David Sylvian David Sylvian
Total Page:16
File Type:pdf, Size:1020Kb
Sylwetki ego przygoda z muzyką zaczęła się zjawisk muzycznych tamtych czasów. Siłę przebojów. Działo się to, mimo że ich mu- w pierwszej połowie lat 70. XX wie- Japan stanowiły nie tylko oryginalny ima- zyka, jak na rozrywkową, była wyjątkowo ku. Już z początkiem następnej de- ge, kompozycje i teksty, ale przede wszyst- ambitna. kady kariera założonego przez niego ze- kim konkretny skład. Właściwie każdy Jak głosi branżowa legenda, promoto- społu Japan rozkwitła w najlepsze. Jednak z członków brytyjskiego zespołu działał rzy chcieli pójść o krok dalej i europejską w pewnej chwili tytułowy bohater uznał, później w istotnych projektach lub sam gwiazdę stuningować na zespół świato- że… to wszystko bez sensu. Świadoma stanowił jasny punkt na mapie muzyczne- wego formatu. Sylviana jednak nie intere- i szczera rezygnacja z oczywistego splen- go świata. Wystarczy wspomnieć Richar- sowała komercja; szykował się już do ka- doru na rzecz poszukiwania własnej drogi da Barbieriego czy Ryuchiego Sakamoto. riery solowej. Awaryjnie stworzono więc to rzadkość. Zwykle takie „wyrzeczenie” Ten pierwszy współtworzył Porcupine sztuczny band, będący w pewnym sensie jest wynikiem spadku zainteresowania ze Tree. Drugiego wsławiły ścieżki dźwięko- kopią Japan. Tym zespołem był Duran strony publiczności. David Sylvian od- we ważnych dzieł filmowych („Ostatni ce- Duran, który później wprawdzie błysnął ważnie zszedł ze ścieżki wielkiej kariery sarz”, „Wichrowe wzgórza”, „Mały Budda”), prawdziwym talentem, jednak korzenie na rzecz wielkiej sztuki i zrobił to w bar- produkcje solowe czy wreszcie współpraca ma podobno mocno castingowe. Słynny dzo gorącym momencie. z Madonną przy płycie „Erotica”. menadżer Simon Napier-Bell (współpraca To właśnie Japan, obok Visage, Ultravox m.in. z The Yardbirds, Wham!, Boney M Nowa Romantyczność i Human League, kładło podwaliny pod i Markiem Bolanem) potwierdza plotkę Zanim do tego doszło, przez kilka lat nurt New Romantic, a na początku lat 80. słowami: „Duran Duran byli kopią Japan współtworzył jedno z najważniejszych stanowiło najgroźniejszą siłę na listach (…). Japan zbudowało podstawy wszyst- Kiedy śpiewa o religii – nie brzmi świętoszkowato. Kiedy śpiewa o miłości – nie bywa naiwny. Kiedy się cieszy – jest to radość męska, ale bez sztucznej powściągliwości. Kiedy mówi o smutku – nie są to ani krokodyle łzy, ani nostalgia taniego podrywacza, ani histeria, ani pozerka. Michał Dziadosz David Sylvian – wybrane wątki, lata 1984-1999 90 Hi•Fi i Muzyka 11/16 Sylwetki kiego, co się działo w latach 80. (…) Gary Bębny jego brata – Steve’a Jansena – dość dardy audiofilskie. Nie polecam więc tego Numan ukradł głos Davida Sylviana. naturalnie rozwijają stylistykę macierzy- albumu na początek przygody z muzyką Duran Duran ukradli mu fryzurę, Paul stej grupy. Są bardzo charakterystyczne, Sylviana, choć ogólnie jest on bardzo war- Young jego bas. Wszyscy kopiowali grę na ale zdecydowanie dryfują w kierunku tościowy. perkusji Steve’a Jansena…”. złamanych rytmów i jazzu. Reszta to już Po odejściu z Japan David Sylvian zupełnie inny poziom. Zarówno struktura Drewniany krzyż (właśc. David Alan Batt) zaczął działać