http://www.ms.ecclesia.org.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=159

UWAGA: wydawnictwo zlikwidowane w 2011 s.5-6 - o Jarocińskim

------

Dzięki ks. dr. Janowi Szychowskiemu, proboszczowi parafii , który w starych księgach parafialnych odnalazł historię Sławoszewa napisaną przez księdza proboszcza Maciąszkiewicza w roku 1864 (...), na wstępie czytamy, [że] akta parafii w Sławoszewie zachowały się od roku 1626, parafia jednak istniała od niepamiętnych czasów. Następnie powieść historyczna pod tytułem Matka i syn z wieku XIV daje nam pierwsze wiadomości [co do] powstania Sławoszewa. W końcu legendy i podania ludowe uzupełniają całość historii. Jak wynika z powyższego, dzieje Sławoszewa nie [są] fantazją (...). Opisane fakty z małym uchybieniem są prawdziwe, dla których zebrał swój trud paroletni i poświęcił swą pracę.

Leon Kotarski

Sławoszew, w grudniu 1953 roku Rozdział I Na początku XIV wieku obecne tereny Sławoszewa przeważnie pokryte były lasami. Gdzie okiem sięgnąłeś – lasy i lasy, pomiędzy którymi gdzieniegdzie spotkałeś osiedle ludzkie. Dzikie zwierzęta gospodarowały się po swojemu. W gałęziach drzew gnieździły się przeróżne ptaki, wyśpiewując swe treny na chwałę Bożą. Na polanie lasu modrzewiowego mogłeś zobaczyć zapastników, dwóch jeleni, które wzmagały się w walce na swe śliczne rogi, nie ustępując jeden drugiemu aż do padnięcia. Innym razem przemknął się żółty lisek, niosąc w pysku swą ofiarę, kuropatwę lub młodego zajączka, zdążając do swych młodych. Najwięcej zręczności wykazywały rude wiewiórki, które w ucieczce przed ścigającym je sępem lub sokołem w szalonym pędzie skakały z drzewa na drzewo.

Bywały dni, że wicher urządzał swoje tańce na polanie leśnej, wówczas spędzał z polany ich mieszkańców w głąb lasu, a goniąc za nimi, łamał gałęzie, ścieląc chrustem i liśćmi ziemię leśną.

Lata przechodziły, a w okolicach, o których mówimy, żadnej zmiany nie było.

Niekiedy usłyszałeś głos trąbki myśliwskiej, która długo i przeciągle odbijała się echem wśród kniei leśnej. To rycerstwo polskie i szlachta robili sobie przyjemność, urządzając polowanie w mało zaludnionych okolicach obecnego Sławoszewa.

W owych czasach żył książę Jan Sławoszewski, ulubiony rycerz na dworze króla polskiego Władysława Warneńczyka, dowódca sześciu chorągwi, nieustraszony żołnierz w największych bojach. Oceniając zasługi

1 rycerza księcia Jana Sławoszewskiego, król (...) Władysław (...) w roku 1430 darował mu na własność opisane wyżej posiadłości z wyjątkiem Mazewa, który już istniał. Istniejąca wówczas wieś Białogóry włączona została do dóbr księcia Jana Sławoszewskiego.

Po otrzymaniu miejscowości książę dał jej nazwę Sławoszew.

Sześć chorągwi wojska, którym dowodził, książę zabiera i pewnego ranka na czele wojska (...) wkracza w darowane mu dobra.

Książę po rozpoznaniu swych terenów na końcu korytarza do wielkiej polany postanowił przy pomocy wojska pobudować osiedle. Osiedle z zamkiem powstało na wielkiej polanie lasu modrzewiowego. Korytarz pozostał do wjazdu [do] zabudowań gospodarczych, stąd powstała nazwa Koryta. Opodal od Koryt książę urządził w środku lasu garbarnię skór (przy wojsku skóry były niezbędne) (...) kazał wyprawiać je w swoich dobrach. W miejscu garbarni powstał obecny Garbalin.

Książę Jan Sławoszewski po pobudowaniu osiedli sprowadza żonę Zuzannę z domu Roztworowskich i wraz z [nią] i nieletnim synem Aleksandrem, w otoczeniu wojska i służby dworskiej zamieszkał w Sławoszewie. Księżna Zuzanna w jednej z komnat urządza kaplicę domową. Sprowadza sobie spowiednika domowego, ks. Piotra Walewskiego, i prowadzi życie bogobojne. Książę przy pomocy służby oraz swego wojska uprawia coraz to większe kawały ziemi, napełniając dostatkiem budynki nowo powstałego folwarku. (...) Jest dobrym gospodarzem, jest również dobrym synem Ojczyzny. Ile razy Ojczyzna w potrzebie, na czele swego wojska wyrusza w krwawe boje. Częste wyprawy wojenne odrywają księcia od zajęć domowych. W czasie jego nieobecności zastępuje go jego wierna żona Zuzanna, powszechnie zwana od służby dworskiej aniołem dobroci. Ostatnią wyprawę książę Jan Sławoszewski przedsięwziął w roku 1434, w której to wyprawie zginął naczelny wódz wojsk tureckich. Książę jeszcze większą okrywa się sławą w otoczeniu rycerstwa polskiego. Lecz chytre Turki znaleźli zdrajców w rycerstwie polskim, którzy za pieniądze tureckie na zjeździe rycerskim w Krakowie w roku 1435 zamordowali księcia Jana Sławoszewskiego.

