Sophie Tieck-Bernhardi

Fantazje i marzenia

Sophie Tieck-Bernhardi

Fantazje i marzenia

pod redakcją Renaty Dampc-Jarosz i Niny Nowary-Matusik

Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego • Katowice 2017 Redaktor serii: Niemiecka Literatura Kobiet Renata Dampc-Jarosz

Recenzent Katarzyna Grzywka-Kolago Spis treści

Przedmowa (Renata Dampc-Jarosz) 7 Sophie Tieck­‍Bernhardi – pisarka niemieckiego romanty- zmu w poszukiwaniu miłości (Renata Dampc­‍Jarosz) 11 Baśniowy świat Sophie Tieck­‍Bernhardi (Nina Nowara­ ‍‑Matusik) 35 Nota redakcyjna 49 Bibliografia 51 Sophie Tieck­‍Bernhardi: Fantazje i marzenia 57 Źródło miłości (tłum. Renata Dampc­‍Jarosz) 59 Pustelnik i zakonnica (tłum. Renata Dampc­‍Jarosz) 70 Ptaszyna (tłum. Magdalena Popławska) 82 Belinda (tłum. Nina Nowara­‍Matusik) 94 Nieszczęśnik (tłum. Krzysztof Kłosowicz) 105 Indeks osobowy 119

Zusammenfassung 121

— 5 —

Przedmowa

Od lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku badacze literatury niemieckiej, przede wszystkim rodzimi, ale także i zagraniczni, uczynili bardzo wiele, aby zapomnianym, niedocenionym lub pomijanym w historii literatury pisar- kom wcześniejszych epok przywrócić należne im miejsce. Starania niemieckojęzycznych literaturoznawców przyniosły oczekiwane rezultaty: liczba monografii, biografii, edycji dzieł czy innych form upowszechniania marginalizowanej dotychczas twórczości kobiet rosła znacząco, kładąc powoli kres sformułowanej w 1980 roku przez Elke Frederiksen tezie o pozbawianiu niemieckiej literatury kobiet własnej tradycji1, ich herstory. Dzięki książce Mirosławy Czarneckiej Wieszczki. Rekonstrukcja kobiecej genealogii w historii niemieckiej literatury kobiecej od połowy XIX do końca XX wieku (2004) polscy odbiorcy mieli możliwość prześledzenia wszystkich etapów rozwoju niemieckiej literatury kobiet. Wciąż brakuje jednak przekładów tekstów, które pozwoliłyby polskim czytelnikom na samodzielne poznanie twórczości niemiec- kich pisarek wcześniejszych epok. O ile dzieła pisarzy doczekały się nawet kilku tłumaczeń, o tyle lektura teks- tów pisarek niemieckich poprzednich stuleci pozostaje dla polskiego odbiorcy nadal nierozpoznaną kartą. Do takiego stanu rzeczy przyczyniły się, co należy podkreślić, badania prowadzone przez polskich germanistów, w których piszą-

1 Por. E. Frederiksen: Die Frau als Autorin zur Zeit der Romantik: Anfänge einer weiblichen literarischen Tradition. In: Gestaltet und gestaltend. Frauen in der deutschen Literatur. Hrsg. von M. Burk hard. Amsterdam 1980, s. 88.

— 7 — cym kobietom pozostawiano niewiele miejsca. I tak np. Gerard Koziełek w antologii Niemiecka nowela romantyczna (1975) zamieszcza teksty jedynie męskich przedstawicieli romantyzmu, a piszące kobiety szereguje jako żony lub towarzyszki życia2, pomijając, o dziwo, wszystkie te, które wówczas z powodzeniem debiutowały na literackiej scenie, jak np. Sophie Mereau-Brentano3, żonę Clemensa, Sophie Tieck, siostrę Ludwiga, Bettine von Arnim czy Caroline de la Motte Fouqué. Przykładów uwypuklania męskiej historii literatury przy jednoczesnym marginalizowaniu kobiecego wkładu jest oczywiście więcej. Powołanie do życia serii wydawniczej Niemiecka Lite- ratura Kobiet, której pierwszy tom trafia właśnie do rąk polskiego Czytelnika, wypływa zatem głównie z chęci przybliżenia twórczości nieznanych do tej pory w Polsce dzieł pisarek niemieckich od przełomu XVIII i XIX wieku do współczesności. Ograniczenie się do tego okresu jest konsekwencją dokonujących się wówczas przemian społeczno-kulturowych, strukturalnych przeobrażeń sfery publicznej, jak nazwał je Jürgen Habermas4, które stworzyły ówczesnym kobietom nowe możliwości rozwoju; przede wszystkim przyczyniły się do opuszczenia zacisza domo- wego i wkroczenia w przestrzeń życia publicznego, najpierw poprzez instytucję salonu, odkrycie możliwości komunikacji listownej, a następnie samodzielne próby literackie. Wszyst- kie te formy ściśle wpisywały się w jeden z wyznaczników kobiecego pisarstwa: zespolenie życia i twórczości, „pisania

2 Por. np. uwagi o Caroline Schlegel-Schelling w: G. Kozie- łek: Niemiecka nowela romantyczna. Wrocław–Warszawa–Kraków 1975, s. XX. 3 Sophie Mereau-Brentano była jedną z pierwszych pisarek, samo- dzielnie wydającą czasopismo, prezentującą swoje książki na targach oraz skutecznie pertraktującą z wydawcami. Por. G. Schwarz: Lite- rarisches Leben und Sozialstrukturen um 1800. Zur Situation von Schrift- stellerinnen am Beispiel von Sophie Mereau. Frankfurt a.M. [et al.] 1991, s. 110–151. 4 J. Habermas: Strukturalne przeobrażenia sfery publicznej. Tłum. W. Lipn ik, M. Łukasiewicz, wprowadzenie i red. nauk. oraz weryfi- kacja przekł. M. Czyżewski. Warszawa 2007.

— 8 — życiem”5. Nieprzypadkowo serię rozpoczyna Sophie Tieck (znana także jako Sophie Bernhardi lub Knorring) wraz ze zbiorem baśni Wunderbilder und Träume in elf Märchen (Fantazje i marzenia6), w przypadku której twórczość wyrasta w bezpośredni sposób z doświadczeń życiowych, stanowiąc jednocześnie sublimację kobiecych marzeń o spełnionej miłości i szczęściu. Kolejne tomy ukazywać się będą, zgodnie z zapowiedzią na skrzydełku, co roku i obejmować krótkie formy prozatorskie bądź fragmenty powieści. Przekłady poprzedzą monograficzne ujęcia twórczości pisarek oraz bibliografie podmiotowe oraz przedmiotowe. Oddając w ręce Czytelników serię Niemiecka Literatura Kobiet, mamy nadzieję przybliżyć nie tylko twórczość nie- mieckich pisarek, ale także kulturę danej epoki, wskazując na pozycję kobiet, ich pragnienia, tęsknoty i możliwości samorealizacji.

5 Ch. Bürger: Leben Schreiben. Die Klassik, die Romantik und der Ort der Frauen. Stuttgart 1990. 6 Dosłowne tłumaczenie tytułu brzmi: Cudowne obrazy i sny w jede- nastu baśniach. Redaktorki antologii proponują tytuł Fantazje i marzenia, odpowiadający zamysłowi pisarki i romantycznemu charakterowi utwo- ru. Tom składa się z jedenastu baśni: Die Quelle der Liebe (Źródło miłości), Die Stimme im Walde [Głos w lesie], Die Blume der Liebe [Kwiat miłości], Der Einsiedler und die Nonne (Pustelnik i zakonnica), Alcandor und Angeli- ca [Alkandor i Angelika], Das Vögelchen (Ptaszyna), Der Unglückliche (Nieszczęśnik), Belinde (Belinda), Das Reh [Sarna], Die Waldgenossin [Pani lasu], Die Bezauberungen der Nacht [Uroki nocy]. W nawiasach okrą- głych zaznaczono utwory przetłumaczone w niniejszym tomie na język polski.

Renata Dampc-Jarosz

Sophie Tieck­‍Bernhardi1 – pisarka niemieckiego romantyzmu w poszukiwaniu miłości

Sophie Tieck­‍Bernhardi wpisuje się pod wieloma względami w nurt rozwoju niemieckiego pisarstwa kobiet w ogóle, a w szczególności przełomu XVIII i XIX wieku. Podobnie jak większość piszących kobiet zaczęła publi- kować pod „fałszywym nazwiskiem”, jak Barbara Hahn nazwała przymus posługiwania się pseudonimem, często męskim, lub rezygnacji z praw autorskich na rzecz męża2. Taki los spotkał niemal wszystkie pisarki tego okresu3.

1 Badacze twórczości pisarki nie przyjęli jednolitej formuły nazwi- ska. Moses Breuer, autor pierwszej monografii, posługuje się nazwiskiem Sophie Bernhardi z domu Tieck. Monika Haberstok stosuje natomiast je- dynie nazwisko rodowe. Główna badaczka twórczości pisarki – Hannelo- re Scholz­‍Lübbering, także nie przyjęła jednej wersji nazwiska: we współ- czesnej edycji Wunderbilder und Träume in elf Märchen używa nazwiska Tieck­‍Bernhardi, chociaż sama Sophie podpisała tom jedynie nazwiskiem pierwszego męża (właściwie inicjałem – Sophie B.). Także w wydanej przez H. Scholz­‍Lübbering reedycji powieści Julie Saint Albain pojawiają się zamiennie nazwiska Tieck, Bernhardi i Knorring w zależności od eta- pu życia pisarki. Jedynie Ewa Eschler posługuje się złożeniem wszystkich trzech nazwisk pisarki. Por. pozycje bibliografii. Redaktorki niniejszego tomu zdecydowały się na zastosowanie nazwiska Tieck­‍Bernhardi ze względu na fakt, że większość utworów pisarki ukazała się pod nazwi- skiem Bernhardi, ale w leksykonach pojawia się także nazwisko rodowe. 2 Por. B. Ha h n: Unter falschem Namen. Von der schwierigen Autorschaft der Frauen. Frankfurt a.M. 1991, s. 7–70. O ukrywaniu się kobiet pod pseu- donimem por. także S. Kord: Sich einen Namen machen. Anonymität und weibliche Autorschaft 1700–1900. Stuttgart–Weimar 1996. 3 Pod pseudonimem tworzyła np. Karoline von Günderrode (jako Thian, Jon), a powieść Dorothei Schlegel Florentin ukazała się pod na- zwiskiem męża Friedricha. Udział Caroline Schlegel­‍Schelling w przy- gotowaniu przez Augusta Wilhelma Schlegla tłumaczeń Szekspira do

— 11 — Konieczność skrywania prawdziwej tożsamości twórcy wynikała w przypadku kobiet z ówczesnej reakcji męskich krytyków i literatów na ich twórczość. Od okresu oświe- cenia, wraz ze wzrostem alfabetyzacji społeczeństwa4, kobiety stają się stopniowo uczestniczkami życia literac- kiego. W Niemczech objawia się to w latach dwudziestych XVIII wieku w upowszechnianiu czasopism dla kobiet, w których wielu wydawców zachęcało panie do czytania, doradzało lektury i udzielało wskazówek dotyczących pisania, jak czynił to np. Johann Christoph Gottsched na łamach „Vernünftige Tadlerinnen”. Za swoistą cezurę kobiecej tradycji literackiej uznaje jednak Karin Tebben rok opublikowania przez Sophie La Roche powieści Geschichte des Fräuleins von Sternheim [Historia panny von Sternheim] (1771). Autorce udało się zdobyć uznanie czytelników, czego wyrazem był jej udział w targach książki w Lipsku – jako pierwszej kobiety­‍pisarki5. Sukces La Roche możliwy był dzięki wsparciu przyjaciela z lat młodości, znanego pisarza Christopha Martina Wielanda, który opatrzył powieść polecającym wstępem6, usprawiedliwiając w nim kobiece pisarstwo i wskazując na jego jedynych adresatów tej pory nie doczekał się uznania. Por. R. Dampc­‍Jarosz: Zwierciadła duszy. Estetyka listów pisarek niemieckich epoki klasyczno­‑romantycznej. Wroc- ław 2010, s. 70–72 oraz 233. 4 Około roku 1800 jedna trzecia kobiet nie umiała jeszcze czytać. Por. B. Becker­‍Ca ntari no: Der lange Weg zur Mündigkeit. Frau und Literatur (1500–1800). Stuttgart 1987, s. 171. 5 Por. Beruf: Schriftstellerin. Hrsg. K. Tebben. Göttingen 1998, s. 19. 6 Kariera S. von La Roche, jej osoba, pisarstwo oraz prywatność uj- mowane są przez badaczy dwojako: jedni chwalą drogę samorozwoju, oryginalne pisarstwo (Becker­‍Cantarino), inni wskazują na rozdźwięk po- między twórczością a stosunkiem pisarki do córek czy kobiet w ogóle, które bez skrupułów wydawała bogato za mąż, widząc w niej raczej pi- sarkę komercyjną (Loster­‍Schneider). Zastanawiające jest zdystansowane stanowisko środowiska weimarskiego do pisarki, zwłaszcza podczas jej odwiedzin w tym mieście. Matka Goethego nie kryła swojej niechęci do La Roche, z którą spotkała się kilka razy we Frankfurcie. Por. B. Becker­ ‍‑Ca ntari no: Der lange Weg…, s. 271–301; G. Loster­‍Sch neider: Sophie von la Roche. Tübingen 1995; D. von Gersdorff: Matka Goethego. Tłum. E. Kow y n ia. Warszawa 2005, s. 211.

— 12 — – kobiety. Tym samym wyznaczył on, jak zauważa Barbara Becker­‍Cantarino, granice kobiecego pisarstwa na długie dziesięciolecia: jako literatury autorstwa kobiety, adresowa- nej do kobiet i traktującej o kobietach7. Przekroczenie owej granicy „cenzury płciowej” („Geschlechtszensur”), której poddane były wszystkie piszące kobiety tego okresu8, a która narzucała im także rodzaj i dobór tekstów, było przez dziesięciolecia bardzo trudne, wręcz niemożliwe. Takiej cenzurze podlegały również debiutanckie teksty S. Tieck­‍Bernhardi. Po ukazaniu się zbioru Wunderbilder und Träume surowy recenzent Garlieb Merkel nie szczędził autorce słów krytyki, odmawiając utworowi estetycznych wartości, a pisarce przypisując jedynie fantazjowanie9. Sama Sophie była w pełni świadoma swoich ograniczeń i nierównych szans na rynku wydawniczym10. Działalność literacka Sophie Tieck­‍Bernhardi nie byłaby możliwa bez wsparcia męskiego kręgu przyjaciół. To, że zaczęła pisać i wydawać, nawet pod obcym nazwiskiem, nie miałoby miejsca bez zaangażowania jej starszego brata Ludwiga, następnie pierwszego męża Augusta Ferdinanda Bernhardiego, subrektora w znanej berlińskiej szkole o tra- dycjach humanistycznych Friedrichwerdersches Gymnasium Augusta Wilhelma Schlegla, teoretyka niemieckiego wczes- nego romantyzmu, a także wspierającego ją na ostatnim etapie twórczości drugiego męża – Karla Gregora von Knorringa.

7 Lexikon deutschsprachiger Epik und Dramatik von Autorinnen (1730– 1900). Hrsg. G. Loster­‍Sch neider, G. Pailer. Tübingen 2006, s. 254. 8 Por. B. Becker­‍Ca ntari no: Geschlechtszensur. Zur Literaturpro- duktion der deutschen Romantik. In: Zensur und Kultur. Zwischen Weima- rer Klassik und Weimarer Republik mit einem Ausblick bis heute. Hrsg. von J.A. McCart hy, W. von der Ohe. Tübingen 1995, s. 87–98. 9 Por. H. Scholz: Nachwort. In: Wunderbilder und Träume in elf Märchen von Sophie Tieck­‑Bernhardi. Hrsg. von H. Scholz. 2000, s. 277–279; por. G. Merkel: Brief an ein Frauenzimmer über die wichtigsten Produkte der schönen Literatur. Bd. 5. Berlin 1802, s. 317–321. 10 Monika Haberstok analizuje samoocenę Sophie w odniesieniu do jej możliwości na rynku literackim, szans rozwoju i reakcji krytyki. Por. M. Haberstok: Sophie Tieck – Leben und Werk: Schreiben zwischen Rebellion und Resignation. München 2001, s. 170.

— 13 — Zjawisko „literackich przyjaźni”11 uznać można za istotny element tradycji kobiecego pisarstwa w Niemczech. Spot- kania w salonach, możliwość uczestniczenia w dyskusjach czy choćby tylko przysłuchiwania się im, wymiana listów, a w innych przypadkach wspólne projekty tłumaczeniowe (np. prace A.W. Schlegla i Caroline Schlegel przy przekła- dach dzieł Szekspira na język niemiecki), korekta utworów (wykonywana np. przez Dorotheę Schlegel) czy organi- zowanie przez Johanna Wolfganga Goethego i Friedricha Schillera warsztatów i konkursów literackich dla rzekomych „dyletantek”12, aby mogły uczestniczyć w życiu kulturalnym epoki, stać się jego częścią13, wpłynęły w znaczący sposób na przełamanie „dialektyki wykluczenia”14. Działalność integracyjna kobiet okazała się bardzo ważną siłą napędową ich rozwoju, zwłaszcza że znacząca ich większość nie miała dostatecznego wykształcenia, aby bez wsparcia mężczyzn stać się członkami społeczności kulturowej. Edukacja kobiet przełomu XVIII i XIX wieku to kolejny z wyznaczników drogi rozwoju ówczesnych pisarek. Mimo

11 Pojęcie to wprowadził do historii literatury Achim von Arnim w liś- cie do Sophie Mereau­‍Brentano, w którym chwalił jej działalność na polu literackim. Por. D. von Gersdorff: Dich zu lieben kann ich nicht verlernen. Das Leben der Sophie Brentano­‑Mereau. Frankfurt a.M. 1984, s. 371. 12 Mowa jest tu o wymianie korespondencji pomiędzy Goethem i Schillerem z 1799 roku, która zapisana została w postaci traktatu Über den Dilettantismus [O dyletantyzmie]. Obaj poeci skarżą się na niski po- ziom pisarstwa kobiet, tłumacząc jednak ten stan brakiem odpowiedniego wykształcenia i czasu na pisanie. Próbą zaradzenia problemowi miały być organizowane w Weimarze warsztaty czy konkursy dla debiutan- tek. Schiller wspierał z zaangażowaniem Sophie Mereau­‍Brentano. Por. R. Dampc­‍Jarosz: Zwierciadła…, s. 71–72 oraz 121–124. 13 Por. Ch. Bürger: Leben Schreiben. Die Klassik, die Romantik und der Ort der Frauen. Stuttgart 1990, s. 19–31. 14 Pojęcie to („Dialektik des Ausschlusses”) wprowadziła do historii li- teratury niemieckiej Silvia Bovenschen, wyrażając tym samym dwuznacz- ną rolę listu, który z jednej strony umożliwił piszącym kobietom wejście na parnas literacki, z drugiej ograniczył ich twórczość do wybranych gatunków. Por. S. Bovenschen: Die imaginierte Weiblichkeit. Exemplarische Untersuchungen zu kulturgeschichtlichen und literarischen Präsentationsformen des Weiblichen. Frankfurt a.M. 1979, s. 209 i nast.

— 14 — iż od 1780 roku na szerszą skalę zaczynają się rozwijać świeckie instytucje edukacyjne dla dziewcząt, to pobyt w nich jest przywilejem tylko niektórych przedstawicie- lek klasy mieszczańskiej15. Nauka koncentrowała się na umiejętnościach potrzebnych w gospodarstwie domowym, w małżeństwie i przy wychowywaniu dzieci. W nielicznych domach dbano o lepszą edukację dziewcząt, ubogacając ofertę o lekcje muzyki i języków obcych. Jednak nawet w tak postępowych rodzinach jak berlińska Mosesa Men- delssohna córek nie traktowano na równi z synami. Zdane były na siebie, lekturę, bierne uczestnictwo w salonowych spotkaniach i samodzielnie pozyskiwaną wiedzę. Do takich samouków należała także Sophie Tieck, której ojciec wspie- rał rozwój starszego i młodszego brata, dla córki planując jedynie zamążpójście16. Pisarstwo Sophie Tieck­‍Bernhardi nie było jednakże wyłącznie produktem jej czasów. Znaczący wpływ na lite- rackie formy wyrazu miały bez wątpienia życie, środowisko, z którym była związana, a przede wszystkim sfera emocjo- nalna. Sophie17 przyszła na świat 28 lutego 1775 roku w ber- lińskiej rodzinie mieszczańskiej. Ojciec, Johann Ludwig, był rzemieślnikiem, wytwarzającym liny i powrozy. W domu, zgodnie z duchem epoki oświecenia, wspólnie czytano i rozwijano zainteresowania artystyczne18. Ojciec zadbał o edukację synów: starszy z nich, Ludwig (1773–1853),

15 Por. B. Becker­‍Ca ntari no: Der lange Weg…, s. 161. 16 Sytuacja Sophie nie różniła się od wielu kobiet z innych rodzin, w których bracia stali się sławni często kosztem własnych sióstr. W ro- dzinie Tiecków bracia starali się wspierać siostrę na różnych etapach jej życia, ze zmiennym zaangażowaniem emocjonalnym i materialnym. O problemie tym pisze L.F. Pusch: Schwestern berühmter Männer. Zwölf biographische Porträts. Frankfurt a.M. 1985, s. 539–556. 17 Sophie otrzymała na chrzcie imiona Anne Sophia, najprawdopo- dobniej po matce. Por. H. Scholz: Nachwort…, s. 292. Sama używała imienia Sophie. 18 Na artystyczny wymiar rodziny Tiecków zwrócili uwagę organi- zatorzy konferencji naukowej pt. DIE TIECKs. Familie der Künste, która odbyła się w październiku 2014 roku z inicjatywy Technische Universität Dresden i Internationale Tieck­‍Gesellschaft.

— 15 — późniejszy pisarz wczesnego romantyzmu, studiował na uniwersytetach w Halle, Göttingen i Erlangen, a młodszy, Friedrich (1776–1851), pobierał naukę u Johanna Gottfrieda Schadowa, mistrza rzeźbiarskiego i ówczesnego przewod- niczącego berlińskiej Akademii Sztuk Pięknych. Edukacja siostry, równie zdolnej i chętnej do nauki, nie wchodziła w grę. Sophie wychowywała się wśród braci, nie mogąc w pełni uczestniczyć w ich życiu i zainteresowaniach, które tak chętnie dzieliłaby. Za wszelką cenę pragnęła pozostawać w listownych kontaktach z obydwoma braćmi19, czując się jednak bliżej związana ze starszym z nich. Korespondencja z okresu studiów Ludwiga20 stanowi dokument przywiąza- nia siostry do brata, które w oczach biografów przybiera nawet formę intymnego związku21. Po powrocie Ludwiga do Berlina rodzeństwo decyduje się zamieszkać razem. Od 1794 roku dzielą mieszkanie przy Rosenthaler Tor, które staje się miejscem spotkań berlińskich romantyków, m.in. Heinricha Wackenrodera, Augusta Ferdinanda Bern- hardiego, kompozytora Karla Bernharda Wessely’ego oraz wielu innych artystów, głównie kolegów Friedricha z okresu studiów22. Lata te okazują się dla Sophie przełomowe: wraz z przyjaciółmi z berlińskiego kręgu młodych romantyków uczestniczy w opracowaniu zbioru opowiadań Strauβfedern

19 Listy Sophie i Friedricha wydano w wersji anglojęzycznej. Por. “Bei aller brüderlichen Liebe…”: The Letters of Sophie Tieck to Her Brother Friedrich. Hrsg. von J. Trai ner. Berlin–New York 1991. 20 Listy Ludwiga Tiecka z lat 1790–1798 zostały przygotowane do wydania w ramach projektu realizowanego przy Technische Universi- tät Dresden pod kierunkiem prof. Waltera Schmitza. Por. . Die Briefwechsel. Historisch­‑kritische Ausgabe. Bd. 1: Vorromantik bis zu Wackenroders Tod (1790–1798). Hrsg. von W. Sch mitz, bearbeitet von J. Joach imst haler unter Mitarbeit von C. Neuma n n, A. Kä n ner. [W druku]. 21 Por. M. Breuer: Sophie Bernhardi geb. Tieck als romantische Dichterin. Ein Beitrag zur Geschichte der deutschen Romantik. Borna–Leipzig 1914, s. 1; H. Scholz: Nachwort…, s. 295 i nast. 22 Por. B. Maaz: Christian Friedrich Tieck 1776–1851. Leben und Werk unter der Berücksichtigung seines Bildnisschaffens, mit einem Werkverzeichnis. Berlin 1995, s. 189.

— 16 — [Strusie pióra], wydawanych przez Ludwiga systematycznie od 1795 roku. Wszystkie teksty (dwadzieścia osiem) ukazały się anonimowo, trudno jest zatem ustalić ich autorów. Sophie przypisuje się osiem z nich: Das Porträt [Portret], Männertreue [Męska wierność], Ein Abenteuer zu Paris [Przygoda w Paryżu], Die neue Donna Diana [Nowa panna Diana] (tom 4, 1795), Freund und Geliebte [Przyjaciel i ukochana], Die Entführung [Uprowadzenie], Traum und Wirklichkeit [Sen i rzeczywistość] (tom 6, 1797) oraz Ein Märchen [Baśń] (tom 7, 1797)23. We wszystkich debiutanckich opowiadaniach pisarka sięga po interesujący ją przez całe życie motyw miłości. Uczucie to łączyła – zarówno w utworach prozatorskich, jak i drama- tycznych – z relacją w związku kobiety i mężczyzny, stawia- jąc pytanie o możliwość spełnienia i osiągnięcia szczęścia. W odróżnieniu od wielu innych romantycznych pisarek rzadko znajdowała pozytywną odpowiedź na nurtujące ją od wczesnej młodości pytanie. W wymienionych opowiada- niach umiejscawia wydarzenia w dobrze jej znanych realiach społecznych, wpisując je w model niemieckiej rodziny miesz- czańskiej wraz z obowiązującymi w niej rolami płciowymi, uprzywilejowaną pozycją mężczyzn i podporządkowaną kobiet, małżeństwem kontraktowym, pozbawiającym obie strony godności partnerstwa i prawdziwej miłości. Prob- lemów upatruje też w nierównych szansach edukacyjnych dziewcząt i chłopców24. Taka krytyczna postawa, przybiera- jąca z czasem na sile i pozbawiona optymizmu, wynikała z doświadczeń życiowych Sophie, które towarzyszyły jej od dziecka. Nie tylko okres dzieciństwa i brak możliwo- ści edukacji były dla niej bolesne, ale także małżeństwo z Augustem Ferdinandem Bernhardim (1769–1820), nauczy- cielem greki i łaciny, pisarzem i językoznawcą wczesnego romantyzmu25. W oczach biografów małżeństwo to ucho-

23 Por. H. Scholz: Nachwort…, s. 305. 24 Por. ibidem, s. 306–308. 25 Działalnością literacką i krytycznoliteracką Bernhardiego zajął się, jako jeden z nielicznych badaczy, polski germanista Eugeniusz Kli n. Por. Idem: August Ferdinand Bernhardi als Kritiker und Literaturtheoretiker. Bonn 1966 (szczególnie rozdział o życiu literackim w kręgu Bernhardiego,

— 17 — dziło za nieszczęśliwe z wielu powodów; jednym z nich był tryb życia małżonka, jego skłonność do nocnych uciech berlińskiego życia towarzyskiego, ale także niewystarczające środki finansowe, które zapewnić mogłyby powiększającej się z roku na rok rodzinie spokojny byt26. Mimo tych trud- ności to właśnie w okresie pożycia z Bernhardim, w latach 1799–1803, Sophie sięga po nowe gatunki, tematy i doskonali swój warsztat pisarski. W tym okresie urodziła także trzech synów: Wilhelma (1800), Ludwiga (1801) oraz Felixa Theodora (1802). Oprócz narodzin doświadczyła również brzemienia śmierci: na początku 1802 roku utraciła drugiego synka, a także rodziców. Pierwsze lata XIX wieku przynoszą Sophie jednakże nowe, oczekiwane uczucia – miłości do Augusta Wilhelma Schlegla i Karla Gregora von Knorringa. Obaj stają się stałymi gośćmi jej domu, August Wilhelm27 mieszkał pod dachem Bernhardich, gdy w latach 1801–1804 głosił wykłady o literaturze i sztuce przed berlińską społecznością; młody estoński baron pobierał natomiast dodatkowe lekcje greki u swego gimnazjalnego nauczyciela. Obydwaj mogli być ojcami trzeciego syna Sophie. Związek Sophie z A.W. Schleg- lem owiany był pewnego rodzaju tajemnicą, która ujrzała światło dzienne dopiero w 1929 roku, po odkryciu przez praskiego germanistę Josefa Körnera korespondencji między obojgiem, spoczywającej w paczkach w pałacu w szwajcar- w którym uczestniczyła także Sophie, s. 1–44); Idem: Neue Dokumente über August Ferdinand Bernhardi. „Literaturwissenschaftliches Jahrbuch im Auftrage der Görres­‍Gesellschaft” 1962, Bd. 4. Berlin 1962, s. 205–210. 26 Por. H. Scholz: Nachwort…, s. 298 i nast. 27 August Wilhelm von Schlegel (1767–1845), starszy brat Friedricha, współpracował z F. Schillerem przy wydawaniu czasopisma „Die Horen”, tłumaczył dzieła Szekspira i pisał rozprawy z zakresu literaturoznaw- stwa. Sławę przyniosły mu wykłady publiczne o sztuce, literaturze grec- kiej i romantycznej, głoszone w Berlinie (Vorlesungen über schöne Literatur und Kunst – Wykłady o literaturze pięknej i sztuce; 1801–1804), a następnie w Wiedniu (1808). Od 1804 roku stał się towarzyszem podróży i życia Germaine de Staёl, od 1818 roku wykładał jako profesor historii sztuki i literatury na uniwersytecie w Bonn. Uchodził za czołowego teoretyka niemieckiego romantyzmu, zwłaszcza na polu systematyzacji romantycz- nej koncepcji literatury i sztuki. Por. Pisma teoretyczne niemieckich romanty- ków. Red. T. Namowicz. Wrocław–Kraków 2000, s. 221–375.

