Anthropos?, Issue: 16-17 / 2011 — Dom- Na Szczytach Lokalności
Total Page:16
File Type:pdf, Size:1020Kb
Dom na szczytach lokalności «Homeat the Heights of Locality» by Aleksandra Kunce Source: Anthropos? (Anthropos?), issue: 1617 / 2011, pages: 4558, on www.ceeol.com. The following ad supports maintaining our C.E.E.O.L. service Access via CEEOL NL Germany Aleksandra Kunce Dom - na szczytach lokalno ści [*] Przedmiotem moich rozwa Ŝań b ędzie lokalno ść , człowiek lokalny, Ŝycie lokalnie pojmowane. Chc ę jednak rozpatrywa ć to, co lokalne nie w nawi ązaniu do tego, co niskie, co podporz ądkowane czemu ś globalnemu, ale jako to, co zawsze istnieje na szczytach naszego do świadczania i rozumienia egzystencji. Kiedy Emil Cioran, w 1934 roku pisał, jeszcze po rumu ńsku, swój wa Ŝny tekst "Na szczytach rozpaczy" miał na my śli egzystencj ę, która jest niepohamowanym intensywnym wzrostem, "płodnym płomieniem", w którym nast ępuje skomplikowanie tre ści duchowych i w którym wszystko pulsuje z niesłychanym napi ęciem [1] . Bycie na szczytach rozpaczy jest egzystencj ą dramatyczn ą. Chc ę pojmowa ć lokalne bycie i lokalne uło Ŝenie człowieka jako bycie na szczytach do świadczenia . Ale tu napotykam pewne przeszkody. 1. Rozumienie lokalno ści mo Ŝe mie ć niebezpieczne i ciasne obszary. Wi ąŜą si ę one z etniczno ści ą. Podstawowa obawa jest taka: Czy do obja śnienia ludzkiego losu naprawd ę potrzeba reguły etnicznej? Ale i inna: Czy ogóle da si ę rozumie ć człowieka bez odwołania etnicznego? Grecki termin "ethnos" to z jednej strony pewna liczba osób, które Ŝyj ą razem, plemi ę; z drugiej strony to stada ptaków, zwierz ąt; po Homerze to równie Ŝ naród, lud; a jeszcze pó źniej obce, barbarzy ńskie ludy, czyli nie-Ate ńczycy, biblijna greka uczy, Ŝe to nie-śydzi, poganie, ale te Ŝ kasta, klasa ludzi, plemi ę[2] . Wspólnocie nie tak daleko do hordy. Co wa Ŝne, ró Ŝnie mo Ŝna waloryzowa ć etnos i wi ąza ć go z lokalno ści ą. Etnos mo Ŝe by ć niebezpieczny, bo pochłania człowieka. Wtedy nie koresponduje z pytaniami o kres istnienia, o granice ludzkiej wiedzy, o to, co jest, o prawd ę, o istot ę rzeczy, o lęki w obliczu nico ści czy o obecno ść Boga etc. Animozje plemienne s ą stadne. Nie s ą po stronie jednostki jako siły kreacyjnej, która ma wyobra źni ę, przekracza granice, wadzi si ę z Bogiem, wyzwala si ę z mechanicznego uczestnictwa w hordzie, narodzie, plemieniu, klanie, rodzinie, stanie, klasie etc. Etnos taki to zamkni ęta komunikacja: "oko za oko", "słowo za słowo", "system za system" etc. W Ŝera si ę w j ęzyk, zast ępuje to, co ludzkie, j ęzykiem etnocentrycznym. Ci ągle w szponach sił nacisku politycznego czy kulturowego. To zwyci ęstwo ideologa nad poet ą czy filozofem. Ale te Ŝ to, co etniczne nadaje wła ściwy rys człowiekowi. Tworzy nas, lokalizuje gdzie ś i wobec kogo ś, dzieli świat, który jest trudny do ogarni ęcia w nijakiej nieokre ślono ści. Przynosi zakorzenienie, upragnione przez człowieka poczucie namacalności bliskich rzeczy, krajobrazów, słów, osób. A zatem pomaga Ŝyć, a nie przeszkadza. Z tych dwóch przeciwstawnych wizji mo Ŝna wyci ągn ąć prosty wniosek. Etnos, aby był rozumnie podj ęty i odniesiony do lokalnej wizji Ŝycia, musi by ć zawsze w kr ęgu podejrzliwo ści. Lokalno ść