Rozdział II Książę Jan Sławoszewski osierocił żonę Zuzannę i młodego księcia Aleksandra.

Wieść o śmierci księcia zrobiła wielkie wrażenie w całym kraju. Księżna Zuzanna z trudem przebolała żałobę męża, w której poświęciła się pozostać przez całe życie. Pocieszał ją w tym wielkim smutku ks. Piotr Walewski, szukając dla niej ukojenia w modlitwie, oraz wielki przyjaciel jej męża, książę Sapieha, który młodego księcia Aleksandra ćwiczy we władaniu szablą, a następnie pasuje go na rycerza i oddaje mu dowództwo nad opuszczonymi przez ojca chorągwiami.

Księżna Zuzanna widzi w swoim synu gorliwego Polaka brzydzącego się zdrajcami Ojczyzny. Młody książę, ile razy Ojczyzna w potrzebie, wyrusza z wojskiem w krwawe boje, spełniając obowiązek wobec państwa.

Jest bardzo uprzejmy wobec rycerzy starszych wiekiem, a dla wojska okazuje się prawdziwym opiekunem i troskliwym ojcem. Przez co staje się sławnym i mile widzianym w otoczeniu książąt i rycerzy polskich. W czasie swych wędrówek po kraju książę Aleksander zapoznaje księżniczkę Teresę Tarnowską, która mieszkała za Warszawą, po dłuższej znajomości z nią prosi o jej rękę. Nie wiedział książę (...), że w tej samej dziewczynie kocha się hrabia Jerzy Siedlecki, bliski [jego] sąsiad (...). Po uzyskaniu zgody ze strony księżny Zuzanny na związek małżeński Aleksander z księżniczką Teresą ustalili termin swojego ślubu i zaczęli czynić przygotowania, ażeby uroczystość zaślubin wypadła jak najokazalej.

Nagle straszna wiadomość wstrząsnęła mieszkańcami dworu sławoszewskiego. Hrabia Jerzy Siedlecki, pędzony żądzą zemsty, wzywa księcia Aleksandra na pojedynek ku wielkiemu zdziwieniu rycerzy polskich, którzy wprost nie zezwalają, aby książę pojedynkował się z hrabią, ponieważ prawo rycerskie tego zabrania.

2

Ubliża to herbom książąt polskich. Mimo to książę Aleksander czuje się tak obrażony na hrabiego Siedleckiego, że pojedynek przyjmuje. Uprzedził jednak, że do pojedynku przystąpi jedynie konnego.

Książę Aleksander wyznaczył termin pojedynku – obrał miejsce na polanie lasu w swoich dobrach, blisko kilometr od swojego zamku.

W roku 1445 w wyznaczonym dniu stanęli naprzeciw siebie książę Aleksander Sławoszewski i hrabia Jerzy Siedlecki. Po stronie księcia sekundator książę Ostrowski, po stronie hrabiego – hrabia Bęckiewicz oraz doktor Radkiewicz. Po ustawieniu się do pojedynku doktor Radkiewicz starał się odwieść hrabiego od pojedynku, przeprosić księcia Aleksandra i w zgodzie rozjechać się do domu. Lecz zawziętość hrabiego nie miała granic. Na podany znak w szalonym pędzie ruszyli do ataku – osadziwszy konie, książę Aleksander i hrabia Siedlecki skrzyżowali szable. Książę sprawnie odbił trzy ciosy zadane przez hrabiego Siedleckiego. Na sygnał dany do nowego ataku podczas zwrócenia koni hrabia Siedlecki, niepewny zwycięstwa, w drugim ataku zdradziecko pchnął księcia Aleksandra szablą w pierś. Książę zbroczony krwią upadł na ziemię. Doktor Radkiewicz po zbadaniu księcia stwierdził zgon na skutek rany zadanej w serce. Sekundatorzy za nieprzepisowe prowadzenie pojedynku starają się zatrzymać hrabiego i postawić go przed sąd rycerski, lecz hrabia Siedlecki zbiegł w głąb lasu, a (...) wkrótce uciekł za granicę. Księżniczka Teresa dowiaduje się o tym i nie może sobie tego darować, tłumacząc sobie, że to ona właśnie jest przyczyną śmierci księcia Aleksandra. W nieutulonym żalu poświęca się na służbę Bożą w jednym z klasztorów zakonnych. Po paru latach w młodym wieku (...) umiera jako siostra zakonna.

Rozdział III Księżna Zuzanna traci w roku 1435 męża. Może nie przebolała statecznego i mądrego męża, a serce jej przebił nowy miecz boleści – w roku 1445 ginie w pojedynku jej syn jedyny, pociecha starości. Co jej, księżnie, po wielkich dobrach, nie mając nikogo z najbliższych? Cóż jej po życiu? (...). Rozpacz ją obejmuje. Nie pomaga perswadowanie ks. Piotra Walewskiego, upada na zdrowiu, oczy księżny nie zasychają od łez, nie obchodzi ją (...) gospodarstwo. Całymi dniami (...) klęczy w kaplicy, mało przyjmuje posiłku, lecz codziennie posila ją ks. Walewski Komunią św. i w każdej Mszy św. prosi o ratunek dla księżnej.

