Richard Dawkins – Wspinaczka Na Szczyt Nieprawdopodobieństwa
Total Page:16
File Type:pdf, Size:1020Kb
RICHARD DAWKINS WSPINACZKA NA SZCZYT NIEPRAWDOPODOBIEŃSTWA Przełożyła Małgorzata Pawlicka-Yamazaki Tytuł oryginału angielskiego: CLIMBING MOUNT IMPROBABLE Robertowi Winstonowi - dobremu lekarzowi i dobremu człowiekowi SPIS TREŚCI Podziękowania 1 U stóp góry Rushmore 2 Jedwabne pęta 3 Posłanie ze Szczytu 4 Podbój przestworzy 5 Czterdzieści dróg do oświecenia 6 Muzeum wszystkich muszelek 7 Kalejdoskopowe zarodki 8 Ziarnka pyłku i czarodziejskie pociski 9 Robot powielający 10 „Ukryty ogród” Bibliografia Źródła ilustracji PODZIĘKOWANIA Książka ta powstała na podstawie moich bożonarodzeniowych wykładów w Instytucie Królewskim, które były pokazywane przez BBC pod wspólnym tytułem Dorastając we Wszechświecie [Growing up in Universe]. Musiałem z niego zrezygnować, ponieważ ostatnio ukazały się już co najmniej trzy podobnie zatytułowane pozycje. Co więcej, książka wyszła znacznie poza oryginalne wystąpienia - nie w porządku więc byłoby nazwać ją tak samo. Tak czy owak, składam serdeczne podziękowania dyrektorowi Instytutu Królewskiego za zaszczyt włączenia mnie do grona wielkich prowadzących słynne wykłady bożonarodzeniowe, zapoczątkowane wystąpieniem Michaela Faradaya. Bryson Gore z Instytutu Królewskiego, razem z Williamem Woollardem i Richardem Melmanem z Telewizji Inca, wywarli duży wpływ na ostateczny kształt moich wykładów, ciągle widoczny także w tej dużo obszerniejszej i poważnie zmienionej książce. Michael Rodgers przeczytał i opatrzył wnikliwymi komentarzami pierwsze szkice dużo obszerniejszej wersji niż ostatecznie opublikowana i przekonał mnie do zmiany całego układu pracy. Fritz Vollrath i Peter Fuchs przeczytali rozdział drugi jako eksperci w poruszanych w nim dziedzinach, tak samo jak rozdział piąty Michael Land i Dan Nilsson. Wszyscy ci specjaliści dzielili się ze mną szczodrze swoją wiedzą, kiedy tylko tego potrzebowałem. Mark Ridley, Matt Ridley, Charles Simonyl i Lalla Ward Dawkins przeczytali ostateczną wersję książki i obdarzyli mnie sprawiedliwą porcją uwag krytycznych i napawających otuchą słów zachęty. Mary Cunnane z wydawnictwa W. W. Norton oraz Ravi Mirchandani z Viking Penguin wykazali się wielką wyrozumiałością i wspaniałomyślnością w ocenach mojej pracy, kiedy książka rosła, zaczynała żyć własnym życiem, aż wreszcie nabrała właściwych, łatwiejszych do opanowania proporcji. John Brockman pozostawał zawsze w odwodzie, nigdy nie narzucając swojej pomocy, ale zawsze gotowy jej udzielić. Specjaliści komputerowi to bohaterowie zbyt rzadko opiewani za swoje dokonania. Pisząc tę książkę, korzystałem z programów Petera Fuchsa, Thiemo Krinka i Sama Zschokke’a. Ted Kaehler pomógł mi w opracowaniu i napisaniu złożonego programu artropomorfów. Przy moim własnym zestawie programów „zegarmistrza” często korzystałem z pomocy Alana Grafena i Aluna ap Rhisiarta. Pracownicy Zbiorów Zoologicznych i Entomologicznych Muzeum Uniwersyteckiego w Oksfordzie wypożyczyli mi potrzebne okazy i udzielali fachowych wyjaśnień. Josine Meijer niezwykle sprawnie wyszukiwała ilustracje. Moja żona, Lalla Ward Dawkins, sporządziła rysunki (chociaż nie ona decydowała o ich układzie) - jej wielką