Boska Komedia
Total Page:16
File Type:pdf, Size:1020Kb
Dziedzictwo Dantego BOSKA KOMEDIA Wstęp NAJWAŻNIEJSZE KSIĄŻKI CHRZEŚCIJAŃSTWA BIBLIOTEKA CHRISTIANITAS TOM 18 Dziedzictwo Dantego DANTE ALIGHIERI BOSKA KOMEDIA Przekład Agnieszka Kuciak Wstęp Paweł Lisicki FUNDACJA ŚW. BENEDYKTA Wstęp Tytuł oryginału: La Divina Commedia Copyright © by Agnieszka Kuciak, 2006 Copyright © for the Polish translation by Klub Książki Katolickiej and Biblioteka Telgte, 2006 Redaktor serii: Janusz Ruszkowski Projekt graficzny serii: Piotr Pańkowski Redaktor tomu: Roman Bąk Skład i łamanie: Justyna Nowaczyk Zrealizowano w ramach Programu Operacyjnego Promocja Czytelnictwa ogłoszonego przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego ISBN 83–88481–23–1 ISBN 83–60758–01–8 ISBN 83–919240–8–4 FUNDACJA ŚW. BENEDYKTA ul. Gwarna 13, 61-702 Poznań tel./fax (0 61) 853 08 65 dystrybucja: [email protected] Dziedzictwo Dantego Dziedzictwo Dantego Wstęp Rzeczy ostateczne. Piekło, czyściec i niebo. Potępienie albo zba- wienie. Życie pozagrobowe, zaświaty — czyż był przez wieki inny temat równie wzniosły, równie tajemniczy, równie pociągający ludzką ciekawość? Chyba nie. Świadczą o tym choćby obrazy Hieronima Bo- sha, Hansa Memlinga, Luci Signorellego, Michała Anioła i tylu innych. Człowiek Zachodu przez wieki spoglądał z nadzieją na szczęśliwe, opro- mienione światłem twarze wybranych, a ze strachem na gorzkie, ponure oblicza potępieńców. Czy potrafimy nadal zrozumieć uczucia naszych przodków? Czym są dla nas te wszystkie dzieła, w których chrześcijanie stawiali sobie pytanie o przeznaczenie duszy, o Bożą sprawiedliwość i miłosierdzie? Czcigodnym zabytkiem jedynie? Tłumy turystów w Kaplicy Sykstyńskiej, pełne szacunku milczenie i podziw, z jakim kolejne grupy zwiedzających zadzierają głowy do góry, nie mogąc uwierzyć, że ten rozpostarty nad nimi sufit pokazuje inny, wyższy, boski świat — nie jest to dowód żywotności wiary es- chatologicznej w naszych czasach? Te masy ludzkie przemieszczające się od katedry do katedry, stojące w kolejkach do muzeów, kartkujące przewodniki, by odnaleźć zrozumienie symboli sztuki chrześcijańskiej — czyż nie jest to wyraźne świadectwo, że szukamy więzi z mądrością dawnych wieków? Wątpię. Mam raczej wrażenie, że wśród tych zabyt- ków współczesny Europejczyk w coraz większym stopniu czuje się obco. Nie przemawiają do niego postacie świętych, zbyt wyniosłe i wspaniałe, 5 Wstęp zbyt ascetyczne, odległe od tego rytmu, w którym upływa przeciętne życie; anielskie chóry nie budzą ani podziwu, ani pochwały, złocistość szat i aureole mieszkańców nieba wywołują co najwyżej pobłażliwy uśmie- szek. Współczesny turysta, który w przeciwieństwie do swoich przodków może w ciągu jednego urlopu zwiedzić więcej najwspanialszych świątyń chrześcijańskich niż jego przodek–pątnik przez całe życie, nie potrafi już ani klęczeć, ani skłaniać się w czci i adoracji. Obrazy dawnych mistrzów stały się w jego oczach zabytkami, dowodem zręczności, wprawy, prze- nikliwości, nigdy jednak nie głosem wzywającym do opamiętania, nigdy upomnieniem, ostrzeżeniem, radą wreszcie. Turysta dzisiejszy posłusznie wędruje szlakami, które znawcy polecają w przewodnikach, jednak w głębi serca pozostaje