„Trwajcie”. Biskup Jan Olszański
Total Page:16
File Type:pdf, Size:1020Kb
WSPOMNIENIA ADAM HLEBOWICZ „TRWAJCIE” BISKUP JAN OLSZAŃSKI (1919–2003) W ZSRS trwały mroczne lata sześćdziesiąte. Chruszczow zastąpił Sta- lina, dla religii były to jednak ponownie lata intensywnych prześla- dowań. Ksiądz Jan Olszański z niedużych Manikowiec, znajdujących się na środkowej Ukrainie, wspólnie z księdzem Bronisławem Mi- reckim z Podwołoczysk zastanawiali się, czy nadal mogą i powinni trwać na swych placówkach. Czy warto, czy jest sens? Od znajomych kolejarzy jeżdżących po całej Europie dowiedzieli się, że podobno we Włoszech jest zakonnik, który może im pomóc w odpowiedzi na to pytanie. Miał to być franciszkanin jakoby znający przyszłość Kościoła. Budziło to mnóstwo wątpliwości: czemu kapłan z Włoch, a nie z bliższej Polski, jak dotrzeć do niego przez „żelazną kurtynę”, czy to nie jakieś gusła, przepowiadanie przyszłości? To, co dla ludzi jest niemożliwe, okazuje się jednak możliwe dla Boga. Wysłane drogą kolejową, przez zaufane osoby, pytanie o sens dalszego trwania na sowieckiej Ukrainie nie pozostało długo bez odpowiedzi. Kiedy nadeszła, składała się tylko z jednego słowa: „Trwajcie”. Fot. z arch. autora Ks. J. Olszański odprawia Mszę św. w Manikowcach, lata 70. 73 Jakkolwiek ta historia brzmi sensacyjnie, opowiedział mi ją sam biskup Jan Ol- szański. Także on dopiero po latach dowiedział się, że owym anonimowym włoskim zakonnikiem był ojciec Pio. Droga na Wschód Późniejszy kapłan i biskup urodził się 4 stycznia 1919 r. w rodzinie rolniczej na Tar- nopolszczyźnie, w dawnym powiecie Brody. Po ukończeniu szkoły średniej i zdaniu ma- WSPOMNIENIA tury natychmiast zdecydował się na wstąpienie do metropolitalnego seminarium du- chownego we Lwowie. Był to rok 1938 i nad Polskę nadciągały ciemne chmury, zarówno ze wschodu, jak i zachodu. Po wybuchu wojny młody Jan Olszański kontynuował naukę w seminarium, która została zwieńczona święceniami kapłańskimi udzielonymi przez ordynariusza archidiecezji lwowskiej abp. Bolesława Twardowskiego w 1942 roku. Pierwszą placówką neoprezbitera była Kaczanówka w dekanacie Skałat. Po dwóch latach pierwszych kroków w kapłaństwie, jesienią 1944 r., przyszła nieoczekiwana propozycja. Czy nie chciałby wyjechać z pracą duszpasterską za Zbrucz, rzekę gra- niczną pomiędzy II Rzeczpospolitą a Ukrainą sowiecką, do tamtejszych katolików, którzy od kilku, a nawet kilkunastu lat nie mają regularnej opieki kapłańskiej? Wy- zwanie duże, ale i ryzyko spore. Kilkunastu księży z archidiecezji lwowskiej oraz diecezji łuckiej wyruszyło z podobną misją co ks. Olszański do Żytomierza, Kamień- ca Podolskiego, Płoskirowa1, Kijowa, Odessy. Młody ksiądz Jan trafił do Gródka Podolskiego, niekiedy nazywanego też „ukraińską Warszawą”, z uwagi na skład na- rodowościowy ludności, jaka zamieszkiwała tę wówczas 20-tysięczną miejscowość. Zarówno w mieście, jak i okolicach około 80 proc. mieszkańców stanowili Polacy. Stan parafii był opłakany. Brak świątyni, znikąd szansy na pomoc, tylko ludzie czekający na Boga. Duszpasterstwo prowadził w warunkach katakumbowych. Msze święte odprawiane były wśród gołych ścian kaplicy cmentarnej. Jednak ludzie wycią- gali ze schowków to, co mieli, co