kompozycji, jak i instrumentarium, a nade Nie licząc ambientowo-eksperymen- pod własnym szyldem. Tak rozpoczęła się wszystko harmonie i sposób traktowania talnego krążka „Alchemy: An Index of niesamowita epoka niepokojącego piękna przestrzeni, są niczym praca profesorska Possibilities”, który zdarzył się po drodze, i prawdziwie artystycznego eksperymentu. w porównaniu z nawet bardzo ambitnymi dwa lata po debiucie Sylvian wzbił się Dopóki Sylvian był związany z Virgin, studiami. w przestworza. „Gone to Earth” to dzieło miał pod ręką baterię świetnych muzyków. Dziwnym trafem, przeskok w nową es- kompletne… w swojej niekompletności. Zanim stworzył szczęśliwe małżeństwo tetykę nie jest szczególnie brutalny. Jeżeli Ale nawet jeśli robi wrażenie szkicowego z poetką Ingrid Chavez, do momentu za- ktoś uważnie słuchał takich kompozycji rozgrzebania, poetyckiej niekonsekwen- łożenia własnej wytwórni Samadhi Sound Japan, jak „Ghost” czy „Nightporter”, nie cji i lekkiego rozchwiania, przypomina kreował sztukę wielowymiarową i czytelną. przeżyje wielkiego szoku. Poza tytułowym zbiór starożytnych prawd, rozsianych na Później skręciła ona w inne, niekoniecznie bohaterem i jego bratem oraz Sakamoto przestrzeni wieków, zebranych i uporząd- gorsze, ale o wiele bardziej hermetyczne ob- i Barbierim, którzy pozostali we współ- kowanych w bardzo zgrabną całość. Ta szary. To jednak temat na inną opowieść. pracy z rozpędu, warto zwrócić uwagę zwiewna, ezoteryczna, a zarazem bardzo męska płyta jest niczym przygoda, która po prostu się zdarza, a my mamy wybór: albo poddać się jej biegowi, albo próbo- wać ją zanegować. Mimo że wszystko jest tutaj utopione w przepotężnych pogłosach i niewyobrażalnie rozciągniętych echach, całość brzmi jak produkcyjne arcydzieło. To, co się dzieje w sferze instrumentacji oraz dźwięku, przyprawia o dreszcze. Weź- my gitarę zaproszonego na płytę Roberta Frippa. Tak, tego z King Crimson. Słyszymy nie tylko jego legendarne syntezatorowe „śpiewy”, sprzężenia i dy- sonanse, ale również nie- spotykaną wcześniej barwę instrumentu, będącą po- Płyty Sylviana z pierwszego piętnastole- na genialnego trębacza łączeniem dźwięku płyną- cia solowej kariery nie są względem siebie – Marka Ishama, któ- cego z naturalnego źródła, spójne stylistycznie. Barwa głosu, liryka ry będzie się później wzbogaconego o przystaw- i atmosfera to czynniki charakterystyczne. przewijał przez niemal kę piezoelektryczną, efekty Jednak i one różnią się na poszczególnych wszystkie płyty Sylvia- i specyficzne „zawieszenie krążkach. na. Przede wszystkim w ciszy”. Ostatecznie otrzy- Sylvian niczego nie kalkulował i nie two- zaś na Holgera Czu- mujemy coś, co jest wszyst- rzył typowych hitów. Jako artysta z krwi kaya z legendarnej grupy Can. To wła- kim i niczym do końca: fuzję brzmienia i kości myślał tylko o sztuce. Po latach ta- śnie jemu przypisuje się dominującą rolę tradycyjnego z niby-orkiestrowym, niby- kie postępowanie miało skutek uboczny: w nadaniu albumowi ostatecznego szlifu. -akustycznym i niby-syntetycznym. Fripp narzekał na wytwórnię, która podobno To dla niego Sylvian przybył do Berlina, jest dostojnym gościem, ale nawet na go lekceważyła. Finalnie współpraca się by tam, symbolicznie