Patronat honorowy Przewodniczący Rady Miasta Poznania Grzegorz Ganowicz w mieście

redaktor prowadzący Tomasz Jurek

Kronika Miasta Poznania 2018/1 Wydawca: Wydawnictwo Miejskie Posnania ul. F. Ratajczaka 44, 61-728 Poznań tel. 61 854 07 62, www.wmposnania.pl

Kwartalnik wydawany pod patronatem Rady Miasta Poznania Kolegium redakcyjne: Przemysław Matusik (przewodniczący i redaktor naczelny), Magdalena Mrugalska-Banaszak (zastępca redaktora naczelnego), Jerzy Borowczyk, Tomasz Jurek, Piotr Korduba, Piotr Marciniak, Maria Teresa Michałowska-Barłóg, Krzysztof Podemski, Jan Skuratowicz, Bogdan Walczak Przedstawiciel Rady Miasta: Antoni Szczuciński Sekretarz redakcji: Piotr Grzelczak [email protected] Redaktor prowadzący: Tomasz Jurek Redakcja: Piotr Grzelczak Korekta: Anna Nowotnik Projekt okładki: Joanna Pakuła, fot. Marta Stachowska, Studio Graficzne Wydawnictwa Miejskiego Posnania Skład i przygotowanie do druku: Wojciech Szybisty, Studio Graficzne Wydawnictwa Miejskiego Posnania ISSN 0137-3552 Spis treści

Od redakcji ����������������������������������������������������������������������������������������������������������������������������� 7 Poznań staropolski Tomasz Jurek Szlachta w mieście i pod miastem w średniowieczu...... 11 Paweł Dembiński Wojtek Bogaty i jego rodzina. Na styku miasta i wsi w późnośredniowiecznym Poznaniu...... 33 Tomasz Jurek Chybski, Suski, Regnolt i inni. Szlachta-rozbójnicy przed miejskim sądem (1497)...... 47 Magdalena Mrugalska-Banaszak Szlachecki napad na poznański ratusz Anno Domini 1692...... 69 Michał Zwierzykowski Szlachcic w osiemnastowiecznym Poznaniu. Uwarunkowania obecności wielkopolskiej szlachty w obrębie miasta...... 80 Pod pruskim zaborem Przemysław Matusik Ziemiaństwo w XIX-wiecznym Poznaniu...... 105 Joanna Lubierska Dziewiętnastowieczne sprawy małżeńskie szlachty przed poznańskim Konsystorzem Arcybiskupim...... 125 Michał Mencfel Poznań słynny z umiejętności i sztuk pięknych. Edwarda i Atanazego Raczyńskich pragnienie „Nowych Aten”...... 139 Agata Łysakowska Wielmożna hrabino dobrodziejko! Akcja charytatywna Celestyny Działyńskiej z 1848 roku...... 157 Michał Boksa Chłapowscy w Poznaniu...... 169 Dobrosława Gucia Szlachcianki w Zakładzie dla Siedmiu Wdów i Pięciu Panien...... 185 W wieku XX Andrzej Krzysztof Bucholz Poznańskie korporacje akademickie w latach 1920–1939...... 195 Ewa Leszczyńska Roger Adam Raczyński (1889–1945)...... 213 Tadeusz W. Lange „Malta” w międzywojennym Poznaniu i Wielkopolsce...... 229 Tomasz Zuzek Włodzimierz Dworzaczek (1905–1989). Poznański genealog szlachty...... 249 Takie rzeczy się robiło. Z Olgierdem Baehrem, byłym prezesem Klubu Inteligencji Katolickiej w Poznaniu i członkiem Prymasowskiej Rady Społecznej, rozmawia Konrad Białecki...... 268 Szczególne obowiązki społeczne. Z Wandą Niegolewską, Danutą Prus-Głowacką i Marią Heydel z Oddziału Wielkopolskiego Polskiego Towarzystwa Ziemiańskiego, rozmawia Grażyna Wrońska...... 279 Kronika Andrzej Król Przegląd wydarzeń (listopad 2017–styczeń 2018)...... 291 Od redakcji

Szlachta i miasto to różne światy, patrzące na siebie wrogo. Nawet tak światły człowiek jak hetman Jan Zamoyski stwierdzał: „Nie podług rękodzielnych wyrobów, nie podług murów i obszernych budowli sądzi się o szczęściu ludzi, ale podług ich wolności, cnót i dobrych obyczajów” – w tych pierwszych widząc atrybuty miast, w ostatnich zaś przymioty szlacheckie. W dawnej Polsce szlachcicowi nie wolno było parać się miejskimi zajęciami. A jednak szlachta była zawsze obecna w życiu mia- sta, a miasto – w życiu szlachty. Wymuszały to liczne role, jakie pełnił Poznań jako niekwestionowana stolica regionu w wymiarze politycznym, administracyjnym, ekonomicznym, kulturalnym czy nawet komunikacyjnym. Każdy wielkopolski wła- ściciel ziemski musiał bywać w Poznaniu na sądach, targach i jarmarkach, odwie- dzał katedrę i inne kościoły, niekiedy dawał się tam pochować, w miejskich szkołach edukował swe dzieci, niekiedy się w mieście bawił, niekiedy awanturował, czasami wreszcie zawisał na miejskiej szubienicy. Choć ideałem szlacheckiego życia pozosta- wała przez wieki autarkia w ramach wiejskiej gospodarki, bez kontaktu z miastem żyć się po prostu nie dawało. Przychodziło też i przeprowadzać się na stałe do miasta lub przynajmniej na jego przedpola, choć przeważnie bywała to decyzja wymuszona przykrą koniecznością opuszczenia rodowego majątku na wsi. Tak szlachta stawała się częścią miejskiej społeczności i miejskiej różnorodności, starając się zresztą prze- ważnie zachowywać i eksponować swą odrębność. W Poznaniu miało to szczególne znaczenie, bo do tradycyjnych przeciwieństw społecznych i mentalnych (mieszczań- ski kult pieniądza versus szlachecka skłonność do ostentacji, „postaw się, choć zastaw się”) dochodziły w naszym przypadku drażliwe kwestie narodowe: znaczny odsetek mieszczan stanowili zawsze obcy przybysze, głównie Niemcy, nieufnie traktowani przez przywiązaną do swej polskości szlachtę. Schludny, pracowity i oszczędny mieszczanin-Niemiec oraz żyjący szeroko, rozrzutny i zawadiacki szlachcic-Polak to postacie archetypiczne. Okazują się to wątki ponadczasowe, snujące się przez całość dziejów Poznania. Staramy się je śledzić od najdawniejszych epok. I podobne sprawy odkrywamy w XV, XVIII, XIX czy również XX wieku, choć z różnym natężeniem. Z biegiem stuleci przepływ szlachty do miast narastał. W czasach nowszych szlachectwo jako pewien koncept organizacji życia społecznego zaczęło się przeżywać, choć także nowoczesne ziemiaństwo – nie oparte już na kryterium krwi i pochodzenia – chętnie kultywo- wało staroszlacheckie tradycje. Burze dziejowe wieku XX zmiotły szlachtę jako war- stwę społeczną. Tracąc oparcie w majątkach ziemskich, migrowała z musu do miast. Odnajdywanie się w tym nowym środowisku to pasjonujący problem, który wymaga jednak dopiero dokładnego zbadania. Losy wielu osób ziemiańskiego pochodzenia, ich kariery i wkład w życie i rozwój miasta, aktywność Towarzystwa Ziemiańskiego dowodzą, że szlachta, której formalnie wszak już dawno (przynajmniej od czasu

Konstytucji marcowej z 1921 r., stwierdzającej w art. 96, że „Rzeczpospolita Polska nie uznaje przywilejów rodowych ani stanowych”) nie ma, wciąż jest w Poznaniu obecna i ma się chyba dobrze. Staramy się sięgać do wszystkich epok, dotrzeć do różnych dziedzin życia – z różnym oczywiście skutkiem, zależnym od stanu wiedzy o pewnych zagadnie- niach, od podaży i sił autorów, niekiedy od przypadkowych uwarunkowań. Nie zdo- łaliśmy napisać o wszystkim, o czym napisać chcieliśmy i o czym napisać było warto. Prezentowany zestaw tekstów pozostaje selektywny i nie każdego pewnie zadowoli. Są artykuły przekrojowe, starające się pokazać całość zagadnienia w danej epoce, i liczne inkrustacje, ilustrujące rozmaite zjawiska na przykładach osób, rodzin, zda- rzeń, epizodów, instytucji. Przesunie się przed naszymi oczami korowód postaci w zbrojach, kontuszach, frakach czy eleganckich cylindrach. Jedni zasłużeni, inni szkodliwi, wszyscy „urodzeni” – i przeważnie nieco z góry patrzący na sąsiadów, w których żyłach nie płynęła błękitna krew. Razem tworzyli jednak to miasto.

Tomasz Jurek Poznań staropolski Na poprzedniej stronie: Oblężenie Poznania przez wojska saskie w 1704 r. [w:] Stragona Abo. Stołeczne Miasto Poznań Oraz Tabula accuratissima Tam per totam Maiorem Poloniam quam Extra Regnvm iák wiele Do Cudzoziemskich Miast mil ráchowáć się ma Wystawiona w Roku Páńskim 1707 Tomasz Jurek

Szlachta w mieście i pod miastem w średniowieczu

Średniowieczna i staropolska szlachta to warstwa na wskroś rustykalna, związana z wiejskim środowiskiem, wiejską gospodarką i wiejskim stylem życia. Pierwsza i obowiązująca potem przez wieki definicja szlachectwa, jaką dał w swych konstytucjach radomski z 1505 roku, podkreślała, że warunkiem szlachectwa jest urodzenie z dwojga szlachetnych rodziców, żyjących w swych dobrach ziemskich podług ojczystych obyczajów, praw i zasad swego stanu oraz nieparających się pracami właściwymi dla ludzi, którzy żyją w miastach1. Już na poziomie samych pojęć szlachta i miasto rysują się jako antytezy. Szlachcic w mie- ście wydaje się więc figurą zgoła niestosowną i niepotrzebną. Naturalna była też niechęć szlachecka wobec miasta i mieszczan, odwzajemniana zresztą przez tych ostatnich. Z jednej strony mamy wszak kultywujących rycerski etos wojowników, ludzi miecza, wierzących w wagę cnót wynikających z dobrego urodzenia, z dru- giej zaś – zarabiających własnym przemysłem i sprytem kupców i rzemieślników, doceniających wartość pokoju i spokoju, wagę zaś człowieka mierzących miarą jego powodzenia i dochodu. A jednak szlachta w życiu miasta, i to również tak dużego jak Poznań, była stale obecna2. Paradoksalnie stwierdzić nawet można, że szlachta była w mieście już wtedy, kiedy nie było jeszcze samego miasta. Najstarszy Poznań to wszak gród zbudowany jeszcze w epoce przedpaństwowej, na Ostrowie Tumskim. Nazwa ma charakter nie- wątpliwie dzierżawczy – Poznań to gród Poznana – a ów eponim, twórca i pierwszy gospodarz, musiał najpewniej należeć do polańskiej elity plemiennej lub wczesno- państwowej. Na bok odłóżmy rozważania, wysoce niepewne, nad jego ewentualnym wielkomorawskim pochodzeniem3. Potem gród stał się ważnym ośrodkiem władzy pierwszych Piastów. Nieprzypadkowo to tu Mieszko postawił sobie reprezentacyjne

1 Volumina constitutionum, t. I, cz. 1, wyd. S. Grodziski, I. Dwornicka, W. Uruszczak, Warszawa 1996, s. 140. 2 Podstawowe znaczenie zachowuje wciąż studium J. Wiesiołowskiego, Szlachta w mieście. Przemieszczenia i migracje szlachty między wsią a miastem w Polsce XV wieku, „Studia i Materiały do Dziejów Wielko- polski i Pomorza” 14, 1980, z. 1 (27), s. 47–75, oparte w dużym stopniu na materiale poznańskim; zob. też tenże, Socjotopografia późnośredniowiecznego Poznania, Warszawa–Poznań 1982, s. 122–124; A. Gąsio- rowski [w:] Dzieje Poznania, t. I, cz. 1, Warszawa–Poznań 1988, s. 264–266. O napięciach między szlachtą i mieszczaństwem pisałem ostatnio w artykule: Mieszczańskość poznańska (i nie tylko) w wiekach średnich, „Kronika Miasta Poznania” 2017/4, s. 22–36. 3 Z. Kurnatowska, M. Kara, Na tropie Poznana – eponima naszego miasta [w:] Civitas Posnaniensis. Studia z dziejów średniowiecznego Poznania, Poznań 2005, s. 9–26.

11 Tomasz Jurek palacjum i umieścił siedzibę pierwszego biskupa. Tego typu ośrodek skupiać musiał przede wszystkim otoczenie książąt, ich drużynę i wywodzących się z niej dostojni- ków. To przecież ówczesna szlachta (choć sami siebie tak na pewno nie nazywali). Z biegiem czasu wokół grodów – będących przede wszystkim obiektami militarno- -rezydencjonalnymi – rozrastały się coraz szerzej otwarte osady rzemieślnicze czy kupieckie. Poznań XII-wieczny to rozległa aglomeracja osadnicza, której zasięg wyznaczają orientacyjnie kościoły św. Michała na prawym oraz św. Marcina i św. Wojciecha na lewym brzegu Warty. Komponent arystokratyczny odgrywał jed- nak nadal istotną rolę. W owym konglomeracie osad znajdowały się bowiem naj- pewniej także dwory możnych panów. Zjawisko to najlepiej znamy ze stołecznego Krakowa (gdzie śladem siedziby wielkiego rodu Toporów jest ufundowany przez wojewodę Sieciecha romański kościół św. Andrzeja przy dzisiejszej ul. Grodzkiej) oraz z Wrocławia, ale podobnie było też w innych naczelnych grodach monar- chii piastowskiej (np. w Łęczycy)4. Podobnie musiało też być w Poznaniu – choć w naszym przypadku rzecz nie jest poświadczona żadnymi źródłami. Jedyny ślad stanowić może fakt, że w czasie, kiedy przygotowywano lokację miasta lewo- brzeżnego, książę Przemysł I dokonał hojnego nadania na rzecz swego wojewody Beniamina Zaremby5; domyślać się można, że było to zadośćuczynienie za jakieś grunty, które Zarembowie oddali wtedy władcy w samym Poznaniu. Lokacja mia- sta całkowicie przeorała stosunki własnościowe, likwidując wcześniejsze chaotyczne układy na rzecz uporządkowanej przestrzeni miejskiej, z czworobocznym pla- cem targowym (rynkiem), regularną siecią prostopadłych ulic i wyraźną granicą w postaci umocnień. Akt lokacyjny oznaczał uformowanie miasta we właściwym sensie tego pojęcia – jako bytu wyodrębnionego nie tylko przestrzennie i ekono- micznie, ale także społecznie i prawnie, bo cieszącego się własnym samorządem. W Poznaniu dokonanie lokacji potwierdza przywilej wydany mieszczanom przez książąt Przemysła I i Bolesława Pobożnego w 1253 roku, choć faktycznie miasto zor- ganizowano, wytyczono i zasiedlono zapewne już kilka lat wcześniej6. Nowo lokowane miasto zapełniło się obcymi osadnikami, głównie Niemcami przybywającymi z Turyngii, Łużyc (pierwszym naczelnikiem gminy został, jako wójt, Tomasz z Gubina) czy Śląska7. Choć w następnych dziesięcioleciach narastał dopływ ludności z najbliższego, wielkopolskiego zaplecza, stale pojawiali się też nowi przybysze z dalekich stron. Miasto ulegało na pewno polonizacji – także imigranci uczyli się przecież polskiego – ale bardzo długo zachowywało nie- miecki polor. Ton nadawały warstwy kierownicze, najbogatsze, przede wszystkim kupcy i zamożni rzemieślnicy, były to zaś sfery prowadzące swe interesy w skali

4 A. Wędzki, Ze studiów nad rezydencjami możnowładczymi i rycerskimi na ziemiach polskich w XI–XII wieku, „Slavia Antiqua” 25, 1978, s. 173–188; H. Manikowska, L’aristocrazia nelle sedes regni prin- cipales della Polonia del secolo XII [w:] Studie sulle societá e le culture del Medioevo per Girolamo Arnaldi, Roma 2002, s. 341–358. 5 Kodeks dyplomatyczny Wielkopolski, t. VI, wyd. A. Gąsiorowski, H. Kowalewicz, Warszawa–Poznań 1982, nr 9. 6 T. Jurek, Przebieg lokacji Poznania [w:] Civitas Posnaniensis. Studia z dziejów średniowiecznego Poznania, Poznań 2005, s. 173–191. 7 Tenże, Poznań i jego mieszkańcy w XIII i XIV wieku [w:] Miasto w perspektywie onomastyki i historii, Poznań 2010, s. 527–545.

12 Szlachta w mieście i pod miastem w średniowieczu

1. Podgórcze pod poznańskim zamkiem, 1617 r., sztych z dzieła Georga Brauna i Fransa Hogenberga, Civitates orbis terrarum [w:] Plany Poznania, oprac. D. Książkiewicz-Bartkowiak, Poznań 2010 międzynarodowej, posługujące się w związku z tym językiem niemieckim oraz przyznające się do niemieckiej kultury i obyczaju. Ten obcy językowo i etnicznie charakter miasta (właściwy zresztą dla większości dużych miast na ziemiach pol- skich) pogłębiał jeszcze poczucie wyalienowania i niechęci ze strony miejscowego otoczenia. Napięcia te rozładowały się wprawdzie w postaci gwałtownych kon- fliktów między miastami a lokalnym rycerstwem w początkach XIV wieku, ale wzajemne urazy pozostały trwałe. Naznaczyły one późniejsze dzieje, sprawiając że w staropolskiej kulturze miasto traktowane było jako świat obcy i wrogi. Mimo to jednak świat ten – i jako skupisko ludzkie (co zawsze miało siłę przyciągającą), i jako centrum życia gospodarczego, w którym skupiały się nici handlu, bogac- twa i wszelkich interesów finansowych, i jako ośrodek rozmaitych władz (świec- kich i kościelnych)8 – nieustannie przyciągał i wsysał w orbitę swych wpływów wszystkich, w tym także nieufne i niechętne rycerstwo czy szlachtę. Wzajemne kontakty zaczęły się bardzo wcześnie. Z jednej strony nowa miej- ska elita, przynajmniej rodzina wójtowska, sięgała po kolejne oznaki społecz- nego prestiżu – nabywała dobra ziemskie, wystawiła sobie przy rynku murowaną wieżę mieszkalną na wzór siedzib możnowładczych, dokonywała reprezentacyj- nych fundacji w katedrze9. Zwieńczeniem tych ambicji była próba dokonywa- nia samodzielnych wyborów politycznych, gdy wójt Przemek (ochrzczony tak

8 O funkcjach centralnych Poznania zob. J. Wiesiołowski, Miasto w przestrzeni społecznej późnego średnio- wiecza [w:] Społeczeństwo Polski średniowiecznej, t. III, Warszawa 1985, s. 314–347. 9 M. Szymańska, Wójtostwo poznańskie 1253–1386. Od lokacji miasta do wykupu wójtostwa przez miasto, „Przegląd Zachodni” 1953, nr 6–8, s. 183–190; W. Gałka, O architekturze i plastyce dawnego Poznania do końca epoki baroku, Poznań 2001, s. 78–82.

13 Tomasz Jurek

2. Pałac Górków (obecnie Muzeum Archeologiczne), 1968 r., ze zb. Archiwum KMP na cześć miejscowych książąt) wbrew stanowisku rycerstwa próbował opierać się wyborowi Władysława Łokietka – co miasto przypłaciło szturmem i złupie- niem przez przeciwników (1313/1314). Z drugiej strony mamy ciekawy przykład braci Tylona, Jaśka, Jakuba, Mikołaja i Stefana, którzy byli pracownikami kan- celarii książęcej i kanonikami katedralnymi. To synowie Jakuba z Krerowa, ale charakterystyczne imię Tylo, jak i posiadanie podpoznańskiego młyna wskazują na ich bliskie związki z miastem. Domyślać się można, że to rodzina rycerska, przez matkę skoligacona z mieszczaństwem. Innego przykładu dostarcza mistrz Mikołaj, pochodzący z podpoznańskiego rycerstwa lekarz kolejnych książąt wiel- kopolskich, który z racji wykonywanego zawodu osiadł w mieście. Wiemy o nim, że podczas „nieszczęsnego spustoszenia miasta” stracił majątek i opuścił Poznań (acz po kilku latach doń powrócił)10. Przykładów nie mamy wiele, ale widać w nich i rosnące ambicje mieszczan, i migracje synów rycerskich do miasta, i mie- szane małżeństwa. Widać też znaczenie politycznej katastrofy z 1313/1314 roku, która pociągnęła za sobą na pewno wymianę miejskich elit. Ze względu na wiel- kie ubóstwo źródeł niewiele jednak wiemy o sytuacji w następnych dekadach. Odnotować możemy wtedy napływ nowych rodzin z Niemiec, Śląska, Prus czy też z miast wielkopolskich, ale słabo widać synów szlacheckich. Można się ich domyślać w rodzinie Bogatych (Piotr Dives, 1352), Bartku i Hanku Cieszymirach (od 1383) czy w Jakubie Siekierce (1382, pewnie pochodzącym z drobnoszlachec- kiej wsi Siekierki k. Kostrzyna), ale żaden z tych przykładów nie jest absolutnie

10 T. Jurek, Poznań i jego mieszkańcy…, s. 536.

14 Szlachta w mieście i pod miastem w średniowieczu

3. Szesnastowieczny portal Pałacu Górków, 1930 r., fot. R.S. Ulatowski, ze zb. MKZ w Poznaniu/CYRYL pewny. Lepszego rozeznania nabywamy dopiero u schyłku XIV wieku. Dla miasta zaczynała się wtedy nowa epoka prosperity. Unia polsko-litewska (1386) otwierała nowe możliwości handlu wschodniego, z których korzystać miał także Poznań, położony na nabierającym teraz znaczenia szlaku z Niemiec ku Litwie i Rusi. Zdecydowanie poprawia się też od tego czasu dokumentacja źródłowa, a zacho- wanie się ksiąg sądów miejskich (od 1398), a także sądów szlacheckich i kościel- nych, pozwala na kompletniejsze uchwycenie miejskiej populacji i dokładniejszą obserwację jej życia. W XV-wiecznym materiale poznańskim widać bogactwo rozmaitych relacji między szlachtą a miastem. Sferę niesłychanie ważną stanowiły kontakty gospo- darcze. To u poznańskich rzemieślników trzeba było – niezależnie od żywionych wobec nich uczuć – kupować lub zamawiać rozmaite towary, to przez kupców sprowadzać bardziej wyszukane przedmioty z dalszych stron, to u nich trzeba było zbywać nadwyżki własnej produkcji rolniczej czy leśnej. Tego rodzaju codzienne kontakty, nieutrwalane przeważnie na piśmie, rodziły zobowiązania finansowe. Przeważnie to szlachcice pozostawali dłużnikami kupców, pewnie w związku z jakimiś nierozliczonymi na czas zamówieniami towarów. Po przy- kłady sięgnijmy do źródeł z początku XV wieku. Oto w 1402 roku mieszczanin

15 Tomasz Jurek

Maciej Słodki z Poznania pozywał Wolframa z Bucza o niezapłacone 9 grzywien i 7 skojców „za sukno i za pracę”11 – chodziło najwyraźniej o jakieś większe usługi krawieckie i zakupiony na te potrzeby towar. Dwa lata później Dobrogost z Szamotuł, wielki pan, miał proces z mieszczaninem Andirkiem Ponieckim o 3 grzywny za łyżki i 2 grzywny za pancerz, do tego zaś o 12 grzywien długu12, a nieco później został pozwany przez Wojtka Bogatego o 12 grzywien ojcow- skiego długu za sukno13. Ów Wojtek to człowiek wyjątkowy obrotny w intere- sach ze szlachtą (sam był rycerskiego pochodzenia) – o należności za sukno procesował się też z Mikołajem Pniewskim (20 grzywien), Sędziwojem Psarskim (46 grzywien, do tego 24 grzywny długu), Jankiem Mosińskim (niewątpliwie szlacheckiej kondycji), a z Janem i Mikołajem Glińskimi z Moraska o 12 grzy- wien za sukno i pieprz14. Z lat późniejszych wspomnijmy jeszcze powtarzające się procesy mieszczan ze szlachtą o niewielkie, kilkugrzywnowe długi za „kramne rzeczy”, długi „funtem odważone i łokciem odmierzone”, przy czym imiennie wymienia się sukno, pieprz, szafran, barchan i figi (te egzotyczne towary nabył od kramarki Katarzyny skromny szlachcic Nikel z Turowa k. Lwówka)15. Choć to tylko parę przykładów, widać złożoność problemu. Paleta wymienionych pro- duktów jest dość bogata i pokazuje szerokość oferty miejskiej wobec szlachty (która w mieście się ubierała, zbroiła, wyposażała dom i kupowała też luksusową żywność), a dominacja sukna jest zrozumiała, bo to masowo sprzedawany towar pierwszej potrzeby. O znaczeniu szlachty wśród klientów miejskiego rzemiosła świadczy chociażby fakt, że statuty krawców poznańskich za sprawdzian umie- jętności mistrzowskich uznawały sprawne wykonanie szat liturgicznych lub kapy na szlacheckiego konia16. W zestawionych procesach stają reprezentanci wszystkich warstw szlachec- kich (od magnatów Szamotulskich po Mosińskiego, być może z rodziny wójtów Mosiny). Zastanawiające są wysokie sumy, jakich dochodził Wojtek Bogaty. Nie mogą to być nieuregulowane należności nawet za towar sprowadzany z zagranicy. Chodzi tu raczej o rozliczenia z tytułu wspólnych przedsięwzięć handlowych, co wskazuje na powiązania kapitałowe. Nieprzypadkowo wcho- dzi w nie właśnie Wojtek Bogaty, sam pochodzący ze szlachty i traktowany przez nią pewnie nadal jako swój. Pozytywnym aspektem współpracy z kup- cami było wykorzystywanie ich możliwości lokalowych – dysponowali wszak murowanymi piwnicami, co zachęcało do oddawania im na przechowanie cen- nych przedmiotów, w tym najważniejszych dokumentów zawierających tytuły prawne do dóbr. Z tego samego środka korzystała też wspólnota szlachecka, składając w razie potrzeby na ratuszu swe księgi sądowe, stanowiące źrenicę

11 Księga ziemska poznańska 1400–1407, wyd. K. Kaczmarczyk, K. Rzyski, Poznań 1960, nr 850. 12 Tamże, nr 2043, 2063. 13 Tamże, nr 2149; Wielkopolskie roty sądowe XIV–XV wieku, wyd. H. Kowalewicz, W. Kuraszkiewicz, t. I, Poznań 1959, nr 767. 14 Księga ziemska poznańska, nr 96, 527, 987, 1002, 2214. 15 Wielkopolskie roty, t. I, nr 826, 1032, 1090, 1262, 1327, 1428, 1563, 1571. Jako znakomity przewodnik służy M. Trawińska, Indeks do Wielkopolskich rot sądowych z XIV i XV wieku, Warszawa 2009. 16 Akta radzieckie poznańskie, wyd. K. Kaczmarczyk, t. II, Poznań 1931, nr 1721.

16 Szlachta w mieście i pod miastem w średniowieczu całego porządku prawnego17. Tego rodzaju depozyty świadczą o fundamental- nym zaufaniu wobec mieszczan. W wymienionych procesach rozróżnia się należności za towar od zwykłych długów. Widać więc, że szlachta szukała też w mieście pożyczek. Z gotówką było zawsze krucho. Możliwości mieszczan też nie były nieograniczone. Podstawowym źródłem kredytu byli Żydzi, żyjący z udzielania pożyczek na lichwiarski procent – zwyczajową normą było naliczanie tygodniowo 1 grosza od każdej grzywny, co w skali roku daje ponad 100 proc. Księgi sądów szlacheckich pełne są procesów o niespłacone długi u Żydów, które niektórych ziemian doprowadzały do ruiny i skutkować mogły nawet przejęciem ich dóbr przez żydowskich lichwiarzy, którzy zresztą nie byli nimi zainteresowani i szybko się ich pozbywali. W czasach nie- doboru gotówki kredyt żydowski był, mimo straszliwych niekiedy skutków, sta- łym i niezbędnym elementem szlacheckiej gospodarki. „Szlachta wielkopolska siedziała w kieszeni u Żydów”18. To też nić wiążąca ją z miastem i kolejny ele- ment umacniający szlachecką odrazę wobec miejskiego świata. Później, gdy od XVI wieku Żydzi odeszli od lichwy i zaczęli zajmować się handlem – wchodząc tym samym w ostrą walkę konkurencyjną z mieszczańskim otoczeniem – utwo- rzył się specyficzny wspólny, żydowsko-szlachecki front przeciwko kupcom chrze- ścijańskim19. Mimo powszechnej niechęci zdarzały się migracje szlachty do miast20. Przeważnie dotyczyły albo młodzieży, zwłaszcza młodszych z rodzeństwa, którzy nie widzieli już dla siebie nadziei na szczupłej ojcowiźnie, albo też ludzi dojrzałych, których kłopoty ekonomiczne zmusiły do sprzedaży majątku ziemskiego. Obie kategorie próbowały ułożyć sobie w mieście nowe życie i dla obu był to przymus twardej konieczności, a nie swobodny wybór. Nie wchodziła tu na pewno w grę znana ze średniowiecznego przysłowia nadzieja, że „miejskie powietrze czyni wol- nym”. Najczęściej wybierano przenosiny do najbliższego miasta średniej wielko- ści, na tyle dużego, że oferowało pewne możliwości, a zarazem na tyle małego, że mógł się w nim przebić przybysz. Unikano na pewno miasteczek najmniejszych, gdzie trudno było o pracę i zarobek. Niezbyt też chętnie decydowano się na prze- prowadzkę do Poznania – możliwości były tu na pewno największe, ale trudno też było wniknąć w istniejące i ustalone hierarchie prestiżu i wpływów. Nawet w Kaliszu, jednym z większych miast wielkopolskich, drobna szlachta z okolicy potrafiła stosunkowo łatwo przebijać się w szeregi władz miejskich21. W Poznaniu o awans było już dużo trudniej. Udawało się to jednak niektórym. Szlacheckiego

17 T. Jurek, Stanowisko dokumentu w średniowiecznej Polsce, „Studia Źródłoznawcze” 40, 2002, s. 15 (przyp. 133); Opisy i lustracje Poznania z XVI–XVIII wieku, oprac. M.J. Mika, Poznań 1960, s. 12–13. 18 L. Koczy, Studia nad dziejami gospodarczemi Żydów poznańskich przed połową wieku XVII, cz. 1, KMP, 1934/12, s. 257–299 (cytat ze s. 287); J. Heyde, Transkulturelle Kommunikation und Verflechtung. Die jüdischen Wirtschaftseliten in Polen vom 14. bis zum 16. Jahrhundert, Wiesbaden 2014. 19 R. Rexheuser, Juden im öffentlichen Raum einer christlichen Stadt. Posen im 16.–18. Jahrhundert, Wies- baden 2017. 20 Zob. zwłaszcza J. Wiesiołowski, Szlachta w mieście…, s. 47 i n. 21 A. Gąsiorowski, Członkowie władz Kalisza w pierwszej połowie XV wieku, „Rocznik Kaliski” 18, 1985, s. 27–56.