Gospodarstwo prowadzi administrator. Wojsko rozpuszczono do domu. Służba z lękiem śledzi upadek zdrowia księżnej Zuzanny. I zdawało się, że anioł śmierci rozpostarł swoje skrzydła nad trzecią ofiarą książąt Sławoszewskich, lecz stało się inaczej. W pewne popołudnie księżna jak zwykle klęczała przy modlitwie i zdawało się księżnej, że ogarnia ją sen czy omdlenie. Wówczas zbliża się do niej Niewiasta: „Przestań, księżno, płakać” – rzekła Biała Pani. Kładzie jej na ramię rękę i przemawia doń głosem słodkim, do śpiewu anielskiego podobnym. „Pozbyłaś się męża i syna, bo Bóg tak chciał – nie sprzeciwiaj się woli Jego. W miejscu śmierci syna pobuduj kościół. Uczcisz pamięć drogich ci osób i przysporzysz chwały Bożej”.

Sen czy widzenie zginęło. Księżna wstaje z klęczek zdrowa, trzeźwa i lekka. Prędko dzieli się nadprzyrodzonym zjawiskiem z ks. Walewskim i po krótkiej naradzie zwołuje służbę dworską, i padają pierwsze rozkazy. Część ludzi zabiera księżną, udając się z nią na polanę lasu, gdzie zginął syn Aleksander, część ludzi na czele ks. Walewskiego wysyła do Krakowa celem sprowadzenia majstrów. Pod okiem księżny uporządkowano plac, a następnie spuszczono dużo drzew i obciosano je z grubsza. Po paru tygodniach nadjechał ks. Walewski z majstrami i budowę kościoła rozpoczęto w pełni.

Księżna Zuzanna podczas rozpoczętego dzieła budowy kościoła odczuwa brak gotówki, lecz bynajmniej się tym nie przejmuje. Odprzedaje dalszą posiadłość, za pieniądze otrzymane tą drogą prowadzi budowę kościoła. Radą i czynem służy jej ks. Piotr Walewski. By przyspieszyć budowę kościoła, nie żałuje pieniędzy. Prócz tego składa hojne ofiary na klasztory istniejące w kraju, a nawet i zagranicą. Całokształt kościoła i figury świętych wykonali majstrowie z Krakowa. Obraz Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny księżna prawdopodobnie dostała z zagranicznego klasztoru, a mianowicie z Włoch za hojną ofiarę, którą złożyła na

3 tamtejszy Kościół, czyli klasztor. Uzupełniając całość potrzeb kościelnych, księżna Zuzanna sprowadza trzy dzwony i zawiesza je w dzwonnicy kościelnej oraz sygnarek na wieży. Po wykończeniu domu mieszkalnego dla księżny oraz budynków dla służby kościelnej sprowadza się księżna obok kościoła. W roku 1451 zaprasza arcybiskupa z Gniezna, który wyświęca kościół i zatwierdza parafię w Sławoszewie, oraz mianuje proboszczem ks. Piotra Walewskiego.

Księżna Zuzanna ma zamiar w spokoju i ciszy dokończyć swój bogobojny żywot. Zły los prześladuje księżnę (...), złoczyńcy kradną sygnarek z wieży kościelnej. Ale niestrudzona księżna nie ustaje w zbożnej pracy, natychmiast wsiada do powozu i niezmordowanie szuka skradzionego sygnarka. Jeździ, szuka, dopytuje się, aż poznaje go po głosie gdzieś w okolicach Śląska. Odbiera go (...), po trzymiesięcznej podróży wraca do Sławoszewa i zawiesza go z powrotem na wieży kościelnej.

Księżna z olbrzymich posiadłości pozostawiła Sławoszew, Koryta, Garbalin. Czując swój bliski schyłek życia, przepisuje [je] bratankowi, księciu Piotrowi Grabskiemu. Ginącą zaś wieś Białogóry przepisuje na probostwo i stąd powstaje . Po załatwieniu wszystkich formalności księżna Zuzanna w spokoju i ciszy spędza ostatnie dni swego życia, przyjmując codziennie Komunię świętą. Ostatnią prośbę, którą miała do księcia Piotra Grabskiego – to troskliwa opieka nad kościołem. W roku 1465 księżna Zuzanna kończy swój bogobojny żywot przeplatany tylu cierpieniami. Zwłoki jej spoczęły w podziemiach kościoła obok zwłok męża i syna.

Rozdział IV Po śmierci księżnej Zuzanny Sławoszew w posiadaniu księstwa Grabskich przetrwał 289 lat. Do kościoła w Sławoszewie należało 30 wiosek, a mianowicie; Sławoszew, Miroszewice, Goszczynno, Koryta, Drzykozy, Zagróbki, Ziabokrzeki, Skrzynki, , Janice, Żelazna, Osędowice, Ogrodzona, Jarochów, Rzędków, , Garbalin, Sławęcin, Karkosy, Pociecha, Rudniki, Czubsk, Zieleniew, Dąbie...