— 18 — skim Coppet28, siedzibie Madame de Staёl, u której August Wilhelm przez szereg lat sprawował posadę sekretarza i wychowawcy jej dzieci. Listy nie dają jednoznacznej odpo- wiedzi, dlaczego Sophie nie zdecydowała się na związek z Augustem Wilhelmem29, dlaczego wybrała młodszego mężczyznę, aby w końcu w 1803 roku wraz z nim i dziećmi opuścić Berlin i udać się w długą podróż po Europie. Podróż ta od początku przybrała postać ucieczki – przed mężem i niechcianym życiem. August Ferdinand Bernhardi zgodził się wprawdzie na rozwód, ale nie na pozbawienie go synów, którzy zgodnie z prawem powinni zostać przy ojcu. Wyto- czony przez niego proces o uprowadzenie dzieci spowoduje, że Sophie wraz z Knorringiem i synami nigdzie długo nie zagrzeje miejsca. Na jej szlaku znajdą się Drezno, Weimar, Rzym, Monachium, Wiedeń i wiele innych miast, w których spotykać się będzie z braćmi i przyjaciółmi oraz zabiegać u wpływowych osób (np. u papieża, króla pruskiego Frie- dricha Wilhelma III) o możliwość zachowania dzieci. Prawo opowie się jednak po stronie ojca: po pięciu latach procesu i sporów, dzięki wsparciu brata Ludwiga, przy matce pozostanie młodszy z chłopców – Felix Theodor, a starszy powróci do ojca30. Peregrynacje Sophie znajdują przejściowo

28 Por. Krisenjahre der Frühromantik. Briefe aus dem Schlegelkreis. Hrsg. von J. Kör ner. Bd. 2. Bern–München 1969, s. XVI i nast. 29 Przyczyną tego stanu rzeczy mógł być fakt, jakoby August Wilhelm utrzymywał podczas trwania małżeństwa z Caroline Schlegel­‍Schelling liczne związki miłosne z wieloma kobietami, np. Sophie Tischbein (żoną znanego malarza z Dessau) czy aktorką Friederike Unzelmann. Por. B. Roßbeck: Zum Trotz glücklich. Caroline Schlegel­‍Schelling und die roman- tische Lebenskunst. München 2008, s. 154–155 oraz 315. H. Scholz-Lübbering twierdzi, jako jedna z nielicznych badaczek, że August Wilhelm skłonny był zostawić Caroline dla Sophie, czego nie potwierdzają inni znawcy epoki, wypowiadający się o Sophie Tieck­‍Bernhardi, najczęściej na pod- stawie źródeł, raczej negatywnie. Por. K. Gün zel: König der Romantik. Das Leben des Dichters Ludwig Tieck in Briefen, Selbstzeugnissen und Berichten. Berlin 1981, s. 306. 30 Starszy z synów został pisarzem, młodszy pozostawał przez pe- wien czas w służbie cara Rosji, następnie koncentrował się na pracy hi- storyka. Na skutek rozłąki więzy matka–syn stały się zupełnie luźne. Wilhelm Bernhardi wydawał po śmierci rodziców ich wspólnie pisane

— 19 — swój kres dopiero w 1812 roku, kiedy po poślubieniu Knorringa31 osiada w jego majątku w estońskim Arrokül. Do ojczyzny udaje jej się powrócić jeszcze tylko raz, aby spotkać się z braćmi, znajomymi, załatwić sprawy spadkowe po śmierci pierwszego męża i dopilnować publikacji nowych utworów. Po pobycie w kraju w latach 1820–1822, wraca wraz z Knorringiem do Estonii, gdzie przejmują gospodarstwo zmarłego brata w Erwicie. Życie ich przebiega w ustalonym rytmie32, małżonkowie wspólnie zarządzają majątkiem, oddając się przy tym swoim pasjom literackim: von Knorring tłumaczy literaturę rosyjską, a Sophie pracuje nad powieścią Evremont, którą Ludwig Tieck wydał dopiero w 1836 roku. Dwa ostatnie lata spędzają w Revalu (dziś ), gdzie Sophie umiera 1 października 1833 roku. Pochowano ją na miejscowym cmentarzu przy kościele St. Olaf. Okres podróżowania nie sprzyjał już tak bardzo pisar- stwu Sophie jak jej berlińskie lata w domu Bernhardiego33; później, zwłaszcza w Rzymie, pisarka nie publikuje niczego, zajęta problemami rodzinnymi i troską o zapewnienie synom minimum egzystencji34. Zaczyna wprawdzie ok. 1805 prace. Por. posłowie do Reliquien. August Ferdinand, Sophie Bernhardi. Erzählungen. Dichtungen. Hrsg. von H. Scholz­‍Lübberi ng. Berlin 2015, s. 191–202. 31 Ślub miał miejsce pod koniec 1810 roku. Mąż udał się do ojczyzny, a Sophie dopiero po dwóch latach podążyła za nim. 32 O życiu Sophie w Estonii wiemy stosunkowo niewiele. Na pew- no były to lata dość ciężkiej pracy w majątkach rodziny von Knorring, gdyż nie wszystkie były w dobrej kondycji finansowej i wymagały wielu starań, aby je przywrócić do odpowiedniego stanu. Por. M. Haberstok: Sophie Tieck – Leben und Werk…, s. 138 i nast. oraz stronę internetową założoną przez M. Haberstok www.sophie­‍tieck.de [dostęp: 8.02.2016]. 33 H. Scholz-Lübbering wskazuje na wpływ A.W. Schlegla i jego wsparcie dla piszącej Sophie. Z korespondencji wynika również, że o opublikowanie powieści Julie Saint Albain zabiegali także Dorothea Veit (Schlegel) oraz Friedrich Schlegel, podczas gdy brat Ludwig Tieck zachowywał wobec tego utworu siostry pewien dystans. Por. S. Tieck­ ‍‑Ber n hardi: Julie Saint Albain. Hrsg. von H. Scholz­‍Lübberi ng. Sulz- bach 2011, s. 10–11 oraz s. 36. 34 Po opuszczeniu Berlina Sophie i jej synowie nie otrzymywali żad- nych pieniędzy od Bernhardiego. Najtrudniejsze lata spędzili w Rzy-

— 20 — roku pracować nad powieścią Evremont, którą udaje jej się ukończyć na krótko przed śmiercią35. Z okresu berlińskiego pochodzą zatem najważniejsze dzieła pisarki: opowiadania z redagowanego przez Bernhardiego tomu Bambocciaden [Bombocjady] (1800), powieść epistolarna Julie Saint Albain [Julie Saint Albain] (1801), Wunderbilder und Träume in elf Märchen (1802) oraz Dramatische Fantasieen [Dramatyczne fantazje] (1804). Wszystkie są wyrazem poszukiwania szczęścia i miłości, ale najczęściej już nie w realnym świecie, lecz w wyimaginowanych przestrzeniach, baśniowych krai- nach, dawnych rycerskich światach lub pasterskich idyllach leśnych. Rzeczywistość również przekracza ramy niemiec- kiego życia mieszczańskiego i przybiera obce, mniej znane czytelnikowi cechy topograficzne (akcja Julie Saint Albin rozgrywa się w Paryżu). Bohaterowie noszą na dodatek obce imiona, które zdają się rodem z innego świata (np. Rinaldo, Lucinde, Belinde)36. Ucieczka od rzeczywistości37, realnego świata, poszukiwanie miłości i szczęścia zdają się motorem napędowym dla niemal wszystkich bohaterów. Zrozumienie tych problemów i ich konceptualizacji u Sophie Tieck nie jest możliwe bez refleksji nad paradygmatem miłości romantycz- nej i dyskursu płci przełomu XVIII i XIX wieku. mie, gdzie cierpieli straszną nędzę. Sophie miała możliwość spotykania się z bawiącymi we włoskiej stolicy literatami z niemal całej Europy (poznała np. angielskiego pisarza Samuela Taylora czy brata Napo- leona Bonapartego, Luciena. Por. S. Tieck­‍Ber n hardi: Julie…, s. 41 i nast.). 35 Powieść powstawała w latach 1805–1812, a ukończona została do- piero w roku 1831. Ukazała się we wrocławskim wydawnictwie Josefa Maxa bez podania nazwiska autorki, jedynie wydawcy – Ludwiga Tiecka. Drugie wydanie ukazało się w roku 1845. Do dziś L. Tieck pojawia się jako wydawca tej powieści. 36 Gaby Pailer zauważa, że wprowadzanie obcych imion było typo- wym zabiegiem estetycznym tych czasów. Podobnie czynił F. Schlegel (Lucinde) czy np. Christian August Vulpius w swojej powieści trywialnej Rinaldo Rinaldini (1799). Por. Lexikon deutschsprachiger Epik…, s. 43. 37 Ucieczka przed światem realnym to częsty motyw niemieckiej lite- ratury romantycznej, zapoczątkowany przez Novalisa w powieści Henryk von Ofterdingen. Por. L. Pikulik: Romantik als Ungenügen an der Normalität. Am Beispiel Tiecks, Hoffmanns, Eichendorffs. Frankfurt a.M. 1979.

— 21 — Wraz z rewolucją francuską nasiliła się w Niemczech38 dyskusja na temat płci39. Obok zdecydowanych zwolenni- ków teorii redukcjonistycznych, umniejszających rolę kobiet i przypisujących jej jedynie zadania w przestrzeni życia rodzinnego (Ernst Brandes, Christoph Meiners40), zaczęły pojawiać się głosy odrzucające biologiczną determinację uwarunkowań psychologicznych i intelektualnych przed- stawicieli obu płci (Johann Gottlieb Hippel, Emilie von Berlepsch, Amalie Holst41). Nie te jednak nadały wymiar nowemu, romantycznemu paradygmatowi kobiecości i męs- kości, lecz teorie wychodzące od zasady polaryzacji płci. O konieczności uzupełniania się płci byli przekonani Wil- helm von Humboldt i Friedrich Schlegel. Pytając o istotę kobiecości i męskości, Humboldt nie poprzestawał jedynie na płaszczyźnie biologiczności człowieka, lecz podążył tropem uniwersalistycznym, który pozwolił mu odkryć w przyro- dzie dynamikę jej wzajemnych powiązań. W zespoleniu się i następnie podziale rzeczy niejednorodnych, sprzecznych dostrzegał on „tajemnicę natury”42, nie zwracając przy tym uwagi na właściwości prokreacyjne przedstawicieli obu płci, co podkreślano w dotychczasowych dyskursach. Humboldt dostrzega przy tym, iż nie jest ważne zróżnicowanie zadań kobiety i mężczyzny, lecz tylko kierunek ich działania, relacja wzajemności. Mężczyzna potrafi wprawdzie ożywić materię, ale kobieta nadaje jej ducha43. Pomijając poszczególne aspekty

38 H. Scholz zauważa, iż ożywienie debaty na temat płci splata się w Niemczech z fiaskiem dążeń emancypacyjnych kobiet we Francji po rewolucji francuskiej i upadkiem rządu jakobinów. Por. H. Scholz: Wi- dersprüche im weiblichen Frauenbild. Zur ästhetischen Reflexion und poetischen Praxis bei Lessing, Friedrich Schlegel und Schiller. Weinheim 1992, s. 93. 39 Na używanie terminu „charakter” zamiast „płeć” w ówczesnej nie- mieckiej debacie zwraca uwagę B. Becker­‍Ca ntari no: Schriftstellerinnen der Romantik. Epoche – Werke – Wirkung. München 2000, s. 43. 40 O ich teoriach por. np. R. Dampc­‍Jarosz: Zwierciadła…, s. 38. 41 Por. ibidem, s. 38–39 oraz 46–48. 42 W. von Humboldt: Gesammelte Schriften.Hrsg. von A. Leitzma n n. Bd. 1. Berlin 1903, s. 312. Tłum. – R.D.J. 43 Humboldt w precyzyjny sposób zestawił cechy charakteru ko- biet i mężczyzn, co przyczyniło się do powstania jego uniwersa-

— 22 — tejże teorii, warto zwrócić uwagę na jedną z konkluzji, która głosi potrzebę stworzenia płci uniwersalnej, łączącej cechy męskie i kobiece w imię miłości. Płeć taka gwarantowałaby osiągnięcie ideału człowieczeństwa44. Podobnym tropem, stawiającym na androgeniczną koncepcję płci, podążał także Friedrich Schlegel, który w swoich rozważaniach45 postulował odejście od stereotypowego myślenia o płci, od przypisywanych kobietom i mężczyznom cech charak- teru i stworzenie nowych, np. „samodzielnej kobiecości” i „łagodnej męskości”46, co doprowadzić powinno do osiąg- nięcia „stanu wyższego człowieczeństwa”47. Udoskonalenie się ludzkości urzeczywistnia się również i w tej koncepcji jedynie za sprawą miłości. Hannelore Scholz­‍Lübbering podkreśla, że mimo androgenicznego charakteru schleg- lowskiej koncepcji nie obejmowała ona przedstawicieli obu płci48. Schlegel myślał o kształtowaniu się charakteru listycznej koncepcji płciowości. Por. listę cech charakteru w teorii Humboldta według H. Scholz oraz tabelaryczne zestawienie Dag- mar Grenz w H. Scholz: Widersprüche…, s. 102 oraz 186–187. O teorii W. v. Humboldta por. także Ch. Dongowski: Die zwei Körper des Menschen. Wilhelm von Humboldts Versuch, den Sinn der Fortpflanzung zu deu- ten. In: Die Grenzen des Menschen. Anthropologie und Ästhetik um 1800. Hrsg. von M. Bergengr uen, R. Borgards, J.F. Leh ma n n. Würzburg 2001, s. 151–182. 44 Por. W. von Humboldt: Gesammelte Schriften…, s. 286–294 oraz R. Dampc­‍Jarosz: Zwierciadła…, s. 39–41. 45 Zawarł je w dwóch traktatach: Über die weiblichen Charaktere in den griechischen Dichtern [O kobiecych charakterach u poetów greckich] (1794) i Über die Diotima [O Diotimie] (1795). 46 „Samodzielna kobiecość” („selbständige Weiblichkeit“) i „łagodna męskość“ („sanfte Männlichkeit“) stanowią kluczowe pojęcia Schleglow- skiej teorii kobiecości. Por. F. Sch legel: Über die Diotime. In: Kritische­ ‍‑Friedrich­‍Schlegel­‍Ausgabe. Hrsg. von E. Beh ler. Bd. 1. Paderborn [et al.] 1958 i nast., s. 70–115, szczególnie s. 93. 47 Ibidem, s. 92. 48 Por. wstęp H. Scholz­‍Lübberi ng do S. Tieck­‍Ber n hardi: Julie…, s. 14. Inge Stephan podkreśla natomiast znaczenie teorii androgenicznej płci z okresu niemieckiego romantyzmu, która stwarzała możliwość wyj- ścia kobiet poza obowiązujące sposoby myślenia i normy literackie. Por. I. Stepha n: „Die Musen gehören zu den himmlischen Gestalten, die Mann und Weib nicht kennen”. Zur Androgynitätsauffassung in Kunst und Wissen-

— 23 — mężczyzny, który dzięki partnerce i miłości osiągnąłby wyższy stopień rozwoju, przybliżył się do stanu pełni natury, prawdziwości życia. Swoją utopijną koncepcję czo- łowy teoretyk wczesnego romantyzmu wyłożył w powieści Lucinde [Lucynda] (1799), w której główny bohater, Julius, poszukuje swego miejsca w świecie, prawdziwej miłości, sensu egzystencji, tzw. „środka życia”49 poprzez kontakty z różnymi kobietami. Pierwsza z nich, Luise, przynosi mu doświadczenie kobiecej naiwności, daje możliwość obco- wania ze spontanicznym, niedoświadczonym dzieckiem. Lisette, druga z partnerek, to odpowiednik toposu łączącego zmysłowość z wyrafinowaniem, kłamstwem i zepsuciem moralnym. Dopiero Lucinde „trafia go w środek”, oferując nieznane dotąd doznania erotyczne oraz oparte na intelekcie partnerstwo. Przypisywana Lucinde rola „pośredniczki” („Mittlerin”)50 w drodze do osiągnięcia dojrzałości męskiej („Lehrjahre der Männlichkeit”)51 otrzymuje w powieści wymiar niemal religijny: Lucinde, „kapłanka nocy”, „niosąca światło”52, daje Juliusowi dzięki swojej miłości poczucie nieskończoności, wieczności i boskości. Potęguje się ono poprzez rysujące się na końcu utworu rychłe macierzyństwo Lucinde jako najwyższe spełnienie kobiecości. Kurt Lüthi uznał bohaterkę Schlegla za produkt nowych czasów, osobę umiejącą korzystać z własnej seksualności, przełamującą tabu, kogoś wyjątkowego, kierującego się zasadami miłości i wierności. Lüthi podkreśla przy tym, że Julius i Lucinde realizują romantyczną zasadę predestynacji kobiety i męż- czyzny – ich wzajemnego przeznaczenia do bycia razem schaft. In: Frauensprache – Frauenliteratur? Für und Wider einer Psychoanalyse literarischer Werke. Hrsg. von I. Stepha n, C. Pietzker. Tübingen 1986, s. 119–126, szczególnie s. 121. 49 Por. F. Sch legel: Lucinde. In: Kritische­‍Friedrich­‍Schlegel­‍Ausgabe. Hrsg. von E. Beh ler. Bd. 5. Paderborn [et al.] 1958, s. 47. 50 Ibidem, s. 71. 51 Ibidem, s. 37. 52 B. Becker­‍Ca ntari no: Priesterin und Lichtbringerin. Zur Ideologie des weiblichen Charakters in der Frühromantik. In: Die Frau als Heldin und Autorin. Hrsg. von W. Paulsen. Bern–München 1979, s. 111.

— 24 — w związku miłosnym53, do osiągnięcia duchowej oraz cie- lesnej jedności54. Bez wątpienia takie ujęcie miłości uchodziło wówczas za zupełnie nowe, ale nie oznaczało to jeszcze, że znalaz- ło wielu naśladowców. Nawet w gronie romantyków od początku uważano je za utopijne i nieprzystające do rze- czywistości. Nie zmienia to faktu, że właśnie od 1800 roku, według Niklasa Luhmanna, mamy do czynienia z innym rodzajem miłości, z uczuciem stawiającym na autonomię podmiotu i kierującego się własną, wolną wolą. Socjolog pojmuje jednak miłość nie jako uczucie, lecz rodzaj kodu komunikacyjnego. To właśnie wtedy zaczyna ona podlegać zjawiskom społeczno­‍kulturowym55, rozwijając się, według Michela Foucaulta, w łączności z rodziną, małżeństwem i seksualnością56. Miłość romantyczna jawi się zatem jako uczucie uniwersalistyczne, wszechogarniające, posiadające samoistną moc sprawczą, niemal boską; uchodzić może za trudne do pojęcia misterium, konstytuujące podmiot

53 O Lucinde jako wyrazie emancypacji kobiety w romantyzmie nie- mieckim por. K. Lüt hi: Feminismus und Romantik. Sprache, Gesellschaft, Symbole, Religion. Wien–Köln–Graz 1985, s. 88–89. Wręcz odwrotnie oce- nia Lucinde Sigrid Weigel, która widzi w powieści stary model postępo- wej męskości i idealnej kobiecości. Por. S. Weigel: Wider die romantische Mode. Zur ästhetischen Funktion des Weiblichen in Friedrich Schlegels „Lu- cinde“. In: Die verborgene Frau. Hrsg. von I. Stepha n, S. Weigel. Berlin 1985, s. 67–82; Hannelore Schlaffer interpretuje Juliusa jako uosobienie nowoczesności, Lucindę jako synonim antyczności. Por. H. Sch laffer: Frauen als Einlösung der romantischen Kunsttheorie. „Jahrbuch der Deutschen Schillergesellschaft“ 1977, Bd. 21, s. 274–286. 54 P. Kluck hoh n: Die Auffassung der Liebe in der Literatur des 18. Jahr- hunderts und in der deutschen Romantik. Tübingen 1966, s. 362. 55 N. Luhmann wyodrębnia trzy koncepcje miłości, rozwijające się od średniowiecza po współczesność: wyidealizowaną miłość dworską okre- su średniowiecza, miłość wyimaginowaną, polegającą na pasywnym, nie- mal męczeńskim trwaniu przy uczuciu i akceptacji niemożliwości jego spełnienia, tzw. amour passion (XVII wiek) oraz miłość romantyczną jako połączenie dwóch osób w celu osiągnięcia szczęścia w małżeństwie. Por. N. Luh ma n n: Semantyka miłości. O kodowaniu miłości. Tłum. J. Łoziński. Warszawa 2003, s. 137–138 oraz zwłaszcza s. 47. 56 Por. M. Foucault: Historia seksualności. Tłum. B. Ba nasiak, T. Ko - menda nt, K. Mat uszewski. Warszawa 1995, s. 46 i nast.

— 25 — i porządkujące otaczającą go rzeczywistość57. Schlegel wpro- wadził wprawdzie do ówczesnego dyskursu o miłości element seksualności58, ale to nie on stanowił osnowę nowego ujęcia, lecz niespotykana dotąd jedność kochanków w myślach, czynach i charakterach, przy jednoczesnym zachowaniu własnej odrębności59. Tak pisał o tym wyjątkowym uczuciu Schlegel w innym fragmencie Lucinde: „Byli sobie całkiem oddani i stanowili jedność, a jednocześnie każde z nich było sobą, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej”60. Również N. Luhmann i jego uczeń Hartmann Tyrell dostrzegają w osobie partnera, w jej znaczeniu i wyjątkowości, istotę miłości romantycznej. Od związku intymnego oczekuje się pewności, którą daje właśnie partner jako gwarant stabilno- ści, trwałości, a jednocześnie uczucia chwilowości, jednora- zowości przeżycia. Partner jawi się jako punkt orientacyjny, jego wzajemność i stan szczęśliwości pozwalają odnaleźć własne szczęście61. Miłość romantyczna polega zatem przede wszystkim na interakcji, przy jednoczesnym zachowaniu indywidualności.

57 Por. J. Bobsi n: Von der Werther­‑Krise zur Lucinde­‑Liebe. Studien zur Liebessemantik in der deutschen Erzählliteratur 1770–1800. Tübingen 1994, s. 191 oraz 170 i nast. 58 Schlegel postulował otwarte mówienie o pożądaniu, namiętności i nie kojarzył seksualności z dyskursem władzy, podporządkowania w ro- dzinie i społeczeństwie, jak to uczynił później M. Foucault. 59 Fichte pisał o zespoleniu dwojga w jednej duszy („Beide sind Eine Seele”), Novalis natomiast o pomieszaniu się istot („Mein ganzes Wesen soll sich mit dem deinigen vermischen”). Por. W. Segebrecht: Roman- tische Liebe und romantischer Tod. Über den Bamberger Aufenthalt von Caroline Schlegel, Auguste Böhmer, und Friedrich Schelling im Jahre 1800. Bamberg 2001, s. 41. 60 F. Sch legel: Lucinde…, s. 54. 61 Por. N. Luh ma n n: Semantyka…, s. 165–177. Hartmann Tyrell mówi o „najwyższej relewancji” wyboru partnera w stosunku do innych, o stworzeniu w związku swoistej enklawy, wyodrębnionej od reszty świata, opierającej się na „symetrii, wzajemności i najbardziej osobistym wzajemnym zrozumieniu” partnerów. Por. H. Tyrell: Romantische Liebe – Überlegungen zu ihrer „quantitativen Bestimmtheit“. Cyt. za: J. Augart: Eine romantische Liebe in Briefen. Zur Liebeskonzeption im Briefwechsel von Sophie Mereau und Clemens Brentano. Würzburg 2006, s. 63.

— 26 — Takiej miłości, przynoszącej szczęście obu stronom, poszukiwały w swoich utworach także ówczesne pisarki. Przykładowo: Sophie Mereau Brentano, Caroline Wolzogen, Fanny Tarnow, Dorothea Schlegel, Therese Forster­‍Huber próbują zerwać z modelem uległej, pasywnej i gotowej do wyrzeczeń kobiecości, tworząc bohaterki skłonne do rebelii, opuszczenia rodziny, pogwałcenia zasad moralności czy nawet utraty dobrego imienia. Często za cenę: utraty życia, wygnania, choroby, samotności lub nędzy62. Sophie Tieck­‍Bernhardi należała do tych piszących kobiet, którym w życiu nie dane było zaznać partnerskiej, romantycznej miłości. Problem ten podejmuje w powieści Julie Saint Albain (1801). Wybór imienia (Julie) sugerować może chęć stworze- nia własnego, kobiecego odpowiednika schleglowskiego Juliusa. Również i tytułowa bohaterka pragnie wznieść się na wyżyny „lepszej ludzkości”, osiągnąć szczęście i spełnienie w życiu, mając nadzieję, że siłą napędową jej działania stanie się miłość. Julie przekonana jest o miłości swojej i odwzajemnionej miłości do męża. Kiedy jednak mąż ulega fascynacji baronową Villars, postanawia poszukać miłości i swojego miejsca na ziemi na własną rękę, łamiąc tym samym przypisaną jej rolę posłusznej, podporządko- wanej mężowi żony. Jej miłość do Fernanda, jak się potem okazało, podstawionego przez baronową kochanka, który miał zatrzymać bohaterkę w Paryżu, gdzie rozgrywa się akcja pierwszej części, przynosi jedynie kolejne rozgorycze- nie i porażkę. W imię wolności i prawdziwej miłości Julie opuszcza miasto i udaje się na prowincję, gdzie zaczyna występować w teatrze. Ucieczka daje jej możliwość pozyska- nia nowej tożsamości, a z czasem scenicznego balansowania na granicy dwóch światów, upubliczniania się w rolach, przeżywania miłości w najróżniejszych odsłonach. Spotka- nie z teatrem i odgrywanie ról stają się medium samopo- znania i samokreacji, sprawiając, że Julie bardziej świadomie poznaje siebie i swoje potrzeby. Pojawienie się w jednej ze

62 B. Wägenbaur: Die Pathologie der Liebe. Literarische Weiblichkeitsent- würfe um 1800. Berlin 1996, s. 107–175 oraz 219–279.

— 27 — scenek męża St. Albaina przyprawia czytelnika o konfuzję: autorka nie udziela bowiem odpowiedzi, czy oznaczać to może powrót do małżeńskiej zależności sprzed ucieczki, czy też zwiastować będzie nowy etap partnerskiego związku. Suwerenna postawa Julie nie pozostawia jednak złudzeń, że poszukiwanie miłości uczyniło ją silniejszą, pewniejszą siebie i znającą swoje potrzeby. Hannelore Scholz­‍Lübbering podkreśla, że zaproponowany przez Tieck­‍Bernhardi model kobiecości wpisuje się w tradycję ówczesnej powieści edu- kacyjnej63, której celem jest pozyskanie tożsamości przez główną bohaterkę. O ile dążenia te spełniają się, o tyle osiągnięcie szczęścia w miłości i dobór partnera pozostają wciąż w sferze marzeń, których spełnienie nie wydaje się jednak nigdy możliwe. W powieści epistolarnej pt. Julie Saint Albain Sophie Tieck­‍Bernhardi potrafiła stworzyć niekonwencjonalny paradygmat romantycznej miłości, stanowiący sublimację różnych dyskursów miłości przełomu XVIII i XIX wieku. Łącząc model miłości z powieści sentymentalnej, autor- stwa kobiet, z romantyczną teorią związku partnerskiego, udaje jej się wykreować postać bohaterki realizującej w pełni program samopoznania i osiągnięcia zadowolenia z procesu indywidualizacji, nawet jeśli wymarzona miłość doczeka się swojego urzeczywistnienia jedynie na scenie teatru. W powstających niemal równolegle do tomów Strauβfedern i Bambocciaden opowiadaniach czy w zbiorze baśni Wunderbilder und Träume in elf Märchen obecne będą zróżnicowane koncepcje miłości i płci. Łączy je bez wątpie- nia przekonanie, że miłość nie jest wartością stałą, daną raz na zawsze, lecz że trzeba jej nieustannie poszukiwać. Stąd korelacja motywu miłości z popularnym romantycznym wędrowaniem, pielgrzymowaniem czy poszukiwaniem nieznanej krainy, o której istnieniu świat realny nie ma jakichkolwiek informacji. Nieprzypadkowo bohaterowie Sophie Tieck znajdują się w nieustannym ruchu, zmieniając

63 Por. wstęp H. Scholz­‍Lübberi ng do S. Tieck­‍Ber n hardi: Ju- lie…, s. 8 i 26.

— 28 — w zaskakującym tempie przestrzenie swego działania64, aby na koniec, ulegając licznym transformacjom65, móc dotknąć wreszcie swego szczęścia lub bezpowrotnie je utracić. O takim dynamicznym ujęciu szczęścia i miłości pisze Sophie Tieck­‍Bernhardi w rozprawce Lebensansicht [Pogląd o życiu], stanowiącym swoiste credo pisarki, w którym jednoznacznie formułuje tezę o niemożności osiągnięcia szczęścia, gdyż miłość jawi się w życiu jako coś niesta- bilnego, przejściowego i chwiejnego, a tylko ona stanowi niezbędny komponent stanu spełnienia66. W początkowych tekstach, głównie opowiadaniach realistycznych, autorka umiejscawia akcję w realiach społeczno­‍kulturowych Niemiec przełomu XVIII i XIX wieku, podobnie jak czynił to jej mąż Bernhardi, zapewne na prośbę wydawcy Frie- dricha Nikolaiego, dbającego o zachowanie oświeceniowego charakteru publikowanych u niego tekstów67. Istotną rolę w konstruowaniu paradygmatu miłości, a co za tym idzie płci, odgrywają tu: przynależność klasowa (arystokratyczna bądź mieszczańska, jak np. w opowiadaniach Die neue Donna Diana lub Die Entführung), stan majątkowy lub małżeństwo kontraktowe i jego konsekwencje (Die Entführung). Jak wielu pisarzy – zarówno męskich, jak i kobiecych – Sophie Tieck­‍Bernhardi – podobnie jak wielu pisarzy i wiele pisarek – podejmuje problem czytelnictwa wśród kobiet

64 Z tego względu utwory Sophie Tieck­‍Bernhardi stanowią dobry ma- teriał do analizy przestrzeni w myśl współczesnych teorii spatial turn. Por. D. Bach ma n n­‍Medick: Fort­‑Schritte, Gedanken­‑Gänge, Ab­‑Stürze: Bewe- gungshorizonte und Subjektverortung in literarischen Beispielen. In: Raum und Bewegung in der Literatur. Die Literaturwissenschaften und der Spatial Turn. Hrsg. W. Hallet, B. Neuma n n. Bielefeld 2009, s. 259 i nast. 65 Julia Kristeva wskazuje na szczególne znaczenie przestrzeni i ich zmienności na jednostkę, która podlegać może znaczącym kulturowym transformacjom. Por. Eadem: Die Revolution der poetischen Sprache. Übers. R. Wer ner. Frankfurt a.M. 1978, s. 69 i nast. 66 Por. S. Tieck­‍Ber n hardi: Lebensansicht. „Athenäum“ 1800, Teil 3, s. 205–215. 67 Por. posłowie H. Scholz­‍Lübbering do: Reliquien. Erzählungen und Dichtungen von A.F. Bernhardi und dessen Gattin S. Bernhardi, geb. Tieck. Hrsg. von H. Scholz­‍Lübberi ng. Berlin 2015, s. 199–220.

— 29 — oraz rozpowszechniającego się tzw. zapału do czytania, widząc w nim istotny czynnik w kształtowaniu się dziew- częcych wyobrażeń o miłości (Die neue Donna Diana). Próbuje także dokonać analizy stosunków w związkach kobiet i mężczyzn, w narzeczeństwie i małżeństwie, zastanawiając się nad ich nietrwałością (Eine Reise; Männertreue). Miłość, jako wartość uniwersalna i ponadczasowa, pojawia się w tych opowiadaniach w opozycji do namiętności, której ulegają zarówno jej bohaterowie, jak i bohaterki. W obu tych opowiadaniach miłość zwycięża jeszcze nad emocjami68, a okłamujące się pary, bez racjonalnego wyjaśnienia posta- nawiają, mimo doznanych zniewag, ponownie pozostawać w związku, chwaląc tolerancję i wzajemne poszanowanie. H. Scholz­‍Lübbering zauważa, że w niektórych z opowia- dań, podobnie jak w Julie Saint Albain, miłość osiąga stan zmierzający ad absurdum, który nie podlega wyjaśnianiu, umyka racjonalnym przesłankom, stając się nawet czymś śmiesznym i pozbawionym własnego etosu69. W takim zdefiniowaniu miłości upatrywać należy przejścia pisarki do nowego kodu, posługując się terminologią Luhmanna, i transpozycji zakochanych do świata baśni, wyimaginowa- nych krain, na łono natury i do krainy dziecięcej niewin- ności. Tylko takie scenariusze zapewnić mogą poszukiwanie platońskiej drugiej połówki zakończone pełnym sukcesem, choć to nie na otaczającym świecie koncentruje się uwaga narratora, lecz na emocjach rozgrywających się we wnętrzu postaci. Poszukiwanie miłości nie zawsze nazwane zostaje po imieniu. W baśni Die Quelle der Liebe (Źródło miłości) bohater Alwino mówi o targającej jego sercem tęsknocie za czymś, czego w iście romantyczny sposób nie jest w stanie

68 O emocjach we wczesnych opowiadaniach S. Tieck­‍Bernhardi por. B. Becker­‍Ca ntari no: Körperlichkeit und Emotionen. Zu Sophie Tieck­ ‍‑Bernhardis Erzählungen. In: Blätter öffentlich in die Welt: Caroline de la Motte Fouqué und Sophie Tieck­‑Bernhardi­‑von Knorring; Schriftstellerinnen in Preu- ßen. Hrsg. von W. de Br uy n, B. Gribn itz. Hannover 2011, s. 29–44. 69 Por. wstęp H. Scholz­‍Lübberi ng do S. Tieck­‍Ber n hardi: Ju- lie…, s. 28.

— 30 — zaspokoić. To nieznane, nieposkromione pragnienie popy- cha go do wędrówki, poszukiwania nowych doświadczeń i w końcu miłości, która, choć nienazwana, okazuje się źródłem i celem wszystkiego. I choć miłość zostaje mu dana, bo w nagrodę za pokonanie olbrzyma otrzymuje rękę kró- lewskiej córki – Angeli, to ani on, ani też jego narzeczona nie chcą zgodzić się na oferowany im kontrakt. Niezależnie od siebie, podążając różnymi drogami leśnych ostępów, próbują zrozumieć siebie, swoje własne pragnienia i odnaleźć owo uzupełnienie własnego ja, czekające gdzieś w rozpościerają- cych się wokół otchłaniach przyrody. Jedynie samopoznanie i świadoma decyzja partnera stanowią gwarant osiągnięcia szczęścia. Podobny kod miłości odnajdzie czytelnik także w pozostałych baśniach – w Alcandor und Angelica [Alkandor i Angelika] i Das Reh [Sarna]. Tytułowa para poszukuje się nawzajem, nie mogąc rozpoznać się dopóty, dopóki nie pojmą prawdy o sobie, nie sprawdzą się w trudnych sytua- cjach życiowych; biegnącemu za sarną bohaterowi udaje się odnaleźć ukochaną. Motyw poszukiwania kochanków jest także wyznacznikiem utworów dramatycznych pisarki70. W Die Brüder [Bracia] i Frühlingszauber [Wiosenne czary] sieć dróg, które przemierzają bohaterowie, zdaje się przy- pominać labirynt pełen ogrodów, pasterskich szałasów, leśnych czeluści, wróżek i złych duchów, z którego wyjście zawsze okazuje się jedno – na poszukującego kochanka czekają najczęściej otwarte i gotowe do pojednania ramiona partnerki, dla której powrót do realnego świata nie wydaje się już wówczas taki straszny. Nie wszystkie poszukiwa- nia i historie miłosne osiągają w utworach Sophie Tieck­ ‍‑Bernhardi swój szczęśliwy koniec. W niektórych z nich na drodze do szczęścia stają kochankom członkowie rodziny, najczęściej ojcowie (Der Einsiedler und die Nonne – Pustelnik i zakonnica; Belinde – Belinda), którzy planują dla swoich córek przyszłość u boku wybranego przez siebie kandydata; bywa

70 S. Tieck­‍Bernhardi jest autorką ok. 11 utworów dramatycznych, z których pięć ukazało się drukiem, a tylko jeden został wystawiony na scenie. O twórczości dramatycznej pisarki por. R. Dampc­‍Jarosz: Sophie Tieck als Dramatikerin. In: Blätter öffentlich in die Welt…, s. 45–54.