odcinając się od chwilę nie śmie dominować. Podobno zakończyła, ale nagrane w tamtych latach przeszłości, nagrać solowy debiut. zresztą powiedział kiedyś, że on się w li- płyty to prawdziwe skarby. Podstawowe wydania, na jakie należy derowanie Sylviana nie wtrąca, bo ufa mu zwrócić uwagę, to oryginał z 1984 roku w stu procentach. Facet, którego wszy- Berlin 1984 oraz reedycja z 2003. Poza odświeżoną scy się boją i taka deklaracja? Coś w tym Solowy debiut Sylviana to przyjem- okładką i mało inwazyjnym remasterin- jednak musi być, skoro występ na płycie na porcja awangardowego popu. Choć giem nie występują tu żadne rewolucyjne „Gone to Earth” nie był ostatnim. na „Brilliant Trees” artysta nie wzbija się zmiany. O ile oryginalne brzmienie było Ten krążek to nie tylko Sylvian i Fripp. jeszcze do (od)lotu, to na pewno rozwija dość zbite, surowe i mało przyjazne, o tyle To także plejada innych znakomitości. skrzydła i zapowiada, co może się wy- wersja z roku 2003 jest głośniejsza i nieco Bębny Steve’a Jansena to klasa sama w so- darzyć. Pokazuje, na co go stać i w którą jaśniejsza. Nadal jednak dźwięk pozostaje bie; rytm zyskał nowy wymiar. Nie ma chy- stronę będzie zmierzał po zwinięciu „ja- bardziej „dokumentalno-sentymentalny” ba drugiego takiego dzieła, gdzie groove pońskiej bandery”. niż rozkoszny. Oczywiście, jak na stan- byłby tak masywny i aksamitny zarazem. Hi•Fi i Muzyka 11/16 91 Sylwetki Brzmienie jest skompresowane i spogło- klawiszowe dysonanse, niepokój i melan- Martwa natura sowane, ale także naturalne i pełne. Poza cholię, które najlepiej wyraża właśnie dys- z Karmazynowym Królem Jansenem, warto wspomnieć o Johnie kretna elektronika. Wcześniej Sylvian zaprosił Frippa, teraz Taylorze (fortepian) i Melu Collinsie, zna- Brzmienie jest przestrzenne, ale znacz- Fripp zaprosił Sylviana. Z tej niezwykłej komitym saksofoniście, współpracującym nie bliższe. Można ze mnie szydzić, jeśli kooperacji dwóch światów powstały albu- z King Crimson, Clannad czy Richardem to nieprawda, ale od lat ulegam złudzeniu, my „First Day” i koncertowy „Damage”. Wrightem z Pink Floyd. Wszystko spowija że słyszę w tej rejestracji francuski zamek, Panowie odbyli trasę prawie po całym niewymuszona finezja, materializująca się w którym realizowano część nagrań. świecie (z towarzyszeniem m.in. Pata głównie pod postacią klawiszowych plam, Zresztą, nie tylko zamek, ale i Francję! Mastelotto i Treya Gunna, którzy póź- onirycznych gitar, na tle których Sylvian Otwarte przestrzenie z kojącym, połu- niej zasilili skład reaktywowanego King snuje swoje niepokojące opowieści. dniowym słońcem w tle. Crimson). Ze strony Frippa miała paść Nie jest to podręcznikowa produkcja To bez wątpienia najbardziej jasna płyta propozycja reaktywacji legendarnej gru- dla audiofila, jednak brzmi bardzo dobrze. Sylviana. Jasna, ale nie wesołkowata czy py z Davidem Sylvianem na wokalu. Ten Można ją czytać na wielu poziomach. głupkowata. jednak podobno zupełnie tego nie czuł. Oryginalne wydanie na CD, z 1986 Choć w odniesieniu do solowego Syl- O ile formuła kompromisu dwóch świa- roku, to nieco okrojona, ale bez wątpie- viana słowo „hit” brzmi absurdalnie, tów przyniosła ciekawy efekt, o tyle nasz nia starannie wyselekcjonowana