nie biegamy, tylko wyszukujemy jak najbli ższe prace, albo tak zwane prace „m ądre”, albo przy lekarzu – a jak si ę to sko ńczy – kurzymy papierosy, albo robimy swetry w dy żurce. Bo na sali niby spokój. A chorzy daremno czekaj ą na nas. I niewiele jest takich, co przejrzały i wiedz ą – co to jest wła ściwie ten nasz zawód. Spytacie: jaką mam legitymacj ę, żeby pisa ć? Z jakiego tytułu? I jakim prawem? Legitymacja: piel ęgniarska, jak ka żdej z was. Tytuł taki: był czas, że – chocia ż zawsze naprawd ę lubiłam ten zawód, to wła ściwie nie rozumiałam go nic, nie tylko mniej ni ż ka żda z was, ale nic. Jakim prawem? Poczciwy papier na szcz ęś cie o prawo nie pyta (96). Życie u boku takiego wzoru piel ęgniarki, jakim była Hanna Chrzanowska było niew ątpliwie jakim ś rachunkiem sumienia, rekolekcjami na co dzie ń. Jej podej ście do pacjentów, do ludzi, do ka żdego było wzorcowe, jej nauka zakorzeniona w gł ębokiej wierze – prosta i autentyczna, pozbawiona jakiego ś nadzwyczajnego mesjanizmu. Jako chrze ścijanka, jak zasadnicza cz ęść naszego społecze ństwa, praktycznie i najzupełniej

96 Ibidem, s.75-77.

58 w świecie stawiała w centrum swego życia słowa Chrystusowych błogosławie ństw z Kazania na Górze, o których my tak cz ęsto zapominamy. Opieka nad chorymi sprawowana była tylko i wył ącznie przez szkoł ę, co stanowiło powa żny nie rozwi ązany dot ąd problem. Kierowały ni ą instruktorki, a organem wykonawczym były uczennice, którym tak że nale żały si ę przecie ż dni wolne, przerwy zimowe i wakacyjne. Hanna Chrzanowska bardzo ubolewała, że piel ęgniarstwo domowe nie weszło w zakres organizacji Słu żby Zdrowia i że zawsze była to tylko jak to nazwała „impreza szkolna’’: Przypuszczam na pewno – nie bez słuszno ści, – pisze Hanna – że gdyby Słu żba Zdrowia zorganizowała placówki piel ęgniarstwa domowego, szereg absolwentek ochotnie by si ę do nich zgłosiło. Niestety, była to ci ągle tylko impreza szkolna, która musiała si ę stopniowo kurczy ć wobec zmian programu. Z trzyletniej szkoły piel ęgniarsko-poło żniczej, przekształcono j ą na dwuletni ą – piel ęgniarsk ą. St ąd konieczno ść skrócenia praktyki i na domowym i zmiejszenie liczby uczennic z 6-7 na 2-3. Co pocz ąć z chorymi? Ju ż nie my ślałam o nowych zgłoszeniach. Ale znaj ąc tyle ognisk cierpienia, konfliktów rodzinnych, brudów fizycznych i moralnych – w śród których wedle sił łagodz ące miotały śmy si ę tyle lat – jak było nie my śle ć o tych w ogóle pozbawionych opieki? (97) Wreszcie zrodziła si ę my śl, która dawała mo żliwo ść zapewnienia chorym opieki. Pomysł był zwłaszcza jak na tamte czasy oryginalny, ale budził wiele realistycznych nadziei. Oto jak bohaterka wspomina ten okres w swoim pami ętniku: Było to jako ś – opisuje – w roku 1953 lub 1954. Po raz pierwszy wtedy przyszło mi do głowy, aby si ęgn ąć do pomocy zakonnic. Udały śmy si ę z Wiesi ą(98) do biskupa Jopa. Przyj ął nas bardzo serdecznie, okazał zrozumienie. Po jakim ś czasie z jego polecenia miałam rozmow ę z siostr ą Urszulank ą, której to zlecił. Ta była ju ż po rozmowach z poszczególnymi Zgromadzeniami, o których zreszt ą wówczas nie miałam wiele poj ęcia. Chodziło mi o to, aby poszczególne zgromadzenia wzi ęły po jednym chorym. Nic. Nic z tego nie wynikło. Nie bardzo wiem dlaczego. Gdybym osobi ście zapukała do zgromadze ń, w niejednym wypadku na pewno uzyskałabym zgod ę. Ale wówczas poza Siostrami Miłosierdzia i Urszulankami nie rozró żniałam habitów. Droga urz ędowa zawiodła. No i trzeba było redukowa ć piel ęgnacj ę. [...] Tam, gdzie to było mo żliwe, chorych codziennych wzi ęły śmy co drugi dzie ń. Nadrabiał braki zapał i osobisty wkład pracy instruktorek, które wówczas jeszcze czuły si ę piel ęgniarkami. Zmienił si ę na gorsze typ uczennicy, cho ć ci ągle były mi ędzy nimi

97 Ibidem, s.63. 98 Wiesława Francik. 59 wspaniałe wyj ątki. Ale ju ż si ę zacz ęło troch ę szemrania, krytyka. Zacz ął zanika ć duch słu żenia, przez pewien czas przyjmowano bardzo młode, z niskim cenzusem, mniej ni ż dawniej przesiewano. Potem – maturzystki, cz ęsto zawiedzione, że si ę nie dostały na wy ższe studia (99). Ten bardzo dobry pomysł, okazał si ę tym razem niestety niezrealizowany. Braki kadrowe zacz ęły dyktowa ć warunki pracy. Hanna, pomimo przeciwno ści losu nie poddawała si ę. Miała świadomo ść , że podnoszenie kwalifikacji instruktorek i uczennic zaowocuje w opiece nad chorymi, dlatego podejmowała si ę ró żnych funkcji. Kierowana przez Ministerstwo Zdrowia do ró żnych miast Polski, wykładała cz ęsto na kursach organizowanych dla dokształcania piel ęgniarek. W Szkole Instruktorek w Warszawie prowadziła wykłady z metodyki nauczania w otwartej opiece zdrowotnej. Pocz ąwszy od roku 1957, w którym to powstało Polskie Towarzystwo Piel ęgniarskie, Hanna przez pewien czas pracowała w jego Zarz ądzie Głównym, a nast ępnie a ż do dnia swojej śmierci w Komisji Historycznej PTP. Ponadto przez wiele lat powoływana przez Ministerstwo Zdrowia pełniła okresowo funkcj ę zast ępcy rzecznika dobra słu żby zdrowia przy Okr ęgowej Komisji Kontroli Zawodowej w Krakowie. Niestety jej zadaniem było rozpatrywanie ró żnych przest ępstw zawodowych popełnianych w słu żbie zdrowia, co bardzo j ą wyczerpywało. Cz ęsto wracała z tych posiedze ń zm ęczona i przygn ębiona z powodu powa żnych wykrocze ń piel ęgniarek i lekarzy, które musiała rozpatrywa ć i sądzi ć. Na co dzie ń pełna wyrozumiało ści i współczucia wobec przypadkowych pomyłek swoich uczennic, zgłaszanych jednak bezzwłocznie i ze skruch ą, tu – jako zast ępca rzecznika – musiała surowo sankcjonowa ć nieuczciwo ść , jawne niedbalstwo i lekcewa żenie obowi ązków zawodowych (100). W dorobku pedagogicznej pracy Hanny Chrzanowskiej znalazł si ę tak że podr ęcznik pt. Piel ęgniarstwo w otwartej opiece zdrowotnej , które doczekało si ę ł ącznie czterech wyda ń w latach: 1960, 1964, 1965. Ostatnie zmienione i pisane razem z kole żank ą Kazimier ą Skobyłko, ukazało si ę ju ż po jej śmierci (92) . W 1957 r. Hanna Chrzanowska otrzymała swoje pierwsze wyró żnienie. Została odznaczona Za wzorow ą prac ę w Słu żbie Zdrowia (92) . W niespełna dziesi ęć lat pó źniej, w 1965 r., z inicjatywy Ks. Abp. Karola Wojtyły otrzymała od Ojca św. Pawła VI, za zasługi dla Ko ścioła i Papie ża, order Pro Ecclesia et Pontifice (101). W 1971 r. przyznano jej tak że Krzy ż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski (102).

99 H. Chrzanowska, Pami ętnik, s.64-65. 100 A. Rumun, op.cit., s. 363. 101 A. Rumun, Hanna Chrzanowska w Duszpasterstwie Chorych Archidiecezji Krakowskiej, w: Promieniowanie posługi Oprac. K. Kubik, Kraków 1999, s.36. 102 M. Czech, op.cit., s.20. 60 Jednak nie odznaki i medale były bliskie jej piel ęgniarskiemu sercu lecz chorzy, cierpi ący, osamotnieni w swej chorobie, bez pomocy z nik ąd. Hanna chciała za wszelk ą cen ę zapewni ć im opiek ę. Wiedziała, że od osobistego morale piel ęgniarek zale ży jako ść opieki, któr ą pacjenci s ą otaczani tak w szpitalach jak i w domach. Dlatego ta, która niegdy ś, w latach swojej buntowniczej młodo ści sama była zagorzał ą przeciwniczk ą rekolekcji szkolnych, odwa żnie w czasach ateistycznych rz ądów organizowała pocz ąwszy od 1955 r. okresowe konferencje i coroczne rekolekcje dla piel ęgniarek. Świetnie przygotowane tematycznie, prowadzone przez kapłana, konferencje cieszyły si ę du żą frekwencj ą i zainteresowaniem, cho ć zawiadomienia o miejscu i czasie ich odbycia piel ęgniarki rozprowadzały mi ędzy sob ą tzw. poczt ą pantoflow ą ze wzgl ędu na agresywn ą w stosunku do Ko ścioła polityk ę ówczesnej PRL. [...] piel ęgniarstwo jako powołanie; warto ść pracy; cierpienie; ubóstwo; śmier ć; sakrament chrztu; sakrament chorych; afirmacja życia; „zły człowiek”; indywidualny stosunek do chorych; prawda w pracy piel ęgniarki; człowiek „niepotrzebny”; rodzina chorego; wiara w życiu piel ęgniarki; modlitwa piel ęgniarki; Matka Bo ża – piel ęgniarka; piel ęgniarka – apostołka; „światopogl ąd naukowy”; świ ęto ść macierzy ństwa; Ewangelie o chorych; szukanie Chrystusa [...] – to tylko niektóre zagadnienia rekolekcyjne, wspominane w biografii Hanny Chrzanowskiej przez Alin ę Rumun (103). W niezwykłej rzetelno ści i obowi ązkowo ści, które cechowały j ą w stosunku do wykonywania zawodu piel ęgniarskiego, napisała wnikliwy a nawet restrykcyjny Rachunek sumienia piel ęgniarki, który był potem rozdawany uczestnikom rekolekcji dla piel ęgniarek (93) . Nale ży podkre śli ć, że bohaterka nie poprzestała na rekolekcjach. Dbaj ąc o kult Matki Bo żej organizowała w latach 50. wycieczki do Cz ęstochowy na zjazdy Słu żby Zdrowia na Jasnej Górze, mimo i ż w tamtych czasach było to zabronione przez władze polskie (104). W r. 1957 – wspomina przyjaciółka Hanny Chrzanowskiej – z jej inicjatywy odbyły śmy do sanktuarium maryjnego w Kalwarii Zebrzydowskiej piesz ą pielgrzymk ę, podczas to której surowo przestrzegane było skupienie i milczenie, przeplatane wspóln ą modlitw ą(105). Ale przeciwno ści losu nie brakowało. Z pocz ątkiem nowego roku szkolnego 1957/58 Hanna została przeniesiona do Kobierzyna, by tam obj ąć stanowisko dyrektorki Szkoły Piel ęgniarstwa Psychiatrycznego. Stanowisko instruktorki piel ęgniarstwa

103 A. Rumun, Hanna Chrzanowska, w: Chrze ścijanie pod red. B. Bejze, Akademia Teologii Katolickiej, Warszawa 1978, t.3, s.378. 104 Irena I życka, Wypowied ź wygłoszona na Sympozjum w 25-lecie Śmierci Hanny Chrzanowskiej, w: Promieniowanie posługi Oprac. K. Kubik, Kraków 1999, s.86. 105 A. Rumun, op.cit. , s.384. 61 domowego obj ęła po niej pani Zofia Szlendak, a nad cało ści ą szkolenia w piel ęgniarstwie otwartym oraz nad nadzorem praktyk czuwała Kazimiera Skobyłko. Zarówno pani Zofia Szlendak jak i Kazimiera Skobyłko były wychowankami Hanny Chrzanowskiej, a potem współpracownicami wi ęc bohaterka mogła odej ść do Kobierzyna jak sama to okre śliła z czystym sumieniem (106). Pani Zofia Szlendak wspomina, że cioteczka, jak pieszczotliwie nazywali j ą wszyscy, którym Hanna była bliska, pomimo swojego wyjazdu do Kobierzyna, nigdy nie straciła kontaktu z działalno ści ą piel ęgniarstwa domowego w Krakowie. Zamiast regularnych spotka ń co sobot ę, które dot ąd prowadziła na placu św. Ducha w Krakowie, gdzie zdawało si ę raporty z całego tygodnia, cioteczka była w stałym kontakcie telefonicznym z pani ą Zofi ą Szlendak. Ten telefoniczny kontakt zapewniał jej orientacj ę, w ukochanym przez ni ą, nawet pomimo odległo ści, piel ęgniarstwie domowym. Rozł ąka nie trwała jednak długo. Po rocznej pracy w Kobierzynie w 1958 r. Hanna wróciła do Krakowa, poniewa ż Ministerstwo Zdrowia rozwi ązało Szkoł ę Piel ęgniarstwa Psychiatrycznego. Czym kierowało si ę Ministerstwo w swojej decyzji? Na ten temat mo żna by długo spekulowa ć, dochodz ąc do prawdy ze wzgl ędu na skorumpowan ą ówczesn ą polityk ę komunistycznych władz Polski. Wiele faktów, o których w tamtych czasach po prostu si ę nie mówiło, przemawia za tym, że dyrektorka szkoły, która otwarcie wskazywała swoim wychowankom prawdy ewangeliczne piel ęgniarskiego zawodu, była dla ówczesnych władz co najmniej niepor ęczna. Niew ątpliwie dla Hanny był to trudny okres, który bole śnie prze żyła, gdy ż przynajmniej cz ęś ciowo stała si ę powodem likwidacji kobierzy ńskiej szkoły. Jednym z powodów rozwi ązania szkoły było celowe odsuni ęcie Hanny od działalno ści pedagogicznej. Z momentem utraty pracy w Kobierzynie dla Hanny Chrzanowskiej rozpocz ął si ę okres emerytalny (107 108). Czy dzieło piel ęgniarstwa domowego upadło? My ślę, że to zbyt odwa żne i pochopne okre ślenie. Przecie ż i dzi ś edukacja przyszłych piel ęgniarek obejmuje tak że zaj ęcia z pacjentami domowymi, cho ć bez w ątpienia niestety, jest to znikoma ilo ść godzin. Piel ęgniarstwo domowe nie spełniło oczekiwa ń Hanny Chrzanowskiej, nie weszło w zakres Słu żby Zdrowia, a przecie ż chodziło przede wszystkim o opiek ę stał ą, któr ą mo żna by było zapewni ć w ka żdym czasie. Piel ęgniarstwo domowe było raczej wprowadzeniem

106 H. Chrzanowska, op.cit., s.66. 107 K. Kubik, Wypowied ź wygłoszona na Sympozjum w 25-lecie Śmierci Hanny Chrzanowskiej, w: Promieniowanie posługi Oprac. K. Kubik, Kraków 1999, s.90. 108 A. Ginalska, Wypowied ź wygłoszona na Sympozjum w 25-lecie Śmierci Hanny Chrzanowskiej, w: Promieniowanie posługi Oprac. K. Kubik, Kraków 1999, s.76-77. 62 do rozwini ęcia wielkiego dzieła piel ęgniarstwa parafialnego. W jednym z wielu fragmentów pami ętnika, bohaterka chyba najpełniej oddaje swój cel zawodowy, jak ąś pewnego rodzaju pasj ę, pełne oddanie w słu żbie, które cechowało jej codzienne pochylanie si ę nad chorym: To wszystko – ocenia – to tylko w skrócie: organizacja, rozwój, upadek. Nie upadek szkolenia – ka żda uczennica nadal przechodziła praktyk ę w pracy piel ęgniarskiej po domach. Ale – jak si ę rzekło – mnie zawsze bardziej chodziło o chorych, ni ż o szkolenie... Dlatego ten wła śnie rodzaj pracy był mi i jest tak bliski. Są takie w śród nas osoby, które lubuj ą si ę sam ą prac ą, t ą przede wszystkim, która wymaga zr ęczno ści, szybkiej orientacji, obsługi zawiłych aparatów, znajomo ści instrumentów. Do takiej nie miałam poci ągu. Piel ęgniarstwo domowe stawia nas najbli żej chorego takiego, jakim jest i ta prosta, a nieraz tak bardzo trudna praca przy nim, to wła śnie ta, która mi daje co ś jakby szcz ęś cie (95) .

