Wytropić EICHMANNA Pościg Za Największym Zbrodniarzem W Historii
Total Page:16
File Type:pdf, Size:1020Kb
<<w książce brakuje oznaczeń miejsc, gdzie zaczyna się większość rozdziałów, do sprawdzenia z oryginałem>> Wytropić EICHMANNA Pościg za największym zbrodniarzem w historii Neal Bascomb tłumaczenie Magdalena Komorowska Hunting Eichmann. How a Band of Survivors and a Young Spy Agency Chased Down the Worlds Most Notorious Nazi Nie wystarczy, by sprawiedliwości stało się zadość, należy także sprawić, by było widoczne, że sprawiedliwości stało się zadość. Lord Gordon Hewart, 1924 Przyszedłeś więc, nasz wspaniały wrogu, stworzenie opuszczone, otoczony śmiercią człowiek. Cóż powiesz teraz przed naszym zgromadzeniem ? Primo Levi, Per Adolf Eichmann, (Dla Adolfa Eichmanna), 1960 PROLOG MĘŻCZYZNA Z AUTOBUSU 203 się SPÓŹNIAŁ. Już od trzech tygodni obserwowali, jak codziennie wracał z pracy do niewielkiego ceglanego, przypominającego bunkier domu przy ulicy Garibaldiego. Każdy wieczór wyglądał tak samo: o dziewiętnastej czterdzieści autobus numer 203 zatrzymywał się obok kiosku przy wąskiej szosie, około stu metrów od rogu ulicy Garibaldiego; mężczyzna wysiadał z autobusu; oprócz niego wysiadała jeszcze tylko jedna kobieta. Rozdzielali się. Mężczyzna czasem kupował w kiosku papierosy, ale zajmowało mu to najwyżej minutę. Przechodził przez jezdnię i szedł ciemną ulicą w kierunku domu. Kiedy nadjeżdżał jakiś samochód, mężczyzna zaświecał latarkę, z jednej strony białą, a z drugiej - czerwoną, żeby zasygnalizować swoją obecność. Przed wejściem do domu obchodził go dookoła, jakby chciał się upewnić, że nic mu nie zagraża. W środku witał się z żoną i synkiem, zapalał kilka dodatkowych lamp naftowych i siadał do kolacji. Miał ustalone zwyczaje i lubił trzymać się planu. Ta przewidywalność była jego słabością. Jednak tamtego wieczoru, w środę 11 maja 1960 roku, dziewiętnasta czterdzieści minęła, a ani autobus, ani mężczyzna się nie pojawili. Czekali na niego w dwóch samochodach. Jeden, czarny chevrolet sedan, stał na skraju szosy numer 202 zwrócony przodem do przystanku autobusowego. Gdyby mężczyzna się pojawił, jeżeliby się pojawił, kierowca samochodu ubezpieczającego miał błysnąć światłami i oślepić go, zanim skręci w lewo w stronę domu. Samochód pościgowy, czarny buick, stał na ulicy Garibaldiego, między szosą a domem mężczyzny. Kierowca w mundurze szofera podniósł maskę, żeby sprawić wrażenie, że limuzyna się zepsuła. Dwaj pozostali agenci stali obok samochodu w zimnym, wietrznym zmroku, udając, że dłubią przy silniku. Obaj byli potężnie zbudowani i silni, a ich zadaniem było schwytanie mężczyzny i zapakowanie go do auta możliwie cicho i szybko. O dziewiętnastej czterdzieści cztery szosą numer 202 nadjechał wreszcie autobus, ale zamiast zatrzymać się przy kiosku, pojechał dalej. Nie mogli zbyt długo czekać na tym odludziu na północnych obrzeżach Buenos Aires, nie budząc niczyich podejrzeń. Na płaskiej, niemal bezdrzewnej równinie stało tylko kilka domów. Obce auta zwracały uwagę. Zostali jednak. Ukryty na tylnym siedzeniu limuzyny dowódca grupy nalegał, by czekali bez względu na ryzyko. Nikt się nie sprzeciwiał. Nie teraz. Nie w krytycznym momencie. Ten człowiek nie mógł cieszyć się wolnością