17 Tomasz Jurek

pochodzenia była najpewniej rodzina wspomnianego już Wojtka Bogatego, ale jej początki w Poznaniu giną w mrokach słabo oświetlonego źró- dłami XIV wieku. Nie wiemy, czy przodkiem Wojtka był rzeczywiście Piotr Bogaty (występujący w 1352 r.), przydomek mógł być wszak powta- rzalny (acz imię Piotr pojawiło się potem wśród synów Wojtka). Sama skala wielkości stolicy Wielkopolski powodowała jednak, że przyciągała ona sporo herbo- wych migrantów. W aktach sądo- wych daje się ich łatwo wyłuskać, bo pisarze używali wobec nich typo- wych dla szlachty określeń nobilis (szlachetny) czy generosus (uro- dzony), albo też kombinacji nobilis et providus (szlachetny i opatrzny). Kazimierz Tymieniecki na podsta- wie rozległych poszukiwań w mate- riale z pierwszych trzech ćwierci XV wieku zestawił dość długą listę 4. Płyta nagrobna Feliksa Paniewskiego nazwisk szlachty żyjącej wówczas w kaplicy Matki Boskiej Różańcowej w Poznaniu22. Są na niej: Przecław przy kościele podominikańskim, Chwalikowski krawiec (1398–1430), fot. ze zb. Instytutu Historii Sztuki UAM Stanisław Borzujewski (1399–1427), Piotr Jaworski (Zaworski[?], 1400), Mikołaj Pałuka (1401–1430), Wierzbięta (1404–1441) i jego brat Andrzej (1419–1432), Kiełcz Lubowski (1411), Adam Kowalski (1412–1414), Jan Grzymała krawiec (1413–1443), Święszek Jaszewski (1414), Wojciech Wąsowski (1416–1434), Bieniak (1417), Maciej Struś (1421–1423), Mikołaj Zaleski (1424–1447), Krzczon (1428–1434), Bogusz (1429–1443), Mikołaj Szlachta (1431–1437), Wojciech Jaszewski (1432), Stanisław (1435), Mikołaj Tur Turowski (1436–1437), Mikołaj Puchała krawiec (1443), Jan Przecławski (1443–1448), Mikołaj Pęcik z Chorzępowa (1443–1464), Wojciech Ligęza (1446–1473), Janusz Pacierz (1444–1447), Mikołaj Laswicz (1447), Stanisław Paruszewski (1447–1452), Jan Lubicki krojownik sukna (1453–1494), Mirosław Skrzetuski (1459–1466), Piotr Kikowski (1469), Maciej Sierosławski (1471). Zdawać sobie trzeba sprawę, że zestawienie nie jest na pewno pełne.

22 K. Tymieniecki, Szlachta – mieszczanie w Wielkopolsce XV wieku (1400–1475), „Miesięcznik Heral- dyczny” 15, 1936 (osobna odbitka: Warszawa 1937), przedruk w: tegoż, Z dziejów miast i mieszczaństwa w późnośredniowiecznej Wielkopolsce, Poznań 2007, s. 102–109. Niektóre z podanych tam dat uściślone zostały na podstawie informacji o sprawowanych urzędach (zob. przyp. 34).

18 Szlachta w mieście i pod miastem w średniowieczu

K. Tymieniecki przeglądał głównie księgi sądów szlacheckich, słabiej nato- miast akta miejskie (zwłaszcza ławnicze23). Sięgnięcie do nich ujawnia w tym samym czasie kolejne szlacheckie nazwiska: Marcin Kaczliński (1440), Wojciech Zdzieszewski (1442), Mirosław Nowowiejski (1442), Michał Wyszyński (1442), Mikołaj Karczewski (1443), Jan Słupowski (1445), Piotr Bieczyński (1448–1459), Janusz z żoną Anną (1450), Hektor (1452–1460)24 – co poszerza wyniki poszuki- wań Tymienieckiego o prawie jedną trzecią. I to oczywiście nie wszyscy szlach- cice lądujący na miejskim bruku. Trzeba mieć świadomość, że w źródłach nie dostrzeżemy z zasady tych, którzy trafili wprawdzie do miasta, ale nie zdołali zapewnić sobie w nim stabilnej egzystencji. Zauważyć ich możemy tylko wyjąt- kowo, jak w przypadku szlachetnego Pawła „mieszkającego u dominikanów”, który w 1440 roku za resztę posiadanych pieniędzy zakupił niewielki czynsz i zapi- sał go po swej śmierci klasztorowi, odwdzięczając się w ten sposób za otrzymane schronienie25. Choć zebrane dane o kilkudziesięciu szlacheckich osobach (w ciągu 75 lat) mogą robić wrażenie, zdawać sobie trzeba sprawę, że w ogólnym bilansie demograficznym miasta grupa ta stanowiła absolutny margines ilościowy (roczny dopływ mieszkańców wynosił co najmniej ok. 50 głów rodzin)26, choć mimo wszystko wyróżniała się pewnie zasobnością i możliwościami. Wielu osobistości z przedstawionej listy nie potrafimy bliżej zidentyfikować (zwłaszcza wtedy, gdy znane są tylko z imienia lub mało charakterystycznego przydomka). I to jest jednak wymownym świadectwem, że ich pochodzenie nie było zbyt świetne. Przeważają zdecydowanie przedstawiciele drobnej szlachty z całej prawie Wielkopolski, w tym drobiazg ze Skrzetusza. Zdarzają się też jednak potomkowie znacznych niegdyś, ale podupadłych już rodzin – przodek Macieja Strusia był bratankiem Wierzbięty z Palowic, wybitnego starosty wielkopolskiego czasów Kazimierza Wielkiego27. Nie znamy przeważnie losów tych ludzi. Mikołaj Laswicz wywodził się ze śląskiego pochodzenia rodziny szlacheckiej osiadłej pod Wschową i to w tym mieście zaczął swą mieszczańską karierę, do Poznania zaś przybył już jako kupiec wschowski28. Chorzępowski wydaje się byłym dziedzi- cem, który musiał stracić swe Chorzępowo (k. Sierakowa), gdzie już od 1438 roku widać innych, możniejszych właścicieli29. Ciekawie rysują się koleje losu Jana Lubickiego. Ten syn Chwalęty z Lubicza (zaginionej wsi na terenie dzisiejszego

23 Archiwum Państwowe w Poznaniu, Akta miasta Poznania (dalej: AmP), sygn. I 296–299. Korzystałem z wypisów wykonanych przez śp. prof. Jacka Wiesiołowskiego, przechowywanych w Bibliotece PTPN, sygn. 1545, sprawdzając jednak wiele ważniejszych zapisek w oryginale. 24 AmP I 291, k. 64v (Kaczliński), 90 (Zdzieszewski), 92v (Nowowiejski), 99v (Wyszyński); I 292, k. 5, 20 (Karczewski), 76v (Słupowski); I 293, k. 79v (Bieczyński), 108v (Janusz); I 294, k. 90v, 151 (Bieczyński), 129, 149, 171 (Hektor). Dodać tu pewnie można część szlacheckich posiadaczy nieruchomości (zob. niżej, przyp. 40). 25 AmP I 291, k. 52v: nobilis Paulus apud fratres predicatores manens. 26 Zob. niżej, przyp. 35. 27 T. Jurek, Krąg rodzinny starosty wielkopolskiego Wierzbięty (1352–1369), czyli początki rodu Niesobiów, „Genealogia – Studia i Materiały Historyczne” 1, 1991, s. 16–20. 28 J. Wiesiołowski, Szlachta…, s. 59–60; Słownik historyczno-geograficzny województwa poznańskiego w średniowieczu, cz. I–V, Wrocław 1982–Poznań 2016 (dalej: SHGPozn.), tu cz. II, s. 577. 29 SHGPozn. I, s. 214.

19 Tomasz Jurek poligonu w Biedrusku) próbował najpierw kariery duchownej, kształcił się (choć nie ma go w metryce studentów Uniwersytetu Krakowskiego), został notariuszem publicznym i pisarzem w konsystorzu poznańskim (1443–1448), po czym jed- nak porzucił te ścieżki, ożenił się (nie znamy niestety pochodzenia żony Doroty) i osiadł w mieście, stając się krojownikiem sukna, a więc jednym z udziałowców miejskiego monopolu na handel detaliczny suknem, stanowiących najzamożniej- szą w mieście grupę. Wielokrotnie wybierany bywał na ławnika i wójta. Stosownie do tego zamieszkał przy rynku, aczkolwiek dom ten sprzedał i przeniósł się na podmiejskie Piaski30. Jest bardzo charakterystyczne, że walczył o prawa do swej ojcowizny w Lubiczu, a także brał w dzierżawę różne dobra ziemskie (m.in. miej- ski Luboń) – widać, że ten szlachecki syn, choć robił pieniądze w mieście, wciąż przywiązany pozostawał do ziemiańskiego stylu życia31. Przywiązanie to i wyni- kające zeń dążenie do powrotu na ziemię (choćby w skromnym wymiarze, jak w przypadku szlachetnego Hektora, który nabył sołectwo w Winiarach) było na pewno cechą właściwą wszystkim rzuconym do miasta szlachcicom32. Stąd niejed- nego odnajdujemy, tak jak Lubickiego, na podmiejskich Piaskach33, gdzie atmos- fera miejska była na pewno mniej dokuczliwa. Lubicki nie był jedynym szlachcicem-obywatelem, który wszedł w skład władz miejskich. Udało się to osiągnąć prawie co czwartemu z wyliczonych na naszej liście – ławnikami, wójtami, rajcami lub burmistrzami zostawali (niekiedy wie- lokrotnie) Wierzbięta, Cieszymirowie (Bartek i Piotr), Przecław Chwalikowski, Stanisław Borzujewski, Mikołaj Pałuka, Jan Grzymała, Wojciech Wąsowski, Mikołaj Zaleski, Janusz Pacierz, Stanisław Paruszewski, Wojciech Ligęza i Jan Lubicki34. Grono wydaje się spore, ale w całym tłumie miejskich urzędników ludzie ci stano- wili jednak nieznaczny margines, który w dodatku z czasem stawał się coraz węższy. Większość szlacheckich imigrantów nie robiła tak spektakularnych karier, a w miej- skie środowisko wrastała powoli. Nie garnęli się do przyjmowania prawa miejskiego (co nie było obowiązkiem przybysza). Zachowane fragmentarycznie wykazy nowo przyjętych mieszczan (z lat 1443–1445) prawie nie wymieniają szlachty, choć być może nie zawsze potrafimy ją po prostu rozpoznać35. Charakterystyczne jest, że nasi bohaterowie długo zachowywali typowo szlacheckie predykaty stanowe (nobilis,

30 AmP I 294, k. 99v (17 I 1455, kupno domu w rynku), 160v (31 VIII 1459, sprzedaż tego domu); I 295, k. 8v (1460, ogród na Piaskach), 14v (1461, dom na Piaskach). 31 SHGPozn. II, s. 625. 32 Przypomina to zachowania chłopskich imigrantów do miast z czasów PRL, którzy długo kultywowali wyniesione ze wsi zwyczaje, żyli głównie w kuchni, oszczędzali zaś pokój „gościnny”, hodowali drób (nawet w blokach!) i z zapałem pielęgnowali ogródki działkowe – zob. D. Jarosz, Rzeczy, ludzie, zjawiska. Studia z historii społecznej stalinizmu w Polsce, Warszawa 2017, s. 219–239. 33 Zob. niżej, przyp. 40. 34 Władze miasta Poznania, oprac. J. Wiesiołowski, Z. Wojciechowska, Poznań 2003, t. I (wykazy), t. II (indeks). 35 AmP I 292, k. 4–7, 74–77; zob. A. Gąsiorowski, Ludność napływowa w strukturze społecznej późnośrednio- wiecznego Poznania, „Studia i Materiały do Dziejów Wielkopolski i Pomorza” 11, 1975, z. 2 (22), s. 11–25, gdzie (s. 24–25) częściowe wydanie. Wśród 149 wpisanych osób jednoznacznie jako szlachcic określony został tylko nobilis Johannes Slupowsky (k. 76v), ale szlachcicem był również Mikołaj Karczewski (k. 5), a być może też Petrus Schyrkowsky (k. 5v).

20 Szlachta w mieście i pod miastem w średniowieczu

5. Szczyt wschodni piętnastowiecznego kościoła Katarzynek, 1930 r., fot. R.S. Ulatowski, ze zb. MKZ w Poznaniu/CYRYL często z dodatkiem: nobilis et providus), po których zresztą potrafimy ich wyróż- nić w źródłach. Wiemy, że w miarę możności starali się zachować prawo do dóbr pozostawionych w rodzinnych wsiach. Niekiedy pewnie tam w końcu wracali, tak jak zdarzało się to w innych miastach. Istotnym czynnikiem było jednak zapewne odrzucenie ze strony społeczności szlacheckiej. Szlachcic żyjący w mieście spotykał się ze wzgardą współbraci36, a ustawodawstwo groziło mu odebraniem przywile- jów stanowych; cytowane konstytucje radomskie jednoznacznie stwierdzają już,

36 W 1423 r. pewien szlachcic oświadczył Piotrowi Bońkowi z Piotrkowa (Trybunalskiego), że jest od niego „lepszy”, a gdy Piotr pytał: „W czym to jesteś lepszy?”, wyjaśnił: „Dlatego, że ja mam dobra ziemskie i służę królowi z kopią, a ty siedzisz w mieście i płacisz podatki, ale twojemu urodzeniu nic nie zarzucam” (A. Gieysztor, Fragmenty zapisek herbowych piotrkowskich i radomskich województwa sieradzkiego XIV i XV w., „Przegląd Historyczny” 37, 1948, s. 390, nr 60).

21 Tomasz Jurek

że szlachectwa nie da się pogodzić z miejskimi zajęciami. Nie potrafimy nic powiedzieć o kluczowej z punktu widzenia asymilacji w nowym otocze- niu sprawie doboru żon. Pozostaje ona całkowicie niezbadana. Odrębne zja- wisko to oczywiście wydawanie córek szlacheckich za mieszczan. Znamy szereg przykładów takich związków37, dokładna kwerenda zaś na pewno by je pomnożyła, ale wszystkie przykłady wymagałyby dopiero wnikliwej ana- lizy. Zdaje się, że mariaże takie doty- czyły córek drobnoszlacheckich – ich rodziny chętnie oszczędzały w ten sposób na posagu, a dziewczyny zyski- wały mężów bogatszych, niż mogły się spodziewać w wiejskim sąsiedztwie38. To także był kanał dopływu szlachec- kiej krwi do miejskiego organizmu społecznego. 6. Brązowa płyta nagrobna wojewody Była i druga strona medalu – poznańskiego Łukasza Górki, 1919–1932, czyli mieszczanie, najbogatsi patry- fot. R.S. Ulatowski, ze zb. MKZ w Poznaniu/CYRYL cjusze, których ambicją było wejście w szeregi szlachty. Drogą do tego było przede wszystkim nabywanie dóbr ziemskich. I w Poznaniu mamy nieco przykładów rodzin realizujących tego typu strategię, ale większość z nich spotkał ostatecznie zawód. Sukces odnie- śli tylko Zetowie (zapewne przybysze z Zeitz), którzy nabywszy podpoznańskie Naramowice, stali się w końcu Naramowskimi herbu Łodzia39. Poznań nie miał jednak w szerszym wymiarze „rycersko żyjącego patrycjatu”, jaki występował w wielu miastach niemieckich, śląskich, pruskich, a także w Krakowie. Brak ten to miara skromnego mimo wszystko statusu ekonomicznego naszego miasta. Osobno omówić wypadnie spotykane w źródłach informacje o szlacheckich właścicielach nieruchomości w mieście, którzy nie byli jednak określani jako miesz- czanie. Oto Stanisław Słap z Palędzia kupił dom przy ul. Żydowskiej naprzeciwko domu wojewody Sędziwoja Ostroroga (1427); domy mieli też Szamotulscy przy ul. Sukienniczej [czyli Żydowskiej] (1430), Abraham ze Zbąszynia (1434), Krystyn [z Dalabuszek?] (1435); szlachetna Prądzyńska miała dom na ul. Żydowskiej (1439), Kleszczewski – dom na Żydowskiej (1443), Mikołaj Pigłowski – dom na Wodnej (1444), Adam Ruchocki – ogród przed Bramą Wroniecką (1444), Stanisław Rogaliński (1444–1445) i Jan Grodzieński (1444) – domy na Wodnej,

37 K. Tymieniecki, Szlachta-mieszczanie…, s. 106–107. 38 J. Wiesiołowski, Szlachta…, s. 60–61. 39 K. Tymieniecki, Szlachta-mieszczanie…, s. 107–112; T. Jurek, Mieszczańskość…, s. 35.

22 Szlachta w mieście i pod miastem w średniowieczu

Jan Słupski – dom na Żydowskiej (1444), Wawrzyniec wójt z Ostroroga – dom na Wodnej (1448), Piotr niegdyś Studzieński – działkę przy dominikanach obok domu panów z Ostroroga (1450), Piotr Przebędowski – dom na Kunsztacie (1452), Bartosz Chomęcki – jatkę w Nowych Jatkach (1452), Ostrorogowie – ogród przed Bramą Wroniecką (1453), Krąpiewski – dom na Piaskach (1453), Jakub i Jan Zakrzewscy – dom na Wronieckiej (1457), Dorota Wybranowska – dom (1457), Stanisław Świnka – dom na Górce pod zamkiem (1459), Adam Margoński – dom przy Nowym Cmentarzu (1460), Andrzej i Jan Rogalińscy oraz Andrzej Zaworski – dom na Wodnej (1461), Trzebawski – dom na Wronieckiej (1464), Mleczko [Zborowski] – dom na Górce pod zamkiem (1436–1465), Mikołaj Stęszewski – dom na Wodnej (1465–1473), Potencjan Słap – dom na Wrocławskiej (1466), Mikołaj Budziszewski – dom na Garbarach (1466–1477), Borkowie [z Gostynia] – dom na Wodnej (1466–1473), Prądzyński – dom na Żydowskiej (1468), Skórowie z Gaju – dom przy Żydowskiej (1470), Piotr z Szamotuł – kamie- nicę w rynku wraz z prawem wyszynku (1472) i działkę na Piaskach (1473), jego syn Andrzej z Szamotuł – dom na Wodnej (1473–1478), Jan Sepieński – działkę przy Żydowskiej (1478), Baranowski – dom na Piaskach (1479), Jan Trębacki – dom na Wodnej (1481), Dobrogost z Ostroroga – dom na Wielkiej (1481), Jan Świdwa Szamotulski – dom na Sukienniczej [Żydowskiej] (1479)40. Przedstawiona lista pokazuje grono o zupełnie innej charakterystyce niż zestawiani wcześniej migranci. Są tu ludzie wielkiego formatu (Szamotulscy, Ostrorogowie) i wiele zacnej, bogatej szlachty (Borkowie, Margoński, Sepieński, Skórowie, Słap, Stęszewski, Trzebawski, Kleszczewski). Przynajmniej ci wielcy ludzie na pewno nie osiadali w mieście na stałe (część innych natomiast stawała się prawdopodobnie mieszczanami). Większość przytoczonych informacji pochodzi z miejskich ksiąg ławniczych, najstarsze transakcje jednak (a sporadycznie także i późniejsze) załatwiane były przed starostą i wpisywane do ksiąg sądów szlachec- kich. Odbija to walkę o podległość prawną tych nieruchomości. Szlacheccy nabywcy woleli, by podlegały one prawu ziemskiemu, władze miasta wymagały z kolei pod- dania ich prawu miejskiemu (co miało wymiar jurysdykcyjny, ale i finansowy – chodziło wszak o opłacanie z tych domów podatków miejskich). Wykupywanie przez szlachtę miejskich nieruchomości stawało się tendencją narastającą i z cza- sem zaczęło niepokoić władze miasta. Gdy Jan Trębacki kupował swój dom w 1481 roku, zastrzeżono, że musi albo w ciągu najbliższego roku przyjąć prawo miejskie, albo też sprzedać tę nieruchomość, ale koniecznie jakiemuś mieszczaninowi – czego

40 A. Gąsiorowski, Urzędnicy zarządu lokalnego w późnośredniowiecznej Wielkopolsce, Poznań 1970, s. 323; tenże [w:] Dzieje Poznań, t. I, cz. 1, s. 265; AmP I 291, k. 50v (Prądzyńska); I 292, k. 10 (Kleszczewski), 29 (Pigłowski), 31 (Ruchocki), 35 (Grodzieński i Rogaliński), 37 (Słupski), 63 (Rogaliński); I 293, k. 69 (Wawrzyniec z Ostroroga); I 294, k. 3v (Studzieński, Ostrorogowie), 50 (Przebędowski), 52v (Chomęcki), 81 (Ostrorogowie), 83 (Krąpiewski), 130 (Zakrzewscy, Wybranowska), 157 (Świnka); I 295, k. 16 (Roga- lińscy i Zaworski); I 296, k. 29 (Trzebawski), 42v (Margoński), 50 (Mleczko), 59 (Stęszewski), 79 (Słap), 92v (Budziszewski), 95v, 101 (Borkowie), 105 (Słap), 133 (Prądzyński), 137 (Stęszewski), 148 (Piotr z Sza- motuł), 241 (Piotr z Szamotuł, Borkowie), 249 (Stęszewski); I 297, k. 40v (Budziszewski), 59v (Andrzej Szamotulski), 63 (Sepieński), 71v (Jan Świdwa Szamotulski), 80v (Baranowski), 110 (Trębacki, Andrzej Szamotulski), 115 (Ostroróg). Tych, dla których istnieje poświadczenie, że byli mieszczanami, uwzględni- łem na liście przedstawionej powyżej.

23 Tomasz Jurek rzeczywiście dokonał po zaledwie czterech miesiącach41. Podobnych zastrzeżeń nie odważano się oczywiście stawiać panom Szamotulskim czy Ostrorogom. Po cóż zatem szlachta kupowała swe miejskie domy? Zauważmy, że niektórzy, co zamoż- niejsi, posiadali zarówno dom w mieście, jak i drugą posiadłość podmiejską, chyba o charakterze dworku – znamienne, że w XVI wieku jakąś część południowych przedmieść określano nawet nazwą własną Dworki42. Ich funkcja nie przedsta- wia się zbyt jasno. Może służyły jako rezydencja podczas przyjazdów do Poznania (dom miejski – samemu panu, dworek – służbie, koniom itp.)43. Może też jednak domy w mieście (których utrzymywanie dla okazjonalnych pobytów wydaje się nierozsądne) służyły tylko na wynajem, a właściwą rezydencję zapewniały, w iście szlacheckim stylu, dworki podmiejskie. Przeznaczanie domów na wynajem było powszechne w czasach późniejszych. Zauważmy wreszcie ciekawe skupienie owych szlacheckich domów przy ul. Żydowskiej, także Wodnej czy obok klasz- toru Dominikanów, co być może odpowiadało potrzebom rynku najmu. Zupełnie nowe i wyjątkowe w skali krajowej zjawisko stanowiła inwestycja niezwykle boga- tego magnata Łukasza Górki, który w początku XVI wieku, odziedziczywszy po teściu, Andrzeju Szamotulskim, dom przy ul. Wodnej44, wykupił cały przyległy kwartał zabudowy i stworzył z niego prawdziwy zamek (Pałac Górków, dzisiej- sze Muzeum Archeologiczne), służący jako reprezentacyjna rezydencja, która swą wspaniałością dorównywała podobno siedzibom monarszym45. Rozmachem nie dorównywały jej już późniejsze „pałace” magnackie (Działyńskich, Mielżyńskich), pojawiające się przy rynku w XVIII wieku. Skłonność do organizowania przez zamożniejszą szlachtę wielkopolską miej- skich czy podmiejskich siedzib wiązała się z koniecznymi wizytami w Poznaniu, pełniącym wszak rolę niekwestionowanej stolicy regionu. Okazji do wizyt było wiele. Przyciągały targi i jarmarki, gromadzące nie tylko kupców, ale także szlachtę, ubijającą przy okazji rozmaite interesy – sprzedającą płody swej wiejskiej gospo- darki, dokonującą niezbędnych zakupów, zawierającą kontrakty, zaciągającą długi. Szlachtę ściągały też stale sądy, zwłaszcza sesje sądu ziemskiego (zwanego jeszcze wtedy królewskim), zbierającego się okazjonalnie z udziałem starosty i czoło- wych dygnitarzy, a niekiedy i samego króla, na swych „rokach wielkich”, regu- larnie zaś zasiadającego na odbywanych co dwa tygodnie we wtorki „roczkach” w składzie powoływanych do tego zastępców. Szczególnie roki wielkie groma- dziły szerokie grono ludzi zjeżdżających dla załatwienia swych sporów, ale także

41 AmP I 297, k. 110 (9 II 1481, kupno sub hac condicione, quod ipse dominus Johannes Trambaczsky infra unum annum debet ius civile suscipere aut domum uni civium et nulli alteri resignare), k. 121v (14 V 1481, sprzedaż Janowi Walkerowi). 42 SHGPozn. V, s. 164, 194. 43 Tak sugerował J. Wiesiołowski, Szlachta w mieście…, s. 68. 44 Warto zauważyć, że kamienicę tę Andrzej kupił (1473) od Mikołaja Borka Gostyńskiego, a zwano ją Borzujewską (SHGPozn. IV, s. 794) – był to więc dawny dom Stanisława Borzujewskiego. Przez dziesięcio- lecia widać zatem ciągłość posiadania w ręku szlacheckim. Charakterystyczne zresztą, że zakup przez Andrzeja zatwierdził starosta, a nie miejski sąd ławniczy. 45 T. Jakimowicz, Pałac Górków w Poznaniu, Poznań 1971, s. 13–18; zob. Chronik der Stadtschreiber von Posen, wyd. A. Warschauer, Posen 1888, s. 47 (fuit domus exornata, ut etiam cuivis principum non facile omni ornatu ac splendore cederet).

24 Szlachta w mieście i pod miastem w średniowieczu dla zasięgnięcia nowin i rozważenia spraw publicznych. Na najstarszych poświad- czonych zachowanymi protokołami roczkach z przełomu XIV i XV wieku roz- patrywano przeważnie po kilkanaście spraw, na rokach wielkich liczba ta rośnie do stu lub więcej46 – co przekłada się na obecność co najmniej kilkuset osób. Sąd ziemski nabierał wprawdzie coraz wyraźniej stanowo-szlacheckiego charakteru, ale jego areną było miasto. Zasiadał w różnych miejscach – często na zamku lub pod zamkiem, przed stojącym tam domem Jana łucznika, w refektarzu klasztoru Dominikanów, ale także na ratuszu, przed domami mieszczańskimi albo w tych domach, a raz nawet w domu żydowskim47. Sesja sądowa, odbywana często na świeżym powietrzu, stanowiła z pewnością szczególny spektakl, obserwowany z ciekawością także przez postronną, mieszczańską widownię. Z sesji tych gene- tycznie wywodziły się zjazdy poświęcone ważnym decyzjom politycznym – jak ten w 1432 roku, kiedy to w Poznaniu zebrała się cała „ziemia”, biskup, dygni- tarze, dziesiątki szlachty i przedstawicieli miast z województwa, by złożyć hołd synowi Władysława Jagiełły jako przyszłemu królowi48. Miasto wypełniało się w takie dni szlacheckimi przybyszami, którzy musieli też gdzieś jeść i pić, a często pewnie nocować. Jeszcze w pierwszych dziesięcioleciach XV wieku sądy ziemskie funkcjonowały regularnie, potem zbierały się coraz rzadziej, kilka razy do roku, w końcu zaś nawet raz na kilka lat. Bieżący wymiar sprawiedliwości przejmował w coraz szerszym zakresie sąd starościński (grodzki), dostępny nawet codziennie. Choć załatwiał nie mniej spraw od sądu ziemskiego, powszednia częstotliwość jego aktywności sprawiała, że gromadził dużo mniejsze grono. Splendoru szczególnego przydawała sądowym zjazdom obecność monar- chy. Przyjazdy królewskie do Poznania zdarzały się regularnie, niemal co roku, bo władca powinien objeżdżać swe kraje i pokazywać się poddanym. Jeździł Władysław Łokietek (1320–1333), Kazimierz Wielki (1333–1370), a potem jesz- cze Władysław Jagiełło (1386–1434), praktykę tę zmieniał dopiero Kazimierz Jagiellończyk (1447–1492), a jego synowie przemieszczali się wprawdzie, ale rezydowali po wiele miesięcy w jednym miejscu. Zdarzyło się, że Jan Olbracht mieszkał przez trzy ćwierci roku 1493, od marca do grudnia, w Poznaniu – tu przyjmował hołd wielkiego mistrza krzyżackiego (ostatni, jaki zdarzył się w historii), udzielał audiencji obcym posłom, odbywał ważne narady, załatwiał sprawy poddanych. Przyjazdy króla, którego świta liczyła nawet kilkaset osób, powodowały, że miasto zapełniało się obcymi, dworzanami i ściągającą szlachtą, co pociągało za sobą znaczne uciążliwości. Goście pili i wszczynali burdy, mało też chyba dbali o bezpieczeństwo. Pierwsza wizyta Kazimierza Jagiellończyka w Poznaniu 1 sierpnia 1447 roku zakończyła się złowróżbnie wielkim pożarem,

46 Obliczenia na podstawie: Die ältesten großpolnischen Grodbücher, wyd. J. Lekszycki, t. I, Leipzig 1887; Księga ziemska poznańska 1400–1407; przykłady roków wielkich zob. tamże, nr 1–99 (23–27 I 1400), 325– 446 (21–25 X 1400). 47 Na podstawie Księgi ziemskiej poznańskiej z lat 1400–1402 – na zamku (nr 406, 551, 820, 840, 856, 869, 1073, 1092), przed zamkiem (nr 229, 242, 253, 651, 672, 685, 692, 723, 969, 980, 999, 1017, 1023, 1037, 1042), przed domem łucznika pod zamkiem (nr 138, 276, 289, 306, 447, 490, 532, 546, 560, 565, 588, 739, 800), na ratuszu (nr 144, 333), w klasztorze (nr 123, 890, 918), w domach mieszczan (nr 158, 478, 553, 633, 775, 793, 760), przed domami mieszczan (nr 216, 601), u Żyda (nr 100). 48 Kodeks dyplomatyczny Wielkopolski, t. IX, wyd. A. Gąsiorowski, T. Jasiński, Poznań 1989, nr 1289.

25 Tomasz Jurek który strawił „całe” miasto, wraz z kościołem farnym i przedmieściami, a kró- lewscy dworzanie, wśród których byli nie tylko Polacy, ale Litwini i Tatarzy, zaczęli wśród tego nieszczęścia rabować, co doprowadziło do krwawych starć z mieszkańcami49. Zasięg jurysdykcji władz miasta wyznaczała zasadniczo linia murów miej- skich. Na tej granicy leżał zamek, stanowiący specyficznie szlachecką enklawę. Zbudowany przez książąt dzielnicowych, miał potem charakter rezydencji kró- lewskiej, ale służył też jako siedziba starosty generalnego. Starosta w imieniu monarchy rządził całą Wielkopolską i sprawował też kontrolę nad miastem, m.in. zatwierdzając wybory władz miejskich. Ponieważ jednak i starosta był przeważ- nie nieobecny, w zamku na co dzień urzędował przede wszystkim zastępujący go burgrabia50. Nie tylko strzegł on zamku, sprawował w nim sądy grodzkie, z czym wiązało się prowadzenie kancelarii, ale dysponując odpowiednim apara- tem policyjnym (pachołkami), dbał też w razie potrzeby o porządek w mieście – to straż burgrabiowska interweniowała zazwyczaj w razie jakichkolwiek rozru- chów, w tym tumultów antyżydowskich. Burgrabiowie wywodzili się zasadniczo ze średniej lub drobniejszej szlachty, jako klienci (niekiedy sąsiedzi, krewni lub powinowaci) starostów. Wyjątkowo zdarzali się jednak burgrabiowie wywodzący się z miasta – funkcję tę sprawował najpierw przez wiele lat (mianowany przez Małopolanina Tomka z Węgleszyna) mieszczanin Piotr Kliza (1400–1409), potem zaś krótko, przez kilka miesięcy (z nominacji starosty Mikołaja Kucieńskiego) Jerzy Zet Naramowski (1484–1485), ze wspomnianej rodziny mieszczańsko-szla- checkiej, który równolegle był rajcą, a wcześniej i później bywał też burmistrzem. Częściej zdarzało się, że szlacheccy burgrabiowie nabywali domy w mieście, jak np. Potencjan Słap ze Skórzewa (burgrabia 1448). Charakterystyczne też, że Jan Mleczko ze Zborowa (burgrabia 1459) i Stanisław Świnka (burgrabia 1447) dyspo- nowali domami na tzw. Górce pod zamkiem, postawionymi zapewne przez nich samych na gruntach o niejasnej przynależności, później jednak uznawanymi za podległe prawu miejskiemu51. Środowisko burgrabiów – i ich aparatu – stanowiło sui generis łącznik między światem ziemiańskim a miejskim. Dotyczyło to także innych szlacheckich urzędników i ich zastępców (zasiadających na roczkach ziem- skich, a więc regularnie obecnych w Poznaniu). Najważniejszy był wojewoda, naj- wyższy dygnitarz, który w imieniu całej wspólnoty ziemskiej sprawował kontrolę nad miejskim handlem, miarami, wagami, ustalał ceny na podstawowe produkty (statut warcki z 1423 r. wyjaśniał, że trzeba w ten sposób ukrócić oszustwa, popeł- niane stale przez kupców i rzemieślników52), a także wykonywał opiekę, nadzór

49 Joannis Dlugossii Annales seu cronicae incliti Regni Poloniae, lib. XII, Kraków 2003, s. 50; Scriptores rerum Silesiacarum, t. XII, Breslau 1883, s. 60. 50 A. Gąsiorowski, Wójt i starosta, Ramię monarsze w polskim mieście średniowiecznym [w:] Ars historica. Prace z dziejów powszechnych i Polski, Poznań 1976, s. 437–444; tenże, Urzędnicy zarządu lokalnego…, s. 39–40 (wojewoda), 186–191 (starosta), 266–287 (burgrabia), 292–293 (wojewodzi); wykazy burgrabiów i wicewojewodów zestawił tenże, Urzędnicy wielkopolscy 1385–1500. Spisy, Poznań 1968, s. 150–154. 51 AmP I 294, k. 157; I 296, k. 50. 52 Polskie statuty ziemskie w redakcji najstarszych druków (Syntagmata), opr. L. Łysiak i S. Roman, Wrocław 1958, s. 128–129.