udało się ukryć przed ateistyczną władzą. Z pewno- ścią lata spędzone w Gródku przypominały te doświadczenia, jakie były udziałem pierwszych chrześcijan prześladowanych przez ówczesne władze rzymskie. Ksiądz Olszański pracował duszpastersko pewnie zbyt intensywnie, bo po dwóch la- tach ciężkiej pracy, w 1946 r., władze nakazały mu powrót do Lwowa. W tym czasie w stolicy Galicji Wschodniej nadal przebywało wielu Polaków, czynne były także cztery świątynie katolickie. Został wikarym w starym kościele Matki Boskiej Śnieżnej, poma- gał też ofiarnie w pracy lwowskiej katedry. Zetknął się wtedy po raz pierwszy z profeso- rem medycyny Henrykiem Mosingiem, któremu udzielił sakramentu namaszczenia, gdy chorował na tyfus. Choroba na szczęście nie okazała się śmiertelna i prof. Mosing, znany w następnych latach także jako ojciec Paweł, mógł nadal pełnić swą posługę2. 1 Płoskirów (Proskurow) obecnie nazywa się Chmielnickij. 2 Henryk Mosing – ojciec Paweł; ur. 27 stycznia 1910 r. we Lwowie; lekarz, epidemiolog, bliski współpracownik prof. Rudolfa Weigla w badaniach nad szczepionką przeciwtyfusową, nie opu- ścił Lwowa aż do śmierci; potajemnie wyświęcony na kapłana przez kard. Stefana Wyszyńskiego podczas pobytu w Laskach pod Warszawą w 1961 r. Ks. dr Henryk Mosing nielegalnie zajmował się wychowywaniem młodzieży, wielu przygotował do święceń kapłańskich, prowadząc w Instytu- 74 WSPOMNIENIA Fot. z arch. autora Spotkanie księży z Ukrainy, 1982 r., od lewej ks. Jan Krapan, ks. A. Chomicki, ks. J. Świdnicki, ks. W. Zawalniuk, ks. J. Olszański, ks. J. Kuczyński, ks. M. Trofimiak, ks. B. Biernacki, ks. F. Krajewski Lwowscy księża rzymskokatoliccy tego okresu, prócz pracy duszpasterskiej pro- wadzonej wśród katolików łacińskiego obrządku, udzielali w ukryciu daleko idącej pomocy Kościołowi greckokatolickiemu. Być może ten fakt, a być może przekonanie władz, że ksiądz Olszański pracował zbyt gorliwie i przyciągał do Boga zbyt wielu, sprawiły, że po kolejnych dwóch latach został wydalony z miasta. Widocznie uważa- no, że lepiej mieć takiego kapłana raczej na prowincji niż w mieście, nakazano mu bowiem powrót na Podole, do Gródka Podolskiego. Trudne trwanie Niewiele świadectw przetrwało z tego okresu. Tym cenniejsze są te, które udało się zachować. Oto jak opisuje ówczesną sytuację religijną Gródka jeden z jego mieszkań- ców, Stanisław Gumieniuk: „W naszej rodzinie było dziesięcioro dzieci. W domu roz- mawialiśmy po polsku, językiem, jaki pozostawili nasi pradziadkowie i dziadkowie, tro- chę przystosowanym do ukraińskiego, jak teraz mówią – »gwarą«. [...] Gdy w 1947 r. zmarł stróż kapliczki, dążono do zamknięcia tego ostatniego ośrodka, w którym zbierali cie Epidemiologii i swoim mieszkaniu tajne seminarium duchowne. Jednym z jego wychowanków jest obecny biskup pomocniczy Archidiecezji Lwowskiej ks. Leon Mały. Jako ojciec Paweł prowa- dził tajną pracę duszpasterską na terenach Syberii, Kaukazu i Ukrainy. Ostatnie pięć lat życia ks. dr. Henryka Mosinga naznaczone było ciężką obłożną chorobą. Zmarł we Lwowie 27 listopada 1999 r. Został pochowany w grobowcu rodzinnym na Cmentarzu Łyczakowskim. 