przez jeszcze jeden dzień. Dokładnie piętnaście lat wcześniej, w ostatnich dniach Trzeciej Rzeszy, podpułkownik SS Adolf Eichmann, szef Wydziału IVB4 Reichssicherheitshauptamt (RHSA), czyli Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy i kierownik operacyjny nazistowskiego ludobójstwa, zbiegł w Alpy austriackie. Kobieta, która teraz niecierpliwie oczekiwała na powrót męża z pracy, podała, że poległ w walce. Szukali go zarówno alianccy śledczy, jak i niezależni łowcy nazistów, między innymi Szymon Wiesenthal. Krążyły pogłoski, że został zabity przez żydowskich mścicieli. Widziano go podobno w Niemczech Zachodnich, Anglii, Kuwejcie, Stanach Zjednoczonych, a nawet w Izraelu. Jego trop to stygł, to na nowo stawał się ciepły. Poszukiwany zdołał na tyle skutecznie ukryć swoją tożsamość, że agenci Mosadu czekający tamtego wieczoru przy ulicy Garibaldiego nadal nie byli całkiem pewni, czy człowiek, po którego przyjechali, to rzeczywiście Adolf Eichmann. Na wypadek gdyby się okazało, że to nie on, mieli przygotowany plan awaryjny. Prawdopodobieństwo było jednak na tyle duże, że zdecydowali się na niebezpieczną operację na obcym terytorium z udziałem kilkunastu agentów, wśród których znalazł się sam szef izraelskiego wywiadu. Przeczytali akta Eichmanna i zostali dokładnie poinformowani o roli, jaką odegrał w masowych mordach na narodzie żydowskim. Byli zawodowcami, lecz mimo to z trudem zachowywali obojętny stosunek do tej misji. Od przyjazdu do Argentyny jeden z nich ciągle widział twarze najbliższych, którzy zginęli w Holokauście. Mogli poczekać na autobus numer 203 jeszcze kilka minut. O dwudziestej pięć po raz kolejny zobaczyli słaby poblask w oddali. Kilka chwil później w spowijającym drogę mroku rozbłysły przednie światła pojazdu. Zapiszczały hamulce, drzwi autobusu otwarły się z trzaskiem, dwoje pasażerów wysiadło na ulicę. Kiedy autobus odjechał, kobieta odwróciła się i odeszła w lewo, oddalając się od mężczyzny. Mężczyzna ruszył w stronę ulicy Garibaldiego, pochylając się pod uderzeniami wiatru. Ręce wcisnął do kieszeni płaszcza. W oddali rozległ się trzask gromu, nadciągała burza. Nadszedł czas, aby Adolf Eichmann odpowiedział za swoje czyny. ROZDIAŁ PIERWSZY PRZED MAUTHAUSEN, obozem koncentracyjnym założonym w pobliżu kamieniołomu granitu na północnym brzegu Dunaju w górnej Austrii, Ober- sturmbannfiihrer Adolf Eichmann stał na czele długiej kolumny stu czterdziestu samochodów i ciężarówek1. Była niedziela 19 marca 1944 roku, samo południe, a Eichmann miał trzydzieści osiem lat. W jasnoszarym esesmańskim mundurze wyglądał na człowieka o zapatrywaniach i usposobieniu granitowego głazu. Miał gęste jasne włosy, wąskie usta, długi nos i szaroniebieskie oczy. Wyraźną wklęsłość skroni podkreślała jeszcze głęboko nasunięta na głowę czapka z daszkiem. Średniego wzrostu, chodził lekko pochylony do przodu, jak drapieżnik na łowach. Kiedy patrzył, jak jego ludzie przygotowują się do odjazdu, lewy kącik ust drgał mu nieznacznie, nadając całej twarzy wyraz niezadowolenia2. Konwój wiozący ponad pięciuset esesmanów był gotowy. Silniki kolejnych samochodów z łoskotem budziły się do życia, wypluwając na drogę czarne spaliny. Eichmann wsiadł do sztabowego mercedesa i dał znak motocyklistom