26 Szlachta w mieście i pod miastem w średniowieczu

7. Grobowiec rodziny Górków w kaplicy Najświętszego Sakramentu w poznańskiej katedrze, 1930 r., fot. R.S. Ulatowski, ze zb. MKZ w Poznaniu/CYRYL i sądownictwo nad Żydami. Na co dzień zastępował go „wojewodzi”, który najpew- niej – podobnie jak burgrabia – musiał w związku z tym stale mieszkać w Poznaniu. I na tym stanowisku widzimy Jerzego Naramowskiego (1485–1486, 1489), mia- nowanego tym razem przez wojewodę Macieja Mosińskiego. Wiceurzędnicza kariera Naramowskiego miała duże znaczenie w awansie społecznym tej rodziny. Kiedy synowi Jerzego, kanonikowi poznańskiemu Adamowi, zarzucono plebejskie pochodzenie, postawieni świadkowie oświadczyli, że jego ojciec był „cnotliwym, dobrym i zacnym człowiekiem z rodu Łodziów”, a pochodzący z tego samego rodu wojewoda Maciej (Mosiński) osadzał go w swoim zastępstwie w sądach – co sta- nowiło najlepszy dowód, że uznawał jego szlachectwo53.

53 Wywody szlachectwa w Polsce XIV–XVII w., wyd. W. Semkowicz, „Rocznik Towarzystwa Heraldycznego we Lwowie” 3, 1911–1912 (wyd. 1913), s. 45–47.

27 Tomasz Jurek

Własność szlachecka stale ekspandowała zarówno w samym mieście w obrębie murów, jak i na przedmieściach. O ile w XV wieku, jak można wnioskować z poczy- nionych wyżej zestawień, w grę wchodziło kilkanaście szlacheckich nieruchomości, o tyle później liczba ta szybko rosła: w 1564 roku było już 36 szlacheckich posesji w mieście i 47 na przedmieściach, a w roku 1613 – 68 w mieście i 73 na przedmie- ściach54. Stanowiły zatem coraz większy udział w całości zabudowy (wobec ok. 500 domów w murach), rozkładając się teraz po całym mieście (ze szczególnym sku- pieniem na Podgórczu pod zamkiem). Sprawa zaczynała być groźna, bo szlacheccy właściciele nie byli skorzy, by poddawać się jakimkolwiek miejskim rygorom, w związku z czym uchylali się gremialnie od płacenia miejskich podatków – czego zakazywały im już w XV wieku edykty monarsze, stale potem ponawiane, ale widać bezskutecznie, skoro w 1564 roku mieszczanie skarżyli się komisarzom królewskim na szlacheckich właścicieli domów, „aby JKM [Jego Królewska Mość] tak to opa- trzyć raczył, żeby jednostajne brzemię jako insi obywatele miasta tego społecznie z nimi nieśli”55. Nie tylko uszczuplało to dochody kasy miejskiej, ale uderzało też w indywidualne interesy mieszczan, dla których koszty utrzymania domu wliczone były w ogólny rachunek ekonomiczny; oszczędzający na podatkach szlachcic zaniżał koszty własne i wprowadzał tym samym element nieuczciwej konkurencji. Bliskie sąsiedztwo otwierało nowe pole do międzystanowej niechęci. Własność szlachecka zagnieżdżała się także coraz mocniej w sferze przed- miejskiej. Była już mowa o lokowaniu tam dworków szlacheckich. Ziemia pod- miejska, na pewno droższa niż na wsi, była też dobrą lokatą kapitału, a zor- ganizowanie w takim miejscu gospodarstwa rolnego zapewniało znakomite funkcjonowanie dzięki łatwemu zbytowi na miejskim targu. Stąd szlachta naby- wała nie tylko domy i dworki, ale i większe płaty roli, by tworzyć całe folwarki. W połowie XV wieku Mikołaj Zaleski miał taki folwark przed Bramą Wrocławską, a Zborowscy (bodaj krewni wspomnianego Jana Mleczki) – na Półwsiu (osada wzdłuż dzisiejszej ul. Półwiejskiej)56. Charakterystyczne są losy gruntów możnej rodziny Ostrorogów przed Bramą Wroniecką. Najpierw słyszymy tam o ogrodzie, następnie także o winnicy, folwarku, potem o kilku kolejnych ogrodach i działkach, najwidoczniej sukcesywnie dokupywanych. W 1564 roku Jakub Ostroróg uzyskał od króla Zygmunta Augusta dla swych czterech działek leżących na lewo od drogi do Św. Wojciecha (a więc między wylotem ul. Wronieckiej, pl. Wielkopolskim a kościołem Karmelitów pw. św. Józefa) zwolnienie od wszelkiej zwierzchno- ści miejskiej. Oznaczało to ustanowienie z tej posiadłości samodzielnej, wyod- rębnionej osady będącej własnością szlachecką57. Tworzenie takich „jurydyk”

54 Lustracja województw wielkopolskich i kujawskich 1564–1565, cz. 1, wyd. A. Tomczak, Cz. Ohryzko-Wło- darska, J. Włodarczyk, Bydgoszcz 1961, s. 128–129; Opisy i lustracje…, s. 51–55. 55 Kodeks dyplomatyczny Wielkopolski, t. V, wyd. F. Piekosiński, Poznań 1908, nr 385; Akta radzieckie, t. II, nr 1633; Lustracja, cz. 1, s. 128 (stąd cytat); zob. W. Maisel, Sądownictwo miasta Poznania do końca XVI wieku, Poznań 1961, s. 54–56. 56 AmP I 292, k. 57v; I 293, k. 14. 57 SHGPozn. V, s. 242, 248; o jurydykach zob. Z. Kulejewska-Topolska, Struktura prawna aglomeracji osad- niczej miasta Poznania od XV do końca XVIII wieku, Poznań 1969; taż [w:] Dzieje Poznania, t. I, cz. 1, Warszawa–Poznań 1988, s. 398–408.

28 Szlachta w mieście i pod miastem w średniowieczu stanowiło kolejną odsłonę wspominanej już wyżej walki szlachty (biorącej teraz wyraźnie górę) z władzami miejskimi. Problem nie był jednostkowy. Wiemy, że w sąsiedztwie znajdowały się inne grunty szlacheckie. Wiemy też o powsta- waniu w XVI wieku innych jurydyk w strefie podmiejskiej. Kiedy Ostrorogowie (z linii na Lwówku) nabyli w 1448 roku grunty na Nowych Ogrodach (osada na osi dzisiejszej ul. Ogrodowej), zobowiązali się płacić lojalnie należne miastu podatki – sto lat później stworzyli tam jednak jurydykę, w której osadzili nie tylko ponad 30 drobnych rolników, ale także 7 rzemieślników i uruchomili produkcję gorzałki, co stanowiło konkurencję dla gospodarki miejskiej. Tuż obok istniał w XVI wieku dwór możnej rodziny Potulickich, którzy przejęli z czasem jurydykę Ostrorogów Lwowskich i to oni nadali jej ostateczny kształt osobnego „miasteczka” zwanego Wenetowem58. Prawdziwe miasto założył sobie w 1562 roku na prawym brzegu Warty, w okolicy dzisiejszej ul. św. Rocha, Stanisław Górka, nazywając je na własną cześć Stanisławowem59. Lokacja ta wywołała stanowczą reakcję władz Poznania, które w tworze tym widziały nieznośną konkurencję. Odwołując się do króla, rajcy poznańscy uzyskiwali wprawdzie stosowne wyroki, ale z ich wykonaniem czekać trzeba było do śmierci złośliwego magnata i wymarcia na nim rodziny Górków (1592). Ostatecznie Stanisławowo zniknęło jako odrębny byt prawny, zamienione w niesamodzielne przedmieście o nazwie Łacina (od nazwiska mieszczanina mającego w pobliżu swe grunty). Wytrwałość okazana przez rajców poznańskich w tej wlokącej się przez ponad 30 lat sprawie pokazuje, jak wielki problem dla mia- sta stanowiły konkurencyjne inicjatywy szlacheckie. Jurydyki istniały jednak, tak w Poznaniu, jak i w innych miastach Rzeczypospolitej, aż do schyłku XVIII wieku. Infiltracja szlachty w przestrzeń miejską następowała także w sferze stosunków kościelnych. Obszar specyficzny stanowił Ostrów Tumski, będący już w późnym średniowieczu wyłączną domeną Kościoła. Silny był tam wpływ elementu szlachec- kiego. Szlachecki w dużej mierze charakter miał dwór biskupi, a kapituła katedralna zawsze składała się przeważnie z synów szlacheckich, przy czym w XV wieku zasadę tę podniesiono do rangi ustawowej. Konstytucje sejmowe wyjaśniały, że kanonii kate- dralnych nie godzi się powierzać synom plebejuszy, którzy nie uczestniczą w obro- nie ojczyzny i nie nadają się do rady. Jan Długosz odsunięcie synów mieszczańskich od dostępu do kanonii w przypadku Poznania wiązał z rzekomą karą, jaka spaść miała jakoby na miasto za wiarołomny opór wobec Władysława Łokietka; narracja taka daje świadectwo powszechnym nastrojom antymieszczańskim60. Pamiętać jed- nak trzeba, że biskup znajdował się stale w podróży i w Poznaniu zjawiał się rzadko (kilka razy do roku), podobnie jak większość kapituły – zaledwie kilku prałatów i kanoników siedziało w Poznaniu na stałe. Właściwy trzon kleru katedralnego sta- nowili w tej sytuacji wikariusze (obsługujący też większość fundacji ołtarzowych), zobowiązani zasadniczo do regularnej rezydencji – a byli to niemal wyłącznie ludzie pochodzenia mieszczańskiego bądź chłopskiego. Katedra zachowywała

58 SHGPozn. V, s. 170–171 (gdzie jurydyki Ostrorogów i Potulickich uznane błędnie za odrębne byty), 542–544. 59 Tamże IV, s. 634. 60 P. Dembiński, Poznańska kapituła katedralna schyłku wieków średnich. Studium prozopograficzne 1428– 1500, Poznań 2012, s. 128–132.

29 Tomasz Jurek jednak charakter świątyni szlacheckiej za sprawą licznych fundacji, kaplic i ołta- rzy, związanych z poszczególnymi rodzinami wielkopolskiej szlachty. Mieli swe kaplice Górkowie, Ostrorogowie, Rydzyńscy, Wyskotowie, Wygonowscy (rodzina kanoników), Gwiazdowscy (też po pewnym kanoniku), ołtarze zaś – Doliwowie (reprezentacyjny ołtarz przy grobie króla Bolesława Chrobrego), Szamotulscy, Rokossowscy, Sepieńscy, Korzbokowie, Trzebawscy, a także mniej znane rodziny Luboskich, Miaskowskich, Siekowskich, Świekockich, Uzarzewskich, Wargowskich, Wojnowskich61. Jak wielkie znaczenie przypisywano pochówkom w tych zacnych murach, pokazuje głośna burda z 1573 roku, kiedy to Górkowie próbowali wbrew zakazowi kapituły wtargnąć tam siłą, by pogrzebać swego brata Łukasza, który jaw- nie już porzucił katolicyzm. Katedra stanowiła miejsce pamięci zamożnej szlachty wielkopolskiej i na pewno musiała być z tego powodu pilnie odwiedzana przez jej przedstawicieli. Niekiedy wizyty wymuszała konieczność stawienia się przed urzędu- jącym tu sądem biskupim (konsystorzem), ale szlachta bardzo niechętnie korzystała z tego forum. Ostrów był jednak miejscem wyjątkowym. Prawdziwą zagadkę stanowi szlachecki patronat kościoła św. Małgorzaty na Śródce, sprawowany w XV wieku przez przedstawicieli wielu rodzin szlacheckich, niewątpliwie w drodze dziedziczenia po nieznanych nam przodkach, którzy musieli być w zamierzchłych czasach fundatorami tej świątyni (poświadczonej po raz pierwszy już w 1231 r.). To przykład przyciągania szlachty przez wczesnomiejskie centrum, jakim była XIII- -wieczna Śródka. Kościół parafialny miasta lewobrzeżnego, nieistniejąca już dziś kolegiata św. Marii Magdaleny, stanowił już jednak wyłączną domenę mieszczań- stwa. Obecność szlachty była tam nikła. Spośród 58 znanych altarii w farze zaled- wie kilka miało szlacheckich patronów, a więc zostało najpewniej ufundowanych przez szlachtę; prawo patronatu nad inną bankrutujący patron mieszczański sprze- dał (1444) Janowi Wedlowi (Wedelskiemu) z niemieckiego pochodzenia rodziny szlacheckiej spod Wałcza – wybór ten nie był zresztą z pewnością przypadkowy, bo pochodzący z daleka i mówiący po niemiecku Wedel musiał się mieszczanom wyda- wać bliższy niż każdy inny szlachcic wielkopolski62. Szlacheckiego patronatu było też kilka kanonii w ufundowanej przy farze kolegiacie, ale była to, jak się zdaje, cena, jaką trzeba było zapłacić za przełamanie oporu ze strony niechętnej temu awansowi miejskiego kościoła szlacheckiej kapituły katedralnej. Zdarzali się w farze plebani szlacheckiego pochodzenia, ale przeważnie beneficjum to obejmowali jednak syno- wie mieszczańscy z Poznania, choć miasto długo (aż do 1555) nie miało formalnego wpływu na jego obsadę – jeżeli mimo to przeważają mieszczańscy plebani, widać, jak bardzo kościół ten kojarzony był ze środowiskiem miejskim63. Przybywająca do Poznania szlachta unikała na co dzień miejskiej fary – gdzie „musiałaby podczas mszy stać wśród rzemieślniczej ciżby, bo istniejące ławki kolatorskie zajęte były przez rodziny patrycjuszy”64. Korzystała więc z innych kościołów, przede wszystkim

61 J. Nowacki, Dzieje archidiecezji poznańskiej, t. I, Poznań 1959, s. 232–455. 62 Zob. szerzej w artykule P. Dembińskiego w niniejszym tomie. 63 P. Dembiński, Środowisko duchownych w średniowiecznym Poznaniu [w:] Civitas Posnaniensis. Studia z dziejów średniowiecznego Poznania, Poznań 2005, s. 334–337; T. Jurek, Wokół zagadek najdawniejszych dziejów poznańskiej fary, KMP, 2003/3, s. 57–62. 64 P. Dembiński, Środowisko…, s. 341.

30 Szlachta w mieście i pod miastem w średniowieczu

Dominikanów (dziś Jezuitów na ul. Szewskiej), którym przysługiwało zresztą prawo udzielania posługi religijnej wszystkim wiernym bez względu na przynależność parafialną. O wzajemnych związkach świadczą zapisy dokonywane przez szlachtę na dominikański klasztor. Przypomnijmy też przykład szlachcica mieszkającego w klasztorze, a wymowny jest wreszcie fakt, że zmarły przypadkiem w Poznaniu (1488) kasztelan lwowski i hetman wojsk koronnych Feliks Paniewski pochowany został właśnie u dominikanów (gdzie wystawiono mu z czasem nagrobek przykryty piękną metalową płytą). Ciekawe jednak, że braćmi konwentu zostawali niemal wyłącznie synowie mieszczańscy, a szlachta się do niego nie garnęła65. Niedaleko od klasztoru Dominikanów stał kościół i klasztor żeńskiej gałęzi tego zakonu pod wezwaniem św. Katarzyny (stąd „katarzynki”). Była to XIII-wieczna fundacja synów wojewody Przedpełka z rodu Łodziów, uposażona hojnie w dobra ziemskie – i tym samym słabo związana z miastem. Także i potem klasztor ten łączyły bliskie związki z wielkopolską szlachtą. Dokonywała ona zapisów na rzecz dominikanek, a przede wszystkim do tego konwentu (wymagającego od kandydatek sporego posagu) tra- fiały często szlacheckie córki z całej Wielkopolski, a niekiedy nawet spoza jej gra- nic. Ubocznym efektem tych związków były zaniedbania w trosce o majątki klasz- torne, które częściowo zostały potracone, zapewne na rzecz szlacheckich sąsiadów lub krewniaków, z którymi mniszkom trudno było walczyć66. Wspomnieć wreszcie trzeba o domach beginek, czyli pobożnych samotnych kobiet, żyjących wspólnie na wzór klasztorny, choć nieskładających właściwych ślubów zakonnych. Takich begi- naży było w XV-wiecznym Poznaniu kilka. Pierwszy, związany z bernardynami, znajdował się na Garbarach, a zorganizowany został (od 1458 r.) z domów przekaza- nych przez Katarzynę Pniewską, Annę Kubacką, „urodzoną” Barbarę Żylicką i „szla- chetną” Elżbietą Grabską – przynajmniej dwie ostatnie, jeśli nie wszystkie cztery, były z urodzenia szlachciankami. Drugi, związany z farą, miał siedzibę na starym cmentarzu farnym, ale wiązać z nim trzeba także dom na Piaskach kupiony w 1469 roku przez parafię, w którym dożywotnio mieszkać miały „szlachetne panny” Beata Gliniecka i Beata Wojnowska. Trzeci istniał przy klasztorze Dominikanów, a pierw- szą znaną pensjonariuszką była tam „szlachetna” Helena Konotopska67. We wszyst- kich przypadkach widać więc znaczący udział szlacheckich pań. Jest całkowicie zro- zumiałe, że tego typu instytucje przyciągały pobożne kobiety różnych stanów, także szlachcianki, z całego regionu. Nie było natomiast jeszcze w średniowieczu w zwy- czaju tak częste później wysyłanie synów szlacheckich do szkół w Poznaniu, kate- dralnej na Ostrowie i farnej w mieście. Szlachta uczyła wtedy swe dzieci w domu. Była wreszcie jeszcze jedna sfera kontaktów szlachty z miastem – szlachet- nie urodzonym zdarzało się stawać przed miejskim sądem, także w charakterze

65 J. Wiesiołowski, Dominikanie w miastach wielkopolskich w okresie średniowiecza [w:] Studia nad historią dominikanów w Polsce 1222–1972, Warszawa 1975, t. I, s. 236–239, 242–245; J. Jarzewicz, A. Karłowska- -Kamzowa, B. Trelińska, Gotyckie spiżowe płyty nagrobne w Polsce. Studia o formie i treściach ideowych, Poznań 1997, s. 114–115, il. XXXV; A. Gąsiorowski, Krąg fundatorów wielkopolskich płyt brązowych schyłku wieków średnich, KMP, 1991/3–4, s. 22–25. 66 J. Wiesiołowski, Dominikanie…, s. 258–260; SHGPozn. I, s. 719, III, s. 240, 775, V, s. 450. 67 J. Nowacki, Dzieje archidiecezji poznańskiej, t. II, Poznań 1964, s. 776–777; J. Wiesiołowski, Dominikanie…, s. 265–267; T. Jurek, Smród, garbusy, dewotki i szubienica. Najdawniejsze Garbary, KMP, 2017/3, s. 26–28; AmP I 296, k. 148 (1469).

31 Tomasz Jurek oskarżonych o przestępstwa kryminalne, w tym rozboje drogowe, co w pewnym sensie było specjalnością tej warstwy społecznej. Także i te smutne przypadki potwierdzają, że dla szlachcica, urodzonego i wychowanego na wsi, na wsi żyją- cego, a gardzącego miejskim stylem życia, miejskimi zajęciami i miejskim powie- trzem, od miasta nie było w gruncie rzeczy ucieczki. Szlachta, choć programowo starała się od niego separować, też współtworzyła zatem skomplikowaną tkankę miejskiego życia.

Abstract Nobility in and around towns in the Middle Ages

As a social stratum in Medieval , the nobility was fundamentally fore- ign to towns and burghers. Nevertheless, it was deeply engaged in the life of the urban community, forming an integral part of it. The article relies mainly on 15th- century records. At the time, the nobility’s business dealings, such as the sale of agricultural products, purchasing craft goods, especially fabrics, trading and bor- rowing money, especially from the Jews, flourished widely. Despite their dislike of all things urban, many noblemen who lost their fortunes and had no future in their home villages, would move to towns. Sources only refer to those who attained sta- bility. Some even managed to carve out successful careers and/or become part of the town authorities. It is not known to whom such immigrants got married. The marrying of the daughters of the nobility to burghers was a whole separate trend. Some urban properties were bought by noblemen who had no intention of settling down in a town. They most likely rented their urban buildings, while using their suburban manors as residences during visits to the town. A particularly eminent example of such edifices is Górka Palace in Poznań, constructed in the early 16th century in its centre by a magnate family and covering an entire city block. Noble home owners evaded the levies imposed by city law, which led them into con- flict with city authorities. The 16th-century nobility gave their properties a whole separate legal status of jurydyki. Part of the reason why the nobility were drawn to towns was that they were the location for trials, political rallies and royal visits. The large scale influx of the nobility was often a strain on towns. As for relations with the church, the nobility had links to the cathedral (which in Poznań stood outside of the city) as well as Dominican monasteries and convents. Their ties with Poznań’s Parish Church (dominated by burghers) were significantly less pronoun- ced. Noblewomen contributed considerably to the establishment of Beguinages.

Translated by Krzysztof Kotkowski

32 Paweł Dembiński

Wojtek Bogaty i jego rodzina Na styku miasta i wsi w późnośredniowiecznym Poznaniu

Wybitny poznański historyk Kazimierz Tymieniecki wskazał już przed laty na istnienie w wielu miastach Wielkopolski późnego średniowiecza spe- cyficznej grupy społecznej: szlachty-mieszczan1. Zainicjowane przez niego badania dotyczyły całej tej kategorii, obejmując zebrane przezeń przykłady osób migrujących z miast na wieś i usiłujących przeniknąć w szeregi szlachty, jak również i tych, którzy rezygnując ze szlacheckiego sposobu życia, szukali szczęścia w mieście, imając się typowo miejskich profesji2. Badania te miały, co zrozumiałe, charakter syntetyczny, bez zagłębiania się w życie poszczególnych rodzin funkcjonujących na pograniczu wsi i miasta. Dlatego interesujące wydaje się bliższe przyjrzenie się jednej z mieszczańsko-szlacheckich familii Poznania schyłku wieków średnich. K. Tymieniecki podał egzempla szlacheckich karier w tym mieście. Były one chyba niełatwe dla szlachty obracającej się w środo- wisku zdominowanym przez korporacje rzemieślniczo-kupieckie najbogat- szego wielkopolskiego mieszczaństwa3. Wśród wymienionych przez uczonego przedstawicieli stanu szlacheckiego, którzy wybili się, wchodząc w szeregi patry- cjatu, znajdziemy wielokrotnego rajcę poznańskiego Stanisława Borzewskiego (z Borzewa, obecnie Borzujewa k. Środy Wlkp.), Jana Pałukę, Mikołaja Zaleskiego (z Zalesia) czy krojownika sukna Jana Lubickiego (z nieistniejącego już dziś Lubicza k. Biedruska), ławnika i wójta poznańskiego4. W tym gronie jest także wielokrotny rajca poznański Wojtek zwany Bogatym (Dives, Reiche)5. Kazimierz Tymieniecki nietrafnie jednak uznał go za mieszczanina, którego syn

1 K. Tymieniecki, Szlachta mieszczanie w Wielkopolsce XV w. (1400–1475), Warszawa 1937, nadbitka z „Miesięcznika Heraldycznego” 1936–1937, nr 15–16. 2 O szlachcie migrującej do miast por. zwłaszcza J. Wiesiołowski, Szlachta w mieście. Przemieszczenia i migracje szlachty między wsią a miastem w Polsce XV wieku, „Studia i Materiały do Dziejów Wielkopolski i Pomorza” 1980, t. 13, z. 1 (27), s. 47–75, szczególnie s. 54–58. 3 Zwraca na to uwagę J. Wiesiołowski, Szlachta w mieście…, s. 63. 4 K. Tymieniecki, Szlachta mieszczanie…, s. 29 (Bożewski!), 31–32; tenże (s. 28–29) nietrafnie uznał za szlachtę także patrycjuszy Jana i Andrzeja Ponieckich; por. Słownik historyczno-geograficzny województwa poznańskiego w średniowieczu, cz. 1, z. 1–3, Wrocław 1982–1986, red. J. Wiśniewski, cz. 1, z. 4 –cz. 4, z. 2, Wrocław–Poznań 1987–2003, red. A. Gąsiorowski, cz. 4, z. 3 – cz. 5, z. 3 Poznań 2005–2016, red. T. Jurek (dalej: SHGPozn.), tu cz. II, s. 622–625 (o Lubickich), cz. III, s. 751. 5 Wojtek był rajcą w latach 1397–1399, 1401–1402, 1403 (?), 1404–1407 – A. Warschauer, Stadtbuch von Posen, Posen 1892 (dalej: SBP), s. 6–8; Kodeks dyplomatyczny Wielkopolski, t. I–IV, wyd. I. Zakrzewski, Poznań 1877–1881, t. V, wyd. F. Piekosiński, Poznań 1908, t. VI–XI, wyd. A. Gąsiorowski i in., Warszawa– Poznań 1982–1999 (dalej: KDW), tu: t. VI, nr 358, t. VII, nr 483 (falsyfikat), 518, 557, 574.

33 Paweł Dembiński zamierzał przeniknąć w szeregi szlachty6. Analiza wzmianek źródłowych doty- czących Wojtka i jego rodziny świadczy o odwrotnej sytuacji i pokazuje, jak funkcjonowali w mieście przedstawiciele stanu szlacheckiego. Pierwsze informacje dotyczące Wojtka pochodzą z końca XIV wieku. W źró- dłach – głównie księgach sądowych szlacheckich i miejskich – określany jest po prostu jako Wojtek mieszczanin poznański, niekiedy z dodatkiem przydomka Bogaty (Dives, Reiche). Nie są niestety znane przekazy dotyczące początków jego działalności. U schyłku XIV wieku był już człowiekiem zamożnym. W jaki spo- sób dorobił się majątku, można się jedynie domyślać. Z pewnością jednym ze środków wzbogacenia było pożyczanie pieniędzy na procent. Lichwa była trak- towana przez Kościół jako poważne wykroczenie, stąd też zezwolenie i monopol na lichwę mieli Żydzi, którzy udzielali pożyczek obciążonych odsetkami docho- dzącymi nawet do ponad 100 proc. rocznie7. Wiadomo jednak, że chęć szybkiego zysku brała górę nad skrupułami moralnymi8. Przepisy dotyczące lichwy starano się obchodzić w rozmaity sposób. Najpopularniejszym było pożyczanie pieniędzy w zamian za zapis czynszu rocznego na nieruchomości (z możliwością wykupu takiego czynszu, czyli na tzw. wyderkaf) lub prawo do czerpania z niej docho- dów (zatem zastaw). Ten rodzaj operacji finansowych był społecznie tolerowany jako godziwy, dając w praktyce zysk w granicach 5–12 proc. rocznie, w zależ- ności od wielkości udzielonej pożyczki i sytuacji, w jakiej znalazł się kredyto- biorca. Jak zobaczymy niżej, Wojtek korzystał z tego sposobu lokowania pienię- dzy. Wydaje się też, że surowe przepisy o lichwie starał się obchodzić w jeszcze inny sposób: pożyczając niewielkie kwoty wielkopolskiej szlachcie. Już pierwszy znany zapis o Wojtku z 1390 roku rodzi pewne sugestie dotyczące uprawianego przezeń procederu. Niejaki Rybojewski (zapewne szlachcic z Rybojedzka pod Stęszewem)9 oświadczył wówczas przed sądem ziemskim, że jest winien Wojtkowi sumę 2 grzywien, którą zobowiązał się oddać w ciągu dwóch tygodni pod karą ciążenia. To, co budzi podejrzenia w tym zapisie, to bardzo szybki termin odda- nia pieniędzy (zazwyczaj dawano dłużnikowi kilka miesięcy lub rok) oraz sankcja w wypadku braku ich zwrotu. Wspomniane ciążenie było bowiem prawem wie- rzyciela do wybrania z dóbr dłużnika ruchomości w celu pokrycia kwoty długu. Była to bardzo uciążliwa kara (stąd chyba nazwa), w praktyce zabierano bowiem w sposób rabunkowy plony rolne, inwentarz i sprzęty domowe10, które następ- nie, jak można przypuszczać, odsprzedawano z zyskiem. Tego typu pożyczki mogły przynosić zysk większy niż ten uzyskany z renty gruntowej. Operacja taka, wobec słabości aparatu administracyjnego państwa, możliwa była chyba jed- nak do przeprowadzenia tylko przy pomocy grupy towarzyszy, którzy wsparliby

6 K. Tymieniecki, Szlachta mieszczanie…, s. 26–27. Inaczej J. Wiesiołowski, Szlachta w mieście…, s. 63. 7 Zob. przyp. nr 56. 8 O lichwiarzach por. J. Le Goff, Sakiewka i życie. Gospodarka i religia w średniowieczu, tłum. H. Zaremska, Gdańsk 1995. 9 Die ältesten grosspolnischen Grodbücher, wyd. J. Lekszycki, t. I–II, Leipzig 1887–1889 (dalej: Lekszycki), tu t. I, nr 881; por. też SHGPozn. IV, s. 235, gdzie uwagi o pochodzeniu Janusza Rybowskiego (identycznego z naszym Rybojewskim?) z Rybowa w dawnym powiecie kcyńskim. 10 J. Bardach, Historia państwa i prawa Polski, t. I, wyd. 2, Warszawa 1964, s. 358, 555–557.