Księstwo Grabscy gorliwie opiekowali się kościołem. W międzyczasie przebudowali budynki gospodarskie, tuż obok kościoła na starym miejscu została stodoła, zwana bazelia, oraz owczarnia i mieszkanie. W roku 1687 Jan Grabski zapisał testamentem 2000 złotych polskich na remont kościoła oraz na założenie ogrodu dla probostwa. W roku 1694 książę Jan Grabski przemalował kościół oraz podobiznę fundatorki z jej herbami rodowymi i zawiesza w kościele. W roku 1721 ukazała się sprawa sądowa, z której wiadomo, że Józef Grabski, podczaszy łęczycki, i Wawrzyniec Grabski, skarbnik – synowie lub wnuki Jana Grabskiego – prowadzą zaciętą walkę z ks. Witem Borkowskim na tle testamentu. Józef Grabski na polu podczas siejby uderzył księdza kamieniem. W roku 1724 ukazała się sprawa kościelna przeciwko Wawrzyńcowi Grabskiemu i jego żonie Irenie z Lubkowskich, z której wiadomo, że za zbrodnię popełnioną przy pobiciu księdza majątek Sławoszew obłożony został klątwą kościelną. Mimo tego w roku 1727 księstwo Grabscy zajęli ogród księdza. Podburzenie księstwa Grabskich wzrasta przeciwko księdzu, na tle którego Józef Stodulski, właściciel Goszczynna, zelżył księdza proboszcza. Na skutek niezgody księstwo Grabscy sprzedali w roku 1754 swe majątki. Nowy właściciel Wojciech Ostrowski z ks. Stanisławem Tuszyńskim prowadzą protest o grunta. Na skutek niezgody księża często się zmieniają.

W roku 1771 przychodzi ks. Leon Witwicki. W roku 1783 przychodzi ks. Ignacy Perkowski. Od roku 1790 do roku 1793 parafia jest bez księdza. Zastępują ojcowie bernardyni z Łęczycy i księża sąsiedzi. W roku 1793 przychodzi ks. Andrzej Osimiński, który przy sporach i kłótni z właścicielem Sławoszewa utrzymał się do 24 maja 1798 roku. Jesienią tego roku przyszedł ks. Wojciech Krupiński, regent kanonik jako komendarz dla zbadania sprawy kościelnej i wypływających stąd sporów (w zastępstwie Macieja Korszewskiego, dominikanina z Łowicza). 12 maja 1805 roku wychodzi. W roku 1806 przychodzi ks. Józef Gesse jako komendarz. Spoliczkowany do krwi na cmentarzu kościelnym tuż przy drzwiach do zakrystii przez właściciela Sławoszewa Franciszka Morzkowskiego z parafii wychodzi. 29 maja 1808 roku ukazała się odezwa pisana w klątwie kościelnej przez księdza arcybiskupa gnieźnieńskiego Raczyńskiego do ministra w Warszawie o tym, że dziedzic spoliczkował księdza do krwi na cmentarzu kościelnym. Od roku 1808 księdza w parafii nie było. 4

Zastępowali księża sąsiedzi i ojcowie bernardyni z Łęczycy. 20 lutego 1812 roku ukazał się wyrok Konsystorza Warszawskiego znoszący parafię w Sławoszewie.

Rozdział V Zacięta walka ówczesnych panów polskich z duchowieństwem trwająca 91 lat doprowadziła do zniesienia parafii. 15 wiosek z parafii Sławoszew przeniesiono do kościoła w Mazewie i tam założono parafię. Paramenty kościelne przewieziono do Mazewa. Największy i najmniejszy dzwon zabrano do Łowicza, średni pozostał na pamiątkę, pozostał też pamiątkowy sygnarek. Kościół zapieczętowano i zostawiono w spokoju. Pan Morzkowski, który najwięcej przyczynił się do zniesienia parafii, powinien czuć się szczęśliwy – nie potrzebował spłacać testamentu zapisanego kiedyś przez księcia Jana Grabskiego, ponieważ parafia przestała istnieć. Mieszkać powinien w spokoju, albowiem życzeniu jego stało się zadość. Niestety tego spokoju nie miał, trapiony wyrzutami sumienia spędzał noce bezsennie, często miewał straszne widziadła i z tego powodu, obawiając się o stan zdrowia, pośpiesznie ogłasza sprzedaż swych majątków. Lecz o dziwo nie może znaleźć nabywcy. Panowie majątku obłożonego klątwą kościelną boją się kupić. Pan Morzkowski zostawia w opiece swe majątki Jerzemu Maciejewskiemu, sąsiadowi z Miroszewic, i w 1815 roku wyjeżdża zagranicę, polecając mu sprzedaż, gdy znajdzie się nabywca.