63

R O Z D Z I A Ł D Z I E W I Ą T Y

PIEL ĘGNIARSTWO PARAFIALNE

Ucz ę si ę ciebie człowieku Powoli si ę ucz ę, powoli Od tego uczenia trudnego Raduje si ę serce i boli. O świcie nadziej ą zakwita, Pod wieczór niczemu nie wierzy. Czy wątpi, czy ufa – jednako – Do ciebie człowieku nale ży. Ucz ę si ę ciebie i ucz ę I wci ąż jednako nie umiem – A twe ranne wesele, Tw ą trosk ę wieczorn ą rozumiem. (Jerzy Libert, Ucz ę si ę ciebie człowieku)

Jak zrodziła si ę idea piel ęgniarstwa parafialnego? Hanna Chrzanowska próbowała wcze śniej wł ączy ć do piel ęgniarstwa domowego siostry zakonne, ale próby okazały si ę bezowocne. Odpowied ź na powy ższe pytanie odnajdujemy w pami ętniku bohaterki, gdzie podkre śla jak ogromn ą rol ę w tym dziele tworzenia piel ęgniarstwa parafialnego odegrała po prostu Łaska Bo ża: Musz ę doda ć, – wspomina Hanna – że cho ć w tej mojej pradawnej szkole uczono nas zaparcia si ę siebie, ofiarno ści bez zastrze żeń, cho ć na naszej szkolnej broszce w śród innych napisów widniał napis: „słu żba” – jak że daleko, b ędąc tak blisko człowieka, któremu słu żyłam, byłam od ducha słu żby ewangelicznej. Ani mi nie mign ęła my śl o słu żbie Bogu, dalekie mi było nieznane poj ęcie o życiu na chwał ę Bo żą , dalekie przez długie lata. Min ęło wiele lat. Zast ępuj ąc któr ąś instruktork ę, czy mo że sprawdzaj ąc prac ę uczennic szłam, chyba jako ś o zmroku ulic ą Krowodersk ą [...] – i wtedy: „my pomagamy nie ść krzy ż Chrystusowi”. Nie my ślałam: „Chrystusowi w chorych”. Chrystusowi wprost . [...] Są cierpienia tak ostre, – wyznaje w dalszej cz ęś ci pami ętnika – że na szcz ęś cie dla człowieka ju ż si ę całej ich ostro ści nie odczuwa, jak si ę nie słyszy ultrad źwi ęków. Widzi je, słyszy i ocenia jeden tylko Bóg na szlakach swej własnej, dla nas niedost ępnej, absolutnej sprawiedliwo ści (109). [...]

109 H. Chrzanowska, op.cit., s.66-67. 64 Oto my śl, co za świtała mi w głowie: oprze ć opiek ą nad chorymi o Ko ściół. Odt ąd zacz ęłam gwałtownie w sobie i na zewn ątrz domaga ć si ę i walczy ć o urzeczywistnienie tej my śli (110). Nie mo żna omawia ć piel ęgniarstwa parafialnego bez oparcia si ę o Ewangeli ę, któr ą Hanna perfekcyjnie odnajdywała na swej piel ęgniarskiej drodze. To wła śnie dzi ęki prawdzie Ewangelii, na które bohaterka wewn ętrznie si ę otworzyła, zrodziła si ę my śl piel ęgniarstwa parafialnego. Ide ą była pomoc niesiona ka żdemu choremu w jego domowym środowisku, bez wzgl ędu na jego wyznanie, ale korzenie tego bezinteresownego słu żenia chorym osadzone były w Ko ściele – Mistycznym Ciele Chrystusa. Nie wylewna, skryta w swoich religijnych przekonaniach, chowała swoje ziarno prawdy ewangelicznej na dnie serca, gdzie kształtowane przez duchowo ść benedykty ńsk ą i ci ągle pogł ębian ą wiar ę wzrastało i wydawało owoce. Takim wła śnie owocem wewn ętrznej przemiany bohaterki było piel ęgniarstwo parafialne. Nie było w niej miejsca nawet na szczypt ę dewocji. Poł ączyła to, w co całym sercem wierzyła, z bogatym do świadczeniem zawodowym w piel ęgniarstwie otwartym. Rok 1958 i 1959 – jak sama bohaterka podkre śla w swoim pami ętniku – to był dla mnie okres przełomu. Wiem, że ani za mego życia, ani po mojej śmierci nikt z tych, co go znaj ą nic nie wyjawi (111). Znałam na wylot organizacj ę pracy w Słu żbie Zdrowia – pisze o trudach realizacji swojego pomysłu . Wiedziałam, że nic w niej nie wskóram. Owszem – placówka szkolna piel ęgniarstwa domowego oceniana była dobrze – ale nie było mowy o potraktowaniu jej jako wzór do na śladowania przez piel ęgniarki Słu żby Zdrowia. Pierwsze punkty PCK opieki nad chorymi w domu, zacz ęły działa ć w Krakowie kilka lat pó źniej (ok. 1964 r.). Nie miałam naturalnie poj ęcia o jakiejkolwiek organizacji charytatywnej w Kurii. Znałam prac ę w kilku parafiach – w jednej z nich nawet krótko brałam udział i odnosiłam si ę do niej bardzo krytycznie. W której ś parafii zrobiłam nawet awantur ę, staj ąc w obronie nieszcz ęsnej, głodnej chorej, któr ą chciano opu ści ć, bo nie godziła się na przeniesienie do Zakładu. Po rozmowie z biskupem Jopem nieopatrznie nie poszłam ju ż do ks. Arcybiskupa Baziaka. Moja niewiedza obejmowała i fakt, że stał on wła śnie wówczas na czele akcji Miłosierdzia Episkopatu. Nie my ślałam wtedy wcale o siostrach zakonnych. Próba tak bardzo nieudana z mojej strony – zraziła mnie. Nie my ślałam o piel ęgniarkach, moich dawnych uczennicach. Nigdy żadnej nie namawiałam. Wiedziałam, że nie wolno ich odci ąga ć z zakładów otwartych i zamkni ętych Społecznej Słu żby Zdrowia. Przecie ż nie

110 Ibidem, s.68. 111 Ibidem, s.67. 65 chodziło mi o jak ąś prac ę na marginesie stałych zaj ęć , tylko o potraktowanie pracy po domach jako zaj ęcia stałego, płatnego. Liczyłam na zdobycie ch ętnych kobiet, nie piel ęgniarek, któreby mo żna przyuczy ć do pełnienia najprostszych czynno ści, tak jak si ę przyucza salowe. Byle chorzy nie cierpieli wi ęcej ni ż musz ą, byle nie le żeli w brudzie, zaduchu, odle żynach, w samotno ści, zaniedbania ciała i duszy. Opisałam szereg przera źliwych wypadków i opisy rozdałam tu i ówdzie kilku ksi ęż om. Ale przede wszystkim zdoby ć jak ąś parafi ę, zdoby ć rozumiej ącego proboszcza. Zosia Szlendak, która była wtedy instruktork ą na okrojonej naszej placówce szkoleniowej i całkowicie rozumiała konieczno ść przyj ścia chorym z pomoc ą, rozstrzygn ęła spraw ę: „pójdziemy do Wujka”. To znaczy – do ks. Karola Wojtyły, którego znałam tylko z opowiadania. Był czerwiec 1957 roku. Poszły śmy. Spó źnił si ę. Czekały śmy w jego do ść du żym i do ść zagraconym pokoju, w którym ś z ksi ęż owskich domów na Kanoniczej. Rozmowa była krótka. We mnie si ę paliło: musisz dopomóc! Słuchał z tym swoim dowcipnym u śmiechem, jakby lekko drwi ącym. Nie wiedziałam jeszcze, że mam przed sob ą najwspanialszego słuchacza wszelkich spraw. Polecił nam przyj ść za kilka dni o godzinie 12-tej do ko ścioła Mariackiego – tam b ędzie czekał i zaprowadzi nas do ks. Machaya. Spotkały śmy si ę z ks. Wojtył ą przed ołtarzem Chrystusa Ukrzy żowanego i we troje poszli śmy do prałatówki. Ks. Machaya znałam troch ę z ko ścioła. Byłam u niego podczas okupacji z czyj ąś pro śbą. Wypadek był nie tylko tragiczny, ale i trudny. Uderzyła mnie wtedy prostota i m ądro ść ksi ędza, który na spełnienie tej pro śby zgodził si ę natychmiast. Ale tego czerwcowego popołudnia o tym nie pami ętałam... On tym bardziej mnie nie poznał. (Ks. Machay wspominał po latach t ę chwil ę: „pami ętam – siedziała pani na tej kanapie z Ksi ędzem Arcybiskupem i zorientowałem si ę zaraz, że to co ś powa żnego”). Nie mog ę okre śli ć inaczej mojego uczucia jak: w ściekła pasja. Niechby odmówił! Niechby nie poj ął! Przygotowałam w sobie na ten wypadek mnóstwo strzał – zamieniłam si ę cała w kołczan. Przedstawiłam mu krótko i w ęzłowato sytuacj ę chorych. Brak istnienia piel ęgniarstwa domowego w ramach Słu żby Zdrowia. Okaleczał ą placówk ę szkoleniow ą. Konieczno ść zaanga żowania przez proboszcza stałej, płatnej opiekunki chorych. Wielki, siwy, patrzył na mnie spokojnie oczyma, które potem były tak bardzo biedne a wtedy jeszcze zdrowe. - Tak! Zagadnienie chorych jest mu znane jeszcze z parafii Naj świ ętszego Salwatora. Rozumie. Potem rzeczowo: – 1000 zł miesi ęcznie wystarczy?

66 - Wystarczy, potakn ęłam ol śniona, przecie ż to była wówczas płaca wy ższa ni ż pocz ątkuj ącej piel ęgniarki. (W r ękopisie 9.8.67: przerwałam! Anioł Pa ński w południe. Wieczny odpoczynek racz mu da ć Panie! Ks. Infułat dr Ferdynand Machay zmarł 31.VII.1967 r.). I wówczas powiedział te znamienne słowa, które od razu dały nam woln ą rękę i okazały, jak dalece ks. Machay rozumie o co nam chodzi. - Tylko pami ętajcie, ja z tym nie chc ę mie ć kłopotów. Wy jeste ście fachowcy, a nie ja. Odeszłam – mimo triumfu – jak zmyta. Głupie strzały, z której ani jednej nie musiałam wypu ści ć... (112) Przez najbli ższe dziesi ęciolecie, Hanna miała mocnego protektora w osobie Ks. Machaya. Ks. Ferdynand był szczerze zainteresowany i przejęty opiek ą nad chorymi, któr ą nazywał koron ą swojego życia . Udzielał wsparcia na ró żne sposoby, zarówno moralnie i duchowo jak i finansowo. Daleki był od podziałów administracyjnych parafii, co było bardzo wa żne szczególnie w pocz ątkowym okresie rozwoju piel ęgniarstwa parafialnego, gdy chorych było niewielu, ale za to z ró żnych dzielnic Krakowa. W jednej z rozmów powiedział na taki temat powiedział kiedy ś: Granice parafii? Przecie ż miło ść Chrystusa nie zna granic (113). Wielkoduszno ść ksi ędza była wielka, ale z biegiem czasu chodziło o osi ągni ęcie zamierzonego celu, którym było zwi ązanie opieki nad chorymi z poszczególnymi parafiami i przede wszystkim przekonanie proboszczów do tego pomysłu. Oddanie sprawie, wewn ętrzna siła na drodze do celu i szczera wiara Cioteczki odniosły niemałe zwyci ęstwo. Problemów do pokonania został jeszcze ogrom, ale był ju ż mocny fundament – finanse na zatrudnienie pełnoetatowej opiekunki dla chorych. Mamy podstaw ę, mocn ą, szerok ą, w osobie naszego protektora – kontynuuje w pami ętniku. Ale Jak tu zacz ąć . Kto ma zacz ąć ? I oto wkrótce ks. Machay skierował do mnie, do domu Siostr ę Dari ę ze zgromadzenia Duszy Chrystusowej. Zacz ęłam j ą obja śnia ć jak analfabetk ę, a ona tylko si ę śmiała. Wida ć bawiła si ę t ą sytuacj ą, bo dopiero gdy si ę wygadałam, przedstawiła mi si ę jako... dyplomowana piel ęgniarka. Znów piorun rado ści! Ale pracowałam przecie ż jako dyrektorka w kobierzy ńskiej szkole. Siostra Daria zacz ęła sama, tylko z pomoc ą Zosi Szlendak, która była instruktork ą piel ęgniarstwa domowego w szkole krakowskiej. Ale chorzy byli. Od czerwca do ko ńca 1957 roku było piel ęgnowanych 25 chorych z 8 parafii Krakowa. Zacz ęły śmy z 10-ma palcami, bez inwentarza, bez żadnej ”bazy materialnej”. Pierwsze spotkania Zosi z Siostr ą Dari ą odbywały si ę w sklepiku Sióstr na Małym Rynku!

112 Ibidem, s.68-70. 113 A. Rumun, op.cit. s.370. 67 Niestety! Siostr ę Dari ę szybko wycofały jej władze i skierowały poza Kraków. Na jej miejsce przysłały jednak siostr ę Mart ę, która pracowała z nami a ż do śmierci, w pocz ątkach 1965 r. Niebawem przystała do nas Maria Skobyłko, która z piel ęgniarstwem nie miała do tej pory nic wspólnego, ale która szybko si ę nauczyła najprostszych funkcji, przy pomocy zarówno Zosi Szlendak jak i własnej Siostry – piel ęgniarki. Zrazu my ślałam o oparciu o osoby świeckie. 0 piel ęgniarkach dyplomowanych nie mogłam i marzy ć i żadnej spo śród gromady moich dawnych i świe żych uczennic w ogóle tego nie proponowałam. Nie my ślałam wówczas jeszcze o zwerbowaniu wi ększej ilo ści sióstr zakonnych. Wprawdzie przysłanie mi do pracy s. Darii i s. Marty mogło mi nasun ąć tę my śl, ale to była sprawa ks. Machaya, maj ącego z ich zgromadzeniem szczególne powi ązania. Zdecydowana odmowa SS. Szarytek nastawiła mnie tym bardziej w kierunku pracownic świeckich. W styczniu 1960 r. ci ęż ko chorych pacjentów było 35, a nas tylko 4. Alina (która pracowała u nas od lutego 1958 r.) powzi ęła wówczas my śl szalon ą: pracy na dwa fronty, w szpitalu i u nas. Zrobiła to z najlepsz ą wol ą, pewna, że da rad ę. Nie chciałam jej tego broni ć, pami ętam, że powiedziała tylko – to jeszcze za wcze śnie, przecie ż to dopiero pocz ątki, no i że ja nie mam sił. Ale chciała spróbowa ć. Wówczas zacz ęło si ę szale ństwo jej i moje. (Pracowała w szpitalu przez dwa miesi ące). Nadci śnienie dawało mi si ę we znaki, a musiałam pracowa ć przy chorych całe dni, do pó źnego wieczora. Nie wiem sk ąd brałam siły. Bóg mi je dał, tak że prze żyłam chyba najci ęż szy okres w całym naszym zwariowanym interesie. Miały śmy pod opiek ą – do spółki z Alin ą – t ę cudn ą pacjentk ę... Sikor ę. Gnało si ę do niej dwa razy dziennie w świ ątki i pi ątki, bo trzeba j ą było cewnikowa ć. Miałam chorych w zupełnie ró żnych dzielnicach, ci ęż kich, trudnych. Piel ęgnowałam około 7-miu chorych dziennie. Do tego ci ągłe starania o nowe siły do pracy – bezowocne. Wyka ńczały śmy si ę obie. Wtedy, kiedy byłam ju ż u kresu sił, wezwał mnie do siebie ks. Arcybiskup Baziak. Nie tylko zaproponował, ale wprost nakazał mi zaprz ąc do pracy niedawno przybyłe do Krakowa SS. Józefitki. Nigdy nie zapomn ę pierwszego naszego spotkania w ich małej, przytulnej rozmównicy. To było spotkanie pełne, prawdziwe. Zrozumiały śmy si ę od razu. Tego mro źnego wieczora nie wróciłam zaraz do domu. Pognałam na Smole ńsk, do ko ścioła SS. Felicjanek, w którym jest stale wystawiony Naj św. Sakrament. Ale ju ż było pó źno, ko ściółek ju ż był zamkni ęty. Oddziela go od ulicy mur. Ukl ękłam u zamkni ętych drzwi (114).

114 H. Chrzanowska, op.cit., s.71-73. 68 Hanna bez zb ędnej przeno śni rozumiała dosłownie słowa Chrystusa: Nie przyszedłem, aby mi słu żono, ale abym słu żył.. Tak ą wyznawała postaw ę i takim przykładem skromnie, ale wyra źnie świeciła w śród swoich kole żanek, sióstr zakonnych i uczennic. Walczyła z kompleksem ni ższo ści, – wspomina jej kole żanka – tak cz ęstym u współczesnych piel ęgniarek, a który wynika z zupełnego niezrozumienia istoty ich pracy. Śmiała si ę cz ęsto, że je żeli ma jaki ś kompleks, to wła śnie „wy ższo ści”, z tego że jest piel ęgniark ą. W 1961 r. mówiła do sióstr szarytek w Warszawie: „długie lata byłam instruktork ą, dyrektork ą. Kierowałam rz ądziłam, egzaminowałam. Co za rado ść na stare lata dorwa ć si ę do chorych: my ć, szorowa ć, otrz ąsa ć pchły. Prostota, zwyczajno ść zabiegów – to najwa żniejsze dla chorego. Wycofa ć siebie, pu ści ć si ę na szerokie wody miło ści, nie z zaci śni ętymi z ębami, nie dla umartwienia, nie dla przymusu, nie traktowa ć chorego jako „drabiny do nieba”. Chyba tylko wtedy, kiedy jeste śmy wolne od siebie, naprawd ę słu żymy Chrystusowi w chorych”. To nie były puste słowa. Pami ętamy, jak – dopóki siły jej dopisywały – biegała do chorych, piel ęgnowała ich, załatwiała im dziesi ątki przeró żnych spraw, taszczyła po ściel, sprz ątała istne stajnie Augiasza. Pewnego razu zgłoszono chor ą samotn ą, w ci ęż kim stanie, do której nie mo żna si ę było dosta ć mimo otwartych drzwi. Cały pokój był dosłownie za-barykadowany meblami, pudłami, śmieciami. Hanna pospieszyła z pomoc ą siostrze zakonnej, która tylko dzi ęki drobnej i szczupłej budowie zdołała wślizgnąć si ę przez drzwi i potem po trochu podawa ć rzeczy do wyrzucenia na zewn ątrz. Po paru godzinach takiej pracy i wyniesieniu mnóstwa wiader śmieci, udało si ę zrobi ć wąski „przekop” do łó żka chorej. Kiedy indziej do pokoju chorego trzeba było przej ść przez okno od ganku... Trudno ści nie tylko jej nie zra żały, ale wr ęcz fascynowały j ą. Ze szczególnie ci ęż kiej harówki wracała tym bardziej wewn ętrznie rozradowana, bolej ąc jednocze śnie nad ludzkimi biedami. Smutek i rado ść razem, bo taka jest tajemnica prawdziwego miłosierdzia. „Kto czyni miłosierdzie, niech robi to z weselem...” Umiała wnie ść w t ę prac ę tyle zapału i pogody, że „zara żała” nawet te siostry, które przyszły bez przekonania, tylko na polecenie przeło żonych, a po pewnym czasie odnajdywały przy chorych rado ść i swoje miejsce. Przez sw ą wytrwało ść , a nawet upór, takt i dyplomacj ę potrafiła zjedna ć dla swej idei wielu kapłanów, sióstr zakonnych, piel ęgniarek, kobiet i m ęż czyzn, i młodzie ży(115).