34 Wojtek Bogaty i jego rodzina zbrojnym ramieniem i zabezpieczyli woźnego wyznaczonego przez sąd dla doko- nania ciążenia11. Wydaje się też, że wobec narastających antagonizmów między szlachtą a mieszczaństwem12 mieszkaniec miasta nierozpoznawalny w środowi- sku szlacheckim jako „swój” miał mniejsze szanse na skuteczne egzekwowanie należności w drodze ciążenia niż Wojtek, wywodzący się ze szlachty, posiadający rozległe kontakty oraz zapewne pewien autorytet w tej warstwie13. Nie powinny zatem dziwić liczne sprawy sądowe toczone przez Wojtka ze szlachtą na forum sądu ziemskiego (mającego już wtedy charakter szlachecki). Tylko w 1397 roku Wojtek toczył procesy m.in. z Dobrogostem ze Sławna (k. Czarnkowa), Januszem Wróblewskim (z Wróblewa k. Wronek) i Pietraszem ze Słomowa (k. Rogoźna)14. Przedmiot konfliktu nie jest w tych przypadkach podany, jednak zbierając liczne inne informacje o sporach sądowych Wojtka, można się pokusić o naszkicowa- nie pewnego obrazu. Pierwsza kategoria spraw dotyczyła zatem wspomnianych już procesów o niezbyt znaczne kwoty. I tak dla przykładu w lutym 1400 roku Wojtek procesował się z Mikołajem Wargowskim z Wargowa (20 km na północ od Poznania) o 4,5 grzywny, w sierpniu tegoż roku miał sprawę z Janem Daszewskim (z Daszewic, 12 km na południe od Poznania) o 1 kopę groszy, wreszcie w lutym 1401 roku wygrał proces z wójtami obornickimi (najpewniej szlacheckiego pocho- dzenia) o 3 grzywny, wtedy też Piotrek Czepurski z podpoznańskich Czapur zobo- wiązał się do przekazania Wojtkowi 2 grzywien pod karą ciążenia dóbr15. Wśród innych przeciwników Wojtka widać Przecława z Gułtów (27 km na południowy wschód od Poznania), Klarę Łukowską (z Łukowa, 26 km na północ od Poznania), Święchnę – żonę jednego z właścicieli Rogalina, wywodzącego się z tej samej wsi Miczka Nowinę, Mościca ze Stęszewa, panią Popowską, Małgorzatę z Iwna (22 km na wschód od Poznania), stolnika poznańskiego Mikosza Szczebiota z Sokolnik Wielkich (k. Szamotuł) oraz bliżej niezidentyfikowanego Pietrasza Wronieckiego16. Szlachetni adwersarze Wojtka w sprawach o sumy do kilku grzywien to zatem w większości przedstawiciele rycerskiej middle class, mieszkający wystarczająco blisko, by w ciągu jednego dnia dotrzeć do Poznania i pozałatwiać swoje sprawy – pożyczyć niezbyt wysoką sumę pieniędzy albo kupić towar, najpewniej na kredyt. Druga kategoria spraw dotyczy długów, gdzie wyraźnie określa się, że powstały w wyniku rozliczeń za sprzedane płótno lub sukno. I tak na przy- kład w maju 1403 roku Wojtek toczył proces z Janem Czepurskim (późniejszym

11 Zob. przyp. nr 10. 12 Zob. T. Jurek, Geneza szlachty polskiej [w:] Šlechta, moc a reprezentace ve středovéku, Praha 2007 („Collo- quia mediaevalia Pragensia” 9), s. 121, 127–128. 13 O szacunku, jakim cieszył się Wojtek wśród szlachty, świadczy fakt, że w 1398 r. wymieniony został jako jeden z sędziów polubownych w sprawie o podział majątku w szlacheckiej rodzinie Gowarzewskich (z Gowarzewa k. Swarzędza) – Lekszycki I, nr 2774; por. SHGPozn. I, s. 596. 14 Lekszycki I, nr 2530, 2533, 2542; SHGPozn. IV, s. 527, 536. Miejscowości i ich położenie identyfikuję tu i niżej na podstawie SHGPozn. oraz Kartoteki Pracowni Słownika Historyczno-Geograficznego Wielko- polski w Średniowieczu Instytutu Historii PAN w Poznaniu. 15 Księga ziemska poznańska, wyd. K. Kaczmarczyk i K. Rzyski, Poznań 1960 (dalej: KP), nr 122, 262, 525, 529; por. SHGPozn. I, s. 282, 331, III, s. 379, V, s. 503–504. 16 KP nr 528, 791, 792, 813, 904, 1639, 1659, 2097, 2543, 2804; SHGPozn. II, s. 8, III, s. 63, 803–804, IV, s. 94, 591, 665.

35 Paweł Dembiński wicepodkomorzym) o 1,5 grzywny długu za sukno17. Natomiast w latach 1404– 1405 procesował się z Wyszotą z Łęgu (k. Śremu) o 6, a następnie o 7 grzywien szerokich groszy za płótno18. Stosunkowo niewielkie sumy wskazują, że chodziło o zakupy na własny użytek dłużników. Zdarzały się jednak transakcje na dużo większą skalę. Interesujący jest przykład Mikołaja, dziedzica w Pniewach, który w 1401 roku przegrał z Wojtkiem proces o 17 oraz 11 grzywien za sukno19. Być może Pniewski kupił sukno, by je odsprzedać z zyskiem. Jeszcze bardziej wymowny jest tu przykład procesów Wojtka z Sędziwojem Psarskim i jego żoną Walpurgą o 46 grzywien za sukno i inne należności z tytułu długów20. Warto odnotować, że wśród kontrahentów Wojtka znajdowała się także można szlachta – starosta gene- ralny Tomek z Węgleszyna (1400)21, wojewoda kaliski Sędziwój z Szubina i jego żona22 albo Dobrogost Świdwa z Szamotuł (1405). Z tenoru przysięgi złożonej przez Wojtka w ostatnim z tych procesów wnosić zresztą można, że transakcje handlowe z Szamotulskimi zawierał już jego ojciec23. Przedstawione tu przykłady działalności handlowej Wojtka dotyczyły szlachty, jest jednak oczywiste, że mieszkając w mieście, większość interesów prowadził z mieszkańcami Poznania i jego przedmieść. Były to najpewniej, tak jak w wypadku szlachty, sprzedaż sukna i kredyt udzielany na zakup tego towaru (a zapewne i innych) oraz pożyczki. Tych ostatnich Wojtek udzielał, jak można przypuszczać, wykupując czynsze na nieruchomościach, zarówno w obrębie mia- sta w murach, jak i na terenie jego przedmieść. Można też sądzić, że uczestniczył w handlu dalekosiężnym, co dowodnie czynił jego syn i następca w interesach, także Wojtek24. Wojtek Starszy łączył zatem działalność czysto handlową z usługami finanso- wymi. Może najlepszym przykładem tego typu aktywności jest sprawa z 1406 roku dotycząca procesu z Maciejem plebanem w Gołańczy (w dawnym powiecie kcyń- skim). Z zapisów dotyczących tego procesu wynika, że Wojtek odkupił od ple- bana należne mu daniny (dziesięciny) i uzyskał prawo do ich poboru25. Ten rodzaj działalności także mógł przynosić znaczne dochody, zwłaszcza gdy duchowny

17 KP nr 1354; SHGPozn. I, s. 282. 18 KP nr 2066, 2243; o Wyszocie por. SHGPozn. III, s. 22. W 1403 r. Wojtek toczył proces z podstolim kaliskim Przybkiem ze Skokowa (i Grabowa) o 7 grzywien długu za sukno (KP nr 1243) oraz z panią Mal- czewską (z Malczewa k. Wrześni) o 3 grzywny bez 6 gr z tytułu długu za sukno (KP nr 1244). 19 KP nr 96, 527. 20 KP nr 987 (46 grzywien za sukno), 1002 (38 grzywien), 1065 (46 grzywien); SHGPozn. III, s. 903. 21 Zapis trudno interpretować. Dotyczy on procesu z Wygłoszem i Piotrem Wronczyńskimi o niewielką zresztą kwotę 2 kóp groszy oraz o sukno pana starosty generalnego Wielkopolski (KP nr 73). Sugeruje to, że Wojtek sam być może także kupował sukno od możnej szlachty. 22 Wojtek toczył z nimi proces o 20 grzywien szerokich groszy (KP nr 2229, 2234). 23 Proces dotyczył długu 12,5 grzywien za sukno (KP nr 2149, 2259; Wielkopolskie roty sądowe XIV– XV wieku, wyd. H. Kowalewicz, W. Kuraszkiewicz, t. I, Poznań–Wrocław 1959, nr 767; SHGPozn. IV, s. 787). Zapis o procesie z pewnością nie dotyczy syna Wojtka, zresztą także Wojtka zwanego Bogatym (tu nazywać go będę Wojtkiem Młodszym), który zaczął samodzielnie występować dopiero od 1413 r., a częściej od 1417 r. (zob. niżej). 24 Pobyt Wojtka Młodszego na jarmarku w Rzeszowie poświadczony jest w 1438 r. (SBP, s. 326–327, nr 26). 25 Archiwum Archidiecezjalne w Poznaniu (dalej: AAP), sygn. AC 2, k. 25v, 29v, 31v, 57v.

36 Wojtek Bogaty i jego rodzina posiadający liczne prebendy kościelne nie był w stanie samodzielnie doglądać swoich spraw związanych z uposażeniem tychże prebend, a potrzebował szybko gotówki. Wtedy często odsprzedawał dochody za cenę niższą, niż wynosiła ich realna wartość. Źródła dotyczące Wojtka świadczą o jego dużej rzutkości i ruchliwości, pro- wadzących w efekcie do chyba znacznego bogactwa. Wojtek nieprzypadkowo uzy- skał swój przydomek. Wiadomo bowiem, że dysponował pieniędzmi umożliwiają- cymi mu udzielanie pożyczek pod zastaw folwarków czy całych wsi. Ze wzmianki z 1396 roku wynika, że już wtedy Wojtek wszedł jako zastawnik w czasowe posia- danie wsi Siekierki Wielkie (k. Kostrzyna)26. Zastawu tego nie utrzymał. Przed 1398 rokiem Wojtek nabył podpoznańskie Krzesiny. Wsi tej szybko się jednak pozbył (ok. 1403)27. Natomiast w roku 1400 wojewoda poznański Sędziwój Świdwa z Szamotuł przejął sprawę sądową Wojtka z Wacławem (Warcisławem), synem Jana Gołaskiego, o dużą kwotę 200 grzywien za wieś Gołaszyn koło Obornik28. Transakcja związana z Gołaszynem nie jest do końca jasna, nie wiadomo, czy była to zakończona niepowodzeniem próba wejścia w posiadanie wsi. W każdym razie Wojtek uznał, że korzystniejsze będzie nabywanie dóbr ziemskich w bezpo- średnim sąsiedztwie miasta, stanowiącym dobry rynek zbytu produktów rolnych. Grunty w podmiejskiej wsi stanowiły też chyba znakomite zaplecze w wypadku handlu bydłem (i to zarówno tranzytowego, jak i lokalnego). Z kolei w 1403 roku Wojtek poświadczony został jako sołtys w podpoznańskiej wsi Winiary29. Sołectwo nabył najpewniej od miasta, i to chyba za sporą kwotę, skoro kilka lat wcześniej wojewoda kaliski Sędziwój z Szubina sprzedał Poznaniowi owe dobra za 340 grzy- wien30. W 1403 roku Wojtek kupił też od mieszczanina poznańskiego Mikołaja Kietlicza folwark położony koło miejskiej szubienicy31. Chodzi tu o posiadłość znajdującą się na terenie podmiejskiej wsi Wierzbica, folwark ten w późniejszych latach znany był jako Wilda, a z czasem dał nazwę dzielnicy Poznania32. Rok póź- niej Wojtek przystąpił do powiększenia majątku w Winiarach. Transakcja zawarta ze szlachetnym Adamem Kowalskim, który sprzedał Wojtkowi znajdujący się tam folwark i ogród za Wzgórzem Świętego Wojciecha, zakończyła się kilkuletnimi procesami, bo grunty obciążone były czynszami dla osób prywatnych i instytucji, a Adam początkowo nie chciał wykupić tych zapisów33. Przy względnej obfitości przekazów źródłowych dotyczących Wojtka, nie wia- domo jednak, gdzie mieszkał w Poznaniu, a że miał tu dom, to rzecz nieulegająca

26 Lekszycki I, nr 2215; SHGPozn. IV, s. 376. 27 KDW III, nr 1396, VII, nr 488; por. SHGPozn. II, s. 479. 28 KP nr 39; SHGPozn. IV, s. 786. 29 KDW VII, nr 488. 30 KDW IV, nr 2072. 31 SBP, s. 49. 32 SHGPozn. V, s. 609. 33 Procesy te ciągnęły się do stycznia 1407 r. (SBP, s. 53, nr 65, s. 54, nr 66, 67; KP nr 2230, 2240, 2505, 2534, 2541, 2611, 2652, 2759; SHGPozn. IV, s. 813; AAP, sygn. AC 2, k. 54v – tu proces z przeoryszą poznań- skich dominikanek o czynsz z ogrodu w Winiarach, sprzedanego Wojtkowi przez Adama. Adam Kowalski pochodził z wsi Kowalskie w dawnym powiecie pyzdrskim.

37 Paweł Dembiński wątpliwości. Była to może nieruchomość przy rynku, należąca w 1426 roku do jego syna Wojtka Młodszego34. Innym wyznacznikiem prestiżu i społecznego sta- tusu Wojtka było ufundowanie przezeń altarii w farze miejskiej. Jest to fakt w pew- nym sensie zaskakujący, zważywszy, że poznański kościół parafialny był świątynią par excellence mieszczańską, a Wojtek bez wątpienia pochodził z rodziny szla- checkiej (o czym niżej). W farze realizował swe praktyki religijne miejski patry- cjat i pospólstwo, co wynikało nie tylko z przymusu parafialnego. W kościele św. Marii Magdaleny najbogatsze rodziny mieszczańskie miały własne rodzinne fundacje altaryjne i własne miejsca pochówku w powstających tu kaplicach, tu znajdowały się też kaplice i altarie cechowe. Szlachta odwiedzająca miasto modliła się w kościele Ojców Dominikanów, natomiast miejscem szlacheckich fundacji w mieście była głównie katedra (gdzie swoje fundacje mieli skądinąd także miesz- czanie)35. Dokument erekcyjny altarii pw. Najświętszej Maryi Panny, Wszystkich Świętych, świętych Mikołaja, Jerzego, Wojciecha i Doroty wystawił 25 kwietnia 1398 roku biskup poznański Mikołaj Kurowski36. Wojtek wraz ze swoją żoną Nelą oraz synami Piotrem i Mikołajem obciążyli swe dobra w Krzesinach znaczną sumą 10 grzywien rocznego czynszu (płatnego w dniu św. Marcina) na utrzymanie altary- sty. Kapłan ten miał odprawić w każdym tygodniu roku wyznaczone msze święte – o Najświętszej Maryi Pannie z kolektą (modlitwą) za grzeszników, o św. Mikołaju z kolektą św. Doroty oraz trzecią mszę o św. Jerzym i Wojciechu za dusze zmarłych (rodziców Wojtka i Neli?). Dokument wspomina, że sam ołtarz położony był, idąc od głównego wejścia, po prawej stronie kościoła przy ścianie, a zatem po południo- wej stronie gmachu. Akt biskupi pomija milczeniem kwestie związane z pokryciem kosztów budowy samego ołtarza (a także jego retabulum), nabycia paramentów – kielicha, pateny, ampułek, obrusów na mensę ołtarzową, antepediów i szat litur- gicznych. Były one z pewnością bardzo znaczne i mogły (w zależności od jakości wykonania oraz użytego materiału) sięgać kwoty kilkudziesięciu grzywien srebra. Niewątpliwie fundacja taka dawała szansę na zupełnie indywidualne realizowanie praktyk religijnych we „własnej przestrzeni” publicznie dostępnego kościoła para- fialnego. Być może dla Wojtka była także swego rodzaju próbą zadośćuczynienia za winy popełnione w życiu. Jednocześnie była wyrazem pewnego rodzaju nobi- litacji, podkreślenia własnego statusu materialnego, w praktyce niejednokrotnie sposobem na zapewnienie utrzymania krewnym, którzy zdecydowaliby się na przyjęcie święceń kapłańskich. Zazwyczaj bowiem fundator zachowywał prawo do prezentowania biskupowi kandydata na ufundowane beneficjum. Tak też było w wypadku Wojtka i Neli, którym ordynariusz pozwolił prezentować kandydatów, choć prawo to ograniczył do trzech pokoleń (zatem do Wojtka, jego dzieci i wnu- ków). Pierwszym altarystą został kapłan Jan ze Szczerkowa.

34 KDW V, nr 447 (regest); pełen tekst: A. Kozak, Dokumenty biskupa poznańskiego Andrzeja Łaskarza. Katalog, Poznań 2015, s. 51 i nn. (mps pracy magisterskiej obronionej na Wydziale Historycznym UAM). 35 J. Wiesiołowski, Kultura i społeczeństwo w późnym średniowieczu [w:] Dzieje Poznania, t. I, Warszawa– Poznań 1988, s. 314–320, 325, 330–331; I. Skierska, Obowiązek mszalny w średniowiecznej Polsce, Warszawa 2003, s. 69–80, 146, 243–244. 36 KDW III, nr 1986.

38 Wojtek Bogaty i jego rodzina

Pora w tym miejscu na wyjaśnienie powiązań rodzinnych Wojtka, który zmarł między lipcem a październikiem 1408 roku37. Z przytoczonego dokumentu fundacyjnego wynika, że żoną Wojtka była nieznana bliżej Nela, a synami Piotr i Mikołaj. Wiemy jednak, że Wojtek miał jeszcze jednego syna, swego imiennika, który pojawia się w źródłach późno, bo dopiero w 1413 roku. Jest zatem prawdo- podobne, że Wojtek Młodszy w momencie gdy ojciec fundował altarię, był jeszcze małym dzieckiem, wobec czego został pominięty w dokumencie biskupim. Dość dobrze udokumentowane życie Wojtka Młodszego wnosi interesujące informa- cje także o jego rodzicach. Otóż wiadomo, że Wojtek Młodszy posiadał prawo patronatu do jeszcze innej fundacji altaryjnej w kościele św. Marii Magdaleny w Poznaniu. Chodziło tu o altarię pod wezwaniem św. Michała Archanioła fundo- waną w 1399 roku przez poznańskiego wójta Piotra Cieszymira jako wykonawcę testamentu swego brata Hanka38. Wnosić stąd można, że Nela (matka Wojtka Młodszego) wywodziła się z rodziny poznańskich patrycjuszy Cieszymirów39. Z trzech wzmiankowanych wyżej synów Wojtka Starszego niewiele wiadomo o Mikołaju. Znany jest on z jednej tylko wzmianki z 1403 roku40. Również Piotr pozostaje postacią dość enigmatyczną, a dotyczących go przekazów źródłowych jest niewiele. Żył najpewniej do roku 141941. Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy pro- wadził spokojne życie, czy też był chorowity i przez to niezdolny do objęcia schedy po ojcu. Wydaje się bowiem, że całość spraw związanych z ojcowskimi interesami przeszła w ręce Wojtka Młodszego, podobnie jak ojciec bardzo aktywnego, prowa- dzącego intensywną działalność gospodarczą i finansową. Z notatki w poznańskich księgach ławniczych sporządzonej wiele lat po śmierci Piotra wynika jednak, że za życia był on sołtysem w Winiarach42. Objął zatem część majątku ziemskiego (oraz

37 Jeszcze w lipcu 1408 r. Wojtek toczył w konsystorzu poznańskim proces z Wojciechem, plebanem w Dąbrowie – zapewne chodzi o Dąbrówkę Kościelną (AAP, sygn. AC 2, k. 107), zaś 20 X 1408 r. wspo- mniany został już jako zmarły (SBP, s. 65, nr 109). 38 KDW III, nr 2003. 39 Nie należy przypuszczać, by Wojtek Młodszy był synem pochodzącym z ewentualnego kolejnego mał- żeństwa Wojtka Starszego, zawartego po 1398 r. W 1413 r. Wojtek Młodszy zawarł dość poważną transakcję handlową, kupując od Folkera Stowe folwark w Winiarach (KDW VII, nr 705). Zakładając, że urodził się w 1400 r., musiałby mieć 13 lat, co wydaje się niemożliwe (bo transakcję zawarliby jego opiekunowie). Raczej też nie należy brać pod uwagę możliwości, że Wojtek Młodszy nabył prawa patrona w stosunku do altarii Cieszymi- rów poprzez swe małżeństwa, kolejno z Małgorzatą (1433–1438) pochodzącą najpewniej z Głębockich, a następ- nie Dorotą ze Zborowskich (1441) i wreszcie nieznaną bliżej Jadwigą (1442). O małżeństwach tych zob. niżej. 40 KDW VII, nr 488. Jest to dokument biskupa poznańskiego Wojciecha Jastrzębca, publikujący postano- wienie jego poprzednika Mikołaja Kurowskiego dotyczące erekcji altarii fundowanej przez Wojtka, jego żonę i synów (stąd wystąpienie Mikołaja) i zezwalający na przeniesienie uposażenia altarii ze wsi Krzesiny na inne dobra, m.in. sołectwo winiarskie. 41 KDW V, nr 308, VIII, nr 865; SHGPozn. V (hasło Winiary – w druku). 42 W czerwcu (między 19 a 26 VI) 1444 r. Piotr, syn tego Piotra, zapisał dzieciom zmarłego sołtysa w Winia- rach czynsz 10 grzywien od sumy 100 grzywien na swoim sołectwie w Winiarach. Zmarłym sołtysem był niewątpliwie Piotr, syn Wojtka Bogatego Starszego (Ekscerpty i regesty z ksiąg rezygnacji miasta Poznania, oprac. J. Wiesiołowski przy współpracy K. Rodowskiej-Wiesiołowskiej, Biblioteka PTPN w Poznaniu, rkps 1545 [dalej: MPń], tu: I 292, k. 42v–43). Kilka tygodni później (10 VII) ponowiono ten zapis, przy czym wyraźnie wspomniano, że dziećmi tymi były Frona i Katarzyna (MPń I 292, k. 46). Co ciekawe, w pierwszej z cytowanych zapisek jako opiekun dzieci zmarłego sołtysa wystąpił mieszczanin poznański Jan Fafko. Jeśli przyjąć, że opiekunem winien być krewny, to matka Frony i Katarzyny mogła pochodzić z rodziny Fafków,

39 Paweł Dembiński zapewne część innych nieruchomości położonych w mieście) i prawdopodobnie poprzestał na ziemiańskim życiu. 28 kwietnia 1419 roku Wojtek Młodszy zobowią- zał się do wypłacenia Małgorzacie ze Strosbergów sumy 50 grzywien z tytułu wiana (morgengabe) za swego niewymienionego z imienia bratanka43. Z zapiski z 1429 roku wynika, że bratankiem tym był nieletni jeszcze syn zmarłego Piotra. W jego imieniu (jako opiekunowie) Wojtek Młodszy i Mikołaj Strosberg senior wydzierżawili Wojciechowi Kuli młyn na Warcie za 13 grzywien na dwa lata44. Imię tego bratanka zdradza przekaz z 1431 roku; wspomniano wtedy, że Piotr sołtys w Winiarach sprzedał Janowi Zetowi łąkę, a mieszczaninowi Przecławowi połowę kramu sukiennego w Poznaniu45. Znamienne jednak, że w obu wypadkach jako pełnomocnik Piotra wystąpił jego stryj Wojtek Młodszy. Sugeruje to, że Piotr, choć był sołtysem winiarskim, wciąż pozostawał nieletni. Opieka stryja nie ustała jeszcze w 1432 roku, kiedy Wojtek Młodszy wystąpił jako sołtys winiarski w oto- czeniu tamtejszych ławników46. Młodszy Piotr, zwany też Scholtis (czyli Sołtys) lub Pióro, objął samodzielne rządy w swej części majątku ok. 1439 roku, kiedy sprzedał Mikołajowi juniorowi Strosbergowi 2 grzywny czynszu na sołectwie za 20 grzywien, a rok później zaczął też występować samodzielnie na posiedzeniach sądu w Winiarach jako sołtys47. W 1444 roku spłacił swe siostry Fronę i Katarzynę, zapisując im (łącznie?) znaczną sumę 10 grzywien czynszu na swym sołectwie48. Po swym dziadku odziedziczył zamiłowanie do ryzyka, o ile jednak u Wojtka Starszego przejawiało się ono w prowadzeniu kupieckich operacji handlowych, o tyle u Piotra Młodszego zamiłowaniem do hazardu. W 1448 roku Piotr zobowią- zał się przed radą miejską, że nie będzie grać w kości na pieniądze, a jeśli zostanie mu to udowodnione, to za każdym razem zapłaci 10 grzywien miastu49. Grzech ten chyba mu wybaczono, skoro zaczął sprawować w mieście funkcje urzędowe – w 1451 roku został ławnikiem, ale rok później już nie żył, pozostawiając wdowę Barbarę (z poznańskich patrycjuszy Koperszmidów) i córkę Łucję50. a młodszy Piotr był bratem przyrodnim tych sióstr, bo matką jego była niewątpliwie Małgorzata Strosber- gówna (zob. przyp. nr 43), albo też, że po śmierci starszego Piotra Małgorzata Strosbergówna wyszła za mąż za Fafkę. Ta druga możliwość wydaje się jednak mniej prawdopodobna, bo w takim wypadku Frona i Katarzyna znalazłyby opiekuna w rozrodzonej rodzinie Strosbergów. M.J. Mika, Studia nad patrycjatem poznańskim w wiekach średnich, wyd. 2, Poznań 2006, s. 53 (przyp. 155), podaje omyłkowo, że Małgorzata Strosbergówna była „poślubiona jednemu z Wojtków Bogaczy”. 43 SBP s. 108–109 nr 298. Chodziło tu o wypłatę Małgorzacie posagu po śmierci jej męża Piotra, do czego był zobowiązany formalnie jej nieletni syn. Zobowiązanie to przejął jego opiekun, czyli Wojtek Młodszy. 44 SBP, s. 178–179, nr 502. 45 SBP, s. 255, nr 220, s. 254, nr 210. 46 SBP, s. 269, nr 329. 47 MPń I 291, 83v; KDW X, nr 1517. 48 Por. przyp. nr 42. 49 Akta radzieckie poznańskie, t. I–III, wyd. K. Kaczmarczyk, Poznań 1925–1948 (dalej: AR), tu t. I, nr 404. 50 AR I, nr 471; MPń I 294, k. 31. O tym, że Łucja była jego córką, zob. przyp. nr 70. Dziedziczyła część sołectwa winiarskiego. Barbara po śmierci Piotra poślubiła szlachcica i zarazem mieszczanina poznańskiego Hektora, z którym gospodarowała w Winiarach. Natomiast mężem jej córki Łucji został Jakub Sternberg zwany po zmarłym teściu Pióro. Losy tej rodziny przedstawia J. Wiesiołowski, Rodzina Benedykta Stern- berga z Poznania, „Roczniki Historyczne” 1991, t. 57, s. 117–146, zwłaszcza 128 i nn.

40 Wojtek Bogaty i jego rodzina

Skłonność do ryzyka po ojcu odziedziczył także Wojtek Młodszy. I on był niezwykle aktywny zawodowo. Jego kontrahentami była szlachta, której naj- pewniej, tak jak Wojtek Starszy, pożyczał pieniądze i sprzedawał towary na kredyt51, a także mieszczanie i mieszkańcy podpoznańskich przedmieść i wsi, u których kupował czynsze52. Zdaje się przy tym, że i on nie stronił od lichwy53. Wspomniałem już, że brał udział w dalekosiężnym handlu kupców poznań- skich54. W wypadku Wojtka Młodszego ryzyko jego działalności ujawnia się w szeregu zapisów dotyczących pobierania przezeń kredytu u mieszczan, szlachty i Żydów oraz poręczania spłaty takich pożyczek55. Wyjaśniałem już wyżej, że żydowski kredyt był bardzo drogi, zatem korzystanie z niego gro- ziło poważnymi kłopotami, jeśli transakcja handlowa nie powiodła się i nie przyniosła zysku wystarczającego na spłacenie zaciągniętych zobowiązań56. Podobnie było z poręczaniem długów zaciągniętych u Żydów, co nieostrożnego

51 Przewodnikiem w rozpoznaniu działalności handlowej Wojtka Młodszego wśród szlachty były dla mnie materiały po prof. K. Tymienieckim, przechowane w Archiwum PAN w Poznaniu (sygn. P III 40), a kon- kretnie znajdująca się pod nr. 409 karteczka z wykazem sygnatur archiwalnych odnoszących się do Wojtka. Dotyczą one procesów o rozmaite należności, tak egzekwowane przez Wojtka, jak i wobec niego. Mamy tu zatem np. procesy ze szlachetnym Andrzejem Krupką ze Skórzewa i Niczkiem Gądkowskim o ich długi z tytułu poręczenia; w ich wyniku Wojtek otrzymał w 1419 r. wiązanie w 2 łany w Skórzewie (Archiwum Państwowe w Poznaniu [dalej: APP], Poznań, z. 5, k. 132v, 137). W 1421 r. Wojtek toczył proces z Janem Goliaszem z Międzychodu, który winien mu był 10 grzywien (APP, Poznań, z. 6, k. 126v). W 1443 r. toczył proces ze Stanisławem Glińskim o 12 grzywien za pieprz i sukno oraz 20 grzywien strawnego (SHGPozn. III, s. 193). 52 Np. w 1419 r. mieszczanin poznański Opecz oświadczył, że winien jest Wojtkowi 4,5 grzywny (SBP, s. 110, nr 303), natomiast w 1420 r. inny mieszczanin, Mikołaj Janchin, oznajmił, że winien jest Wojtkowi 20 grzywien szerokich groszy, które zobowiązał się oddać do dnia Oczyszczenia NMP [2 II] wraz z 2 grzyw- nami obiegowej monety [z tytułu odsetek] (SBP, s. 116, nr 336). Por. też przyp. nr 59. 53 Wymowna jest tu zapiska z 28 VI 1436 r., kiedy to Wojtek Bogaty zeznał, że zastawił u Żydów pewne rze- czy, które szlachetny Włodek, sługa zmarłego starosty generalnego Wielkopolski Andrzeja Ciołka z Żele- chowa, dał mu na przechowanie; Wojtek zobowiązał się oddać mu je do dnia św. Michała [29 IX], nie brać lichwy [podkr. – P.D.] oraz pokryć ewentualne szkody (AR I, nr 79). Wojtek nie składałby takich zobowią- zań, gdyby w swej działalności nie parał się lichwą. 54 Zob. przyp. nr 24. 55 Analiza zapisów prowadzi do wniosku, że mniej więcej od 1425 r. Wojtek zaczął stopniowo wyprzeda- wać posiadane nieruchomości i zaciągać kredyty. Np. w 1425 r. sprzedał dom (jeden z kilku posiadanych) w Poznaniu (SBP, s. 147–148), a prawdopodobnie także młyn w Swarzędzu, skoro zobowiązał się do spłaty dokonanych na nim zapisów (SBP, s. 153, nr 443–444; SHGPozn. IV, s. 752); w 1428 r. zobowiązał się do oddania mieszczaninowi poznańskiemu Piotrowi Aue 50 grzywien i 15 skojców (SBP, s. 169, nr 482), a w 1432 r. sprzedał kram sukienny w Poznaniu (SBP, s. 273, nr 363). Wiadomo też, że przed 1434 r. poży- czał od kasztelana śremskiego Wojciecha z Pakości 50 grzywien (AR I, nr 138), a w 1443 r. od Jana Pniew- skiego 43 floreny (AR I, nr 175). 56 Np. 27 X 1419 r. Wojtek Młodszy zobowiązał się do oddania poznańskiemu Żydowi Manlinowi dużej sumy 50 grzywien szerokich groszy praskich [2400 groszy] do dnia św. Marcina [11 XI], a jeśli nie oddałby w terminie, to miał płacić z tytułu odsetek 1 grosz tygodniowo od każdej grzywny [a więc w skali roku 2600 groszy]; dług ten poręczył mieszczanin Jan Kliza (SBP, s. 112, nr 317–318). Obie zapiski zostały przekreś- lone, a więc dług został spłacony, trudno jednak określić, czy w terminie. Z kolei 24 I 1431 r. Wojtek Młod- szy zobowiązał się do zapłacenia Żydowi Pesakowi i jego żonie Jochnie 13 grzywien do święta Zesłania Ducha Świętego [20 V] (SBP, s. 194, nr 538, s. 199–200, nr 554 [gdzie kolejne zobowiązanie z 8 VI 1431 r. do płacenia lichwy od tej pożyczki], s. 205, nr 572). Por. AR I, nr 91, 120.