miłość do Darwinowskiego Świata widać w każdej z jej prac. Dziękuję serdecznie Charlesowi Simonyi’emu nie tylko za niezwykłą wielkoduszność i ufundowanie Katedry Upowszechniania Nauki, którą obecnie piastuję w Oksfordzie, ale również za przedstawienie swojej wizji - która zgadza się z moją - sztuki udostępniania wiedzy rzeszom odbiorców. Nie trywializuj. Staraj się zarazić innych poezją nauki, używając wyjaśnień na tyle prostych, na ile uczciwość pozwala, ale nie pomijaj rzeczy trudnych. Staraj się jeszcze bardziej, jeśli widzisz, że jest ktoś, kto naprawdę chce cię zrozumieć. ROZDZIAŁ 1 U STÓP GÓRY RUSHMORE Wysłuchałem właśnie wykładu o fidze. Nie, nie botanicznego - był to wykład z literatury. Nie brakuje nam fig w literaturze - mamy figę jako metaforę, zmieniającą się percepcję figi, figę jako symbol sromu niewieściego i listek figowy jako jego okrycie, figę jako obraźliwy gest, konstrukcję społeczną figi, uwagi L. H. Lawrence’a o tym, jak jeść figi w towarzystwie, odczytywanie figi, czy też - o ile pamiętam - „figę jako tekst”. Wykładowca przywołał wreszcie Księgę Rodzaju i opowieść o Ewie, która namówiła Adama, by skosztował owocu drzewa wiadomości. Przypomniał, że w biblijnej księdze nazwa tego owocu nie pada. Przyjęło się brać go za jabłko. Zdaniem wykładowcy jednak była to figa, i tą smaczną uwagą skończył wywód. Takie swobodne rozważania to codzienność dla umysłów humanistycznych, mnie jednak skłoniły do zastanowienia się nad ich dosłownym znaczeniem. O co w tym wszystkim chodziło? Przecież mówca nie miał wątpliwości, że nigdy nie istniał ani rajski ogród, ani drzewo wiadomości dobrego i złego. Cóż więc chciał przez to powiedzieć? Chyba to, że „w pewnym sensie”, „choć może to brzmi dziwnie” i „jeśli dobrze się zastanowić”, to tak naprawdę „właściwym” owocem byłaby tu figa. Ale dość o tym. Nawet kiedy przestaniemy się czepiać literalnego pojmowania rzeczy, okaże się, że przeoczył on wiele ciekawszych aspektów figi. Jest tyle wspaniałych paradoksów i prawdziwej poezji figi, której subtelności mogłyby zachwycić najbardziej wymagający umysł i zniewolić najbardziej wytrawnego estetę. W książce tej chciałbym osiągnąć punkt, z którego zdołam opowiedzieć prawdziwą historię figi. Chociaż to tylko jedna z milionów opowieści zbudowanych na tych samych Darwinowskich zasadach gramatyki i logiki - dzieje figi są jednym z najlepszych przykładów zawikłanych dróg ewolucji. Odwołując się do najważniejszej metafory tej książki, można powiedzieć, że drzewo figowe osiągnęło jeden z najwyższych wierzchołków Góry Nieprawdopodobieństwa. Tak wysoki szczyt można jednak zdobyć dopiero na samym końcu wspinaczki. Wcześniej trzeba rozwinąć i objaśnić całą wizję życia, rozwiązać wiele zagadek i uporać się z licznymi paradoksami. Jak powiedziałem, historia figi, na podstawowym poziomie, niczym nie odbiega od historii każdego innego organizmu żyjącego na Ziemi. Chociaż różnią się one od siebie już na pierwszy rzut oka, wszystkie są wariacjami na temat tego samego DNA i rezultatem 30 milionów sposobów, na jakie związek ten sam siebie odtwarza. Na naszym szlaku będziemy mieli okazję przyjrzeć się pajęczym sieciom - przejawom prawdziwego, choć nieuświadomionego geniuszu - w konstrukcji i działaniu. Odtworzymy