115 A. Rumun, op.cit. s.371. 69 W powy ższych wspomnieniach Hanny wynika wyra źnie, że praca, której si ę podj ęła była nie lada wyczynem. Przeciwno ści losu nie brakowało. Pocz ątkowo brak było po prostu wszystkiego. Nie było środków, finansów, wystarczaj ącej liczby r ąk do pracy, jak na tak wielu osamotnionych w cieniu własnych, domowych k ątów, chorych. Praktyki z piel ęgniarstwa domowego wraz z okrojeniem programu szkoły uległy redukcji a pracy przybywało. Warto podkre śli ć, że gdy w czerwcu 1957 roku, wreszcie znalazł si ę sposób, finanse, przychylno ść parafii na organizacj ę opieki dla domowych pacjentów, Hanna w okresie tych trudnych pocz ątków musiała opu ści ć Kraków, wyje żdżaj ąc na jesie ń do pracy w Kobierzynie. Przez rok tylko „ śledziła” rozwój piel ęgniarstwa parafialnego, a po powrocie wł ączyła si ę czynnie w t ę heroiczn ą i wyka ńczaj ącą, czasem do reszty sił, prac ę. Szukała pracownic do piel ęgnowania chorych w domach, szukała dora źnych zast ępstw, w sytuacjach choroby. Opracowywała formy, metody, schematy pracy, szukała wolontariuszy do pracy, aby sprosta ć ci ągle rosn ącym potrzebom. Hanna Chrzanowska zajmowała si ę równie ż szkoleniem pracownic bez przygotowania zawodowego do opieki nad chorymi. Prowadziła dla nich ok. 3-miesi ęczne kursy, licz ące sobie ok. 300 godzin wykładów i ćwicze ń, zako ńczonych kilkudniow ą praktyk ą u boku siostry parafialnej. Program kursu – pisze współpracownica Hanny – obejmował anatomi ę, pierwsz ą pomoc, opatrunki, nauk ę o chorobach, lekach i ró żne ćwiczenia piel ęgniarskie. W ten sposób przeszkoliły śmy ok. 500 sióstr i nowicjuszek, a tak że kilku braci zakonnych i kilka osób świeckich na 23 takich kursach [...]. Dobrze sobie potem radzili w pracy, a wiele sióstr wyje żdżaj ących na misje ze świadectwem takiego kursu, opatrzonym piecz ęciom Kurii i podpisem biskupa, a potem kard. Wojtyły ( a nast ępnie kard. Macharskiego) – było od razu przyjmowanych do pracy w szpitalach (116). Przekonywała proboszczów do rozszerzania opieki nad chorymi w domu w swoich parafiach, a siostry zakonne do współpracy. Wprowadziła do wspólnoty Ko ścioła nowy rodzaj niesionej przez niego pomocy. Odt ąd oprócz pomocy duchowej i materialnej chory mógł oczekiwa ć od Ko ścioła tak że pomocy w domu (105) . A wszystko po to, by chory w domu nie był sam w swoim ubóstwie ciała, ducha i podstawowych potrzeb, których żadna pomocna dło ń do tej pory nie potrafiła mu zapewni ć, bo nikt dot ąd bezinteresownie żadnej pomocnej dłoni do niego nie wyci ągał.

116 A. Rumun, Hanna Chrzanowska w Duszpasterstwie Chorych Archidiecezji Krakowskiej , w: Promieniowanie posługi Oprac. K. Kubik, Kraków 1999, s.38. 70

R O Z D Z I A Ł D Z I E S I Ą T Y

CICHE BOHATERSTWO

Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dost ąpi ą. (Mt 5,7)

Opieka niesiona pacjentom domowym to nie tylko trudna i czasochłonna, pełna wyrzecze ń i ofiarno ści serca słu żba chorym. To nie tylko trud, przem ęczenie, bieganina po domach. To tak że całe bogactwo wspomnie ń, wymagaj ących opieki chorych, a nie rzadko ciche, heroiczne bohaterstwo ich opiekunów. O takich bohaterach codzienno ści si ę nie mówi. Nikt nie wie, że żyj ą u boku, chorego gotowi o ka żdej porze dnia i nocy nie ść pomoc. Z takim heroizmem spotykaj ą si ę czasem piel ęgniarki rodzinne, gdy pukaj ą do drzwi domów swoich cz ęsto wieloletnich pacjentów. Hanna z takich odwiedzin zachowała i przedstawiła w Pacjentach domowych wiele złotych wspomnie ń, z których niejedno to prawdziwa „dobro ć w kolorze płomienia” . Pami ętam – pisze na kartach pami ętnika – [...] sytuacje „jak z powie ści”., Wła ściwie to o najdziwniejszych sytuacjach powie ściowych powinno si ę mówi ć „niemal jak w życiu”... W rogu wielkiego pokoju pod czerwon ą kołdr ą, najcz ęś ciej nieobleczon ą, le żała przez wiele lat na szerokim, starodawnym ło żu 60-letnia kobieta, sparali żowana, nic nie mówi ąca, bez kontaktu z otoczeniem. Mo że i nie cierpiała. W przeciwległym rogu stała kanapka przykryta jakim ś starym futrem, kocykami i ró żnymi gazetami, gdy ż z chor ą mieszkał pewien pan emeryt - i tam wła śnie od lat sypiał. Piel ęgnował chor ą własnymi metodami – podkładał pod ni ą całe stosy arkuszy papieru, które w razie potrzeby – a te zdarzały si ę co chwil ę – zmieniał a brudne moczył i suszył. Nie pomagały pro śby aby je palił, ani obietnice dostarczenia mu ile chcie ć, „Przekrojów” i „Przyjaciółek” – dzienniki rozdzierały si ę z wilgoci. Ale miał swoje dziwactwo: „wol ę to pra ć”. Trudno. Chora nie miała nigdy najmniejszej odle żyny. Zawdzi ęczała to zapewne i temu , że była przez nas codzie ń myta – ale przede wszystkim swojemu piel ęgniarzowi. To trwało nie dni, nie miesi ące ale lata. Od tej nieszcz ęsnej postaci o bezbarwnej twarzy i oczach bez wyrazu przeniosłam wzrok na portret młodej, pi ęknej kobiety, wisz ący obok.

71 „Tak, to wła śnie ona przed czterdziestu laty. Ja si ę w niej kochałem, ale wyszła za mąż za mojego przyjaciela. On ju ż nie żyje. Wi ęc ja si ę tu przeniosłem po prostu” (117). [...] W innym miejscu wspomina: Przez dwa zimowe miesi ące miały śmy zaszczyt piel ęgnowa ć we dwie na zmian ę – pani ą Józef ę. Tak, zaszczyt. Była wdow ą po ogniomistrzu, którego wielki portret wisiał naprzeciw jej łó żka. Pani Józefa pochodziła ze wsi – st ąd jej otwarta prostota, z któr ą powitała mnie zaraz pierwszego dnia. O świadczyła, że ma raka. „To mo że si ę ci ągn ąć jeszcze par ę miesi ęcy. Boli jeszcze mało, ale ju ż bardzo trudno wygramoli ć si ę z łó żka”. Na onkologii ju ż jej nie chcieli, powiedzieli, że mog ą wysła ć do szpitala gdzie ś na prowincj ę, ale nie chciała... „I Staszek te ż nie chciał. To mój syn. I pasierbowie nie chcieli. Niech tu umieram”. [...] Pani Józefa ze spokojem w swoich czarnych oczach mówiła, że: – mam raka i umr ę jak Pan Bóg zechce. Wkrótce musiała doda ć: – b ędę cierpie ć, póki Pan zechce. Jeszcze pó źniej kiedy cierpiała straszliwie: „jak to jeszcze długo? Niechby mnie ju ż Pan Bóg zabrał”! Cierpiała nie tylko z powodu choroby, czyni ącej post ępy w jakich ś potwornych susach. Dr żała o przyszło ść słabowitego syna. [...] Pozostanie w domu poci ągało za sob ą niemałe trudno ści. Mieszkał z ni ą tylko Staszek, student i jego kolega. Żadnej kobiety. A tu piel ęgnacja stawała si ę coraz bardziej skomplikowana. Wkrótce biegały śmy tam ju ż dwa razy dziennie, rano i pó źnym wieczorem i pozostawały śmy coraz dłu żej. To nie wystarczało. I wówczas wybuchła wokół chorej wprost mobilizacja dobroci. Zapewne, dobro ć syna, to rzecz powinna matce. Tu jednak było co ś wi ęcej. Bardzo w ątły i bardzo niepraktyczny chłopak przeskakiwał samego siebie. Latał na wykłady, kuł, zdawał egzaminy i – zawzi ęcie piel ęgnował matk ę. Jeden z jego racjonalizatorskich pomysłów na pewno był świetny, ale w pierwszej chwili ścierpłam z przera żenia, na widok biednej, opadaj ącej głowy, umocowanej do wezgłowia czarnym krawatem. Do niektórych zabiegów konieczne były przynajmniej dwie osoby, do układania cztery, a najlepiej pi ęć , żeby oszcz ędzi ć chorej dodatkowych cierpie ń. Rano punktualnie zjawiali si ę pasierbowie. Jeden pracował po południu, ale drugi musiał si ę zwalnia ć i stracony czas odrabia ć wieczorami. Godzinami siadywała przy łó żku staruszka, matka dozorczyni a nade wszystko nieoceniona była dozorczyni sama, pani Zosia. Rosła, silna,

117 H. Chrzanowska, op.cit., s.77-78. 72 uśmiechni ęta, niezmiernie poj ętna, niesłychanie szybka – iskra nie kobieta. Co miało t ę zł ą stron ę, że kiedy ś, bior ąc swoje tempo, spadła z oblodzonych schodów i srodze si ę potłukła, a raz szpetnie si ę poparzyła wrz ątkiem – zarabiała praniem po nocach. Wi ęc po kilka dni jej si ę nie widywało, ale po przerwie zjawiała si ę znowu, rze śka, mocna, m ądra. „Mo żesz mnie pani wypuka ć zawsze, w dzie ń i w nocy – ja miałabym pani Józi nie pomóc?” A pani Józefa o świadczała rzeczowo: „jakem była zdrowa, to te ż byłam dla ludzi”. Całe to bractwo było karne, pracowało na komend ę. Bez czułostkowo ści, bez niepotrzebnej gadaniny. Byle ul żyć. Gotowi by tak harowa ć do wiosny, o której mówiła chora, i do jesieni i dłu żej, ale pani Józefa zmarła w zimowe popołudnie. Kiedy le żała ju ż pi ęknie przyodziana z ró żańcem w r ękach, pani Zosia podbiegła do mnie szybko po swojemu. Powiedziała: „bardzo dobrze mi si ę z pani ą pracowało”. Nauczyły śmy si ę nie przejmowa ć pochwałami. Ale t ę zachowuj ę w pami ęci z wdzi ęczno ści dla pani Zosi, jej matki, dla Staszka, jego braci i kolegi i nade wszystko dla samej zmarłej (118). [...] Chor ą jest – opisuje w innym miejscu – nie żadna „stara sługa” wobec której ma si ę szczególne zobowi ązania, tylko niedawno przyj ęta gosposia. Przez ten krótki okres zd ąż yła by ć ju ż dwukrotnie w szpitalu, raz nawet – w psychiatrycznym. Teraz znowu le ży w domu, kapry śna, wymagaj ąca. Do szpitala i ść nie chce. Obcych jeszcze słucha jako tako, ale swoj ą „pani ą” bierze do galopu cały dzie ń i podrywa j ą jeszcze w nocy. No i „pani” galopuje z u śmiechem [...] . Mogłaby by ć babk ą swojej pacjentki. Ma dziewi ęć dziesi ąt pi ęć lat... (119) [...] Młody człowiek całkowicie unieruchomiony – wspomina w Pacjentach domowych. Bóle nieustanne. Rodzice najtroskliwsi, ale i oni i brat – pół dnia poza domem, A chory nie mógł by ć sam. W swym bezwładzie, w niepoj ętym dla kogo ś zdrowego – usztywnieniu, mimo swej łagodno ści, słodyczy, płyn ącej z jego charakteru, ale z pewno ści ą wspieranej przez łask ę stanu choroby – bał si ę, okrutnie bał si ę samotno ści. Wi ęc nie był sam. Ró żni ludzie, starzy i młodzi zorganizowali plan odwiedzin z precyzj ą przestrzegan ą latami. Co prawda chłopak był tak ujmuj ący przez swój u śmiech, cierpliwo ść , umiej ętno ść rozmowy, szeroko ść my śli, że to jemu nale ży si ę podzi ęka. Tak mówi ą wszyscy do tej pory, chocia ż min ęło ju ż kilka lat od jego śmierci. [...] „A i ż ci ę nie opuszcz ę a ż do śmierci” – cytuje fragment przysi ęgi mał żeńskiej w swoich wspomnieniach . Jak że cz ęsto danym mi było ogl ąda ć spełnienie przyrzeczenia sprzed kilkudziesi ęciu lat! Siła uczciwo ści wobec raz przyj ętego zobowi ązania, niczym nie

118 Ibidem, s.79-81. 119 Ibidem, s.82. 73 zwyci ęż ona miło ść starych ludzi – na pewno gdzie ś wysoko zado ść czyni za tych wielu młodych, sprzeniewierzaj ących si ę tej samej przysi ędze. On ledwo widział, ale chodził koło żony umiej ętnie, nie tylko czule. Ona była cichutka, czasem – z rzadka popłakiwała. Stary pan pilnował jej codziennej przechadzki po pokoju: „moja Maryniu, przecie ż ci ę trzymamy, jeszcze tylko drzwi, a teraz do stołu, tylko si ę nie garb i podno ś wy żej nogi – mo że jeszcze raz?” Niedowidz ąc mył naczynia, sprz ątał. Nawiasem powiedziawszy lubił gaw ędzi ć. Kiedy ś – a znałam ich ju ż od dłu ższego czasu – zacz ął si ę zastanawia ć nad źródłosłowem czyjego ś nazwiska. Jakby błyskawica rozdarła moj ą pami ęć . Zerwałam si ę na równe nogi: „panie profesorze, to pan mnie uczył w czwartej gimnazjalnej”! Jak mogłam go nie pozna ć? Ju ż wówczas, przed tylu laty nosił czarne okulary! Potem kiedy ś powiedział: „wie pani, co było najmilsze? Że pani rozpoznawszy mnie wstała jak uczennica w ławce”! Ofiarował mi „Ksi ęgę psalmów” w tłumaczeniu Staffa, wówczas nie do nabycia. Po mieszkaniu poruszał si ę swobodnie, tak samo po ulicy w pobli żu domu. Ale nie dostrzegł zasadzki, potkn ął si ę na rozkopanym chodniku i wpadł w rów głow ą naprzód. Nazajutrz miał twarz jak maska sino-krwawa, głow ę, r ęce – w opatrunkach. – Czy pani wie, jaki Bóg dobry? Zaniemówiłam. Po czym zacz ęłam bełkota ć: „tak, wiadomo. Ale czemu w tym wypadku...?” Bo kiedy mnie opatrywali na Pogotowiu, a to wszystko bez ko ńca trwało, wci ąż si ę modliłem, żeby si ę Marynia nie bała, żeby nie była sama! No i prosz ę pomy śle ć! Wracam i zastaj ę t ę pani ą z s ąsiedztwa, która siedziała przy niej przez te całe trzy godziny! Głos dr żał mu uniesieniem, jak głos psalmisty: „Wielbi ć b ędę Pana ka żdego czasu”! [...] Jakie ż bywaj ą próby! – podsumowuje codzienne ciche bohaterstwo chorych i ich opiekunów na kartach swoich wspomnie ń. Zm ęczenie, wstr ęt. Pokusa ucieczki. Je śli si ę tym próbom i pokusom kto ś oprze i wyjdzie z nich nawet ze skaz ą – có ż za zwyci ęstwo! W jednym pokoju ot ępiała staruszka i młoda robotnica. Żadna krewna. Dziewczyna zrywa si ę co dzie ń o pi ątej, aby zd ąż yć do pracy. „Myj ę j ędzuni ę wieczorem czy chce czy nie chce. Rano ledwo mam czas przygotowa ć jej kaw ę w termosie i chleb pokroi ć, nasmarowa ć i diabli mnie bior ą, jak ona jeszcze narzeka. W nocy nie da mi okna otworzy ć, a zaduch. Czasem całe noce potrafi mrucze ć „Serdeczna Matko”, jakby Matce Naj świ ętszej takie co ś było potrzebne. [...] Ju ż powiadam sobie, że rzuc ę j ędzuni ę i pójd ę do kole żanki, cho ć byłabym tam czwart ą na kupie. Ale co? Żal mi. Te ż żal, jak na ni ą krzycz ę. Ju ż taka jestem – jak nie do śpi ę, tom zła. Co? Ona chora umysłowo? Chciałabym by ć tak zdrowa! Rozmy ślnie chowa łachy po k ątach, a potem mówi, żem je wzi ęła. Nawet 74 bym si ę brzydziła... No i mam dwa dni na Wielkanoc. Chc ę wyjecha ć do mamusi. Przygotuj ę j ędzuni na świ ęta kawał kury, b ędzie miała. Odgrzeje sobie na elektryce, bo gazu mogłaby nie zakr ęci ć, zreszt ą do kuchni nie zalezie. Upiek ę ciasto. Ta pani z naprzeciwka zajrzy w pierwsze świ ęto, ale na drugie i ona wyje żdża. To mnie cholera trzepie, bo jak że zostawi ć sam ą t ę j ędz ę? Musz ę wraca ć! Co mamusia powie? W ściekn ę si ę czy co? Na szcz ęś cie nie p ękła nazbyt ju ż napi ęta struna dobrej woli: udało si ę zdoby ć zast ępstwo. Tak, tylu jest nieszcz ęś ników, którzy mog ą woła ć „Nie mam człowieka”, jak ów paralityk z Betsaidy... [...] Ale naprawd ę jest mnóstwo ludzi dobrych. I to wła śnie nieszcz ęś cie – choroba wyzwala, niejednokrotnie konkretyzuje – dobro ć. Nie my ślmy tylko o walce ze złem. By ć mo że, że zło jest bardziej frapuj ące – nie tylko jako literacki temat. Trzeba o nim mówi ć, a nawet krzycze ć. Ale czy o dobroci te ż nie nale ży krzycze ć? 0 dobroci zrodzonej przez nieszcz ęś cie, wysnuwanej z miło ści, dzie ń po dniu. To, co napisałam, to chyba nie jarmarczne kolory. JA TO WIDZ Ę W KOLORZE PŁOMIENIA! (120)