— 31 — też tak, że rodzina chętnie pozbywa się swojej córki, oddając ją w ręce nieznanych bliżej osób (Das Vögelchen – Ptaszyna). Poszukującym miłości, strapionym i odrzuconym, przydzie- la autorka skutecznych pomocników, najczęściej starsze, doświadczone kobiety, nianie lub wróżki, które swoimi kompetencjami, uosobieniem cnót i macierzyństwa służą młodszym w drodze do ich szczęścia. Friedrich A. Kittler upatrywał kluczowej postaci niemieckiego romantyzmu właśnie w matce, dostrzegając w niej nie atrybuty biolo- giczne, łączność z naturą, lecz funkcje estetyczne, polegające na wyzwalaniu i kształtowaniu w dziecku poczucia piękna oraz zamiłowania do sztuki71. Takie zadanie przypisuje starszym kobietom także Sophie Tieck­‍Bernhardi, widząc w ich doświadczaniu gwarancję poznania siebie i dotarcia do miłości. Wkomponowana w baśniową przestrzeń miłość przyjmuje pozornie schematyczne cechy. Zarówno kochankowie, ich problemy, jak i sposoby dochodzenia do miłości odpowia- dają znanym paradygmatom literatury popularnej (miłość od pierwszego wejrzenia, nierozłączność kochanków, pomoc ponadnaturalnych sił w zdobyciu ukochanego, szczęśliwe rozwiązanie itp.). W ową schematyczność przedstawienia pisarka przemyca jednak raz po raz nowe estetyczne rozwiązania, sprawiając, że miłość jawi się w jej utworach jako uczucie dynamiczne, nieustające, a przede wszystkim posiadające siłę transformatywną. Dzięki motywowi rów- noległego poszukiwania miłości przez kobietę i mężczyznę pisarka proponuje własny model androgenicznej płciowości, która realizuje się w miłości poprzez zespolenie kobiecych i męskich cech charakteru, ich definicji miłości i własnych tożsamości. Bardzo trafnie pokazuje tę jedność metafora spoglądających w lustro wody kochanków – Alwina i Angeli z Die Quelle der Liebe (Źródło miłości). Aktywność bohaterów stanowi zresztą kolejną ważną cechę zapisanego przez

71 F.A. Kit tler: Der Dichter, die Mutter, das Kind. Zur romantischen Erfin- dung der Sexualität. In: Romantik in Deutschland. Hrsg. von R. Bri n k ma n n. Stuttgart 1978, s. 102–114.

— 32 — Sophie Tieck­‍Bernhardi kodu miłości. Męskie i kobiece postacie wykazują się suwerennością i aktywnością dzia- łania, podejmując niezależne decyzje, często wbrew innym, ojcom i normom społecznym (Die Quelle der Liebe – Źródło miłości, Der Einsiedler und die Nonne – Pustelnik i zakonnica, Der Unglückliche – Nieszczęśnik). Dzięki temu w pełni udaje im się realizować Schleglowski postulat interakcyjności przy zachowaniu indywidualności. Istotną rolę w koncepcji estetycznej miłości odgrywa u pisarki także kontrast. Miłość, związki pomiędzy kobietą a mężczyzną istnieją w przestrzeniach dwóch przeciwstaw- nych światów: natury i cywilizacji72, świata realnego i fan- tastycznego, miasta i prowincji, co sprawia, że wyobrażenie o miłości ulega nieustannej dynamizacji, stając się siłą napę- dową rozwoju ludzkości. Kontrastujące ze sobą wydarzenia, często absurdalne, jak np. kuracja przez wychłostanie dla nieszczęśliwie zakochanego w opowiadaniu Der Besessene [Opętany], czy złośliwość karłów we Frühlingszauber [Wio- senne czary], nabierają cech ironii romantycznej, stwarzając dystans do świata przedstawionego, do miłości i jej aktan- tów, a tym samym zmuszają do refleksji nad jej istotą. Mimo iż droga do miłości jest długa, na dodatek niegwarantująca szczęśliwego rozwiązania, progresywny i uniwersalny charakter utworów Sophie Tieck­‍Bernhardi pozostawia czytelnika z przekonaniem, że samo poszukiwanie miłości przynieść może spełnienie, że prowadzi ono do krainy szczęścia, nazwanej przez pisarkę w Das Mährchen „pięknym krajem ptaków”73, do której chce się wracać, nawet jeśli są to tylko sny i marzenia.

72 Zwraca na to szczególną uwagę Gaby Pailer w swojej analizie utwo- ru Die Brüder. Por. Lexikon der deutschsprachigen Epik…, s. 42. 73 Por. Reliquien…, s. 129.

Renata Dampc­‍Jarosz

Baśniowy świat Sophie Tieck­‍Bernhardi

W niemieckim obszarze językowym baśń niezmiennie kojarzona jest z braćmi Grimm. To Wilhelm i Jacob są bohaterami zbiorowej wyobraźni, a nawet popkultury, a ich zbiory cieszą się nieustającą popularnością. Baśnie braci Grimm do dzisiaj stanowią niejako kanon baśniowego tworzywa, probierz oraz punkt wyjścia do naukowych analiz. Mimo że bracia nie są bynajmniej autorami słyn- nych opowieści, a dzisiaj określilibyśmy ich raczej mianem redaktorów, to funkcjonujące w powszechnym użyciu sfor- mułowanie „baśnie braci Grimm” przywołuje właśnie taką konotację. Także zakorzenione w świadomości większości czytelników przekonanie, jakoby bracia, w poszukiwaniu baśniowych przekazów (oraz podań, których wydanie, w porównaniu z baśniami, okazało się finansową klęską), przemierzali wzdłuż i wszerz państwa niemieckie, trafiając pod osławiowe strzechy, mija się z prawdą. Materiału do badań, które nota bene rozpoczęły się raczej przypadkowo (zaprzyjaźniony z braćmi Clemens Brentano postanowił bowiem wykorzystać fakt, iż mają oni dostęp do zasobów biblioteki uniwersytetu w Kassel i poprosił ich o zebranie interesujących go materiałów), dostarczyły im w niezwy- kłej obfitości kobiety, które Grimmowie odwiedzali bądź zapraszali do siebie, by skrzętnie zanotować ich opowieści. Do kobiet tych należały: mieszkająca w pobliżu Kassel Dorothea Viehmann, córka właściciela gospody, którą bracia uczynili wzorcem ludowej bajarki, a także poetka Annette von Droste­‍Hülshoff oraz jej siostra Jenny von Laßberg. O ich roli w powstawaniu jednego z najważniej-

— 35 — szych kanonów literatury europejskiej nie mówi się dzisiaj właściwie nic. Rzecz ma się podobnie z Sophie Tieck­‍Bernhardi, poetką, dramatopisarką, autorką opowiadań i nowel, której polskojęzyczne syntezy historii literatury niemieckiej nie wymieniają nawet na marginesie1. Pisarka wciąż pozostaje w cieniu słynnego brata Ludwiga Tiecka, pisarza w swoim czasie uznawanego za najważniejszego przedstawiciela romantycznego nurtu w Niemczech, nazywanego nawet „królem romantyzmu”2, a polskiemu odbiorcy jest właś- ciwie nieznana – jak dotąd brak bowiem tłumaczeń jej utworów na język polski. Dzięki staraniom zwolenników literaturoznawstwa spod znaku women’s studies i gender studies3 postać pisarki powoli wychodzi z cienia, a wzno- wienia jej utworów pozwalają na rewizję jej miejsca w historii literatury niemieckiej, w tym przede wszystkim w zdominowanym przez mężczyzn kanonie niemieckiego romantyzmu. Tieck, podobnie jak jej koledzy po piórze, jest autorką zbioru baśni. Opublikowane w 1802 roku (warto tutaj podkreślić, że pierwszy tom baśni braci Grimm ukazał się dopiero w 1812 roku) Wunderbilder und Träume in elf Märchen odniosły tak duży sukces wydawniczy, że w 1823 roku musiało ukazać się ich wznowienie. Powodzenie to z pew-

1 Wyjątkiem jest Historia literatury niemieckiej Mirosławy Czar nec- kiej (Wrocław 2011), w której pisarka wspomniana zostaje raz (s. 147). Pozostałe znane mi syntezy (np. N. Honsza: W blasku epok. Literatura niemiecka od średniowiecza do współczesności. Łódź 2010 lub C. Karolak, W. Kun icki, H. Orłowski: Dzieje kultury niemieckiej. Warszawa 2007) nie zawierają jej nazwiska w ogóle. 2 Por. K. Gün zel: König der Romantik. Das Leben des Dichters Ludwig Tieck in Briefen, Selbstzeugnissen und Berichten. Berlin 1981. 3 Tieck zaskakuje wyjątkowo nowoczesnym myśleniem o płci, rozu- mianej jako pewna społeczno­‍kulturowa konstrukcja (gender) oraz arty- kułowaniem typowo kobiecych doświadczeń, takich jak np. poród (przy- kładowo w baśniach Belinde – Belinda oraz Das Vögelchen – Ptaszyna), które obleka w specyficzny, poetycki język. Wart dokładniejszego zbadania jest także wątek androgeniczny, manifestujący się m.in. w Die Blume der Liebe – Kwiat miłości oraz Die Bezauberungen der Nacht – Uroki nocy.

— 36 — nością można złożyć na karb swoistego zapotrzebowania romantyków na treści wykraczające poza oświeceniową, zracjonalizowaną wizję świata, na typową dla epoki tęsknotę za mitycznym złotym czasem, do którego dostęp baśnie zdawały się ułatwiać, a także, na postulowany już przez Herdera, zwrot ku pokładom ludowej wyobraźni. Nie do przecenienia jest jednak charakterystyczny styl pisarki- -samouka, która w ocenie jednego z biografów „talentem przewyższała inne kobiety wczesnego romantyzmu”4, czyniąc baśnie swoim znakiem rozpoznawczym5. Podobną opinię wystawia edytorka baśni Sophie Tieck, niemiecka literaturoznawczyni Hannelore Scholz-Lübbering, uznając ją za jedną z najbardziej interesujących pisarek przełomu XVIII i XIX wieku, wyróżniającą się niezwykłą siłą poety- ckiego wyrazu6. Baśnie Tieck są, w ocenie badaczki, dowo- dem jej poetyckiego talentu, mimo że passusy niektórych z nich, co Scholz-Lübbering także przyznaje, balansują na granicy kiczu7. Podobnie jak inne piszące kobiety epoki klasyczno­‍romantycznej8, takie jak Karoline von Günder- rode, Benedikte Naubert, Sophie Mereau­‍Brentano, Sophie Tieck brała czynny udział w życiu kulturalnym przełomu XVIII i XIX wieku, stając się ważną częścią tzw. romanty- zmu berlińskiego. Nie była ona jednak typową bywalczynią salonów, a na jej życiu zawodowym nieraz cieniem kładły się niepowodzenia życia prywatnego. Zebrane w zbiorze Wunderbilder und Träume in elf Märchen [Cudowne obrazy i sny w jedenastu baśniach] teksty Die Quelle

4 A. Elschenbroich: Bernhardi, Sophie, geborene Tieck. In: Neue Deu- tsche Biographie. Bd. 2. Berlin 1955, s. 123. 5 Ibidem. 6 Por. H. Scholz: Nachwort. In: Wunderbilder und Träume in elf Märchen von Sophie Tieck­‑Bernhardi. Hrsg. von H. Scholz. Berlin 2000, s. 277–279. 7 Więcej o pisarstwie kobiet tamtego czasu oraz zarzucanym im przez Goethego dyletantyzmie por. R. Dampc­‍Jarosz: Pisarstwo kobiet. W: Ea- dem: Zwierciadła duszy. Estetyka listów pisarek niemieckich epoki klasyczno­ ‍‑romantycznej. Wrocław 2010, s. 68–72. 8 Używanie tego pojęcia jako najbardziej adekwatnego w opisie litera- tury i kultury niemieckiej przełomu XVIII i XIX wieku postuluje Renata Dampc­‍Jarosz (por. ibidem, s. 12–13).

— 37 — der Liebe (Źródło miłości), Die Stimme im Walde [Głos w lesie], Die Blume der Liebe [Kwiat miłości], Der Einsiedler und die Nonne (Pustelnik i zakonnica), Alcandor und Angelica [Alkandor i Ange- lika], Das Vögelchen (Ptaszyna), Der Unglückliche (Nieszczęśnik), Belinde (Belinda), Das Reh [Sarna], Die Waldgenossin [Pani lasu], Die Bezauberungen der Nacht [Uroki nocy], wymykają się jednak próbie jednoznacznego zaszeregowania do gatunku baśni. Na ich niejednorodność gatunkową wskazuje już zresztą zawarte w tytule określenie Wunderbilder. Problem nazewnic- twa i przynależności gatunkowej podnosi także Hannelore Scholz-Lübbering, stwierdzając, iż pisarka zdaje się wykraczać poza reguły, jakie rządzą baśnią jako gatunkiem literackim9. Mimo to niemiecka badaczka podejmuje próbę ich sklasyfiko- wania: zgodnie z typologią baśni fińskiego etnologa Anttiego Aarnego10, baśnie Tieck należałoby, w jej ocenie, zaliczyć do baśni właściwych, a zawężając klasyfikację, do baśni magicz- nych („Zauber­‍ und Wundermärchen”). Sugerowaną tym samym jednorodność gatunkową zbioru rozbijają jednak dwa teksty: Die Bezauberungen der Nacht. Ein dramatisiertes Märchen, w którym pisarka przedstawia baśniowe treści w osnowie dramatu (w konstelacji fantastycznych i rzeczywistych postaci oraz wyborze lasu na miejsce akcji można dostrzec pewną inspirację Szekspirowskim Snem nocy letniej) oraz Das Vögelchen (Ptaszyna): ekspozycja tej baśni do złudzenia przypomina popularną szczególnie w dobie realizmu tzw. „Kamingeschichte”, historię o niesamowitych wydarzeniach opowiadanych w kręgu osób zebranych przed kominkiem, uprawianą z upodobaniem m.in. przez Theodora Storma. Traktując zbiór baśni braci Grimm jako probierz, Scholz opisuje także charakterystyczne atrybuty baśni pióra Tieck, zaliczając do nich m.in. problem romantycznej miłości, indy- widualną koncepcję baśniowych postaci, ich metamorfozy oraz typowe dla romantyzmu motywy melancholii, tęsk- noty i wędrówki. Scholz postuluje jednocześnie, aby w dal-

9 Por. H. Scholz: Nachwort…, s. 318. 10 Antti Aarne jest autorem Verzeichnis der Märchentypen (1910), indek- su motywów i typów baśni północno­‍ i środkowoeuropejskich.

— 38 — szych badaniach nad baśniami Tieck uwzględnić kategorię baśni literackiej („Kunstmärchen”). Podążając wskazanym przez badaczkę tropem, zaznaczyć należy w pierwszej kolejności, że stosowane przez współczesne literaturo- znawstwo niemieckie rozróżnienie między baśnią ludową („Volksmärchen”) a baśnią literacką („Kunstmärchen”) nie było jeszcze używane przez romantyków. Romantyczni pisarze „adaptowali” gatunek i przetwarzali go zgodnie z własną koncepcją artystyczną11. Za próbę ustanowienia wzorcowej baśni i wytyczenia jej ram gatunkowych można uznać powstały w okresie romantyczno­‍klasycznym tekst czołowego przedstawiciela klasyki weimarskiej – Johanna Wolfganga Goethego pt. Baśń12. Przesycony hermetyczną wręcz symboliką utwór13 stanowi do dzisiaj nie lada wyzwa- nie dla literaturoznawców, mimo że w swoim czasie odczy- tywano go z reguły jako zawoalowaną diagnozę przemian zachodzących w społeczeństwie niemieckim. We współczesnym literaturoznawstwie niemieckim zwyk- ło się uważać za literackie te wszystkie baśnie, które mają konkretnego autora, za baśnie ludowe uznając zaś teksty powstałe na bazie przekazów ustnych. Bardziej szczegółowe różnice pomiędzy obydwoma gatunkami wymienia Stefan Neuhaus (zob. tabela 1). Wspólnymi cechami baśni: ludowej i literackiej są, wedle badacza, postawione przed bohaterem zadanie, które należy wykonać, magiczne rekwizyty (czarodziejska różdżka, miotła), symbolika liczb, symbolika związana z naturą, mówiące zwierzęta (animalistyczny obraz świata), związek z mitem lub transcendencją, symboliczna wymowa codzien- nych problemów14.

11 Por. E., E. von Borries: Deutsche Literaturgeschichte. Bd. 5: Romantik. München 2003, s. 213. 12 Das Märchen, 1795, wyd. polskie – Kraków 2000. 13 Jeden z badaczy mówi w tym kontekście wręcz o hipersemio- zie. Por. J. Ławski: Błędne ognie. O hipersemiozie w „Baśni” Goethego. W: J.W. Goet he: Baśń. Das Märchen. Wydanie polsko­‍niemieckie. Przekł. K. Krzemień­‍ O jak, wstęp W. Kun icki, oprac., wprowadzenie, redakcja tomu J. Ławski. Białystok 2015, s. 51–74. 14 S. Neuhaus: Märchen. Tübingen 2009, s. 9.

— 39 — Tabela 1 Baśń ludowa wobec baśni literackiej

Baśń ludowa Baśń literacka (rzekomo przekazywana ustnie) (dzieło konkretnego autora) brak informacji o miejscu i czasie informacja o miejscu i czasie akcji akcji język nieartystyczny, prosty język artystyczny akcja jednowątkowa akcja wielowątkowa akcja przebiegająca schematycznie oryginalny przebieg akcji stereotypowe miejsca akcji nietypowe miejsca akcji jednowymiarowe postaci, typy wielowymiarowe postaci

Cecha brak psychologizacji postaci psychologizacja postaci postaci schematyczne (albo dobre, postaci nieschematyczne (mają albo złe) cechy pozytywne, jak i negatywne) happy end niejednoznaczny happy end lub nieszczęśliwe zakończenie stereotypowy początek i koniec niestereotypowy początek i koniec prosty obraz świata skomplikowany/wieloaspektowy obraz świata

Źród ło: S. Neu haus: Märchen. Tübingen 2009, s. 9.

Przykładając powyższą matrycę do baśni Sophie Tieck, można zauważyć, że wpisują się one w większości w schemat baśni literackiej: pisarka posługuje się bogatym w metafory (w tym szczególnie w emfazy i hiperbole) językiem poetyc- kim, konstruuje akcję wielowątkową, bardzo często stosując schemat kompozycji szkatułkowej (np. w baśniach Alcandor und Angelika – Alkandor i Angelika, Die Stimme im Walde, Das Reh), konstruuje wielowymiarowe postaci, ukazując ich życie wewnętrzne i motywacje, rezygnuje z jednoznacznego podziału na dobro i zło oraz dokonuje w kilku przypadkach ambiwalentyzacji zakończenia (np. Der Einsiedler und die Nonne – Pustelnik i zakonnica, Der Unglückliche – Nieszczęśnik). Nie sposób nie dostrzec również, że pisarka czerpie niezwy- kle obficie z repertuaru motywów folklorystycznych i rekwi- zytorni typowej dla baśni ludowej. Z upodobaniem Tieck

— 40 — eksploatuje antagonistyczne postaci dobrej, przyjaźnie nasta- wionej do ludzi wróżki oraz złośliwej wiedźmy/czarownicy15, której prototypem jest słynna trzynasta wróżka z baśni o Śpiącej królewnie, a wśród rekwizytów pojawiają się mające magiczną moc: rośliny (róże, lilia), przedmioty (lustro, skrzynia zawie- rająca skarb, pierścień, krosna) oraz instrumenty (lutnia, flet). Ponadto do schematów fabularnych, rozpowszechnionych w ludowych przekazach na całym świecie, które przetwarza pisarka, należą przemiany bohaterów (odczarowanie/wyba- wienie zaklętej księżniczki bądź zaklętego księcia) czy motyw uwięzienia/zamknięcia wewnątrz góry. Można odnieść wra- żenie, że baśnie Tieck to amalgamaty różnorakich wątków, postaci, motywów i znajomo brzmiących treści, zaczerpnięte nie tylko ze świata baśni, ale także z antycznych i germań- skich mitów i podań, okraszone typową dla niemieckiego romantyzmu wizją świata. Za typowo romantyczne należy uznać podkreślane w wielu historiach znaczenie przyjaźni, partnerstwa i wspólnoty (Belinde – Belinda), romantyczną miłość, o której pisała już Hannelore Scholz-Lübbering, wpro- wadzaną wielokrotnie postać dziecka16 jako uosobienia istoty harmonijnie współistniejącej ze sobą i ze światem, będącej w swojej wyjątkowości pośrednikiem między człowiekiem i transcendencją (myśl tę ilustruje szczególnie wyraźnie baśń Die Bezauberungen der Nacht, w której, w wyniku interwencji dziecka, perypetie bohaterów znajdują szczęśliwe zakoń- czenie), ścisłe nieomal współistnienie człowieka i przyrody, konsolidującą moc muzyki oraz inspirację średniowieczem17 (główni bohaterowie to w większości rycerze oraz zamiesz- kujące pałace księżniczki).

15 W czym dostrzec można inspirację popularnym na przełomie XVIII i XIX wieku zbiorem francuskich baśni Charles’a Perraulta. 16 Trudne relacje rodzinne pisarki znajdują swoje odbicie tak- że w tych baśniach ze zbioru Wunderbilder und Träume in elf Märchen, w których pojawiają się motywy porwanego albo oddanego obcym na wychowanie dziecka, zdrady i uwiedzenia. Więcej o biografii pi- sarki pisze Renata Dampc­‍Jarosz w rozdziale otwierającym niniejszy tom. 17 Baśń Der Einsiedler und die Nonne (Pustelnik i zakonnica) przywodzi na myśl zmodyfikowaną nieco historię Abelarda i Heloizy.

— 41 — W iście romantycznym sensie Tieck czerpie także z wątków i symboli obecnych w twórczości jej kolegów po piórze. Za najbardziej charakterystyczny symbol niemiec- kiego romantyzmu zwykło uważać się błękitny kwiat, poja- wiający się w kanonicznym dzisiaj tekście Novalisa Henryk Ofterdingen (1802, wyd. pol. w przekładzie F. Mirandoli – 191418). W powieści Novalisa urasta on do symbolu poe- tyckich dążeń i niemożliwej do ukojenia tęsknoty, objawia się bohaterowi we śnie: cudowny kwiat, z którego wyłania się twarz kobiety, wyznacza odtąd trajektorie jego artystycz- nych i miłosnych peregrynacji. Oprócz Novalisa symboliką błękitnego kwiatu posługiwali się inni romantycy, tacy jak Clemens Brentano (w wierszu inc. „Ich eile hin, und ewig flieht dem Blicke…”, 1800) czy Joseph von Eichendorff (w wierszu Die blaue Blume, 1818). Do kwiatu o cudownych właściwościach Tieck nawiązuje w baśni Belinde (Belinda): z ofiarowanego bohaterce przez wróżkę magicznego kwiatu wyłania się twarz kobiety napotkanej wcześniej u źródła, dodając bohaterce odwagi i animuszu w chwili trwogi. W obrazie magicznej rośliny autorstwa pisarki zdają się splatać co najmniej dwa motywy, obecne także u Novalisa i Brentana: związek cudownego kwiatu z wodą (Ofterdin- gen widzi w swej sennej wizji kwiat „stojący na wysokiej łodydze ponad samym źródłem”19) oraz jego pobudzające do aktywności działanie (widoczne zarówno u Novalisa, jak i u Brentana: w wierszu tego ostatniego kwiat napełnia pod- miot liryczny potrzebną mu odwagą). Podobnie jak Novalis i Brentano, tak i Sophie Tieck traktuje kwiat jako pośrednika między światem rzeczywistym i fantastycznym – odrywając jeden z jego płatków, Belinda przyzywa baśniowe postaci, które spieszą jej z pomocą i zachęcają, by nie traciła rezonu. W tym sensie kwiat pełni funkcję podobną do tej, jakie innym magicznym przedmiotom przypisują baśnie ludowe. Tak dzieje się np. w baśni braci Grimm Das blaue Licht

18 Kolejne wydanie utworu Novalisa: Henryk von Ofterdingen. Przeł. i oprac. E. Szyma n i, W. Kun icki. Wrocław 2003. 19 https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/henryk­‍offterdingen.html [dostęp: 1.07.2016].

— 42 — (Błękitne światło znane jako Światełko), w której fajka zapa- lona za pomocą tytułowego błękitnego światła powoduje, że główny bohater tej baśni – zwolniony ze służby żołnierz – przyzywa „małego, czarnego człowieczka”20, który gotów jest spełnić każdy jego rozkaz i wydobyć go z tarapatów. Można zatem rzec, że Tieck nie dokonuje poetyckiej trans- pozycji znanego symbolu czy też, sięgając do terminologii Novalisa, jego romantyzacji, lecz przywraca mu jego zako- rzenione w ludowej wyobraźni atrybuty. Nie sposób również nie dostrzec inspiracji pisarki twór- czością jej brata – Ludwiga Tiecka. W tym jednak przypadku zaznaczyć należy, że artystyczna relacja łączącą siostrę i brata nie była zwykłą relacją łączącą ucznia i mistrza. Z jednej strony odpowiadała ona typowemu dla owych czasów duchowi współpracy i wzajemnej inspiracji, z drugiej zaś cień „wielkiego brata” kładł się wyraźnie na pisarstwie Sophie. Jak pisze Hannelore Scholz-Lübbering, w przy- padku niektórych tekstów nie sposób dzisiaj rozstrzygnąć ze stuprocentową pewnością autorstwa, niektóre z utworów były owocem współpracy z bratem, pewne treści w teks- tach Ludwiga zawdzięczać należy także zapewne Sophie21. W przypadku opowiadania Sophie Das Vögelchen (Ptaszyna), której główną bohaterką jest oddana na wychowanie obcemu mężczyźnie dziewczynka o imieniu Berta, dostrzec można pewne powiązania z baśnią Jasnowłosy Ekbert22 Ludwiga: w jednym i drugim przypadku bohaterka nosi to samo imię; jest ponadto dzieckiem niekochanym przez rodziców, któ- rych opuszcza, by trafić pod opiekę obcej osoby; w obydwu przypadkach także towarzyszy jej tajemniczy ptak. Inaczej

20 J. i W. Grimm: König Drosselbart und andere Märchen. Wiesbaden [b.r.w.], s. 51. 21 Chodzi przede wszystkim o teksty zebrane w zbiorze Straußfedern oraz Bambiocciaden. Por. H. Scholz­‍Lübberi ng: Nachwort. In: Reliquien. Erzählungen und Dichtungen von A.F. Bernhardi und dessen Gattin S. Bern- hardi, geb. Tieck. Hrsg. von H. Scholz­‍Lübberi ng. Berlin 2015, s. 199. 22 Opublikowane w 1797 roku opowiadanie Der blonde Eckbert uka- zało się w przekładzie Emilii Bielickiej w: Czarny pająk. Opowieści nie- samowite. Wybór, wstęp i noty o autorach G. Koziełek. Warszawa 1976, s. 45–64.

— 43 — jednak niż u Tiecka, u którego pełen przyjaznej cudowności baśniowy świat stopniowo przekształca się w złowrogą przestrzeń niesamowitego świata23, u pisarki kolejne wyda- rzenia rozgrywają się konsekwentnie w baśniowej osnowie, kulminując w szczęśliwym zakończeniu. Ową prawidłowość wykazują także pozostałe baśnie z omawianego zbioru: widocznie rysuje się w nich przewaga elementów cudowności nad elementami niesamowitymi. Te ostatnie pojawiają się raczej sporadycznie. W Die Quelle der Liebe (Źródło miłości) mamy do czynienia z wrogim ludziom, srogim olbrzymem, z którym postanawia sto- czyć walkę główny bohater, z kolei w Der Einsiedler und die Nonne (Pustelnik i zakonnica) jest to duch zdradzonego narzeczonego, którego widok przyprawia niedoszłych kochanków o śmierć. Sfera cudowności stanowi natomiast integralną część światów przedstawionych, a pojawienie się zamieszkującej drzewo wróżki bądź przemawiająca ludzkim głosem sarna nie budzą zdziwienia bohaterów24. W tym sensie baśnie Tieck zaliczyć należy, zgodnie z terminologią francuskiego badacza literatury fantastycznej Tzvetana Todorova, do kategorii cudowności25. Jednak bardziej niż

23 O tej typowej dla Tiecka poetyce pisze więcej przykładowo J.M. Fischer: „Selbst die schönste Gegend hat Gespenster”. Entwicklung und Konstanz des Phantastischen bei Ludwig Tieck. In: Phantastik in Literatur und Kunst. Hrsg. von Ch.W. Thomsen, J.M. Fischer. Darmstadt 1980, s. 131–149. 24 Według słynnego szwajcarskiego badacza baśni Maxa Lüthiego, to cecha konstytutywna baśni ludowej, określona przez badacza mianem „Eindimensionalität” („jednowymiarowość”). Por. M. Lüt h i: Das euro- päische Volksmärchen. Tübingen 1985. 25 Todorov wprowadza osadzone w strukturalizmie i estetyce recep- cji rozróżnienie na literaturę: fantastyczną, cudowności i niesamowitości, kierując się przy tym reakcją czytelnika oraz bohatera na opisane w tek- ście nadzwyczajne wydarzenia. Jeśli czytelnik/bohater odczuwa wobec nich wahanie, niepozwalające mu rozstrzygnąć o ich prawdziwości bądź nieprawdziwości, mamy do czynienia z tekstem fantastycznym. Jeśli nie budzą one jego wahania i uzna je za integralny element świata przed- stawionego, wtedy tekst należy do kategorii cudowności. Jeśli natomiast odnajdzie dla nich wyjaśnienie, tekst przynależy do kategorii niesamowi- tego. Podczas gdy wahanie bohatera jest warunkiem drugorzędnym za-

— 44 — strukturalne właściwości omawianych tekstów frapujące są relacje łączące postaci należące do magicznych światów oraz ich wpływ na losy zwyczajnych ludzi. Zauważyć można, że do ensemble’u magicznych postaci należą w większości wróżki, czarodzieje oraz czarownice. Mimo że pisarka miejscami przejmuje charakterystyczny dla baśni ludowej podział na złych i dobrych bohaterów i zgodnie z tym roz- różnieniem wprowadza także dobrych i złych przedstawi- cieli świata magii (przykładowo w baśni Belinde – Belinda), to obok tych postaci równoprawnymi członkami zmyślonych krain pisarki są postaci ambiwalentne, których działania sytuują ich gdzieś w przestrzeni między dobrem i złem: dobre postaci krzywdzą swoich bliskich poprzez zdradę, inne z kolei mszczą się za doznaną bądź też wydumaną krzywdę. Przykładem są perypetie fantastycznych postaci w baśni Das Reh: zaklęta w tytułową sarnę piękna wróżka musi zginąć z rąk własnego ojca, by zdjąć, rzucony przez złą czarownicę w akcie zemsty za niewierność swego męża, zły urok. W finale baśni okazuje się, że stylizowana do tej pory na złą wiedźmę „czarnowłosa” jest w gruncie rzeczy ofiarą konfliktu, który rozgorzał między małżonkami, a dobry, stary pustelnik, u którego główny bohater szukał ukojenia, jest czarodziejem i wiarołomnym mężem rze- komo złej czarownicy. Rzecz ma się podobnie z koncepcją fantastycznych postaci w baśni Die Stimme im Walde: gdy głównemu bohaterowi (Alfonso) udaje się zdjąć klątwę złego czarownika, stoczyć z nim zwycięską bitwę i uwolnić zaczarowaną księżniczkę (Rosalindę), okazuje się, że także czarodziej jest ofiarą zemsty starej, złej czarownicy, którą ośmielił się odtrącić. Zawiłe relacje między fantastycznymi postaciami nie- rzadko odbijają się na losach bohaterów nieposiadających ponadnaturalnych umiejętności. Powiązanie to prześledzić można na przykładach baśni Der Unglückliche (Nieszczęśnik), istnienia fantastyki, niepewność czytelnika jest jej warunkiem pierwszo- rzędnym. Por. T. Todorov: Einführung in die fantastische Literatur. Übers. K. Kersten, S. Metz, C. Neubaur. Frankfurt a.M. 1992, s. 26 i nast.

— 45 — Die Blume der Liebe oraz Die Stimme im Walde. Ilustrująca z pozoru oczywistą prawdę – przestrogę przed byciem nad- miernie chciwym – baśń pt. Der Unglückliche (Nieszczęśnik), w której bogaty kupiec Leonard traci cały swój majątek po tym, jak nie umie oprzeć się pokusie zabrania ze sobą znalezionej przypadkowo skrzyni ze skarbem, zawiera w sobie także niepokojącą sugestię, że los człowieka nie zależy w pełni od niego samego. W miarę rozwoju akcji okazuje się bowiem, że skarb stanął na drodze nieszczęśnika nieprzypadkowo – bohater znalazł się w samym środku ścierania się interesów czarodziejskich istot, które uznały go za niegodnego ręki córki jednego z nich. W drugiej baśni – Die Blume der Liebe – związki między światem fantastycznym i realnym są jeszcze bardziej skomplikowane, lecz także tym razem wzajemne oddziaływanie przebiega raczej jednotorowo: od świata magicznego ku rzeczywistemu. Otrzymawszy od tajemni- czego mężczyzny wstęgę z wierszem o pięknej Rosalindzie, główny bohater Fernando poczyna pałać do niej miłością, w efekcie czego opuszcza dom i rusza na jej poszukiwania, gnany nieokreśloną bliżej tęsknotą. W trakcie swoich pere- grynacji odkrywa, że jest synem czarownika i czarodziejki, a pełna tajemnic, przemilczeń i zagadkowych zwrotów akcji historia jego rodziny odbija się wyraźnie na jego obecnym życiu: Fernando odnajduje wprawdzie ukochaną Rosalindę, lecz traci poznanego dopiero co ojca. Także bohater Die Stimme im Walde pada ofiarą wabiącego go tajemniczego głosu26, któremu nie potrafi się oprzeć i który przewraca jego świat do góry nogami. Występująca tutaj między obydwoma światami koincydencja pozbawia baśnie Tieck typowego dla przekazu ludowego naiwnego tonu, wprowadzając w jego miejsce niepokojącą sugestię, że człowiek jest tylko mario- netką w rękach pozornie znajomych, a zarazem obcych i nie- przewidywalnych mocy, tajemniczego fatum, wobec którego

26 Wątek wabiącego głównego bohatera tajemniczego głosu podejmie później E.T.A. Hoffmann w jednej z najsłynniejszych romantycznych baś- ni literackich Złoty garnek. W baśni tej student Anzelmus ulega czarowi cudownej Serpentyny, której głos, podobnie jak w utworze Sophie Tieck, dobiega z drzewa.

— 46 — jest bezradny. Można by zatem pokusić się o stwierdzenie, że estetyka cudowności, charakterystyczna dla tych tekstów, przechodzi płynnie w estetykę niesamowitości, chociaż nie w rozumieniu Todorova, lecz Freuda: „das Heimliche” (to, co znane) staje się bowiem „unheimlich” (nieznane, niesamo- wite). Tym sposobem historie opowiedziane przez pisarkę zyskują pewien walor uniwersalny, urastając niemalże do rangi egzystencjalnych dramatów. Ten zawarty w baśniach Tieck uniwersalny potencjał znaczeniowy jest przy tym nie do przecenienia: pozwala bowiem na ich aktualizującą – niezależną od ducha epoki, w jakiej powstały – lekturę.

