<<

Sylwetki

ego przygoda z muzyką zaczęła się zjawisk muzycznych tamtych czasów. Siłę przebojów. Działo się to, mimo że ich mu- w pierwszej połowie lat 70. XX wie- Japan stanowiły nie tylko oryginalny ima- zyka, jak na rozrywkową, była wyjątkowo ku. Już z początkiem następnej de- ge, kompozycje i teksty, ale przede wszyst- ambitna. kady kariera założonego przez niego ze- kim konkretny skład. Właściwie każdy Jak głosi branżowa legenda, promoto- społu Japan rozkwitła w najlepsze. Jednak z członków brytyjskiego zespołu działał rzy chcieli pójść o krok dalej i europejską w pewnej chwili tytułowy bohater uznał, później w istotnych projektach lub sam gwiazdę stuningować na zespół świato- że… to wszystko bez sensu. Świadoma stanowił jasny punkt na mapie muzyczne- wego formatu. Sylviana jednak nie intere- i szczera rezygnacja z oczywistego splen- go świata. Wystarczy wspomnieć Richar- sowała komercja; szykował się już do ka- doru na rzecz poszukiwania własnej drogi da Barbieriego czy Ryuchiego Sakamoto. riery solowej. Awaryjnie stworzono więc to rzadkość. Zwykle takie „wyrzeczenie” Ten pierwszy współtworzył Porcupine sztuczny band, będący w pewnym sensie jest wynikiem spadku zainteresowania ze Tree. Drugiego wsławiły ścieżki dźwięko- kopią Japan. Tym zespołem był Duran strony publiczności. od- we ważnych dzieł filmowych („Ostatni ce- Duran, który później wprawdzie błysnął ważnie zszedł ze ścieżki wielkiej kariery sarz”, „Wichrowe wzgórza”, „Mały Budda”), prawdziwym talentem, jednak korzenie na rzecz wielkiej sztuki i zrobił to w bar- produkcje solowe czy wreszcie współpraca ma podobno mocno castingowe. Słynny dzo gorącym momencie. z Madonną przy płycie „Erotica”. menadżer Simon Napier-Bell (współpraca To właśnie Japan, obok Visage, Ultravox m.in. z The Yardbirds, Wham!, Boney M Nowa Romantyczność i Human League, kładło podwaliny pod i Markiem Bolanem) potwierdza plotkę Zanim do tego doszło, przez kilka lat nurt , a na początku lat 80. słowami: „Duran Duran byli kopią Japan współtworzył jedno z najważniejszych stanowiło najgroźniejszą siłę na listach (…). Japan zbudowało podstawy wszyst-

Kiedy śpiewa o religii – nie brzmi świętoszkowato. Kiedy śpiewa o miłości – nie bywa naiwny. Kiedy się cieszy – jest to radość męska, ale bez sztucznej powściągliwości. Kiedy mówi o smutku – nie są to ani krokodyle łzy, ani nostalgia taniego podrywacza, ani histeria, ani pozerka.