120 Ibidem, s.83-86. 75

R O Z D Z I A Ł J E D E N A S T Y

„NIE SAMYM CHLEBEM ŻYJE CZŁOWIEK”

Wiara jest obcowaniem z Bogiem na co dzie ń. (Ks. Jan Twardowski)

Chrystusowa prawda zawarta w tytule rozdziału była Hannie szczególnie bliska, nie tylko w stosunku do siebie samej, ale równie ż chorych, piel ęgniarek i wszystkich ludzi. Przejawiało si ę to na ró żne sposoby, wplatało w jej cudowne, cho ć tak proste piel ęgniarskie życie. Sama przed laty doznawszy uzdrowienia swojej duszy, teraz jak drogowskaz, niezwykle taktownie wskazywała innym wła ściw ą drog ę, prowadz ącą do tego uzdrowienia. Wiedziała, że zdrowie tylko wtedy jest pełni ą, gdy obejmuje tak ciało jak i dusz ę człowieka. Społecze ństwo piel ęgniarskie najwcze śniej poznało jej ewangeliczn ą działalno ść w organizowaniu, ju ż wcze śniej omawianych, rekolekcji dla piel ęgniarek. Ale przede wszystkim poznali j ą chorzy. W 1958 r. Hanna wprowadziła zwyczaj zanoszenia wigilii (znakomitej kuchni ss. Prezentek) i skromnych paczek świ ątecznych do domów ubogich chorych, a tak że symbolicznych prezentów imieninowych, które niejednokrotnie napełniały chorych wielkim wzruszeniem i rado ści ą. W roznoszeniu paczek niezawodni byli studenci i młodzie ż akademicka, których Hanna bardzo łatwo pozyskiwała swoj ą osobowo ści ą do charytatywnej działalno ści na rzecz chorych. Ponadto szukała równie ż ch ętnych, którzy mogliby sp ędzi ć z chorymi ich samotne wieczory wigilijne (121). W 1960 r. Ks. Karol Wojtyła ju ż wtedy jako biskup krakowski odwiedził w Wielkim Po ście razem z Hann ą Chrzanowsk ą 35 chorych, co pó źniej stało si ę corocznym wr ęcz rytuałem wielkopostnym, a potem stałym punktem programu podczas ka żdej wizytacji w terenie (122). W osobie ks. Karola Wojtyły – pisze Alina Rumun – [...] miała Hanna zawsze sprzymierze ńca i protektora rozwijaj ącej si ę pracy. Ks. kardynał rozumiał jej potrzeb ę i aktualno ść , cieszył si ę z inicjatywy laikatu, doceniał i podkre ślał

121 A. Rumun, op.cit., s.38-39. 122 Ibidem, s.35. 76 cz ęsto wkład chorych w życie i zadania Ko ścioła. [...] Do stałego zwyczaju ks. kardynała nale żą odwiedziny chorych w czasie corocznych rekolekcji i wczasów chorych (123). Du żą zasług ą Hanny było wprowadzenie mszy św. w domach chorych, o co bardzo walczyła u władz ko ścielnych, a co kiedy ś bywało uprzywilejowan ą rzadko ści ą. Z czasem msze te stały si ę du żo bardziej dost ępne dla chorych, szczególnie chronicznych, gdy ż wystarczyło pozwolenie biskupa, a potem ju ż tylko proboszcza (113) . Hanna pokazała chorym, że nie musz ą żyć na marginesie społecze ństwa, że s ą ludzie którzy chc ą im pomaga ć. Wci ągała do pracy – wspomina jej kole żanka – ró żnych ludzi dobrej woli, znajomych i nieznajomych, z których wielu stawało si ę wiernymi sympatykami i przyjaciółmi jej dzieła – słu żą c w potrzebie rad ą i pomoc ą, przede wszystkim za ś nawi ązała współprac ę z młodzie żą akademick ą, co miało w przyszło ści przynie ść tak pi ękne owoce. Studenci zacz ęli systematycznie pomaga ć chorym i starym: odwiedzaj ą ich, rozmawiaj ą, czytaj ą, pisz ą im listy, robi ą zakupy, nosz ą obiady, załatwiaj ą ró żne sprawy i naprawy w domu, sprz ątaj ą (a nawet maluj ą) mieszkania, pomagaj ą młodym inwalidom w nauce, prowadz ą lub wo żą na spacery i do ko ścioła, w zimie nosz ą węgiel z piwnicy do mieszkania. [...] Korzy ści odnosz ą obie strony. Jak bardzo obecno ść i pomoc młodych o żywia smutn ą egzystencj ę chroników, a jednocze śnie jak rozszerza i pogł ębia znajomo ść życia i poczucie odpowiedzialno ści u młodzie ży(124)! Wielkim marzeniem cioteczki było stworzenie rekolekcji dla chorych. Chciała aby i oni mogli pokrzepi ć swego ducha, a przy tym byłaby to dla chorych mo żliwo ść spotkania si ę ze światem, odpoczynku od starych domowych k ątów, z których cz ęsto nigdy nie wychodzili. Rekolekcje w Trzebini, które po raz pierwszy udało si ę zrealizowa ć w 1964 r., dawały pewne poczucie bezpiecze ństwa, a przede wszystkim odsuwały daleko od lat towarzysz ącą chorym samotno ść . Dla rodzin, codziennych opiekunów chorych była to okazja do odpoczynku od stałych obowi ązków opieku ńczych. Pracy przy organizacji rekolekcji było du żo, ale Cioteczka nigdy si ę jej nie bała i poradziła sobie z ni ą doskonale. Hanna – komentuje Alina Rumun – od pocz ątku umiała nada ć rekolekcjom w Trzebini specyficzny styl i nastrój pogody, ogólnej miło ści i życzliwo ści, rado ści i odpr ęż enia. Udział doskonałych rekolekcjonistów [...] pogł ębiał t ę atmosfer ę. Stopniowo wci ągała Hanna do akcji w tych rekolekcjach nie tylko wła ścicieli aut, którzy bezinteresownie i ochotnie przewo żą chorych, nie tylko studentów, ale i kleryków seminariów duchownych diecezjalnych i zakonnych do pomocy w transporcie,

123 A. Rumun, Hanna Chrzanowska , w: Chrze ścijanie pod red. B. Bejze, Akademia Teologii Katolickiej, Warszawa 1978, t.3, s.371-372. 124 Ibidem, s.372. 77 jak równie ż ochotników świeckich i siostry zakonne oraz piel ęgniarki świeckie do opieki nad chorymi (125). Ojciec Leon Knabit, mnich tyniecki, wspomina Hann ę i jej ducha organizacji: Trzebinia i rekolekcje chorych... Widz ę Cioteczk ę, jak stoi z jakimi ś papierami w drzwiach wej ściowych Domu Rekolekcyjnego i z pewn ą pogodn ą szorstko ści ą, a jednocze śnie ze sło ńcem na twarzy i w sercu kieruje rozwo żeniem, przyjmowaniem czy rozmieszczaniem coraz to nowego turnusu chorych. Spokojnie przedziera si ę przez g ąszcz adresów i nazwisk chorych, kierowców, dy żurnych, pomocników, nie widz ąc oczu wpatrzonych w ni ą z podziwem czy ze łzami wdzi ęczno ści, nie słysz ąc szczerych szeptów chorych: „nasza opiekunka, nasz anioł, nasza matka” (126). Problem pojawił si ę jednak z samymi chorymi. Okazało si ę, że zasiedziali w domach przewlekle chorzy boj ą si ę wyj ścia ze swoich starych k ątów. Niejednokrotnie trzeba było u żyć du żo perswazji, motywacji i argumentów, aby w ko ńcu dali si ę przekona ć. Ale o swoich obawach i o tym jak bardzo si ę co do nich mylili bardzo pi ęknie pisali potem w listach sami chorzy: Nie dziwi mnie to wcale – pisał w li ście jeden z uczestników rekolekcji – że s ą osoby, które si ę boj ą Trzebini, a mo że nie tyle boj ą, co maj ą pewne w ątpliwo ści, opory i zastrze żenia co do takiej imprezy. Ja sam, gdy mi w r. 1966 zaproponowano wyjazd na rekolekcje, to pomimo że poinformowano mnie dokładnie jak tam jest, powiedziałem, że „nie mog ę”, że ,,rada by dusza do raju, lecz...” Wydawało mi si ę niemo żliwe, abym ja, taka kłoda drewna, mógł tam egzystowa ć, mógł bra ć udział w jakich ś rekolekcjach. [...] Jestem przecie ż znacznie zaawansowanym esemowcem (S.M. – sclerosis multiplex [...] ), a moje – po żal si ę Bo że – funkcje fizjologiczne to istna makabra. W warunkach domowych jako tako to wszystko grało, ale tam – my ślę sobie – to byłby taki kram, że chyba zaraz po pierwszym dniu musiałbym wraca ć. Mimo tych obaw – pojechałem, powiedziałem sobie „raz kozie śmier ć” i pojechałem. To, co zobaczyłem, przeszło moje naj śmielsze oczekiwania, oczywi ście najbardziej pozytywne. Wróciłem tak pełny wra żeń, że długo jeszcze nie mogłem si ę my ślami oderwa ć od trzebi ńskich prze żyć. Tych wra żeń nie da si ę opisa ć. Bo czy da si ę opisa ć t ę atmosfer ę, która tam panowała? Nadzwyczajna cierpliwo ść , najautentyczniejsza miło ść bli źniego, piel ęgniarskie złote r ęce – to tylko blade okre ślenie tego, co si ę tam widziało. We źmy chocia ż tak ą rzecz: nam chorym przykro jest, gdy musimy korzysta ć z pomocy drugich osób. Świadomo ść – ta jest w zasadzie i na ogół przykra. W zasadzie, ogólnie rzecz bior ąc, bo na pewno nie w Trzebini. Tam wszyscy, którzy si ę koło nas