41 Paweł Dembiński poręczyciela mogło doprowadzić do bankructwa57. Przypuszczam, że to właśnie nadmierna skłonność do ryzyka, szukanie kolejnych okazji do zarobienia pie- niędzy, była najpewniej główną przyczyną ostatecznego niepowodzenia Wojtka Młodszego w interesach. W 1443 roku miał on sprawę przed sądem Rady Miejskiej o uznanie wydanego przez siebie zobowiązania do zapłaty 9 grzywien rocznego czynszu mieszczaninowi poznańskiemu Janowi Czeuchnerowi, który kupił ten- czynsz za znaczną sumę 120 grzywien. Wojtek zaprzeczał prawdziwości wystawio- nego dokumentu i twierdził, że faktyczne zobowiązanie opiewało na niższą kwotę. Ostatecznie przywołani świadkowie zeznali, że dokument nie został sfałszowany58. Tym samym Wojtek Młodszy, potrzebujący zapewne wcześniej gotówki na kolejną transakcję, postawiony został przed niewygodną koniecznością spłaty tego zobo- wiązania, na co najpewniej nie miał środków z nieudanej operacji. Zobowiązanie wobec Jana Czeuchnera zostało prawdopodobnie pokryte z innych „aktywów”. Nader interesująca jest w tym kontekście sprawa altarii św. Michała Archanioła w poznańskiej farze. Jak wspomniałem wyżej, Wojtek (najpewniej po swej matce) odziedziczył uprawnienia patrona związane z tą prebendą. 19 kwietnia 1444 roku w poznańskim konsystorzu (sądzie kościelnym) Wojtek Młodszy, pozwany przez altarystę Mikołaja Wedelskiego, oświadczył, że zbył pewne czynsze nale- żące do uposażenia tej altarii, następnie zaś przekazał na rzecz altarysty posia- dane przez siebie czynsze płacone przez zagrodników i kmieci z podpoznańskich wsi Kokundorf, Gaj, Jeżyce i Winiary oraz przedmieść Glinki, Półwsie i Piaski. Przekazał też miecznikowi poznańskiemu Janowi Wedelskiemu (bratu altarysty) prawo patronatu altarii59. Wojtek rozdysponował zatem uposażenie rodzinnej fun- dacji, którego użył jako części składowej swego majątku, najpewniej po to, by spła- cić Czeuchnera60. Warto przy tym zwrócić uwagę, że podobne traktowanie mienia własnej fundacji widać u średniowiecznej szlachty osiadłej na wsi61. Nie wiemy, na ile przypadek Wojtka był wyjątkowy na tle poznańskich realiów.

57 W 1419 r. Wojtek Młodszy pozwany został przez poznańskiego Żyda Manlina o poręczenie za pana Żydowskiego (chodzi tu najpewniej o Mikołaja Żydowskiego, burgrabiego poznańskiego, następnie kaszte- lana santockiego, właściciela wsi Żydowo niedaleko Obornik). Natomiast w 1424 r. Wojtek Młodszy wraz z mieszczaninem poznańskim Folkerem Stowe poręczał zobowiązania Stanisława Borzewskiego wobec krakowskich Żydów Kawiana i Michała (APP, Poznań, z. 5, k. 139; SBP, s. 138–139, nr 404). 58 AR I, nr 262. Sprawa ta jest o tyle interesująca, że sugeruje, iż pożyczki pieniędzy w zamian za czynsz mogły być udzielane w rzeczywistości na kwotę niższą niż ta, o której mówiło zobowiązanie dłużnika, co byłoby ukrytą formą lichwy. 59 Acta capitulorum nec non iudiciorum ecclesiasticorum selecta, wyd. B. Ulanowski, t. II, Kraków 1902, nr 1189; KDW V, nr 708; zobowiązanie to uzupełnione zostało następnie przez szereg zapisów przed sądem poznańskiej rady i ławy (KDW V, nr 730; MPń I 292, k. 46). O pokrewieństwie Mikołaja i Jana Wedelskich por. AAP, sygn. AE I, k. 141. 60 Sprawa rozliczeń z rodziną Czeuchnerów ciągnęła się do 1447 r., kiedy to Wojtek zobowiązał się do zapła- cenia dzieciom Jana Czeuchnera 75 grzywien albo oddania im 5 łanów folwarku w Winiarach z łąkami (AR I, nr 340). 61 Szeroko o tym J. Wroniszewski, Szlachta ziemi sandomierskiej. Zagadnienia społeczne i gospodarcze, Poznań–Wrocław 2001, s. 148–156. Sobór trydencki przewidywał karę ekskomuniki za przejmowanie uposażenia przez kolatora oraz sprzedaż prawa patronatu (B. Szady, Prawo patronatu w Rzeczypospolitej w czasach nowożytnych. Podstawy i struktura, Lublin 2003, s. 18), co miało niewątpliwie związek z licznymi przypadkami zawłaszczania mienia beneficjalnego w dobie reformacji.

42 Wojtek Bogaty i jego rodzina

Sprawa altarii interesująca jest jeszcze z innego powodu. Mamy tu próbę wej- ścia szlachty na teren zdominowanego przez mieszczan poznańskiego kościoła farnego. Wprawdzie (jak już podkreślałem) sam Wojtek i jego ojciec wywodzili się ze szlachty, ale żyli w mieście i prowadzili tu interesy. Natomiast Jan Wedelski (Wedel) pochodził z niemieckiej rodziny szlacheckiej z okolic Wałcza na pogra- niczu Nowej Marchii62. Pochodzenie to było zapewne okolicznością sprzyjającą wejściu do grona głównie niemieckojęzycznych kolatorów beneficjów farnych. Jak wynika z późniejszych zapisów, prawo patronatu altarii św. Michała kupił on „za pewną sumę pieniędzy” od Wojtka Młodszego, który zresztą nie przekazał mu wszystkich dokumentów związanych z tym beneficjum. Gdyby Jan Wedelski znał te dokumenty, zapewne byłby ostrożniejszy i nie naraziłby się na późniejsze nie- przyjemności. Okazało się bowiem, że po śmierci swego brata Mikołaja (1446) nie mógł skutecznie prezentować na tę prebendę własnego kandydata – odmówiono mu tego prawa63. Dokument erekcyjny z 1399 roku przewidywał, że prawo patro- natu rodziny fundatora ograniczone zostanie do wskazania czterech kolejnych altarystów64, i najpewniej wygasało z chwilą śmierci Mikołaja Wedelskiego. Niepowodzenie finansowe Wojtka Młodszego z lat 1443–1444 wyraźnie ogra- niczyło jego działalność. Występował odtąd głównie jako opiekun (tutor) stron zatwierdzających swe transakcje przed poznańskim sądem ławniczym65. Zachował zapewne część majątku, pozwalającą na spokojne życie, raczej wyzbywając się tego, co zostało, niż gromadząc nowe dobra66. Nie pozbył się jednak praw patrona do ojcowskiej fundacji w kościele parafialnym, która przed 1442 rokiem została udotowana i przebudowana w osobną kaplicę67. W roku 1450 razem z Piotrem Młodszym (jako kolatorzy), wraz z altarystą (to znamienny szczegół transakcji) Janem Twardowskim, zbyli należącą do uposażenia tej prebendy działkę na pod- miejskich Piaskach68. Losy rodzinnej fundacji Bogatych są zresztą ważne z innego powodu. Pozwalają mianowicie po raz kolejny uściślić związki rodzinne Wojtka. Wiadomo bowiem, że

62 O Janie, staroście drahimskim i wałeckim, zob. A. Gąsiorowski, Starostowie wielkopolskich miast królews- kich w dobie jagiellońskiej, Warszawa–Poznań 1981, s. 39, 67, a ostatnio E. Rymar, Historia polityczna i społeczna Nowej Marchii w średniowieczu (do roku 1535), Gorzów Wielkopolski 2015, s. 727, 729. 63 AAP, sygn. AE I, k. 138, 141, 145 – tu wzmianka, że prezentowany przez Jana Wedelskiego kandydat – Marcin ze Słupcy rezygnuje z ubiegania się o altarię. 64 Poza wymienionym w dokumencie erekcyjnym Jerzym, plebanem w Skórzewie (KDW III, nr 2003). 65 MPń I 293, k. 71v, 80v, 93, 100v, 106v, 115; MPń I 294, k. 12, 25v, 28, 42, 81av, 83, 99v, 101, 102v, 104, 105, 114, 119, 125, 134v, 138v, 140v; AR I, nr 735, 756. 66 W 1445 r. sprzedał Kunegundzie, żonie Mikołaja Fettera, wszystkie ogrody posiadane za Bramą Wroniecką (MPń I 292, k. 72v), w 1446 r. dzieciom mistrza Mikołaja Strosberga sprzedał trzy ogrody położone między Bramą Wroniecką a Wartą (MPń I 293, k. 25v), w 1452 r. kupił kram rzeźniczy w Nowych Jatkach, ale w 1456 r. go sprzedał (MPń I 294, k. 52v, 113), natomiast w 1453 r. kupił cztery domki z ogrodami i sadzawką na Piaskach od Gertrudy Fafkówny, wdowy po pisarzu miejskim Marcinie Niczu z Koźmina (MPń I 294, k. 85; o Gertrudzie zob. M.J. Mika, Studia, s. 30–31). 67 Przy okazji podziału majątku między Wojtkiem Młodszym a jego bratankiem Piotrem Młodszym 12 V 1442 r. wspomniano m.in. o 1 grzywnie czynszu dla altarii w kaplicy Wojtka Bogatego (MPń I 291, k. 94). 68 MPń I 293, k. 110. O Janie Twardowskim, kanoniku poznańskim, altaryście farnym i plebanie w Dolsku: P. Dembiński, Poznańska kapituła katedralna schyłku wieków średnich. Studium prozopograficzne 1428– 1500, Poznań 2012, s. 480–481.

43 Paweł Dembiński

Wojtek Młodszy zawarł trzy związki małżeńskie. Pierwszą jego żoną była Małgorzata (1433–1438), kolejną – Dorota Zborowska (1441), wreszcie trzecią – Jadwiga (1442)69. Personalia pierwszej z tych pań rozpoznać można dzięki zapisom powsta- łym już po śmierci Wojtka (ok. 1458), a dotyczącym dziejów rodzinnej fundacji dziedziczonej przez dzieci Wojtka Młodszego. Dziećmi tymi byli kanonik poznań- ski Władysław, Prokop i Anna. Oni to wraz z Łucją, córką Piotra Pióra (Scholtisa, czyli Piotra Młodszego), reprezentowani przez poznańskiego archidiakona Mikołaja Głębockiego, wskazali w 1467 roku biskupowi jako kandydata na rodzinną altarię kustosza katedry poznańskiej Mikołaja z Soboty70. Pierwszy z wymienionych synów to prałat, dobrze znany jako Władysław z Poznania lub też Głębocki. Przy przy- jęciu do kapituły zmuszony był udowodnić szlacheckie pochodzenie i wywiódł je z herbu Bylina71, który odziedziczył niewątpliwie po ojcu Wojtku. Nazwisko Głębocki dobrał sobie natomiast po matce, pochodzącej z używającej herbu Łodzia rodziny dziedziców Głęboczka (k. Murowanej Gośliny). Władysław został zresztą przy innej okazji wspomniany jako nepos (młodszy krewny) wymienionego przed chwilą archidiakona Mikołaja Głębockiego72. Matką tą mogła być niewątpliwie tylko Małgorzata, najpewniej siostra archidiakona73. Rzadkie, królewskie imię Władysław zostało naszemu bohaterowi nadane najpewniej za sprawą wuja – archidiakona Mikołaja Głębockiego, który w imieniu papieża Marcina V pełnił w 1425 roku funk- cję ojca chrzestnego pierworodnego syna króla Władysława Jagiełły, późniejszego Władysława III74. Znamienne jest przy tym, że ojciec kanonika, Wojtek Młodszy, nieczęsto przedstawiany jest w źródłach ze szlacheckim predykatem nobilis75. Nie posiadał też urobionego nazwiska, a jedynie przydomek Dives. Szlacheckiego nazwi- ska urobionego od nazwy rodowej wsi nie używali też brat Wojtka Młodszego, Piotr, i jego syn Piotr Młodszy. Prawdopodobnie jednak żaden z Piotrów nie miał za żonę szlachcianki. Inna sprawa, że pozycja społeczna wymienionych osób była widać na tyle znaczna, że tego typu wyróżniki nie były konieczne, a im samym potrzebne. Wymowny jest tu przykład Wojtka Starszego, wobec którego w 1398 roku użyto predykatu „pan” (dominus), jednoznacznie podkreślającego jego wysoki status76.

69 O Małgorzacie: SBP, s. 217, nr 603; AR I, nr 107, 108. Dnia 9 VI 1441 r. Wojtek zapisał swej żonie Dorocie Zborowskiej 120 grzywien wiana (MPń I 291, k. 60v), w listopadzie 1442 r. wspomniana jest zaś Jadwiga (MPń I 292, k. 1v). 70 AAP, sygn. AE II, k. 178v–179. 71 AAP, sygn. CP 29, k. 237. 72 P. Dembiński, Poznańska kapituła…, s. 701–703. 73 Archidiakon był synem Bogufała z Głęboczka (Bullarium Poloniae, t. IV, wyd. I. Sułkowska-Kuraś, S. Kuraś i H. Wajs, Rzym–Lublin 1992, nr 29). O przypuszczeniu, że córką Bogufała była też Małgorzata, zob. SHGPozn. I, s. 486. Wojtek Młodszy związał się z Głębocką zapewne przed 26 VI 1428 r., kiedy to wraz z niewymienioną z imienia żoną toczył proces z Piotrem Głębockim (to brat Małgorzaty); strony odroczyły termin w nadziei zawarcia ugody polubownej (APP, Poznań, z. 10, k. 69v). Pokrewieństwo z Głębockimi wyjaśnia też kilkakrotne przypadki poręczania długów Wojtka Młodszego przez wspomnianego Piotra Głębockiego (np. AR I, nr 107, 175, 340). 74 Joannis Dlugossii Annales seu cronicae incliti Regni Poloniae, lib. XI, Varsaviae 2000, s. 209, 394. 75 Przykłady zestawia K. Tymieniecki, Szlachta mieszczanie…, s. 27. 76 Lekszycki I, nr 2667. Poza tym znam jeszcze jeden zapis dotyczący Wojtka Starszego, w którym podaje się za szlachcica (AAP, sygn. ACC 1, k. 44a).

44 Wojtek Bogaty i jego rodzina

Konieczność zwrócenia uwagi na szlacheckie pochodzenie i przybrania szlacheckiego nazwiska pojawiła się przy okazji przyjęcia Władysława, syna Wojtka Młodszego, do zdominowanej przez szlachtę kapituły katedralnej w czasie, gdy podziały stanowe zdecydowanie pogłębiły się w drugiej połowie XV wieku77. Nie znamy natomiast przekazów wskazujących na nawiązywanie do szlacheckiej tradycji przez drugiego z synów Wojtka Młodszego o nieczęstym imieniu – Prokop. Jest on najpewniej identyczny z poznańskim kuśnierzem, a w latach 1472–1476, 1478–1479 przysięż- nym cechu kuśnierskiego78. Prokop miał dom na narożniku obecnych ulic Wielkiej i Ślusarskiej, a dorobił się też innych nieruchomości: kramu sukiennego, domów na Podgórczu (obecne okolice ul. Paderewskiego i Franciszkańskiej, sprzedany przez Prokopa za czynsz), Nowej Grobli, Garbarach (kupiony, a następnie sprzedany przez Prokopa) i obecnej ul. Ślusarskiej79. Po śmierci Prokopa w 1480 roku jego mają- tek dziedziczyła wdowa po nim Katarzyna oraz dzieci: Prokop, Mikołaj, Jakub, inny Prokop (Młodszy) i Katarzyna80. Losy tego rodzeństwa nie są jasne. Prawdopodobnie podział schedy między wdowę i liczne potomstwo obniżył znacznie ich status mate- rialny. Przypuszczam, że w jednym z wymienionych tu Prokopów upatrywać należy znanego poznańskiego stelmacha (kołodzieja), wielokrotnego przysiężnego cechu stelmachów (1501–1504, 1506, 1508–1510, 1517–1518, 1521–1524), w XV wieku mieszkającego już jednak na przedmieściu, a nie w tak prestiżowym miejscu jak kamienica przyrynkowa czy dom przy ul. Wielkiej81. Ta część rodziny związała się zatem na trwałe z miastem i zapewne wskutek pauperyzacji, a może też utraty wię- zów rodzinnych ze szlacheckimi krewnymi, na wiele lat (pokoleń?) utraciła możli- wość powrotu w szeregi nobilów. Kończąc dywagacje o losach rodziny Bogatych, czy może raczej Bylinów, osiad- łych w średniowiecznym mieście, nie sposób nie pokusić się o pewną refleksję dotyczącą roli związków rodzinnych w utrzymaniu miejsca w kręgu szlachty – mieszczan. Zauważmy, że Wojtek Starszy sam był bardzo silnie związany ze środo- wiskiem szlacheckim, prawdopodobnie dlatego, że to on sam przeniósł się ze wsi do miasta. W utrzymaniu tych związków nie przeszkodził mu ślub z mieszczką. Jego syn Wojtek Młodszy utrzymał również silne związki ze szlachtą, zapewne dziedzicząc ojcowskie kontakty i pojmując za żony kolejno dwie szlachcianki. Inaczej niż jego brat Piotr (prowadzący co prawda de facto ziemiańskie życie), który ożenił się z patrycjuszką Strosbergówną. W kolejnych pokoleniach zabra- kło szlacheckich mariaży, co też zbiega się z wyborem środowiska miejskiego jako miejsca życia i pracy. Kontakty ze szlachtą ożywiły się znowu za sprawą kościelnej

77 Podobnie było w wypadku poznańskich mieszczan Grodzickich, o czym J. Wiesiołowski, Szlachta w mieś- cie…, s. 65–66, który nie wiąże jednak powrotu Jakuba Grodzickiego do tradycji szlacheckiej z karierą jego synów w kapitułach katedralnych, lecz po prostu ze wzbogaceniem się. 78 AR II, nr 1209, 1228, 1238, 1249, 1270, 1297, 1325. 79 MPń I 295, k. 20, 32; MPń I 296, k. 30, 64, 100, 116, 143, 151, 164v, 233, 242, 289; MPń I 297, k. 3v. 80 Katarzyna wymieniona jest jako żona Prokopa już w 1464 r. (MPń I 296, k. 28v), następnie w 1473 r. (MPń I 296, k. 242), w 1480 r. była już wdową (MPń I 297, k. 103 – podział spadku). 81 O tym Prokopie zob. MPń I 298, k. 48 (zapis 14 grzywien wiana żonie Katarzynie), 126, 167v; MPń I 299, k. 37, 37v; AR II, nr 1808, III, nr 1896, 1990, 2083, 2265; SHGPozn. V, s. 191; Władze miasta Poznania, t. I, oprac. J. Wiesiołowski, Z. Wojciechowska, Poznań 2003, s. 67, 68, 69, 72, 73, 77, 78, 83, 84, 86, 87, 88.

45 Paweł Dembiński kariery Władysława Głębockiego. Jest bardzo prawdopodobne, że jego protekto- rem był archidiakon Mikołaj Głębocki, szwagier Wojtka Młodszego. Archidiakon zrobił karierę na dworze papieża Marcina V, był posiadaczem licznych prebend82. Pochodził z rodziny średnioszlacheckiej, dla której odpowiednie wykształcenie syna, wysłanie do kurii i zapewnienie mu tam utrzymania przez dłuższy czas było z pewnością sporym wysiłkiem. Prawdopodobnie Wojtek Młodszy, jeśli nie par- tycypował w pokryciu kosztów szwagrowskich wojaży, to przynajmniej pożyczał na to pieniądze. Archidiakon za to czynnie wsparł po latach karierę kościelną sio- strzeńca wywodzącego się z zajmującej się mieszczańskimi zajęciami rodziny. Nie wiadomo, czy opieka archidiakona (i innych Głębockich?) dotyczyła też pozosta- łych dzieci Wojtka Młodszego. Problem podobnych stosunków, nie tylko rodzin- nych, ale także towarzyskich czy klientarnych, na styku społeczności wiejskiej i miejskiej czeka w każdym razie na dalsze badania, także w odniesieniu do boga- tego społecznego życia Poznania schyłku wieków średnich i epoki renesansu.

82 O jego karierze: P. Dembiński, Poznańska kapituła…, s. 537–542.

46 Tomasz Jurek

Chybski, Suski, Regnolt i inni Szlachta-rozbójnicy przed miejskim sądem (1497)

Wszyscy wiemy, jak powinni wyglądać zbóje: „Brody ich długie, kręcone wąsi- ska, wzrok dziki, suknia plugawa”, jak pisał Mickiewicz. Romantyczni poeci, od Schillera począwszy, utrwalili też wizerunek zbója jako zacnego w istocie człeka prostego, którego bieda zmusiła do pójścia do lasu. To wizja poetycka. W rzeczy- wistości byli też rozbójnicy innego, bardzo szlachetnego sortu. Postacią typową dla średniowiecza, nie tylko niemieckiego, jest rycerz-rabuś, Raubritter – choć samo to pojęcie też ukute zostało dopiero w dobie romantyzmu1. To człowiek, który swą siłę i wojenne zdolności wykorzystywał wobec kupców na drogach, reperując też przy okazji swój domowy budżet. Postawa taka wynikała z głębokiego przeko- nania ludzi rycerskich o przyrodzonej wyższości nad kupcami, których działal- ność sprowadza się wszak do zwykłego oszustwa (kupić taniej, sprzedać drożej). Łupienie ich oznaczało zatem tylko odzyskanie części ich niesłusznych zysków, a więc przywracało w pewnym sensie naturalny porządek rzeczy. Rozbój bywał też manifestacją własnej pozycji, a nawet władzy, bo przybierać mógł formę wymusza- nia na przejeżdżających haraczu (niczym innym nie było zresztą wybieranie przez władzę państwową ceł w zamian za gwarancję miru monarszego). Przekonanie, że tylko władza publiczna ma monopol na stosowanie przemocy, dopiero się kształtowało. Proceder uprawiania rozboju przez rycerzy, szlachtę i wielkich panów rozpowszechniony był w całej Europie. Również w Polsce rozbój rycerski miał starą tradycję. Już XIII-wieczna Księga henrykowska wspomina wielokrotnie o drobnych rycerzykach, którzy rabowali na drogach, a kończyli pojmani i straceni w najbliższym mieście. Przykłady znaleźć można i z Wielkopolski. W 1298 roku rządzący tu książę Władysław Łokietek nadał mieszczanom Poznania, Gniezna, Pyzdr i Kalisza „wszelką władzę” ścigania i karania, także na gardle, „złodziei, łotrów i innych złoczyńców, jakiegokolwiek byliby rodzaju lub stanu” – a więc także tych rycerskiej kondycji. O stałej, ale też widocznie nieskutecznej walce z rozbójniczą plagą świadczą potem konfederacje tych samych miast zapowiada- jące połączenie wysiłków w tej sprawie (1302, 1350)2. Dopiero jednak sam schyłek średniowiecza przynosi źródła, które opisują dokładnie to przykre zjawisko. W Poznaniu od końca XV wieku zachowały się akta miejskich sądów kry- minalnych, wśród nich zaś szczególnie interesujące protokoły przesłuchań

1 Zob. stosowne hasło w Lexikon des Mittelalters, t. VII, Zürich 1999, kol. 474–475. 2 Liber fundationis claustri Sancte Marie Virginis in Heinrichow, czyli Księga henrykowska, Wrocław 1991, s. 118, 124, 161, 165, 186; Kodeks dyplomatyczny Wielkopolski, t. II, Poznań 1878, nr 777, 858, t. III, Poznań 1879, nr 1302; Przywileje miasta Poznania XIII–XVIII wieku, wyd. W. Maisel, Poznań 1993, nr 12, 15, 16.

47 Tomasz Jurek oskarżonych3. Są to właściwie nie tyle zeznania, co wyznania, składane przez ludzi podejrzanych o najcięższe zbrodnie – rozboje, morderstwa, kradzieże, fałszer- stwa. Celem „wydobywczego” śledztwa było nie tylko uzyskanie przyznania się do zarzucanych win, ale także informacji o okolicznościach przestępstw, głównie pod kątem ujawnienia wspólników. Najstarszy fragment tych akt wydał przed ponad stu laty Adolf Warschauer4. Już na samym początku znajdujemy serię wyznań kilku- nastu rabusiów drogowych: Niedzieli, Grzegorza, Tomka z Kościana, Jana Baryki z Krzyżowic (Krzeszowic?), Macieja Błażejowica Nowaka z Kremnicy, Andrzeja Goślickiego, Jana Suskiego, Piotra Regnoltowskiego, Piotra Czeszka Piotrowskiego, Chwała Chybskiego, Stanisława Goszczyckiego, Franciszka z Otmuchowa i Janka Bzowskiego. Wszyscy oni przesłuchiwani byli, jak wolno sądzić, w związku z jedną, rozgałęzioną sprawą – wspominają wszak te same zbójeckie epizody, wymieniają wzajemnie swe nazwiska i podają tych samych wspólników. Ich zeznania trzeba traktować jako pewną całość. Odrębny charakter miały natomiast zapisywane między nimi sprawy złodziejki Barbary, fałszerza pieniędzy Stanisława, niemiec- kich rozbójników Jerzego Queisa i Tomasza Schweitzera oraz złodziejki Agnieszki ze Śródki, a także wnoszone potem w ciągu dalszym sprawy złodzieja Michała z Obornik, Ślązaka Szymona Lederera z Zielonej Góry i Piotra Dąbrowskiego5. Ich wypowiedziami nie będziemy się tu zajmować. Interesują nas tylko łączące się ze sobą zeznania grupy rozbójników6. Składane były przez ludzi, którzy być może schwytani zostali przez miejskich pachołków i sądzeni w mieście na podstawie wspomnianego przed chwilą przywileju Łokietkowego. Mogli też zostać pojmani przez aparat starościński i postawieni najpierw przed sądem grodzkim – wła- ściwym w sprawach o rozboje (stanowiących, obok najścia na dom, podpalenia i gwałtu na kobiecie, jeden z czterech „artykułów” starościńskich), a stąd odesłani do jurysdykcji miejskiej7. Bywało tak, gdyż sąd grodzki nie dysponował własnym instrumentarium dla przeprowadzenia rzetelnego śledztwa, polegającego na ogół na poddaniu przesłuchiwanego torturom – co wymagało odpowiedniego sprzętu i fachowego personelu katowskiego. Najstarsze wpisy w interesującej nas księdze zeznań pozbawione są formula- rzowej oprawy (późniejsze podają, że przesłuchanie odbyło się przed wójtem i ław- nikami, a kończą się smutną frazą, że zeznający potwierdził swe słowa śmiercią),

3 Archiwum Państwowe w Poznaniu (dalej: APP), Akta miasta Poznania I 638. Zob. W. Maisel, Sądownic- two miasta Poznania do końca XVI wieku, Poznań 1961, s. 54–56, 86–88. 4 Stadtbuch von Posen, wyd. A. Warschauer, Posen 1892, s. 329–344. Porównanie wydania z oryginalną księgą pokazuje, że tekst odczytany został przez Warschauera bardzo starannie i wymaga zaledwie kilku drobnych poprawek. 5 Wszystkie zeznania aż do Agnieszki (k. 2r–8r) wpisane zostały do księgi jedną ręką (według A. Warschauera jest to ręka pisarza miejskiego Mikołaja Goczałka), następne trzy natomiast (k. 8v–11r) – inną, niezidentyfikowaną ręką. 6 Tekst zeznań podaję na końcu artykułu, podzielony na numerowane akapity. Odwołując się do nich, przytaczać będę dalej numer akapitu ujęty w nawias kwadratowy. 7 Taką właśnie ewentualność może sugerować fakt, że wśród świadków złorzeczeń ujętego już Jana Suskiego wspomniany jest także człowiek z zamku [56] – aczkolwiek to słaby dowód, bo jego obecność mogła być zwyczajowa przy sądzeniu szlachty. Z kolei słowa: „gdy pojmaliśmy Tomka” [11] wskazują, że Tomek z Kościana schwytany został przez ludzi miejskich.

48 Chybski, Suski, Regnolt i inni nie są też datowane. Ich umieszczenie w czasie sprawiało kłopot, ale kojarzyły się z rokiem 1501 lub 15028 – pierwsze zapisane nieco dalej w księdze daty (przy zeznaniach Lederera i Dąbrowskiego) odnoszą się bowiem do 13 lipca i 20 grudnia 1502 roku. Założenie, że poprzednie wpisy muszą być niewiele starsze, było jednak pochopne. Sprawę wyjaśnia bowiem zapiska znaleziona w poznańskich księgach grodzkich. Czytamy tam, że we wtorek przed św. św. Szymonem i Judą (24 X) 1497 roku „stanąwszy wobec sądu pana starosty, Mikołaj woźny poznański zeznał, że idący na szubienicę złodzieje, mianowicie Suski, Babiński, Matys i Piotrowski, odwołali i oświadczyli wobec wspomnianego Mikołaja woźnego, że nie wiedzą nic złego, lecz tylko dobro, o Żydzie Słomie Salomonie, synu Daniela z Pyzdr, któ- rego wcześniej, gdy byli torturowani, nazwali złodziejem i że miałby wraz z nimi kraść, teraz jednak powodowani skruchą, idąc już na śmierć, oczyścili go, mówiąc, że cokolwiek o nim mówili, wszystko to mówili na mękach”9. Rozpoznajemy tu oczywiście osoby zeznające na początku naszej księgi (Matys to Maciej z Kremnicy, a Babiński to Regnoltowski10), a rozpoznać można też nawet ich słowa – jak zoba- czymy bowiem dalej, opowiadali rzeczywiście sporo o wyczynach Żyda Słomy [39, 55, 69, 81, 85]. Dowiadujemy się więc, że zeznania odbywały się na torturach, że oskarżeni skończyli na miejskiej szubienicy (co można z pewnością uogólnić na wszystkich składających wtedy swe wyznania), a przede wszystkim, że sprawa pochodzi z jesieni 1497 roku. Liczyć się oczywiście trzeba z tym, że nie wszystkie zeznania musiały być składane jednocześnie, a ich porządek w księdze może być pomieszany11.

8 A. Warschauer, wstęp [w:] Stadtbuch…, s. 167*–168*, którego pogląd jest niekonsekwentny: raz pisze bowiem, że księgę założono w 1501 r., innym razem zaś, że wpisy ręki Mikołaj Goczałka wnoszone były jeszcze w 1502 r., co zresztą dziwiło autora, skoro Goczałk przestał był pisarzem już w 1501 r.; niekon- sekwentny był również J. Wiesiołowski, Ambroży Pampowski – starosta Jagiellonów. Z dziejów awansu społecznego na przełomie średniowiecza i odrodzenia, Wrocław 1976, s. 71, który pisze o „niedatowanych zeznaniach pochodzących z lat 1498–1500”, w innym miejscu zaś (s. 85) umieszcza je w kontekście anarchii narastającej w kraju po śmierci Jana Olbrachta (1501–1502); do 1502 r. odniósł zapisy T. Nożyński, Żydzi poznańscy w XV wieku, „Kronika Miasta Poznania” (dalej: KMP) 10, 1932, s. 263, przeinaczając zresztą gruntownie ich sens (uznał w nich bowiem zapis procesu przeciwko Żydowi Słomie i świadectwo „złego wpływu żydostwa na strony moralne i etyczne życia”). 9 APP, Poznań Gr. 59, k. 287v: Actum Poznanie feria tercia ante festum bb. Simonis et Jude apostolorum proxima anno Domini millesimo quadringentesimo nonagesimo septimo. Sloma. Constitutus coram iudicio domini capitanei Nicolaus ministerialis Pozn. sponte et libere recognovit, quia fures euntes ad patibulum, videlicet Sussky, Babynsky, Mathis et Pyotrowsky, reclamaverunt et recognoverunt coram prefato Nicolao min- isteriali, quia nichil mali de Judeo Sloma Salomon filio Danielis de Pysdri sciunt, sed omne bonum, quem ante ea, dum tormentati fuerant, nominaverant esse furem et quod cum ipsis debuisset furari, penitencia tamen ducti, iam ad mortem transeuntes, mundaverunt ipsum dicentes, quod quicquid de ipso dixerunt, totum in penis dixerunt, et super hoc prefatus Judeus Sloma adiudicatum solvit. Opłacenie przysądnego przez Słomę wskazuje, że to on krył się za tym aktem „oczyszczenia” i to on zadbał o zapisanie go w księdze. Zapiskę cytuje J. Rudzińska, Żydzi w późnośredniowiecznym Poznaniu [w:] Civitas Posnaniensis. Studia z dziejów średniowiecznego Poznania, Poznań 2005, s. 354 (przyp. 78), ale w innym kontekście. 10 Zob. niżej, przyp. 15. 11 W jednym z pierwszych zeznań (Andrzeja Goślickiego), poprzedzającym zeznanie Suskiego, znajdu- jemy wzmiankę o powrocie z Wołoszy, co odnieść trzeba do wyprawy bukowińskiej, po której wojsko zostało rozwiązane dopiero w początku listopada, a więc samo zeznanie składane było w Poznaniu pewnie najwcześniej w grudniu.

