Płyty

Sting i 10 płyt, które warto mieć w kolekcji. 78 Hi•Fi i Muzyka 7-8/19 Płyty

Stinga zna cały świat. onad 40 lat aktywnej działalno- Punkowa ekspresja, młodzieńczy bunt, ści estradowo-studyjnej to długi ale też godna uznania sprawność tech- Wśród melomanów czas i trudno go skondensować niczna. Album nie był eksperymentem ani znajdzie się w krótkim artykule. A gdy dodamy do tego, też konformistycznym odbiciem trendów. że grywał także w filmach, uzyskamy Zespół brzmi naturalnie i nie zamyka się sporo krytyków, materiał na ciekawą książkę. Zresztą, nie- w jednym gatunku. Skład: Gordon Sumner zarzucających jedna już o nim powstała i zapewne niejed- (gitara basowa, wokal), Stewart Copeland na jeszcze powstanie. (perkusja) i Andy Summers (gitary) powstał muzykowi Pominiemy zatem opowieści o tan- zaledwie rok wcześniej, ale od pierwszych zbyt chwiejny rozkrok trycznym seksie, uprawianym przez chwil miał wiele do powiedzenia. Obok gwiazdora, posiadłościach na całym punkrockowych wątków odnajdziemy tu pomiędzy światem świecie, gromadce dzieci, szczęśliwym interesujące wycieczki w kierunku szcze- popu i jazzu. małżeństwie z Trudie Styler, setkach ko- rego, zdyscyplinowanego pod względem operacji z największymi muzykami pulsu reggae. Jest też trochę tradycyjnego Sporo w tym racji, tego świata czy niedawnych wygłupach radiowego rocka; słychać subtelne nawią- ale – z drugiej strony – z Shaggym i zamiłowaniu do chian- zania do klasyki gatunku. Panowie musieli Gordonowi Sumnerowi zdarzyło się tworzyć rzeczy naprawdę wybitne. Ani popowe, ani jazzowe. Po prostu Stingowe.

Michał Dziadosz

ti, które przekłada się na prowadzenie lubić zarówno groove Rolling Stones, jak własnej winnicy. Wskażemy za to dzie- i melodie The Beatles. sięć płyt, które powinny się znaleźć Na krążku nie brakuje hitów. Od w kolekcji każdego miłośnika współcze- „Can’t stand losing you”, przez „So lone- snej muzyki rozrywkowej. Kolejność nie ly”, na największym – „Roxanne” – koń- ma znaczenia rankingowego. Będzie- cząc. Reszta utworów to też żadne wypeł- my szli latami kariery, nie zapominając niacze. Właściwie niemal każdy mógłby o macierzystym zespole muzyka – The być przebojem. Police. The Police Outlandos D’Amour (1978) „Outlandos D’Amour” to płytowy de- biut The Police. Dziwny tytuł. Słowo „outlandos” nie istnieje chyba w żadnym języku. To hybryda angielskiego „outlan- der” i hiszpańskiej końcówki rzeczow- nika liczby mnogiej. Druga część frazy pochodzi z języka francuskiego. Można się więc pokusić o tłumaczenie „Wyrzut- ki miłości” lub „Autsajderzy miłości”. A muzycznie?