125 Ibidem, s. 373. 126 Ibidem, s. 391. 78 krz ątali manifestowali swoj ą rado ść , że mog ą by ć pomocni. My śl o przykro ści nie pojawiała si ę ani na moment, a nawet wr ęcz odwrotnie, miało si ę silniejsz ą świadomo ść , że si ę d a j e mo żliwo ść świadczenia usług, ni ż że si ę je b i e r z e i to było przyjemno ści ą, a nie przykro ści ą. Rano zaczynała si ę krz ątanina: mycie, ubieranie, wsiadanie na wózki, śniadanie, zje żdżanie si ę na nabo żeństwo. Pobudka była te ż niezwykła, jak wszystko, czego do świadczyłem w Trzebini. Słucham – zaczyna bi ć pi ękny dzwon. Po chwili doł ącza si ę drugi, trzeci – rozdzwoniła si ę cała Trzebinia, czy co? Ale sk ąd tu takie dzwony? Byłem zachwycony. Pó źniej kto ś mi powiedział, że to z ta śmy magnetofonowej głos dzwonów ko ściołów rzymskich. Krakowskich czy rzymskich, w ka żdym razie pomysł ksi ęż y salwatorianów znakomity. Ale wracam do moich obaw. Okazały si ę całkowicie niepotrzebne. Na wszystko znalazła si ę rada. Nie my ślało si ę zreszt ą o tym – nie było na to czasu. [...] wydawałoby si ę, że na rekolekcjach czas mo że by ć wypełniony tylko modlitw ą i nabo żnym skupieniem. Ale nasze rekolekcje s ą jakimi ś specjalnymi rekolekcjami. Owszem, było do ść modlitwy i obcowania z Bogiem. Ojciec Karol porywał swoj ą żarliwo ści ą. Mówi z ogromn ą wiar ą i ekspresj ą. Jego wiara udzielała si ę nam, a gdy rozdawał Komuni ę św., czuli śmy niemal fizycznie obecno ść Chrystusa w śród nas. Tak, rekolekcje i to prawdziwe spotkanie z Bogiem. Ale równocze śnie relaks dla ciała. Tam si ę zapominało o chorobie, tam czuło si ę rado ść życia. Rozbawienie całego towarzystwa było ogromne. Np. wieczorami musiała Pani [Hanna Chrzanowska] uspokaja ć wszystkich słowami: „ciszej, prosz ę Pa ństwa ciszej, ju ż dziewi ąta, niektórzy chc ą ju ż spa ć...” Rozmowy były bowiem nader o żywione. Ach, jaki to był fajerwerk dowcipów, giełda kawałów! Nie żadnych prostackich, ordynarnych, tzw. pieprznych, bo nawiasem mówi ąc – to nie s ą żadne kawały. Ja z tych rekolekcji wróciłem do domu tak rozanielony i „rozta ńczony”, że mnie wprost nie mogli pozna ć. „Co ś ty taki wesoły”? stale mnie pytali. „Byłem na rekolekcjach”. – „No, to ś powinien by ć zamy ślony”. – „Tak, ja jestem zamy ślony, ale na wesoło”. Taka była zazwyczaj moja odpowied ź. To było niezwykłe, bo poł ączenie wesoło ści z nastrojem modlitewnym. Co mi si ę jeszcze podobało w Trzebini? I park otaczaj ący Dom Rekolekcyjny, i posiłki na tarasie w blasku sło ńca przesianego przez gał ązki parkowych drzew, i wy świetlane przez ksi ęż y salwatorianów filmy, i koncert piosenek, i odwiedziny dzieci z sąsiedniej parafii z kwiatami (byłem bardzo wzruszony). No, a jedzenie było rozkosz ą sam ą w sobie! Wszystko nadzwyczaj smaczne. Zapomniałbym jeszcze o szachach. Dla mnie, nałogowego niejako szachisty, ogromn ą przyjemno ści ą była mo żno ść rozegrania kilku partyjek. Niecodzienna równie ż była sama podró ż. Siedz ę stale w domu, wi ęc mo żno ść ogl ądania świata Bo żego z okien p ędz ącego Wartburga jest nie do pogardzenia, to była gradka nie lada. 79 Długo jeszcze b ędę pami ętał te rekolekcje, jestem niewypowiedzianie wdzi ęczny i składam z serca płyn ące B ó g z a p ł a ć! [...] Rekolekcje – pisał inny z uczestników – pomogły mi nie tylko pogł ębi ć wiedz ę religijn ą, pokrzepiły mnie duchowo, ale uczyniły życie wiele ciekawszym, dzi ęki zawartym tam znajomo ściom... Nie miałem wiele przyjemno ści w życiu, los sk ąpo mi je dawkował, ale pobyt w Trzebini zaliczam do najwi ększych przyjemno ści, jakie spotkały mnie od czasu, gdy zachorowałem. Jak że nie my śle ć z wdzi ęczno ści ą o ludziach, którzy mi to umo żliwili? Pierwszy mój pobyt w Trzebini był dla mnie wielkim prze życiem, przez kilka miesi ęcy co noc śniła mi si ę Trzebinia. W nast ępnych latach to ju ż przyje żdżałem jak do swojego drugiego domu. Od tego czasu ka żdy rok jest dla mnie ci ągłym czekaniem na Trzebini ę [...]. Ju ż mi si ę udzielił niepokój oczekiwania na Trzebini ę, bo maj blisko. Nie umiałbym ju ż żyć bez Trzebini – to sól mego życia... [...] Tam – pisała jedna z uczestniczek rekolekcji – w śród doskonałej atmosfery, nie czułam si ę niepotrzebna, a przeciwnie, byłam wdzi ęczna, że mnie namówiono na wyjazd. Jeszcze raz serdecznie dzi ękuję [...] . Gdy mi zaproponowano Trzebini ę – wspominała w li ście jedna z chorych – wpadłam w wewn ętrzny popłoch i rozterk ę. Jecha ć – nie jecha ć? Nie, brzmiała odpowied ź na hamletowskie niemal pytanie. Jecha ć – to znaczy spotka ć szereg nowych twarzy, nara żać si ę na wiele spojrze ń, pyta ń, rozmów. To znaczy – po kilku latach nie opuszczania pokoju pokaza ć si ę światu w postaci siedz ącego w fotelu kaleki. Jednak si ę, mój miły Bo że, z grzeczno ści zgodziłam. Ponowne zetkni ęcie ze światem było prze życiem mocnym wprawdzie, lecz mocnym w znaczeniu najbardziej pozytywnym. Przede wszystkim nikt si ę nikomu nie przygl ądał i nikt niczemu si ę nie dziwił. W śród chorych ani jednej twarzy smutnej i przygn ębionej, przeciwnie: nastrój radosnego podniecenia, wzajemnych powita ń tych, którzy ju ż tutaj byli, wesołe rozmowy, życzliwo ść . To mobilizuje. Popatrz, te ż chorzy jak ty, a przecie ż si ę nie załamuj ą. W atmosferze tamtych dni odnalazłam wiar ę w dobro ć ludzk ą [...] . Ten pobyt na „Wyspie” nie tylko nie powszednieje, przeciwnie, z ka żdym rokiem bogatszy jest o nowe, wy ższe warto ści, zbli żaj ące zrozumienie celu i sensu życia, celu i sensu cierpienia. Przywo żone stamt ąd prze życia coraz gł ębsze s ą i trwalsze i coraz bardziej godz ą z losem, który przyszło znosi ć, a który pocz ątkowo wydawał si ę nie do ud źwigni ęcia. Mo że przyjdzie chwila, w której – jak owa chora z opowie ści Ojca... wreszcie znajdziemy w chorobie źródło szcz ęś cia... Samo pogodzenie si ę z losem chyba jest ju ż krokiem ku zwyci ęstwu. Bo dokonywa si ę w nas jaka ś wielka przemiana i odnowa, od świe żanie wiary i otuchy, że nie jeste śmy sami, że ma jaki ś wy ższy, ponadzmysłowy sens ten cały nasz los. St ąd ta nasza gł ęboka wdzi ęczno ść za wszystko dobre, którego tu doznajemy... 80 Je śli do wy żej opisanych prze żyć duchowych doda Pani jeszcze rozkosze przebywania na łonie natury, b ędzie Pani miała przybli żony obraz przyjemno ści, jakich tu za żywamy. Trzeba by ile ś tam lat nie wyj ść z czterech ścian mieszkania, ile ś tam lat nie zazna ć oddechu otwartej przestrzeni i obcowania z lud źmi, by ć wył ączonym poza nawias normalnego życia i współ życia. Wielk ą ulg ę przynosi my śl, że pod nasz ą nieobecno ść w domu odpoczn ą nieco ci, co si ę nami na co dzie ń opiekuj ą i którym ju ż od tylu lat jeste śmy ci ęż arem... Zawsze ta radosna zdumiewaj ąca my śl – wyznaje inna uczestniczka rekolekcji – że ci ągle s ą na świecie ludzie oddani wy ższej idei, uznaj ący wy ższe warto ści życia, którzy oddali siebie w słu żbę drugim. W słu żbę tym spoza bariery, nikomu nie potrzebnym, z życia wyizolowanym, z których ju ż dla nikogo nie b ędzie po żytku. A jednak – dojrzeli w nich istoty godne uwagi, pomocy i opieki, i postawili sobie za cel życia ul żenie ich doli, wywołanie na twarzy u śmiechu, odp ędzenie niedobrych, smutnych my śli. Ich bezprzykładna gotowo ść przywodzi na my śl własne zdrowe dawniej życie. Jakie ono wydaje si ę dzisiaj puste i jałowe! Jak mało było w nim miejsca dla drugich, prócz tych z własnego kr ęgu bliskich. I zupełnie si ę nie dziwi ę, że w jednej z rozmów p. K. powiedziała: „Gdybym nie zachorowała, nie poznałabym tylu dobrych i szlachetnych ludzi. Nigdy nie byłabym tutaj i nie widziałabym tego. O ile byłabym ubo ższa, a ile zyskałam przez chorob ę. Prze żyłam i widziałam. I w tym chyba zawiera si ę to, co odczuwamy wszyscy, maj ący szcz ęś cie i mo żno ść zetkn ąć si ę osobi ście z dziełem Pani [Hanny Chrzanowskiej] . Ku Pani te ż kieruj ą si ę nasze my śli i serca. Za Pani ą płyn ą nasze modły najgor ętsze, najcieplejsze słowa podzi ękowania” (127). Hanna Chrzanowska widziała równie ż potrzeb ę stworzenia stałego domu, gdzie chorzy mogliby przyjecha ć na pewien czas dla odpoczynku, w zale żno ści od sytuacji. Jej my śli popłyn ęły w kierunku stworzenia wczasów dla chorych. Niestety brakowało odpowiedniego domu i wczasy udało si ę zorganizowa ć po raz pierwszy na bardzo mał ą skal ę dopiero w 1971 r. (128). Sk ąd brała siły, chrze ścija ńsk ą energi ę, u śmiech do porywania si ę na czyny tak wzniosłe? Sk ąd brało si ę jej z prawdziw ą pasj ą okazywane powołanie do słu żenia chorym? Jak to mo żliwe by w zwykłym szarym życiu, w którym czasem trzeba ci ągle i ść pod wiatr, zachowała tak wielk ą, niezachwian ą wiar ę? Odpowiedzi nale ży szuka ć w Ty ńcu i w mieszcz ącym si ę tam opactwie benedyktynów, który był osobnym, ale jak że wa żnym rozdziałem w całym jej życiu.

127 Ibidem, s. 373-376. 128 Ibidem, s. 376. 81 Cho ć Tyniec znała jeszcze z lat wojennych, a potem z wycieczek, jej wewn ętrzna przygoda rozpocz ęła si ę dopiero, gdy trafiła kiedy ś w opactwie na wieczorn ą liturgi ę Wielkiej Soboty. W 1953 r. po takiej liturgii pisała do swojej kuzynki w li ście: „[...] nabo żeństwo – cytuje Hann ę pani Alina Rumun – zacz ęło si ę o 22.30 a sko ńczyło si ę o 2-ej. Było nieprawdopodobnie. Tyle ci powiem, że o. Piotr, chocia ż powiedział tylko kilka zda ń, dorównał samemu sobie [...] . Jak zawsze postawił maksymalne wymagania. Cudowna noc, rozgwie żdżona i procesja po wzgórzu pod gwiazdami. Wszystko inne na świecie to naprawd ę drobiazgi.”. Zanurzyła si ę w pi ękno liturgii – komentuje dalej – śpiew gregoria ński, potem coraz gł ębiej w tre ść odprawianych nabo żeństw. Tyniec uwa żała za wielki dar Bo ży dla siebie, za wielk ą warto ść . Od roku 1956 została oblatk ą benedykty ńsk ą. Odpowiadał jej cały „styl” benedykty ński – powaga, pokój, chwała Bo ża, rado ść , umiar, szukanie we wszystkim Boga i nastawienie na wieczno ść . Chłon ęła te bogactwa cał ą dusz ą. Konferencje, dni skupienia, uroczy ście celebrowane msze św., nieszpory [...] kompleta, a nawet sama tylko cisza tynieckiego ko ścioła – wszystko odkrywało coraz nowe perspektywy, wci ągało. Nade wszystko za ś Liturgia Wielkiego Tygodnia. Przez kilkana ście ostatnich lat swego życia uczestniczyła w niej, gdy tylko było to mo żliwe – od Wielkiego Czwartku do Poniedziałku Wielkanocnego. Z czasem przyje żdżała na wszystkie te dni – nie wracaj ąc do Krakowa – a zatrzymywała si ę gdzie si ę dało: w wiejskich domach, na poddaszach, czasem w chłodzie i niewygodach, ale to nie miało znaczenia. Prze żywała te dni z przej ęciem i uniesieniem. Bywała tak że nieraz na jutrzni Bo żego Narodzenia i Pasterce, a skromn ą wieczerz ę wigilijn ą jadła z podobnie jak ona zapalonymi „ciotkami Ko ścioła”. Ile ż radosnych wspomnie ń z tych tynieckich świ ąt! [...] Po takich świ ętach Hanna – jeszcze z plecakiem – przychodziła do swojej kuzynki w Krakowie, wołaj ąc ju ż od progu: „dawajcie je ść , bo jestem potwornie głodna”! Rzeczy wzniosłe i prozaiczne, powa żne i śmieszne ł ączyły si ę u niej w niezrównan ą cało ść . Gdy przez kilka lat wynajmowało si ę ten sam pokoik, powstał dla „ciotek” przezabawny Regulamin Apartamentu na Strychu w Domu nad Ł ąkami, jej pióra oczywi ście. [...] Do Ty ńca wpadała nieraz cho ć na kilka godzin w śród nie ko ńcz ącej si ę coraz bardziej pochłaniaj ącej pracy. Żeby si ę uciszy ć, „naładowa ć akumulatory” [...] złapa ć oddech. Nawet niektóre zwroty z łaci ńskiej liturgii i brewiarza stały si ę umownymi symbolami w jej życiu i pracy. Ulubione było powiedzenie „magnalia Dei” – wielmo żne sprawy Bo że. Ch ętnie o nich rozmawiała z najbli ższymi. Czasem u szczytu załatania i w młynie setek spraw przerywała: „do ść na chwil ę, teraz mówmy o magnaliach, nie dajmy si ę zwariowa ć”. Drugie popularne powiedzenie to: „O admirabile commercium” z antyfony noworocznej. Przedziwne zamiany zdarzały się w naszej pracy nader cz ęsto i 82 równie niespodziewanie, co niezawodnie. Gdy si ę wydawało, że ju ż przysłowiowej szpilki si ę nie wetknie, bo nie ma chwili wolnej ani człowieka, co ś si ę nagle działo, przestawiało, zmieniało – witane nieodmiennie okrzykiem lub westchnieniem: „o admirabile commercium”. Nie mog ę si ę op ędzi ć my śli, że nawet czas jej śmierci to te ż takie „admirabile commercium”. Gdy chorowała, zbli żał si ę coraz bardziej termin trzebi ńskich rekolekcji chorych, tak bardzo przez ni ą ukochanych. Wbrew wszystkiemu – bo przecie ż urz ądzenie rekolekcji w czasie tej choroby było niepodobie ństwem – robiły śmy to, co zawsze: werbowały śmy chorych i pomocników. Zostało ju ż tylko tyle czasu, żeby móc zd ąż yć to wszystko wyko ńczy ć. Wtedy Hanna zmieniła swoje ziemskie mieszkanie na inne. „O admirabile commercium!” [...] Na par ę lat przed swoj ą chorob ą, w 1966 roku, zobowi ązała nas, aby nie tai ć przed ni ą, gdyby miała raka, a wtedy odmówimy „Hymn Trzech Młodzie ńców”, bo we wszystkim trzeba chwali ć Boga. Diagnoz ę zreszt ą postawiła sobie sama ju ż na pocz ątku choroby, a hymn „Benedicite” odmówiły śmy wspólnie w par ę dni po jej operacji (129). Hanna w tej całej swojej duchowo ści była bardzo autentyczna. Codziennie uczestniczyła we mszy św. i karmiła si ę Komuni ą Św. Na co dzień żyła lektur ą Pisma Św., szczególnie Ewangelii. Wielki Tydzie ń był prawdziwym misterium jej życia. Wracała wtedy do Rozmy śla ń o M ęce Chrystusa Pana i Tajemnicy Jezusa o m ęce w Ogrodzie Oliwnym autorstwa ks. Kalinki. Oprócz tego ch ętnie czytała równie ż Brucbergera, Newmanna, Rahnera Voillaume’a, a tak że zagł ębiała si ę w My śli Pascala (130). Nie zostawiała swojej wiary za drzwiami zamkni ętego ko ścioła, ale zabierała j ą ze sob ą w codzienne życie, aby dzi ęki niej nie straci ć świe żości odczuwania innych, móc coraz bardziej wnika ć w psychik ę innych. Te pi ękne cechy, cho ć niew ątpliwie w znacznej mierze były u niej wrodzone czy kształtowane ju ż w dzieci ństwie, na pewno wymagały ci ęż kiej pracy nad sob ą, aby nie straci ć ich w wirze szaro ści świata. Owoce tego zaparcia si ę siebie zbierali chorzy, rodzina, znajomi, przyjaciele i wszyscy ci, którzy mieli szcz ęś cie spotka ć t ę świ ętą na co dzie ń Cioteczk ę na drodze swego życia. W swoich prelekcjach dla piel ęgniarek cz ęsto mawiała: musimy si ę modli ć i bardzo prosi ć Boga o współczucie, o świe żość uczu ć, o miło ść do ludzi, o pokor ę(131). Alina Rumun wspomina, że: Gdy jedna z jej sublokatorek, zajmuj ąca najmniejszy, północny pokój, wyszła za m ąż i urodziła dziecko, Hanna odst ąpiła im swój wi ększy i słoneczny pokój, póki za par ę lat nie dostali wi ększego mieszkania. (123) .

129 Ibidem, s. 377-378. 130 Ibidem, s. 383. 131 Ibidem, s. 382. 83 Cioteczka odnajdywała Boga w ka żdym człowieku. Potrafiła to całe uwielbienie dla Boga, do którego wszystkimi siłami zmierzała, przenie ść na grunt postrzegania świata. Jej percepcja przenosiła si ę równie ż na łono natury, którym potrafiła si ę zachwyca ć w swoim specyficznym dla siebie i jak że otwartym stylu. Z dzieci ęcą świe żości ą podziwiała ptaki, drzewa, kwiaty, trawy, malownicze górskie krajobrazy, jednym słowem wszystko to, co na świecie zostało stworzone dla cieszenia ludzkich oczu. Przy całym tym swoim zabieganiu, zapracowaniu i dosłownie „zaharowaniu” pilnowała terminów urlopów tak swoich jak i współpracownic, na które wyje żdżała, by nacieszy ć si ę pi ęknem natury i odpocz ąć . Poniewa ż lubisz powiewy z moich wakacji, – pisała przed laty do swojej kuzynki – a wi ęc: Połoniny to cud! W ędrowałam szczytami w śród szalonych tysi ąców chwiej ących si ę traw. Wysokie, po kolana, cho ć tam ju ż prawie blisko 1300 m. Trawy srebrne, złotawe, to znowu zielone i rdzawe, o kitkach jak kłosy, to znowu jak brzózki, jak sosenki. Kwiaty!!! Zwyczajne nasze nizinne kwiatki, dzwonki z kartoflisk czy po prostu mlecze, czy rumianki – tam wyrastaj ą do bajecznej wysoko ści, bujno ści, jakiego ś rozkrzewienia zupełnie niespotykanego. Zwykły chaber ł ąkowy ma tam koron ę jak ogrodowy go ździk. Polne, male ńkie go ździki tynieckie, tam – obfite jak na klombach. Dzwonki, te najładniejsze, rosn ące na skrajach le śnych – ot zachwycaj ące dzwony. Osty wy ższe ode mnie. To wszystko w cudownym bł ękicie przechodz ącym w srebrne zamglenie naokolute ńko na pasmach gór i wzgórz. Człekowi serce i mózg staj ą d ęba z podziwu. Jedno wielkie „Laudes”! Co napisawszy stylem nieudolnym kre ślę si ę Twoim pachołkiem powolnym. [...] Tu jest dobrze, – pisała w 1969 r. z Piwnicznej – czasem nawet bardzo. Chyba przede wszystkim sprawia to cudowne powietrze, rze śkie, pachn ące so śnin ą, jedlin ą, świerkami i macierzank ą. Potoczki szumi ą, szemrz ą, bełkoc ą. Cisza wspaniała, mówi ąca po swojemu. [...] Co za wypoczynek: widok źródlanej wody, biegn ącej przez rynn ę z cienkiego pnia do zbiornika z grubego pnia, jak kilkaset lat temu! [...] Pogoda coraz pi ękniejsza, – zachwycała si ę urokiem Bukowiny w 1972 roku – dzi ś poranek fantastyczny. Cała panorama gór białych, połyskuj ących lodem w sło ńcu. Wczoraj machn ęłam du ży spacer i wiatr sprał mnie jak kundla. Dziwny koloryt: wzgórze ledwo, ledwo przysypane, po prostu posolone śniegiem. Bł ękit gł ęboki, wrze śniowy. Ale najwa żniejsze, że gał ęzie jesionów, osiczyn i wierzb pokryte s ą nie szronem, tylko po prostu lodem. Na czubkach sople stercz ą w gór ę. A ten lód jest całkowicie złoty w sło ńcu. Śpiewaj ą ju ż skowronki, jakie ś słowicze ptaszki w lesie, a szpaki całymi stadami wznosz ą si ę i opadaj ą [...] . Cisza w moim pokoju wielka i pełna negatywnego szcz ęś cia: nie ma telefonu! [...] 84 Ja od wczoraj zaczynam chodzi ć – żartuje w jednym listów z Roztoki – chyba raz jeszcze znowu si ę rozp ędz ę, co oznacza p ęd ślimaka skrzy żowanego z nied źwiedziem. Ka żdy wiek ma swój urok: młoda dziewczyna na mój widok zrzuciła buty i wlazła do potoku, żeby mi pomóc przej ść przez belk ę, a potem jaki ś pan kiwał z daleka, pokazuj ąc wygodn ą drog ę. Dobrzy s ą ludziska (132)! Nawet wtedy, w czasie tych swoich urokliwych wyjazdów, wakacji, urlopów pami ętała o swoich pacjentach. W ci ągu roku dostawała mnóstwo kartek i listów, ale nie miała czasu na nie odpisywa ć z powodu swojego zapracowania. Na wakacjach, w czasie deszczowych dni starała si ę zawsze odpowiada ć na te wszystkie wyrazy pami ęci i życzenia (123) . Do tego zjednoczenia z przyrod ą doł ączało si ę zawsze specyficzne tylko dla niej serdeczne poczucie humoru, które towarzyszyło jej przez całe życie i nie w ątpliwie sporo w nim pomagało. Nie słyszałem, – wspomina ojciec Leon Knabit z Ty ńca – żeby o kim ś mówiła ze zło ści ą, nie słyszałem żeby kogo ś obgadywała, czasem powiedziała jaki ś dowcip, czasem zamiast kogo ś pogn ębi ć, wolała powiedzie ć o nim co ś wesołego, żeby mu nie zaszkodziło. [...] Miała ten cudowny talent, że w ka żdym człowieku i w ka żdym środowisku wychwytywała to, co lepsze (133). Jedna z jej współpracownic wspomina: Umiała kapitalnie opowiada ć o ró żnych ludziach, na śladowa ć ich śmiesznostki, wyłapywa ć dziwactwa, a jednak bez zło śliwo ści, ale przeciwnie, cz ęsto ze współczuciem. Umiała naprawd ę współczu ć bli źnim i płaka ć z płacz ącymi. Śmia ć si ę ze śmiej ącymi potrafiła równie ż, i to jak. Rozrabiała nieraz jak przysłowiowy „pijany zaj ąc”, nigdy jednak nie zbywała tanim i banalnym frazesem cudzego bólu i troski. W przeddzie ń swego pój ścia do szpitala cały wieczór po świ ęciła strapionej osobie, ciesz ąc si ę, że si ę mogła biedaczka wygada ć(134). Gdy w 1966 r. ujawniła si ę jej nowotworowa choroba, nawet wtedy, po operacji, poczucie humoru nie opuszczało j ą nawet na chwil ę, cho ć ju ż wtedy liczyła si ę z ryzykiem śmierci. Odwiedziło mnie 70 osób – pisała b ędąc w szpitalu . Statystyki, ile razy kto – brak. Brak te ż danych co do kwiatów. Aktualnie mam 12 go ździków i 2 hiacynty. To wszystko – żeby ci było łatwiej napisa ć biografi ę H.C. (135)