Pan Maciejewski dobiera sobie administratora Augusta Jarocińskiego, który po rozpoznaniu się w onych majątkach kilkakrotnie nasuwa myśl rozebrania kościoła. Zawsze jednak został zgromiony. Kuszony dużą ilością kościelnego drzewa podczas nieobecności pana Maciejewskiego, który wyjechał w okresie przedwielkanocnym do Warszawy w celu odprawienia rekolekcji, wykorzystał ten moment administrator Jarociński, zebrał majstrów i kościół zaczął rozbierać. Było to w roku 1841. Po zdjęciu dachu zakładano woły – linami i łańcuchami ściany kościoła rozrywano w haniebny sposób. Z żalem przyglądali się ludzie tej wstrętnej robocie, a kobiety głośnym lamentem chciały wzruszyć kamienne serce Jarocińskiego. Załamując ręce, klękały przed nim, gdy przejeżdżał konno, zobaczyć jak robota przebiega. Nawet starcy i dzieci wtórowali kobietom, lecz nic to nie pomogło. Mężczyźni pędem biegli [to] w tę, to w tamtą stronę. Jeden ze służby folwarcznej, Paweł Długołęcki, pieszo poszedł z żalem do Warszawy, do pana Maciejewskiego zameldować, że mu kościół administrator rozbiera, w co nie chciał uwierzyć pan Maciejewski. Lecz gdy zobaczył łzy w oczach Długołęckiego, natychmiast wsiadł do powozu i co koniom sił starcza, jedzie. Po czterech dniach przyjeżdża, niestety za późno. Zastał tylko stos drzewa z rozebranego kościoła i administratora uprzątającego drzewo. Sam wziął się do roboty, ponieważ większość służby nie chciała pracować przy rozbiórce kościoła, za co ich natychmiast administrator z majątku wypędził. Pan Maciejewski stanął obok ruin kościoła, zawołał do siebie Jarocińskiego i powiedział: „Ty łajdaku, kto ci kazał kościół rozwalić, czy nie miałeś przy czym placków napiec na Wielkanoc?!” W przystępie strasznego gniewu uderzył go kilkakrotnie laską, lecz cóż to pomogło – kościoła nie było. Kościół 29 lat stał zapieczętowany, w końcu przez złego człowieka rozwalony.

Rozdział VI Obraz Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny z wielkiego ołtarza na czas rozbiórki kościoła przeniesiono do spichrza dworskiego. Figury świętych złożono w jeden stos, następnie włożono na wóz drabiniasty i zawieziono również do spichrza, gdzie je zdjęto i rzucono bezładnie. Z kościelnego drzewa w pierwszym rzędzie pan Jerzy Maciejewski kazał pobudować kościółek w miejscu kościoła, na pamiątkę, który w roku 1841 wykończono i obraz z powrotem ze spichrza przeniesiono oraz niektóre z figur świętych.

Z reszty drzewa pan administrator Jarociński wybudować kazał spichlerz w Sławoszewie i dużą stodołę w Garbalinie. Jerzy Maciejewski w wielu wypadkach nie mógł się pogodzić z administratorem i już po rozbiórce kościoła miał zamiar wydalić niewdzięcznego sługę, lecz Jarociński wyczuwa zamiary Maciejewskiego i mimo swej dumy przeprasza dziedzica, który zostawia go nadal, z warunkiem że nie będzie samowolnie ważnych rzeczy załatwiał. Mimo to administrator Jarociński nasuwa myśl dziedzicowi

5 założenia ogrodu w miejscu grzebalnego cmentarza. Nie chce o tym słuchać Maciejewski i nie chce mówić o tym z Jarocińskim. Mówi: tutaj ludzie odnawiają groby, aby uczcić pamięć zmarłych, a ty, łajdaku, byś zniszczył to miejsce święte. Jakby na złość administratorowi pan Maciejewski w roku 1841 na dzień Wszystkich Świętych zaprosił ojca bernardyna z Łęczycy, który odprawił w kościółku sławoszewskim nabożeństwo żałobne z procesją na grzebalny cmentarz z udziałem bardzo [wielu] ludzi. Wzniosłe kazanie na grobowcu księdza Jana Zięby wygłosił ojciec bernardyn na temat zawziętości szlachty polskiej, skutki której dały straszny obraz zniesienia parafii, a jeszcze straszniejszy rozebrania [kościoła] przez niewdzięcznika Augusta Jarocińskiego (...) – Lecz ręka Boża dosięgnie go – zakończył swe kazanie ojciec zakonny (...).

I tutaj zaczęły się dni udręki dla Augustyna Jarocińskiego. Po roku (...) w nowo wybudowany spichrz podczas gwałtownej burzy uderzył piorun, budynek spłonął doszczętnie oraz figury, które tam były złożone. Po spichrzu z drzewa kościelnego został popiół. Przy spichrzu spaliło się resztę budynków. Ludzie się zbiegli, ale Jarociński nie dał ratować. Mówił: jak się pali, niechaj się pali, na to jest ubezpieczone. Po pożarze administrator pędzony żądzą olbrzymiej fajerkasy szuka sobie fałszywych świadków, aby pod przysięgą zeznali, że się spaliło dużo rzeczy, których w Sławoszewie w ogóle nie było. I znalazł wśród swej służby. Paweł Grzelas i Dominik Radłowski zgodzili się świadczyć, a August Jarociński wołał do nich: mówcie, że to się spaliło, tamto się spaliło, a dokąd będziecie żyli, będzie wam dobrze. Świadkowie złożyli przysięgę z ręką na krzyżu pod dyktandem Jarocińskiego. Niestety administrator tej olbrzymiej fajerkasy nie otrzymał, albowiem Jerzy Maciejewski po przysiędze fałszywych świadków wypędził administratora. Świadkowie pozostali i co się okazało – jeden z nich po roku (...) wysechł, sczerniał i zmarł, drugi zaś żył półtora roku i zmarł. Sprawdziły się słowa Jarocińskiego, kiedy powiedział: „Dokąd będziecie żyć, dobrze wam będzie”.