49 Tomasz Jurek

1. Zeznania Suskiego i Regnolta, Akta Miasta Poznania I 638, ze zb. Archiwum Państwowego w Poznaniu (dalej: APP)

To ważne ustalenie. Podważa bowiem podejmowane dotychczas próby umieszczenia historii naszych rozbójników w szerszym kontekście sytuacyjnym, dopasowywanym dotąd oczywiście do 1502 roku12. Rzecz okazuje się jednak o 5 lat wcześniejsza, co odbija się nawet na identyfikacji ważnych osób określanych pia- stowanymi urzędami. Starosta to mianowicie nie Ambroży Pampowski (jak dotąd sądzono), ale jeszcze Jan Ostroróg, urzędujący od 1493 do października 1498 roku. Nie można więc dopatrywać się w opisywanych ekscesach anarchii narastającej w obliczu konfliktu między Pampowskim a nieznoszącym go wojewodą poznań- skim (od 1501) Andrzejem Szamotulskim. Ten ostatni kryje się w naszych zezna- niach pod godnością „pana (czyli kasztelana) kaliskiego”, którą piastował w latach 1487–1500. Datowanie sprawy na rok 1497 przenosi nas w trudny czas – najpierw była ciężka zima, do tego szalała zaraza, a potem przyszła nieszczęsna wyprawa

12 J. Wiesiołowski, Ambroży Pampowski…, s. 71, 85 (zob. przyp. 8).

50 Chybski, Suski, Regnolt i inni mołdawska, rozpoczęta latem, a zakończona jesienią klęską w lasach Bukowiny (to wtedy „za króla Olbrachta wygubiona szlachta”). Nie trzeba uciekać się do wyja- śnienia, że wielomiesięczna nieobecność szlachty, która poszła na wojnę, ułatwiała działalność naszych rozbójników – wręcz przeciwnie, zauważyć można, że właśnie podczas tej nieobecności udało się ich wreszcie wyłapać. Na miejscu pozostawał cały czas starosta Ostroróg, rezydujący późnym latem i jesienią w Poznaniu13. Nie ma zresztą, jak sądzę, potrzeby szukania szczególnego kontekstu opisywanych roz- bojów. Nie chodziło bowiem o jakiś stan nadzwyczajny, wywołany konkretnymi wydarzeniami, ale raczej o zwyczajną codzienność. Zdawać sobie trzeba sprawę z tego, że wyznania naszych zbójów nie mają ścisłej chronologii (raz tylko pewne zdarzenie umieszcza się w Wielkim Poście [35]), a sam ich charakter sprzyjał, by w sposób nieuporządkowany wspominali rozmaite epizody z bliżej nieokreślonej i niekoniecznie najświeższej przeszłości14. Mamy w każdym razie kilkunastu rozbójników, a w zeznaniach padają liczne imiona i nazwiska dalszych „towarzyszy”. Nie o wszystkich zeznających potrafimy cokolwiek powiedzieć. Część z nich to jednak niewątpliwa szlachta. „Urodzonych” łatwo zasadniczo rozpoznać po szlacheckim nazwisku kończącym się na -ski, ale kryterium to może być zawodne. Regnoltowski to właściwie Regnolt – ale to także szlachcic: imię Regnolt (czyli Reinold) spotykamy u dziedziców Babina, wymie- nianego jako rozbójniczy matecznik [58, 60]. Regnolt vel Regnoltowski to więc na pewno Babiński (tak określony w zapisce o idących na szubienicę)15. Piotr Czeszek (a więc chyba syn Czecha) zwany był Piotrowskim być może raczej od imienia niż miejsca pochodzenia. Innym przykładem służy wspominany w dwóch zeznaniach Piotr Uher [128] vel Piotr Węgierski [4]. Zapisy wskazują na obcego, chyba Węgra przybyłego via Czechy, który w Polsce stał się Węgierskim. Widać, że w środowisku tym ludzie urabiali sobie chętnie nazwiska ze szlachecką koń- cówką, co było widocznie w modzie i odpowiadało ich ambicjom. Za szlachciców uznać trzeba w tym gronie Chybskiego, Regnoltowskiego, Suskiego, Bzowskiego, Goślickiego i Goszczyckiego (ostatni dwaj z Mazowsza), a do tego również wielu spośród wymienianych w zeznaniach wspólników. Są wśród nich mianowicie: Jakub Sulewski [13, 15, 30, 90], Jan Wolicki [39, 54, 61, 68, 71, 76, 82, 85, 87], Maciejek (brat Chwała Chybskiego) [17, 30, 93], Pigłowski [13, 30], stary Stęgoski z synami Stryjcem i Andrzejem [14, 16, 17, 28, 30, 35, 90, 92], Budziszowski [50], bracia Jarogniewscy (Jan i Wincenty lub Jan i Piotr) [44, 64, 70, 80], Stanisław Lenartowski [58, 70, 71, 79], Wacław Samszycki (z Kujaw) [80], Jakub Nadrowski (z ziemi dobrzyńskiej) [85, 88], Kalinowski [130]. Bardziej okazjonalnie, jak się zdaje, brali udział w rozbojach także Jan Sepieński, Jan Zwanowski, Jan Tarnowski, Jan Młynkowski i Piotr Rogaczewski (pilnowali koni przy pewnym napadzie,

13 Pobyty starosty w Poznaniu poświadczone mamy 27 VI, 6 VII, 13 VIII, 26 IX, 17 X i 20 X, po czym dop- iero 20 XII w Ostrorogu, dokąd pojechał na święta (APP, Poznań Gr. 11, k. 188v–191). 14 Przesłuchiwany 20 XII 1502 r. Piotr Dąbrowski opowiadał o swych złodziejskich dokonaniach podczas koronacji w Krakowie (chodzi o koronację króla Aleksandra odbytą 12 XII 1501 r.). 15 Wyraźny dowód na identyfikację daje porównanie zeznania Suskiego [58], który mówił, że w Babinie schodzili się Chybski, Czech, Szwab i Lenartowski, oraz zeznania Regnaltowskiego [71], wymieniającego tych samych ludzi jako schodzących się u niego w domu.

51 Tomasz Jurek a więc sami w nim nie uczestniczyli [11, 22]). Jest szlachta obca: obok Mazurów i Kujawian, bracia Weissdorfowie (z załogi Dybowa, pochodzący pewnie z Prus) [45, 51,64, 75, 81, 83], Lobil [12] czy Kalkreut (ze Śląska) [19]. Zdarzają się oso- bistości szczególne, jak bakałarz Stanisław (maximus fur) [9], może identyczny z pisarzem starościńskim Stanisławem, który – jak enigmatycznie wyraził się jeden ze świadków – wiele mógłby opowiedzieć o pewnych faktach i osobach [29–30]. Choć trudno o jakąkolwiek statystykę, szlachta stanowi orientacyjnie około połowy całego zbójeckiego grona. Obok niej wspominani są ludzie gorszej kondycji, nieraz mieszczanie (jakiś czapnik ze Słupcy [75]), przeważnie zaś bli- żej nieokreśleni, znani pod przydomkami, niekiedy niepokojącymi (Trefny Janek [37, 92], Czarny Janek [120], Mały Mikulaszek [34, 35, 92, 99, 101, 103, 119], Jan Dzieweczka [2–4], Jan Sowa [100, 103, 119, 126], Jan Gołek [103], Burza [61, 71, 82], Pohan [2–4], Ptaczek [119, 126], Żyła/Żyłka [64, 73, 74, 78, 82]), w dużej mierze obcy, nie tylko ze Śląska (Stefan ze Starego Miasta pod Namysłowem [34]) czy Mazowsza (Jan [35], Andrzej [41]), ale też z Prus (Jakub [39]), Czech (Jach, Jurga, Stanisław, Wacław zwani Czechami [30, 58, 64, 65, 79, 86, 95, 102], zapewne także Piotr Czeszek [77], do tego zaś również Jirzik [100, 103, 128], Janek Spywaczek [103] i chyba Zygmunt Stiepan [32, 36]), Moraw (Jan Worf [99, 101, 103, 119]), Węgier (Maciej z Kremnicy [63], Piotr Uher, czyli Węgierski [4, 128]), a również Niemcy (Jurga Szwab [63, 71, 74, 79, 102], może też Knap [79]). Zwłaszcza ci słabo określeni nazwiskiem i obcy wydają się stanowić profesjonalny element przestępczy, aktywny w szerokim wymiarze przestrzennym. Zasadniczo mamy tu chyba dwa kręgi: z jednej strony owi zawodowcy, z drugiej zaś dołącza- jący się do nich miejscowi, w przeważającej mierze szlachta. Choć wszyscy dzielili wspólne losy (aż do końca na szubienicy), kręgi te oddzielała społeczna przepaść – szlacheccy zbóje nie przestawali jednak pozostawać członkami swego stanu, żyli w swych dobrach i korzystali z właściwych sobie przywilejów, wędrowni zawo- dowcy stanowili zaś społeczny margines wyrzutków, funkcjonujących poza sta- nową strukturą. Wbrew tym wewnętrznym podziałom złodziejski fach wydaje się niezwykle demokratyczny, a nawet wielokulturowy. Ramię w ramię działają szlachetnie urodzeni i plebejusze, swoi i obcy. Nie widać między nimi żadnych animozji narodowych, choć samo stosowanie przydomków etnicznych świad- czy o dostrzeganiu związanych z tym różnic, a podkreślić też trzeba, że mamy tu przeważnie ludzi z kręgu słowiańskiego, nie widać zaś stosunków z niemieckimi rozbójnikami ze Śląska czy Brandenburgii16. Stałymi wspólnikami naszych band są natomiast Żydzi. Najgłośniejszy z nich to często wspominany w zeznaniach Słoma, czyli Salomon, syn Daniela z Pyzdr, ale mieszkający już w Poznaniu [39, 55, 69, 81, 85] – w literaturze niesłusznie mylony z imiennikiem, potomkiem wielkiej rodziny bankierskiej i uznawany w związku z tym za jej wyrodną latorośl17. Byli też jednak inni (Krzywonos, jakiś Żyd z Wrześni itd. [69, 70, 81]). Zapewniali nie tylko szeroko pojętą logistykę (o czym niżej). Ich główną rolą był, jak się zdaje, wywiad, śledzenie jadących kupców i „wystawianie” ich rabusiom – co dotyczyło także

16 Zob. niżej, przyp. 21. 17 L. Koczy, Studia nad dziejami gospodarczemi Żydów poznańskich przed połową wieku XVII, cz. 1, KMP 12, 1934, s. 279–280; T. Nożyński, Żydzi…, s. 98; J. Rudzińska, Żydzi…, s. 354.

52 Chybski, Suski, Regnolt i inni

(a może przede wszystkim) własnych współwyznawców [39, 55, 69, 70]. Niekiedy uczestniczyli też jednak wprost w „łupieniu” [81, 83, 94]. Ich udział w rozbójni- czych bandach stanowi intrygujący, a rzadko uświadamiany aspekt wzajemnych stosunków z chrześcijańskim otoczeniem. Gwałtowny wybuch aresztowanego już Jana Suskiego przeciwko Słomie („Ty zły i niewierny Żydzie...”) [56] zdaje się jed- nak świadczyć, że ta kategoria wspólników nie cieszyła się wielkim poważaniem. Szlacheccy rozbójnicy reprezentują z zasady szlachtę uboższą, ale raczej nie najniższe jej warstwy – są przeważnie z rodzin posesjonatów, niekiedy nawet dość szacownych (np. Jan Sepieński, który wśród krewnych miał urzędników ziemskich i zaufanych dyplomatów królewskich); jest trochę drobiazgu (także przybyszów z Mazowsza), nie ma natomiast ludzi naprawdę zamożnych – o ich pośrednim udziale w zbójeckim procederze powiemy za chwilę. Jest zastanawiające, że nawet szlacheccy uczestnicy rozbojów są dość słabo uchwytni w innych źródłach. W Tekach Dworzaczka, stanowiących podstawowe narzędzie do wszelkich poszu- kiwań w staropolskich źródłach z Wielkopolski, przeważnie nie są notowani, choć pełniejsza lektura ksiąg sądowych z tego czasu na pewno ujawniłaby informacje o wielu z nich. Ubóstwo danych nie wydaje się jednak bynajmniej przypadkowe. Chodziło wszak na pewno o ludzi młodych, osiągających dopiero pełnoletność. Tylko okazjonalnie w naszej panoramie zbójeckiego półświatka pojawia się „stary” Stęgoski, nieprzypadkowo zresztą w towarzystwie synów, którzy wydają się tu czynnikiem najważniejszym. Ta młodzież nie dokonywała jeszcze wielu transakcji majątkowych czy innych czynności urzędowych, a więc nie miała raczej okazji występować w źródłach, niespokojny tryb życia powodował natomiast, że wielu szybko je kończyło – co dotyczy choćby wszystkich zeznających. Instruktywnie wygląda przykład dwóch braci Chybskich: Chwała i Maciejka. Pierwszy (składa- jący zeznania, a więc pojmany) nie jest znany skądinąd, bo szybko zawisł pewnie na miejskiej szubienicy, drugi natomiast (wspominany tylko w cudzych zeznaniach, a więc wtedy nieschwytany) jest z pewnością identyczny z Maciejem Chybskim, występującym potem w latach 1503–1528. Interesujące wydaje się, że krótko przed interesującą nas sprawą, 12 maja 1497 roku, Maciej zapisał spory dług 50 grzy- wien swej żonie Apolonii18. Wygląda na to, że żona pomogła mu wtedy w wyjściu z jakichś życiowych kłopotów – może to być ślad powrotu niesfornego Maciejka na drogę cnoty i uczciwego życia. Wyznania, składane na mękach, zachowują walor żywego słowa, są nieco chaotyczne, gubi się niekiedy związek logiczny, przesłuchiwani mówią często bezładnie wszystko, co wiedzą, wspominają różne starsze zaszłości; szczególnie wiele jest imion i nazwisk – bo właśnie wyjawienie wspólników najbardziej inte- resowało śledczych. Zeznania pokazują nam jednak barwny i żywy obraz całego rozbójniczego procederu19. Widać, że nasi złoczyńcy działali z zasady w gru- pach. Choć mówi się o „spółkach” łączących pewne osoby, grupy te były raczej, jak się wydaje, skrzykiwane ad hoc w różnym składzie, zależnie od pojawiających się zadań. Bywały też luźniejsze umowy o podziale sfer wpływów i „przemien- nym” rabowaniu w określonych miejscach [8]. Mały Mikulaszek miał podobno

18 APP, Poznań Gr. 59, k. 274v. 19 Szerokie tło zagadnienia kreśli M. Kamler, Świat przestępczy w Polsce XVI i XVII stulecia, Warszawa 1991.

53 Tomasz Jurek

2. Zeznania Chybskiego, Akta Miasta Poznania I 638, ze zb. APP w swej grupie 12 koni i dysponował nawet własnym pisarzem [34], co nadaje tej bandzie zorganizowany charakter20. Słyszymy o wyprawie na kupców w 14 koni [64, 103], ale do naprawdę wielkich spraw (jak planowane porwanie starosty) szy- kowano się w 60 koni (a była to już wielkość przypominająca chorągiew wojska). Jedni bezpośrednio atakowali, inni stali w tym czasie na czatach [2] lub pilnowali koni (przypomnijmy oddelegowaną do tego grupę lepszej szlachty, przypuszczal- nie niechcącej plamić się mokrą robotą [11]). Wielkie znaczenie miał wywiad. Okazuje się, że zbójcy zawczasu dobrze wiedzieli o nadjeżdżających karawanach kupieckich, a napady były dobrze planowane [43]. Rolę zwiadowców, śledzących

20 Przykład użycia pisma przez zbójników karpackich omawiają M. Biesaga, S.A. Sroka, List zbójników z 1493 roku i jego język, „Studia Źródłoznawcze” 45, 2007, s. 49–57.

54 Chybski, Suski, Regnolt i inni przemieszczających się kupców, czy wręcz podprowadzających ich specjalnie w odpowiednie miejsce, pełnili często Żydzi [39, 55, 69, 70]. Zwiadowcami była też rodzina Stęgoskich (ojciec z synami) [14], a śledzili na drogach także mieszczanie [27]. Ich wynagrodzeniem był udział w łupie [14]. Zakres geograficzny aktywności naszych ludzi jest imponujący. W zeznaniach pada oczywiście wiele nazw miejsco- wości z Wielkopolski (działali w Gnieźnie [3, 63], pod Borkiem [112], Kościanem [37], Kaliszem [37] i Słupcą [78, 101, 103, 119], w borach pod Pobiedziskami [54], Pyzdrami [37, 42], Ślesinem [64, 80], Gryżyną [12] lub Baranowem [29]), ale nasi zeznający w Poznaniu rabusie łupili też pod Bydgoszczą [47], na Kujawach [62, 74, 88, 95], na drodze z Piotrkowa do Krakowa [2], pod Radomiem i Iłżą [8], na Mazowszu [40], pod Turobinem (na ówczesnej Rusi) [120], w Prusach [41], pod- czas powrotu z Litwy [61] czy z Wołoszy [50]. Byli niezwykle mobilni i odnieść można wrażenie, że gdziekolwiek się pojawiali, wszędzie ulegali pokusie wykorzy- stania okazji do jakiegoś mniejszego czy większego rabunku. To wyraźnie ludzie nawykli do łatwego korzystania z przemocy. Na tak kreślonym horyzoncie słabo rysuje się pobliski Śląsk (choć i o nim mamy wzmianki: [5, 19–21]). Zdaje się, że to sprawa konkurencji. Na Śląsku i w Brandenburgii grasowały tamtejsze, niemiecko- języczne bandy rozbójnicze, z którymi nasi ani nie utrzymywali kontaktów, ani nie wchodzili sobie wzajemnie w drogę21. Spektrum przestępstw było zresztą dużo szersze niż typowy rozbój dro- gowy. Nie gardzono zwykłą, drobną kradzieżą, uprawianą zarówno na drogach, jak i na jarmarkach (ściągających zawsze mnóstwo ludzi, a wśród nich i zło- dziei) [3], były pobicia [115, 124], napady na dom [128] i porwania dla okupu [42, 62, 86] lub na zlecenie [108, 110, 113, 129]. Same napady łączyły się często z zabójstwem (chodziło może o pozbycie się świadków) [2, 15, 61, 65, 74, 80, 82, 96, 112, 127], zdarzały się przy tym akty szczególniejszego okrucieństwa (okra- dzionemu wozakowi wyłupiono oczy [76]). Ofiarą mógł zostać właściwie każdy. Najchętniej zasadzano się oczywiście na kupców, zwłaszcza gdy wiadomo było, że jadą z bogatym ładunkiem. Gdy jednak pewnego razu nie pojawiła się spodzie- wana karawana, zrabowano chociaż mieszczanina, który przypadkowo znalazł się w miejscu przygotowywanej zasadzki [59]. Rabowano każdego, komu można było cokolwiek zabrać – konwisarza wiozącego na targ swe garnki [89, 91], Wołochów jadących z solą [50], mnicha (wzięto mu księgi i pacyfikał) [49], plebana [67], sługi możnych panów [42, 54], pisarza królewskiego [37], rybaka [96], ruskich niedźwiedników [27] itd. Stosownie do tej różnorodności także spektrum łupów było odpowiednio bogate. Oprócz wspomnianych garnków, soli czy ksiąg sły- szymy też o biżuterii [51], kielichach [100], szatach [103], suknie [4, 63], płótnie [3, 24], bydle [23, 78], pieprzu, szafranie [21, 25], lazurycie (minerale lub wyra- bianej z niego farbie) [36], ale najczęściej o żywej gotówce oraz o koniach [5, 16, 19, 22, 23, 26, 33, 41, 52, 59, 67, 73, 76, 78, 79, 83, 87, 98] – był to towar szcze- gólnie wśród zbójów popularny, zawsze przydatny i łatwo znajdujący zbyt (tak jak dzisiaj kradzione samochody). Wyobraźnię rabusiów żywo pobudzała wizja

21 Zob. charakterystyczne zeznania Tomasza Schweitzera (z Brandenburgii) i Szymona Lederera (ze Śląska) – Stadtbuch…, s. 339–342. Tomasz twierdził, że namawiano go, aby stał się nieprzyjacielem Polaków (das er solde der Polen findt werden), ale on nie chciał na to przystać.

55 Tomasz Jurek wielkiego transportu srebra, prowadzonego przez Żydów, których naprowadzić miał Słoma. To właśnie zawiedzione nadzieje związane z tym napadem wywołały wściekłość Suskiego, który ze swymi wspólnikami liczył, że tym razem łup będzie tak wielki, że „staną się panami”. W rzeczywistości na głowę wypadło zaledwie po 9 florenów [56]. Wszystko było rzeczą względną, inny bowiem, Andrzej Goślicki, mówił tonem satysfakcji, że z pewnego napadu przypadły mu w udziale 4 floreny [51]. Przy zamordowanym Żydzie zabójcy znaleźli tylko 1 florena [120], ale na ogół podawane w zeznaniach sumy pieniężne oscylują wokół kilku lub kilkunastu florenów [32, 41, 42, 48, 52, 61, 85, 98]. Wobec znacznej częstotliwości napadów mogło to jednak dawać całkiem niezły dochód. Sprawa ta pokazuje, że za zbójecką działalnością kryły się określone problemy materialne, ale nie wyczerpywały one z pewnością motywacji tych ludzi. Widać, że to jednostki mające trudności z przy- stosowaniem się do unormowanego życia i na każdym kroku chętnie sięgające po przemoc. Prowadzenie rozboju wymagało rozbudowanego zaplecza, które również poznajemy w zeznaniach. Padają nazwy kryjówek, melin (w których się zbierano na akcję i zaszywano po robocie) i dziupli (gdzie składowano i dzielono łupy), przy czym funkcje te pełniły te same miejsca. W Babinie (u Regnolta) schodzili się i składali łupy [58, 60], w Czeszewie przechował ich sołtys [15], łupy ukry- wali też w Pigłowicach [100] lub u Święcha Komornickiego [57], w Gryżynie (u pana Gryżyńskiego) mieli „skład”, dzielili tam łupy i szyli koszule z kradzio- nego płótna, a więc stworzyli prawdziwą bazę [17, 23–25]. Babino i Pigłowice to własne wsie zbójeckich towarzyszy, przeważnie jednak chodzi o dobra innych osób, które musiały być zresztą wtajemniczone. Po dokonanym napadzie uczest- nicy „zalegali” (iacuerunt) na kilka nocy w rozproszeniu, na Śródce, Chwaliszewie i u Słomy, albo też na wsi, w Dąbrówce [39, 84, 85]. Jako bazy wypadowe traktować trzeba chyba też „gospody” (hospicia), jakie ludzie Chybskiego mieli w Jarocinie, Kowalewie czy nawet kujawskim Włocławku [104–106]; w prywatnych dobrach odbywało się to na pewno nie bez zgody miejscowego dziedzica (który w Jarocinie pokrywał im nawet koszty pobytu). Łupy spieniężano, najpewniej możliwie szybko (i w związku z tym niedrogo). Funkcje paserów, stałych odbiorców kra- dzionego towaru, pełnili Żydzi, co było wówczas zjawiskiem powszechnym. Wspomina się w tej roli Salomona z Wrześni, który zresztą bywał też osobiście na rozbojach [94]. Widać, jak w przypadku żydowskich wspólników splatają się różne funkcje – zapewniają oni zbyt, kryjówkę, informację, niekiedy dołączają się do akcji, a niekiedy są jej mózgiem (jak chyba w przypadku skoku, do któ- rego namówić miał Suskiego Słoma [56]). To Żydzi zapewniali rozbojom ramy logistyczne. Sprzedawano też jednak różnym odbiorcom (stałymi byli Wiktor z Brześcia [89] i Jagosz [18], przygodnym raczej piekarz ze Świebodzina, który nabył kradzionego konia [5]), także w dobrych domach – ruską szubę z popielic kupiła pani Kośmidrowa Gruszczyńska [103]. To chyba jednak odbiorcy przy- padkowi. Generalnie widać rozbudowany system zabezpieczenia logistycznego, wymagający współpracy, a przynajmniej wtajemniczenia, wielu ludzi – przede wszystkim dziedziców wykorzystywanych miejsc. Nawiązywanie takiej współ- pracy umożliwiał szlachecki status wielu rozbójników i ich kontakty towarzy- skie czy rodzinne. Rabusie wciągali do współpracy, ale zależność była też chyba

56 Chybski, Suski, Regnolt i inni odwrotna. Różni dziedzice, a nawet znaczni panowie, sami zabiegali z pewnością o przychylność zbójów, których warto było mieć obłaskawionych, a którzy mogli też okazywać się przydatni. To dlatego pan Milaj opłacał im „gospodę” w Jarocinie, a Andrzej Oporowski (chyba starosta kruszwicki) czy Gryżyński tolerowali ich w swych dobrach [91, 104]. Niekiedy możni panowie sami inspirowali rozboje. Zastanawiają historie o wyczynach ludzi z załogi królewskiego Dybowa pod Toruniem [44–45]. Czyżby tamtejszy starosta o niczym nie wiedział? Zeznający kilka lat później w Poznaniu Piotr Dąbrowski opowiadał, że gdy służył w załodze królewskiego zamku w Krzepicach (nad granicą śląską), sam starosta – a był to Stanisław Kurozwęcki, syn wojewody sandomierskiego Dobiesława – posyłał go z innymi ludźmi na rozbój. Dąbrowski wiedział też, że Piotr Szafraniec (staro- sta malborski) dorobił się na rozbojach 900 florenów – skądinąd wiemy zaś, że brat tego Szafrańca, Krzysztof, został ścięty za uprawianie rozbojów22. Szersze, ale i bardziej zagadkowe, uwarunkowania miała sprawa, o której dość szeroko opo- wiadał Chwał Chybski [107–115]. Otóż pan kaliski (Andrzej Szamotulski) wyna- jąć miał z wojska pewnego Unruha (chodziło chyba o zaciężnych gromadzonych na wyprawę mołdawską)23 wielki, sześćdziesięciokonny oddział pod dowództwem nieznanego nam bliżej Odachowskiego, aby ludzie ci porwali starostę generalnego Wielkopolski (Jana Ostroroga). Do oddziału tego należał też Chwał i wielu innych naszych zbójów, w sprawę zamieszany był udzielający im schronienia (Maciej) Gostyński, a rzecz stawała się powszechnie znana, skoro Chybskiego zagadywali o nią podobno postronni ludzie. Szamotulski zlecać też miał inne porwania [129], przedsięwzięcie wymierzone było również w miasto Poznań, chciano schwytać rajców i podpalać przedmieścia. Na ogólnej naradzie hersztów band mówiło się podobno nie tylko o porwaniu starosty, ale w następnej kolejności także kasztelana kaliskiego [92]. Zdaje się więc, że wynajętym rozbójnikom marzyło się załatwienie przy okazji także swego zleceniodawcy. Z zamiarów tych nic nie wyszło, bo staro- sta okazał się nieosiągalny (miał się na baczności i jeździł z potężnym orszakiem), nie wiemy, czy żołnierze od Unruha przyszli, a własnych zbójów wkrótce wyła- pano – do czego na pewno przyczyniła się współpraca aparatu starościńskiego i miasta. Los rozbójników stał się przesądzony, gdy zaczęli zagrażać osobiście sta- roście i rajcom. Rzecz cała pozostaje wszakże nie do końca jasna i wymagałaby zbadania na tle ówczesnej sytuacji politycznej i nastrojów w Wielkopolsce. Niech przemówią jednak sami zeznający. Ich wypowiedzi są nieco chaotyczne, nawet pod względem gramatycznym, co oddaje chyba ściśle tok narracji wymu- szanych wyznań. Choć wszystko spisane zostało urzędową łaciną (ciekawe, że zeznania wspomnianych zbójów ze Śląska czy Brandenburgii utrwalone są po niemiecku), jest ona bardzo prosta, a wyziera spoza niej wyraźnie polska mowa przesłuchiwanych. Język jest toporny, miejscami wręcz prostacki. Oddajmy głos zbójom.

22 Stadtbuch…, s. 343–344; zob. J. Sperka, Szafrańcowie herbu Starykoń. Z dziejów kariery i awansu w późnośredniowiecznej Polsce, Katowice 2001, s. 398–406. 23 O obecności zaciężnych rot w oddziałach wielkopolskich zob. T. Grabarczyk, Jazda zaciężna Królestwa Polskiego w XV wieku, Łódź 2015, s. 221.

57 Tomasz Jurek

Publikuję poniżej tłumaczenie przygotowane na podstawie edycji A. Warschauera (z drobnymi korektami). Przekład stara się być możliwie dokładny, nawet za cenę pewnej chropowatości stylu. Poszczególne akapity opatrzyłem numerami, do któ- rych odwoływałem się wyżej. Dla ułatwienia kontroli podaję także paginację edy- cji. Przypisami opatrzone zostały miejscowości (z pominięciem tych najbardziej znanych), osoby (dające się zidentyfikować), wydarzenia, wątpliwości odczytu. Miejscowości lokalizowane są w odniesieniu do najbliższego miasta. Z zasady przy- pis daję tylko raz, nie powtarzam go przy ponownym wystąpieniu osoby lub miejsco- wości. Dla odciążenia przypisów nie podaję w nich zasadniczo dokumentacji przy- woływanych informacji, ograniczając ją do wyjątkowych sytuacji24.

*** [1] Zeznanie Niedzieli [s. 329] [2] Również zeznał, że z Janem Dzieweczką, z jego bratem i z Pohanem zabili jednego kupca jadącego z Piotrkowa25 w stronę Krakowa, i że on stał na straży. [3] Ponownie zeznał, że on z Dzieweczką i Pohanem nocą na jarmarku w Gnieźnie zabrali Ulrykowi Heltowi26 płótno i inne rzeczy. [4] Również, że Pohan i Piotr Węgierski z Janem Dzieweczką razem zabrali w Łubowie27 sukno jednemu wozakowi jadącemu z Gdańska, gdzie też miał swego sługę Żegota, a sukno zabrali do Kostrzyna28 i podzielili. [5] Również zeznał o koniach zabranych Janowi Grodzickiemu29, że jednego z nich sprzedali jednemu piekarzowi w Świebodzinie30.

[6] Zeznanie Grzegorza [7] Również zeznał o starym Janie z Moraw, swym towarzyszu. [8] Również Maciej zeznał o Grzegorzu, że razem mieli zmowę, że będą na przemian łupić na drodze pod Radomiem obok Iłży31.