Nina Nowara­‍Matusik

Nota redakcyjna

Zbiór Wunderbilder und Träume in elf Märchen ukazał się w roku 1802 w wydawnictwie Friedricha Nicoloviusa w Königsberg (Królewiec). Tytuł oryginału brzmiał: Wunder- bilder und Träume in eilf Mährchen. Autorka opatrzyła wydanie jedynie swoim imieniem i inicjałem nazwiska (Sophie B.). Wydanie pierwsze (jak i kolejne) składa się z jedenastu tekstów1: Die Quelle der Liebe (Źródło miłości), Die Stimme im Walde [Głos w lesie], Die Blume der Liebe [Kwiat miłości], Der Einsiedler und die Nonne (Pustelnik i zakonnica), Alcandor und Angelica [Alkandor i Angelika], Das Vögelchen (Ptaszyna), Der Unglückliche (Nieszczęśnik), Belinde (Belinda), Das Reh [Sarna], Die Waldgenossin [Pani lasu], Die Bezauberungen der Nacht [Uroki nocy]. Drugie wydanie ukazało się w roku 1823, nakładem wydawnictwa Universitäts­‍Buchhandlung Königsberg. Tym razem podano pełne nazwisko autorki: Sophie von Knorring, geborene Tieck. Trzecia edycja ukazała się w roku 2000 w berlińskim wydawnictwie trafo. Redaktor wydania – Hannelore Scholz, zdecydowała się na użycie dwóch nazwisk pisarki: Tieck­ ‍‑Bernhardi, kierując się stopniem popularności ich obu. Edycja ta została dostosowana do współczesnych norm gramatycznych i ortograficznych. Za czwartą edycję można uznać zbiór Wunderbilder und Träume. Erzählungen z roku 2015. Ukazał się on pod redakcją Michaela Holzingera, w wydawnictwie Holzinger, wraz

1 Por. przypis 6 w Przedmowie do niniejszej książki.

— 49 — z uzupełnioną bibliografią dzieł autorki. Wydawca doko- nał skrótu tytułu i zdecydował się na zamianę gatunku baśni na opowiadanie. Przyjęto nazwisko autorki: Sophie Bernhardi. W roku 2012 w wydawnictwie Insel Bücherei Suhrkamp opublikowane zostało opowiadanie Belinde, pod redakcją Renate Siebenhaar i z rysunkami Henrika Schrata. Nazwisko autorki widniejące na tejże edycji to: Sophie Tieck. W wersji elektronicznej teksty Wunderbilder und Träume in elf Märchen dostępne są na stronach: www.zeno.org. Podstawą przekładu, pomieszczonego w niniejszej książ- ce, jest: Wunderbilder und Träume in elf Märchen von Sophie Tieck­‑Bernhardi, herausgegeben und mit einem Nachwort von Hannelore Scholz (Berlin: trafo 2000). W polskim tekście wprowadzono znaki interpunkcyjne, inicjujące dialogi i monologi, których brak w niemieckim wydaniu. Dokonano transformacji wybranych zdań współ- rzędnie złożonych na zdania pojedyncze rozwinięte. Zredu- kowano często występujące zaimki osobowe i dzierżawcze, nietypowe dla języka polskiego. Tłumacze dążyli do zacho- wania stylu i składni pisarki, szczególnie podczas przekładu konstrukcji dialogowych, imitujących naturalne akty mowy, jej skłonności do częstego stosowania zdań współrzędnie złożonych. Teksty w oryginale cechuje nieznaczna nie- zręczność stylistyczna, będąca wyrazem autodydaktycznego pozyskiwania wiedzy przez autorkę. W celu jej oddania tłumacze powstrzymali się od poszukiwania doskonalszych ekwiwalentów językowych, choć w wielu wypadkach teksty polskie wymagałyby takiego wzbogacenia. Starano się zachować styl pisarki, dostosowując go (podobnie jak zasady interpunkcji) jedynie w przypadkach koniecznych, utrudniających zrozumienie, do norm języka polskiego. Bibliografia

Utwory Sophie Tieck­‍Bernhardi (wybór1)

Powieści2 Julie Saint Albain. 2 Teile. Dresden 1801, [wydanie anonimowe]. Wznowienie Julie Saint Albain. Hrsg. von H. Scholz­‍Lübbering. Sulz- bach 2011. Evremont. Ein Roman. Hrsg. von L. Tieck. 3 Teile. Breslau 1836. Wznowienie Evremont. Ein Roman. Hrsg. von L. Tieck. 3 Teile. Breslau 1845. Evremont. Ein Roman. Hrsg. von M. Holzinger. 3 Teile. Berlin 2015. Evremont. Hrsg. von K.-M. Guth. Berlin 2015.

Opowiadania Wunderbilder und Träume in eilf Mährchen. Königsberg 1802. Wznowienie Wunderbilder und Träume in eilf Mährchen. Königsberg 1823. Wunderbilder und Träume in elf Märchen. Hrsg. von H. Scholz. Berlin 2000.

1 W bibliografii nie uwzględniono nieopublikowanych utworów pi- sarki, pozostających jedynie w postaci manuskryptów. Spuścizna Sophie Tieck­‍Bernhardi znajduje się m.in. w archiwach: Deutsche Staatsbibliothek Preuβischer Kulturbesitz zu Berlin (Tieck­‍Nachlass), Sächsische Landesbi- bliothek zu Dresden (Schlegel­‍Nachlass, Tieck­‍Nachlass). 2 Wszystkie utwory podano według kolejności ukazywania się.

— 51 — Opowiadania Strauβfedern. Hrsg. von L. Tieck. Berlin 1795 [et al.] oraz w Reliquien. Erzählungen und Dichtungen von A.F. Bernhardi und dessen Gattin S. Bernhardi, geb. Tieck. Hrsg. von deren Sohne W. Bern hardi, mit einem Vorworte von K.A. Varn hagen von Ense. 3 Teile. Altenburg 18473. Ein Abenteuer zu Paris. Berlin 1795, Bd. 4, (także w Reliquien, Bd. 3). Männertreue. Berlin 1795, Bd. 4, (także w Reliquien, Bd. 2). Das Porträt. Berlin 1795, Bd. 4, (także w Reliquien, Bd. 3). Freund und Geliebte. Berlin 1797, Bd. 6, (także w Reliquien, Bd. 3). Die Entführung. Berlin 1797, Bd. 6, (także w Reliquien, Bd. 2). Traum und Wirklichkeit. Berlin 1797, Bd. 6, (także w Reliquien, Bd. 3). Ein Mährchen. Berlin 1797, Bd. 7, (także w Reliquien, Bd. 1). Utwory w Bambocciaden. Hrsg. von A.F. Bern hardi. 3 Teile. Berlin 1800: – Der Besessene, Bd. 3, (także w Reliquien, Bd. 3). – Die Höhle (Die Höle), Bd. 3, (także w Reliquien, Bd. 3). – Der Greis im Felsen, Bd. 3, (także w Reliquien, Bd. 1). – Die Liebes­‑Genesung. Eine Erzählung. „Taschenbuch für das Jahr 1803“ 1803, s. 7–30.

Utwory dramatyczne

Die vernünftigen Leute. In: Bambocciaden. Bd. 1. Berlin 1799 (także w Reliquien, Bd. 2). Dramatische Fantasieen. Berlin 1804. Egidio und Isabella, ein Trauerspiel. „Dichter­‍Garten“ [hrsg. von Rostorf. Würzburg] 1807.

Utwory liryczne

Ballade. „Musen­‍Almanach für das Jahr 1802“ [hrsg. von A.W. Schlegel, L. Tieck. Tübingen] 1802, s. 64–78. Bilder der Kindheit. „Musen­‍Almanach für das Jahr 1802“ [hrsg. von A.W. Schlegel, L. Tieck. Tübingen] 1802, s. 129–132. Lebenslauf. Eine Allegorie. „Kynosarges. Eine Quartal­‍Schrift“ [hrsg. von A.F. Bern hardi. Berlin] 1802, s. 17–21.

3 Wznowienie części 1: Berlin 2015 w wydawnictwie Golkonda.

— 52 — Variationen I–IV. „Europa. Eine Zeitschrift“ [hrsg. von F. Schle- gel. Frankfurt a.M.] 1803, Bd. 1., s. 78–79 oraz 82. Klagen I–IV. „Dichter­‍Garten“ [hrsg. von Rostorf. Würzburg] 1807, s. 67–70. Flore und Blanscheflur. Ein episches Gedicht in zwölf Gesängen. Hrsg. von A.W. Schlegel. Berlin 1822. Wznowienie Flore und Blanscheflur. Ein episches Gedicht in zwölf Gesängen. Hrsg. von A. Gilleir. Hildesheim–Zürich–New York 2006.

Eseje

Lebensansicht. „Athenaeum“ [hrsg. von A.W. und F. Schlegel. Berlin] 1800, Bd. 3, s. 205–215.

Literatura sekundarna o Sophie Tieck­‍Bernhardi

„Bei aller brüderlichen Liebe…“. The Letters of Sophie Tieck to her Brother Friedrich. Hrsg. von J. Trainer. Berlin–New York 1991. Becker­‍Cantarino B.: Körperlichkeit und Emotionen. Zu Sophie Tieck­‍Bernhardis Erzählungen. In: Blätter öffentlich in die Welt: Caroline de la Motte Fouqué und Sophie Tieck­‑Bernhardi – von Knorring; Schriftstellerinnen in Preußen. Hrsg. von W. de Bruyn, B. Gribnitz. Hannover 2011, s. 29–44. Blätter öffentlich in die Welt: Caroline de la Motte Fouqué und Sophie Tieck­‑Bernhardi – von Knorring; Schriftstellerinnen in Preußen. Hrsg. von W. de Bruyn, B. Gribnitz. Hannover 2011. Breuer M.: Sophie Bernhardi geb. Tieck als romantische Dichterin. Ein Beitrag zur Geschichte der deutschen Romantik. Borna–Leipzig 1914. Dampc­‍Jarosz R.: Die Mutterfigur in den Märchen der Romantik. In: Götter, Geister, Wassernixen entlang der Oder. Hrsg. von H. Scholz­‍Lübbering, B. Norden. Leipzig 2012, s. 95–104. Dampc­‍Jarosz R.: Sophie Tieck als Dramatikerin. In: Blätter öffentlich in die Welt: Caroline de la Motte Fouqué und Sophie Tieck­‑Bernhardi – von Knorring; Schriftstellerinnen in Preußen. Hrsg. von W. de Bruyn, B. Gribnitz. Hannover 2011, s. 45–54.

— 53 — Dampc­‍Jarosz R.: Wiederfinden der Welt im Werk von zwei deu- tschen Schriftstellerinnen um 1800. In: Der imaginierte Ort, der (un)bekannte Ort. Zur Darstellung des Raumes in der Literatur. Hrsg. von A. Gajdis, M. Mańczyk­‍Krygiel. Bern–Berlin– Bruxelles 2016, s. 45–56. Eschler E.: Sophie Tieck­‑Bernhardi­‑Knorring (1775–1833): Das Wanderleben und das vergessene Werk. Berlin 2005. Haberstok M.: Sophie Tieck – Leben und Werk: Schreiben zwischen Rebellion und Resignation. München 2001. Kaulitz­‍Niedeck R.: Eine Romantikerin im Baltenlande. „Bal- tische Monatshefte“ 1933, H. 12, s. 668–674. Letters to and from Ludwig Tieck and his circle. Hrsg. von P. Matenko, E. Zeydel, B.M. Masche. Chapel Hill 1967. Pailer G.: Bernhardi Sophie. In: Lexikon deutschsprachiger Epik und Dramatik von Autorinnen (1730–1900). Hrsg. von G. Loster­ ‍‑Sch neider, G. Pailer. Tübingen 2006, s. 41–44. Schweikert U.: Korrespondenzen Ludwig Tiecks und seiner Geschwister. 68 unveröffentlichte Briefe. „Jahrbuch der freien deutschen Hochstift“. Tübingen 1971, s. 311–377. Scholz H.: Sophie Tieck­‍Bernhardis Korrespondenz mit ihrem Bruder Ludwig. Ein unveröffentlichter Brief aus Rom. In: Wechsel der Orte. Studien zum Wandel des literarischen Geschichtsbewußtseins. Festschrift für Anke Bennholdt­‑Thomsen. Hrsg. von I. von der Lühe, A. Runge. Göttingen 1997, s. 265–276. Scholz H.: Tieck. Anne Sophia. In: Metzler Autorinnen Lexikon. Hrsg. von U. Hechtfischer, R. Hof, I. Stephan, F. Veit­ ‍‑Wild. Stuttgart–Weimar 1998, s. 536–357. Scholz H.: Nachwort: In: Wunderbilder und Träume in elf Märchen. Hrsg. von H. Scholz. Berlin 2000, s. 277–337. Scholz­‍Lübbering H.: Liebe und Authentizität. Inszenierungen weiblicher Liebesentwürfe in Sophie Bernhardis Roman „Julie Saint Albain“. In: Blätter öffentlich in die Welt: Caroline de la Motte Fouqué und Sophie Tieck­‑Bernhardi – von Knorring; Schriftstel- lerinnen in Preußen. Hrsg. von W. de Bruyn, B. Gribnitz. Hannover 2011, s. 141–162. Scholz­‍Lübbering H.: Nachwort. In: Reliquien. Erzählungen und Dichtungen von A.F. Bernhardi und dessen Gattin S. Bernhardi, geb. Tieck. Hrsg. von H. Scholz­‍Lübbering. Berlin 2015, s. 185–220. Scholz­‍Lübbering H.: Vorwort. In: Julie Saint Albain. Hrsg. von H. Scholz­‍Lübbering. Sulzbach 2011, s. 6–46.

— 54 — Stamm U.: Sophie Tieck­‍Bernhardis Roman „Julie Saint Albain“ und die Tradition des empfindsamen Briefromans. In: Blätter öffentlich in die Welt: Caroline de la Motte Fouqué und Sophie Tieck­‑Bernhardi – von Knorring; Schriftstellerinnen in Preußen. Hrsg. von W. de Bruyn, B. Gribnitz. Hannover 2011, s. 129–140. Trainer J.: Sophie an Ludwig Tieck: Neu identifizierte Briefe. „Jahr- buch der deutschen Schillergesellschaft. Im Auftrag des Vorstands“ [hrsg. von F. Martini, W. Müller­‍Seidel, B. Zeller. Stuttgart], 1980, Jg. 24, s. 162–181.

Sophie Tieck­‍Bernhardi Fantazje i marzenia Źródło miłości

Gdy na łąkach i w lasach pobłyskiwały złote i purpurowe promienie poranka, a ptaki nuciły swoje piosenki, chcąc obu- dzić ospałe echo, książę Alwino udał się ochoczo na polowa- nie. Ptaki wystraszyły się szczekania psów i zamilkły; echo musiało teraz odpowiadać na dźwięk rogów, a zwierzyna, wyrwana ze słodkiej drzemki, uciekała na oślep, trafiając raz po raz na szybkie psy i rączych myśliwych. Wkrótce książę miał już dość polowania, zsiadł z konia i usiadł pod cienistym drzewem. Spojrzał w górę na gałęzie, gdzie, jak mu się zdawało, liście szeptały coś między sobą, a padające słońce obsypywało je złotem, łagodny wiatr poruszał gałę- ziami, które strzepywały z siebie krople wody. Drzewo stało spokojnie i tylko wiatr przemknął przez jego wierzchołek, kierując się dalej. Alwino siedział zamyślony, a spadający na niego deszcz kropel obudził znowu w jego piersi wszystkie tęsknoty, potoki łez popłynęły mu z oczu i zaczął głośno się skarżyć: „Przyjaciele radośnie włóczą się po pełnym odgłosów lesie i żaden z nich nie musi przeżywać tak cięż- kiej męki. Gdy słyszą dźwięki rogu, rzucają się w pogoń za dziką zwierzyną, ach, a ja – wabi mnie inny dźwięk, który każe mi pędzić w dal, wspinać się na szybkim rumaku na góry, a potem rzucać się w otchłań doliny i wciąż dalej, aż nie zaznam spokoju”. Gdy tak jeszcze rozmawiał sam z sobą, usłyszał grupę myśliwych, która zebrawszy się, podeszła do niego z wesołą piosenką na ustach i złożyła u stóp upolowany właśnie łup. Rozkazał myśliwym, aby powrócili do zamku, a on miał wkrótce udać się za nimi. W milczeniu wypełnili jego wolę,

— 59 — tylko Leonardo, przyjaciel, którego zawsze stawiał ponad innymi, nie posłuchał go i pozostał z boku. Książę zauważył go jednak szybko i zapytał, czemu nie chciał towarzyszyć pozostałym w drodze do miasta. „Ach, mój najdroższy książę”, odpowiedział wierny Leonardo, „zawsze kochałem cię bardziej niż moje własne życie, a gdy straciłem rodziców i zostałem sam, bez żadnej ochrony, twoja miłość była dla mnie wsparciem, wierzyłem, że nigdy nie poczuję się przez ciebie opuszczony. – Ale teraz odwróciłeś ode mnie swoje serce, twoja miłość opuściła mnie, ale mimo to zawsze pozostanę przy twoim boku”. Poruszony tymi słowami książę powiedział: „Jak możesz, mój wierny Leonardo, myśleć o mnie tak nieczule?” – Leo- nardo ujął jego dłoń i przycisnął ją do serca, a wielkie łzy płynęły z jego oczu, spadając jedna po drugiej na ziemię. Przyjaciel padł przed nim na kolana i przysiągł, że odkryje przyczynę jego cierpienia, na co Alwino odpowiedział: „Tak, mój przyjacielu, chcę ci powiedzieć, co tak strasznie męczy moją duszę. Może i wy wszyscy mi zazdrościcie, bo uważacie mnie za szczęśliwego, bo czegóż mogłoby mi brakować? Urodzajna ziemia jest posłuszna memu ojcu, a mnie, swojego jedynego syna, kocha on tak czule, że już dziś mógłbym rządzić krajem, bo i lud uważa mnie za swojego króla, każdy zabiega o to, żeby odgadnąć moje życzenia i móc je wszystkie spełnić, gdybym tylko zechciał je nazwać. Wszystko to, mój przyjacielu, wiem, że jest szczęściem, ale nie tym, które zostało mi przeznaczone przy moich narodzinach. Gdzieś daleko czekają na mnie zapewne cudowne przeżycia, które wypełnią pustkę w moim sercu i zaspokoją bolesną tęsknotę; w nieznanej okolicy drzemią ukryte radości i smutki, które są mi pisane, i dlatego muszę się tam udać, wziąć je w posiadanie, a gdy znajdę szczęście, które będzie tylko moim, wrócę do ciebie i moich wiernych rodziców, a wy cieszyć się będziecie z powrotu prawdziwie szczęśliwego człowieka”. A na to odpowiedział mu Leonardo: „Pozwól mi, ukochany Alwino, towarzyszyć ci w podróży, jesteś przyzwyczajony do służby, dlatego nie idź sam, lecz weź przynajmniej mnie

— 60 — jako służącego, a moja miłość zastąpi ci wiele”. Lecz książę poprosił go, aby został i pocieszał jego rodziców podczas nieobecności syna, potem wskoczył na konia i pogalopował przez las. Wkrótce Leonardo stracił go z oczu i pełen smutku w sercu wrócił na królewski dwór. Tymczasem Alwino w pośpiechu przemierzał kraj, nocą odpoczywał tylko kilka godzin; często jasnym porankiem odczuwał przypływ nowej odwagi i myślał wtedy: „Mój ból nie zostanie ukojony przed upływem tego dnia”. I rzeczywiście dzień kończył się, a ciągła tęsknota wciąż targała jego serce. I tak w końcu przybył na dwór króla Delamo i postano- wił pod zmienionym nazwiskiem służyć jako rycerz. Stary król przyjął go przyjaźnie, ale Alwino szybko spostrzegł, że ogromne zmartwienie mąci spokój jego ducha i spróbo- wawszy wybadać, co jest tego przyczyną, dowiedział się, że straszny olbrzym pustoszy królewskie pola i nie zaprzesta- nie mordowania i rabunku tak długo, aż król nie odda mu za żonę swojej pięknej córki Angeli. Najbardziej odważni rycerze stawali do boju z potworem, ale żadnemu z nich nie udało się go pokonać. Nawet lud chciał go złapać i uśmiercić albo wypędzić z kraju, lecz on udaremniał każdą próbę, a wszystkich, którzy go atakowali, spotykała śmierć, w tej sytuacji lud zażądał w końcu od swego króla, żeby oddał olbrzymowi rękę pięknej Angeli i powstrzymał potwora przed dalszym pustoszeniem. Delamo, płacząc i prosząc, wybłagał u ludu, aby wytrzymał jeszcze z kreaturą dziesięć dni, a jeśli w tym czasie nie znajdzie się rycerz, który pokonałby olbrzyma, wówczas złoży swoją jedyną córkę w ofierze za kraj. Minęło już osiem dni, od kiedy Alwino przedstawił się królowi, a dziewiątego dowiedział się o nieszczęściu, jakie okrutny los zesłał na ojca. Natychmiast pośpieszył do zroz- paczonego króla i zaoferował, że następnego ranka podejmie się walki z olbrzymem. Król wziął go w ramiona, zapłakał i powiedział: „Szlachetny rycerzu, na pewno nie jest ci dość dobrze znane niebezpieczeństwo, wszak niedawno przyje- chałeś i zaraz zgłosiłeś się do walki, w ciągu minionych dni nikt nie odważył się bowiem stanąć w szranki z olbrzymem, choć oferowałem pogromcy wysokie nagrody, a nawet, o ile

— 61 — byłby ze szlacheckiego rodu, rękę mojej, słynącej z urody i cnoty, córki. Na te słowa w sercu księcia Alwino pojawił się promyk nadziei. „Czyż nie miłości brakuje mi w życiu?”, powiedział do siebie. „O, skoro niebiański obraz pięknej Angeli zamieszka w moim sercu, wtedy wrócę niebawem szczęśliwy do domu; wtedy wyzbędę się wszelkich smut- ków, bo jest ona przecież stworzona z niebiańską finezją, a każdego, kto tylko wymawia jej imię, ogarnia zachwyt”. Radosny opuścił króla i zaczął przygotowywać się do pojedynku. Gdy tylko świeżość poranka skierowała swoje przyjazne pozdrowienie do ludzi, wyruszył poza mury miasta, aby tam zadać śmiertelny cios olbrzymowi. Księciu Alwino towarzyszyła gromada mieszkańców, którzy pełni ciekawości chcieli obejrzeć koniec walki. Gdy olbrzym spostrzegł księcia, który wyzywał go do walki, nie mógł powstrzymać się od śmiechu; spojrzał na jego delikatną posturę i powiedział szyderczo: „Doprawdy nic podobnego jeszcze mi się nie przydarzyło, jak to, że przychodzi do mnie dziewczyna w przebraniu i wyzywa mnie do walki, ale chłopcze odpokutujesz zaraz za ten pełen pychy krok”. Wtedy rzucił się z wyciągniętym mieczem na Alwina, a gdy słychać było, jak ciężkie żelazo przeszywa powie- trze, zebranych ludzi ogarnął ogromny strach i mimo że stali daleko, z przerażenia ukryli twarze w dłoniach. Nie- ustraszony Alwino uniknął ataku, zwinnie uchylał się od ciosów olbrzyma, udało mu się nawet zadać przeciwnikowi kilka ran. Walka trwała od wschodu do zachodu słońca, wycieńczony Alwino ledwo trzymał się na nogach. Wtedy to olbrzym chwycił miecz w obie ręce, pełen złości, że nie udało mu się zakończyć sporu dużo wcześniej, sądząc, że właśnie teraz jednym ciosem uda mu się powalić Alwina. Niespodziewanie potknął się i upadł; Alwino resztkami sił dopadł go, doskoczył do niego i wbił mu ostry miecz w kark. Gdy tylko zadał śmiertelny cios, stracił wszystkie siły i osunął się, tracąc przytomność tuż obok ciała olbrzyma. Lud podbiegł do księcia, a następnie zaniósł go z pieś- nią zwycięstwa na ustach do królewskiego pałacu. Alwino otworzył oczy, gdy przenoszono go przez bramę zamku,

— 62 — zrozumiał, gdzie jest, a wówczas wydawało mu się, że w jego piersi odzywa się jakiś głos: „Nie tutaj, tu nigdy nie wzejdzie twoje szczęście”. Ogarnął go znany mu już wcześ- niej lęk, którego nie mogły zagłuszyć nawet odgłosy trąb i rogów dochodzące od strony pałacu. Król wyszedł księciu naprzeciw i wziął go w ramiona, następnie zaprowadził go do komnaty, do której właśnie, w towarzystwie dam dworu, weszła królewska córka, ale Alwino nie śmiał na nią spojrzeć, choć przecież wcześniej tak pragnął zobaczyć ową piękność. Także księżniczka podała mu rękę z niechęcią, a gdy król z radością obwieścił, że następnego dnia odbędzie się ich wesele, oboje cofnęli ręce i odsunęli się od siebie. Król wydał wspaniałe przyjęcie, Alwino siedział koło swojej narzeczonej, pięknej Angeli, a wszyscy ludzie go podziwiali. On patrzył na nią i coraz większy strach ogar- niał jego serce, coś ciągnęło go ku dołowi, postanowił więc jeszcze tej nocy uciec przed szczęściem, którego nie mógł wciąż jeszcze nazwać własnym. Gdy uczta skończyła się, królewna zawołała swoją starą służącą i po przyjacielsku powiedziała: „Kochana Camillo, wykarmiłaś mnie i zawsze kochałaś jak własną córkę, dlatego chcę ci teraz powierzyć mój zamiar. Gdy się urodziłam, przepowiedziano mi, że moje serce pozostanie nieczułe na radości dostatniego życia, dlatego zawsze dwór mojego ojca tak mnie odstraszał, wśród otaczających mnie przemożnych mężczyzn i kobiet czułam się samotna, dlatego mogłaś mnie spotkać na ustronnych dróżkach pałacowego ogrodu. Kwiaty były tam moimi towarzyszami zabaw, a serce radowało się, gdy cichy wiatr kołysał kwieciem o tysiącu barwach. Szept krzewów docierał pełen zrozumienia do mojego serca i pocieszał mnie w tym wszystkim, dawał mi to, czego mi brakowało. Teraz, gdy jestem już dorosła, i nie patrzę na kwiaty oczyma dziecka, ich blask przybladł: widzę jeszcze różne kolory, ale już nie promienie, które kiedyś wzruszały moje serce; słyszalny wcześniej głos zamilkł, a liście szumią jeden za drugim, dla mnie ich mowa nie jest już zrozumiała. Dlatego, moja dobra nianiu, musimy razem opuścić to miejsce, porzucić pałac mojego ojca. Strach przeszywa mnie, gdy myślę o ślubie,

— 63 — a ten, którego mój ojciec nazywa moim narzeczonym, wydaje mi się taki dostojny i wspaniały, że na pewno nie zaznałabym z nim radości. Wszystko to, co wielkie i podnio- słe, nie porusza wcale mojego serca. Nawet z obawy przed nieszczęściem, gdy olbrzym pustoszył kraj, nie potrafiłam dzielić smutku z ludem, nawet jeśli zmuszałam do tego moje serce; nie nuciłam także pieśni radości, gdy olbrzym został pokonany przez bohatera, którego nie jestem w stanie podziwiać. Często opowiadałaś mi, że nim się urodziłam i moja matka zażądała, abyś mnie karmiła, miałaś szałas oraz stado owiec, które kochałaś, i po których płakałaś, ilekroć sobie przypominałaś, że musiałaś je zostawić. Gdy umarła twoja córka, wtedy zaczęłaś mnie kochać jak swoją własną, jak mi sama mówiłaś, i zapomniałaś o szałasie i stadzie owiec, aby móc być w pobliżu mnie. Pójdźmy tam teraz, o dobra matko, znajdźmy twój opuszczony szałas, spójrz, wezmę ze sobą dużo złota, kupimy nowe stado, będę się troszczyła o owieczki, kochała je i odnajdę szczęście, którego mi zawsze brakowało, a przede wszystkim uniknę zamążpójścia, którego tak się obawiam”. Ze zdumieniem niania słuchała wyznań księżniczki, ale zbyt ją kochała, żeby odważyć się odrzucić życzenia pięknej Angeli, cieszyła się też, że zobaczy dawno niewidziany szałas. Jeszcze tej samej nocy kobiety opuściły potajemnie pałac i udały się w drogę do dawnego domu niani. Gdy nastał ranek, a ptaki ze śpiewem zanurzały swe skrzydła w promieniach słońca, kobiety dotarły do lasu, w którym znajdował się szałas Camilli. Księżniczka powiedziała, ciężko wzdychając: „Ach, dobra Camillo, już dzisiaj czuję, że ani owce, które kupimy, ani twój szałas nie będą mnie cieszyć, lecz chcę dzielić twoje troski i wierzyć, że los ześle mi jeszcze kiedyś myśli, których brakuje mi teraz, a z którymi uda mi się uczynić moje serce szczęśliwym”. Tymczasem książę postanowił opuścić królewską kom- natę, zszedł na dół, wręczył służącemu prezent, a następnie rozkazał mu, aby przyprowadził konia, gdyż postanowił przy świetle księżyca pojeździć po mieście i się mu przyjrzeć. Służący szanował go jako zięcia króla i pośpiesznie spełnił

— 64 — rozkazy. Z pokorą służący zaoferował księciu swoje towa- rzystwo, ale ten rozkazał mu, aby został i wypoczął, a jego pozostawił z własnymi myślami. Samotnie podążył ulicz- kami miasta i oddychał z większą swobodą niż w pałacu, który pozostał za plecami. Szybko zboczył z drogi, chcąc zmylić i zgubić ewentualne osoby, które by go śledziły. Przez wiele dni włóczył się po kraju, aż kiedyś, w duszne, upalne południe, zapragnął znaleźć schronienie w lesie. Przyjemny chłód nęcił go. Nie musiał iść zbyt daleko, by znaleźć miejsce do odpoczynku, otoczone rzucającymi cień bukami. Na jednym z okolicznych pagórków siedział pasterz i zajadał przyniesione ze sobą zapasy. U jego stóp leżały psy, którym od czasu do czasu rzucał jakiś kąsek, a one były mu wdzięczne za okazane dobro. Na miejscu tym leżały też owce. Alwino zsiadł z konia i usiadł naprzeciwko pasterza, podziwiał go za jego spokój. „A może to tutaj mieszka szczęście, spokój?”, pytał sam siebie. „Czy wolność oznacza cierpienie? Gdy myślimy, że jesteśmy panami naszych myśli i słów, to chyba opętał nas zły demon, za którym musimy podążać, skoro przecież chcemy udać się w poszukiwaniu wolności, a naszą wolę uczynić poddaną jednemu przykaza- niu, aby w ten sposób uciec przed przemocą złego”. Wstał i zbliżył się do pasterza, który z pokorą podniósł głowę, gdy Alwino do niego przemówił. Gdy książę zapytał, do kogo należą owce, pasterz odpowiedział, że stanowią własność bogatego chłopa z pobliskiej wioski. A gdy potem książę zapytał, czy ich pan nie potrzebuje pasterza, otrzymał odpowiedź, że właśnie brakuje mu jednego do pilnowania, bo ten, który dotychczas dbał o owce, wyprowadził je na pastwisko po raz ostatni, gdyż okres jego służby się zakoń- czył. Książę zgłosił się do opieki nad stadem, ale pasterz spojrzał na jego wspaniałe ubrania, pokręcił głową i powie- dział: „Może dane wam jest stroić sobie żarty z biednego człowieka”. Gdy książę zapewnił go, że bierze wszystko na poważnie, a pasterz ostatecznie w to uwierzył, powiedział: „Gdy pójdzie pan w tym stroju do mojego pana i powie, że chce mu służyć, to pomyśli on, że przyszedł pan z niego zakpić, a wtedy źle pana przyjmie. Niech pan zajmie się

— 65 — stadem, a ja tymczasem pójdę i przyniosę panu strój, jaki noszą pasterze”. Alwino podziękował pasterzowi, który wkrótce wrócił z lnianą, zgrzebną suknią, w którą ubrał księcia. Jeszcze tego samego dnia bogaty rolnik przyjął księ- cia, a następnego ranka już wypędzał owce ze znajomym pasterzem. Gdy dotarli na miejsce, w którym dwa stada się roz- dzielały, pasterz powiedział do księcia: „Strzeżcie się panie przed wchodzeniem ze stadem głęboko do lasu, nigdy się dalej nie zapuszczałem niż do miejsca, w którym się wczoraj spotkaliśmy. Mówi się, że głębiej mieszkają wróżki i złe duchy, które biednym ludziom, którzy się do nich zbliżą, mogą pomieszać zmysły, a wtedy, panie, łatwo mógłbyś napytać sobie biedy”. Alwino obiecał, że posłucha jego rady, udał się za swoim stadem, grając na fujarce, a jej czysty ton ożywił ptaki, które towarzyszyły mu swoim śpiewem. Ujadanie psów trzymało stado razem, a echo przywoły- wało dźwięczne ptasie głosy. Alwino odłożył flet i usiadł na ziemi. „Nigdzie nie znajdę pociechy dla mojego serca”, zawołał, „którego głupich pragnień sam nie znam. Przyroda mówi do mnie jakby w obcym języku, rozumiem tylko, że każdy dźwięk coś mi oferuje, ale nie mogę zrozumieć jej poleceń”. Camilla wraz z księżniczką znalazły stary szałas i nie- bawem zaprowadziły w nim porządek; małe, żywe stado biegało po podwórzu i stajni, a Camilla była taka szczęśliwa, że nie zauważyła narastającego smutku pięknej Angeli. Księżniczka często stała zamyślona na małej łące, ze stra- chem wpatrując się w kwiaty, jakby chciała, żeby znowu roztoczyły przed nią swój blask; jak wiatr porusza krzakami, tak ona nasłuchiwała i wierzyła z każdą chwilą, że stare uczucia znowu wypełnią jej serce. Ono wciąż pozostawało jednak puste i zimne, a ona targana bólem rzucała się z płaczem na ziemię. Pewnego dnia stała przy oknie małego szałasu i szukała na niebie pociechy dla swoich trosk; słońce chyliło się ku zachodowi i rozpostarło nad okolicą swój złoty welon, otaczając szałas i Angelę. Wszystko dookoła wydało się księżniczce tak obce, że nie potrafiła znaleźć żadnego