A co zrobi administrator Jarociński? Wędruje od majątku do majątku, szukając posady. Niestety, mimo że przedstawia się jako dobry gospodarz, posady znaleźć nie może. Dwa lata goni za upragnioną pracą. W międzyczasie wydziera odzież, widząc grozę swej przyszłości, rozum go odchodzi, noce spędza bezsennie i upada na zdrowiu. Wreszcie przychodzi dzień, że kończy swe życie pod jednym z parkanów dworskich w okolicach Poznania. W nędznej trumnie jak żebrak [jest] pochowany na najbliższym cmentarzu. Samotny grób Augusta Jarocińskiego odwiedzają tylko ptaki i motyle. Oto obraz [człowieka], który występował przeciw wyrokom Bożym.

Rozdział VII Wyżej opisane wypadki nie odstraszają wspaniale myślącego pana Korneliusza Wilczkowskiego, powszechnie zwanego panem Kornelim, który kupuje Sławoszew, Koryta i Garbalin. W roku 1851 – a zapoznawszy się z historią Sławoszewa – wszczął starania o wznowienie parafii. W tym celu udaje się do Warszawy, następnie do Gniezna i znowu do Warszawy, aż w końcu otrzymuje upragnione zezwolenie po rocznych staraniach na budowę kościoła. Sprowadza materiał, cegłę, wapno oraz z lasu zwozi drzewo i zaczyna szukać majstrów. Jedzie do Łowicza w sprawie dzwonów, na zabranie których również otrzymuje zezwolenie. Pan Korneli Wilczkowski uważa, że przy budowie kościoła niezbędny jest ksiądz i w tym celu udaje się do Warszawy, aby mu nadano księdza, tymczasem stało się nieszczęście. Korneliusz Wilczkowski w Warszawie umiera nagle. Ze śmiercią Korneliusza umarły nadzieje wznowienia parafii. Ten wypadek miał miejsce w roku 1856. O tym wszystkim ludzie pogadali jeden z drugim, że pan Korneli został otruty przez złych ludzi, którym zależało, aby w Sławoszewie kościoła nie było.

W roku 1858 Sławoszew, Koryta i Garbalin kupił po dwuletniej przedtem dzierżawie młody dziedzic Mateusz Mszczunowski, żona jego Anna z domu Byszewska, z młodym synem Stanisławem. Pan był dobry, nie stronił od chłopów, a nawet trzymał do chrztu chłopskie dziecko, założył w swoim pokoju szkołę i uczył chłopskie dzieci. (...) On właśnie z budulca na kościół pobudował pałac, który w roku 1864 wyświęcił ks. Maciąskiewicz z Mazewa. Ażeby miał Mszczunowski czyste sumienie, sprawił boczny ołtarz do kościoła w Mazewie (Pan Jezus 6

Ukrzyżowany – po stronie ambony). Jednak potem prędko Mszczunowscy poumierali, nie cieszyli się pokojami nowego pałacu długo. Wyrokiem Opatrzności Mateusz Mszczunowski zmarł w roku 1866, w dwa lata po wyświęcaniu pałacu, a żona jego zmarła w roku 1867 – jaka była przyczyna śmierci państwa Mszczunowskich, nie wiadomo, umarli na jedną chorobę – oboje strasznie popuchli przed śmiercią. Anna Mszczunowaka uchodziła za piękność okoliczną i na ogół słynęła z dobroci. Wiedząc, że z choroby się nie wyleczy, a czując się coraz gorzej, kazała zaprząc konie do powozu w piękny dzień przed żniwami i podtrzymywana przez pokojówki objechała wolno dobra sławoszewskie, patrząc z żalem na piękny Boży świat (...) To była jej ostatnia przejażdżka, czyli spacer pożegnalny tego świata.

Po śmierci rodziców majątek objął syn, Stanisław Mszczunowski. Młodociany smarkacz, jak się wyraził o nim ks. Maciąskiewicz w swej historii, który zakochał się w Irenie Garbowskiej, córce daszyńskiego dziedzica i którą poślubił. Prowadził życie hulaszcze, rzucał pieniędzmi na prawo i lewo. Po pięciu latach swego gospodarowania wszystkie trzy majątki, to jest Sławoszew, Koryta i Garbalin, Żydzi wystawili na licytację. A pan Stasiu Mszczunowski z głodu i nędzy umiera w jednym z warszawskich hoteli pod schodami pokoju [?]. Żona jego Irena wyjeżdża za granicę do Kijowa. W roli nauczycielki zarabia na chleb dla siebie i dziecka. Prędko przeminęli państwo Mszczunowscy w Sławoszewie. Ludzie tylko pogadali sobie o marnotrawnym Stasiu, jak był powszechnie zwany, i o tym, że starzy Mszczunowscy byli zawiązani jakąś przysięgą, czy dlatego, że z budulca nagromadzonego na kościół pobudowali pałac, a prawdopodobnie przysięgali rodzinie Kornelego Wilczewskiego, że z budulca postawią kościół (...).