Michał Dziadosz

David Sylvian – wybrane wątki, lata 1984-1999

90 Hi•Fi i Muzyka 11/16 Sylwetki

kiego, co się działo w latach 80. (…) Gary Bębny jego brata – Steve’a Jansena – dość dardy audiofilskie. Nie polecam więc tego Numan ukradł głos Davida Sylviana. naturalnie rozwijają stylistykę macierzy- albumu na początek przygody z muzyką Duran Duran ukradli mu fryzurę, Paul stej grupy. Są bardzo charakterystyczne, Sylviana, choć ogólnie jest on bardzo war- Young jego bas. Wszyscy kopiowali grę na ale zdecydowanie dryfują w kierunku tościowy. perkusji Steve’a Jansena…”. złamanych rytmów i jazzu. Reszta to już Po odejściu z Japan David Sylvian zupełnie inny poziom. Zarówno struktura Drewniany krzyż (właśc. David Alan Batt) zaczął działać kompozycji, jak i instrumentarium, a nade Nie licząc ambientowo-eksperymen- pod własnym szyldem. Tak rozpoczęła się wszystko harmonie i sposób traktowania talnego krążka „Alchemy: An Index of niesamowita epoka niepokojącego piękna przestrzeni, są niczym praca profesorska Possibilities”, który zdarzył się po drodze, i prawdziwie artystycznego eksperymentu. w porównaniu z nawet bardzo ambitnymi dwa lata po debiucie Sylvian wzbił się Dopóki Sylvian był związany z Virgin, studiami. w przestworza. „Gone to Earth” to dzieło miał pod ręką baterię świetnych muzyków. Dziwnym trafem, przeskok w nową es- kompletne… w swojej niekompletności. Zanim stworzył szczęśliwe małżeństwo tetykę nie jest szczególnie brutalny. Jeżeli Ale nawet jeśli robi wrażenie szkicowego z poetką , do momentu za- ktoś uważnie słuchał takich kompozycji rozgrzebania, poetyckiej niekonsekwen- łożenia własnej wytwórni Japan, jak „Ghost” czy „”, nie cji i lekkiego rozchwiania, przypomina kreował sztukę wielowymiarową i czytelną. przeżyje wielkiego szoku. Poza tytułowym zbiór starożytnych prawd, rozsianych na Później skręciła ona w inne, niekoniecznie bohaterem i jego bratem oraz Sakamoto przestrzeni wieków, zebranych i uporząd- gorsze, ale o wiele bardziej hermetyczne ob- i Barbierim, którzy pozostali we współ- kowanych w bardzo zgrabną całość. Ta szary. To jednak temat na inną opowieść. pracy z rozpędu, warto zwrócić uwagę zwiewna, ezoteryczna, a zarazem bardzo męska płyta jest niczym przygoda, która po prostu się zdarza, a my mamy wybór: albo poddać się jej biegowi, albo próbo- wać ją zanegować. Mimo że wszystko jest tutaj utopione w przepotężnych pogłosach i niewyobrażalnie rozciągniętych echach, całość brzmi jak produkcyjne arcydzieło. To, co się dzieje w sferze instrumentacji oraz dźwięku, przyprawia o dreszcze. Weź- my gitarę zaproszonego na płytę Roberta Frippa. Tak, tego z . Słyszymy nie tylko jego legendarne syntezatorowe „śpiewy”, sprzężenia i dy- sonanse, ale również nie- spotykaną wcześniej barwę instrumentu, będącą po- Płyty Sylviana z pierwszego piętnastole- na genialnego trębacza łączeniem dźwięku płyną- cia solowej kariery nie są względem siebie – Marka Ishama, któ- cego z naturalnego źródła, spójne stylistycznie. Barwa głosu, liryka ry będzie się później wzbogaconego o przystaw- i atmosfera to czynniki charakterystyczne. przewijał przez niemal kę piezoelektryczną, efekty Jednak i one różnią się na poszczególnych wszystkie płyty Sylvia- i specyficzne „zawieszenie krążkach. na. Przede wszystkim w ciszy”. Ostatecznie otrzy- Sylvian niczego nie kalkulował i nie two- zaś na Holgera Czu- mujemy coś, co jest wszyst- rzył typowych hitów. Jako artysta z krwi kaya z legendarnej grupy Can. To wła- kim i niczym do końca: fuzję brzmienia i kości myślał tylko o sztuce. Po latach ta- śnie jemu przypisuje się dominującą rolę tradycyjnego z niby-orkiestrowym, niby- kie postępowanie miało skutek uboczny: w nadaniu albumowi ostatecznego szlifu. -akustycznym i niby-syntetycznym. Fripp narzekał na wytwórnię, która podobno To dla niego Sylvian przybył do Berlina, jest dostojnym gościem, ale nawet na go lekceważyła. Finalnie współpraca się by tam, symbolicznie odcinając się od chwilę nie śmie dominować. Podobno zakończyła, ale nagrane w tamtych latach przeszłości, nagrać solowy debiut. zresztą powiedział kiedyś, że on się w li- płyty to prawdziwe skarby. Podstawowe wydania, na jakie należy derowanie Sylviana nie wtrąca, bo ufa mu zwrócić uwagę, to oryginał z 1984 roku w stu procentach. Facet, którego wszy- Berlin 1984 oraz reedycja z 2003. Poza odświeżoną scy się boją i taka deklaracja? Coś w tym Solowy debiut Sylviana to przyjem- okładką i mało inwazyjnym remasterin- jednak musi być, skoro występ na płycie na porcja awangardowego popu. Choć giem nie występują tu żadne rewolucyjne „Gone to Earth” nie był ostatnim. na „” artysta nie wzbija się zmiany. O ile oryginalne brzmienie było Ten krążek to nie tylko Sylvian i Fripp. jeszcze do (od)lotu, to na pewno rozwija dość zbite, surowe i mało przyjazne, o tyle To także plejada innych znakomitości. skrzydła i zapowiada, co może się wy- wersja z roku 2003 jest głośniejsza i nieco Bębny Steve’a Jansena to klasa sama w so- darzyć. Pokazuje, na co go stać i w którą jaśniejsza. Nadal jednak dźwięk pozostaje bie; rytm zyskał nowy wymiar. Nie ma chy- stronę będzie zmierzał po zwinięciu „ja- bardziej „dokumentalno-sentymentalny” ba drugiego takiego dzieła, gdzie groove pońskiej bandery”. niż rozkoszny. Oczywiście, jak na stan- byłby tak masywny i aksamitny zarazem.