Hi•Fi i Muzyka 7-8/19 79 Płyty

Album niemal od razu pokrył się pla- The Police Synchronicity tyną, a spora część świata właśnie wtedy (1983) usłyszała o Policjantach. Warto również Bez wątpienia najlepsza płyta The Po- zaznaczyć, że brzmienie płyty jest dość lice. Po bardzo udanych krążkach „Zen- higieniczne. Może, w porównaniu z tym, yatta Mondatta” (1980) i „Ghost in the co Sting robił później, nieco surowe, ale Machine” (1981) zespół zaskoczył świat z pewnością poukładane i czytelne. Dla- swą wiekopomną produkcją. tego nie bójmy się umieścić tej płyty w ko- „Synchronicity” to nie tylko esen- lekcji. Sprzęt nie powinien się zniszczyć. cja najlepszych brzmień roku 1983, ale również boczna gałąź ewolucji tamtego The Police Reggatta okresu. Członkowie The Police trochę de Blanc (1979) korzystają ze stylistyki new romantic „Reggatta de Blanc” – kolejny tytuł, oraz innych popularnych wówczas tren- który przemawia do wyobraźni. Do tego dów, przede wszystkim jednak ostatecz- mroczna okładka i lep na fanów gotowy. nie definiują swój niepowtarzalny styl. albumami. Wiemy to i sami tak słucha- my. Gdyby jednak ktoś chciał wybrać najlepszą kompilację zespołu, najgoręcej polecamy właśnie tę z roku 1992. Kom- plet największych hitów dla tych, którzy chcą zacząć bardziej ogólnie. Dla słu- chaczy zbyt młodych, by mogli sobie od razu pozwolić na całą dyskografię, albo zbyt leciwych, by mieli czas i cierpliwość na analityczne zagłębianie się w szcze- góły. Tym w wieku średnim i z godnym portfelem polecamy wszystkie dziesięć albumów. Sting The Dream of the Blue Turtles (1985) Ale zawartość nie sprawia zawodu. Po- Tego nie da się pomylić z niczym innym W połowie lat 80. XX wieku panowie mimo ogromnego uroku debiutanckie- i nie chodzi jedynie o głos Stinga. Całe z The Police pokłócili się definitywnie go krążka, „Reggatta…” przynosi dziki trio przemyślało każdy dźwiękowy detal i już nie mogli ze sobą grać. Szczególnie przeskok jakościowy. i słychać to w każdej sekundzie albumu. ostry konflikt powstał pomiędzy naszym Całość stanowi naturalną kontynuację Życie, młodość, energia, czyli wszystko, głównym bohaterem a perkusistą Ste- „Outlandos D’Amour”. Grupa się jednak co towarzyszyło zespołowi od debiutu, wartem Copelandem. Dwadzieścia lat wyraźnie rozgrzała i pędzi do przo- nadal tu jest, ale doszła jazzowa finezja później pogodzili się i ruszyli we wspól- du jak szalona. Wzrost popularności i jeszcze większa pewność siebie. Nie bra- ną trasę, ale dziś nie o tym. wywindował album na pierwsze miej- kuje dobrze użytych syntezatorów, two- Solowy debiut Gordona Sumnera to sce list przebojów w Wielkiej Brytanii. rzących ciekawą przestrzeń, ani oszczęd- mydło i powidło. Wprawdzie zarówno Ponownie przyniósł muzykom platy- nych sampli, dodających nowoczesności. „mydło”, jak i „powidło” są tu wysokiej nę, ale tym razem ich forma artystycz- Ambitną, a jednocześnie chwytli- jakości, ale trudno się połapać, o co cho- na zaczęła przebijać sufit. Tu już nie wą muzykę doceniła publiczność, za- dzi. Zasada „dla każdego coś miłego” ma mowy o zabawie kilkoma gatunka- pewniając płycie ośmiokrotną platynę. została wdrożona z żelazną konsekwen- mi. Wyraźnie bowiem można mówić Wśród melodyjnych i spójnych piosenek cją. Mamy więc wesołe reggae („Love is o bardzo konkretnym stylu The Police. bez wątpienia królują „Wrapped around the seventh wave”), amerykański pop To naprawdę niezwykłe, że tym trzem your finger” i „”. młodzieńcom udało się wypracować tak A co poza tym? Zwarte, piękne i szalo- spójne i charakterystyczne brzmienie ne, czasem również wesołe kompozycje. w tak krótkim czasie. „Tea in the Sahara” to bardzo klimatycz- Na płycie znajdziemy kilka hitów. ne, ambientowe reggae, a psychodelicz- Z tych najważniejszych należy wymie- ne „Mother” brzmi trochę jak żart z ów- nić: „The bed’s too big without you”, czesnego King Crimson. Ale jeśli nawet, „Message in a bottle” i „Walking on the to na pewno nie złośliwy. Wszak Andy moon”. �Utwory oplatające te trzy popu-popu- Summers nagrywał z Robertem Frippem, larne piosenki są czymś więcej niż ak- więc towarzystwo musiało się lubić. samitna podkładka dla luksusowego ze- garka. Wszystkie kompozycje są zgrabne The Police Greatest i wspaniale uzupełniają idealną całość. Hits (1992) Nie mieć tej płyty to wstyd. No chyba, że Po co komu „Greatest Hits”? Przecież ktoś nie lubi programowo. muzyki powinno się słuchać pełnymi