prowadzącym kolumnę, żeby ruszali w stronę Budapesztu, szlakiem przetartym już przez 1. Dywizję Pancerną. Dwanaście godzin wcześniej jedenaście dywizji Wehrmachtu przekroczyło granicę węgierską, a w stolicy Węgier lądowali spadochroniarze, których zadaniem było zajęcie strategicznych pozycji i rządowych budynków. Adolf Hitler wydał rozkaz rozpoczęcia okupacji Węgier, by uniemożliwić partnerowi z paktu osi zawarcie rozejmu z aliantami w obliczu nadciągającej ze wschodu Armii Czerwonej. Kolumna pojazdów szybko oddalała się od Mauthausen, a Eichmann spodziewał się, że w ciągu kilku krótkich miesięcy obóz i otaczające go mniejsze lagry zapełnią się przymusowymi żydowskimi robotnikami, którzy będą pracować w kamieniołomach i okolicznych fabrykach wytwarzających amunicję, stal i samoloty. „Przyślijcie tu samego Mistrza"3 - napisał o Eichman- nie Reichsfiihrer SS Heinrich Himmler w instrukcjach dotyczących przeczesania Węgier ze wschodu na zachód i wyłapania Żydów. Sprawni fizycznie mieli zostać wysłani do obozów, skazani na „zagładę przez pracę", niezdolni do niej mieli być natychmiast eksterminowani. Misja Obersturmbannfiihrera była drugorzędna, jednak kluczowa dla całej inwazji na Węgry. Puchł z dumy z powodu zaufania Himmlera, który powierzył mu osobisty nadzór nad operacją. Eichmann nie powstrzymałby się przed niczym, byle okazać się godnym nowego miana: „Mistrz". Zebrał wszystkich najstarszych rangą i najskuteczniejszych oficerów z całej Europy, żeby wsparli jego działania. Ponieważ niemiecka armia była już pod Budapesztem, kolumna esesmanów napotkała niewielki opór i bez trudu posuwała się naprzód. Pokonując czterystukilometrową trasę do stolicy, sztab Eichmanna czuł się na tyle pewnie, by zatrzymać się i wznieść rumem toast z okazji rocznicy jego urodzin4. Kolumna zatrzymała się jeszcze dwa razy, żeby uzupełnić paliwo, poza tym jednak podpułkownik nie miał nic do roboty prócz palenia kolejnych papierosów i rozmyślania nad strategią możliwie najszybszego wyeliminowania siedmiuset dwudziestu pięciu tysięcy węgierskich Żydów, bez żadnych powstań (co się zdarzyło w Polsce) i masowych ucieczek (jak w Danii)5. Tym właśnie torem biegły jego myśli, kiedy długi na półtora kilometra konwój parł naprzód z ogłuszającym rykiem. Obmyślając przez ostatnie tygodnie plan dla Węgier, Eichmann mógł czerpać z ośmioletniego doświadczenia w nadzorowaniu spraw żydowskich dla SS. Jako szef Wydziału IVB4 był odpowiedzialny za wdrażanie hitlerowskiej polityki unicestwienia Żydów. Sprawował swój urząd, jakby zajmował kierownicze stanowisko w międzynarodowej korporacji. Stawiał ambitne cele; wyszukiwał skutecznych podwładnych i powierzał im część zadań; często podróżował, żeby kontrolować ich postępy; sprawdzał, co okazało się skuteczne, a co zawiodło, i wprowadzał poprawki; dbał także, by jego przełożeni dostawali tabele i wykresy świadczące o jego skuteczności. Musiał sobie radzić z częstymi zmianami polityki, prawnymi ograniczeniami i walczyć o swoje. Choć nosił mundur, miarą jego sukcesu nie były wygrane bitwy, lecz dotrzymane terminy, wyrobione normy, zwiększona wydajność, zrealizowane wytyczne i wysłane transporty. W czasie operacji, którymi kierował w Austrii, Niemczech, we Francji i Włoszech, w Holandii,