— 66 — drzewa, które o czymś by jej przypominało, a niewysło- wiony strach ścisnął jej pierś. W końcu słońce skryło się za dalekim lasem, a czarodziejska zasłona spadła z oczu księżniczki, i gdy znów wszystko wydało jej się znajome, z głębi serca zapłakała. Pojedyncze gwiazdy spoglądały na Angelę i zdawały się niejako kierować ją w stronę lasu. Nie mogła już dłużej dusić w piersi swojej tęsknoty i zostawia- jąc uśpioną przez promienie wieczornego słońca Camillę, wzięła swój długi, biały welon, który całkiem zakrywał jej piękną postać, i w pośpiechu opuściła szałas. Zanim dotarła do lasu, dzień ponownie unosił się nad górami, wtedy przyśpieszyła kroku, bo obawiała się, że światło dzienne zdradziłoby Camilli, dokąd się udała. Wreszcie dotarła do lasu i zmęczona osunęła się na ziemię, a niewinna drzemka przymknęła jej oczy i zniewoliła jej zmysły na wiele godzin. Już od czterech dni książę pilnował stada owiec. Gdy o poranku piątego dnia dotarł do miejsca, które inni paste- rze uważali za graniczne, usiadł na tym samym pagórku, na którym siedział w pierwszym dniu ów pasterz bogatego chłopa, i rozpłakał się, mówiąc: „Nie, dłużej tego nie zniosę, przy narodzinach dano mi tylko połowę mojej natury, a teraz coś gna mnie bez ustanku po świecie w poszukiwaniu tej części mnie samego, której brak tak boleśnie odczuwam. Chcę pójść w las i tam oddać się w niewolę duchów, bo zły duch opanował przecież całe moje wnętrze”. Wstał, opuścił ręce i pośpieszył do lasu. Ledwo wkroczył na jego zacienione, splątane ścieżki, ogarnęło go przerażenie, duchy zdawały się kołysać w konarach drzew, a za szelestem liści skrywał się ich język, który starały się uczynić dla księcia jak najbardziej niezrozumiałym. Od początku postanowiły, że czeka go tu zguba. Książę zrobił kilka kroków dalej, a przeciskając się przez gęste krzaki, wypłoszył z nich dwa ptaki, które zatrzepotały nad jego głową i wydobyły z siebie piękne tony, które ogarnęły jego całe serce; ze wzruszenia ledwo mógł się opanować, bo dźwięki wyrażały to, za czym tęsknił; choć ich nie rozumiał, czuł to. Kierowany uczuciem strachu czekał, aby drzemiąca w nim tajemnica w końcu się wyjaśniła. Nie

— 67 — mógł się powstrzymać, upadł na kolana, bojąc się, że ptaki odlecą, a wraz z nimi tak bliskie mu tony. Te natomiast unosiły się nad jego głową, kręciły w kółko i nie przestawały wyśpiewywać swoich melodii. W końcu odfrunęły w głąb lasu, a Alwino podążył za nimi, nie zastanawiając się nad tym, co robi, bo popychała go paląca potrzeba, aby znów usłyszeć te piękne dźwięki. W tym czasie, po wielu godzinach snu, obudziła się także Angela, podniosła się i rozejrzała. Cudowne sny zawładnęły jej zmysłami, ale już po chwili o nich zapomniała, wydawało jej się, że przypomnienie doznań sennych przyniosłoby jej pocieszenie i uspokojenie, a tego nie chciała. Zamyślona udała się w głąb lasu, sądząc, że w jego cienistych otchła- niach znajdzie te wspaniałe postaci z nocnych marzeń. Podczas gdy Alwino cały dzień podążał za ptakami, Angela snuła się w poszukiwaniu sennych postaci, a paląca tęsknota wzmagała się w obu sercach. Z czasem las ogar- niała coraz większa ciemność, wtedy napełnieni goryczą postanowili, że skończą z życiem, gdyż stało się ono dla nich udręką. Nagle usłyszeli leśny strumień, który spływał z góry do małej doliny. „Masz dość dużo wody”, zawołał Alwino, „aby przyjąć zmęczonego życiem człowieka”. „Urocza rzeko”, powiedziała Angela, „otocz mnie swoimi zimnymi ramionami i zabierz ode mnie wszelkie strapie- nie”. Oboje zbliżyli się do strumienia z dwóch przeciwnych stron, usiedli nad jego brzegami, każde z nich zamyślone patrzyło przed siebie, nie widząc więc drugiej osoby. Gdy tak wpatrywali się w srebrną toń, zapragnęli skosztować krystalicznej wody. Angela odrzuciła welon do tyłu i pochy- liła się nad strumieniem w tym samym czasie, gdy uczynił to Alwino. Gdy tak pili wodę, w przejrzystej wodzie jedno spostrzegło odbicie drugiego. Oboje unieśli głowy i spojrzeli sobie w oczy i uśmiechnęli się błogo. Angela wyciągnęła rękę, a Alwino przeskoczył przez strumień i chwycił ją w ramiona, obsypując ognistymi pocałunkami. Welon opadł na ramiona Angelii, a jej złote włosy spłynęły na biodra. W tym momencie wszelkie tęsknoty znalazły ukojenie, spokój zamieszkał w sercach księcia i księżniczki, a głosy

— 68 — duchów szemrzące w konarach drzew stały się dla nich zro- zumiałe. „Napiliście się ze źródła miłości”, szeleściły gałęzie, „spokój i rozkosz będą już zawsze mieszkały w waszych sercach, o szczęśliwi śmiertelnicy! Wracajcie do domu: to jest źródło miłości”.

Tłumaczyła Renata Dampc­‍Jarosz Pustelnik i zakonnica

Pewnej jasnej, księżycowej nocy Rinaldo stał pod oknem ukochanej Lucyndy; skończył właśnie śpiewanie rzewnej pio- senki i spoglądał w milczeniu w górę na okienne kraty. „Czy nie zechcesz nigdy, o okrutna pani”, powiedział w końcu, „wysłuchać moich westchnień? Czyż te kraty nigdy się nie otworzą i nie wyjdziesz zza nich niczym świecące słońce? O, skieruj swoje oczy na mnie, pozwól mi w ich blasku odczytać nadzieję!”. „Rinaldo!”, zawołał ktoś poważnym głosem, czego młodzieniec wystraszył się i z lękiem pomyś- lał, że ktoś właśnie odgadł tajemnicę jego miłości. Wtem zbliżył się do niego stary mężczyzna i powiedział: „Gwiazda szczęśliwej miłości nie świeci dla ciebie, przestań gonić za szczęściem, którego i tak nigdy nie osiągniesz”. „A więc ona będzie mną zawsze gardzić”, zawołał Rinaldo. „Głupcze”, odpowiedział starzec, „czy tylko jej miłości potrzebujesz, aby stać się szczęśliwym?”. „Ach, tylko jej”, westchnął młodzieniec. „Gdyby zechciała tylko na mnie łaskawie spojrzeć, to byłbym gotów odważnie walczyć z wszystkimi burzami losu”. „Pójdź za mną do mojego domu”, powiedział starzec i chwycił Rinalda za rękę, „tam poznasz twoje przeznaczenie!”. Młodzieniec stał wciąż pełen zwątpienia, nagle usłyszał słodko brzmiący głos: „Rinaldo!”. Szybko odwrócił się i ujrzał piękną Lucyndę, która stała w oknie i spoglądała z góry na zdumionego młodzieńca. „Pójdź za mną do mojego cichego mieszkania”, powiedział starzec. Rinaldo wyrwał swoją rękę z uścisku starca i wykrzyknął: „Nie chcę nigdy trafić do twojego nędznego mieszkania, popatrz, przede mną otwiera się

— 70 — niebo, a ja mam się od niego odwrócić jak jakiś niedowia- rek?”. „Kiedyś przyjdziesz jeszcze do mnie”, powiedział starzec, „ale wtedy nie będziesz już szczęśliwy”. Zostawił młodzieńca, który nawet nie zauważył owego odejścia, bo jego oczy skierowane były tylko na Lucyndę. „Nadeszła nareszcie błogosławiona godzina mojego życia”, zwrócił się Rinaldo do pięknej pani, „dałaś mi to, na co odważyłem się mieć nadzieję tylko w mych najśmiel- szych myślach. Dane mi jest oglądać twoje nadobne oblicze i mówić ci, jak niewypowiedzianie cię kocham”. „Tak, ukochany”, odpowiedziała Lucynda, „moja tęsknota przezwyciężyła w końcu strach. Otworzę przed tobą me serce i opowiem, jak w cichości nagradzałam cię za twoją miłość. Ze słodkimi łzami w oczach słuchałam wszystkich twoich pieśni, a gdy oddalałeś się od mojego domu, otwiera- łam okno i wołałam tęsknie twoje imię, potem wyrzucałam sobie, że pozwoliłam ci odejść bez pocieszenia i postana- wiałam następnego wieczoru wynagrodzić twoją wierność. Gdy nadchodził zmierzch, męczyłam me serce obawą, że zniechęcony moją odmową już nigdy nie skierujesz do mnie swoich kroków, radosne zdziwienie przenikało mnie, gdy do moich uszu dochodziły ponownie dźwięki twojej lutni”. „Twój głos brzmi jak czarodziejska pieśń”, powiedział Rinaldo, „która uczy mnie, jak zapomnieć o całym cierpie- niu, jakiego zaznałem. Mów jeszcze! Twoje słowa spadają na mnie jak złote iskry i rozpalają serce błogą radością”. „Jak wszystko wokół mnie się zmieniło”, powiedziała Lucynda. „Świat śmieje się do mnie nowym blaskiem, a nieznane mi dotąd promienie światła dotykają oczu i ośle- piają je. Gdy myślę o moim dzieciństwie, mam wrażenie, że patrzę na nie jakby przez zasłonę, a wszystkie postacie w nim się poruszające widzę smutne i przyćmione, żadna forma życia nie nęciła mnie, bo nie jawiło mi się ono w całej swojej radości. Wesoła muzyka rozbrzmiewała dla mnie fałszywymi dźwiękami, które ośmielały się przerywać cichą modlitwę natury. Kręciłam się w kółko jak oszalała, a jedno- cześnie za sprawą surowych nakazów mojego ojca stąpałam

— 71 — trzeźwo po ziemi. Pragnęłam znaleźć spokój w klasztorze, gdzie moje ciche kroki kierowałyby mnie tylko do kościoła, a mój głos wznosiłby się powoli do modlitwy, przybierając odświętny ton. Pełna takich myśli stałam pewnego ranka w oknie i patrzyłam przed siebie, w stronę dalekiego lasu, mówiąc do niani, jak bardzo wdzięczna jestem ojcu, że pozwolił mi właśnie teraz spędzić kilka miesięcy z dala od zgiełku miasta. Wtem z lasu wyskoczył rycerz, który z taką śmiałością kierował rumakiem, że pozostająca za nim w tyle służba nie mogła go w ogóle dogonić. W jego zielonym, bogato zdobionym złotem stroju, odbijało się słońce, a wiatr flirtował z piórami kapelusza. »Kim może być ten piękny młodzieniec?«, zapytałam nianię. »To Rinaldo«, odpowiedziała, »którego wasz ojciec zaprosił na ucztę«. W tym momencie dotarłeś do naszego domu i uniosłeś swoje jasne oczy w kierunku okna. Skłoniłeś się przyjaźnie, a moje policzki rozżarzyły się do czerwoności i drzemiące od dawna pragnienie życia obudziło się w tym momencie w mej piersi. Jak kochani i życzliwi wydawali mi się ludzie w tym dniu, jak szybko zapomniałam o nich wszystkich, gdy tylko ujrzałam ciebie w sali! Jakże inny był w tym dniu taniec, gdy u twojego boku unosiłam się pomiędzy rzędami; dźwięki same mnie niosły, a radość ożywiała krew w moich żyłach”. „A mnie”, powiedział Rinaldo, „oczarowało twoje piękno. Jednym dotknięciem twojej łagodnej ręki związałaś mnie ze sobą na zawsze”. Zakochani wymienili ze sobą jeszcze tysiąc miłych słów. Choć księżyc już się skrył, wcale tego nie zauważyli. W końcu Lucynda posłuchała upomnień niani i rozstała się z Rinaldem. Młodzieniec opuszczał lubą z tysiącami zapewnień o jej miłości i wracał do domu jakby odurzony słodką nadzieją, bo otrzymał od pięknej Lucyndy obietnicę, że będzie mógł każdej nocy widywać ją w oknie. Szczęśliwym kochankom szybko mijały kolejne spotka- nia; ich miłość była owiana tajemnicą, tylko stara niania wiedziała o wszystkim i towarzyszyła im podczas każdej rozmowy. Rinaldo błagał każdego wieczoru: „Pozwól tylko raz, najpiękniejsza Lucyndo, abym mógł złożyć na twoich

— 72 — ustach pocałunek”. Niania, która była bardzo bojaźliwa, upominała jednak Lucyndę, mówiąc: „Gdy ojciec odkryje, że pozwoliłam młodemu mężczyźnie przekroczyć próg kom- naty, będę musiała znosić jego złość i nawet, nie zważając na mą wierną służbę, może mi rozkazać opuścić ten dom. Tego nie chcę, tylko stojąc w oknie, pod moim okiem, możesz rozmawiać z owym młodym rycerzem, nie narażając przy tym dobrego imienia”. W końcu żarliwe błagania Rinalda zwyciężyły. Niania obiecała mu otworzyć bramę ogrodu i w jego mrocznych alejach umożliwić spotkanie z Lucyndą. Jak długi wydawał się młodzieńcowi ten dzień. Raz po raz tęsknie spoglądał na niebo, wypatrując zachodu słońca. Nadszedł w końcu wieczór i blask księżyca oświetlił pokój Rinalda. Z radością pobiegł do ogrodu; już po chwili stał przy bramie i z nadzieją ocze- kiwał, że zaraz otworzy się i niania wpuści go do środka. Ze strachem wsłuchiwał się w każdy szmer, zawsze gdy wydawało mu się, że słyszy kroki niani, gdy już sądził, że drzwi się otworzą, okazywało się, że to wiatr, szeleszczący suchym listowiem. I tak czuwał całą długą jesienną noc, poranek zaczerwienił już niebo, a on wciąż nie mógł w to uwierzyć, że ma wracać do swojego domu, nie zobaczywszy Lucyndy. W końcu musiał jednak odejść od bramy. Jakże się zdziwił, gdy, przechodząc obok pałacu ukochanej, ujrzał wszystkie okna wspaniale rozświetlone, a wesołe okrzyki doszły go aż na sam dół. „Jakże samotny stałem przez całą noc”, wykrzyknął, „z tęsknotą spoglądałem na ten dom, księżyc oświetlał wszystkie okna wychodzące do ogrodu, wszystko ciche i wymarłe, żadne przyjazne światło nie padło w moją stronę. Ach, Lucyndo, czyżbyś o mnie zapomniała w tym zgiełku wesołości?”. Musiał się jednak oddalić, aby rozweselony tłum, wylewający się właśnie z pałacu, nie rozpoznał go. Tymczasem Lucynda udała się do swojej komnaty i z pła- czem rzuciła się na posłanie. „Ach, Rinaldo”, zawołała, „stałeś biedaku samotnie chyba przez całą noc i miałeś nadzieję, że drzwi się otworzą, a ja pośpieszę w twoje ramiona. Ach, srogi los chce mnie na zawsze z nich wyrwać”. Ojciec Lucyndy był

— 73 — bogatym hrabią, miał tylko córkę, jedyne dziecko. Pragnął wydać ją za mąż za dostojnego mężczyznę i tym sposobem pomnożyć swoje bogactwo. Smuciło go, gdy widział, że Lucynda, przy całej swej urodzie, stroniła od młodzieńczych radości; żaden z mężczyzn nie mógł się nawet przekonać o jej uroku, inne dziewczęta zyskiwały ich zainteresowanie. W dniu, kiedy w sercu Lucyndy obudziła się miłość do Rinalda, oczy jej były bardziej świecące niż zwykle, krok ożywiony, na delikatnej twarzy igrał radosny uśmiech, w tańcu unosiła się z lekkością nad ziemią, nie odwracała się jak zwykle z powagą od żartującego towarzystwa; jej srebrny głos zabrzmiał wraz z innymi dziewczętami, śpie- wającymi pieśni miłości. Teraz wszyscy mężczyźni mogli nareszcie podziwiać ten uroczy kwiat. Ludovico, młody hrabia, poczuł w sobie poryw silnej namiętności. Zdradził te uczucia ojcu Lucyndy, a stary hrabia, z radości, że tak bogaty i piękny mężczyzna zabiega o jego córkę, obiecał mu ją za żonę. Nic nie mówiąc Lucyndzie o tej rozmowie, ojciec zaprosił licznych gości i nakazał dziewczynie, aby wspaniale ubrała się na przyjęcie; a ona cieszyła się, bo miała nadzieję, że łatwiej jej będzie oddalić się od rozbawionego towarzystwa i pójść, by rzucić się w ramiona ukochanego. Piękna jak róża pojawiła się na sali, ojciec podszedł do niej z uprzejmością, wziął ją za rękę i zaprowadził prosto do Ludovica. W tym miejscu powiedział: „Przyrzekam ci moją córkę jeszcze raz publicznie, a wszyscy zgromadzeni świadczyć będą, że uznaję cię za mojego zięcia”. Lucynda pobladła, gdy pojęła, że ojciec chciał na przyjęciu świętować jej zaręczyny. Zasy- pano ją gratulacjami, żartowano przy tym z zakłopotania i bladości narzeczonej. Lucyndzie wszystko wydawało się snem, miała nadzieję, że się obudzi i tylko dlatego pozwoliła zachwyconemu narzeczonemu złożyć pocałunek na swoich ustach. Ten nie odstępował jej przez cały wieczór na krok, rozumiał, że nie odpowiadała na jego słowa i tłumaczył to jej zaskoczeniem. Lucynda spoglądała chłodno w kierunku gwiazd, pragnęła, aby wszystkie zniknęły, aby słońce zabarwiło niebo promieniami. Gwiazdy w końcu pobladły

— 74 — i widać było pierwsze, czerwonawe smugi jutrzenki. Wtedy towarzystwo opuściło dom hrabiego, a Ludovico, pocało- wawszy ją, pożegnał się. Teraz była sama, tępe odrętwienie opuściło ją i uderzyła w głośny lament. Niania próbowała ją pocieszyć, lecz wszystkie jej słowa, pochlebstwa były daremne. „Moja droga panienko, proszę się uspokoić”, zawołała w końcu, „pójdę do Rinalda, może on będzie umiał pomóc”. Lucynda podskoczyła do góry i rzuciła się staruszce na szyję, potem wskazała bez słowa na drzwi i zakryła ręką swoją spłakaną twarz. Było jeszcze bardzo wcześnie, gdy niania szła przez puste ulice. Chciała znaleźć mieszkanie Rinalda i bała się jedno- cześnie wymienić jego imię, gdyż myślała, że ktoś mógłby odgadnąć jej zamiary. Gdy przechodziła obok kościoła, dostrzegła starego mężczyznę, do którego zbliżyła się i nie- śmiało spytała o miejsce zamieszkania młodzieńca. „Wiem, co masz mu przekazać”, powiedział starzec, „znam strapie- nia pięknej Lucyndy, ale nie idź szukać Rinalda, bo tych dwoje nigdy nie będzie szczęśliwymi”. Wypowiedziawszy te słowa, mężczyzna odwrócił się, a potem odszedł, niania, która jakby przykuta ze zdziwienia spoglądała za odcho- dzącym. Nie wiedziała, co powinna zrobić, czy powinna odszukać Rinalda, czy też wrócić do swojej panienki. Stała wciąż pełna wątpliwości, gdy nagle pojawił się sam Rinaldo. Niepokój wywołany zachowaniem Lucyndy kazał opuścić mu mieszkanie i błąkać się po ulicach. Gdy niania go ujrzała, nie mogła powstrzymać łez. „O, gdyby nieszczęśliwa Lucynda nigdy cię nie ujrzała”, zwróciła się do niego, „to ta podwójna boleść nie rozrywałaby teraz jej serca!”. „Powiedz mi, czym sobie na to zasłużyłem, że Lucynda mną gardzi? Całą noc wyczekiwałem pod jej oknem, a ona zapomniała o mnie, bawiąc się z wesołym towarzystwem”. „Nie wypowiadaj takich słów”, rzekła niania i opowiedziała mu o całym nieszczęściu, o zaręczynach Lucyndy, jej rozpa- czy, a także nie przemilczała słów starca, które brzmiały dla niej jak przepowiednia. Rinaldo stał jak odrętwiały, ze wzro- kiem wbitym w ziemię, po policzkach spływały mu duże łzy.

— 75 — „Bądź tego wieczoru przed naszym domem”, powiedziała na koniec niania, „żebyś mógł pocieszyć panienkę, bo ona tylko rozpacza i wcale nie słucha tego, co do niej mówię”. Rinaldo obiecał jej, że przyjdzie, dając jedynie nieme znaki, potem oddalił się. Pogrążony w myślach zamknął się na cały dzień w swoim pokoju. Gdy nadszedł wieczór, dosiadł konia, a służącemu rozkazał podążyć za nim. Dotarłszy do domu Lucyndy, oddał mu konia i kazał się oddalić, aby nikt go nie zauważył. Stał, patrząc w jej okno, w końcu krata podniosła się. „Rinaldo!”, zawołała, a on zbliżył się i chciał do niej przemó- wić, ale ona ubiegła go: „Rinaldo, nie znam innego sposobu niż uciec z tobą. Biegnij szybko w kierunku bramy ogrodu, za kilka chwil będę przy tobie”. Gdy tylko wypowiedziała te słowa, krata opadła, a Rinaldo pośpieszył wykonać jej rozkaz. Czekał jedynie parę chwil, brama otworzyła się i Lucynda w białej sukni wyszła mu naprzeciw. Szybko przyciągnął ją do siebie, a jego pocałunki zapłonęły na jej ustach. „Nie, to niemożliwe”, zawołał, „że mógłbym cię stracić”. „Śpieszmy się, zanim niania zauważy moje zniknięcie”. Pobiegli do miejsca, gdzie służący czekał z końmi. Rinaldo posadził piękną Lucyndę na rumaku i odjechali. Słońce błyszczało już na niebie, gdy jechali przez gęsty las. Lucynda uniosła oczy i jej wzrok dotykał konarów i liści drzew, ptaszki z ożywieniem skakały po gałęziach i śpie- wały radośnie, wydając z siebie wysokie, wibrujące dźwięki, które płynęły w stronę słońca. „Ach, jak jesteście szczęśliwe ptaszki”, powiedziała Lucynda, „gęste, zielone listowie skrywa was przed oczami ludzi i nie potrzebujecie żadnej innej ochrony. Ach, niech przyjmie nas cień ciemnego lasu, niech prastare drzewa rozłożą nad naszymi małymi szała- sami swoje ramiona i schowają nas przed oczyma świata!”. „Nie obawiaj się”, powiedział Rinaldo, „gdy trzymam cię, ukochana, w moich ramionach, nic nie może nas rozdzielić, tylko śmierć”. Gdy tak rozmawiali, usłyszeli stukot końskich kopyt. Lucynda ze strachem rozejrzała się, Rinaldo zrobił się czujny. Gdy dotarli do miejsca w lesie, w którym droga rozchodziła

— 76 — się w różnych kierunkach, ujrzeli jeźdźca, zmierzającego prosto na nich. Jego zielony płaszcz trzepotał na wietrze, szeroki, złoty pas od szpady zwisał na jego ramionach. Mimo że był daleko od uciekinierów, dobył miecza i rzucił się na nich. Gdy Rinaldo zrozumiał, że nie uda mu się uniknąć spotkania z hrabią Ludovikiem, zsiadł z konia, wyciągnął miecz w oczekiwaniu na przeciwnika. Lucynda uniosła ręce błagalnie, dwóch rozgniewanych wojowników starło się ze sobą: Ludovico zeskoczył z konia i bez słowa przystąpił do natarcia. Zranił Rinalda, a gdy Lucynda zobaczyła płynącą krew, wydała głośny okrzyk. W tym samym momencie zauważyła kilku służących ojca i skierowała konia Rinalda na boczną ścieżkę. Służący także spostrzegli panienkę i popę- dzili za nią, zostawiając z boku dwóch walczących ze sobą młodzieńców. Szał zazdrości i miłości zagrzewał Ludovica do walki, a pełen zwątpienia lęk prowadził miecz Rinalda. Ten ostatni widział bowiem uciekającą Lucyndę i goniących ją służących. Ich wzajemne ciosy dosięgały jeden po drugim przeciwnika, w końcu Rinaldo ugodził Ludovica w pierś i czerwona struga krwi popłynęła na zielony strój. Rinaldo widział, jak rywal upadł i już chciał pobiec za Lucyndą, gdy usłyszał wołającego Ludovica „Stój, moja dusza żegna się z ziemskimi pragnieniami, musi też rozstać się z ciałem, ale nigdy nie może z Lucyndą; zawsze będę jej strzegł z miłością, a ty nigdy nie zerwiesz jej kwiatu niewinności, a gdybyś kiedyś zechciał wziąć ją w swoje ramiona i tak nigdy nie uda ci się jej ogrzać miłością”. Wypowiedziawszy te słowa, umarł. Rinaldo stał jeszcze chwilę w niemym osłupieniu i spo- glądał na twarz hrabiego. „Tak”, zawołał w końcu, „przepo- wiedziałeś mi mój los, nigdy już jej nie zobaczę”. Rozejrzał się dookoła i wydawało mu się, jakby wszystkie drzewa zwracały swoje gałęzie do wnętrza lasu. Spojrzał jeszcze na martwego Ludovica i z jego oczu wyczytał groźbę. „Wyrwałem go ze stanu wiecznej szczęśliwości”, zawołał zrozpaczony Rinaldo, „dlatego będzie mnie on prześlado- wał na wieki”. Ogarnął go straszny lęk, pośpieszył w głąb

— 77 — gęstego lasu, ale z trudem podążał do przodu, torując sobie drogę przez nieuczęszczane miejsca. Gałęzie drzew strąciły mu kapelusz z głowy; jego rany krwawiły, a on tracił siły, nie jedząc i nie pijąc cały dzień. Słońce właśnie zachodziło, ciemność okryła nieszczęśnika, zasłona czarnych chmur przykryła księżyc i gwiazdy. Zmęczony Rinaldo osunął się na ziemię u stóp starego dębu. „Tutaj chcę umrzeć”, powie- dział, „jeden dzień strasznie zniszczył moje życie, dlaczego miałbym sobie jeszcze życzyć, abym mógł przeżyć choć jeden więcej”. „Ach, Lucyndo”, westchnął i zamilkł nagle, bo daleki dźwięk dzwonu dotarł do jego ucha. Przysłuchiwał się chwilę jednakowemu brzmieniu i cudowny spokój napły- nął do jego piersi, wstał i patrzył na drzewa, które wydawały mu się nagle tak znajome. „Co ze mną będzie, czy powrócę do mojej starej, zapomnianej ojczyzny?” Chmury rozpro- szyły się i księżyc oświetlił ziemię. Rinaldo ujrzał przed sobą drogę, idąc nią, zauważył, że przybliża się do dzwonu, im bliższe stawały się mu jego dźwięki, tym bardziej wypie- rały one z jego pamięci wspomnienia dzisiejszego dnia. W końcu stanął przed chatką pustelnika, który pociągał za sznur dzwonu. „Tak”, powiedział Rinaldo, „tu znalazłem mój cel, w tej chacie, w tym lesie chcę zostać”. Gdy ruszył w kierunku chaty, pustelnik wyszedł mu naprzeciw. Podał mu rękę i powiedział poważnym głosem: „Witaj w moim domu, Rinaldo!” Rinaldo wzdrygnął się, rozpoznał bowiem starca, który kiedyś chciał go odwieść od Lucyndy. „Twój los się wypełnił”, powiedział pustelnik, „wejdź do mojego spokojnego domostwa!”. Rinaldo poszedł za nim, starzec przyłożył na rany młodzieńca lecznicze zioła, nakarmił go i kazał mu odpoczywać. Młodzieniec spoczął na posłaniu, chciał jeszcze myśleć o Lucyndzie, lecz sen zamknął jego zmęczone oczy. Gdy obudził się następnego dnia, zaczął rozglądać się po chatce; nie była mu obcą, chociaż nigdy wcześniej jej nie widział. Wydawało mu się teraz dziwne, że w swoim dawnym życiu tyle czasu spędził na tańcach i zabawach rycerskich i że te głupstwa nazywał radościami. „Moje serce”, powiedział do pustelnika, „pożegnało się na

— 78 — zawsze ze światem, tylko postać Lucyndy snuje się niczym obraz anioła przed moją duszą. Nigdy jej nie odzyskam, dlatego pozwól, abym został u ciebie w twojej spokojnej pustelni”. „Twoim przeznaczeniem było, abyś odnalazł tę chatkę. Jest to miejsce nieszczęśliwej miłości, aż po jej grób. Pozo- stanę tu jeszcze kilka dni, aż odejdę na zawsze z tej ziemi i ty zamieszkasz w mojej chatce”. Powiedziawszy to, pokazał młodzieńcowi miejsce, w którym miał go pochować, gdyby umarł za parę dni. „Skoro wiesz, że niedługo umrzesz, to powiedz, czy zakwitnie w moim życiu jeszcze jakiś kwiat? Czy jeszcze kiedyś zobaczę Lucyndę?” „Jeśli ją zobaczysz, to i tak po tym długo nie pożyjesz”, odpowiedział starzec. „Gdybym tylko mógł wziąć ją w ramiona”, zawołał Rinaldo, „niechby to była moja ostatnia chwila”. Tymczasem Lucynda, uciekając przed służącymi ojca, nie miała nawet odwagi spoglądać za siebie. Słyszała tylko, jak podążali za nią. Chciała szybko zboczyć do jakiegoś zakątka leśnego, ale właśnie ojciec w towarzystwie dwóch służących wyszedł jej naprzeciw. Ojciec rozkazał służącym przytrzy- mać konia i zaczął przemawiać. W milczeniu Lucynda znosiła wyrzuty zagniewanego ojca, nie miała nawet odwagi podnieść oczu. Myślała teraz znowu o Rinaldzie, widziała go krwawiącego i była przekonana, że Ludovico go zabił. Było jej obojętne, że musi poddać się władzy ojca, postanowiła bowiem skończyć ze swoim życiem. Nagle usłyszała w oddali pobożny śpiew, dźwięki przybliżały się, a były to zakonnice, które prowadzone przez przeoryszę zmierzały do leśnej kaplicy, aby tam modlić się w skupieniu. Rycerze zatrzymali się w milczeniu i przepuścili pobożne kobiety. Przeorysza dostrzegła Lucyndę, która ukłoniła się jej z szacunkiem. Gdy orszak przeszedł, Lucynda zwróciła się do ojca i powiedziała: „Pozwól mi ojcze, abym mogła w klasztorze tej przeoryszy odpokutować moje winy, już wcześniej duchowo oddałam się niebu. Spojrzenie Rinalda rozpaliło w mojej piersi ogień miłości, ty zaś ojcze obiecałeś mnie innemu mężczyźnie. Rinaldo nie żyje, wracam zatem do nieba”.

— 79 — Hrabia zdumiał się początkowo, że córka odważyła się tak śmiało do niego przemówić, ale gdy się jej przyjrzał i odnalazł w jej spojrzeniu tyle zaufania, z którym szukała jego wzroku, nie mógł się już dłużej gniewać. „Dobrze, moja córko, zechcę spełnić twoje życzenie i wybaczyć ci twój błąd”. Następnego ranka Lucynda wstąpiła do klasztoru. Wydawało się, że trawiący jej serce płomień miłości wygasł, i że tylko ubolewała nad śmiercią przyjaciela. Czas próby w klasztorze szybko minął, a przeorysza widząc jej pokorę i pobożność pokochała ją bardziej niż inne mniszki. W końcu nadszedł dzień, którego Lucynda długo sobie życzyła, a w którym pożegnać się miała ze wszystkimi radościami tego świata. Po raz ostatni pokazała się ludziom w pięknym stroju. Przybyli oni, aby zobaczyć, jak śliczna zakonnica przywdziewa habit; śluby złożyła przed biskupem, a gdy obcinano jej złote loki, zauważyła rycerza w zielonym płaszczu wymykającego się z katedry i wydawało jej się, że jakaś zasłona spadła z jej oczu. Gorąca tęsknota za Rinaldem na nowo obudziła się w jej piersi, nagle pomyślała bowiem, że on żyje, a ona niewierna wyrzekła się go. Przywdziała jednak biały welon i odprowadzono ją do celi. Ledwo została sama, zaczęła myśleć o tym, w jaki sposób mogłaby opuścić klasztor i odnaleźć ukochanego Rinalda. Minęło kilka nocy, podczas których świecił księżyc, a jej starania okazywały się daremne, w końcu udało się jej pewnego wieczoru zbiec. Dotarła do lasu i ukryta w krzakach czekała, aż księżyc oświetli jej drogę. Gdy nareszcie zabłysł wysoko na niebie, mogła iść dalej. Zadrżała, gdy w niedalekiej odległości spo- strzegła mężczyznę, który, nie zbliżając się do niej, zdawał się podążać jej śladem. Lucynda wybrała inną drogę, ale jej prześladowca także poszedł za nią. Lucynda modliła się do Boga: „O spraw, żebym znalazła Rinalda i żeby on wyzwolił mnie ze strachu i nieszczęścia!”. Usłyszała w tej chwili bicie dzwonu z pobliskiej pustelni, skierowała tam swoje kroki, a prześladowca także jej nie opuszczał. Szybko dotarła do chatki, dzwon umilkł, otworzyła drzwi i ujrzała pustelnika modlącego się na kolanach. Weszła do chatki i powiedziała:

— 80 — „Bądź pozdrowiony, pobożny ojcze i przyjmij biedną, opuszczoną istotę!”. Pustelnik podniósł się z kolan i przy- glądał się zakonnicy ze zdumieniem. „Lucyndo”, zawołał w końcu i wyciągnął ręce, chcąc ją objąć. Osunęła się na jego pierś, bo nie była w stanie wypowiedzieć imienia uko- chanego. „Rinaldo”, zawołał ktoś tępym głosem, a pustelnik wzdrygnął się, podniósł wzrok, bo prześladowca Lucyndy właśnie stanął w otwartych drzwiach. To był Ludovico. W odległych górach świtało już, postać rozpłynęła się jakby w powietrzu. Rinaldo spojrzał na ukochaną, ona oparła swoją twarz na jego piersi i więdła na niej niczym kwiat; położył ją na podłodze i sam osunął się obok martwego ciała ukochanej. Umierając, słyszał odgłosy rogów łowieckich, to ojciec Lucyndy polował w tej okolicy wraz ze swymi przy- jaciółmi.