W roku 1867, w wigilię Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, Józef Nerga, mieszkaniec Goszczynna, wyszedł wieczorem i zobaczył w powietrzu białą chorągiew z obrazem Matki Bożej, która płynęła w powietrzu od strony południowej, a nad kościółkiem w Sławoszewie opuściła się i zginęła. Powyższe Józef zeznał pod przysięgą w kościele. Zjawisko nadprzyrodzone widział w młodym wieku swego życia, a do późnej starości wspominał corocznie o tym i miejsce to uważał za cudowne, przekazując to swym dzieciom, a polecając uczęszczanie do kościółka w Sławoszewie.

Rozdział VIII W roku 1873 Sławoszew, Koryta i Garbalin [wykupił] z rąk żydowskich drogą licytacji August Szlochsser, właściciel fabryki w Ozorkowie. Z powodu iż syn jego Henryk był jeszcze młody, nabyte majątki wypuścił w dzierżawę panu Rudolfowi Sztechmanowi, przy którym jako wychowanka była młoda dziewczyna Charlota, rodem z Berlina. Po 33 latach życzeniu Augusta Jarocińskiego, choć go na świecie nie było, stało się zadość. Na miejscu cmentarza w Sławoszewie (grzebalnego), na którym 73 lata nie chowano ludzi, groby się zrównały z ziemią, nikt ich nie odnawiał, krzyże nagrobkowe już też pospadały i pogniły. Rudolf Sztechman postanowił założyć ogród za zgodą Augusta Szlochssera – ogród założono. Splantowano szczątki grobowców, wyjęto z nich kości, podczas kopania dołków pod drzewka wszystkie znalezione kości zbierano i składano obok kościółka. W pamiętnym roku 1885 został zaproszony do Sławoszewa jego ekscelencja abp Wincenty Popiel, metropolita warszawski, który po uroczystej Mszy św., którą odprawił w kościółku nad mogiłą świeżo wykopaną, obok kościółka powiedział wzniosłe kazanie, a biorąc kości ludzkie w swe ręce, pokazywał je ludziom, mówiąc: „Poznajcie, może to głowa dziada lub pradziada? Widzicie, do czego doprowadziła ludzka mściwość – kościom zmarłych nie daje się spokoju”. Następnie wszedł po drabinie do dzwonu, a zobaczywszy go, powiedział: „Szanujcie tę waszą pamiątkę, albowiem ona doczekała się jeszcze sukienki”. W roku 1895 Henryk Szlochsser ożenił się, czyli zaślubił młodą dziewczynę Charlotę, która przebywała u Rudolfa Sztechmana. W roku 1896 Sztechman obsuperował [?] gospodarzy, kończąc wreszcie uciążliwą przejażdżkę do działków ziemi porozrzucanej do granicy walewskiej, tak zwane rólki. W roku 1897 pobudowano obecną wieś Sławoszew.

W roku 1900 Henryk Szlochsser objął swoje majątki, a tym samym i opiekę nad kościółkiem. Mimo że Niemcy ukochali ten stary zabytek, dokupują zniszczone rzeczy do kościółka. Pani Charlota dba o to, ażeby w dzwon dzwoniono każdemu mieszkańcowi na wypadek jego śmierci. W roku 1908 staraniem ks. Donata Lenarta 7 odprawiony został pierwszy odpust w Sławoszewie po 96 latach od skasowania parafii. Częściowo słowa abp. Wincentego Popiela, metropolity warszawskiego, już się spełniły, które powiedział podczas chowania kości wyjętych ze starego cmentarza. W roku 1913 Henryk Szlochsser kazał przelać własnym kosztem potłuczony dzwon. W roku 1916 ukrywa go przed Niemcami podczas pierwszej wojny światowej. W roku 1919 dzwon z powrotem zawieszono i z tej racji ks. Józef Madaliński odprawił uroczystą Mszę św., a ks. Stefan Okraszewski z Siedlca wygłosił kazanie w drugie święto Wielkanocy. W roku 1921 zgłasza się sukcesor po Stanisławie Mszczunowskim, syn jego czy wnuk, [i] prawuje [się o] utracone majątki. Przynęcony dużą spłatą godzi się na wzięcie pieniędzy. W roku 1927 w lutym ks. bp Wincenty Tymieniecki przysyła delegację w celu zbadania i wznowienia parafii w Sławoszewie.

Mateusz Wieszczycki i ks. Ksawery Wiśniewski plany te krzyżują, a mianowicie Wieszczycki ofiarował plac pod kościół w Daszynie oraz 40 000 cegły i 40 000 złotych. Na początek chciał zabrać kościółek ze Sławoszewa razem z dzwonem, na co Henryk Szlochsser w porozumieniu z gospodarzami kategorycznie zabronili takich rzeczy robić. Wobec tego pan Wieszczycki swą ofiarę rozłożył na lat 40 i na tym pozostało. Jesienią tego roku państwo Szlochsserowie wydają córkę za Jana Linowskiego z Miroszewic – uroczystość zaślubin odbyła się w miejscowym kościółku. Związek małżeński błogosławił ojciec zakonny z Łęczycy w asyście ks. Ksawerego Wiśniewskiego z Mazewa.