wymaga, aby rozwa Ŝać człowieka, nie zapominaj ąc, Ŝe st ąpa po ziemi i swojej, i niczyjej jednocze śnie, Ŝe jest jako średniowieczny Ka Ŝdy, ale jest tak Ŝe specyficzny, odr ębny, zró Ŝnicowany. Etnos trzeba transformowa ć, ukierunkowywa ć w ogólnoludzk ą wypowied ź, ale i nieustannie do niego wraca ć. Dlatego jak przestroga brzmi ą słowa Salmana Rushdiego: Odbi ć si ę od własnej ziemi jak od darni boiska, odlecie ć nad rodzin ą i klanem, narodem i ras ą, frun ąć nietkni ętym nad polami minowymi przeró Ŝnych tabu, by w ko ńcu wyl ądowa ć na progu tych ostatnich wrót, zawsze najsurowiej zakazanych. Mo Ŝna słucha ć, jak krew śpiewa w uszach Nawet o tym nie my śl. Lecz człowiek wci ąŜ o tym my śli, Ŝe przekracza ostateczn ą granic ę i mo Ŝe, kto wie - jeszcze si ę przekonamy, jak to jest z magi ą opowie ści - zaj ść w ko ńcu za daleko i zosta ć unicestwionym [3] . Wyj ście antropologiczne, jako prawda terenu, byłoby nast ępuj ące - b ądź ostro Ŝny, uwa Ŝaj na ziemi ę pod stopami, swoj ą i niczyj ą, nie da si ę wszystkiego przerobi ć na piosenk ę, etnos to etnos, ale nie mo Ŝna nie próbowa ć patrze ć na niego z oddali. Spojrzenie z oddali na to, co etniczne, przywdziewaj ące maski obcego, jest zbawienne, bo wykorzenia, ale i ka Ŝe za chwil ę powróci ć, transformowa ć. Akt przekraczania jest wa Ŝny, to kondycja intelektualisty, ale i pokorna wiedza, Ŝe ziemia zawsze w nas wybrzmiewa . 2. Lokalno ść , która wiecznie przetwarza etnos, ze świadomo ści ą ziemi pod naszymi stopami, pozwala znów wróci ć do Ciorana. Bo lokalność nie tylko nie jest gładka, ale wr ęcz potrzebuje choroby. śyć na szczytach, jak pisał Cioran, to by ć chorym . W chorobie jest do świadczenie szczytów, jako gł ębi i otchłani. Lokalno ść jest polem sprzeczno ści, ale zawsze jest zst ępowaniem w gł ąb. Zalecenie, by Ŝyć na szczytach lokalno ści byłoby podj ęciem Ŝycia jako przepastnego, pełnego trudu, bez gładkiego powabu, ale jednocze śnie pełnego lekko ści, koniecznie umiejscowionej. To odrzucenie t ęsknot nie zakorzenionych, nie widzie ć za czym, to raczej zgoda na to, Ŝe nasze do świadczenie istnieje w tym, co konkretne i namacalne, w punkcie czasoprzestrzeni, i "gdzie ś" jest zawsze "tu" , i "tu" si ę kiedy ś zako ńczy. 3. Porzucam tradycyjne patrzenie na lokalno ść poprzez tworzenie opozycji lokalne - globalne. Nie zakładam, Ŝe lokalno ść jako poj ęcie daje si ę odnosi ć jedynie do tych, którzy s ą najsilniej zwi ązani z miejscem zamieszkania, nie w ędruj ą i Ŝyj ą w izolacji od zewn ętrznych wydarze ń - jak pisała Doreen Massey [4] . Zgadzam si ę z Arjunem Appaduraiem, Ŝe nie ma dzi ś całkowitej izolacji i Ŝe lokalno ść jest dynamiczn ą konstrukcj ą, bo nie jest pradawn ą, elementarn ą sił ą[5] . Jednak nie podzielam jego konkluzji o lokalno ściach jako produktach globalnych przemian powodowanych przez "kosmopolityczne scenariusze" Medialne i globalne do świadczenia wchodz ą w przestrzenie lokalno ści, jednak jej nie programuj ą, bo porz ądków kulturowych i wspólnot ducha nie da si ę łatwo obedrze ć z metafizyki i sprowadzi ć do praktyk społecznych nie do ść specyficznych wspólnot. Wi ęź społeczna to mało, gdy wybrzmiewa terytorium i wspólnoty losu . Konieczne jest tu wyzwolenie z obrazu świata jako wizji ścieraj ących si