obojętny. Wielość map, przypisów, informacji, z pozoru tak niezbędna, nie daje mu zakorzenienia. Nie potrafi uklęknąć przed tabernakulum, które zresztą znikło z głównych naw kościołów, by tam, w obecności żywego Zbawiciela modlić się o życie wieczne dla siebie i swoich bliskich. Zapomina o więzi łączącej żywych i umarłych. Myśl, że do jego obowiązków należy troska o los biednych dusz, które może wspomóc ofiarą mszy, zdaje mu się dziwaczna. Ba, będzie w tym widział pozostałość myślenia magicznego. Gdy kościoły kompletnie wyjdą już z użycia — Na co je przerobimy? Może tylko jeszcze W paru katedrach będą chroniczne muzea Z cyborium i monstrancją w zamkniętej gablotce, A w innych, omijanych jak zwiastuny nieszczęść, Będą mieszkać za darmo kałuże i owce? (Chodzenie do kościoła, Philip Larkin, tłum. Stanisław Barańczak) Człowiek ten jednak — by go spotkać, wystarczy wyruszyć do świątyń Rzymu, Kolonii, Barcelony — nie jest tak po prostu wrogiem chrześcijaństwa czy barbarzyńcą. W jego postawie możemy się na- wet dopatrzyć pietyzmu, tyle tylko, że traktuje on katolickie kościoły i sztukę, która wyrażała chrześcijańską mądrość, podobnie jak piramidy 6 Dziedzictwo Dantego egipskie, świątynie Angkor Wat czy stupy hinduskie. Wszystko to są ślady ludzkiej kultury, widome znaki potęgi ducha człowieka. I z tego powodu — a nie dlatego, że mieszka w nich Bóg, czy też że została w nich odzwierciedlona prawdziwa wiara — należy im się szacunek: Bo to poważny dom, poważna pod nim ziemia; W jego powietrzu każda konieczność człowiecza, Rozpoznana, przebiera się w strój przeznaczenia. (Chodzenie do kościoła, Philip Larkin, tłum. Stanisław Barańczak) Tak samo traktujemy dzieła pisane, jakie zostawili po sobie chrześ- cijańscy poeci i pisarze. Są zapisem świetności, lecz także niedojrzało- ści, pokazują odległe czasy i epoki, nie sposób w nich jednak znaleźć odpowiedzi na dzisiejsze pytania. I to mimo tego, że mamy coraz lep- sze narzędzia do zrozumienia dawnej twórczości. Każdy rok przynosi kolejne, jeszcze bardziej krytyczne wydania, zawierające jeszcze wię- cej przypisów i komentarzy. W księgarniach pojawia się coraz więcej pełnych erudycji prac na temat przeszłości. Czy jednak tym samym udaje się nawiązać ową prawdziwie intymną więź, bez której nie da się przekazywać dziedzictwa? Śmiem wątpić. Ani wykształcenie, ani erudycja nie wystarczają. Dlatego trzeba odsłonić to, co tak naprawdę przeszkadza nam w żywym i autentycznym obcowaniu z dziełami sztuki katolickiej. Trzeba pokazać miejsca zerwania. Cóż może być w takim przedsięwzięciu bardziej pomocne aniżeli Boska komedia? Ze względu na swoją głębię, gęstość znaczeń, szerokość spojrzenia, nie da się jej z niczym porównać. Być może refleksja nad wielkością tego dzieła pozwoli nam wyraźniej dostrzec kłopot, jaki w obcowaniu z mistrzami przeszłości ma współczesny człowiek. Dla nas, Polaków, dodatkową barierą jest język. Najbardziej znane, młodopolskie tłumaczenie Edwarda Porębowicza, mimo swoich zalet zestarzało się bardzo. Wydaje się, że najnowszy przekład Agnieszki Kuciak zachowuje to, co u Porębowicza dobre, a jednocześnie pozwala nawiązać z poetą z Florencji ten rodzaj bliskiego kontaktu, jaki zawsze 7 Wstęp łączyć musi czytelnika i autora. Dostajemy