132 Ibidem, s. 379-381. 133 L. Knabit, w: Promieniowanie posługi Oprac. K. Kubik, Kraków 1999, s.46. 134 A. Rumun, op.cit., s.379-381. 135 M. Czech, op.cit., s.21. 85 Lubiła czasem rado śnie po prostu uciec za miasto na podbój nowych przygód, a zapraszała na te zaplanowane przez siebie wyprawy w humorystycznym, specyficznym dla siebie stylu: [...] wyczytałam,– proponowała swojej kole żance – że Puszcza Niepołomicka chyli si ę ku upadkowi z jakich ś przyczyn wielce skomplikowanych, przekraczaj ących mo żliwo ści zrozumienia przez przeci ętnego śmiertelnika. Chciałabym wi ęc tej że puszczy zrobi ć przyjemno ść i pokaza ć jej Moj ą Osob ę. Niech si ę biedactwo pocieszy. Je śliby lało, mo żemy cały dzie ń sp ędzi ć w kinach krakowskich – poranki s ą ju ż od 10-tej, a potem wystarczy zamówi ć taksówk ę, żeby zd ąż yć na wszystkie seanse. Tylko kup du ży termos na zup ę, bo trudno o głodzie si ę przygl ąda ć.(125) . Jedna z współpracownic Hanny Chrzanowskiej wspomina: Cz ęsto podrzucała Hanna w umówionym miejscu ró żne karteczki na temat aktualnych prac. Pewnego razu – po kilku rzeczowych zdaniach o jakim ś pacjencie, znajdował si ę dopisek: ,,wróciłam, żeby ci powiedzie ć, że za murem Przychodni, od św. Marka wida ć cud w kwiecie! Skocz tam”. Nieraz na tych karteczkach były jakie ś zabawne dopiski. Np. na zako ńczenie: Ob żarta przylipna pogrypna siwiuchna jędzuchna nic warta uparta dowcipna !Ciotuchna! (136). Został po niej, skre ślony jej własn ą r ęką, jedyny w swoim rodzaju życiorys : 24.I.73, wiek XX, godz. 21,03. Łobzowska 61 m. 6, II p. drzwi na prawo, tel. 331-39, 31-319 Kraków. Hanna Helena Chrzanowska, ur. 7.X.1902 w Warszawie, Senatorska 38, II p. drzwi na lewo, o godz. 0. Z Wandy Szlenkier i Ignacego. Pradziadkowie po k ądzieli: Szlenkier, Grosser, Templer. Po mieczu: Chrzanowski, Dmochowski, Zembrzuski, Cieciczowski. Rysopis: G ęba niegdy ś pi ękna. Włosy niegdy ś blond. Wykształcenie: ni ższe. Zawód: posługaczka oraz po średniczka od wszystkiego. Charakter: pogodny sk ąpiec i dusigrosz. Zainteresowania: „kobra” i Synod. H. Chrzanowska (Cioteczka). (126) .

136 A. Rumun, op.cit., s.381. 86 Wspomniany przez ni ą zawód posługaczki oraz po średniczki od wszystkiego , to jej cała życiowa idea. Dzi ś widzimy j ą jako wielk ą Piel ęgniark ę, ona za ś zawsze czuła si ę zwykł ą słu żą cą. Sk ąpiec i dusigrosz to jej charakterystyka podej ścia do zbierania przez ni ą datków na fundusz dla chorych, a kobra to miło ść do widowisk sensacyjnych w telewizji i przede wszystkim – kryminałów . Czytywała je „do poduszki”, gdy ż zawsze cierpiała na bezsenno ść , co jeszcze bardziej nasiliło si ę w ostatnich latach jej życia (126) . Synod archidiecezji krakowskiej podobnie jak i Sobór Watyka ński II były jej głównym zainteresowaniem. Cieszyła si ę nimi, studiowała konstytucje i dekrety, wierzyła w zmiany w Ko ściele na lepsze. Niestety jej prace w Zespole Synodalnym niebawem przerwała śmier ć(137).

137 Ibidem, s.383. 87

R O Z D Z I A Ł D W U N A S T Y

U KRESU SIŁ

Śmier ć tych, którzy tworz ą dzieła nie śmiertelne, zawsze jest przedwczesna. (Pliniusz Młodszy)

Całe intensywne życie Hanny Chrzanowskiej wydawało si ę, że b ędzie trwa ć bez ko ńca, że ta niewyczerpana energia, która ci ągle w niej drzemała nawet po latach, czeka tylko na to, by wybuchn ąć przy najbli ższej okazji do niesienia pomocy bli źnim. I ta ekspresja dobroci wybuchała, nawet wtedy, gdy to na ni ą przyszedł czas choroby i cierpienia. Choroba nowotworowa, któr ą ju ż od dawna zreszt ą przeczuwała, tylko lekko stłumiła te wybuchy – te porywy dobra, które si ę z niej wydostawały ka żdego dnia. Ale tak było dopiero wtedy, gdy nowotwór był ju ż w zaawansowanym stadium. Dnia 13.12.1966 r. przeszła pomy śln ą operacj ę, ale ju ż wtedy liczyła si ę z opuszczeniem ziemskiego świata. Wszystkie te lata po operacji i rekonwalescencji Hanna uwa żała za dodatkowy dar od Boga, jako czas na uporz ądkowanie swojego życia, doko ńczenie wszystkich jeszcze nie pozałatwianych spraw przed jej ostatecznym „przej ściem”, do którego przez całe życie starała si ę przygotowa ć(129 138). Nie była ju ż t ą sam ą młod ą instruktork ą sprzed lat z nieuporz ądkowanymi notatkami w szufladzie biurka. W ci ągu swojego życia stawiała sobie najwy ższe wymagania i po latach było to prawdziwym mistrzostwem! Po prostu wzi ęła si ę ,,w gar ść ” – opisuje jej przyjaciółka . Doszło do tego, że w jej papierach, szafach, szufladach zapanował wzorowy porz ądek. Prowadziła bardzo skrupulatnie notatki w terminarzu, sprawdzała je codziennie, ko ńczyła zacz ęte prace, nie pozwalała sobie na żadne zaniedbania koniecznych spraw. Swojej ,,dobroczynno ści” nie traktowała jako łaski dla innych, ale jako sumienny obowi ązek miło ści wobec drugiego człowieka. Podkre ślała to zawsze w pogadankach do ochotniczych pracowników charytatywnych, do młodzie ży i wszystkich pomagaj ących z dobrej woli, że dobrowolnie podj ęte zobowi ązania nie zwalniaj ą nas z solidno ści, słowno ści, punktualno ści

138 M. Czech, op.cit., s.23. 88 i odpowiedzialno ści wobec innych. Swoim post ępowaniem dawała tego najlepszy przykład (123) . Pogarszaj ący si ę stan zdrowia objawiał si ę tak że mniejsz ą tolerancj ą zm ęczenia. Czasem, bardzo ju ż zm ęczona – wspomina jej kole żanka – uciekała na par ę godzin do spokojnego mieszkania przyjaciół od stale dzwoni ącego w jej domu telefonu. Proszono ją i nagabywano o setki mo żliwych i niemo żliwych rzeczy, nie zawsze licz ąc si ę z przyzwoit ą por ą. Niekiedy wył ączała wieczorem telefon, chc ąc sobie zapewni ć spokojn ą noc. To załatwianie nie ko ńcz ących si ę telefonów musiało nieraz szarpa ć jej nerwy. Czasem – westchn ąwszy – podnosiła oczy do góry i słuchawk ę do ucha, odpowiadaj ąc spokojnie i cierpliwie, a że cz ęsto zmuszona była do odpowiedzi odmownych lub niezadowalaj ących drug ą stron ę, starała si ę wyrazi ć bodaj swoje współczucie i zainteresowanie. W miar ę mo żno ści usiłowała te ró żne ludzkie pro śby zaspokaja ć, cho ćby po pewnym czasie, i cz ęsto si ę to udawało (123) . Przez wi ększo ść życia dokuczało jej okresowe nadci śnienie i alergia, co bardzo j ą rozdra żniało, gdy ż musiała wło żyć wiele wysiłku w opanowanie dolegliwo ści (123) . Nawet wtedy nie przestawała pracowa ć, nie gubiła poczucia humoru czy u śmiechu ze swej twarzy, cho ć mówiła o tych okresach, że jest „w złej skórze”. Od kilku lat dokuczał jej te ż ból nogi, cho ć i tak najgorzej czuła si ę w czasie leczenia radioterapi ą(122) . W całej tej chorobowej atmosferze wszystko znosiła dzielnie i bez narzeka ń, jak ta mała Hania przed wielu laty w Szpitalu Karola i Marii w Warszawie. Mimo widocznego w ostatnich latach uszczerbku sił – wyznaje jej przyjaciółka – pracowała wci ąż bardzo intensywnie. Tkwiła po uszy w życiu, a jednak my, bli żej znaj ący Cioteczk ę, widzieli śmy jak coraz bardziej si ę od niego odrywa. To było co ś nieuchwytnego w całym jej nastroju i nastawieniu. I nie tylko dlatego, że porz ądkuje ró żne swoje sprawy domowe i rodzinne, likwiduje bibliotek ę ojca, wyprzedaje i rozdaje ró żne swoje rzeczy. Wszystkie swoje oszcz ędno ści i rzeczy Hanna przeznaczyła dla chorych. Pozostałe, cenne pozycje z biblioteki ojca, prof. Ignacego Chrzanowskiego, przypadły w darze dla Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Nie przechowywała żadnych osobistych listów i pami ątek, poza niektórymi listami chorych i zdj ęciami rodzinnymi, przekazanymi po jej śmierci członkom rodziny (97) . Cioteczka szczególnie przez ostatnie dwa lata swojego życia, coraz bardziej si ę z nim żegnała. Dla obcych, pacjentów, tych którzy dobrze jej nie znali było to niedostrzegalne. W całym tym wirze swojego życia, cz ęś ciej ni ż dawniej, uciekała na „pobocze”, wyciszała si ę, żegnała. W spokoju oblicza Bo żej Miło ści przechodziła przez swoj ą chorob ę i osobiste dla niej etapy umierania, zbli żania si ę do śmierci. To jej dojrzewanie do życia wiecznego na pewno du żo j ą kosztowało. Cho ć zawsze t ęskniła i 89 wyczekiwała tamtego życia żal jej było tego wszystkiego i tych wszystkich, których miała tu zostawi ć. Wyra żała to niejednokrotnie w swoich lu źnych zapiskach: Trzebinia 1971. Rekolekcje chorych. 28.V. Topole pachn ą Mazowszem. Bzów ju ż nie ma. Kwitn ą irysy. W alei topolowej króciutka moja Droga Krzy żowa. Chryste, daj, żebym zapomniała tutaj o krzywdzie (śmiesznie małej), jaka mnie spotkała. Daj, żebym tu tylko żyła dla Chorych – dla Ciebie. Żebym zapomniała? Pami ęć nie zginie. Niech zginie we mnie żal. I niech b ędę pod Twoj ą, Matko moja – opiek ą. Pod Twoim płaszczem. Wstaw si ę za mn ą naprawd ę biedn ą z tymi rozhu śtanymi nerwami. Nie b ędę narzekała wi ęcej na brak sił. Na ich uciekanie. Uciekaj ą przecie ż nie w niewiadome. Ka żdy siwiej ący włos niech b ędzie rado śnie przyj ęty – zapowied ź odlotu do Ciebie. Ka żdy krok obolałej nogi zbli ża mnie do Ciebie. Ojcze. [...]

Kraków 14.V.71 Przedwczoraj koniec rekolekcji. Jestem tak jeszcze zm ęczona, że musz ę si ę stara ć zm ęczenie ofiarowa ć Bogu jako wdzi ęczno ść ! Gdzie ś pój ść – gdzie ś piel ęgnowa ć przez wdzi ęczno ść .

Roztoki 24.VIII.71. Wczoraj spowied ź na Górce. Pot ęga Sakramentu. Obecno ść Chrystusa. (A sama spowied ź zwykła bardzo, nikła!) Pot ęga jak że wyczuwalna. Niech nie b ędzie we mnie głupich nastrojów, uzale żnie ń od czyich ś słów, zachowania si ę, pogody. Mam przed sob ą ju ż tak mało czasu. Niechaj biegn ę na przełaj, a nie grzebi ąc si ę w trz ęsawisku. Bo że, Ojcze mój, przyjmij mnie, gdy dobiegn ę. Przyjmuj co chwil ę, teraz, Ty, który jeste ś Wielkim Teraz (139). I biegła... Kontynuowała ten swój „bieg na przełaj” jeszcze niecałe dwa lata, aby u kresu sił dobiec do mety swojego życia i odebra ć nagrod ę, któr ą dla niej zawsze był sam Bóg. 12 lutego 1973 r. wygłosiła na spotkaniu Dyrektorów Diecezjalnych Duszpasterstwa Dobroczynno ści swój ostatni referat pt.: Apostolstwo świeckich w opiece nad chorymi (140). W marcu 1973 jak zwykle udała si ę na swój krótki, zimowy urlop. Hanna wróciła z niego jednak bardzo osłabiona i po kilku dniach choroba poło żyła j ą do łó żka, z którego ju ż nigdy nie wstała. Oto jak ten ostatni etap życia Cioteczki relacjonuje jej przyjaciółka: Usiłowała – wspomina – jeszcze co ś załatwia ć przez telefon, ale i na to nie starczało sił.