Tłumaczyła Renata Dampc­‍Jarosz Ptaszyna

Był zimny, zimowy wieczór, gdy Bernard i Elza otoczeni czworgiem swych dzieci siedzieli przy ogniu kominka. „Jak szybko mijają”, zaczęła Elza, „dni, tygodnie i miesiące! Wydaje się, że wszystko to zdarzyło się tak niedawno, gdy oboje umieraliśmy ze zgryzoty i tęsknoty i czuliśmy się tak szczęśliwi, gdyż wreszcie staliśmy się jednością: ach, jak szybko uleciał ten czas!”. „Czy pamiętasz jeszcze”, rzekł Bernard, „kiedy do chaty twego ojca wszedł nieznajomy, jak nas obserwował i jak przyjaźnie rzekł do mnie: »Młodzień- cze, stoisz taki strapiony w kącie; jeśli pomogę ci uczynić z tej oto młodej dziewczyny twoją narzeczoną, to sądzę, że znikną wszystkie zmarszczki z twego czoła«. Musiałem się uśmiechnąć i na twych policzkach pojawiły się rumieńce. Nazajutrz rozmawiał on z twym ojcem i kupił ten dom, ogród i pole, znaleźliśmy także małe stadko, a on, nasz nieznajomy przyjaciel, znikł”. „Czy pamiętasz jeszcze jego słowa”, rzekła Elza, „które powiedział ojcu? – Gdy wasze dzieci będą kiedyś siedzieć otoczone swoimi dziećmi i gdy poczują za mną prawdziwą tęsknotę, wtenczas znów je odwiedzę”. „Ach, jak bardzo tęsknię za tym”, rzekł Bernard, „by ponownie go zobaczyć i w podziękowaniu ucałować jego dłoń, która uczyniła dla mnie tak wiele dobrego!”. „Czy rozpoznałbyś go ponownie?”, zapytała Elza. „O, z pewnością!”, krzyknął Bernard, „nigdy nie zapomnę tej przyjaznej, szczerej twarzy”. Ciche pukanie do drzwi przerwało rozmowę, a Elza nakazała swej najmłodszej córce Bercie, by ta otworzyła drzwi, jednocześnie zganiła ją, że wszystko trzeba jej zlecać.

— 82 — Dziecko przysłuchiwało się bacznie rozmowie rodziców, a jego wzrok skupiony był wciąż na ustach matki; mimo to sprawiało wrażenie całkiem zatraconego w marzeniach. Gdy matka wypowiedziała karcące słowa, wysłuchała ich z uwagą, po czym z uśmiechem poszła otworzyć drzwi. Nieznajomy mężczyzna, okryty płaszczem, zapytał o Ber- narda i Elzę. „Są w środku”, oznajmiła Berta, „i właśnie o panu rozmawiali”. Nieznajomy wszedł do środka, a Berta podążyła za nim, Bernard i Elza rozpoznali od razu swego dobroczyńcę, pośpieszyli mu naprzeciw, by ucałować jego ręce, Berta usiadła cicho w kącie małej izby. „Jak wam się wiedzie?”, zapytał nieznajomy. Wychwalali mu swoje szczęście, a następnie pokazali troje mniejszych dzieci, których imiona wymienili. „A czy ta grzeczna dziewczyna”, zapytał nieznajomy, „która otworzyła mi drzwi, nie jest waszą córką?”. „Ach, panie!”, rzekła Elza, „ona jest jedyną, która psuje nasze szczęście, spójrzcie tylko na nią, jest nieporadna we wszystkich rzeczach, nic jej nie zawstydza, i tak jak teraz się przysłuchuje, tak czyni zawsze, gdy jest mowa o jej niegodziwym usposobieniu; nie ma miłości do swych rodziców, upomnienia nie przynoszą skutku”. Berta przysłuchiwała się matce, jakby ta była obcą kobietą, która narzekała na jakieś inne dziecko, które nie było obecne. Ubolewała nad strapieniem dobrej matki. Nieznajomy przyjrzał się małej Bercie, po czym rzekł do jej rodziców: „Być może nadszedł teraz czas, w którym możecie odwzajemnić mi całą miłość, jaką wam okazałem, dziś proszę was jednak o wskazanie mi miejsca spoczynku”. Rodzice wyszli i zabrali ze sobą młodsze dzieci, nie zauważając Berty, która siedziała w kącie komnaty. Niezna- jomy zwrócił się do niej przyjaźnie i zapytał: „Czemu byłaś taka cicha i zadumana i nie odpowiedziałaś na przygany rodziców?”. „Moi rodzice”, rzekła Berta, „nie znają mnie, a gdy o mnie mówią, nie mogę uwierzyć, że mają mnie na myśli. Ku mojej pociesze istnieje ktoś, kto rozumie mą miłość, jemu wyznaję ją także każdego wieczoru, a ten wdzięcznie porusza swą główką i smuci się ze mną, gdy skarżę się na swą niedolę. Nawet gdy jest zima i mróz, drżąc

— 83 — przychodzi, gdy wszyscy śpią, pod moje okno i śpiewa naj- bardziej melodyjne pieśni”. W oddali rozbrzmiał ptasi śpiew i Berta podskoczyła z radości. „To mój przyjaciel!”, krzyknęła i otworzyła szybko okiennice. Mały ptaszek przyfrunął do krawędzi okna, zatrzepotał skrzydłami i schylił swój łebek, jakby chciał przywitać małą Bertę. Berta przywitała ptaka najczulszymi imionami, pytała go, gdzie był cały dzień, ubolewała nad tym, że musiał tak ziębnąć oraz dodawała mu otuchy, że wkrótce nadejdzie lato, wtenczas ponownie zakwitną kwiaty i powrócą wszyscy jego mali przyjaciele, którzy nie mają tutaj przyjaciółki, tak jak on, i dlatego uciekają od nieprzyjaznej zimy. Zdawało się, że ptak ją rozumiał i cieszył się z tego, co mówi. Wtedy pożaliła mu się, jak matka jej urąga, jak nieprzyjazny jest ojciec oraz jak wszyscy kochają tylko młodsze rodzeństwo i nikt nie darzy jej miłością. Ptaszek smutno pochylił głowę, potem podniósł się i zaśpiewał wesołą pieśń. Pocieszyło to Bertę, ptaszek odleciał, a ona zamknęła okno. Nieznajomy obserwował jej wszystkie poczynania, lecz nie zważała na niego. Gdy nadszedł poranek, rzekł do Bernarda i Elzy: „Wasza córka nie sprawia wam żadnej radości, dajcie ją mnie, bym ją wychował jak własne dziecko, a uznam, że mi sowicie zadośćuczyniliście”. „Panie, chcecie być”, rzekł Bernard, „tak niestrudzonym w waszej miłości dla nas, że nie tylko nas uszczęśliwicie, lecz także pozbawicie tego, co wadzi naszemu szczęściu?”. Berta rozpłakała się, gdyż jej rodzice postrzegali za dobro- dziejstwo to, że zostanie im zabrana. Nieznajomy zapytał: „Chcesz iść ze mną?”. „Chętnie”, rzekła Berta, podając mu rękę. Nieznajomy postanowił wyjechać od razu, chwycił Bertę za rękę i rzekł: „Chodź, me dziecię, pożegnaj się z rodzicami”. Berta ucałowała przez łzy ojca oraz matkę, Bernard i Elza upomnieli ją jeszcze oraz polecili, jak godnym postę- powaniem winna zapracować na tę wielkoduszność, która przytrafiła jej się niezasłużenie. Berta nic nie odpowiedziała. Gdy przekroczyli próg chaty, wyszedł im naprzeciw bogato odziany sługa z pięknymi końmi. Nieznajomy uniósł małą

— 84 — Bertę na białego, strojnego rumaka, jeszcze raz pozdrowili Bernarda i Elzę i radośnie oddalili się. Wkrótce dotarli do lasu, zimny wiatr wiał im w twarze, a drzewa pozbawione liści nie zapewniały żadnego schronienia. „Wiatr jest zimny”, rzekła Berta, wzdychając, „a on jest tak delikatny i niewielki, na pewno za mną nie podąży w taką straszną pogodę”. „Kto?”, zapytał jej towarzysz. „Mój przyjaciel”, rzekła Berta, „mój umiłowany mały ptaszek. Będę płakać, a on nie ujrzy mych łez, jego pieśni już mnie nie pocieszą”. Nagle rozbrzmiał śliczny śpiew. „To on!”, wykrzyknęła radośnie Berta. Wtedy ujrzeli małego ptaszka ze złotymi i zielonymi piórkami, który trzepocząc swymi kruchymi skrzydłami, śpiesznie starał się dołączyć do podróżnych. Lecąc, trzymał się zawsze w pobliżu Berty i spoglądał na nią, niekiedy zbliżał się do jej towarzysza, który próbował go do siebie zwabić, lecz ten zawsze trwożliwie odlatywał, gdyż zdawał się nie żywić do nieznajomego zaufania. Wędrowali cały dzień, aż w końcu dotarli wieczorem do miejsca spoczynku. Berta była znużona, słuchała ptaka ze swojego okna i wkrótce zasnęła przy tych uroczych dźwiękach. Gdy obudziła się rankiem, znajdowała się w okazałej komnacie, której ściany zdobione były złotem i drogim jedwabiem; pięknie przystrojone służki stały i czekały na jej polecenia. Berta nie mogła uwierzyć we wszystko, co się działo, wydawało jej się to snem. Przyj- rzała się komnacie, służkom i bogatym strojom, które leżały rozpostarte przed nią, jednak to było dla niej tak obce, że nie ośmieliła się dotknąć sukni czy też zwrócić się do sług. Wtenczas usłyszała z daleka śpiew jej ukochanego ptaszka i z całą siłą wróciło do niej wspomnienie, jak to wraz z nieznajomym opuściła swych rodziców, jak ci bez żalu pozwolili jej odejść i jak tylko jej wierny ptaszek wziął sobie do serca pożegnanie z nią i wreszcie z miłości podą- żył za nią. Ponownie przyjrzała się drogocennym rzeczom i rozpłakała się, gdy pomyślała, że jej rodzice i rodzeństwo muszą obyć się bez całego tego przepychu i okrywać się prostymi, nędznymi strojami. Służki zbliżyły się do niej

— 85 — i odziały ją, po czym przyszedł nieznajomy mężczyzna, ten sam, który zabrał ją od jej rodziców. Pokazał jej cały dom oraz wszystkie kosztowności, które ten w sobie skrywał. Berta spoglądała na mężczyznę; zdawał się jej tak smutny w całej swej wspaniałości, że ogarnęła ją nad nim prawdziwa żałość. Żyła teraz w okazałym domu i spędzała czas na roz- maitych zabawach, a właściciela domu nazywała ojcem, nie zważając na jego imię; ptaszek śpiewał jej wesołe pieśni i wreszcie rozzuchwalił się tak bardzo, że często wczesnym południem przylatywał do jej okna z pozdrowieniem. Służki wielokrotnie próbowały go schwytać, gdyż jego śpiew był nad wyraz uroczy, jego postać niezmiernie delikatna, a jego pióra kruche i lśniące, lecz Berta tak bardzo je prosiła, aby pozostawiły go na wolności, że odstąpiły od swych zamiarów. Tak spędziła zimę, słońce zaczęło mocniej przygrzewać, drzewa wypuściły pąki, a zielone liście pojawiły się już na krzewach; wtenczas Berta śpieszyła do ogrodu i pobliskiego lasu; powróciły także ptaki, a gdy wszystkie podniosły swe głosy i obwieściły radość z ciepłych promieni słońca, wówczas – rozradowana – rozpoznawała głos swego ulu- bieńca. Pewnego razu poszła do lasu. Niebo było niebieskie i przyjazne, żadnych śladów zimy, cały śnieg stopniał. Berta cieszyła się z wszystkich ptaków, lecz wkrótce spostrzegła brak swego ulubieńca; wołała go i przyglądała się każdemu przelatującemu ptakowi, lecz ten się nie pojawiał. Szła coraz głębiej w las i żywiła nadzieję, że jeszcze go znajdzie, jednak cały trud był daremny; w końcu nie mogła już dalej iść, usiadła zmęczona i strapiona na trawie. Nagle spostrzegła naprzeciw siebie młodzieńca leżącego w cieniu starego buku, który nieruchomo spozierał na drzewo, smutno przy tym gestykulując. Berta pomyślała, że musi on odczuwać wielkie strapienie, które to powierzał jakiemuś stworzeniu na drzewie, przyglądając mu się nieruchomo. Spojrzała na gałęzie wysokiego drzewa i w końcu dostrzegła swego umi- łowanego ptaka, który smutno chylił główkę w kierunku młodzieńca.

— 86 — „Zatem mnie także opuściłeś”, krzyknęła Berta, „i wybra- łeś sobie innego ulubieńca? W takim razie nie będę już trosz- czyć się o ciebie. Gdybym pozwoliła schwytać cię służkom, tak jak chciały, wtedy nie mógłbyś mi uciec. Moi rodzice mnie nie kochali, ludzie się o mnie nie troszczyli, lecz wten- czas zjawiałeś się ty i dodawałeś mi otuchy, a ja żywiłam nadzieję, że ptak będzie mi bardziej wierny”. Wypowiadając te słowa, zbliżyła się do drzewa, ptak zaś wzniósł się i zaczął śpiewać, i gdy tylko w powietrzu zadrżały urocze dźwięki, poruszyły one serce Berty i jej złość ustąpiła. Przyjrzała się młodzieńcowi, który wydał się jej nadzwyczaj urodziwy; ptak wyjął złote pióro i wręczył je Bercie, która zatknęła je na swej piersi, po czym odleciał. Młodzieniec skrył się w lesie, a Berta powróciła do domu. Służki zamartwiały się, że Berta zabłądziła i nie odnajdzie drogi do domu, dlatego uradowały się na jej widok. Nieznajomy mężczyzna, którego Berta zwała ojcem, wszedł do środka i rzekł jej, że powinien na jakiś czas wyjechać, lecz jego nieobecność nie musi jej martwić. Berta czule się z nim pożegnała, wtedy on dosiadł wspaniałego rumaka, a gromada odświętnie ubranych sług podążyła za nim. Gdy odjechali, Berta obeszła cały dom, by na końcu dotrzeć do odosobnionej komnaty, w której leżało wiele ksiąg. Z zaciekawieniem zaglądała do niektórych, mimo- wolnie zatrzymując wzrok na księdze spisanej cudownymi znakami, którym się uważnie przyjrzała. Wtedy na jeden ze znaków spadło piórko z jej piersi; podnosząc je, zlękła się bardzo, gdy jakiś łagodny głos zapytał: „Czego chcesz ode mnie, me dziecko?”. Młoda, piękna dama, w zielonej szacie zdobionej bogato złotem, stała za nią. Berta nie otrząsnęła się jeszcze ze zdumienia, gdy dama ponownie zapytała: „Wzy- wałaś mnie, powiedz, czego sobie ode mnie życzysz”. „Ja ciebie wzywałam?”, rzekła Berta, która już nieco doszła do siebie: „Nie znam cię, jak mogłam cię wezwać?”. „Piórkiem dotknęłaś znaku”, rzekła dama, „co sprawiło, że musiałam się zjawić. Czy rzeczywiście mnie nie znasz? Przyjrzyj mi się dokładnie, a wtedy na pewno sobie mnie przypomnisz”. Berta wpatrywała się w nią, a poruszająca się głowa nie-

— 87 — znajomej przywiodła jej na myśl małego ptaszka; myśli tej jednak nie śmiała głośno wyrazić. „Byłaś zasmucona”, rzekła dama, „że twój ulubieniec przestał cię miłować, a swoją miłość podarował młodzień- cowi, którego widziałaś w lesie; lecz ten młodzieniec jest mym synem i dlatego nie musisz być o niego zazdrosna; jeśli znów go ujrzysz, zwróć się do niego przyjaźnie i rzeknij mu słowo pociechy za wszystkie strapienia, których przez ciebie doznał”. „Przeze mnie?”, zapytała Berta. „Tak”, rzekła dama, „gdy się urodziłaś, zobaczył twój obraz i od tego czasu miłuje cię, spalając się z tęsknoty za tobą. Od tego czasu wędruje po świecie, by cię odnaleźć, dlatego pociesz go, gdy go odnajdziesz. Aby cię jednak rozpoznał, tym pocałunkiem obudzę całe piękno, które jeszcze w tobie drzemie, a które rozkwitłoby dopiero za kilka lat”. Berta poczuła, że jej postać się rozszerza, a gdy dama dotknęła swymi czerwonymi ustami jej czoła, jej serce zaczęło bić szybciej, a obraz uro- dziwego młodzieńca stał jak żywy przed jej oczyma. Dama przyglądała się jej, uśmiechając się, i rzekła: „Rzeczywiście, nie można ganić mego syna za tę miłość, bo wybrał sobie urodziwe dziecko”. Berta ujrzała swoje odbicie w lustrze i zaskoczona spostrzegła, jak bardzo się zmieniła. „Jeśli znajdziesz się w trudnym położeniu i będziesz potrzebować mej pomocy, dotknij tylko piórkiem tego znaku, a ja natych- miast zjawię się przy tobie”. Berta chciała jej podziękować, lecz tamta tylko się obróciła i opuściła pokój; zaraz potem w oknie pojawił się mały ptaszek i zaśpiewał tak piękne dźwięki, że poruszona do głębi Berta nie mogła powstrzy- mać łez. Udając się do pokoju, obawiała się, że służki jej nie roz- poznają, gdyż urosła, a jej postać była całkiem odmieniona; te jednak zdawały się nie dostrzegać tej przemiany i zwró- ciwszy się do niej przyjaźnie, zapytały, czym zajmowała się tak długi czas. Berta powiedziała, że oglądała księgi w komnacie ojca. Służki odrzekły, że wprawdzie zabroniono im wpuszczać Bertę do tego pokoju, lecz jest dla nich tak dobra i życzliwa, że nie chcą jej niczego odmawiać; musi

— 88 — jednakże obiecać, że gdy pan powróci, to nie powie mu nic o tej swobodzie. Berta chętnie złożyła taką obietnicę. Noc spędziła bezsen- nie: urodziwy młodzieniec nieustannie zajmował jej myśli i ledwie zaświtał poranek, narzuciła na siebie lekką szatę i pośpieszyła do lasu, nie budząc śpiących sług. Wszystkie ptaki powitały ją, wyśpiewując urocze melo- die, lecz mimo to rozpoznała wśród nich swojego ulubieńca, który śpiewał donośnym głosem, rozniecając w piersi Berty płomienną tęsknotę. Wreszcie dotarła w ustronne miejsce, ptak wzleciał na wysoki buk i znów zaczął śpiewać: wówczas z zarośli wyszedł młodzieniec i położył się pod drzewem. Gdy miał już wylać mu swoje żale, Berta zbliżyła się do drzewa. Wtedy młodzieniec podniósł wzrok i rozpoznał jej nadobną postać; nie był w stanie nic rzec, rzucił się do jej stóp i objął jej kolana. „Więc wreszcie wynagrodzona zostanie ma miłość”, wykrzyknął, „więc dane mi jest cię odnaleźć, ma kochana! O, nie odwracaj się ode mnie, nie wzbraniaj się przed mymi usychającymi z pragnienia ustami, by pokrzepiły się twoimi, zasłużyłem sobie na tę rozkosz cierpiąc przez lata”. Berta nie mogła odsunąć swoich ust od jego, tymczasem ptak odleciał; słyszeli jego śpiew w oddali, a łagodne dźwięki czyniły ich miłość jeszcze bardziej żarliwą. Młodzieniec błagał Bertę, by podążyła za nim do jego domu i uczyniła go swoim domem. Berta nie mogła mu niczego odmówić i poszła za ukochanym przez najgęstsze zarośla głęboko w las. W końcu młodzieniec stanął cicho przed skałą, po której pięły się bluszcz i dzikie kwiaty; odchylił kwiaty, odsłaniając wejście do jaskini, potem ujął Bertę za rękę i wprowadził do środka. Ledwie weszli, wejście ponownie zasłoniły kwiaty; młodzieniec dotknął ściany jaskini, która natychmiast się otworzyła, odsłaniając widok na pałacowy dziedziniec. Służący oraz pięknie odziani pazie wyszli im naprzeciw i zaprowadzili do zamku, z którego rozbrzmiewała przyjemna muzyka. Służące wystąpiły naprzód, trzymając w dłoniach wianki z kwiatów, którymi przystroiły Bertę; wszyscy zdawali się czekać na jej przybycie, występując do przodu, by powitać

— 89 — ją jako panią domu. Dzień minął przy uroczystych śpiewach i tańcach. Młodzieniec zaprowadził w końcu swą ukochaną pannę młodą do osobnej komnaty, gdzie przygotowano dla niej wspaniałe łoże. Berta nie mogła oprzeć się jego tęsknocie, jego słodkim prośbom i miłość oplotła oboje silnymi więzami. Gdy Berta obudziła się rankiem, przyjrzała się drzemiącemu obok niej mężowi, zachwycając się jego urodą; pocałowała jego zamknięte oczy, na co on otworzył je i spojrzał na nią z bezgraniczną miłością. Tak mijały jej dni, przepełnione radością i czułymi słówkami, a Berta całkiem zapomniała o ptaszku, ojcu i swoich rodzicach. Nie słyszała już śpiewu ptaka, lecz nie była z tego powodu strapiona. Czuła bowiem, że jest w ciąży, a poruszające się w jej łonie dziecko obudziło w niej tęsknotę za rodzicami, którzy zostawili ją całkiem samą. Również wzrok jej ukochanego zmącił się, jej wszyst- kie służące patrzały na nią ze smutkiem, wesołe śpiewy umilkły, a gdy Berta słyszała głosy ptaków z odległego lasu, wówczas pomyślała o swoim małym ulubieńcu, życząc sobie jeszcze raz usłyszeć jego głos. Czas rozwiązania się zbliżał, a jej serce było coraz bardziej niespokojne. Berta myślała o damie, która ukazała się jej w komnacie ojca i zatęskniła za jej radą i opieką; by jednak przywołać nieznajomą przyjaciółkę, potrzebowała cudownej księgi. Tak spędzała swoje dni w strachu i strapieniu, a jej ukochany oddalał się często i zawsze wracał z zasępionym obliczem; usiłował pocieszać Bertę, lecz w chwili, gdy chciał rzec przyjazne słowa, jego oczy zalewały się łzami. Pewnego wieczoru przyszedł ponownie, jego wzrok był bardziej ponury niż zwykle; Berta chciała go zapytać o powód jego strapienia, lecz nagle wystraszyło ich gwałtowne uderzenie pioruna. Berta przytuliła się lękliwie do ukochanego, podczas gdy czerwone promienie piorunów nieustannie przeszywały niebo i jeden po drugim rozlegał się grzmot. Wyczerpana strachem Berta zasnęła. Kolejnego poranka obudził ją silny ból, który przeszywał jej ciało, rozejrzała się wokół siebie, lecz wspaniały pałac, bogate komnaty, służący i służki znik- nęli. Leżała w przestronnej jaskini na legowisku z mchu, owinięta tą samą szatą, w której opuściła dom ojca, a na jej

— 90 — piersi lśniło piórko małego ptaszka. Nie mogła zrozumieć, czy był to tylko sen, chciała wyjść z jaskini, by zobaczyć, czy znajduje się w lesie, ale ból, który targnął nią gwałtownie, wstrzymał jej kroki. W strachu i bólu powiła syna, a gdy mu się przyjrzała, spostrzegła, że jest on niezwykle urodziwym dzieckiem, na którego piersi lśni mała złota gwiazda, znaj- dująca się w tym samym miejscu, w którym ona sama nosiła pióro ptaka. Okryła dziecko szatą i wstała, by opuścić jaski- nię; poczuła się silna i lekka; odsunęła kwiaty, które zdobiły wejście do jaskini i wyszła do lasu. Długo błądziła wśród ciemnych dróżek i nigdzie nie mogła znaleźć wyjścia; słońce chyliło się już ku zachodowi; wahając się, zaczęła żałować, że opuściła jaskinię. W końcu, gdy zapadła już ciemność, znalazła wyjście z lasu i spostrzegła w oddali światło; zmę- czona skierowała ku niemu swe kroki i dotarła do małego domku. Berta zapukała do drzwi: mała dziewczynka wyszła jej naprzeciw, uśmiechając się przyjaźnie i poleciła wejść do środka. Gdy Berta podążyła za dzieckiem i weszła do izby, rozpoznała swych rodziców, którzy otoczeni dziećmi siedzieli przy kominku. Elza miała jeszcze na kolanach małe dziecko, które ssało jej pierś. Rodzice nie rozpoznali Berty i nie wstali, by ją powitać. „Witaj, piękna damo!”, rzekła Elza, „zechcecie spocząć? Zdajecie się wyczerpaną”. Berta usiadła w tym samym miejscu przy kominku, gdzie niegdyś siedziała, a Elza wstała, by przygotować jej kolację. Berta siedziała ze swoimi rodzicami, po czym udała się na spoczynek. Nazajutrz zaproponowała swej matce, że odda jej dziecko pod opiekę, bo musi podróżować dalej. „Wasz syn”, rzekła Elza, „jest tak przepięknym dzieckiem, że uczynicie mi łaskę, jeśli mi go powierzycie. Będzie pić mleko z mej piersi, a jeśli nie zażądacie go z powrotem, to będę go wychowywała zamiast mego dziecka, które niecnie oddaliśmy i po którym zaginął ślad”. Berta zdjęła z szyi sznur kosztownych pereł i dała go matce, za co Elza uprzejmie podziękowała. Berta ucałowała jeszcze raz swego małego syna i opuściła dom rodziców. Szła kilka dni, nocą zaś odpoczywała w jaskiniach lub w cieniu drzew, lecz nie imał jej się żaden lęk, gdyż gorąco

— 91 — pragnęła odnaleźć dom mężczyzny, który zabrał ją od jej rodziców i tak gościnnie przyjął u siebie. Wreszcie szóstego dnia dostrzegła dom, który bardzo dobrze pamiętała i weszła odważnie na dziedziniec. Służki wyszły jej naprzeciw, od razu ją rozpoznając. „Bądź pozdrowiona, piękna Berto!”, wykrzyknęły do niej radośnie, „jakże wielka zgryzota nas trapiła, gdy cię nie było! Twój ojciec znowu opuścił dom, myślałyśmy, że poszukuje swej zagubionej Berty”. Na to Berta zaczęła o wszystko wypytywać i dowiedziała się, że gdy zaginęła, cały dom był pogrążony w smutku. Kolejnego poranka po jej zniknięciu służki dostrzegły ptaka, który przyleciał na jej okno i śpiewał tkliwe pieśni, wszystkie je doprowadzając do łez. „Zarazem jednak”, kontynuowały, „nie mogłyśmy porzucić myśli, że zły ptak jest powodem, dla którego nas opuściłaś i dlatego postanowiłyśmy go schwytać. Postanowiłyśmy wykonać, co już wcześniej ura- dziłyśmy, nasz plan powiódł się doskonale, zamknęłyśmy ptaka w małej klatce, a gdy twój ojciec wrócił z podróży i zapytał o swoją umiłowaną Bertę, wręczyłyśmy mu ptaka, wskazując na niego jako winowajcę, gdyż nigdzie nie można było cię odnaleźć. Pan spoglądał na ptaka z zamyśloną miną i zabrał go do ustronnej komnaty. Sam podawał mu codziennie pokarm, dopóki znów nie wyjechał i nie przekazał go nam pod opiekę”. Na to Berta poprosiła, aby powierzono jej ten obowiązek, lecz służki nie chciały na to zezwolić, gdyż obawiały się, że zechce ona zwrócić swemu przyjacielowi wolność, o którą dla niego usilnie błagała. Jednak Berta obiecała, że pozostanie on w swej klatce, na co otrzymała zgodę, aby go karmić. Udając się do komnaty, spostrzegła ptaka, który grzecznie schylił swą główkę i opuścił skrzydła, by ją pozdrowić. Gdy Berta przyglądała mu się, zdało jej się ponownie, że jest on damą, która raz już jej się ukazała. Otworzyła księgę z cudow- nym znakiem, dotknęła go złotym piórem, a wtedy klatka rozpadła się, ptak przybrał ogromne rozmiary, rozpostarł swe skrzydła i rozłożył pióra, a przed Bertą stanęła dama w zielonej, bogato zdobionej złotem sukni, spoglądając na nią z uśmiechem.

— 92 — „Witaj, ma córko!”, zwróciła się do niej, „minął już czas zgryzoty, nie przyjmę już skrzydlatej postaci i wybaczę mojemu małżonkowi, że wyrządził mi tę hańbę”. „Kim jesteś?”, zapytała roztrzęsiona Berta. „Wróżką”, rzekła ta, „i matką młodzieńca, który jest twym małżonkiem. Poślu- biłam mężczyznę, w którego domu żyjesz, jest on potężnym czarnoksiężnikiem i miłuje mnie mocno. Jego miłość spra- wiła, że zatracił się w zazdrości i zamienił mnie w ptaka. Od razu pojął swój błąd, gdyż byłam niewinna, więc za karę odebrano mu naszego syna. Twe dobre usposobienie sprawiło, że zakochałaś się w mym synu i mogłaś zamiesz- kać w czarodziejskim świecie. Za kilka chwil wszyscy się połączymy i będziemy szczęśliwi. Służki mego małżonka schwytały mnie siłą i zaprowadziły do jego domu, on sam udał się, by cię odszukać, tymczasem znalazł u twych rodzi- ców twego syna, w którym, widząc na nim złotą gwiazdę, rozpoznał swego wnuka; zabrał go siłą, ale Bernard i Elza tak pokochali to dziecko, że podążyli za nim i nie chcieli się z nim rozstać. Mój syn musiał cię zostawić, gdy tylko powiłaś syna, a wasz dom musiał zniknąć, by to urocze dziecię mogło nas wszystkich, niczym przyjazna gwiazda, zjednoczyć”. Gdy tylko dama skończyła swą mowę, drzwi się otwo- rzyły i do środka wszedł czarnoksiężnik, trzymając na rękach małego syna Berty. Berta wzięła go i przycisnęła do piersi. Elza i Bernard podążyli za nią, rozpoznali bowiem w matce dziecka swą Bertę. Także urodziwy młodzieniec przybył na miejsce, po czym wszyscy się objęli, ciesząc się z pięknego dnia. Czarnoksiężnik i wróżka pojednali się i obiecali swym dzieciom, że od teraz będą ich czekać tylko szczęśliwe dni.