do ręki Boską komedię wolną od staroświeckiej patyny, ale poważną i podniosłą; wolną od potocz- ności, lecz bliską życia, niekiedy wręcz rubaszną. Jednym słowem to tłumaczenie na nasze czasy. Wygnaniec z Florencji O Dantem wiemy znacznie więcej niż o innych wielkich twórcach lite- ratury. Inaczej niż w przypadku Szekspira czy Homera nie jesteśmy zdani na czyste spekulacje. Możemy odwołać się do faktów. Wiemy choćby, że Dante urodził się w rodzinie tradycyjnie popierającej gwelfów. Było to stronnictwo, które inaczej niż gibelini — zwolennicy silnej władzy cesarskiej na Półwyspie Apenińskim — opowiadało się za papieżem. Chociaż Florencja, w której urodził się w 1265 roku przyszły autor Boskiej komedii, nie była jeszcze tym miastem ze snów, jakie znamy z czasów Michała Anioła, Wawrzyńca Wspaniałego, Savonaroli i Macchiavela, chociaż nad miastem św. Jana Chrzciciela nie górowała jeszcze subtelna kopuła Brunalesciego, widać już było znaki zapowiadające nieodległą potęgę. Powstały pierwsze banki, złote floreny stały się najważniejszą walutą ówczesnego świata, rozwijało się rzemiosło i handel. W tym czasie, na przełomie wieków, potęga cesarza znacznie osłabła, a podział na gwelfów i gibelinów zastąpił nowy, na „Białych”, domagających się wolności i niezależności od papieża oraz szukających oparcia w Rzymie „Czarnych”. Dante był przez dwa miesiące jednym z siedmiu priorów we Florencji, a więc członkiem najwyższej władzy w mieście. Trudno powiedzieć, czy był to nieszczęśliwy przypadek, czy też raczej dzieło Opatrzności, dość że jego kariera polityczna zakończyła się klęską. Aby opanować sytuację w mieście, Dante musiał poprzeć decyzję o wy- gnaniu przywódców „Czarnych”. Zyskał w nich zaprzysięgłych wrogów. Okazja do zemsty nadarzyła się szybko: w 1302 roku Dante wyruszył z poselstwem do papieża Bonifacego VIII. Chciał zbadać zamiary Jego Świątobliwości wobec swego rodzinnego miasta. Wrogowie wykorzystali sytuację. „Czarni” przejęli władzę i szybko rozprawili się z opozycją. W styczniu 1302 roku skazali poetę na wygnanie i grzywnę, w marcu 8 Dziedzictwo Dantego tego samego roku wydali na niego wyrok śmierci. Dante już nigdy nie wrócił do Florencji. Wszelkie próby porozumienia spaliły na panewce. Najpierw, w 1311 roku, nie okazano mu łaski, cztery lata później wielki florentyńczyk sam zrezygnował z amnestii, nie zgadzając się na upoka- rzające warunki. Czyż mógł przyznać się do win, których nie popełnił? Wybrał dumne wygnanie. Wybrał postawę proroka miotającego prze- kleństwa, mędrca upominającego niewdzięcznych, chciwych i pysznych obywateli szybko bogacącego się i zyskującego wpływy miasta. W 1318 roku zamieszkał w Rawennie. Tam trzy lata później zmarł. W gruncie rzeczy historia typowa. W tamtych czasach błędy po- lityczne pociągały znacznie poważniejsze konsekwencje niż obecnie. Poparcie dla niewłaściwego stronnictwa, złe obliczenie sił kosztować mogło nie tylko wolność i majątek, ale też życie. Dante przez niemal 20 lat wędrował z miasta do miasta. Nigdy już nie zobaczył swojej żony, początkowo musiał też się pogodzić z utratą czworga dzieci. Wędrował i... pisał. Czy gdyby nie to przymusowe wygnanie, powstałyby rozpra- wy: Biesiada, O języku pospolitym i Monarchia?