Sylwetki

ty w krzyżu. Dlatego został wprowadzony po schodach przez brodatego stroiciela instrumentów. Kiedy usłyszał brawa, od- sunał się od podtrzymującego go męż- czyzny, zrobił samodzielnie parę kroków w stronę mikrofonu, po czym z wyraźną ulgą opadł na krzesło. No cóż, życie niko- go nie oszczędza, a już na pewno nie tych, którzy używają go zbyt intensywnie. Win- terowi do siedemdziesiątki brakuje tylko dwóch lat, a u szczytu kariery nie wylewał za kołnierz i nie stronił od narkotyków. Muszę jednak przyznać, że byłem mile za- skoczony jego niezłą kondycją, bo pamię- ystęp rozpoczęło trzech si- garbiona postać w czarnym kowbojskim tając go z okładki „I’m a Bluesman” (2004) demanów, współpracujących kapeluszu. Każdy, kto widział aktualne – przedostatniej płyty, na której uwiecz- z Winterem już od kilku lat: zdjęcia Wintera, nie miał wątpliwości, że niono go siedzącego z laską – spodziewa- Vito Liuzzi (perkusja), (gitara) to on. Artysta ma już swoje lata i to widać. łem się zobaczyć ledwo poruszającego się i Scott Spray (bas). Dopiero po kilku mi- Porusza się z trudem i chyba ma problemy dziadka. W Łodzi może nie skakał i nie nutach na scenie pojawiła się chuda, przy- z kręgosłupem, bo jest nienaturalnie zgię- wywijał gitarowym gryfem, ale całkiem

68

68-70 Johnny Winter.indd 68 5/31/12 6:06:27 PM Sylwetki

sprawnie przebierał po nim palcami, gra- no obecny na widowni Winter namówił artysta powrócił na scenę z fenomenal- jąc przez chwilę techniką „slide”, a jeden kogoś, żeby go zarekomendował ciemno- nym krążkiem „” utwór wykonał nawet na stojąco. skóremu bluesmanowi i poprosił o zgodę („Wciąż żywy i w dobrej formie”). Pisałem W porównaniu z instrumentami jego na występ. B.B. King uległ prośbie i zapro- o nim w cyklu „Płyty, które (być może) głos był dość słaby, ale kiedy już docie- sił Wintera na scenę. Tam młody Teksań- umknęły”. Jeśli ktoś nie miał jeszcze rał do odbiorców, również wydawał się czyk, wówczas 17-latek, dał popis swojego okazji go posłuchać, powinien to nadro- dynamiczniejszy niż na wspomnianym talentu, zbierając owacje na stojąco. bić. Zgromadzony na płycie repertuar to albumie. Winter wyraźnie złapał drugi W Łodzi widzowie też stali, kiedy kwintesencja talentu Wintera i jedna z naj- oddech. Słychać to na najnowszym krąż- Winter przypominał bluesowe hity. Ale lepszych próbek blues-rocka, jaka w owym ku „Roots”, na którym jest chyba w lepszej nie tylko blues królowal na scenie. Obok czasie ukazała się na winylu. 10 świetnych formie niż 7 lat wcześniej. „Mojo Working” oraz innych standardów numerów, z tytułowym – autorstwa Ricka John Dawson Winter III (ur. 23.02.1944) pojawiły się utwory w ducha Dylana i Sto- Derringera – na czele: „Chwilami wiem, z Beaumont w Teksasie muzyczną edu- nesów. Od albumu „” że tak do końca trudno po mnie poznać, kację rozpoczął w wieku zaledwie 5 lat w poczynaniach artysty nastąpił zdecy- ale wciąż żyję i mam się dobrze”. Winter od gry na klarnecie. Później ćwiczył na dowany zwrot w kierunku ostrego roc- nie kłamał. Udało mu się wyjść na prostą. ukulele, a wreszcie zachwycił się wokali- ka. Jego kulminacją był początek lat 70. Dowodem na to jest chociażby okładka, styką, śpiewając przeboje Everly Brothers XX wieku, a najlepszym świadectwem gdzie na jednym ze zdjęć biorącego udział w duecie z o trzy lata młodszym bratem, – longplay „Captured Live”. Wcześniej – w sesji tria w składzie Winter, Randy Edgarem (znanym najbardziej z popi- o czym może nie wszyscy wiedzą – Winter Jo Hobbs (bas) i Richard Hughes (per- sowej interpretacji „Tobacco Road” oraz wystąpił na Woodstock (1969). Nie widać kusja), widać zawadiacki uśmiech gitaro- instrumentalnego hitu „Frankenstein”). go w pierwszym, najsłynniejszym *lmie wego wirtuoza. Nie ma tu rozczarowań. Mimo rozległych zainteresowań Johnny o tym festiwalu, który miał kinową Każda chwila z muzyką ze „Still Alive And Winter postanowił się skoncentrować na premierę w 1970 roku. Za to niedawno Well” jest bezcenna. Świetny wokal i za-