powolny proces stopniowego rozwoju skrzydeł oraz pojawienia się trąby u słoni. Przekonamy się, że oko - legendarny przykład, mający być problemem nie do rozwiązania dla ewolucjonistów - pojawiło się w świecie zwierząt co najmniej czterdzieści, a prawdopodobnie nawet sześćdziesiąt razy, całkiem od siebie niezależnie. Zaprzęgniemy do pomocy programy komputerowe, aby pomogły nam w wędrówce po gigantycznym muzeum niezliczonych istot, jakie kiedykolwiek na Ziemi żyły i wyginęły, oraz, co więcej, także wśród tych znacznie liczniejszych potencjalnych ich kuzynów, którzy nigdy nie przyszli na świat. Będziemy przemierzać drogi prowadzące na szczyty Góry Nieprawdopodobieństwa, z daleka podziwiając jej strome zbocza, niestrudzenie wyszukując jednak jak najłagodniejszych podejść od przystępniejszej strony. Z czasem wyjaśni się znaczenie paraboli Góry Nieprawdopodobieństwa, a przy okazji i dużo więcej. Muszę zacząć od objaśnienia, jak konstruowane są obiekt przyrodnicze w stosunku do obiektów zaplanowanych przez człowieka i jaka jest rola przypadku. Taki jest cel rozdziału pierwszego. Muzeum Historii Naturalnej w Londynie ma dziwaczną kolekcję kamieni, których kształty przypominają but, rękę, czaszkę dziecka, kaczkę, rybę. Nadesłali je ludzie przeświadczeni, że podobieństwo takie musi coś oznaczać. Wietrzenie skał daje jednak takie bogactwo kształtów, że nie powinien dziwić kamień podobny do buta czy kaczki. Spośród wszystkich dostrzeganych pod stopami kamieni muzeum przechowuje tylko te, które ktoś uznał za ciekawostkę. Tysiące innych pozostaje na swoich miejscach dlatego, że są zwykłymi kamieniami. Podobieństwo elementów tej kolekcji do konkretnych przedmiotów jest nieistotne, choć zabawne. Dokładnie tak samo nieważne, jak wtedy, gdy dopatrujemy się twarzy czy kształtów zwierząt w chmurach czy skalnych zboczach. Jest czysto przypadkowe. Skalisty ustęp góry na rycinie 1.1 to wypisz wymaluj profil Kennedy’ch. Jeśli tylko komuś zwróci się na to uwagę, dopatrzy się podobieństwa do Johna lub Roberta Kennedy’ego. Ale nie wszyscy to dostrzegą i łatwo zgodzić się z twierdzeniem, że podobieństwo to jest dziełem przypadku. Może być jednak inaczej - nie da się na przykład przekonać racjonalnie myślącej osoby, że głowy prezydentów Waszyngtona, Jeffersona, Lincolna i Teodora Roosevelta na zboczach góry Rushmore w Południowej Dakocie są przypadkowym efektem procesów wietrzenia skał. I nie musi nam nikt mówić, że zostały one specjalnie wyrzeźbione (pod kierunkiem Gutzona Borgluma). Są w oczywisty sposób nieprzypadkowe - projekt przeziera z każdego ich fragmentu. Różnicę między górą Rushmore a będącym skutkiem erozji atmosferycznej podobieństwem skał do profilu Johna Kennedy’ego (albo Mont St Pierre na Mauritiusie lub innych podobnych dzieł przyrody) można sprowadzić do stopnia prawdopodobieństwa. Po prostu liczba szczegółów, pod względem których rzeźba na stokach Rushmore przypomina rzeczywiste obiekty, jest zbyt wielka, aby była przypadkowa. Twarze są łatwo rozpoznawalne, nawet gdy się je ogląda pod różnym kątem. Natomiast przypadkowe podobieństwo widoczne na rycinie 1.1 do prezydenta Kennedy’ego jest widoczne tylko wówczas, gdy patrzy się na stok pod określonym kątem i przy odpowiednim oświetleniu.