75 się Polacy. Wtedy do Gródka przybyła moja rodzina, ojciec został stróżem, żyliśmy pod samym cmentarzem i odtąd cała moja rodzina opiekowała się kapliczką przez ponad 35 lat. Dobrze pamiętam tamte straszne lata. Kapłanów nie było od dawna i ja sam byłem ochrzczony w wieku 11 lat. Dokładnie pamiętam, jak w niedzielę ludzie zbierali się na sumę. Mój dziadek Antoni Czarniecki ubierał się w komżę, zapalał światło, z powagą wynosił Mszał, kładł go na ołtarzu, uderzał w dzwonek i przez godzinę ludzie modlili się, śpiewali pobożne pieśni, i w taki sposób odbywały się inne obrzędy. Ojca nieraz wzywało WSPOMNIENIA NKWD do Proskurowa, pytano go, kto jest organizatorem, kto rozpoczyna modlitwy, a on zawsze odpowiadał, że ten, kto chce. Dopytywali się go i bili. Dlatego mój tatuś Tadeusz do końca życia nie przestał się jąkać. Moja mama Gienia była wiceprezeską komitetu, tak zwanej »kościelnej dwudziestki«. Była nagrodzona orderem »Matka bo- haterka«, który automatycznie wręczano matkom, które narodziły dziesięcioro i więcej dzieci. Była mądrą, spokojną, łagodną i pobożną kobietą. Więcej, była naprawdę osobi- stością. Z grona »dwudziestki« wykrystalizowała się grupa aktywnych osób, które jeź- dziły do różnych partyjno-nomenklaturowych instancji, obchodziły progi gabinetów, prze- kupywały partyjnych psów, starały się o kapłana i wreszcie wyszły na swoje. Przybył do nas młody 27-letni ksiądz Jan Olszański, który był pierwszym kapłanem na Podolu. Ach, ileż to schodziło się i przyjeżdżało ludzi do naszej kapliczki, chociaż mogła ona pomieścić 50–60 osób, a »nabijało się« do niej po 300 i więcej. Wokół kapliczki tłoczyły się setki, setki ludzi, aby usłyszeć słowo Boże. Już w tamtych czasach, myśląc nie tyle nad budową – o tym można było tylko marzyć – ale nad rozbudową kapliczki, wierzący ludzie dobrowolnie podpisywali się pod petycją. To było w 1951 r. Zebrano prawie jedenaście tysięcy podpisów. Tym, czego szczególnie nie mogły ścier- pieć miejscowe władze partyjne, były śpiewy, które rozbrzmiewały na cały Gródek. A wszystko trwało, mimo że państwo polskie na naszych terenach nie istniało już od 1793 r. Wiara katolicka i polskość pozostawała jednak żywa w kolejnych pokoleniach. Zawdzięczać to można tylko jednemu – gdzie ostał się kościół, tam zachowała się polskość. Kościół był i pozostał wśród nas centrum życia duchowego i kulturalnego, dzięki niemu przetrwały tradycje naszej wspólnoty. Komunistyczna propaganda nie przynosiła pozytywnych rezultatów, więc partyjni służalcy spisywali ludzi, którzy chodzili na Mszę Świętą, co z kolei wpływało na mate- rialne warunki ich rodzin, bo wszyscy pracowali w państwowych zakładach. Ludzie jed- nak przychodzili na nabożeństwa z dziećmi, mimo że było to zabronione. Jedni czynili to ukradkiem, inni w sposób całkowicie jawny. Partyjne władze postanowiły więc rozbić jedność katolików. Miejscowa sekretarz Komitetu Rejonowego towarzyszka Szczerba- ta, która szczególnie nienawidziła »wszystkiego, co inaczej myślące«, na konferencji partyjnej mówiła o księdzu: »Albo on – albo ja!«. Siły były nierówne. Co ciekawe, po wypędzeniu od nas kapłana zginęła w wypadku. Nasza wspólnota pozostała bez duszpa- sterza, a antykościelna »kampania« nabierała coraz większego rozmachu. Władze chciały zrujnować kaplicę, ale ludzie murem stali w jej obronie. Ponad rok,