139 A. Rumun, op.cit., s.384-385. 140 A. Rumun, Hanna Chrzanowska w Duszpasterstwie Chorych Archidiecezji Krakowskiej , w: Promieniowanie posługi Oprac. K. Kubik, Kraków 1999, s.42. 90 Gdy jej kuzynka w czasie jednej z tych ostatnich telefonicznych rozmów wspomniała ze współczuciem, że cierpi, powiedziała po prostu: „tak, ale to bardzo zbli ża do Boga”. Choroba robiła z dnia na dzie ń tak gwałtowne post ępy, że po tygodniu Hanna potrzebowała ju ż pomocy w najdrobniejszych rzeczach. Dokuczaj ąca od wielu lat noga bolała dotkliwie uniemo żliwiaj ąc sen. Kra ńcowe wyczerpanie, brak apetytu, bóle głowy, trudno ści w mówieniu. W czasie krótkiego, przerywanego snu – dr ęcz ące majaki. M ęczyli ją nie tylko go ście (tych nie mogła przyjmowa ć ju ż po kilku dniach), ale nawet obecno ść domowników i opiekunek. Tylko par ę najbli ższych jej osób z rodziny i przyjaciół odwiedziło j ą na chwilk ę. Jedyne odwiedziny, z których cieszyła si ę i na które czekała – to wizyty ks. kardynała Karola Wojtyły. Z Cioteczki uciekało życie. Znikł towarzysz ący jej przez całe życie humor. Nie miała ju ż na nic sił. O szpitalu nie było mowy. Była tak uczulona na lizol, antybiotyki i wiele innych rzeczy, że od paru lat nie mogła nawet przekroczy ć progu szpitalnego. Widzieli śmy zreszt ą, że nie ma ju ż żadnej rady. Najwa żniejszy był zupełny spokój i troskliwa piel ęgnacja. Odwiedzali j ą zaprzyja źnieni lekarze. Nale ży im si ę szczególna wdzi ęczno ść , że starali si ę zawsze przynie ść chorej ulg ę nie wymy ślaj ąc i nie stosuj ąc m ęcz ących zabiegów i tak ju ż skazanych na niepowodzenie. Znajome piel ęgniarki i siostry dy żurowały przy niej bez przerwy. Co dzie ń przychodził ksi ądz z Panem Jezusem (niekiedy udawało si ę jej wtedy zrobi ć znak krzy ża), kilkakrotnie w jej pokoju odprawiona była Msza św. 12.IV przyj ęła namaszczenie chorych. Była bardzo cicha i spokojna. Mówiła niewiele i nie zawsze mogła si ę jasno wypowiedzie ć. [...] Czasem tylko kilka urywanych słów, jakie ś zdanie. Powtarzała cz ęsto: „Oto ja, słu żebnica Pa ńska”. Prosiła czasem, aby jej czyta ć psalmy, zwłaszcza ps. 50 i ps. 18 (,,od nieznanych grzechów oczy ść mnie”), „Pie śń trzech młodzie ńców” komplet ę. „Żeby nie ta praca, tak bym chciała odej ść , nie – żeby ucieka ć, tylko żeby tam ju ż by ć”. Kiedy ś westchn ęła: „tyle lat pracowały śmy razem, a teraz smutno. Ale trudno (...) Pan Bóg jest taki strasznie dobry, okropnie dobry – to wielkie szcz ęś cie, że mogły śmy tak pracowa ć, pomy śl, ile si ę dobrego ludziom zrobiło, ile pomogło. [...] Smutno mi, że chorzy w szpitalu nie maj ą opieki. (...) Tyle wspomnie ń, z Warszawy, z Krakowa (...). Bo że, jacy ludzie s ą dla mnie dobrzy”. Na pytanie jednej z zakonnic, co ma przekaza ć od niej siostrom, powiedziała: „Niech si ę modl ą i bardzo kochaj ą Pana Boga, bo to najwa żniejsze”. W poniedziałek Wielkiego Tygodnia (chyba straciła ju ż rachub ę dni) prosiła, żeby jej za śpiewa ć wielkosobotnie Exultet. Potem szeptała: „jakie to cudowne”. A w ostatnich

91 dniach: „dlaczego tak długo trzeba czeka ć? Czy to ju ż? Ju ż... ju ż...” Wieczorem, 28 kwietnia zasn ęła, a mo że i straciła przytomno ść ? W Biał ą Niedziel ę, 29.IV o czwartej nad ranem odeszła cicho i spokojnie, w czasie tego snu (141). Trumn ę z ciałem Hanny przeniesiono do ko ścioła Sióstr Karmelitanek Bosych, mieszcz ącego si ę po drugiej stronie ulicy Łobzowskiej, niemal że naprzeciwko kamienicy, gdzie Cioteczka dot ąd mieszkała. Przez lata jej życia ten niewielki ko ściółek był najbli ższ ą przystani ą jej domu, gdzie nabierała sił do ci ęż kiej codziennej pracy. Teraz jej zm ęczone ciało spocz ęło w nim po raz ostatni, by umocni ć si ę przed ostatni ą podró żą jej życia. W wiosenne popołudnie, 2 maja 1973 r. ks. Kardynał Karol Wojtyła odprawił w ko ściółku Sióstr Karmelitanek msz ę św. żałobn ą za dusz ę Cioteczki. Podczas mszy ks. Kardynał zacytował fragment żegnaj ącego piel ęgniarki listu: „Niech Ksi ądz Arcybiskup powie im, że fakt mojego odej ścia w niczym nie mo że umniejszy ć ich zapału: że ja im tylko pomogłam, a teraz musz ą si ę same trzyma ć naszej linii piel ęgnowania ludzi w ich psychofizycznym całokształcie; słu żenia prost ą obsług ą, umiej ętn ą, m ądr ą, ale wła śnie prost ą. Niech si ę trzymaj ą razem, niech stanowi ą jedno, niech si ę ciesz ą rado ści ą z miłosierdzia – jak mówi św. Paweł; ale niech te ż – jak on zaleca – płacz ą z płacz ącymi.” [...] Odczytałem kilka zda ń z listu, – komentował dalej nasz obecny Papie ż – który pani Hanna skierowała do mnie w r. 1966, kiedy była na operacji: 13.XII.66; i wtedy już liczyła si ę powa żnie z mo żliwo ści ą odej ścia. Ten list otrzymałem dopiero po jej śmierci. Wr ęczono mi go z wyra źnym życzeniem chorej, a żebym po śmierci dopiero ten i drugi jej list odczytał. Odczytałem. A to, co nale ży do wszystkich tutaj zgromadzonych, to z tego listu odczytałem teraz gło śno. – I my ślę, że to jest zasadnicza, istotna cze ść tego wszystkiego, co mógłbym nad t ą trumn ą powiedzie ć. Zasadnicza i istotna. Wiem, że bardzo trudno byłoby mówi ć o niej. I chyba lepiej, że ona mi to ułatwia. To jest zarazem jaka ś prawda o chrze ścijaninie. To jest ta prawda, któr ą wyraził Sobór mówi ąc, że życie chrze ścija ńskie jest z natury swojej apostolskie: że wszyscy chrze ścijanie na ró żne sposoby maj ą doprowadza ć świat do Chrystusa. Wi ęc, kiedy odchodz ą z tego świata, tak jak ona odeszła, to chyba powinni – tak jak ona uczyniła w tych słowach – przekaza ć swoje posłannictwo. Wła śnie to chcemy tutaj nad t ą trumn ą przede wszystkim wyrazi ć i przede wszystkim odebra ć. I có ż jeszcze? Je żeli tak wolno powiedzie ć, to powiem: dzi ękujemy Ci, Pani Hanno, za to, że była ś wśród nas; że była ś taka, jaka była ś. Dzi ękuj ą Ci za to opiekunki chorych, siostry zakonne,

141 A. Rumun, Hanna Chrzanowska , w: Chrze ścijanie pod red. B. Bejze, Akademia Teologii Katolickiej, Warszawa 1978, t.3, s.385-386. piel ęgniarki, młodzie ż akademicka – cały Ko ściół krakowski. Dzi ękuj ę Ci za to jako biskup Ko ścioła krakowskiego. Była ś dla mnie ogromn ą pomoc ą i oparciem. A raczej dzi ękujemy Bogu za to, że była ś w śród nas, taka jaka była ś, z t ą Twoj ą wielk ą prostot ą, z tym wewn ętrznym spokojem, a zarazem z tym wewn ętrznym żarem; że była ś w śród nas jakim ś wcieleniem Chrystusowych błogosławie ństw z Kazania na Górze; zwłaszcza tego, które mówi: „Błogosławieni miłosierni”. Że była ś jak ąś zapowiedzi ą tych ostatnich słów, które usłyszymy wszyscy – Ty je ju ż słyszała ś; chyba szczególnie w tych ostatnich słowach uwydatnił Pan Jezus to: ,,... byłem chory, a zaopiekowali ście si ę mn ą”. „Byłem chory naprzód w ró żnych klinikach i szpitalach Krakowa; byłem chory w ró żnych domach, na poddaszach i w suterenach; byłem chory i cz ęsto całymi tygodniami zapomniany od ludzi – znalazła ś mnie albo sama, albo przez Twoje siostry, zaopiekowała ś si ę mn ą...” Dzi ękujemy Panu Bogu za to życie, które miało tak ą wymow ę, które pozostawiło nam takie świadectwo: tak bardzo przejrzyste, tak bardzo czytelne. I dzi ękujemy tak że za t ę śmier ć, której po ludzku nie chcieli śmy, bo nam była ś bardzo potrzebna. Ale ufamy, że przyszła w sam czas, i patrzyli śmy na to jak si ę zbli żała, i rozmawiali śmy z Tob ą i podziwiali śmy t ę wielk ą Twoj ą dojrzało ść do tego, a żeby odej ść , maj ąc tak bardzo gł ęboko serce wro śni ęte w tylu ludzi, do tego, a żeby odej ść , do tego, a żeby si ę spotka ć... Dlatego dzi ękujemy Panu Jezusowi równie ż za t ę Twoj ą śmier ć. Bo chocia ż jest ona dla nas wielk ą strat ą, to ufamy, że nadal b ędziesz my ślała o wszystkich chorych Krakowa i archidiecezji, a tak że i poza Krakowem i poza archidiecezj ą; i o wszystkich Twoich siostrach, o tych wszystkich piel ęgniarkach, piel ęgniarstwie parafialnym, które tak wspaniale zorganizowała ś w naszym Ko ściele. I dlatego my ślimy z ufno ści ą o przyszło ści Twojego dzieła w śród nas. A nade wszystko my ślimy z ufno ści ą, z nadziej ą o tej Twojej tera źniejszo ści, która si ę zacz ęła razem ze śmierci ą i poprzez śmier ć, do której weszła ś tak przygotowana, tak wła ściwie bardzo pragn ąca ju ż odej ść ... Z tymi uczuciami otaczamy Twoj ą trumn ę. Modlimy si ę za Ciebie, a żeby światło ść wiekuista świeciła Ci, a żeby ś znalazła wieczny odpoczynek, a żeby si ę wypełniło do ko ńca Twoje powołanie; a żeby ś spotkała Tego, którego tak bardzo pragn ęła Twoja dusza poprzez wszystkie pragnienia życia na ziemi. I z t ą my ślą te ż, po zako ńczeniu Naj świ ętszej Ofiary, otoczymy Twoj ą trumn ę w modlitwie, a potem odprowadzimy j ą na cmentarz, a żeby tam spocz ęła, i żeby tam, spoczywaj ąc na ziemi, pozwalała Ci oczekiwa ć dnia zmartwychwstania, do którego przygotowywała ś swoj ą dusz ę i ciało przez całe Twoje życie, przez całe Twoje posługiwanie, do którego przygotowywała ś i siebie, i nas.

93

Niech b ędą dzi ęki Bogu miłosiernemu za Twoje życie; niech nagrod ą Twoj ą b ędzie sam Pan; niech promieniowanie Twojej posługi trwa w śród nas i wszystkich nas nieustannie poucza, jak słu żyć Chrystusowi w bli źnim. Amen (142). Po mszy św. Ks. Kardynał towarzyszył Hannie w jej ostatniej drodze do grobowca, gdzie przed wieloma laty Hanna kolejno żegnała na cmentarzu Rakowickim cał ą swoj ą rodzin ę. Spocz ęła przy tej samej alei, przy której przed laty spocz ął Brat Albert Chmielowski, który podobnie jak ona po świ ęcił swe życie dla innych, tych najbardziej potrzebuj ących . Dzie ń był prawie upalny, majowy, pi ękny – opisuje pogrzeb Hanny jej przyjaciółka. – Niezliczone tłumy ludzi, dziesi ątki sióstr zakonnych, ksi ęż y, piel ęgniarek i uczennic szkół piel ęgniarskich w mundurach. W śród nich wielu chorych na wózkach inwalidzkich, prowadzonych przez studentów. Panowała powaga i ogólne wzruszenie. Na ko ńcu Ks. Kardynał zaintonował „Magnificat” (143). Tak Kraków żegnał swoj ą Cioteczk ę. Chorzy żegnali j ą ze świadomo ści ą utraty najwi ększego powiernika swej ziemskiej niedoli. Żegnali t ę, która w tym współczesnym zabieganym świecie, potrafiła zatrzyma ć się nad cierpi ącym człowiekiem. W swojej prostocie i autentyczno ści potrafiła równie ż zatrzyma ć wiele innych młodych i starszych osób, aby je porwa ć w ogie ń ludzkiej miło ści niesienia zwyczajnej, codziennej pomocy chorym ludziom. Czy naprawd ę odeszła? Mo że tylko przekroczyła próg śmierci, aby dalej cieszy ć si ę nowym, ju ż pozbawionym cierpienia życiem. Czy w tym pi ęknym majowym dniu, chorzy utracili T ę, która do ko ńca ich umiłowała? A mo że raczej zyskali Or ędowniczk ę swoich codziennych, okrytych płaszczem choroby, modlitw? A mimo to, brak słów po żegna ń, brak wyrazów wdzi ęczno ści wedle tego kim była i jest dla nas wszystkich – chorych i zdrowych, tych którzy znali j ą osobi ście i tych, którzy zaszczytu tego nigdy nie zdołali dost ąpi ć. Niech wi ęc po raz ostatni, nauczy nas Cioteczka po żegna ń, dalekich od przytłaczaj ącego ludzkiego sentymentalizmu – po żegna ń, które przed laty wyraziła w swojej modlitwie:

142 Ibidem, s.386-388. 143 Ibidem, s.386.

94

Krzy ż na piaskach

Nie wiem ile, mój Bo że, Gotujesz mi jeszcze czasu. Mo że nie pójd ę do lasu, Do lasu sosnowego. Mo że mnie nie dobiegn ą Podniebne dzwonki skowro ńcze? Modlitwy tej nie sko ńcz ę, Na ziemi nie ujrz ę sło ńca, Bo dzisiejszy deszcz mo że Nie b ędzie miał dla mnie ko ńca! A mo że mi jeszcze gotujesz Lat długie, długie szeregi, Aż włosy moje osnuje Biel jako pierwsze śniegi? Modlitwa Twego Syna „Niech wola Twoja si ę stanie” Nie gard ź, że we mnie, Panie, Cich ą si ę pro śbą nagina: Niech r ęka śmierci nie zatrze Ostro ści mego spojrzenia, Niechaj z rado ści ą patrz ę W graj ące Twoje przestrzenie: Niech umieraj ąc nie płaczę Bólem ludzkim zgarbiona, Że nigdy ju ż nie zobacz ę Jak ru ń si ę śmieje zielona! Pochwalon b ądź na Twej t ęczy I po śród woni łubinu – Wielko ści ą Twoj ą d źwi ęczy, Chór ptaków i serafinów.

95

R O Z D Z I A Ł T R Z Y N A S T Y

„NON OMNIS MORIAR” (144)

Tak jak Horacy na zawsze pozostał w swoich utworach, tak Hanna Chrzanowska przetrwała w swojej niewielkiej spu ści źnie literackiej, w dziele niesienia pomocy pacjentom domowym, a tak że tym wszystkim, których spotkała na swej drodze i którzy tej jej pomocy naprawd ę potrzebowali. Przede wszystkim, przetrwała w pami ęci i wspomnieniach tych, którzy z ni ą współpracowali, którzy si ę od niej uczyli i którym ja śniała, w tym ludzkim szarym życiu, swoj ą dobroci ą i pomoc ą. W poszukiwaniu śladów wspomnie ń o Hannie Chrzanowskiej zdołałam dotrze ć do osób, na twarzach których, na d źwi ęk jej imienia, maluje si ę zawsze pogodny u śmiech. Jedn ą z tych osób jest Pani Zofia Szlendak-Cholewi ńska, wieloletnia instruktorka piel ęgniarstwa domowego, a tak że uczennica, a potem współpracownica Hanny Chrzanowskiej. Oto fragment jej wspomnie ń: Cioteczk ę poznałam około roku 1950 – wspomina Pani Zofia . Byłam uczennic ą w krakowskiej szkole, a ona prowadziła wykłady z piel ęgniarstwa otwartego. To były jedyne wykłady, których słuchało si ę z zapartym tchem, z szeroko otwartymi oczyma, na które si ę chodziło z wielk ą ciekawo ści ą. Prowadziła je świetnie! Cz ęsto odgrywała i anga żowała nas w ró żne scenki, które mogły śmy potem zasta ć w środowiskach. Problemy, które z nich wynikały, rozwi ązywały śmy praktycznie. Uczyła nas jak si ę zachowa ć w ró żnych, cz ęsto nieprzewidzianych sytuacjach w domu pacjentów. [...] Gdy sko ńczyłam szkoł ę dostałam odgórny przydział [...] do pracy w charakterze instruktorki piel ęgniarstwa chirurgicznego. [...] I wtedy Cioteczka zaproponowała mi przeniesienie na Katedr ę Piel ęgniarstwa Otwartego. Zgodziłam si ę i tak si ę zacz ęła moja bli ższa współpraca z Cioteczk ą... [...] Na co dzie ń, gdy chodziły śmy po domach, albo jak to si ę pospolicie w śród uczennic nazywało: „na dziady”, dawała nam du żo swobody. Przynajmniej my tak to odczuwały śmy. Ale kontrolowała nas swoimi sposobami. Kontrolowała nas, ale tak, że o tym nie wiedziały śmy . [...]