24 Dane o ludziach kondycji szlacheckiej czerpane są zasadniczo ze Słownika historyczno-geograficznego województwa poznańskiego w średniowieczu, cz. I–V, Wrocław 1982–Poznań 2016 (przeszukiwalna edycja elektroniczna: http://www.slownik.ihpan.edu.pl/index.php), kartotek tegoż Słownika przechowywanych w Instytucie Historii PAN w Poznaniu, Tek Dworzaczka z wypisami z ksiąg sądów szlacheckich (http:// teki.bkpan.poznan.pl/), spisów urzędników (Urzędnicy dawnej Rzeczypospolitej), a także opracowań genealogicznych. Przy identyfikacji miejscowości pomocą służyła przestrzenna baza danych: Ziemie polskie Korony w XVI w., w ramach Atlas fontium (http://hgisb.kul.lublin.pl/azm/pmapper-4.2.0/map_ default.phtml?resetsession=ALL&config=korona&language=pl). Informacje o mieszczanach czerpałem z wykazu urzędników (Władze miasta Poznania, t. I–II, Poznań 2003) oraz Akt radzieckich poznańskich (wyd. K. Kaczmarczyk, t. I–III, Poznań 1925–1948). 25 Późniejszy Piotrków Trybunalski, miasto w ziemi sieradzkiej; droga z Piotrkowa do Krakowa biegła przez Radomsko lub Przedbórz. 26 Ulryk Helt, patrycjusz poznański, krojownik sukna, wielokrotny ławnik, rajca i burmistrz 1479–1503. 27 Wieś na drodze z Poznania do Gniezna. 28 Miasto na wschód od Poznania. 29 Jan Grodzicki, mieszczanin poznański, krojownik sukna, wielokrotny ławnik, rajca i burmistrz 1490–1559. 30 Miasto na Śląsku, tuż za granicą Wielkopolski, jeszcze w diecezji poznańskiej. 31 Miasto w ziemi sandomierskiej, na drodze z Radomia na południe, w stronę Sandomierza i Krakowa.

58 Chybski, Suski, Regnolt i inni

[9] Również, że bakałarz Stanisław32 był ich towarzyszem i najgorszym zło- dziejem. [s. 330]

[10] Zeznanie Tomka w Kościanie [11] Również Jan Sepieński z Sepna Małego33, Jan Zwanowski34, Jan Tarnowski35, Jan Młynkowski36 i Piotr Rogaczewski37 strzegli swych koni38, gdy pojmaliśmy Tomka. [12] Również Chybski39, Magnus Lobil40, Baryczka41 ukradli 12 koni w borze pod Gryżyną42. [13] Również Jakub Sulewski43 i Pigłowski44 złupili mieszczan kościańskich na publicznej drodze królewskiej. [14] Również stary Stęgoski45, ojciec Stryjca i Andrzeja, zwiadowcy, utrzymy- wali ich Piotr i Jan i mieli udział w ich łupach. [15] Również Jakub Sulewski ze swym sługą zabili Aleksego z Poznania i zna- leźli schronienie w Czeszewie u sędziego46. [16] Również Magnus zagarnął dla siebie 5 koni, a stary Stryjec wziął sobie szubę podbitą kunami, gdy złupili Kleofasa47.

32 Zapewne tożsamy z pisarzem starosty [29–30]. 33 Sepno Małe (dziś Sepienko) na północny zachód od Kościana; Jan Sepieński herbu Nowina, syn Macieja, występuje 1498–1549. 34 Jan Zwanowski (ze Zwanowa, dziś Dzwonowo, na północny zachód od Pobiedzisk), czyli Sokolnicki, występuje 1503–1530. 35 Trudny do identyfikacji wobec istnienia wielu wsi Tarnowo. 36 Występuje w Wielkopolsce 1493–1515, ale nie wiemy, z jakiego Młynkowa pochodził; mąż Anny Gry- żyńskiej (jej siostra Apolonia została żoną jego brata Mikołaja). 37 Piotr Rogaczewski (także Lubiatowski, Błociszewski), herbu Ostoja, mąż Barbary z Rogaczewa (Wiel- kiego, na północny wschód od Krzywinia), występuje 1482–1511. 38 W oryginale: defenderunt equos suos, co jest wieloznaczne, można też rozumieć, że „bronili swych koni” (przed łotrzykami); po której stronie stał Młynkowski, dowiadujemy się jednak niżej, gdzie mowa o jego kradzieżach [22]. 39 Chwał zob. niżej, przyp. 119. 40 Rodzina szlachecka osiadła na Śląsku (von Löben), występowało w niej imię Magnus; posiadali Konotop nad polską granicą. 41 Przydomek Baryczka był popularny. Nosili go dziedzice z Jaraczewa (miasto k. Książa i Jarocina): Sędzi- wój (1471–1473) i Łukasz (1512–1553), ale też liczni mieszczanie: Prokop B. rajca we Lwówku (1505), B. w Poniecu (1508), B. w Obornikach (1515). 42 Gryżyna na południowy zachód od Kościana. 43 Nie wiemy, czy pochodził z Sulewa koło Osiecznej, czy koło Śremu (dziś obie wsie zwą się Sulejewo). 44 Z Pigłowic, wsi na południe od Środy Wielkopolskiej; znamy tam wielu dziedziców. Zapewne tożsamy z Gołym czy Gołkiem [100, 103]. 45 Ze wsi Stęgosz na północ od Jarocina; Stęgoscy herbu Doliwa; Andrzej S. występuje 1497–1509 (wiemy, że nie był na wojnie mołdawskiej), jego ojcem był zapewne Bartosz S. występujący 1450–1493; Jan Stryjec występuje w 1490 r. Bratem Bartosza był Jan S., wikariusz katedralny poznański. Wincenty Pasek S., bra- tanek Bartosza, był mężem Beaty Jarogniewskiej, której siostra Anna wyszła za Jana Wolickiego. 46 Czeszewo (nad Wartą, na zachód od Pyzdr); sędzia to chyba sołtys. 47 Zapewne pochodzący z Grodziska K. pleban w Grodzisku (1499–1533), altarysta w Poznaniu (1502), pleban w Zbąszyniu (1517), a może K. z Lulina pleban w Mieścisku (1515).

59 Tomasz Jurek

[17] Również Wiktoryn, Tomek, Ptaszek, Maciejek48 mieli skład u Gryżyńskiego49 i u starego Stęgoskiego. [18] Również Jagosz, którego mamy50, wspierał ich i kupował od nich łupy. [19] Również Kalkreiter51 koło Świebodzina [ukradł] 2 białe konie Kleofasowi i panu Stanisławowi, pisarzowi pana starosty52. [20] Również ojciec53 Magnus i Czrenowski łupili na Śląsku i w Polsce. [21] Również we wsi Coppen o milę od Świebodzina54 złożonych zostało wiele łupów w pieprzu, szafranie i innych zrabowanych rzeczach. [22] Również Młynkowski i Chybski ukradli panu Radlińskiemu55 3 konie. [23] Również u włodarza w Gryżynie znalezionych zostało 7 koni i 2 uprowa- dzone krowy. [24] Również w Gryżynie mieli skład i [tam] ich wspierali i szyli im koszule z kradzionego płótna. [s. 331] [25] Również w Gryżynie Błażej i Ostojka wraz ze swym panem mieli udział w pieprzu i szafranie i tak jest aż dotąd. [26] Również Spławski56 ukradł 3 konie panu Łuszkowskiemu57. [27] Również Mikołaj Drab z Waliszewa58 śledził Rusinów z niedźwiedziami. [28] Również u starego Stęgoskiego, ojca Stryjca i Andrzeja, wszyscy wymie- niani mieli skład i u niego 6 zabranych futer kunich zastrzegł sobie i zagarnął. [29] Również w lesie koło Baranowa59 znaczna część srebra, o którym może powiedzieć pan Stanisław, pisarz wojewody łęczyckiego i starosty Wielkopolski60. [30] Również Tomek, siedząc przy nas61, ujawnił wszystkich swych wspól- ników: po pierwsze Stryjec, Stanisław Czech, Ptaszek, Jach Czech, Baryczka, Maciejek Chybski62, Pigłowski z Piotrem, sługą Raszkiem, Jakubem Sulewskim z sługą, Stanisław, o których Stanisław, pisarz pana starosty, jaśniej opowie.

48 Brat Chwała Chybskiego, zob. niżej, przyp. 62. 49 Zapewne Andrzej Gryżyński herbu Wilki, występujący 1487–1513. 50 Tzn. został pojmany? 51 Kalkreut, niemiecka rodzina osiadła na Śląsku. 52 Zapewne tożsamy z bakałarzem [9]. Starostą generalnym był 1493–1498 Jan Ostroróg. 53 W wydaniu: Peter, ale w oryginale jest: pater. 54 Koppen, dziś Kupienino, na Śląsku, na wschód od Świebodzina. 55 Dziedzicem Radlina (na północ od Jarocina) był wtedy Andrzej. 56 Trudny do identyfikacji ze względu na istnienie w Wielkopolsce kilku wsi Spławie. 57 Łuszkowo (na północny wschód od Krzywinia) było wsią opactwa w Lubiniu. Nazwisko Łuszkowski nosiła rodzina mieszczan z Krzywinia. 58 Chwaliszewo, wówczas odrębne miasteczko koło Poznania; występuje tam niemiecki murarz Hanus Drab 1503–1505, oskarżony o zamordowanie kapłana. 59 Jest kilka wsi Baranowo (na zachód od Pleszewa, na południowy wschód od Mosiny lub na północny zachód od Poznania, na południowy zachód od Gniezna), może zaś chodzi o Baranów na południe od Ostrzeszowa na śląskiej granicy. 60 Chodzi o Mikołaja z Kutna, wojewodę łęczyckiego (od 1467) i starostę generalnego Wielkopolski (od 1484), zm. 1493. 61 W oryginale: circa nos sedens, co można rozumieć też: „siedząc u nas” (w więzieniu). 62 Brat Chwała Chybskiego, a syn Jana, występuje 1497–1528.

60 Chybski, Suski, Regnolt i inni

[31] Zeznanie Jana Baryki [32] Również zeznał wspomniany Jan Baryka z Krzyżowic63, że ze Stiepanem zabrali jednemu kupcowi 18 florenów węgierskich. [33] Również jednemu kapłanowi [zabrali] małego konia, którego sprzedali za półtora florena węgierskiego. [34] Również zeznał, że Jan Grzyba niedawno był samotrzeć w Miłosławiu64, mianowicie z Małym Mikolaszkiem, który sam ma 12 koni i własnego pisarza, i ze Stefanem z Miasta (de Miesscie) za Namysłowem65; byli tam również Jarosław i 2 słudzy, jeden Stefana, a drugi Sarbin. Był on sługą wspomnianego Baryki. [35] Również w środku Wielkiego Postu Stryjec był samoczwart w Baranowie, mia- nowicie Jan Mazowszanin z 2 końmi, Mały Mikulaszek samoczwart, Paszek i Jarosław. [36] Również Jakub Wójcik z Baranowa z pewnym Chmielem, swym towarzyszem, koło Poznania wraz z Zygmuntem Stiepanem łupili na drodze i zabrali jeden lazuryt. [37] Również Janek Trefny z Peszkiem zabrali pieniądze pisarzowi królew- skiemu koło Pyzdr i łupili na drodze koło Kalisza i Kościana oraz w okolicznych miastach i czatowali na jednego bogatego mieszczanina z Kościana.

[38] Zeznanie Macieja Błażejowica Nowaka z Kremnicy66 [39] Zeznał, że był z Wolickim67, Suskim68, Piotrowskim69 i Jakubem z Prus i okradli Żydów, których śledził Żyd Słoma70, u którego mieli dwa noclegi. [s. 332] [40] Również zeznał, że Mikołaj Skrzypek z nim zabrał 5 wozów na Mazowszu. [41] Również zeznał, że z owym Andrzejem z Mazowsza71 zabrali jednemu świeckiemu 4 grzywny w Prusach, a sam zabrał 1 konia. [42] Również zeznał, że Andrzej zabrał słudze (familiaris) pana kaliskiego72 8 florenów węgierskich i 1 konia w borach pyzdrskich. [43] Również zeznał, że zmawiali się z Andrzejem, aby przyjechać tu do Poznania i wyśledzić, czy mogliby kogoś porwać, a były to 2 konie tego Andrzeja, na których jechaliśmy.

63 Krzysschowycze, miejscowość nieznana; może Kreisewitz (dziś Krzyżowice) k. Brzegu na Śląsku, może Krzeszowice w Małopolsce (na północny zachód od Krakowa), ale może zaś Krzyżowniki w Wielkopolsce (na północny zachód od Poznania, na północny wschód od Kórnika) lub Krzyżanowo (na zachód od Śremu). 64 Miasto między Środą a Pyzdrami. 65 Stare Miasto (Altstadt) koło Namysłowa na Śląsku. 66 Miasto na Słowacji. 67 Jan Wolicki, często wspominany dalej (jako Wuolicki), z Wolicy Koziej na wschód od Nowego Miasta nad Wartą, syn Mikołaja, występuje w 1495 r. jako młodszy brat Andrzeja, Piotra i Wojciecha; różny na pewno od zm. 1495 imiennika, który był mężem Anny Jarogniewskiej. 68 Jan Suski, zeznający niżej: [53], ze wsi Sucha na wschód od Jarocina; wśród jej dziedziców znamy tylko Jana zmarłego przed 1491 r.; jego brat Wojciech miał wtedy odstąpić Bartoszowi Stęgoskiemu (zob. przyp. 45) łany w Osieku, ale nie dopełnił tego. 69 Zapewne Piotr Czeszek, zeznający niżej [77]. 70 Słoma (Salomon), Żyd z Poznania, syn Daniela z Pyzdr, a więc na pewno różny od imiennika, syna Abra- hama i wnuka Słomy, z wielkiej rodziny bankierów poznańskich (zob. wyżej, przyp. 17). 71 Może Andrzej Goślicki, zeznający niżej [46]. 72 Kasztelanem kaliskim był w latach 1487–1500 Andrzej Szamotulski.

61 Tomasz Jurek

[44] Również zeznał, że dwaj bracia Jarogniewscy, Wincenty i Jan73, służący u pana starosty w Dybowie74, złupili wozaków lubelskich, a byli z nimi Gąska i Gądek w Nieszawie. [45] Również dwaj bracia Weissdorfowie75, z których jeden to Krzysztof, a jako trzeci był ich sługa Marcin, wyruszyli konno w drogę i łupili. Jeden z nich ma żonę w Toruniu.

[46] Zeznanie Andrzeja Goślickiego76 [47] Również zeznał, że wraz z Wężem zabrali pod Bydgoszczą 5 grzywien ludziom z Prus, którzy sprzedawali zboże. [48] Również Wąż zabrał jednemu kupcowi 8 florenów węgierskich. [49] Również zabrał jednemu mnichowi księgi, pacyfikał i inne rzeczy. [50] Również zeznał, że wracając samoośm z Wołoszy77, okradli Wołochów wiozących sól na 15 wozach, a był z nimi Budziszowski mieszkający pod Nowym Miastem78. [51] Również zeznał, że Krzysztof79 Weissdorf zabrał jednej kobiecie z Kalisza pierścienie srebrne, pieniądze i inne rzeczy na znaczącą sumę, z którego to łupu tylko jemu samemu przypadły w udziale 4 floreny. [52] Również zeznał, że zabrał słudze pana kaliskiego 1 konia, 5 grzywien i 2 floreny. [s. 334]

[53] Zeznanie Jana Suskiego80 [54] Również zeznał, że z Janem Wolickim81, Piotrem Czeszkiem Piotrowskim82 i Jakubem od pani kaliskiej83 złupili Żydów w borach przed Pobiedziskami84. [55] Również zeznał, że Żyd Słoma wydał tych Żydów i że osobiście z nimi jechał do boru i wskazał ich.

73 Jarogniewscy (z Jarogniewic na północny zachód od Czempinia) herbu Szaszor siedzieli wówczas we wsi Bardo (na południowy zachód od Wrześni); Jan występuje 1489–1504, Wincenty nie jest znany, podobnie jak Piotr [98]. Krewnymi Jarogniewskich były żony Stęgoskiego i Wolickiego (zob. przyp. 45 i 67). 74 Dybów – zamek królewski nad Wisłą, naprzeciw Torunia; istniało przy nim miasto Nieszawa, przenie- sione w 1460 r. kilkadziesiąt kilometrów w górę Wisły. 75 Rodzina nieznana. 76 Goślice na północny wschód od Płocka; w przyległych G. Małych występuje w 1531 r. dziedzic Andrzej Trybuła. 77 Chodzi najpewniej o powrót z nieudanej wyprawy na Bukowinę (1498). 78 Zapewne z Budziszewa na południowy wschód od Rogoźna; może jednak chodzić o Budziejowo, leżące na południowy zachód od Mieściska (nazywanego też Nowym Miastem), miasteczka nad Wełną (na połu- dniowy wschód od Wągrowca). 79 Pierwotnie było w oryginale: Stinssay [?] Creczeszkego [?] filius cum Cristoffero, co starannie skreślono (stąd niepewność odczytu), a Cristoffero poprawiono na: Crisfofferus. 80 Zob. wyżej, przyp. 68. 81 Tu i dalej zapisywany jako Wuolicki, co w wydaniu oddawano jako: Wnolicki. 82 Zob. przyp. 100. 83 Zapewne żona Andrzeja Szamotulskiego, Katarzyna Oleśnicka. 84 Miasto między Poznaniem a Gnieznem.

62 Chybski, Suski, Regnolt i inni

[56] To Jan Suski powiedział w twarz Słomie Żydowi z Poznania w obecności Jana Lubickiego, Jana Kani, Stanisława z zamku poznańskiego, Klausa Materny kramarza, mieszczan poznańskich85 i innych bardzo licznych dobrych ludzi w te słowa: „Ty zły i niewierny Żydzie, pozbawisz mnie życia i zaprowadzisz mnie na śmierć swymi złymi obietnicami. Obiecałeś nam i powiedziałeś, że znajdziecie u tych Żydów wielkie mnóstwo połamanego srebra, także we florenach i pienią- dzu, i w innych rzeczach, tak że staniecie się panami. Inaczej nigdy nie miałbym zamiaru tego uczynić, jeśli ty byś nas nie uwiódł, bo z mojego udziału przypadło mi zaledwie 9 florenów”. [57] Również zeznał, że te rzeczy zabrane Żydom wszystkie złożyli u Święcha Komornickiego86. [58] Również zeznał, że zwykli się schodzić w Babinie87. Tam też Chwał Chybski z Czechem, Jurgą Szwabem88 i Stanisławem Lenartowskim89 zwykli bywać. [59] Również zeznał, że ostatnio około jarmarku na św. Michała [29 IX] zasadzili się na drodze, pragnąc złupić Rusinów, ale nie zdołali tego uczynić, a że nadjechał syn Czerwa, mieszczanina z Poznania90, to go złupili i zabrali 2 konie. [s. 335] [60] Również zeznał, że Piotrowi Rognoltowi91, u którego zwykli mieszkać, dali część z łupu od Żydów, a to w Babinie. [61] Również zeznał, że potem, jak na powrót wracali z Litwy, ten Jan Suski, Jan Wolicki z Czeszkiem i z Burzą zabili jednego Żyda i zabrali mu tylko jednego florena w monecie. [62] Również zeznał, że wymienieni wraz z nim pojechali do ziemi kujaw- skiej i chcieli zatrzymać i pojmać jednego bogatego sołtysa, czego jednak nie zdołali. [63] Również zeznał, że wraz z Jurgą Szwabem ukradł teraz w Gnieźnie trzy postawy pospolitego sukna. [64] Również zeznał, że koło Ślesina92 w borze zasadzili się dwaj bracia Jarogniewscy z tymi Czeszkiem, Wacławem Czechem, Marcinem, Żyłką i również dwaj Weissdorfowie z Nieszawy i mieli razem 14 koni, i chcieli złupić warszawia- ków. [65] Również zeznał, że Babiński, Czech i Czeszek zabili jednego kramarza z Gębic93.

85 Jan Lubicki (szlachcic z Lubicza na północny zachód od Poznania), krojownik sukna, wielokrotny ławnik i wójt, występuje do 1494 r.; Jan Kania kupiec, rajca 1492–1494, burmistrz 1494, miał syna-imiennika; Klaus Materna, mieszczanin, występuje 1494–1505. 86 Komorniki na południowy zachód od Poznania były własnością biskupią; wsią szlachecką były Komorniki na południowy zachód od Kostrzyna, ale nie jest tam znany dziedzic Święch; może chodzi o chłopa. 87 Babin na północ od Słupcy. 88 W oryginale zawsze jako Almanus. 89 Z Lenartowa na północ od Ślesina; Stanisław występuje tam 1498. 90 Czerw, krojownik sukna, jego synem był zapewne Jan Czerw występujący 1499–1506. 91 Tożsamy z zeznającym niżej Regnoltowskim [66]. 92 Miasto na północ od Konina, na pograniczu Wielkopolski i Kujaw. 93 Gębice na południowy wschód od Mogilna.

63 Tomasz Jurek

[66] Zeznanie Piotra Regnoltowskiego94 [67] Również zeznał, że zabrał 2 konie jednemu plebanowi mieszkającemu koło Koła95. [68] Również zeznał, że Jan Wolicki i Suski z innymi towarzyszami dali mu dział łupu zabranego Żydom. [69] Również zeznał, że jeden Żyd z Wrześni i inny Żyd z Pyzdr, syn Daniela96, śledzili i wydawali rabusiom jadących ludzi. [70] Również zeznał, że wspomniani Żydzi z jednym sługą, Chybski ze Stanisławem Lenartowskim i Jarogniewskim mieli spółkę i robili interesy97. [71] Również zeznał, że u Piotra zwykli gościć Czeszek, Jurga Szwab i Chybski, a również Wolicki, Suski i Burza i razem łupić wraz ze Stanisławem Lenartowskim. [72] Również zeznał, że uczestniczył we wszystkich uczynionych rozbojach i był przy nich obecny. [73] Również zeznał, że z Żyłką zabrali 2 konie jednemu z Słupcy98. [74] Również zeznał, że wspomniany Żyłka z Jurgą Szwabem zabili jednego wozaka z Gniewkowa99 pod Toruniem. [75] Również zeznał, że pewien czapnik ze Słupcy z Krzysztofem Weissdorfem zwykli łupić i tu czy ówdzie zasadzać się na drodze. [s. 336] [76] Również Jan Suski zeznał, że Wolicki tego człowieka, wozaka z Gniezna, złupił, zabrał mu 2 konie i inne rzeczy, a potem wyłupił mu oczy.

[77] Zeznanie Piotra Czeszka zwanego inaczej Piotrowskim100 [78] Również, że z Żyłą koło Słupcy zabrali 6 skopów i kilka koni. [79] Również on z Marciszem, Jurgą Szwabem, Knapem i Czechem wraz z Chwałem Chybskim i Stanisławem Lenartowskim złupili syna Czerwa z Poznania i zabrali mu również jednego białego konia. [80] Również, że on z Janem i Piotrem Jarogniewskimi101 oraz z Wacławem Samszyckim102, który ma żonę we Włocławku, zabili jednego w borze koło Ślesina. [81] Również, że on z Weissdorfem Krzysztofem i z trzema Żydami złupili człowieka z Inowrocławia, jeden Żyd to Słoma, drugi to Krzywonos.

94 Piotr Regnoltowski, wymieniany wyżej jako Regnolt, a więc nazwisko nie miało na pewno charakteru odmiejscowego; imienia i przydomka Regnolt (czyli Reinold) używali dziedzice Babina (zob. przyp. 87), Jan Regnolt występował tam w latach 1462–1473 i jego synem mógł być zeznający (S. Kozierowski, Obce rycerstwo w Wielkopolsce w XIII–XVI wieku, Poznań 1929, s. 156). 95 Miasto królewskie nad Wartą. 96 Września i Pyzdry, miasta w Wielkopolsce. Synem Daniela z Pyzdr był wymieniany często Słoma. 97 W tekście: traditamenta faciunt. 98 Miasto biskupie na północny wschód od Pyzdr. 99 Miasto na Kujawach, na północny wschód od Inowrocławia. 100 Czeszek to zdrobnienie od określenia etnicznego: Czech; nie wiemy, skąd pochodził, może zresztą nazwisko urobione miał nie od żadnej miejscowości, lecz od imienia. 101 Zob. wyżej, przyp. 73. 102 Sumschiczsky, z Samszyc (S. Wielki i Małe), na zachód od Brześcia Kujawskiego.

64 Chybski, Suski, Regnolt i inni

[82] Również, że on z Wolickim, Suskim i Burzą, Jurgą i Żyłą zabili człowieka z Gniewkowa. [83] Również, że z dwoma braćmi Weissdorfami i wspomnianymi Żydami złupili człowieka, któremu zabrali dzbany i noże, a także jednego konia. [84] Również zeznał, że zalegli w Dąbrówce103 przez kilka nocy i stamtąd jeź- dzili do Buckiego koło Szamotuł104. [85] Również zeznał, że on z Wolickim i Jakubem, synem Nadrowskiego z ziemi dobrzyńskiej105, ze Słomą Żydem, z Suskim i Maciejem złupili Żydów, a on przez noc zalegał u Sierakowskiego w Waliszewie106, a dwóch z nich na Śródce107, każdemu [przypadło] po 10 florenów, a Wolickiemu 70 florenów, dwóch z nich zaległo u Żyda Słomy w Poznaniu. [86] Również Chybski i Jan Czech wraz z Suskim pojmali Jurkowskiego108. [87] Również on i Wolicki zabrali jednego konia w Objezierzu109. [88] Również w Bronowie110 zeszli się z Jakubem Nadrowskim, gdy chcieli łupić Żydów. [89] Również złupił koło Włocławka jednego konwisarza z Torunia, któremu zabrał 9 naczyń, 7 dzbanów, a także 2 grzywny, a wszystko to zastawił u Wiktora w Brześciu111 za 14 groszy. [90] Również Stryjec, Tomek i Sulewski złupili Kleofasa. [s. 337] [91] Również u pana Andrzeja Oporowskiego w Konarzewie112 zszedł się z Chybskim i z tego miejsca, z Konarzewa, wyszedł złupić konwisarza. [92] Również zeznał, że Trefny Janek, Stryjec, Mały Mikolaszek z Jarosławem w 60 koni urządzili naradę, jak pojmać pana starostę Wielkopolski113, a potem pana kaliskiego114. To Chybski zeznał w Wargowie115, że mieli mu dać 100 florenów i mieli się zejść w Baranowie.

103 Zapewne Dąbrówka na zachód od Poznania, skąd łatwo można było jeździć w okolice Szamotuł. 104 Miasto na północny zachód od Poznania; Bucki (Budzki?) niezidentyfikowany. 105 Ze wsi Nadróż w ziemi dobrzyńskiej (na południowy zachód od Rypina); Jakub nieznany. 106 Dom na Chwaliszewie miała poznańska rodzina mieszczańska Sierakowskich (Jan występuje 1471–1508). 107 Wówczas odrębne miasteczko kapituły katedralnej. 108 Z Jurkowa na południowy zachód od Krzywinia; 1515 działów dokonywali Jan i Andrzej Jurkowscy, synowie Mikołaja. 109 Wieś na południowy zachód od Obornik. 110 Zapewne Bronowo na południe od Pleszewa, ale może Broniewo na Kujawach albo też inna wieś o podobnej nazwie. 111 Brześć Kujawski. 112 Chodzi o Andrzeja Oporowskiego, starostę kruszwickiego (potem wojewodę inowrocławskiego, brzeskiego i łęczyckiego, zm. 1542), lub o jego starszego brata stryjecznego o tym samym imieniu, duchownego, dziekana kruszwickiego (zm. 1522). Konarzewa nie potrafię zidentyfikować. Może to K. na południe od Piątku, w ziemi łęczyckiej. Może to błędny zapis, zamiast Kowalewo (zob. przyp. 124). 113 Jana Ostroroga. 114 Andrzeja Szamotulskiego. 115 Wargowo na południowy wschód od Szamotuł.

65 Tomasz Jurek

[93] Również zeznał, że Maciejek, brat rodzony Chybskiego116, u Dąbrowskiego117 dał mu konia, aby łupić na drodze. [94] Również Salomon, Żyd z Wrześni, zwykł im dawać pieniądze za skra- dzione rzeczy i bywał z nimi dla łupów. [95] Również zeznał, że on z Jurgą Czechem i innymi towarzyszami złupili Rykosza koło Nakonowa118 i podzielili się, każdemu po 8 grzywien. [96] Również zeznał, że on z Chybskim zabili jednego rybaka, któremu zabrali półtrzecia [czyli 2,5] grzywny.

[97] Zeznanie Chwała Chybskiego119. [98] Również zeznał, że w Sobiesierniu120 zabrał jednemu konia i sakwę, a w niej zabrał pewnemu kupcowi Szwabowi pędzącemu woły 7 florenów. [99] Również zeznał, że z Mikolaszkiem, z Worfem z Moraw, a także z Małym Mikulaszkiem i z ich służebnikami złupili Albrechtową z Poznania i zabrali jej wtedy pieniądze ze skrzyneczki. [100] Również zeznał, że złupił Jakuba, złotnika z Poznania, któremu zabrał 2 kielichy, które złożył na przechowanie u Gołego w Pigłowicach121, a byli z nim Jan Sowa, Jarosław i Jirzik z dwoma sługami. [101] Również zeznał, że z Worfem, Małym Mikolaszkiem i Jarosławem złu- pili Łukasza koło Słupcy. [102] Również zeznał, że z Marciszem, Jurgą Szwabem i Czechem, także koło Słupcy, złupili syna Czerwa. [103] Również zeznał, że Jan Sowa z Jirzikiem, Jarosławem, Worfem, Mikulaszkiem, Jankiem Spywaczkiem, Janem Gołkiem122 i innymi wyszli z Grabowa123 i Baranowa z 14 końmi i złupili wtedy Rusinów koło Słupcy i sprze- dali pani Kośmidrowej124 szubę z popielic, a resztę podzielili między siebie. [104] Również mieli gospodę u pana Andrzeja Oporowskiego w Kowalewie125. [s. 338]

116 W wydaniu błędny odczyt: Manegcek (recte: Maciegiek). 117 Dąbrowski, być może chodzi o któregoś z dziedziców Dąbrówki (na zachód od Poznania), w sąsiedztwie Skórzewa Chybskich. 118 Nakonowo na Kujawach, na południowy wschód od Brześcia, na drodze z Brześcia do Płocka, siedziba Andrzeja Oporowskiego (świeckiego). 119 Jeden z głównych bohaterów zeznań, nie wstępuje w innych źródłach, ale imię pojawia się w poprzed- nich pokoleniach rodziny dziedziców Chyb (na północny zachód od Poznania) herbu Jastrzębiec. Jako brat Macieja był zapewne synem Jana (występującego 1436–1476). 120 Wieś na zachód od Poznania. 121 Zob. wyżej, przyp. 44. 122 W oryginale: Golek, w wydaniu: Goleb. 123 Zapewne Grabowo na północny zachód od Pyzdr (ze względu na bliskość Słupcy), aczkolwiek Baranowo niezidentyfikowane (zob. przyp. 59). 124 Zapewne Magdalena, żona Jana Kośmidra Gruszczyńskiego (z Gruszczyc na południowy wschód od Kalisza), ale może jego matka Anna (wdowa po zm. 1476 Mikołaju Kośmidrze) lub bratowa (wdowa po zm. po 1492 Wawrzyńcu Kośmidrze). 125 Kowalewo niezidentyfikowane (zob. przyp. 112).

66 Chybski, Suski, Regnolt i inni

[105] Również w Jarocinie u Milaja126 podobnie mieli gospodę i zwykł im [on] pokrywać wydatki. [106] Również we Włocławku u Kamieńca mieli gospodę i stąd zwykli wyru- szać na rozbój. [107] Również zeznał, że Gostyński127 posłał pismo swemu burgrabiemu zwa- nemu Kozielski128, aby pomógł mu i pozwolił zalec mu z Odachowskim129 i jego towarzystwem, którym posłał 10 florenów na wydatki w Gostyninie130. [108] Również pan kaliski posłał, jak zeznał, swoje pieniądze przez swego sługę Bernarda do wojska do Unruha131, aby ten dał mu 60 koni przeciwko pozna- niakom, aby oni mieli pojmać ich [poznaniaków] na drodze do Gniezna i spalić przedmieścia, a Odachowski miał być ich dowódcą (capitaneus). [109] Również zeznał, że Gostyński wiedział o tym i że tych 60 jeźdźców miało mówić, jakoby byli z czeladzi (familia) pana arcybiskupa132. [110] Również zeznał, że wzięli od pana kaliskiego pieniądze i mieli pojmać Piotra Adama i Ulryka Helta133 i prowadzać ich pojmanych po grodach. [111] Również zeznał, że Sobocki koło Kalisza134 powiedział do niego: „Dlaczego nie pojmałeś pana starosty Wielkopolski?”, a oni mieli mu odpowiedzieć: „Ponieważ dotąd się nie zebraliśmy, a on ciągnie z wielką czeladzią (familia) ”. [112] Również zeznał, że zabił sługę kościanian wracającego z Krakowa i że jechał z Borku135 z trzema towarzyszami. [113] Również zeznał, że zasadzali się na tych panów rajców, którzy zostali posłani do Piotrkowa136, aby ich pojmać w drodze powrotnej. [114] Również zeznał, że tych 60 jeźdźców najętych przez pana kaliskiego miało odgrażać się poznaniakom u Dziersława Zielątkowskiego137 i że Unruh miał ich dać ze swojego oddziału (comitiva), a Odachowski miał być ich dowódcą.