Rozdział IX W powyższych rozdziałach dowiedzieliśmy się początkowych dziejów Sławoszewa. O rozległych dobrach książąt sławoszewskich, tragicznych wypadkach ojca i syna, kolejnego przejścia majątków z rąk do rąk, smutnych faktów zniesienia parafii (...). W przedostatnim rozdziale pomówimy o rzeczach, które zostały pamiątką bądź nie było miejsca na szersze omówienie tych rzeczy. A mianowicie obraz w ołtarzu pochodzi z XIII wieku, jest bardzo stary. W czasie rozebrania [kościoła] znajdował się w dworskim spichrzu i tam przechodził dziwne przemiany. Cały czas obraz był widoczny jak za mgłą, a twarz obrazu była pokryta kroplami rosy, cały obraz zdawało się, że jest pod grubą warstwą kurzu. Gosposia dworska Małgorzata Kluczyńska kilkakrotnie na dzień obcierała obraz czystą szmatą, jednak to nie dało skutku. Dopiero z chwilą umieszczenia w kościółku odzyskał normalny widok, w którym widzimy go do dnia dzisiejszego. Godne uwagi, że obraz się nie niszczy – czy malarz, malując go, użył tak trwałych farb, że nie szkodzi im ani okres czasu, ani atmosfera powietrza? Do starego kościoła napływały liczne pielgrzymki, uważając to miejsce za cudowne według legendy, że tutaj Matka Boża objawiła się w lesie. Za wielkim ołtarzem było przejście, gdzie ludzie na kolanach przychodzili na ofiarę. Zwyczaj ten się zachował jeszcze w pierwszych latach odpustu w Sławoszewie.

W roku 1933 z dwuletniej tacy odpustowej i kwiatka [?] sprawiono fisharmonię. Był zamiar przybudować zakrystię przy kościółku. Druga wojna światowa 1939 roku skrzyżowała wszystkie plany. Sygnarek Henryk Szlochsser zdążył ukryć, a pamiątkowy dzwon banda hitlerowska zrabowała w roku 1943. Fisharmonia po ucieczce niemieckiej zginęła bez wieści w 1945 roku.

Rozdział X Od chwili zniesienia parafii w Sławoszewie ślady po niej nie zaginęły, od czasu do czasu olbrzymie tłumy ludzi gromadzą się tutaj, aby kornie schylić swe głowy w miejscu, gdzie ongiś stał kościół parafialny i [przed cudownym obrazem] jak legenda głosi (...), mimo że przez duchowieństwo nie został ogłoszony jako cudowny, ponieważ oficjalnego cudu tutaj nie notowano. Jednak szczere modlitwy przed obrazem były i są bardzo skuteczne, o czym świadczy fakt z niedawnej przeszłości. A mianowicie w roku 1952 od połowy czerwca zapanowała straszna posucha, wody w studniach brakowało ludziom. W Wigilię Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w kościółku sławoszewskim odprawiona została błagalna Msza św. o deszcz i to samo powtórzyło się w dzień odpustu w Sławoszewie 15 sierpnia. Zaraz po nieszporach zaczął deszcz padać i padał często do końca roku 1952.

8

W latach spokojnych od wojen kościółek sławoszewski odwiedzali księża biskupi, gdy byli w parafii mazewskiej. W roku 1885 abp Wincenty Popiel, metropolita warszawski, chował kości wyjęte z cmentarza podczas zakładania ogrodu. Należy dodać, że w pierwszych latach założenia ogrodu drzewo nie owocowało, natomiast gdy zaczęło owocować, owoc jego był niesmaczny do jedzenia, ponieważ miał zapach zmarłego człowieka. Ziemniaki pomiędzy drzewami, które urosły, miały kształt trupich głów oraz niekształtnych dzieci o tym samym zapachu co owoc. W roku 1924 biskup łódzki Wincenty Tymieniecki specjalnie przyjechał na odpust. A w 1928, przejeżdżając z Mazewa do Siedlca, wstąpił na majowe nabożeństwo do kościółka w Sławoszewie. W roku 1939 bp Włodzimierz Jasiński, ordynariusz łódzki, przejeżdżając z Mazewa do Siedlca, wstąpił zwiedzić kościółek w Sławoszewie, o którym tyle słyszał, jak sam powiedział.

Zakończenie Na podanych w słowie wstępnym źródłach czytaliście streszczenie faktów nader bolesnych w dziejach Sławoszewa. Uwidocznieni zostali ludzie godni szacunku. Uwidocznieni zostali również ludzie wyzuci z sumienia, których – jak słyszeliście – szybko dosięgła ręka Opatrzności Bożej. Kończąc swoje pismo, mam jedną prośbę – czytając powyższe historie, może zauważycie błędy w niektórych rozdziałach lub też złe ułożenie zdań. Proszę wybaczyć, albowiem nie pisał tego człowiek, który kończył uniwersytety czy inne wyższe szkoły, ale pisał prosty chłop spod słomianej strzechy, który skończył 4 oddziały szkoły powszechnej.

Leon Kotarski

Do druku podała Ewa Czumakow

______

Maszynopis (dotąd niepublikowany) jest własnością p. Kazimierza Kotarskiego ze Sławoszewa. W tekście zmodernizowano ortografię i interpunkcję, pozostawiając charakterystyczne cechy językowe autora. Zaznaczono niewielkie opuszczenia tekstu, podobnie jak nieliczne niezbędne uzupełnienia tekstu. Tytuł pochodzi od redakcji

MŚ. – E. C.

9