144 Cytat zaczerpni ęty z Horacego ( Pie śni 3, 30, 6); łac., nie wszystek umr ę.

96

„Uczulała” nas na to, że szczególnie wa żne jest to, co chory czuje i my śli. Uczyła nas, że chory w tym wszystkim jest najwa żniejszy! Kładła nacisk na to, żeby w otoczeniu pacjenta niczego nie zmienia ć nawet na jot ę! Po naszym wyj ściu od chorych wszystko musiało by ć poukładane wokół pacjenta w takim porz ądku, jak przed naszym przyj ściem. Cioteczka uwa żała, że to jest szalenie wa żne, żeby w to otoczenie pacjenta nie wprowadza ć żadnych zmian, nie robi ć niepotrzebnego chaosu, żeby cierpi ący pacjent po naszym wyj ściu, mógł si ę w tym swoim domu odnale źć . Odkładały śmy wi ęc ka żdą ły żeczk ę, chusteczk ę itp. inne rzeczy idealnie na swoje miejsce. Bardzo tego pilnowała. Ale jakie to ma naprawd ę wielkie znaczenie przekonałam si ę dopiero, gdy sama przeszłam przez ci ęż ką chorob ę. Sk ąd ona to wszystko wtedy przed laty wiedziała? Nie wiem. [...] Zawsze mo żna było na ni ą liczy ć. Nigdy nie odmówiła mi pomocy przy pacjencie. Trudne środowiska, szczególnie te, gdzie trzeba si ę było ci ęż ko napracowa ć, lubiła najbardziej i ch ętnie tam chodziła. Mówiła o nich, że im wi ęcej trzeba wło żyć pracy, tym ma z tego wi ększ ą frajd ę. Ale przede wszystkim w całym jej życiu cechował j ą ogromny szacunek dla drugiego człowieka – dla ka żdego człowieka [...]. Podchodziła do tego z jakim ś wr ęcz pietyzmem. Wspomnieniom brak ko ńca... Nawet teraz, po tylu latach od śmierci Cioteczki, gdy przywołuje si ę Jej wspomnienia, wytwarza si ę pełna niezwykłego ciepła i jakiej ś niewypowiedzianej rado ści atmosfera, jakby uczucie jej obecno ści. Równie ch ętnie wspomina Hann ę Chrzanowsk ą Pani Maria Prokopczyk, która uko ńczyła szkoł ę krakowsk ą, jako absolwentka jej XXV kursu w 1946 r. Z Pani ą Chrzanowsk ą nie miałam du żo styczno ści, bo byłam na poło żnictwie – opowiada o swoim kontakcie z bohaterk ą. Pami ętam j ą z wykładów, które prowadziła i z obrony dyplomu. [...] Jak byłam na praktyce w poradni dzieci ęcej, to miałam kontakt z Panią Chrzanowsk ą. Zaraz po sko ńczeniu szkoły byłam na oddziale poło żniczym instruktork ą. [...] Pami ętam J ą... Była bardzo życzliwa dla uczennic. Była pełna życzliwo ści dla ludzi. Była ostatni ą, która by pot ępiła człowieka za takie czy inne post ępowanie. Zawsze starała si ę poda ć pomocn ą r ękę. Je śli chodzi o sprawy zasadnicze [...] to, co powinno by ć zrobione, to musiało by ć zrobione [...] w sensie pomocy temu potrzebuj ącemu człowiekowi. [...] Pani Chrzanowska była w komisji egzaminacyjnej na moim egzaminie dyplomowym i bardzo mi w tym trudnym momencie pomogła. Odpytywano mnie bez ko ńca i ona wtedy stanowczo powiedziała: „Do ść ju ż! Do ść ! Wystarczy!”. Wiem, że potem była jeszcze walka o mój stopie ń. I wiem, że ona mi w tej walce bardzo pomogła. [...]

97

Miałam takie trudno ści życiowe, gdzie ona była dla mnie bardzo życzliwa. Doznałam od niej osobistej życzliwo ści, gdzie kto ś inny mógłby mnie po prostu pot ępi ć. Była zdolna do tolerancji rozumiej ącej ka żdego człowieka. Bez wzgl ędu na sytuacj ę, nigdy nikogo nie pot ępiała. To był cudowny człowiek zasługuj ący na kanonizacj ę! [...] Nie była przy tym dewotk ą. Nie manifestowała wiary. To było jej osobiste odczucie, jej świ ęto wewn ętrzne. [...] W tym wszystkim poczucie humoru to miała fantastyczne! I ten jej u śmiech, który nie schodził jej z twarzy – zawsze u śmiech! My J ą teraz daleko „pchamy”, bo w poczet świ ętych, ale ona doszła do tego, czemu całe życie była wierna: życzliwo ść , dobro ć, u śmiech, po świ ęcenie, obowi ązkowo ść . Nie si ęgała dalej, ale kontynuowała tylko to, co było tre ści ą jej życia. Mo żna by słucha ć godzinami nieko ńcz ących si ę opowie ści o tej opiekunce uci śnionych i zastraszonych chorob ą ludzi. Bez wzgl ędu na to, kogo si ę słucha, czy czyje wypowiedzi si ę czyta, nasuwa si ę jeden wniosek. Wszyscy mówi ą o dobroci, o szacunku, o tym z jak ą powag ą i ch ęci ą pomocy podchodziła Hanna Chrzanowska do ka żdego człowieka. Nawet przyznany jej przez przyjaciół nieformalny, ale chyba najpi ękniejszy wśród odznacze ń, które otrzymała, tytuł Cioteczki , dowodzi jakim wielkim ciepłem cechowała si ę w kontaktach mi ędzyludzkich i jak ą miło ści ą darzyli j ą ci, którzy tak si ę do niej zwracali. My ślę, że te trzydzie ści jeden lat od Jej śmierci w pami ęci ludzi, którzy j ą znali, niczego nie zatarły. Cho ć kr ąg osób, które znały j ą osobi ście, z biegiem lat, coraz bardziej si ę zaw ęż a, wci ąż jeszcze mo żna usłysze ć o Cioteczce m i l i o n y , płyn ących z serca, dobrych słów. Opinii negatywnych na Jej temat, przy przeprowadzonych rozmowach i wnikliwej analizie zebranej dokumentacji – b r a k .

98

R O Z D Z I A Ł C Z T E R N A S T Y

W KR ĘGU ŚWIETYCH

Bohaterami na co dzie ń są tylko świ ęci. (ks. Bronisław Bozowski)

Wiele lat po śmierci Hanny Chrzanowskiej w sercach jej najbli ższych współpracownic, pod wpływem wewn ętrznych przekona ń, zrodziła si ę my śl, wyniesienia Hanny Chrzanowskiej na ołtarze. Inicjatork ą była pani Zofia Szlendak-Cholewi ńska, która podzieliła si ę swoim pomysłem z kole żankami. W 1993 r., po mszy św. z okazji dwudziestej rocznicy śmierci Hanny Chrzanowskiej, członkinie Katolickiego Stowarzyszenia Piel ęgniarek i Poło żnych w Krakowie, podzieliły si ę swoj ą my ślą o beatyfikacji Hanny z uczestnikami spotkania. Przez beatyfikacj ę rozumie si ę [...] akt papieski zezwalaj ący na kult publiczny S.B. (słu żebnicy Bo żej) ograniczony do w jakiego ś kraju, miasta, diecezji lub rodziny zakonnej lub ograniczony do okre ślonych dekretem papieskim aktów, np. mog ą dotyczy ć odprawiania mszy św., recytowania oficjum brewiarzowego o błogosławionym. [...] Przez akt beatyfikacji rozwi ązuje si ę potrzeby pastoralne Ko ściołów lokalnych w zakresie kultu świ ętych (145). Członkinie KSPiP w Krakowie, 4.12.1995 r. zwróciły si ę do Ks. Abp Kardynała Franciszka Macharskiego, z oficjaln ą pro śbą o rozpocz ęcie stara ń, zmierzaj ących do wyniesienia na ołtarze Hanny Chrzanowskiej. W marcu 1997 r. Ks. Kardynał powołał Komisj ę Historyczn ą, której zadaniem było zebranie dokumentacji dotycz ącej życia i działalno ści Hanny Chrzanowskiej. Uwie ńczeniem prac komisji było otworzenie procesu beatyfikacyjnego 3.11.1998 r. w Kaplicy Arcybiskupów Krakowskich. Zamkni ęcie procesu na szczeblu diecezjalnym miało miejsce 12.12.2002 r. W styczniu 2003 r. dokumenty procesowe zostały zło żone w Kongregacji do Spraw Świ ętych w Watykanie, gdzie dokonuje si ę realizacja dalszego toku procesu beatyfikacyjnego S.B. Hanny Chrzanowskiej.

145 H. Misztal., Prawo kanonizacyjne według ustawodawstwa Jana Pawła II, Wydawnictwo Diecezjalne, Sandomierz 1997, s.89.

99

W parafii p.w. św. Mikołaja w Krakowie, w trzeci ą środ ę ka żdego miesi ąca roku, sprawowana jest wieczorna msza św. w intencji rychłej beatyfikacji S.B. Hanny Chrzanowskiej, a tak że z pro śbą o łaski za Jej po średnictwem. Oprócz mszy św. wiele osób w Krakowie, jak i poza jego granicami, ł ączy si ę duchowo w ww. intencjach w codziennych, indywidualnych modlitwach.

100

P I Ś M I E N N I C T W O

ŹRÓDŁA NIEDRUKOWANE:

1. Archiwum Kurii Metropolitalnej Krakowskiej przy parafii p.w. św. Mikołaja w Krakowie, Pami ętnik Hanny Chrzanowskiej – maszynopis.

ŹRÓDŁA DRUKOWANE:

2. Chrzanowska H. , Jaka powinna by ć piel ęgniarka?, „Piel ęgniarka Polska”, pa ździernik-listopad 1933, nr 10-11.

3. Chrzanowska H. , Ksi ądz Baudouin, „Piel ęgniarka Polska”, wrzesie ń-pa ździernik 1938, nr 9-10.

4. Chrzanowska H. , Maria Epsteinówna, „Piel ęgniarka Polska”, marzec 1931, nr 3.

5. Chrzanowska H. , Miłosierdzie Skargi, „Piel ęgniarka Polska”, czerwiec 1936, nr 12.

6. Chrzanowska H. , Od redakcji, „Piel ęgniarka Polska”, czerwiec 1939, nr 6.

7. Chrzanowska H., O odwiedzinach w rodzinie gru źliczej, „Piel ęgniarka Polska”, maj-czerwiec 1930, nr 5-6.

8. Chrzanowska H. , O organizacji szkół piel ęgniarstwa w Polsce, „Piel ęgniarka Polska”, lipiec 1929, nr 1.

9. Chrzanowska H., O piel ęgniarstwie i szkolnictwie piel ęgniarskim, „Piel ęgniarka Polska”, stycze ń i luty 1938, nr 1 i 2.

101

10. Chrzanowska H., Piel ęgniarka w walce z alkoholizmem, „Piel ęgniarka Polska”, pa ździernik 1931, nr 10.

11. Chrzanowska H., Piel ęgniarstwo za granic ą, „Piel ęgniarka Polska”, lipiec-sierpie ń 1935, nr 7-8.

12. Chrzanowska H. , Prace zagraniczne stowarzysze ń piel ęgniarskich, „Piel ęgniarka Polska”, stycze ń-luty 1936, nr 1-2.

13. Chrzanowska H., Schronisko Towarzystwa „Ratujmy Niemowl ęta” w Warszawie, „Piel ęgniarka Polska”, lipiec-sierpie ń-wrzesie ń 1933, nr 7-8-9.

14. Chrzanowska H., Szpitale i piel ęgniarstwo szpitalne w Polsce, „Piel ęgniarka Polska”, grudzie ń 1938, nr 12.

15. Chrzanowska H., Szpitale londy ńskie, „Piel ęgniarka Polska”, luty 1938, nr 2.

16. Chrzanowska H., Szpitalnictwo dzieci ęce, „Piel ęgniarka Polska”, lipiec-sierpie ń 1938, nr 7-8.

17. Chrzanowska H., Z pracy przeciwgru źliczej, „Piel ęgniarka Polska”, lipiec 1930, nr 7.

18. Dziennik Ustaw RP , 1935, poz.109, art.1.

19. Encyklopedia popularna PWN, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1993.

20. Iżycka A., Piel ęgnowanie ubogich chorych w domach, „Piel ęgniarka Polska”, stycze ń-luty 1935, nr 1-2.

21. Iżycka A., Pocz ątki piel ęgnowania obło żnie chorych, „Piel ęgniarka Polska”, stycze ń-luty 1934, nr 1-2.

22. Kohenowa M., Zakres pracy piel ęgniarki społecznej na prowincji, „Piel ęgniarka Polska”, stycze ń-luty 1934, nr 1-2.

102

23. Kronika Polski, Reader’s Digest Przegl ąd, Warszawa 2000.

24. Multimedialna encyklopedia PWN na dwóch płytach, Wydawnictwo Naukowe PWN SA, Warszawa-Wrocław 2000.

25. Orzechowska S., Piel ęgniarstwo przyszpitalne , „Piel ęgniarka Polska”, stycze ń-luty 1934, nr 1-2.

26. Słownik j ęzyka polskiego PWN, Warszawa 1978, t.1.

OPRACOWANIA:

27. Ginalska A., Głos w dyskusji, w: Promieniowanie posługi Red. K. Kubik, Kraków 1999.

28. Iżycka I., Głos w dyskusji, w: Promieniowanie posługi Red. K. Kubik, Kraków 1999.

29. Knabit L., Głos w dyskusji, w: Promieniowanie posługi Red. K. Kubik, Kraków 1999.

30. Kubik K., Głos w dyskusji, w: Promieniowanie posługi Red. K. Kubik, Kraków 1999.

31. Misztal H., Prawo kanonizacyjne według ustawodawstwa Jana Pawła II, Wydawnictwo Diecezjalne, Sandomierz 1997.

32. Rumun A., Hanna Chrzanowska , w: Chrze ścijanie Red. B. Bejze, Akademia Teologii Katolickiej, Warszawa 1978, t.3.

33. Rumun A., Hanna Chrzanowska w Duszpasterstwie Chorych Archidiecezji Krakowskiej , w: Promieniowanie posługi Red. K. Kubik, Kraków 1999.

34. Seyda B., Dzieje medycyny w zarysie, PZWL, Warszawa 1962, cz ęść I.

103

ADRESY INTERNETOWE:

35. http://www.sluzbazdrowia.com.pl/html/more2931b.html , dane z dn. 09.02.2004.

36. http://www.zms.tarnow.pl/opatroni.htm , dane z dn. 09.02.2004.

37. http://www.zrodlo.krakow.pl/archiwum/2003/17/08.html , dane z dn. 09.02.2004.

RELACJE USTNE:

38. Relacja ustna z Pani ą Zofi ą Szlendak-Cholewi ńsk ą, współpracownic ą Hanny Chrzanowskiej z lutego 2004 r.

39. Relacja ustna z Pani ą Mari ą Prokopczyk, uczennic ą i kole żank ą z grona pedagogicznego z kwietnia 2004 r.

40. Relacja ustna z Ks. Kazimierzem Kubik z parafii p.w. św. Mikołaja w Krakowie, duszpasterzem Katolickiego Stowarzyszenia Piel ęgniarek i Poło żnych w Krakowie z czerwca 2004 r.

104

A N E K S

 Zał ącznik nr 1: Album.

 Zał ącznik nr 2: Uwagi o piel ęgniarstwie parafialnym (do roku 1970).

 Zał ącznik nr 3: Sprawozdanie z pracy piel ęgniarstwa parafialnego w Krakowie za miesi ąc listopad 1958 r.

 Zał ącznik nr 4: Rodzaj udzielanej pomocy piel ęgniarskiej oraz ilo ść odwiedzin miesi ęcznie w r. 1958 w ramach piel ęgniarstwa parafialnego.

 Zał ącznik nr 5: Za świadczenie wydane przez Ks. Kardynała Karola Wojtył ę.

 Zał ącznik nr 6: Życzenia świ ąteczne otrzymane od Ks. Bp Karola Wojtyły.

105

ALBUM

Hanna

Chrzanowska

Śpieszmy si ę kocha ć ludzi tak szybko odchodz ą...

(ks. Jan Twardowski)

106

Rodzice Hanny.

Gdy odchodz ą nasi rodzice, świat staje si ę obcym i pustym miejscem.

(Emily Dickinson)

Hania w ok. 5 roku życia w raz ze swoim bratem Bogdanem.

107

Hania.

Dzieci nie maj ą przeszło ści ani przyszło ści, natomiast to, co nam si ę niemal nie zdarza, ciesz ą si ę chwil ą.

(Jean de La Bruyère)

108

Hania w wieku szkolnym i ok. szesnastego roku życia.

109

Budynek dawnej Uniwersyteckiej Szkoły Piel ęgniarek i Higienistek w Krakowie przy ul. Kopernika

Uczymy si ę nie dla szkoły, lecz dla życia.

110

(Seneka Młodszy)

Czy pami ętam, że je śli ka żdy s ądzony będzie według uczynków miłosierdzia – to có ż dopiero ja, któr ą Bóg szczególnie do nich powołał?

111

Najwi ększym osi ągni ęciem wykształcenia jest tolerancja.

112

trzeba nam du żo prostych słów jak chleb miło ść dobro ć aby ślepi w ciemno ści nie zgubili wła ściwej drogi trzeba nam du żo ciszy ciszy i w powietrzu i w my śli aby śmy usłyszeli głos cichy nie śmiały głos goł ębi mrówek ludzi serc i ich bolesny krzyk po śród krzywd po śród tego wszystkiego co nie jest ani miło ści ą ani dobroci ą ani chlebem

(Halina Po światowska)

Cioteczka w otoczeniu

113

Odwiedziny „Wujka”.

U „wrót” piel ęgniarstwa parafialnego.

114

Jedno z ostatnich zdj ęć

Hanny Chrzanowskiej, zrobione ok. dwóch lat przed śmierci ą.

... Łobzowska 61 m. 6,

II p., drzwi na prawo, tel. 33139, kod 31-319 Kraków...

(Hanna Chrzanowska)

115

ZAŁ ĄCZNIK NR 1:

116

117

118

119

120

121

122

ZAŁ ĄCZNIK NR 2:

123

ZAŁACZNIK NR 3:

124

ZAŁ ĄCZNIK NR 4:

ZAŁ ĄCZNIK NR 5

125