Tłumaczyła Magdalena Popławska Belinda

Belinda stała samotnie w komnacie, spoglądając na kwit- nący ogród. „Bywaj”, rzekła ze łzami w oczach, „świadku mego szczęścia, żegnajcie szumiące drzewa, wy, które jakże często skrywałyście mnie i mego lubego w waszym mrocz- nym cieniu przed oczami ciekawskich! Bywajcie, słodkie drzewa, zatraćcie swoją woń, zaprzestańcie balsamicznym swym tchnieniem orzeźwiać powietrze! Miłość, która znała mowę waszych barw i woni, musi was opuścić. Wszystko zaś, co sprawia mi radość, odejdzie precz, a ja sama obumrę w samotności, niczym kwiat bez wody”. Gdy tak głośno wylewała swe żale, do komnaty wszedł sługa. Spoglądając ze smutkiem na swoją panią, podał jej zniszczone odzienie i rzekł: „Wasz nieubłagany ojciec, wielmożna pani, pragnie, abyście odziali waszą drobną kibić w te łachmany”. Uśmiechając się do sługi, Belinda odebrała od niego przyodziewek i naciągnęła go na siebie; niedługo potem w komnacie zjawił się jej ojciec i rozkazał, by podążyła za nim. „Pozwólcie, abym raz jeszcze objęła matkę”, rzekła Belinda, „i zabrała na dalszą drogę jej błogosławieństwo”. „Milcz!”, krzyknął ojciec, „nie zobaczysz jej już nigdy. Nieroztropna ta niewiasta była ci wsparciem, niechaj zatem cierpi wraz z tobą”. „Nie znacie przecie młodzieńca, któ- rego starania odrzucacie”, rzekła Belinda. „To syn mego wroga”, wykrzyknął ojciec. „Powód to wystarczająco dobry, aby go oddalić. Skoro ręki swej nie chcesz oddać temu, którego ci wybrałem, musisz ponieść karę; zapłacisz za swe nieposłuszeństwo; z dala od mego oblicza żyć

— 94 — będziesz odtąd życiem wygnańca, a łzom twoim nie będzie końca”. Belinda podążyła za ojcem, który nakazał jej wsiąść na konia; on sam i kilku służących ruszyło w drogę wraz z nimi. Jechali pogrążeni w milczeniu: rozsierdzony ojciec i słudzy, zachmurzeni widokiem swej podążającej na wygnanie pani. Jakże często koiła ich serca, gdy okrutny pan wydawał zbyt surowe rozkazy, łagodząc każdą karę i pomnażając nagrodę. To ona, ukochane do tej pory dziecko, uśmierzała gniew ojca, kierując go ku sobie i przyjmując na siebie straszliwe ciosy. Belinda nie mogła powstrzymać łez, widząc, jak zamek jej ojca znika jej z oczu. „Fernando, ukochany”, rzekła cicho, „ach, nie ujrzę cię już nigdy, daremnie ręce me będę wyciągać ku tobie, na próżno serce me będzie pałać miłością; nie przyciągną cię już do mnie moje gorące łzy. Ach, nie wiesz nawet, gdzie roni łzy twa nieszczęśliwa, opuszczona Belinda! O wy, litościwe wiatry, zanieście mu ode mnie wiadomość! Wy drzewa, wskażcie mu szumem liści drogę, którą podążamy, wy ptaki, wzbijcie się przed nim w niebo i skierujcie jego kroki w moją stronę. Ach, łaskawy losie, raz jeszcze tylko pozwól, abym przycisnęła go do serca, abym mogła go pożegnać, abym mogła powiedzieć mu: nie zapomnij o mnie! Aby wiedział, że życie me skończyć musi się wraz z jego miłością”. Dzień cały jechali bez przerwy i znużenie coraz bardziej ogarniało Belindę; w końcu ojciec musiał zgodzić się na popas przy pobliskim źródle. Belinda podeszła do niego, by orzeź- wić się kilkoma kroplami. Gdy schylała się, sięgnęła ręką do wody, spostrzegła w dole twarz pięknej dziewczyny, która, machając ku niej przyjaźnie, powiedziała cicho: „Bądź dobrej myśli, jestem przy tobie”. Jej widok nie przestraszył Belindy, a słowa, które usłyszała, przyniosły jej ukojenie. Napełniona odwagą wsiadła na konia, jej oczy nabrały blasku i orszak ruszył dalej. Dotarłszy do lasu, zza którego wyłaniały się tarasy położonego na wzgórzu zamku, hrabia powiedział: „Zatrzymajmy się tutaj na krótki popas, wkrótce dotrzemy do celu naszej podróży”. Służba nie mogła powstrzymać łez; zbliżał się czas rozstania z ukochaną panią; także do serca

— 95 — Belindy wkradł się niepokój. Oddalając się nieco od ojca, Belinda usiadła obok porośniętej dzikim kwieciem pieczary. „Jeśli teraz postanowisz być posłuszna”, zwrócił się hrabia do córki, „to pozwolę, aby moja miłość do ciebie pokonała gniew wywołany twym nieposłuszeństwem i wybaczę ci twój brak rozumu. Rękę twoją przyrzeknę rycerzowi, a ty wrócisz ze mną do mojego zamku”. Gdy słudzy uklękli u stóp Belindy, błagając ją, aby spełniła życzenie ojca, Belinda usłyszała za sobą głos: „Nie trać odwagi, jestem przy tobie”. Spojrzawszy ku grocie, zobaczyła w niej odzianego w skóry mężczyznę, który machał ręką przyjaźnie w jej kierunku. Jego widok napełnił ją odwagą. „Wybaczcie, ojcze”, rzekła, „moje serce już dokonało wyboru i nie może się go wyrzec, niechaj dzieje się ze mną, co chce; gdybym nawet miała umrzeć, to uczynię to z radością, a myśl o nim sprawi, że zniosę mój los z odwagą”. Słysząc to, hrabia ponownie rozgorzał gniewem. „Nie, nie umrzesz”, wykrzyknął, „jest wiele gorszych rzeczy niż śmierć. Ty, wychowana w zbytku i luksusie, znająca jedynie życie pełne radości, ty, któraś wydawała rozkazy kłaniającym ci się sługom, ty właśnie poznasz, czym jest hańba bycia sługusem”. „Zabierzcie i zwiążcie ją!”, krzyknął hrabia do sług, „odprowadzę ją tak, jak odprowadza się przestępcę!”. A gdy słudzy poczęli zwlekać z wykonaniem straszliwego rozkazu, hrabia wyciągnął swój wielki miecz, grożąc śmier- cią każdemu, kto ośmieliłby się mu sprzeciwić. Drżąc na ciele, słudzy zbliżyli się do Belindy, która, uśmiechając się, podała im swoje drobne ręce i pozwoliła się związać. Wtedy hrabia rozkazał, aby ponownie wsadzić ją na konia i ruszyć w drogę. Na przemian płacząc i uśmiechając się, Belinda jechała dalej, patrząc na swoje związane ręce. Z twarzą ściągniętą gniewem jechał obok niej hrabia, a tuż za nią pogrążeni w żałości słudzy. Nieomal już wyjechali z lasu, gdy drogę zastąpiła im stara kobieta, która szła z trudem wsparta o laskę. Stara zakutana była w dużą, czarną chustę, w ramionach zaś niosła naręcze ziół i kwiatów. Gdy odsłoniła twarz, chusta zaczęła wlec się za nią po ziemi. Pogroziwszy hrabiemu laską, podeszła do Belindy, której podała kwiat.

— 96 — Następnie nakazując jej gestem, by się pochyliła, przypięła go do jej piersi. Wstrząśnięty hrabia nie odważył sprzeciwić się starej, a ona sama zaraz potem zniknęła w lesie. Nie zatrzymując się więcej, podróżni udali się w dalszą drogę i wkrótce dotarli do zamku. Wyszedł im naprzeciwko stary rycerz. „Oto przywożę wam sługę”, rzekł hrabia, „oddajcie ją waszej gospodyni i przekażcie jej, iż wolą moją jest, aby traktować ją z całą surowością”. Rycerz ze współczuciem spojrzał na Belindę i kazał jej pójść za sobą. W milczeniu wykonała jego polecenie i pokonując wysokie schody, stanęła przed otuloną w mrok komnatą. Gdy rycerz otworzył drzwi, ogarnęło ją przera- żenie: oto bowiem spostrzegła starą kobietę o błyszczących oczach i siwych włosach, która przędła, siedząc przy złotej kądzieli. „Przyprowadzam wam waszą służkę”, rzekł rycerz. Wtedy stara podeszła bliżej, wzięła wielkie okulary, założyła je na nos i spojrzała na Belindę. „To dobrze się składa”, rzekła. „Pomoc bardzo mi się przyda”. Następnie kazała uwolnić dziewczynie ręce, rozkazała jej usiąść i prząść. Odtąd każdego dnia przydzielała jej prace, a wieczorami kazała karmić ją podłym jedzeniem. Tak mijały Belindzie wypełnione smutkiem dni. Gdy zaś za dnia nie wykonała wszystkich prac, stara ubliżała jej, nie dawała jej jeść i spać. Lecz myśli o ukochanym niosły jej pociechę i napawały dumą, że wszystko to znosi dla niego. Pewnego dnia, stojąc przy małym, opatrzonym gęstą kratą oknie i słuchając w dali śpiewu ptaków, spojrzała na podarowany jej przez starą kobietę kwiat, lecz jakież było jej zdziwienie; mimo upływu wielu dni, kwiat wciąż był tak świeży, jakby dopiero co został zerwany. Bardzo błyszczał, a jego kształt sprawiał dziwne wrażenie. W tej samej chwili myśli Belindy pobiegły ku dziewczynie, którą widziała przy źródle, i ku mężczyźnie z lasu. Głośno zaś powiedziała: „Wy wszyscy obiecaliście mi pomoc, lecz żaden z was nie spieszy mi na ratunek!”. Na te słowa kwiat rozpostarł jesz- cze bardziej swoje płatki, powiększając się, zaś jego liście pojaśniały tak, że stały się zupełnie przezroczyste. Zdawał rozpływać się w cudownym zapachu, mieniąc się przy

— 97 — tym najpiękniejszymi barwami. Naraz kielich otworzył się jeszcze bardziej, ukazując uśmiechającą się do Belindy twarz dziewczyny napotkanej u źródła. „Bądź dzielna, jestem przy tobie!”, rzekła jasnym, dźwięcznym głosem. Cudowne to zjawisko wystraszyło jednak Belindę tak bardzo, że kwiat wypadł jej z ręki. Gdy go znowu podniosła, twarz dziewczyny zniknęła. Wtedy w komnacie Belindy zjawiła się jej pani, mówiąc: „Dosyć już przędzenia, będziesz odtąd pracować w ogro- dzie, pielęgnować moje kwiaty i podlewać moje rośliny”. Belinda podążyła za nią, radując się, że pielęgnując swymi drobnymi dłońmi rośliny i wyrywając chwasty znów widzieć będzie niebo i słyszeć szum drzew z pobliskiego lasu. Odtąd w ogrodzie pracować musiała codziennie, słuchając drwin innych sług, którzy szydzili z niej, iż ledwie udaje jej się spro- stać zadaniom swej surowej pani. Ta zaś z każdym dniem przydawała jej pracy. Gdy Belinda nie mogła już dłużej znosić swoich mąk, płacząc głośno wykrzyknęła w stronę kwiatu: „Wy, którzy obiecaliście mi pomóc, błagam was, jeśli potraficie, wspomóżcie mnie”. Przepełniona nadzieją, że odezwie się jakiś głos, czekała, lecz zewsząd rozbrzmiewała tylko cisza. Twarz dziewczyny z kwiatu nie obdarzyła jej uśmiechem, nie słychać było znikąd głosu mężczyzny, zaś jedynym widokiem była jej pani, która zbliżała się, lustrując jej pracę. Widząc, jak w oczach staruchy wzbiera gniew na jej opieszałość i słysząc jej skrzeczący przeraźliwie głos, Belinda rzuciła się w rozpaczy na ziemię. „Pragnę umrzeć”, zawo- łała, „i przestać ufać tym, którzy mnie zwodzą!”. Ogarnięta pragnieniem zniszczenia kwiatu, nieomal oderwała jeden z jego płatków, gdy wtem rozległ się głośny dźwięk, przy- pominający odgłos gwałtownie poruszonych strun, które rozbrzmiewały jeszcze przez dłuższą chwilę. Zdumiona spostrzegła, że przez ogród spieszy ku niej stara kobieta w czarnej chuście, którą spotkała niegdyś w lesie. Wygraża- jąc laską zbliżającej się do niej pani Belindy, stara szybkim krokiem podeszła do niej, złapała ją za rękę i pociągnęła za sobą. „Dokąd zabierasz moją służkę?”, zapytała pani domu, łapiąc Belindę za rękę i próbując odciągnąć ją od starej.

— 98 — Ta jednak uderzeniem laski zręcznie i szybko powaliła na ziemię miotającą się wściekle jędzę i odeszła z Belindą, która w milczeniu podążyła za nią. Gdy podeszły do bramy ogrodu, stara uderzyła w nią laską i brama otwarła się na oścież. Wkrótce potem Belinda i jej przewodniczka dotarły do lasu. Zagłębiając się w niego, dotarły w końcu do małej doliny, otoczonej z każdej strony górami. W cieniu drzew, w pobliżu źródła, stał przyjaźnie wyglądający dom. Tuż obok niego rozpościerał się ogrodzony małym płotem ogród, w którym aż kipiało od drzew i owoców. Do tego domu właśnie stara wprowadziła Belindę. Gdy weszły na podwórze, otoczyło je stado owiec, które bez lęku podeszły do Belindy niczym do swojej starej pasterki. Przybory domowe były starannie wykonane i lśniły czy- stością. Belinda przyglądała się wszystkim tym rzeczom długo jeszcze po tym, jak stara zniknęła. Zmęczona drogą, złożyła głowę w czystej pościeli i obudziła się rankiem przepełniona nową odwagą. „Fernando!”, krzyknęła, „ach, gdybyś tylko mógł dzielić ze mną to szczęście z dala od innych ludzi!”. Chodząc po domu, zadbała o wszystko, a potem pobiegła do źródła po wodę. Spoglądając do wody, rzekła: „Jeśliby ukazało mi się owo cudowne oblicze, wnet odwaga przepełniłaby me serce i zapytałabym o mego Fer- nanda”. Na to ukazała się jej przyjazna twarz dziewczyny, która słodkim głosem rzekła: „Poślę ci posłańca, któremu dasz płatek kwiatu. On zaniesie go twemu lubemu, ten zaś stanie u twego boku w dzień mojego ślubu. Mój mały ptaszek często bywał posłańcem, gdy matka ma przeciwna była mojej miłości”. Gdy tylko dziewczyna rzekła te słowa, zanurzyła się w falach i zniknęła. Belinda zaś zaczerpnęła wody i wróciła do domu. Ledwie jednak weszła do środka, gdy przy oknie roz- legł się cudowny śpiew białego ptaka, którego pióra lśniły w słońcu niczym kryształy. Ptak ów skierował swe mądre spojrzenie ku Belindzie. „Czy odnajdziesz drogę do mego przyjaciela?”, zapytała go, na co ptak skłonił swoją głowę. Gdy tylko Belinda oderwała płatek, rozległ się delikatny dźwięk fletu, wygrywającego słodką melodię o skrytej

— 99 — miłości i tęsknocie. Ptak zaś zabrał płatek ze sobą i odle- ciał. Za sprawą owego dźwięku tęsknota na nowo obudziła się w Belindzie. Wyglądając za ptakiem, życzyła sobie, by rychło wrócił; tęsknie spoglądała w błękitne niebo, czując, że w górach jest jej zbyt ciasno. Pragnęła polecieć wraz z pta- kiem, by powitać swego lubego. Gdy usychając z tęsknoty chodziła tam i z powrotem, wtem w jednej ze skał odkryła grotę. Wchodząc do środka, zobaczyła wypoczywającego w niej mężczyznę, który niegdyś w lesie ukoił ją dobrym słowem. „Nie obawiaj się, piękna niewiasto”, zwrócił się do niej, obiecałem ci moją pomoc. Twój ukochany rozpoczął już swoją podróż, a skoro tylko ja połączę się z moją wybranką, tak i on utonie w twych ramionach”. Gdy mówił te słowa, Belinda odwróciła od niego wzrok. Siadając na skalnej posadzce, dostrzegła lecącego przez przestworza białego ptaka, który zbliżył się do źródła i zanurzył się w jego srebr- nych falach. „Jego podróż znalazła swój koniec”, krzyknęła Belinda, „wnet zjawi się mój Fernando, ja zaś z radością oprę się o jego pierś”. Wracając do chaty, co rusz spoglądała w dolinę, spodziewając się lada chwila przybycia Fernanda, lecz jej tęsknota wciąż nie mogła zostać ukojona. Pewnego dnia jej stęskniony wzrok nie mógł oderwać się od góry; była nieomal pewna, że tego dnia ukochany przybędzie, lecz w międzyczasie nadszedł już wieczór. „Dzi- siaj nie przybędzie!”, rzekła, wzdychając. „Otul mnie swoim chłodnym tchnieniem, wieczorny wietrze”, rzekła, wycho- dząc przed chatę i siadając pod drzewami. Światło księżyca spoczęło na górach, zsyłając w dolinę blade promienie. Wtedy Belinda spostrzegła starą, która podarowała jej kwiat, jak odziana w strojne szaty schodzi z góry, a z jej głowy spływa na ziemię srebrna chusta. Jej suknia mieniła się blaskiem drogich kamieni, w ręku zaś trzymała złotą laskę, o którą wspierała się, idąc chyżo. Ledwie tylko znalazła się w dolinie, wyrysowała laską w trawie krąg, po czym z ziemi wyrosły płonące w kręgu kwiaty. Gdy zaś to uczyniła, źródło poczęło szumieć, fale wezbrały wysoko, a na nich wypłynęło dziew- czę, którego uśmiech nieraz dodawał Belindzie wiary. Jej złote loki zdobił zielony wieniec, zgrabną zaś kibić otaczała

— 100 — biała szata. Dziewczę wyszło z wody i zbliżyło się do starej, która złożyła na jej czole pocałunek. Z wody zaś wyłoniło się jeszcze wiele dziewcząt, które z czcią witały starą. W tej samej chwili otwarła się góra, odsłaniając w swym wnętrzu cudowne komnaty. Wyszedł z nich mężczyzna, przystrojony wieńcami i ubrany w kosztowne skóry. Stara wsunęła dłoń dziewczyny w jego dłoń, wielu zaś młodzieńców podążyło za jego przykładem, porywając dłonie dziewcząt i ruszając z nimi w radosny tan wśród barwnych płomieni. Belinda przyglądała się temu zdziwiona, poruszona tak bardzo, że nie spostrzegła zbliżającego się do niej mężczyzny. Przestra- szyła się więc bardzo, gdy znajomo brzmiący głos zwrócił się do niej: „Czy zmęczony wędrowiec nie znalazłby schronienia w waszym przyjaznym domu?”. Belinda wstała i spojrzała na wędrowca, nie mogła jednak dać wiary własnym oczom. „Fernando!”, krzyknęła w zachwycie, „czy to naprawdę ty, ukochany mój?”. Wtedy on, poznawszy jej głos, przycisnął ją do siebie i zawołał: „Moja Belindo! Jakiż to bóg zwraca mi ciebie?”. Nie mówiąc już nic, patrzyli sobie w oczy i składając na swych ustach pocałunki, płakali z rozkoszy i bólu. „Czy naprawdę tak długo musiałem bez ciebie żyć?”, rzekł w końcu Fernando. „Lecz oto mrok pierzchnął niczym zły sen i wreszcie mogłem cię odzyskać. Odtąd nic już nas nie rozdzieli”. Gdy zaś Belinda zaprowadziła go do domu, Fernando, rozglądając się w zachwycie, rzekł: „Rozkoszujmy się naszą miłością w tym cudownym ustroniu, zostawiając innym te uciechy, których pragną jeno głupcy”. A gdy jeden począł pytać drugiego o chwile rozłąki, słowa scałowywane z ust poczęły mieszać się z pocałunkami. W tym upojeniu zastała ich noc i ciemność zbliżyła ich jeszcze do siebie. Gdy nastał poranek, Belinda obudziła się jako żona Fernanda. Od tej pory razem dbali o dom. Fernando zamienił swój strojny płaszcz i paradne odzienie na prosty strój pasterza, Belinda zaś gospodarzyła w domu; tak upływały im naj- szczęśliwsze dni. Nieraz w świetle księżyca widzieli swego przyjaciela i przyjaciółkę bawiących się w dolinie, wokół nich zaś tań- czące dziewczęta i młodzieńców. Widok ten stał się im dobrze

— 101 — znany i nie budził już ich zdumienia. Mijały przepełnione szczęściem niezliczone dni, tygodnie i miesiące; pewnego dnia Belinda poczuła, iż nadszedł czas na powitanie trzeciego domownika, który dzieliłby z nimi ich szczęście. Zrozumiała, że potrzebuje pomocy i oderwała płatek kwiatu. Powietrze napełniło drganie głośnego dźwięku, a z góry, opierając się o laskę, raźno poczęła schodzić okutana w czarną chustę stara. Dodając otuchy przerażonej Belindzie, wkrótce oddała w ramiona rozradowanej matki przepiękne dziecię. Belinda spojrzała na nadobnego chłopca i podała go Fernando, który właśnie wszedł do chaty. Ich szczęście stało się jeszcze peł- niejsze; chłopiec stawał się coraz piękniejszy i rósł z każdym dniem, radując swoich rodziców. Wkrótce nauczył się cho- dzić i wraz z owcami bawił się beztrosko w trawie przed chatą. Fernando i Belinda zostawiali go z tymi mądrymi zwierzętami i nigdy nie stała mu się krzywda. Pewnego wieczoru, wracając z ogrodu do chaty, nie znaleźli jednak swego małego synka. A gdy wołali jego imię, odpowiadało im tylko echo, a ich syn nie przychodził. Weszli na górę, lecz zastała ich ciemność i nie mogli nigdzie go dostrzec. Pogrążeni w żalu wrócili do chaty. Zraszając łzami posłanie, nie zaznali kojącego snu. Rankiem Belinda oderwała z kwiatu ostatni płatek, a gdy z gór zeszła stara, rzuciła się jej do stóp, wołając: „Ukoronuj wszystkie twoje dobre czyny najlepszym z możliwych i oddaj mi mego syna”. „Szukaj go po drugiej stronie gór”, rzekła stara, po czym zniknęła. Fernando i Belinda ruszyli szukać syna, lecz każdy z nich wybrał inną drogę i wkrótce, zalewając się łzami, oddzielili się od siebie. Kilka dni wędrowali przez las, nigdzie jednak nie znaleźli śladu człowieka. Pogrążając się w żalu, cierpieli oboje, gdy czwartego dnia dostrzegli położoną na skale chatę pustelnika. Oboje wspięli się na skałę, by wypocząć w pustelni i powierzyć modlitwie pustelnika swoje cierpienie. Gdy zauważyli swoją obecność, z ich oczu puściły się łzy, a nadzieja, że może ten drugi znalazł ukochanego syna, pierzchła. Wchodząc do chaty, spostrzegli przy kamiennym stole młodego mężczyznę, odzianego w szaty eremity; naprze-

— 102 — ciw niego siedziała ubrana podobnie młoda kobieta, która obdarzyła wchodzących filuternym uśmiechem. Podniosły ton, jakim podróżni zamierzali pozdrowić pustelnika, ulotnił się, gdy tylko zauważyli, że nie jest sam. „Bądźcie pozdrowieni”, zwrócił się do nich młody mężczyzna, „jeśli pragniecie spożyć z nami posiłek, to przyłączcie się, proszę, jeśli jednak pragniecie odpocząć na wygodnym posłaniu, to nie jest to możliwe, bo zajął je już, spójrzcie, inny mężczy- zna”. Fernando i Belinda skierowali swój wzrok na posłanie z miękkich skór, na którym leżał mężczyzna z twarzą zasłoniętą kosztownym płaszczem. Gdy Belinda spojrzała na skóry, z których ułożone było posłanie, przypomniała sobie nagle twarz pustelnika; raz jeszcze zwróciła na niego wzrok, rozpoznając w nim mężczyznę z groty; kobieta zaś była tym samym dziewczęciem, które uśmiechało się do niej ze źródła. Belinda podeszła do nich i rzekła: „Tak, to jesteście wy, dobre istoty, które mi pomagacie i chronicie mnie”. „Powinnaś była rozpoznać nas wcześniej”, powiedział pustelnik, „spójrz, troszczyliśmy się o ciebie, a tego mężczyznę nakłoniliśmy do pojednania się z tobą”. Pustelnik podszedł do posłania, zdjął płaszcz z twarzy śpiącego, a wtedy Belinda rozpoznała w nim swego ojca. „Miał zamiar”, kontynuował pustelnik, „dostać się do zamku i sprawdzić, czy stara czarownica, która w nim mieszka, zadała ci już wystarczających cierpień; w lesie napadli go zbójcy, jego sługi uciekły, a on sam leżał ranny na ziemi. Zabraliśmy go do tej chaty, a jego srogie rany i nasze kojące słowa złagodziły jego gniew. Opowie- dzieliśmy mu o waszej miłości i waszym związku; odtąd życzeniem jego jest was odnaleźć, aby wam wybaczyć”. Belinda uklękła obok ojca i pocałowała go w rękę. Hrabia obudził się i spojrzał na płaczącą córkę. „Nie płacz, me dziecko”, zawołał, „przytul się do mej piersi i wszyscy bądźcie od tej pory szczęśliwi!”. „Ach, mój ojcze!”, rzekła Belinda, „szczęście nigdy już nie uśmiechnie się do mnie, straciłam bowiem mego syna”. „Jeśli tylko zejdziecie z góry po drugiej stronie, zastaniecie go w dobrym towarzystwie”, powiedział, uśmiechając się, pustelnik. Wtedy wszyscy zeszli z góry ze strony, którą wskazał im pustelnik; jakże

— 103 — jednak zdziwili się Fernando i Belinda, gdy znaleźli się w dolinie, w której stała ich chata. Na trawie bawił się ich mały syn, wraz z innym chłopcem, jeszcze piękniejszym od ich dziecka, a pilnowała ich stara kobieta z lasu. Belinda w uniesieniu przycisnęła syna do piersi, a hrabia zapłakał z radości, że tak piękny chłopiec jest jego wnukiem. Obce dziecko podeszło do syna Belindy i rzekło: „Moi rodzice kochają twoich rodziców, niechaj zatem także nas połączy dozgonna przyjaźń; na znak mojej miłości daję ci ten kwiat, który sprawi, że przybędę do ciebie w każdej biedzie”. Przekazał chłopcu kwiat podobny do tego, jaki Belinda otrzymała od starej kobiety, po czym ona sama, pustelnik, dziecko i jego matka zniknęli. Belinda zaprosiła ojca, aby noc spędził w ich chacie, a rankiem wszyscy w radosnym nastroju ruszyli do zamku hrabiego, gdzie matka Belindy powitała córkę i jej syna łzami radości.

Tłumaczyła Nina Nowara­‍Matusik Nieszczęśnik

„Jakże szczęśliwy był dotychczas dla mnie los”, powie- dział Leonard, „żaden z moich statków nie uległ wypad- kowi, zawsze powracały załadowane cennymi towarami; mój dom jest dobrze urządzony, wkrótce wprowadzę do niego zamożną, piękną dziewczynę jako moją małżonkę: czegóż zatem mógłbym sobie jeszcze życzyć?”. Ów mono- log prowadził Leonard podczas swojego samotnego spa- ceru, porównując ze sobą wszystkich ludzi, których znał, i dochodząc do przekonania, że nikt z nich nie jest równie szczęśliwy jak on. Pogrążony w zadumie tak bardzo oddalił się od miasta, iż dopiero teraz, kiedy słońce chyliło się ku zachodowi, spostrzegł, że pora pomyśleć o powrocie. Idąc przez plac, na którym trawa i roślinność były nadzwyczaj zielone i bujne, pomyślał, że w tym miejscu gleba musi być szczególnie urodzajna. Tym większe było jego zdziwienie, gdy pośrodku placu dostrzegł skrawek suchej ziemi. Chcąc z bliska przyjrzeć się temu dziwnemu zjawisku, udał się w to miejsce i zauważył, że na skrawku wyschniętej ziemi stoi mała szkatułka, starannie zabezpieczona licznymi zamkami i plombami. „Jakiż skarb może kryć się w tej szkatułce”, pomyślał Leonard, próbując otworzyć zamki. Jednak ponie- waż mu się to nie udało, zdecydował, że dopiero w domu obejrzy dokładnie swoje cenne znalezisko i przyspieszył kroku, aby szybciej dotrzeć na miejsce. Ledwo przekroczył próg swojego pokoju, od razu wyła- mał zamki i zerwał plomby ze szkatułki. Następnie otworzył ją, by obejrzeć przedmiot, który znajdował się w środku. Mimo iż był on ciężki i twardy, nie był to kamień. Wyda-

— 105 — wał się przezroczysty i klarowny, a jednak po dokładnym zbadaniu okazał się zamglony, a w jego wnętrzu można było dostrzec poruszające się, mroczne postacie. I kiedy Leonardowi zdawało się, że je rozpoznaje, te nagle zniknęły w gęstej chmurze. Leonard uznał ten dziwny przedmiot za cud natury i ucieszył się bardzo, że w przypływie szczęścia akurat jemu przytrafiło się go znaleźć. Ponieważ uznał, że kamień ten ma szczególną wartość, zabrał go ze sobą, chcąc podzielić się radością ze swą wybranką; jednocześnie przyszło mu na myśl, że sprawi jej miłą niespodziankę, zjawiając się u niej o nieoczekiwanej porze. Pospieszył zatem do jej domu, gdzie jej matka, dziwiąc się, że przychodzi tak późno, powiedziała mu, że jej córka poszła do ogrodu korzystać z uroków wieczoru. Gdy Leonard zszedł na dół, matka powiedziała mu: „Nie będę ci towarzyszyć, milsze będzie zaskoczenie narzeczonej, kiedy narzeczony zjawi się u niej sam”. Leonard pospiesznie pokonał wszystkie kory- tarze i przeszukał dokładnie wszystkie zarośla, nie mogąc doczekać się chwili, gdy podzieli się ze swoją Emmą nowiną o cennym znalezisku; gdy jednak po dłuższym czasie nie zdołał jej odnaleźć, posmutniał. Kiedy wreszcie całkiem się ściemniło, przysiadł w pogrążonej w mroku altanie. Wtem usłyszał odgłos zbliżających się kroków; w pierwszej chwili pomyślał, że to jego narzeczona i chciał wyjść jej naprzeciw, lecz w tej samej chwili usłyszał męski głos. „Bądź spokojna”, powiedział nieznajomy, „moja miłość pokona wszelkie prze- szkody”. Kiedy pogrążona w rozmowie para zbliżała się do altany, Leonard wcisnął się w kąt i skrył się w ciemności; po jasnej sukni rozpoznał swoją Emmę, która weszła do altany z nieznajomym mężczyzną i usiadła tuż obok Leonarda, który ze strachu wstrzymał oddech, aby nie zdradzić swojej obecności. „Czyż nie mogę uciszyć twych westchnień”, powiedział nieznajomy, „czyż nie mogę pocałunkiem tchnąć w ciebie spokój i nadzieję?”. Leonard usłyszał odgłos pocałunków i z trudem zdołał się opanować. „Ach, mój wierny towa- rzyszu”, powiedziała Emma, „tak długo musiałam żyć bez ciebie, los zawsze był nam przeciwny i krzyżował nam

— 106 — wszystkie plany, a teraz, kiedy wreszcie jesteś przy mnie i mogę cię przytulić do mego serca, nie potrafię inaczej, jak w rozpaczy wyżalić się przed tobą”. „Bądź dzielna, najdroższa”, powiedział młodzieniec, „przerwę ten znienawidzony związek, jeżeli zrobisz, co ci każę i zaufasz naszemu szczęściu”. Następnie wyjawił Emmie swój plan i poprosił, aby uciekła razem z nim. „Po tej samej drabinie, która pomogła mi znaleźć się tutaj, przedostaniesz się przez mur, po drugiej stronie czekają na nas konie i zaufany służący, ocalę cię w moich ramionach i będziesz moja”, mówił. „O ile nas nie odkryją”, powiedziała Emma. „To nas ochroni”, powiedział młodzieniec i wydobył sztylet schowany przy piersi, który połyskiwał tak jasno, iż nawet w ciemności Leonard mógł go wyraźnie dostrzec. Widząc broń, jeszcze bardziej zlękniony wcisnął się głębiej w mrok altany. „Nie traćmy ani chwili”, powiedział po namyśle młodzieniec, „musisz być jeszcze dziś gotowa, okoliczności nam sprzyjają; kto wie, czy już jutro nie będą chcieli zakuć cię w znienawidzone kajdany?”. „Spieszmy się”, nalegała Emma, „ponieważ sama myśl o tym, że Leonard zapragnie mnie przytulić, mrozi mi krew w żyłach, niech raczej umrę, niż utonę w jego objęciach”. Para pospiesznie opuściła altanę, podczas gdy Leonard podążał wzrokiem za białą, połyskującą suknią swojej ukochanej, widząc wyraźnie, jak dziewczyna wspina się na mur. On natomiast spokojnie pozostał na swoim miejscu, dopóki nie zniknęła po drugiej stronie. Widok sztyletu oraz stanowczy ton mężczyzny tak bardzo go przeraziły, iż jeszcze przez dłuższą chwilę nie opuszczał ogrodu, obawiając się ponow- nego spotkania. Wreszcie wrócił do swojego mieszkania, nie pożegnawszy się z matką Emmy. Kiedy ponownie znalazł się w swym pokoju, zaczął rozmyślać nad tym, co go spotkało, i pogrążył się w rozpaczy. „Czyżbym miał utracić moją narzeczoną”, krzyknął, „moją ukochaną Emmę? Nigdy! Muszę wyruszyć za nią, muszę stanąć do walki z tym podlecem, który mi ją odebrał. To jest pierwsze nieszczęście, jakie mnie spotkało i muszę je

— 107 — przyjąć z rozsądkiem”, dodał nieco uspokojony. Przy tym przypomniał sobie, że wciąż ma ze sobą ów znaleziony, cenny skarb, więc obejrzał go, raz jeszcze ciesząc się jego widokiem. Teraz kamień wyglądał zupełnie inaczej, postacie i ciemne chmury zniknęły, był jasny i przejrzysty, a w jego wnętrzu falowały czerwone płomienie. Leonard postanowił znaleźć pocieszenie po utracie Emmy i starannie przechowywać niezwykły kamień. Zamknął go w żelaznej skrzyni i pocieszony po swojej stracie udał się na spoczynek. Jednakże zaledwie po kilku godzinach snu obudziły go przeraźliwe krzyki jego służących. „Ach, panie”, wołali, „szybko, trzeba się ratować, cały dom stoi w płomieniach, nie wiemy, skąd wziął się ogień”. Leonard zerwał się z łóżka i ku swojej rozpaczy odkrył, iż pożar najbardziej szalał w tej części domu, w której stała skrzynia z jego skarbem. Nie bacząc na spadające wokół niego płonące belki, rzucił się w płomienie. Nie słyszał usilnych nawoły- wań swoich służących, którzy próbowali go powstrzymać. W końcu dotarł do właściwej komnaty, otworzył skrzynię, wyjął z niej cudowny kamień i wybiegł, aby ocalić siebie i jego. Z płonącymi włosami dotarł do wyjścia i gdy tylko znalazł się na zewnątrz, płomienie od razu przygasły. Leo- nard spojrzał na kamień, który teraz wydał mu się jeszcze cenniejszy, a ponieważ płomienie w jego wnętrzu zgasły, utwierdziło go to w przekonaniu, iż kamień pokazywał mu przyszłość, obrazy czekających go wydarzeń, zaś fakt, iż ogień zgasł, gdy tylko opuścił dom, wziął za dowód tego, że kamień ochroni go przed wszelkim nieszczęściem, o ile zawsze będzie go miał przy sobie. Leonard spojrzał na swój dom, jeszcze przed chwilą tak dostatnio urządzony: „Ach”, westchnął, „jak szybko przepadła znaczna część mojego szczęścia, straciłem narzeczoną, którą chciałem wprowadzić do tego domu, ba, sam dom spłonął, i mogę tylko uznać to za cud, że nie zginąłem w płomie- niach. Moje ocalenie to tylko twoja zasługa”, powiedział, oglądając kamień, „twa cudowna moc uratowała mnie z pło- mieni, dlatego chcę cię zachować jako dar niebios”. „Słusznie czynisz”, powiedział starzec, który, zbliżając się do Leonarda,