Hi•Fi i Muzyka 11/16 91 Sylwetki

Brzmienie jest skompresowane i spogło- klawiszowe dysonanse, niepokój i melan- Martwa natura sowane, ale także naturalne i pełne. Poza cholię, które najlepiej wyraża właśnie dys- z Karmazynowym Królem Jansenem, warto wspomnieć o Johnie kretna elektronika. Wcześniej Sylvian zaprosił Frippa, teraz Taylorze (fortepian) i Melu Collinsie, zna- Brzmienie jest przestrzenne, ale znacz- Fripp zaprosił Sylviana. Z tej niezwykłej komitym saksofoniście, współpracującym nie bliższe. Można ze mnie szydzić, jeśli kooperacji dwóch światów powstały albu- z King Crimson, Clannad czy Richardem to nieprawda, ale od lat ulegam złudzeniu, my „First Day” i koncertowy „Damage”. Wrightem z Pink Floyd. Wszystko spowija że słyszę w tej rejestracji francuski zamek, Panowie odbyli trasę prawie po całym niewymuszona finezja, materializująca się w którym realizowano część nagrań. świecie (z towarzyszeniem m.in. Pata głównie pod postacią klawiszowych plam, Zresztą, nie tylko zamek, ale i Francję! Mastelotto i Treya Gunna, którzy póź- onirycznych gitar, na tle których Sylvian Otwarte przestrzenie z kojącym, połu- niej zasilili skład reaktywowanego King snuje swoje niepokojące opowieści. dniowym słońcem w tle. Crimson). Ze strony Frippa miała paść Nie jest to podręcznikowa produkcja To bez wątpienia najbardziej jasna płyta propozycja reaktywacji legendarnej gru- dla audiofila, jednak brzmi bardzo dobrze. Sylviana. Jasna, ale nie wesołkowata czy py z Davidem Sylvianem na wokalu. Ten Można ją czytać na wielu poziomach. głupkowata. jednak podobno zupełnie tego nie czuł. Oryginalne wydanie na CD, z 1986 Choć w odniesieniu do solowego Syl- O ile formuła kompromisu dwóch świa- roku, to nieco okrojona, ale bez wątpie- viana słowo „hit” brzmi absurdalnie, tów przyniosła ciekawy efekt, o tyle nasz nia starannie wyselekcjonowana lista oryginalne wydanie z 1987 roku zawie- bohater prawdopodobnie znów chciał

utworów. Pierwszą połowę albumu stano- ra utwór ze znanym motywem „Forbid- uciec od szufladek. Współpraca dwóch wią kompozycje wokalno-instrumentalne; den Colours”, napisanym przez Sakamo- talentów przyniosła jednak ciekawe płyty, drugą – ambienty. Każdy z nich to odręb- to, a wykorzystanym kilka lat wcześniej będące niezwykłym zderzeniem futury- na opowieść, ale czujny umysł bez trudu w ścieżce dźwiękowej filmu „Wesołych stycznej, jak na tamte czasy, muzyki oraz połączy je w całość. Reedycja z 2003 roku świąt, pułkowniku Lawrence” (1983). poetyckiej wrażliwości. Fanom Sylviana to zremasterowane odzwierciedlenie ory- Jako kompozycja wokalno-instrumen- akustycznego i przestrzennego ta formuła ginalnego podwójnego winylu. Słuchacz talna pojawił się też na stronie B singla może się wydać nieco męcząca. Elektro- otrzymuje poszerzony zestaw utworów „”, promującego debiutancki niczne bębny i dość syntetyczna oprawa, instrumentalnych. To prawdziwa gratka Sylviana. Remaster z roku 2003 przy całym szacunku dla Frippa, straciły dla fana. Zwyczajny sympatyk spokojnie jest go pozbawiony. Wynagrodzono to na wartości. Ale pośród utworów zdarzają się bez niego obejdzie. bonusem „Promise (The Cult of Eury- się prawdziwe perły, a całość ma alche- dice)”, który w roku 1987 występował tyl- miczno-księżycowy klimat. Sekretne życie pszczół ko w japońskim wydaniu. Na „” niebiańsko- Apoteoza -oceaniczne echa uspokajają się znacz- Powrót do Japonii Wydana w 1999 roku „Dead Bees on nie, choć nie brakuje przestrzeni. Robi się W 1989 roku Japan, już nie pod pier- a Cake” to bez wątpienia najlepsza płyta bardziej artystowsko, kameralnie i kon- wotną nazwą, zjednoczyło się na chwilę, Sylviana. Dojrzała, poukładana, przystęp- tynentalnie. To najbardziej „bardowa” ze by nagrać interesujący, pełnowymiarowy na, choć niepozbawiona ducha ekspery- wszystkich płyt Sylviana. Ale spokojnie, album. Stylistycznie mogłaby to być ko- mentu. To unikatowa i nieporównywalna nie ma tu miejsca na pretensje i morali- lejna płyta Sylviana, gdyż całość przesy- z niczym autorska muzyka, wyrastająca zatorskie opowieści o buncie przeciwko ca duch jego solowej twórczości. Jednak z (czasem bardzo tradycyjnego) bluesa, filistrom. O ile na „Brilliant Trees” David otrzymaliśmy twór, przynajmniej w teorii, ale też ambientu, world music, ambitne- był awangardowym performerem, a na zespołowy, sygnowany nazwą „Rain Tree go rocka, jazzu i poezji śpiewanej, w naj- „Gone to Earth” zmienił się w kogoś na Crow”, a na nim znakomite brzmienie, lepszym znaczeniu tego sformułowania. kształt romantycznego ezoteryka, o tyle będące pomostem pomiędzy tym, co się Wszystko tu zostało kunsztownie opako- tutaj zrobił się bardzo zwyczajny w swej działo na „Secrets of The Beehive”, a tym, wane w klimatyczne, „przytulne” aranża- niezwykłości. co miało się wydarzyć później. Muzycznie cje. Pomimo owej przytulności, muzyka Fortepian, kontrabas, gitara akustycz- jest bardzo ciekawie; dźwiękowo jeszcze rozpościera się w wielu planach. W ho- na, sekcja smyczkowa, trąbka i delikatna lepiej. Jak na początek lat 90. płyta brzmi ryzontalnej i odległej perspektywie po- perkusja to podstawy instrumentarium. szalenie nowocześnie. Realizacja jest czy- trafi zaakcentować ogromną przestrzeń, Sylvian nie byłby sobą, gdyby nie dopuścił sta, nieinwazyjna i kontrolowana od A czającą się pośród kameralnych i bliskich do muzyki chociaż odrobiny eksperymen- do Z, a jednak nie zabija to ducha poezji dźwięków. Na płaszczyźnie rytmu mamy tu. Mamy więc spogłosowane „taśmy”, i eksperymentu. częstokroć do czynienia ze szlachetną i in-