gitarze, grając przede wszystkim trady- ukazało się kilka CD i DVD, przypomina- pierającą dech gitarę elektryczną wzbo- cyjnego czarnego bluesa. Słuszna decyzja. jących tamten występ. W tym reżyserska gacają fenomenalne fragmenty akustycz- W rodzinnych stronach można go było wersja „Woodstock: 3 Days of Love and ne. Są też doskonałe kompozycje, w tym usłyszeć niemal w każdym muzycznym Peace”, z Winterem wykonującym „Mean- napisany dla Wintera, choć wykonywa- klubie. Wkrótce popularność młodego town Blues”. ny również przez Stonesów, hit Jagge- albinosa dotarła do czarnych dzielnic, Tuż przed Woodstock do sklepów tra- ra i Richardsa „Silver Train” oraz „Let It gdzie wszyscy żyli bluesem. Mimo że *ł jego debiutancki „+e Progres- Bleed” – jeszcze bardziej popularny utwór w tamtych czasach Teksas był miejscem sive Blues Experiment” (1968). Pochleb- tych samych autorów. Ciekawie wypadła zamieszek na tle rasowym, Winter i jego ne opinie krytyków i zachwyty słuchaczy folkowa piosenka „Ain’t Nothing To Me” brat jako jedni z nielicznych białych bez zrobiły swoje. Winter podpisał wyjątkowo (Pending), a rockowa ballada „Cheap Te- obaw mogli odwiedzać kluby w okoli- lukratywny, jak na tamte czasy, kontrakt quila” (Derringer) naprawdę łatwo wpada cach zamieszkałych przez ciemnoskórych z wytwórnią Columbia, zapewniający mu w ucho. Niestety, kompozycja tytułowa Amerykanów. zaliczkę w wysokości 600000 dolarów. Dla ze „Still Alive And Well” nie pojawiła się W roli wirtuoza sześciostrunowego fonogra*cznego giganta nagrał w 1969 podczas łódzkiego koncertu. Czyżby z tą wiosła zauważyli go też krytycy, nazywa- roku dwie płyty – „Johnny Winter” i „Se- kondycją nie było jednak najlepiej? Ta- jąc najgorętszym towarem estradowym od cond Winter”. Wpisał się dzięki nim na kie życie... Na płycie „Let Me In” z 1991 czasu Janis Joplin. Jego *zjonomia okazała dobre w pejzaż amerykańskiego bluesa, roku Winter genialnie wykonuje piosenkę się atutem reklamowym. Jako albinos, wy- stając sie równocześnie jednym z najsłyn- „Life is Hard” Freda Jamesa. Brzmi ona konujący czarnego bluesa, był bardzo roz- niejszych jego przedstawicieli. zupełnie tak, jakby Johnny sam ten utwór poznawalny. Do tego fenomenalnie grał Świetnie rozpoczętą karierę przyha- napisał: „Nieważne jak się starasz, życie i śpiewał. O jego wyjątkowych umiejetno- mowały problemy z alkoholem i heroiną. jest ciężkie, a potem śmierć”. Na mojej ściach świadczy epizod na koncercie B.B. Winter tra*ł na odwyk. Na szczęście te- prywatnej liście bluesowych hitów wszech Kinga w klubie „Raven” (1962). Podob- rapia dała pomyślny efekt. W 1973 roku czasów to nagranie znajduje się w ścisłej

69

68-70 Johnny Winter.indd 69 5/31/12 6:06:30 PM Sylwetki

wspomnianym krążku z 1991 roku może- my usłyszeć nagranie, które opisuje jesz- cze jedną cechę wyróżniającą tego artystę. Otóż na długo przedtem, zanim tatuaże stały się powszechnie modne, zdobiąc ciała większości młodych ludzi, jak to jest dziś, Winter był już gęsto wytatuowa- ny. Nic więc dziwnego, że nagrał kom- pozycję „Illustrated Man”. Tatuaże nadal są jego znakiem rozpoznawczym, co po- twierdziło sie w Łodzi, gdzie miał na sobie koszulkę z krótkimi rękawami, więc czar- ne wzory na jego rękach były dokładnie widoczne. Tego wieczoru usły- szeliśmy wiele piosenek z długiej listy blueso- wych i rockowych ever- greenów, które muzyk ma w swoim bogatym repertuarze. Wydał aż czołówce. Ale nie ma co snuć mrocznych 18 płyt studyjnych wizji. Winter wciaż jest z nami i potra* (nie licząc duetów grać, co zaprezentował na łódz- z bratem i wspól- kim koncercie. Na nych nagrań z inny- mi muzykami) oraz 8 koncertowych. Grał z największymi. Na jego stronie internetowej można obejrzeć zdjęcia gitarzysty ze słynnymi przyjaciółmi: Hendrik- sem, Claptonem, Zap- pą, Slashem, Dixonem, Hookerem, Janis Jop- lin, Muddym Water- sem... Z tym ostat- nim współpracował zresztą najdłużej. Wyprodukował na- wet kilka jego nagrań, które kandydowały do Grammy (na- grodę zdobyła płyta „Hard Rain” z 1977 roku). Łódzka publiczność miała okazję poznać na żywo jed- nego z najwspanialszych bia- (albumy studyjne): łych bluesmanów. Spotkanie z muzyczną legendą było The Progressive Blues Experiment Raisin’ Cain wyjatkowo udane. Koncert trwał prawie Guitar Slinger 2 godziny i chciałoby się więcej, ale artysta Johnny Winter Serious Business tylko raz bisował, mimo że zgromadzeni w „Wytwórni” melomani klaskali jeszcze Johnny Winter And The Winter of ‘88 długo po tym, jak po raz ostatni zszedł Still Alive and Well ze sceny. Jednak nie od razu odjechał do Saints & Sinners Let Me In hotelu. Przez kilkanaście minut rozdawał John Dawson Winter III Hey, Where’s Your Brother? autografy w swoim camperze. Na taki gest stać tylko wykonawców, którym na- Nothin’ But the Blues I’m a Bluesman prawdę zależy na kontakcie z publiczno- White, Hot and Blue Roots ścią. Takim właśnie jak Winter – genialny bluesaman z Teksasu. ■

70

68-70 Johnny Winter.indd 70 5/31/12 6:06:35 PM