80 Hi•Fi i Muzyka 7-8/19 Płyty

Liryki są wypełnione metaforycznymi i symbolicznymi wspomnieniami z dzie- ciństwa. Ale album to nie tylko hołd dla rodzica. Dużo jest na nim miłości sensu largo. Miłości niekoniecznie spełnionej. Brzmieniowo są to ciągle lata 80., lecz uzupełnione o twórcze poszukiwania. Wszak rok 1991 przyniósł wiele nowych trendów i wcale nie było powiedziane, że w kolejnej dekadzie Gordon Sumner co- kolwiek zwojuje. Skład jest znacznie skromniejszy niż na poprzedniczce. Pod względem dobo- ru muzyków Sting działał trochę w krat- kę. Najpierw płyta w okrojonym gronie, później mnóstwo prestiżowych gości, a potem znowu band kameralny. Mimo że krążek „The Soul Cages” to raczej opcja okrojona, wyszło mu to na do- radiowy („If you love somebody set ktoś chciał od czegoś zacząć, a nie lubi bre. Od początku bowiem nie chodziło them free”), syntezatorową baśń („Rus- składanek, wybór właśnie tego albumu o szokowanie znakomitymi kolegami, sians”), Stinga przestrzennego („We będzie dobrym pomysłem. To wspania- ale o spójność i koncepcję. I właśnie work the black seam”), pop-jazz („Moon ła podróż przez różne brzmienia, ale w tym tkwi siła albumu. To najbardziej over Bourbon Street”)… Czyste�������������� szaleń- rdzeń pozostaje jednolity. Do tego ma- dojrzała i najlepiej spięta płyta artysty. stwo. Ale jeśli ktoś lubi różne przygody teriał świetnie brzmi i jest wspaniale Znajdziemy na niej takie cudeńka, jak w czasie jednej wycieczki, ta płyta będzie zagrany. „All this time”, „Mad about you”, „Saint idealna. Lista zaproszonych muzyków impo- Agnes and the burning train”, „Why Warto również wspomnieć, że grają nuje. Prócz tych, którzy dyżurowali na should I cry for you” czy hipnotycznie świetni muzycy. Na gitarze basowej (sic!) „Śnie o niebieskich żółwiach”, słyszymy piękny „When the Angels fall”. Darryl Jones, na perkusji Omar Hakim, tu Marka Knopflera z Dire Straits, Eri- a na saksofonie Branford Marsalis. Sting ca Claptona, Gila Evansa, Mino Cinelu, Sting Ten Summoner’s podobno zagrał tu tylko na kontrabasie. Manu Katche, a nawet… Andy Summer- Tales (1993) No i zaśpiewał. Doborowe towarzystwo, sa z The Police. Tej płyty słuchałem dwa razy w ży- dobra muzyka, ale od tej różnorodności Utwory tworzą wspaniałą, głównie re- ciu. To znaczy, nie dosłownie dwa, bo może się zakręcić w głowie. fleksyjną playlistę. Mamy tu takie perły w czasach liceum zdarłem ją doszczęt- jak „Fragile”, „” nie. Wówczas jednak nie dostrzegałem Sting Nothing czy „”. Sting wziął też znakomitej sekcji rytmicznej (Vinnie Like The Sun (1987) na warsztat klasyk Jimmiego Hendrik- Colaiuta!) i tysiąca niuansów. Liczyła się Kolejny solowy krążek Stinga to już sa „”. I nie dość, że poradził jedynie pierwsza warstwa, czyli melo- inna bajka. Choć muzyk nie przesta- z nim sobie znakomicie, to jeszcze tchnął dyjność i klimat. je być świadomie różnorodny, to czyni w niego zupełnie nową jakość. Drugi raz sięgnąłem do nią przy oka- swą twórczość bardzo spójną i stylową. zji powstawania tego artykułu i zosta- Mamy tu do czynienia z podobną drogą, Sting The Soul Cages (1991) łem rozmontowany niesamowitą grą jak w przypadku The Police. „Nothing Płyta mroczna, zamglona i piękna. Ze- muzyków, brzmieniem, aranżacjami Like The Sun” to najlepsza solowa pły- wsząd wypełza mistyczny i romantyczny i tekstami. Dowodzi to uniwersalności ta artysty z lat osiemdziesiątych. Gdyby duch. Powstała po śmierci ojca Stinga. dźwięków. Okazuje się, że trafiają i do