92 Hi•Fi i Muzyka 11/16 Sylwetki

teligentną mantrowością. „Dead Bees on Lista gości przytłacza rozmachem i świa- a Cake” czaruje ciepłem, poezją i klimatem. domością doboru. Do jazzowych gitar Brzmi dobrze na każdym sprzęcie, choć Sylvian „wziął sobie” Marka Ribota, do fol- dopiero na tym dobrym rozwija głębię. kowo-bluesowych – Billa Frisella. Za elek- trycznym pianinem wymiennie siedzieli i Tommy Barbarella. Pełna dyskografia To album wyjątkowy pod każdym z lat 1984-1999: względem. Symbolicznie zamyka pewien 1984 Brilliant Trees (1984) etap w twórczości artysty, ale również 1985 Alchemy: An Index w dobrym, romantycznym stylu żegna się of Possibilities (1985) z XX wiekiem. Z drugiej strony – naiw- 1986 Gone to Earth (1986) ność to ostatnia rzecz, jaką można zarzu- 1987 Secrets of the Beehive (1987) cić dziełu. Jest męsko i dojrzale. Takich 1988 Plight and Premonition (1988) płyt już się dzisiaj nie nagrywa. – z Holgerem Czukayem 1989 Flux and Mutability (1989) Ku końcowi – z Holgerem Czukayem W przestrzeni kulturowej współcze- 1989 Weatherbox (1989) snego świata z niektórymi zjawiskami 1991 Ember Glance: jesteśmy zmuszeni zderzać się codziennie The Permanence Of Memory (1991) i mimowolnie, a inne przechodzą obok – z Russellem Millsem naszego życia, jak gdyby nigdy nic. Mimo ni wszystko dookoła. Jeśli tylko spróbuje- 1993 The First Day (1993) że te pierwsze niekoniecznie spełniają ja- my, muzyka Davida Sylviana może wiele – z Robertem Frippem kiekolwiek kryteria, a te drugie są w sta- zmienić w naszej wyobraźni. 1994 Damage: Live (1994) nie rozświetlić naszą wyobraźnię, często – z Robertem Frippem potrzeba sporej dawki szczęścia, by zna- W artykule celowo pominąłem kompi- 1999 (1999) leźć się w odpowiednim czasie w odpo- lacje, mniej mainstreamowe albumy ko- 1999 (1999) wiednim miejscu. By, niekiedy zupełnie operacyjne oraz te zawierające wyłącznie przypadkiem, dotknąć czegoś, co odmie- kompozycje instrumentalne.

Hi•Fi i Muzyka 11/16 93