— 108 — usłyszał jego słowa, „to naprawdę jest dar niebios”. Leonard przestraszył się, gdy spostrzegł, że jest obserwowany i chciał czym prędzej ukryć kamień. „Nie obawiaj się”, powiedział starzec, „nie chcę odebrać ci tej rzeczy, wręcz przeciwnie, z całego serca cieszę się twoim szczęściem i jestem bardzo rad, że los właśnie tobie pozwolił ją odnaleźć”. Starzec odszedł, a Leonard coraz bardziej był przekonany o tym, że jego kamień zasługuje na poszanowanie. Nie mogąc znieść widoku pogorzeliska, które jeszcze przed chwilą było jego domem, postanowił odwiedzić jednego ze swych przyjaciół, aby znaleźć u niego pocieszenie po stracie domu i narzeczonej, ale wcześniej raz jeszcze obejrzał swój kamień. Tym razem był on przejrzysty niczym woda, lecz nagle fale w środku zaczęły się burzyć i pienić, a Leonardowi zdało się, że pośród fal dostrzega rozbity statek. „Ach”, westchnął, „nie przepowiadaj mi nowego nieszczęścia, niech to nie mój statek unoszą wzburzone fale, nie pozwól, by całe moje szczęście tak szybko legło w gruzach”. Pełen niepokoju, dręczony troskami i wątpliwościami, udał się do portu, aby wywiedzieć się, czy któryś z przybyłych statków nie przywiózł mu pomyślnej nowiny. Gdy tylko dotarł do portu, wyszedł mu naprzeciw jeden z jego wiernych służących, który znalazł się wcześniej na statku właśnie wyczekiwanym przez Leonarda. „Ach, panie”, zwrócił się do niego, „przynoszę ci smutne wieści. Płynęliśmy niedaleko stąd, nasze statki załadowane cen- nymi towarami, z dziesięciokrotnym zyskiem, sądziliśmy, że jesteśmy już bezpieczni i nie musimy się obawiać żadnych niebezpieczeństw; lecz wtedy zerwała się burza, która nie trwała długo, ale tak bardzo uszkodziła twój piękny statek, iż ze wszystkich cennych towarów nie pozostało nic poza twoim nieszczęśliwym sługą”. Leonard zamarł, po czym opowiedział służącemu pokrótce o swoim nieszczęściu i załamany powrócił do miasta. Tam udał się do kupca, który był mu winien dużą sumę pieniędzy, spodziewając się, że także i one przepadły i że on, który jeszcze niedawno cieszył się ze swojego szczęścia, wkrótce zostanie ubogim żebrakiem. Jakże wielka była więc jego radość, kiedy bez

— 109 — żadnych trudności wypłacono mu ową sumę. „Być może odpokutowałem już za moje szczęście”, powiedział, „i los znużył się nękaniem mnie”. Spojrzał na swój kamień, czy aby nie przepowiadał mu nowego nieszczęścia, lecz ten był zupełnie jasny, a w środku odbijał się czysty błękit nieba. Widok błękitnej przestrzeni przywiódł Leonardowi myśl, aby dużą sumę złota, którą teraz dysponował, przeznaczyć na podróż do odległego kraju. Wiedział, że jest w stanie ubić tak korzystny interes, aby wszystkie jego straty zostały zrekompensowane. O swoim planie opowiedział wiernemu słudze, który zgodził się mu towarzyszyć, i obaj postanowili, iż nazajutrz wyruszą w podróż. Leonard martwił się tylko o to, jak bezpiecznie przechować złoto i cudowny kamień. Nadzieja na rychły zysk sprawiła, iż pogodził się z nie- szczęściem, które go spotkało i w dobrym nastroju wyruszył w drogę wraz ze swym służącym. Pierwsze dni podróży upłynęły im bez żadnych nieprzy- jemnych zdarzeń, każdego dnia Leonard oglądał swój kamień, ale ku jego zadowoleniu ten wciąż pozostawał przejrzysty i odbijał błękit nieba. Jednak gdy znów spojrzał na niego dziesiątego dnia, z przerażeniem dostrzegł w środku postać, którą, jak mu się wydawało, był zakrwawiony mężczyzna. Ogarnął go strach, że ten dzień podróży będzie jego ostatnim i że nie jest w stanie tego zmienić. „Jeżeli taki jest mój los”, zwrócił się w końcu do swego służącego, „i w ten sposób mam zakończyć moje życie, dzielnie zniosę przeznaczenie”. Jednak służący nie wierzył w proroczy dar kamienia i nie podzielał obaw swojego pana, a podróż trwała dalej. Nastało południe i wciąż nie spotkało ich żadne nieszczęście. Płynęli więc, aż wreszcie na horyzoncie ukazało się im wspaniałe miasto, które było celem ich podróży. „A zatem widzisz”, powiedział służący, „że twój kamień nie mówi prawdy, za parę chwil dotrzemy do miasta, nie odnosząc żadnych ran”. Leonard ucieszył się, bo był już bardzo blisko celu; musieli jeszcze tylko przebyć konno niewielki las, ciągnący się wzdłuż drogi. Lecz gdy tylko do niego dotarli, z lasu wyskoczyło na nich czterech uzbrojonych mężczyzn, którzy okazali się rozbójnikami. Leonard i sługa próbowali przed

— 110 — nimi uciec, ale konie rozbójników były szybsze, więc nie- bawem ich dogonili. Służącemu udało się zbiec, ponieważ wszyscy rzucili się na Leonarda, aby go obrabować. Ten wprawdzie próbował się przed nimi bronić, lecz w ferwo- rze walki został raniony sztyletami i krwawiąc, osunął się bezwładnie na ziemię. Rozbójnicy zabrali mu złoto, a jeden z nich wziął do ręki także kamień i zaczął się mu przyglądać. Słabym, błagalnym głosem Leonard poprosił, aby zatrzymał całe złoto, ale pozostawił mu przynajmniej ten kamień. Rozbójnik, śmiejąc się, rzucił go przed siebie i powiedział: „Jeżeli nie prosisz o nic cenniejszego, z chęcią spełnimy twoje życzenie”. Rozbójnicy porzucili rannego, który trzymając kamień w dłoniach, ze łzami wpatrywał się w niego. „A więc jednak przepowiedziałeś mi prawdę”, powiedział, „żadne większe nieszczęście nie może mnie już spotkać. Ja sam wyglądam niczym nieszczęście, które mi pokazałeś, z moich ran wypływa moje życie, mój służący mnie porzucił, w pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby mi pomóc, a mój cały dobytek został mi zrabowany, więc i tak nie byłbym w stanie zapła- cić za najmniejszą przysługę”. Gdy tak o tym wszystkim rozmyślał, nie mógł powstrzymać łez, które same napływały mu do oczu. W tym momencie z lasu wyszedł modlący się pustelnik. Leonard dostrzegł go i zebrał w sobie resztki sił, aby zawołać o pomoc. Pustelnik usłyszał jego wołanie i pod- szedł do niego. Leonard poprosił go, by się nim zaopiekował. Pustelnik już chciał go podnieść, kiedy zobaczył kamień w jego dłoniach i przerażony wycofał się. „Jakim sposobem”, zapytał, „wszedłeś w posiadanie tej nieszczęsnej rzeczy?”. „Znalazłem ten drogocenny kamień pewnego razu na mojej drodze”, odpowiedział Leonard, „i ucieszyłem się, uznając to za rzadkie szczęście”. „Głupcze”, wykrzyknął pustelnik, „sam dobrowolnie ściągnąłeś na siebie nieszczęście, które potężny czarownik zaklął pod tą postacią”. Leonard odrzucił kamień daleko od siebie, ale ten objawił swoją moc i w tej samej chwili z powrotem znalazł się w jego rękach. Pustelnik podniósł nieszczęśnika i powiedział: „Zaniosę cię do mojej chaty

— 111 — i wyleczę twoje rany, ale dopóki będziesz u mnie przebywał, nie będę dzielił z tobą mieszkania, lecz znajdę sobie schro- nienie w grocie, gdyż któż chciałby mieszkać pod jednym dachem z nieszczęściem. Pustelnik i Leonard z trudem dotarli do chaty. Eremita przyłożył lecznicze zioła do ran Leonarda, następnie nakarmił go i napoił, i na koniec powie- dział: „Jutro znów do ciebie przyjdę; jeżeli pobożni ludzie z miasta przyniosą żywność i dary, przyjmij je, a ja nazajutrz podzielę się nimi z tobą”. Pustelnik opuścił nieszczęśliwego Leonarda, który oglądając kamień przeklinał go jako przy- czynę wszystkich swoich cierpień. Jednocześnie usiłował wymyślić sposób, jak się go pozbyć, ponieważ nie miał żadnych wątpliwości, iż jego dawne szczęście na powrót rozkwitnie, gdy tylko zdoła oddalić od siebie to nieszczęsne znalezisko. Wreszcie nie bacząc na to, jak bardzo był wycień- czony, zdecydował się zakopać kamień w ziemi. Wyniósł go więc na zewnątrz, kopał tak głęboko, jak tylko potrafił, po czym położył kamień w dole i czym prędzej przysypał go ziemią. Gdy skończył swoją pracę, dla pewności przytoczył jeszcze duży głaz, sądząc, iż dostatecznie głęboko ukrył swoje nieszczęście. Następnie z zadowoleniem spojrzał na swoje dzieło i strudzony oparł się o drzewo. Ku jego zdziwieniu ziemia zaczęła się wybrzuszać, jakaś straszna siła zdawała się nią poruszać, by następnie bez wysiłku odrzucić głaz, który Leonard z trudem przytoczył w to miejsce. Drzewo, pod którym stał, zatrzęsło się i zachwiało, a z ziemi wyrosła szara roślina. W mgnieniu oka wystrzeliła do góry, dźwigając duży, krwawoczerwony pąk, pod któ- rego ciężarem cała łodyga wygięła się ku ziemi. Leonard podszedł bliżej, by przyjrzeć się tej niespotykanej roślinie. Wtedy pąk otworzył się, lecz z jego wnętrza nie wyrósł kwiat, tylko nieszczęście, które Leonard tak głęboko zakopał w ziemi, a które wypadło prosto w jego ręce. Kiedy łodyga pozbyła się tego owocu, roślina, tak prędko jak wcześniej wyrosła spod ziemi, przekwitła. Jej liście uschły i opadły, a po chwili wymieszały się z pyłem, nie pozostawiając po roślinie żadnego śladu. Leonard z przerażeniem spojrzał na nieszczęście, które znów trzymał w swoich dłoniach. „Cóż

— 112 — mam z tobą począć”, powiedział, „jak mam się od ciebie uwolnić?”. Wtedy usłyszał szum wody, która wypływała ze skały i spadała w przepaść. „Skoro wydostałeś się spod ziemi”, powiedział, „zoba- czymy, czy uda ci się uciec przed wodą”. Podszedł do pieniącego się źródła i z całej siły cisnął w nie kamień z nadzieją, że fale od razu porwą go ze sobą. W jednej chwili ogłuszył go huk wzburzonej wody, która sycząc i pieniąc się, podniosła się do góry. Leonard już chciał uciekać, lecz wtedy dzika kipiel opadła, a na powierzchni wody ukazała się płynąca kobieta, której wygląd przeraził Leonarda. Ciemna suknia okrywała jej blade ciało, długie, czarne włosy spływały po jej plecach i zakrywały połowę jej twarzy, tak iż spoglądała na nieszczęśnika tylko jednym okiem, które wzbudzało w nim grozę. Z przerażenia włos zjeżył mu się na głowie i mężczyzna zaczął uciekać do lasu. Tymczasem nieszczęście z lekkością wynurzyło się z wody i pospieszyło za nim. Leonard nie odważył się odwrócić za siebie i niestrudzenie biegł dalej na przód. Wreszcie, kiedy był już u kresu sił, spojrzał w tył i tuż za sobą zobaczył nieszczęście, które wpatrywało się w niego jednym okiem, ruszając brwiami. „Czy już zawsze będziesz mnie prześladować, złowroga zjawo?”, zawołał zlękniony Leonard. „Przemów zatem i prze- powiedz mi wszystkie cierpienia, które mają mnie jeszcze spotkać”. Nieszczęście przyglądało się mu w milczeniu, raz po raz ruszając swoimi czarnymi brwiami. To milczenie było dla Leonarda najstraszniejsze, więc z wściekłością rzucił się na zjawę, chcąc z nią walczyć, ale wtedy ona znikła; rozejrzał się wokół siebie, lecz nigdzie nie mógł jej dostrzec. Miał nadzieję, że udało się mu ją pokonać i że odeszła; pozbawiony całego dobytku, zastanawiał się zatem, co ma dalej uczynić, lecz sądząc, że przezwyciężył nieszczęście, ponownie nabrał odwagi i w spokoju snuł plany. Pogrążony w rozmyślaniach, sam nie wiedząc kiedy, dotarł do chaty pustelnika; w tej samej chwili uniósł swój wzrok: jakież było jego przerażenie, gdy spostrzegł, że nieszczęście ze spokojem kroczy obok niego. Kobieta spojrzała na miejsce, w którym wcześniej

— 113 — pogrzebał ją Leonard, i złowrogo poruszyła brwiami. Zde- sperowany Leonard skrył się w chacie, ale nieszczęście nie odstępowało go na krok. Pobożni mieszkańcy przynieśli pustelnikowi owoce i wszelakie potrawy i położyli mu je na kamiennym stole, gdyż nie zastali nikogo w chacie. Nie- szczęście usiadło za stołem i w jednej chwili pożarło wszyst- kie potrawy. Leonard przyglądał się temu z przerażeniem. Wkrótce nadszedł pustelnik, aby obejrzeć rany Leonarda. Gdy zobaczył szkaradną zjawę, pełen odrazy gotów był już uciekać, ale błagalne gesty jego gościa powstrzymały go. „Głupcze”, wykrzyknął pustelnik, „cóżeś uczynił! Nie tylko dobrowolnie ściągnąłeś na siebie i przyprowadziłeś ze sobą nieszczęście, lecz także zanurzyłeś je w falach i uwolniłeś czar, który przywrócił mu jego naturalną postać”. Leonard opowiedział mu, jak chciał się uwolnić od swego ciężaru i jak fatalne były tego skutki, potem wyznał, że zjawa pożarła ich całą żywność. „A zatem nie mam nic”, powiedział pustelnik, „czym mógłbym zaspokoić twój i mój głód, oprócz pędów, które rosną w lesie”. Kiedy Leonard wyszedł z pustelnikiem, aby poszukać dla nich pożywienia, nieszczęście podążyło w ślad za nim. Pustelnik wskazał mu miejsce, gdzie rosły pędy, lecz za każdym razem, gdy znajdywał pęd, który nadawał się do spożycia, nieszczęście, ruszając przy tym brwiami, wyrywało mu go z ręki i natychmiast zjadało, pozostawiając tylko te nadpsute i uschnięte. Leonard, zrezygnowany i na wpół głodny, powrócił do chaty, pustelnik natomiast udał się do groty. Leonard rzucił się na swoje posłanie i zamknął oczy; sądził, że przynajmniej na czas nocy zdoła uwolnić się od zjawy, jednak ku swojemu przerażeniu poczuł, jak nieszczęście układa się tuż obok niego. Zlękniony i wystraszony wyczekiwał świtu, mając nadzieję, że zjawa usnęła, lecz skoro tylko zrobiło się na tyle widno, aby mógł rozejrzeć się wokół siebie, spostrzegł, że połowa jej twarzy jest starannie zakryta włosami, zaś jedno jej oko bacznie się mu przygląda. „Widzę”, westchnął, „że tylko śmierć może mnie od ciebie uwolnić i dlatego pragnę zakończyć swoje życie”. Pobiegł w stronę źródła i krzyknął do nieszczęścia, które podążało

— 114 — za nim: „Ciebie nie chciały porwać wezbrane fale, ale mnie przyjmą z litości, abym uwolnił się od cierpienia i oswobo- dził się od ciebie”. Skoczył w głębinę, lecz zanim wpadł do wody, jakaś siła wyciągnęła go z powrotem. To nieszczęście, chwyciwszy go za włosy, postawiło go na brzegu źródła i wpatrywało się w niego swoim jednym okiem, ruszając przy tym brwiami. Serce Leonarda znów zadrżało, przepeł- nione strachem i przerażeniem, gdyż był on nieomal pewien, iż druga, przysłonięta strona twarzy, musiała być jeszcze straszniejsza od tej, na którą spoglądał. Ponownie zaczął uciekać jak spłoszony, dziki zwierz, a nieszczęście niczym myśliwy podążało za nim. Dotarł do chaty pustelnika i zdesperowany usiadł; nieszczęście przysiadło się do niego. Pobożni mieszkańcy z pobliskiego miasta przyszli, aby prze- kazać pustelnikowi swoje dary, jednak uciekli w popłochu, widząc obcego mężczyznę i jego towarzyszkę siedzących przy stole. Znów nie było nic do jedzenia, ponieważ ucie- kając, przerażeni mieszkańcy zabrali przyniesione ze sobą potrawy. Na to zjawa, ruszając wymownie brwiami, zaczęła się domagać od nieszczęśnika, aby ten narwał trochę pędów. A kiedy Leonard ciągle nie ruszał się z miejsca, wykonała ruch, chcąc odkryć zasłoniętą część swojej twarzy. Wtedy Leonard zerwał się i pospieszył szukać dla niej pożywienia; ona zaś wyrywała mu pędy z rąk, w mgnieniu oka pożerając wszystko, co znalazł. Wreszcie strudzony wysiłkiem osunął się na ziemię; wówczas nadszedł pustelnik, który także chciał narwać trochę pędów, i znalazł Leonarda w tym opłakanym stanie. „Cóż spotkało cię tym razem”, zapytał pustelnik, a zroz- paczony Leonard wyżalił się przed nim, opowiadając, z jakim trudem przychodzi mu żyć w głodzie i że nie jest mu dane zjeść choćby najbardziej mizernego pędu. „Nie”, wykrzyknął pustelnik, „życie z tobą nie jest możliwe, muszę oddalić się od ciebie i poszukać innego lasu, daleko stąd, gdzie mógłbym w spokoju oddać się moim rozmyślaniom”. Usilne prośby Leonarda nie zdołały go powstrzymać i jeszcze tego samego wieczoru pustelnik opuścił las, a Leonard pozostał sam na sam z nieszczęściem,

— 115 — pozbawiony jakiejkolwiek pomocy. Ponieważ szybko rozeszła się wieść, że chatę pustelnika zamieszkuje dziwna zjawa, nikt nie przynosił mu pożywienia, a Leonard zmuszony był karmić nieszczęście pędami, przy czym zjawa rzadko pozwalała mu zjeść któryś z nich, a jeśli już, to wyłącznie nadpsuty. Tak upłynęło mu wiele dni, podczas których pogrążony w zmartwieniu i zdesperowany przesiadywał przed chatą. „Cóż mam uczynić”, wołał, „aby uwolnić się od nieszczęścia? Nie mogę nawet uciec przed moim własnym życiem, gdyż, kiedy tylko próbuję je sobie odebrać, nieszczęście czuwa, by mnie ocalić. Czyż nie istnieje żadna dobra siła, która wysłucha moich błagań i przybędzie mi z pomocą?”. Jeszcze nie ucichło echo jego słów, gdy w oddali usłyszał stukot kopyt zbliżających się koni. Skierował swój wzrok w stronę, skąd dochodził odgłos, i wkrótce zobaczył grupę bogato przyodzianych jeźdźców na rosłych rumakach. Na białym koniu siedziała kobieta w eleganckiej sukni, u jej boku jechał starszy mężczyzna w drogim płaszczu, po drugiej zaś stronie nadzwyczaj przystojny młodzieniec, a za nimi podążała liczna służba. Pogrążeni w radosnej rozmowie przemierzali swoją drogę, a ich dobry nastrój i wesoły śmiech sprawiły, że Leonardowi zebrało się na płacz. Rozejrzał się wokół siebie i zauważył, że nieszczęście zeszło z drogi tej radosnej procesji i czekało na niego w chacie. W błagalnym geście wyciągnął ręce w ich stronę i zawołał: „O wy, którym los sprzyja tak, iż na wasz widok nawet nieszczęście ustę- puje z drogi, pozwólcie mnie, nieszczęsnemu, przyłączyć się do was, abym i ja znów zaznał szczęścia i uwolnił się od ohydnej zjawy!”. Towarzystwo zbliżyło się do niego, aby usłyszeć, o co prosi, i wtedy Leonard w dostatnio przyodzianej kobiecie rozpoznał swoją dawną narzeczoną, ukochaną Emmę. Rzucił się do jej stóp i ze wzruszeniem zaczął ją błagać, aby pozwoliła mu przyłączyć się do nich. Poruszona Emma powiedziała do starszego mężczyzny: „Ojcze, jeżeli jesteś w stanie, pomóż temu nieszczęśnikowi”. Leonard przyjrzał się mężczyźnie, którego Emma nazwała swoim ojcem,

— 116 — i rozpoznał w nim starca, który niegdyś zagadnął go, drwiąc z jego cennego znaleziska. „Pozwoliłem ci znaleźć nieszczęście”, powiedział mężczyzna, „które moją mocą przemieniłem w niezwykły kamień; gdybyś nie zanurzył go w czystej, źródlanej wodzie i nie uwolnił czaru, mógłbym natychmiast schować je w skrzyni, lecz mimo to oswobodzę cię od niego”. „Ale dlaczego z takim uporem mnie prześladowałeś?”, zapytał Leonard. „Chciałeś pozbawić mnie mojej córki”, odparł starzec, „dlatego postawiłem na twojej drodze nieszczęście. Dawno temu zła czarownica, której mocy nie potrafiłem się przeciwstawić, zabrała mi moją Emmę i sprzedała to biedne dziecko mężczyźnie, którego Emma uważała za swojego ojca, a który postanowił wychować ją jak swoje własne, ponieważ sam nie miał dzieci. Nie mogłem odzyskać mojej Emmy inaczej, jak tylko pod warunkiem, że ktoś dobrowolnie mi ją zwróci, taki czar rzuciła na nią moja rywalka. Widziałem, jak zabiegałeś o jej względy, nie zasługując na nią. A gdyby to ktoś inny niż ja oddał jej rękę drugiemu mężczyźnie i połączył ich losy, wówczas byłaby stracona na zawsze. Widziałem również miłość tego mło- dzieńca, szlachcica z pochodzenia i wyglądu, ku któremu skłaniało się serce mojej Emmy. Postanowiłem dopomóc tej miłości, a na twojej drodze postawić nieszczęście. Moja córka uciekła, ponieważ niosłeś ze sobą swoje fatum. W pierwszym lesie, przez który przejeżdżali, czekałem na nich w samotnej chacie, przyodziany w szaty pustelnika, moja mowa trafiła do ich serc, a młodzieniec położył jej dłoń na mojej, mówiąc: „Bądź jej ojcem i pobłogosław nam”. W tej samej chwili czar prysł, a wszystkich nas ogarnęło szczęście. Teraz także i ja chcę cię uszczęśliwić i sowicie wynagrodzić ci za wszystkie poniesione straty”. Gdy starzec zakończył swoją przemowę, skinął na nie- szczęście, które drżąc, siedziało w chacie. Zjawa, mimo iż całym ciałem wzbraniała się przed tym, musiała się do niego zbliżyć. On zaś dotknął ją swoją małą różdżką i powiedział: „Zwracam ci pełną wolność”. Nieszczęście podniosło się i odgarnęło włosy z twarzy, na której widok Leonard przera-

— 117 — ził się i osunął na ziemię. Długie, czarne włosy przemieniły się w ogromne, czarne skrzydła, którymi zjawa załopotała w powietrzu, aż zatrzęsły się wszystkie drzewa w lesie, które dotknęła w locie. „Nieszczęście już odeszło”, powie- dział starzec łagodnym głosem do Leonarda, „pójdź z nami, abyś w pełni mógł cieszyć się twoim szczęściem”. Leonard podziękował mężczyźnie i uradowany opuścił las w jego towarzystwie, szczęśliwy, że fatum już na nim nie ciąży, a starzec sowicie wynagrodził mu za wszystkie nieszczęsne dni.

Tłumaczył Krzysztof Kłosowicz Indeks osobowy

Aarne Antti 38 Czarnecka Mirosława 7, 36 Abelard Piotr 41 Czyżewski Marek 8 Arnim Achim von 14 Arnim Bettine von 8 Dampc-Jarosz Renata 9, 12, 14, Augart Julia 26 22, 23, 31, 33, 37, 41, 53, 54, 69, 81 Dongowski Christina 23 Bachmann-Medick Doris 29 Droste-Hülshoff Annette von 35 Banasiak Bogdan 25 Becker-Cantarino Barbara 12, 13, Elschenbroich Adalbert 37 15, 22, 24, 30, 53 Eschler Ewa 11, 54 Behler Ernst 23, 24 Berlepsch Emilie 22 Fichte Johann Gottlieb 26 Bergengruen Maximilian 23 Fischer Jens Malte 44 Bernhardi August Ferdinand 13, Foucault Michel 25, 26 16–21, 29, 43, 52, 54 Fouqué de la Motte Caroline von Bernhardi Felix Theodor 18, 19 8, 30, 53–55 Bielicka Emilia 43 Frederiksen Elke 7 Bobsin Julia 26 Freud Sigmund 47 Bonaparte Lucien 21 Friedrich Wilhelm III 19 Borgards Roland 23 Borries Erika i Ernst 39 Gajdis Anna 54 Bovenschen Silvia 14 Gersdorff Dagmar von 12, 14 Brandes Ernst 22 Gilleir Anke 53 Brinkmann Richard 32 Goethe Johann Wolfgang von Brentano Clemens 8, 26, 35, 42 12, 14, 37, 39 Breuer Moses 11, 16, 53 Gottsched Johann Christoph 12 Bruyn Wolfgang von 30, 53, Grenz Dagmar 23 55 Gribnitz Barbara 30, 53–55 Bürger Christa 9, 14 Grimm Wilhelm i Jakob 35, 36, Burkhard Marianne 7 38, 42

— 119 — Günderrode Karoline von 11, 37 Lehmann Johannes F. 23 Günzel Klaus 19, 36 Leitzmann Albert von 22 Guth Karl-Maria 51 Lipnik Wanda 8 Loster-Schneider Gudrun 12, 13, Habermas Jürgen 8 54 Haberstok Monika 11, 13, 20, 54 Lühe Irmela von der 54 Hahn Barbara 11 Luhmann Niklas 25, 26, 30 Hallet Wolfgang 29 Lüthi Kurt 25 Hechtfischer Ute 54 Lüthi Max 44 Heloiza 41 Hippel Johann Gottlieb 22 Ławski Jarosław 39 Hof Renate 54 Łoziński Jerzy 25 Hoffmann Ernst Theodor Ama- Łukasiewicz Małgorzata 8 deus 21, 46 Holst Amalie 22 Maaz Bernard 16 Holzinger Michael 49, 51 Mańczyk-Krygiel Monika 54 Honsza Norbert 36 Matuszewski Krzysztof 25 Humboldt Wilhelm von 22, 23 McCarthy John A. 13 Martini Fritz 55 Joachimsthaler Jürgen 16 Masche Bertha M. 54 Känner Andreas 16 Matenko Percy 54 Karolak Czesław 36 Matuszewski Krzysztof 25 Kaulitz-Niedeck Rose 54 Mendelssohn Moses 15 Kersten Karin 45 Mereau-Brentano Sophie 8, 14, Kittler Friedrich A. 32 26, 27, 37 Klin Eugeniusz 17 Meiners Christoph 22 Kluckhohn Paul 25 Merkel Garlieb 13 Knorring Karl Gregor von 13, Metz Senta 45 18, 19, 20 Mirandola Franciszek 42 Komendant Tadeusz 25 Müller-Seidel Walter 55 Kord Susanne 11 Körner Josef 18, 19 Namowicz Tadeusz 18 Kowynia Ewa 12 Naubert Benedikte 37 Koziełek Gerard 8, 43 Neubaur Caroline 45 Kristeva Julia 29 Neuhaus Stefan 39, 40 Krzemień-Ojak Krystyna 39 Neumann Brigit 29 Kunicki Wojciech 36, 39, 42 Neumann Claudia 16 Nicolai Friedrich 29 La Roche Sophie von 12 Norden Birgit 53 Laβberg Jenny von 35 Novalis 21, 26, 42, 43

— 120 — Ohe Werner von der 13 Stephan Inge 23–25, 54 Orłowski Hubert 36 Staёl Germaine de 18, 19 Stamm Ulrike 55 Pailer Gaby 13, 21, 33, 54 Storm Theodor 38 Paulsen Wolfgang 24 Szekspir William 11, 14, 18, 38 Perrault Charles 41 Szymani Ewa 42 Pikulik Lothar 21 Pusch Luise F. 15 Taylor Samuel 21 Tebben Karin 12 Roβbeck Brigitte 19 Thomsen Christian W. 44 Runge Anita 54 Tieck Christian Friedrich 16 Tieck Johann Ludwig 15 Schadow Johann Gottfried 16 Tieck Ludwig 15, 16, 19–21, 36, Schiller Friedrich von 14, 18, 22 43, 44, 51, 52, 54, 55 Schlaffer Hannelore 25 Todorov Tzvetan 44, 45, 47 Schlegel August Wilhelm von Trainer James 16, 53 13, 14, 18–20, 26, 52, 53 Tyrell Hartmann 26 Schlegel Dorothea 11, 14, 20, 27 Unzelmann Friederike 19 Schlegel Friedrich von 20–23, 25, 26 Veit-Wild Flora 54 Schlegel-Schelling Caroline 8, Vernhagen von Ense Karl 11, 14, 19, 26 August 52 Schmitz Walter 16 Viehmann Dorothea 35 Scholz Hannelore zob. Scholz- Vulpius Christian August 21 -Lübbering Hannelore Scholz-Lübbering Hannelore 11, Wackenroder Heinrich von 16 19, 20, 22, 23, 28–30, 37, 38, 41, Wägenbaur Brigt 27 43, 49, 50, 51, 53, 54 Weigel Sigrid 25 Schrat Henrik 50 Werner Reinold 29 Schwarz Gisela 8 Wessely Karl Bernhard 16 Schweikert Uwe 54 Wieland Christoph Martin 12 Segebrecht Wulf 26 Siebenhaar Renate 50 Zeller Bernhard 55 Stamm Ulrike 55 Zeydel Edwin H. 54

— 121 —

Sophie Tieck-Bernhardi: Wunderbilder und Träume

Zusammenfassung

Die deutsche Schriftstellerin Sophie Tieck-Bernhardi ist dem polnischen Leser, ähnlich wie viele schreibende Frauen der deutschen Romantik und der nachfolgenden Epochen, unbekannt. Obwohl ihr Werk dank zahl- reicher Bemühungen der feministischen Literaturwissenschaft und der Gender Studies in Deutschland weitgehend erschlossen ist, wird der Au- torin in Polen, mit Ausnahme enger Germanistenkreise, kaum Aufmerk- samkeit geschenkt. Auch wenn die Publikation von Mirosława CzarneckaWieszczki. ( Rekonstrukcja kobiecej genealogii w historii niemieckiej literatury kobiecej od połowy XIX do końca XX wieku, 2004) dem polnischen Lesepublikum einen Überblick über die Geschichte der deutschen Frauenliteratur bietet, so liegen Übersetzungen nicht in ausreichender Zahl vor, die eine selbstän- dige Lektüre ermöglichen und zur vertieften Auseinandersetzung mit der Literatur schreibender Frauen einladen würden. Diese offensichtli- che Lücke will die vorliegende Publikation, welche als der erste Teil der Reihe Niemiecka Literatura Kobiet (Deutsche Literatur von Frauen) gedacht ist, schließen: Das Ziel der Herausgeberinnen ist es, ein polnisches Publikum mit dem Leben und Werk einer Schriftstellerin bekannt zu machen, die „das Leben schrieb“ und deren Erfahrungen – als schreibende Frau – pa- radigmatisch für ihre Epoche sind. Davon schreibt in dem einleitenden Artikel Renata Dampc-Jarosz, wobei sie zugleich darum bemüht ist, die Bedeutung der Liebe im Werk der romantischen Autorin zu explizieren. In dem anschließenden Beitrag von Nina Nowara-Matusik wird dagegen der Versuch unternommen, der Poetik der Tieckschen Märchen auf den Grund zu gehen. Den wissenschaftlichen Beiträgen folgt eine Bibliogra- phie (in Auswahl). Den Hauptteil der Publikation bilden die Überset- zungen ausgewählter Märchen, die zum ersten Mal in der Sammlung Wunderbilder und Träume in elf Märchen veröffentlicht wurden. Es handelt sich um folgende Texte: Die Quelle der Liebe, Der Einsiedler und die Nonne, Das Vögelchen, Belinde, Der Unglückliche.

— 123 — Projekt okładki inspirowany obrazem C.D. Friedricha pt. Frau vor der untergehenden Sohne

Redakcja Katarzyna Więckowska Projekt okładki Emilia Dajnowicz Korekta Lidia Szumigała Łamanie Marek Zagniński

Copyright © 2017 by Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego Wszelkie prawa zastrzeżone

ISSN 0208-6336 ISBN 978-83-226-3101-0 (wersja drukowana) ISBN 978-83-226-3102-7 (wersja elektroniczna)

Wydawca Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego ul. Bankowa 12B, 40-007 Katowice www.wydawnictwo.us.edu.pl e-mail: [email protected] Wydanie I. Ark. druk. 7,75. Ark. wyd. 6,0. Papier offset. kl. III, 90 g Cena 20 zł (+ VAT) Druk i oprawa: „TOTEM.COM.PL Sp. z o.o.” Sp.K. ul. Jacewska 89, 88-100 Inowrocław