ę mechanizmów globalnego i lokalnego; kosmopolitycznego i narodowego. Podobnie konieczne jest umiejscowienie lokalno ści nie tylko w rozpoznanych społecznych praktykach i obecno ści mediów. Dyskurs socjologizuj ący współczesnych studiów kulturowych jest tu ograniczeniem, które chc ę świadomie przekroczy ć. Dlatego przyjmuj ę z ulg ą poznawcz ą wskazanie na domowo ść Davida Morleya, nawet je śli jest ona naznaczona komunikacj ą medialn ą. Dlatego te Ŝ rozumiem zwrócenie uwagi przez Jamesa Clifforda na wag ę tworzenia subtelnej i nieopozycyjnej narracji o tym, co domowe, osiadłe, stałe, lokalne, terytorialne, a tym, co nomadyczne, wykorzenione, podró Ŝnicze [6] . Sądz ę, Ŝe nasze myślenie winno pod ąŜ ać ście Ŝkami komparatystyki kulturowej i celowo wybiera ć marginalne routes/paths , ale w Ŝadnym razie nie znaczy to, Ŝe nie rezygnujemy z ogl ądu lokalnego na rzecz nielokalnego czy antylokalnego "znik ąd", "sk ądkolwiek" czy "zewsz ąd". Lokalno ść jest dzi ś wyzwaniem nie tylko w przestrzeni do świadcze ń, które j ą przekształcaj ą, ale równie Ŝ w sferze opisu, który mógłby j ą wydoby ć z rewirów stagnacji pierwotnego źródła czy szczelnie zamkni ętej twierdzy 4. Charles Taylor pojmował to Ŝsamo ść , odniesion ą do pochodzeniowych i terytorialnych wi ęzi, nazbyt prosto, pisz ąc, Ŝe jednoznacznie decyduje o tym, co wa Ŝne, godne podziwu, warto ściowe, a bez niej ludzie byliby "niejako na otwartym morzu" i "w odniesieniu do całego zespołu istotnych pyta ń nie potrafiliby ju Ŝ okre śli ć, co jest dla nich wa Ŝne" [7] . Tak wyło Ŝona to Ŝsamo ść w sposób zupełny kształtuje nasz światopogl ąd. Utrata takiej identyfikacji jest do świadczeniem bolesnym i przera Ŝaj ącym. Jest jak "otwarte morze" . Ale ja chc ę spojrze ć na lokalno ść jako nie na to, co zamyka nam lini ą horyzontu świat i uspokaja poprzez sko ńczone nazwanie wa Ŝnych rzeczy, ale jako wła śnie na "otwarte morze" Lokalno ść to prawdziwie Nietzschea ńskie morze. Bł ędem jest my ślenie, Ŝe człowiek staje si ę wówczas otwarty, gdy porzuca swojsko ść i rozpływa w tym, co ogólno światowe. Georg Wilhelm Friedrich Hegel w swej "Filozofii dziejów", która jest kopalni ą wiedzy antropologicznej, jak przystało na wielkiego my śliciela, pisał o morzu. Patrz ąc w morze człowiek konfrontuje si ę z nieokre ślonym, niesko ńczonym, bezgranicznym i zyskuje siły do walki z tym, co okre ślone, sko ńczone, ograniczone. Po to zdaniem Hegla sycimy si ę widokiem morza. Ale gdyby rzecz odwróci ć, mo Ŝna si ę syci ć widokiem lokalno ści. Po to uparcie patrzymy w to, co lokalne, okalaj ące, znajome, Ŝeby mie ć siły do konfrontacji z tym, co niesko ńczone i bezgraniczne. Dobrze poj ęta lokalno ść kieruje nas w stron ę nieokre ślonego, a w ko ńcu uzmysławia, Ŝe w tym, co lokalne objawia si ę to, co sko ńczone nie jest. Bez lokalnej przestrzeni nie mogliby śmy mierzy ć si ę z niewymiernym i niezrozumiałym. Ceni ę my śl Rainera Marii Rilkego, który tak pisze w wierszu "Ł ączymy si ę z tym...": Łączymy si ę z tym, co nie zna nas dot ąd, z drzewami, co nas przerastaj ą swym rozgał ęzieniem, z ka Ŝdą ustronno ści ą, z ka Ŝdym milczeniem; lecz przez to wła śnie zamykamy koło, które ponad wszystkim, co do nas nie nale Ŝy, ku nam z powrotem, Nietkni ętym wci ąŜ , płynie.