Hi•Fi i Muzyka 7-8/19 81 Płyty

Sting All This Time (2001) Skoro o koncertach mowa, to warto polecić album live z roku 2001. Sting bardzo dobrze wypada w trakcie wy- stępów na żywo, a poza tym materiał stanowi kompilację jego największych hitów. Lata 80. i 90. XX wieku wydają się najlepsze w biografii artysty, a „All This Time” pięknie je podsumowuje. Występ odbył się… 11 września 2001 – w tym samym dniu, w którym miały miejsce ataki na World Trade Center. Początkowo Sting chciał odwołać im- prezę, ale ani kameralna, dwustuoso- bowa toskańska publiczność, ani żaden

zwykłego młodego fana, i do osoby doj- rzałej. Czyż nie świadczy to o artystycz- nym ideale, który umie przemawiać do bardzo różnej publiczności? Krążek jest zdecydowanie jaśniejszy od poprzednika. Sting wyraźnie się otrzą- snął z żałoby po ojcu i idzie dalej przez życie, tworząc piękną muzykę. Na albu- mie znajdziemy kilka zgrabnych, czasem wzruszających, czasem inteligentnie za- bawnych historii, w tym „”, „Seven days”, „Shape of my heart” czy „Love is stronger than justice”. Brzmienie jest celowo brudnawe; sprawia wrażenie nagrania live. Może w ten sposób Sting chciał nieco odpły- nąć od perfekcyjnego i spójnego soundu nowana. Być może powstała w sali prób, z muzyków nie chcieli o tym słyszeć. poprzedniej płyty? Dla naszych audio- bo jest w niej czad, świadoma młodość Urządzono więc wieczór pamięci ofiar, filskich sprzętów nie będzie to rozkosz, i energia, jakie znamy z „Dziesięciu opo- dając jednocześnie wspaniały koncert. ale muzycznie płyta jest bardzo dobra. wieści”. Brzmienie zostało jednak zde- Na perkusji zagrał Manu Katche, na cydowanie wyczyszczone i pozbawione trąbce Chris Botti, na kontrabasie Chri- Sting (1996) charakterystycznych roomów. stian McBride, a to i tak nie wszyscy W połowie lat 90. XX wieku wydawało Wszystko zdaje się bliższe i bardziej muzycy, którzy tamtego wieczoru stanę- się, że Sting powiedział już wszystko. Na czytelne, a gitary Dominika Millera li na scenie. szczęście, na „Mercury Falling” słychać, mają charakterystyczny crunch. Poja- Sting wtedy chyba jeszcze nie wie- że ma jeszcze dużo świetnych pomysłów, wił się także bliższy i cieplejszy ham- dział, że w jednej z katastrof zginął jego ale też wyraźnie daje się odczuć, że nic mond, a aranżacje zyskały na czytel- przyjaciel. Ale żałobny klimat i nawią- nie musi. ności. Niestety, nie brak tu typowej dla zania do „The Soul Cages” stały się nie- To płyta zagrana na pełnym luzie; po- tamtych czasów automatyzacji bębnów, odzownymi elementami całości. Stąd dejrzewam, że tak też została skompo- co najbardziej boli w „La belle dame taki, a nie inny tytuł koncertu. sans regrets”. Ale dla równowagi dosta- jemy piękny, przestrzenny utwór „Val- paraiso”. Po tym albumie Sting zagrał trasę i zawitał także do Polski. Byłem na tym koncercie i zapamiętałem go jako jeden z najlepszych gigów w mojej hi- storii muzycznych wycieczek. Impreza trwała dość długo, ale przez cały czas artyście udało się utrzymać znakomi- tą dramaturgię. Wygłodniała polska publiczność przyjęła Gordona na tyle ciepło, że później jeszcze wiele razy do nas przyjeżdżał i nadal chętnie tu bywa.

82 Hi•Fi i Muzyka 7-8/19