126 Dziedzicami miasta Jarocina byli wówczas Jan i Tomasz Milajowie. 127 Maciej Borek Gostyński (występujący od 1489, kasztelan śremski od 1501, zm. 1535) lub jego brat Jan Borek (1489–1530). 128 W wydaniu: Krzelsky, w oryginale: Kozelsky. Kozielski ze wsi Kozielsko na wschód od Wągrowca. 129 Nieznany; Odachowscy pochodzili z Odechowa na północny zachód od Łęczycy; nasz może tożsamy z Odachowskim, wojskim łęczyckim zm. 1532; wcześniej pozostawał w służbie miasta Poznania (Stadt- buch…, s. 361–364). 130 Chodzi niewątpliwie o Gostyń (miasto w Wielkopolsce), a nie Gostynin na Mazowszu (na południe od Płocka). 131 Unruh, śląska rodzina, osiadła także w Wielkopolsce; może chodzi o Ernesta, znanego potem jako zasłużony dworzanin królewski 1503–1519. 132 Arcybiskupem gnieźnieńskim był w latach 1493–1503 kardynał Fryderyk, brat królewski. 133 Piotr Adam, krojownik sukna, wielokrotny ławnik, rajca i burmistrz 1483–1499; Helt zob. przyp. 26. W kadencji rozpoczętej we wrześniu 1496 r. Piotr Adam był burmistrzem, a Helt rajcą. 134 Można też rozumieć: Sobocki spod Kalisza. Chodzi o wieś Sobótka (Wielka i Mała) na północny zachód od Kalisza; w S. Wielkiej dziedzicem był Wojciech (występujący od 1481, kasztelan biechowski od 1502, zm. 1507/09), w Małej – Stanisław Duszka (1499–1506). 135 Miasto na północny wschód od Gostynia. 136 Podróż do Piotrkowa musiała wiązać się z sejmem, który odbywał się tam od marca do maja 1496 r. (W. Konopczyński, Chronologia sejmów polskich 1493–1793, Kraków 1948, s. 6). 137 Dziersław w tym czasie nieznany, ale imię występowało wcześniej w rodzinie dziedziców Zielątkowa

67 Tomasz Jurek

[115] Również zeznał, że pan kaliski wynajął jego oraz Odachowskiego i zlecił, aby pobić, czyli „osiekać”, Marcina Szykutę i Jana Dudka138.

[116] Zeznanie Stanisława Goszczyckiego139 [117] Również zeznał, że był z Chybskim, kiedy złupili Albrechtową, a także Jakuba złotnika z Poznania. [118] Również zeznał, że był z Chybskim, kiedy poranili sługę kościanian. [s. 339] [119] Również zeznał, że był z Chybskim, Ptaczkiem, Sową, Janem Worfem, Małym Mikolaszkiem, Ramszem i innymi, kiedy złupili owych Rusinów koło Słupcy. [120] Również zeznał, że z pewnym Jankiem Czarnym zabrali jednemu koło Turobina140 7 florenów węgierskich.

[121] Zeznanie Franciszka z Otmuchowa141 [122] Również zeznał, że również był z Jarosławem, kiedy zabrali jednemu kupcowi 5 szub kunich i inne rzeczy, mianowicie tkaniny jedwabne. [123] Również zeznał, że był przy napadzie na tego sługę kościanian z Chybskim. Również, że z Jarosławem złupił w Polsce tu i ówdzie. [124] Również zeznał, że Chybski powiedział mu, że chce pobić i poobcinać ręce i nogi owym poznaniakom, gdziekolwiek zdoła ich dopaść.

[125] Zeznanie Janka Bzowskiego142 [126] Również zeznał, że z Chybskim, Janem Sową, Ptaczkiem, Stanisławem sługą i z innym jeszcze sługą był przy napadzie na poznaniaków. [127] Również, że podobnie był przy złupieniu Rusinów i przy zabiciu sługi kościanian i że w Baranowie dzielili zabrane rzeczy. [128] Również zeznał, że z Jirzikiem i Piotrem Uher143 zabrali jednego szlach- cica i złupili jego dom. [129] Również zeznał, że pan kaliski chciał pojmać Sadowskiego144, a także Skórzewskiego145. [130] Również zeznał, że Kalinowski146 podobnie z nimi łupił.

(na południe od Obornik) i Orzeszkowa (na południe od Sierakowa), herbu Bylina, spowinowaconych z Chybskimi. W latach 1467–1525 występuje Maciej, syn Dziersława. 138 Szykuta i Dudek (złotnik) byli mieszczanami poznańskimi. 139 Goszczyccy (pisani też jako Gościccy) herbu Lubicz byli drobną szlachtą z Goszczyc w ziemi płockiej; w 1531 r. występują tam jacyś Stanisławowie. 140 Miasto w ziemi chełmskiej (na Rusi). 141 Miasto na Śląsku. 142 Ze wsi Bzowo na południowy zachód od Czarnkowa. 143 Chyba tożsamy z Piotrem Węgierskim [4]. 144 Z Sadów, wsi na zachód od Poznania; dziedzicem był tam 1462–1519 Sędziwój, wicechorąży poznański. 145 Ze Skórzewa, wsi na zachód od Poznania; część tej wsi mieli Chybscy. 146 Trudny do identyfikacji, ze względu na istnienie wielu miejscowości o nazwie Kalinowa itp.

68 Magdalena Mrugalska-Banaszak

Szlachecki napad na poznański ratusz Anno Domini 1692

W dniu św. Bartłomieja, w czwartek 21 sierpnia 1692 roku, słońce wzeszło nad Poznaniem bardzo wcześnie, kwadrans przed piątą rano. Na wieży ratuszowej, tak jak każdego dnia, wartę pełnił strażnik miejski zwany także stróżem ogniowym i bacznie obserwował, co dzieje się dookoła i czy nie daj Boże nie wybuchł gdzieś pożar. Już od wczesnych godzin porannych w mieście panowało spore ożywie- nie. W warsztatach rzemieślniczych praca trwała od świtu. Uczniowie i czeladnicy pilnie wykonywali swoje obowiązki pod bacznym okiem mistrza. Przeróżnymi towarami wypełniały się kramy i rynkowe stragany. Swoje jatki otwierali rzeźnicy, a przy jatkach chlebowych roztaczał się wspaniały zapach, zdecydowanie gorszy był przy śledziowych budach. Poznań budził się z letniego snu, rozpoczynał się nowy dzień. Wstali już także mieszkańcy kamienicy przy Starym Rynku 51. Kim był jej właściciel? To Piotr Cerps (jego nazwisko pisano też Cerbs albo Zerbs), jeden z najważniejszych obywateli ówczesnego Poznania, należący do elity miasta, nie tylko z racji wykonywanej profesji (był kupcem i krojownikiem sukna), ale i z powodu pełnionych funkcji. Poza tym stał się jednym z głównych „bohaterów” tumultu w ratuszu. Ale o tym za chwilę. Krojownicy sukna, czyli kupcy handlujący zarówno suknem, jak i wyrobami wełnianymi, to wówczas najbogatsza grupa zawodowa w mieście1. Szczególnie w XVI wieku, ale również i później Wielkopolska słynęła z najlepszej jakości sukna, które poznańscy krojownicy wysyłali przede wszystkim przez Toruń i Gdańsk do miast hanzeatyckich. Inny szlak handlowy prowadził do Moskwy, a niektórzy historycy uważają, że miejscowe sukno trafiało nawet do Chin2. Choć wiek XVII to trudny okres w dziejach miasta, czas wojen i klęsk żywiołowych, to krojownicy nadal mieli się dobrze, a Piotr Cerps nie miał specjalnych powodów do narzekań. Funkcji pełnił wiele, zarówno we władzach miejskich, jak i w Bractwie Kupieckim. Zacznijmy od miejskich. Cerps swoją karierę publiczną rozpoczął w 1683 roku jako rajca, ponownie został nim w roku następnym i był nim jeszcze wielokrotnie, w latach 1687, 1689–1690 i 1713–1714. Kiedy po raz pierwszy pia- stował stanowisko rajcy, jednocześnie pełnił też funkcję pieczętarza, czyli osoby odpowiedzialnej za pieczęć miejską – prawny znak Poznania; pieczętarzem był

1 J. Wiesiołowski, Socjotopografia późnośredniowiecznego Poznania, Poznań 1997, s. 33–34. 2 J. Leitgeber, Z dziejów handlu i kupiectwa poznańskiego, Poznań 1929, s. 40.

69 Magdalena Mrugalska-Banaszak ponownie w 1687 roku. Kiedy pierwszy raz trzymał w dłoni pieczęć, nie zdawał sobie zapewne sprawy, że ma ona blisko 300 lat, mosiężna i ciężka, z herbem mia- sta, wykonana została na początku XIV wieku. Niewątpliwie Cerps był dumny z powierzenia mu tak ważnego stanowiska, zarezerwowanego dla najlepszych. Oznaczało to, że był godny zaufania i odpowiedzialny. Dalsza kariera potwier- dziła te przypuszczenia. W 1688 roku wybrano go wraz z piwowarem Stanisławem Lochoczem na najważniejszy urząd w mieście. Burmistrzem Poznania został ponownie, wspólnie z Wojciechem Grabowskim, w interesującym nas roku 1692. Ich wybór zatwierdził król Jan III Sobieski w przywileju wydanym 26 stycznia tegoż roku3. Zatrzymajmy się na chwilę przy tej godności. Każdy z burmistrzów spra- wował swój urząd po pół roku4. Obaj składali w obecności starosty generalnego przysięgę, w której zobowiązywali się dochować wierności królowi, dbać o dobro Poznania i przyczyniać się do jego rozwoju, utrzymywać porządek i pilnować pokoju w mieście, nie wyjawiać tajemnic urzędowych, obywateli traktować spra- wiedliwie, sądzić ich według prawa magdeburskiego i w zgodzie z przywilejami miejskimi. Burmistrz niemal każdego dnia pojawiał się w ratuszu i rozpoczynał codzienne urzędowanie. Zazwyczaj wszyscy kolejni włodarze Poznania mieszkali w przyrynkowych kamienicach i na dojście do pracy wystarczało im kilka minut. Dotyczyło to także Piotra Cerpsa, który z okien swojego domu widział ratusz. Jako burmistrz wchodził do niego nie tylko w 1688 roku i cztery lata później; piasto- wał tę funkcję jeszcze w latach 1703–1704 i 1715. W międzyczasie zajmował też inne stanowiska, w latach 1689–1690 był szafarzem – urzędnikiem zarządzają- cym majątkiem miejskim, było to wielce odpowiedzialne zajęcie. Z kolei w latach 1698–1702 Cerps występuje w aktach miejskich jako ławnik, czyli członek sądu miejskiego. To jeszcze nie koniec: dwukrotnie (w 1693 i 1698) należał do kolegium „20 mężów” tworzących tzw. trzeci porządek władz miejskich5. Pierwszy to bur- mistrz i rajcy, drugi – ława sądowa, do trzeciego wybierano dożywotnio starszych cechowych oraz innych obywateli cieszących się powszechnym poważaniem. Te zmiany i trzy porządki wprowadzono już po 1692 roku, dokładnie rok później. Nie ma wątpliwości, że Cerps aktywnie uczestniczył w zarządzaniu miastem, a kilku- krotny wybór na różne stanowiska dowodzi, że był on szanowanym obywatelem Poznania. A jego udział w życiu brackim? Na pewno był intensywny, skoro Cerpsa trzy- krotnie mianowano starszym Bractwa Kupieckiego: po raz pierwszy w 1685 roku, potem w roku następnym i jeszcze w 1698. Aż do początków XIX wieku przy- należność do organizacji zawodowych – cechów i bractw – była obowiązkowa. Skupiały one rzemieślników i kupców trudniących się takim samym, pokrewnym lub uzupełniającym się zawodem, monopolizowały produkcję i zbyt, regulując jej wielkość i jakość, broniły gospodarczych i prawnych interesów swoich członków,

3 Przywileje miasta Poznania XIII–XVIII wieku, wyd. W. Maisel, Poznań 1994, s. 278–279. 4 W. Maisel, Władze miasta Poznania w XIII–XVI wieku, „Kronika Miasta Poznania” (dalej: KMP), 1999/1, s. 26. 5 W. Maisel, Ustrój władz i prawo miejskie [w:] Dzieje Poznania, red. J. Topolski, L. Trzeciakowski, t. I**, Warszawa–Poznań 1988, s. 633–638; Władze miasta Poznania 1253–1793, red. J. Wiesiołowski, t. I, Poznań 2003, s. 272–273; Władze miasta Poznania 1793–2003, red. J. Wiesiołowski, t. II, Poznań 2003, s. 184.

70 Szlachecki napad na poznański ratusz Anno Domini 1692 pełniły funkcje polityczne, społeczne, religijne i towarzyskie. Podstawę prawną działalności cechów i bractw stanowiły statuty. W czasach Cerpsa obowiązywały dwa dokumenty doty- czące Bractwa Kupieckiego: pierw- szy z 7 stycznia 1633 roku, w którym Rada Miejska Poznania zatwierdziła ustawy cechu krojowników sukna, i drugi Jana III Sobieskiego wydany w Krakowie 20 maja 1676 roku, potwierdzający obowiązujące dotych- czas ustawy poznańskiego Bractwa Kupieckiego; oba pergaminowe, pisane po łacinie z ozdobnymi inicja- łami, przy poznańskim dokumencie wisi pieczęć wielka Poznania z czer- wonego laku6 [il. 1]. Pierwszymi w cechu czy brac- twie byli starsi, wybierani przez członków na jednoroczną kadencję. Do obowiązków starszego należało przestrzeganie przywilejów i praw 1. Inicjał z dokumentu Bractwa Poznańskiego, organizacji, reprezentowanie jej na w którym Rada Miejska Poznania zatwierdziła zewnątrz, przede wszystkim w Radzie ustawy cechu krojowników sukna, 7 I 1633 r., Miejskiej, rozstrzyganie sporów, ze zb. Muzeum Historii Miasta Poznania zarządzanie finansami, kontrolowa- (dalej: MHMP), depozyt Prywatnego Zrzeszenia nie pozostałych współbraci, zwoły- Handlu i Usług w Poznaniu (dalej: PZHiU) wanie zebrań zwanych schadzkami. Gdzie spotykali się poznańscy kupcy – niestety nie wiadomo. Może w ratuszu, jak to czynili kupcy krakowscy, a może w domu starszego Bractwa, jak było w konfraterni warszawskiej. Niewykluczone, że poznańscy kupcy zbierali się w budynku Wagi Miejskiej, która służyła handlowi, znajdowała się w nim waga do ważenia towarów kupowanych i sprzedawanych hur- towo7. Urzędował tutaj „pan ważnik” pobierający opłaty i zarządzający budynkiem. Wiadomo, że do 1880 roku w Wadze odbywały się posiedzenia poznańskiej Izby Przemysłowo-Handlowej. Może więc w ten sposób nawiązywano do wcześniejszych „schadzek” Bractwa Kupieckiego w tym miejscu. Waga, obok ratusza, była najważ- niejszym gmachem miejskim, odbywanie w niej zebrań podnosiło ich rangę i nobi- litowało kupców, członków poznańskiego patrycjatu. Mogli oni również spotykać się w domu starszego, zazwyczaj każdy z nich dysponował obszerną kamienicą,

6 M. Mrugalska-Banaszak, Materiały do dziejów Bractwa Kupieckiego w Muzeum Historii Miasta Poznania [w:] „Studia Muzealne” 1992, z. XV, s. 200–201. 7 J. Łukaszewicz, Obraz historyczno-statystyczny miasta Poznania w dawniejszych czasach, Poznań1998, t. II, s. 61.

71 Magdalena Mrugalska-Banaszak

a liczba członków umożliwiała takie zebrania (np. w 1713 r. poznańskie Bractwo liczyło 48 osób)8. Spotkania bywały zwyczajne i nadzwyczajne. Być może te pierwsze odbywano w domu starszego, a tylko te drugie w Wadze. Bez względu na to, jaki miały charak- ter, członkowie zasiadali za długim stołem, a na honorowym miejscu, w środku albo u szczytu, zajmowali miejsca starsi Bractwa. Leżały przed nimi brackie dokumenty, przybory do pisania potrzebne pisarzowi, no i oczywiście żelazny tłok pieczętny – insygnium władzy9. Bez wątpienia wielokrotnie trafiał on do rąk Cerpsa, wówczas był stosunkowo nowy, wyko- nano go bowiem w drugiej połowie XVII wieku. Opatrzony był napi- sem: SIGILLUM FRATERNITATIS MERCATORUM POSNANIENSIS, służył poznańskim kupcom przez 2. Dzwonek żelazny Bractwa Kupieckiego, następne stulecia. Cerps wielokrotnie 2. poł. XVII w., ze zb. MHMP, depozyt PZHiU dzierżył w dłoniach nie tylko pieczęć, ale także dzwonek [il. 2]. Po wielekroć musiał uciszać swoich towarzyszy, któ- rzy rozochoceni piwem, zwyczajowo pitym podczas schadzek, zachowywali się gło- śno i przeszkadzali starszemu w prowadzeniu zebrania. W końcu XVII wieku bogate poznańskie Bractwo Kupieckie zamówiło u miejscowego złotnika Pawła Raabe srebrną kasetkę na przybory do pisania [il. 3]. Niewykluczone, że inicjatorem tego przedsięwzięcia był Piotr Cerps, zbieżne są bowiem daty jego urzędowania jako starszego z latami działalności złotnika, który w 1695 roku został mistrzem w swoim fachu. Pracował przez następne czternaście lat, aż do śmierci w 1709 roku10. Bez względu na to, czy Cerps był zleceniodawcą czy też nie, ta wyjątkowo piękna kasetka, staran- nie wykonana i bogato zdobiona, jest kolejnym przedmiotem łączącym nas z osobą poznańskiego burmistrza. Cóż więc wiadomo o Piotrze Cerpsie? W drugiej połowie XVII wieku nale- żał do najzacniejszych obywateli Poznania, piastował wiele funkcji we wła- dzach miejskich, intensywnie udzielał się w Bractwie Kupieckim. W 1678 roku kupił od doktora filozofii i medycyny Jana Krzysztofa Erba z Brzegu kamienicę

8 J. Leitgeber, dz. cyt., s. 234. 9 M. Mrugalska-Banaszak, dz. cyt., s. 206–207 (noty katalogowe tłoku pieczętnego, dzwonka i kasetki). 10 Spis złotników poznańskich od XV do XVIII wieku według Tadeusza Nożyńskiego. Materiały do dziejów złotnictwa poznańskiego, oprac. Z. Dolczewski, KMP, 2000/1, s. 22.

72 Szlachecki napad na poznański ratusz Anno Domini 1692

3. Kasetka srebrna Bractwa Kupieckiego, złotnik Paweł Raabe, 1695–1709, ze zb. MHMP, depozyt PZHiU przy Starym Rynku 51 i należała ona do rodziny Cerpsów aż do 1760 roku11. Współwłaścicielką domu była żona Piotra – Elżbieta Malchrowiczówna, zmarła przed 1714 rokiem. Kiedy Cerps nabywał kamienicę, był zapewne młodym czło- wiekiem i rozpoczynał dopiero karierę. W kontrakcie sprzedaży występuje jako winiarz, być może więc zaczynał od handlu winem. Cerpsowie mieli co najmniej czworo dzieci: córkę Małgorzatę i synów: Leonarda, Stanisława i Tomasza, rajcę miejskiego. Kilkakrotnie pojawiają się oni w materiałach archiwalnych doty- czących ich rodzinnej kamienicy. Z zapisu poczynionego 15 października 1723 roku wynika, iż Małgorzata Cerpsówna, córka nieżyjącego Piotra, żona ław- nika Stanisława Szczygiewicza, sprzedała kamienicę pod nr. 49 introligatorowi Stanisławowi Woluskiemu12, niewykluczone, że dostała ją w posagu. Stąd też dowiadujemy się, że Piotr Cerps już w tym czasie nie żył. Nie wiadomo, kiedy dokładnie zmarł. Pewne jest natomiast, że dożył sędziwego wieku. Jeszcze w 1715 roku był burmistrzem, a miał wtedy ponad 60 lat, czyli jak na ówczesne czasy całkiem sporo. Gdzie został pochowany? Można snuć tylko przypuszczenia. Do północnej ściany nieistniejącej kolegiaty św. Marii Magdaleny przylegała okazała, najprawdopodobniej dwukondygnacyjna kaplica Kupiecka, nad którą opiekę sprawowali kolejni burmistrzowie i władze miejskie. Kaplica była niezwykle bogato wyposażona. W 1602 roku znajdowało się w niej aż dziewięć rzeźbionych, polichromowanych i złoconych ołtarzy13. Odprawiano w niej msze św. w różnych

11 Kartoteka mieszkańców Poznania do końca XVIII wieku, oprac. M. Mika, ze zb. Muzeum Historii Miasta Poznania (dalej: MHMP); M. Wicherkiewiczowa, Rynek poznański i jego patrycjat, Poznań 1998, s. 150. 12 Kartoteka mieszkańców Poznania do końca XVIII wieku, oprac. M. Mika, ze zb. MHMP. 13 W. Gałka, O architekturze i plastyce dawnego Poznania do końca epoki baroku, Poznań 2001, s. 132–134.

73 Magdalena Mrugalska-Banaszak

4. Rysunek inwentaryzatorski kamienic przy Starym Rynku nr 49, 50, 51 Ferdinanda Quasta z 1841 r., ze zb. MHMP brackich intencjach, a także pogrzebowe egzekwia. Po zakończeniu uroczysto- ści pogrzebowych trumnę zamurowywano najczęściej w podziemnych kryptach, które zarezerwowane były dla duchowieństwa i elity miasta. Natomiast tablice z nagrobnymi epitafiami umieszczano we wnętrzu świątyni. Może była wśród nich w kaplicy Kupieckiej także tablica Cerpsa? Wiadomo, jak wyglądała kamienica pod nr. 51 w 1841 roku, i zapewne nie- wiele zmieniła się od czasów, kiedy mieszkała w niej rodzina Cerpsów [il. 4]. Przed nimi najsłynniejszym właścicielem tego domu był Filip Buonaccorsi zwany Kallimachem, wybitny włoski humanista, nauczyciel synów królewskich i doradca króla Jana Olbrachta. Otrzymał ją z nadania królewskiego w 1496 roku i prawdo- podobnie nawet jej nie widział, bo w ciągu kilku tygodni została z jego upoważnie- nia sprzedana14. Kiedy zajmowali ją Cerpsowie, była dwupiętrowa, „smelcowana”, czyli obłożona glazurowaną cegłą, zwieńczona późnogotyckim szczytem w formie czteroosiowej attyki z ostrołukowatymi oknami. W tym czasie kamienice miesz- czańskie łączyły zazwyczaj funkcje mieszkania oraz miejsca pracy – tutaj spano, jedzono i handlowano. Nic więc dziwnego, że kiedy 21 sierpnia 1692 roku przed siódmą rano szlachcic Chwaliszewski herbu Trąby z Rękawczyna na Kujawach (tego samego, w którym kilkaset lat później mieszkać będzie Jerzy Waldorff)

14 J. Wiesiołowski, Dom Kallimacha i tajemnicza córka gliniarza, KMP, 1998/4, s. 264–278.

74 Szlachecki napad na poznański ratusz Anno Domini 1692 wszedł do kamienicy, to zastał burmistrza Cerpsa w domu15. Chwaliszewski nie był sam, towarzyszył mu Żyd – kim był, nie wiadomo. Może kupcem, który doradzał szlachcicowi? Po wejściu do środka Chwaliszewski „kazał [Cerpsowi] sobie sukna ukazać”, a kiedy stargował cenę, zapewne przy pomocy towarzysza, „kazał odkroić” kilka łokci materii. W międzyczasie w kantorze kupca pojawił się drugi Żyd, okre- ślany w opisie całego zdarzenia jako factor, czyli pełnomocnik szlachcica. Widząc leżące sukno, natychmiast zaczął je krytykować, mówiąc, iż jest niewiele warte, nie- dobre gatunkowo i za drogie. Na takie dictum Chwaliszewski oddał sukno i zażą- dał zwrotu pieniędzy. Cerps nie chciał ich oddać, tłumacząc, że materiał został już odkrojony i nie ma co z nim zrobić. Atmosfera robiła się coraz bardziej gorąca, nikt nie chciał ustąpić. W pewnym momencie szlachcic twardym i zdecydowa- nym tonem powiedział: „Weź, jeśli nie chcesz mieć przylepku na gębie”. Cerps na to: „I ty go będziesz miał wnet, jeśli chcesz”. Ledwie skończył mówić, dostał od Chwaliszewskiego „dwa razy pięścią w gębę”. Cerps nie pozostał dłużny, oddał cios – panowie zaczęli się bić. Przed kamienicę wypadł wściekły szlachcic i na progu nie- mal zderzył się z burmistrzem Wojciechem Grabowskim, którego powiadomiono już o bójce. Do Chwaliszewskiego przemówił w te słowa: „Jeżeli się Waszmości cokolwiek stało, prosim na ratusz, tam się sprawiedliwość stanie”. Panowie udali się więc do siedziby władz miejskich [il. 5]. Weszli po schodach na loggię pierwszego piętra (pamiętajmy, że klatka schodowa wewnątrz budynku to efekt powojennej przebudowy), a z niej do Sieni Wielkiej, dalej przez sklepioną izbę w pionie wieży do Sali Sądowej, gdzie akurat kilkunastu mieszczan nad czymś radziło. Dobrze już wiedzieli, co działo się w domu Cerpsa, odległość od niego była niewielka, a wieści rozchodzą się szybko, szczególnie wtedy, kiedy szlachcic znieważa kupca – burmi- strza miasta. Aby od razu załatwić sprawę, Wojciech Grabowski zarządził zwołanie rajców i miejskich ławników. Wchodząc do Sali Sądowej, powiedział: „Otom wam go przyprowadził”. Chwaliszewski przestraszył się tych słów i zaczął uciekać. Nie miał żadnych szans, został schwytany. Nie poddawał się, sięgnął po szablę, ale mu ją wyrwano. Na to wszystko wszedł Cerps i dwukrotnie uderzył szlachcica w twarz. Chwaliszewski dopadł okna i zaczął krzyczeć, że „gwałt mu się dzieje”. Teraz wszystko potoczyło się szybko. O zajściu powiadomiony został już także starosta generalny Wielkopolski, a był nim od 1687 roku Rafał Leszczyński. Do ratusza próbowała wejść żona Chwaliszewskiego, ale nie dość, że jej nie wpusz- czono, to jeszcze wartownik skaleczył ją halabardą w rękę, „czy też się sama dla chytrości białogłowskiej sama obraziła, nie wiedzieć”. W takiej sytuacji kobieta udała się na wzgórze zamkowe do panów sędziów i surogatora, czyli zastępcy sta- rosty odpowiedzialnego za sądownictwo, by opowiedzieć im o krzywdzie męża. Surogator uspokajał ją: „Jeśliby oni mieli go sądzić, bez nas nie mogą”. Dlaczego? Bo zgodnie z ówczesnym prawem szlachcic pochwycony w mieście na popełnie- niu przestępstwa nie mógł być osądzony przez sąd miejski bez udziału starosty lub jego przedstawiciela. A przed ratuszem było już gorąco. Coraz więcej szlachty gromadziło się przed nim i wszyscy chcieli wejść do środka. Rej wodzili przyjaciele Chwaliszewskiego:

15 Napad szlachty wielkopolskiej na ratusz poznański (1692), przygotował do druku W. Maisel, KMP, 1991/1–2, s. 163–168; poniższe cytaty tamże.

75 Magdalena Mrugalska-Banaszak

Biernacki ze wsi Chutki (obecnie Grab k. podkaliskich Błaszek), Grabowski, Roszczyc i Krajczyński16. Szlachty przybywało z każdą minutą, ponoć było ich aż pięciuset. Zaczęła się regularna bójka, panowie szlachta chwycili za szable, a war- townicy za halabardy i udało im się odeprzeć atak. Wspomagali ich mieszczanie, którzy z okien ratusza rzucali w szlachtę dachówkami. „I tak odpędzono szlachtę, że ani jednego nie było widać przed ratuszem”. Na krótko. Po jakimś czasie wró- cili, a wraz z nimi tabuny „hołoty” żądnej mocnych wrażeń. To ona właśnie chwyciła za kamienie i zaczęła rzucać w wartowników i mieszczan zgromadzo- nych w oknach i na loggiach. Posypał się ich taki grad, że nie było nikogo, „który by od kamieni szwanku nie miał”. Jeden z mieszczan odważył się wyjść na loggię i zaczął bić w bęben, drugi puścił w ruch dzwony. Zapewne wzywali pomocy, ale „to bezrozumnie uczynili”, bo skutek był taki, że pod ratusz przybywało coraz więcej szlachty, ponoć było ich pięć tysięcy, albo i więcej. Czy to możliwe, aby w mieście liczącym wówczas około czternastu do szesnastu tysięcy mieszkańców17 znalazło się nagle aż tylu przedstawicieli stanu szlacheckiego, nawet jeżeli część z nich stanowić mieliby przyjezdni? Najprawdopodobniej liczba ta odnosi się do wszystkich zgromadzonych przed ratuszem: szlachty i „hołoty”, a i tak jest chyba przesadzona18. Jakkolwiek by na to patrzeć, to prawie jedna trzecia mieszkańców Poznania znaleźć się miała przed ratuszem! „Było tak wielu szlachty, że począw- szy od Żydowskiej ulicy aż do Świętosławskiej, przed ratuszem z gołymi szablami stali tak gęsto, że drugi schować, drugi wyjąć korda nie mógł, a jeszcze się ich więcej zbiegło”. Starosta generalny wysłał żołnierzy piechoty na Stary Rynek, ale bojąc się, że rozjuszony tłum ruszy na zamek, zawrócił ich i kazał chronić wzgó- rza. Tymczasem szlachta coraz bardziej agresywnie napierała na siedzibę władz miejskich, a miejscy strażnicy pomimo dobrego uzbrojenia z trudem odpierali kolejne ataki. Na ratunek ruszył z zamku świeżo powołany wojewoda Wojciech Konstanty Breza (został nim w 1692 roku), a wraz z nim sędziowie i ubrany z francuska, w peruce ciągle zsuwającej się z głowy, starosta Leszczyński, do któ- rego tłum obraźliwie wykrzykiwał: „Panfilu [postać komiczna] być tak peruka po ręsztokach nie latała”, a że był niewielkiego wzrostu, to jeszcze słyszał: „Byś w ręsztokach się nie nurzał”. Próba interwencji na niewiele się zdała, dziki tłum wdarł się do ratusza. Co tam się działo! Jedni gonili strażników, drudzy wzięli się do rabunku. Wyłamali drzwi do szafarni, czyli izby mieszczącej kasę miejską19, a w niej rozbili wielką skrzynię żelazną, w której przechowywano depozyty miesz- kańców Poznania, i wszystko wynieśli. A było tego sporo, aż czterdzieści siedem tysięcy złotych. Następnie wdarli się do sierocego sklepu, czyli do izdebki, w której przechowywano depozyty sierot. I znów zrabowali wszystko, klejnoty i pieniądze, tak „że ani jeden szeląg nie został”. Mieszczanie, widząc, co się dzieje, próbowali uciekać. Normalna droga loggiami była niemożliwa, pozostawały okna. Udało się doktorowi medycyny Wojciechowi Będkowskiemu, piastującemu wówczas

16 J. Łukaszewicz, dz. cyt., s. 286. 17 S. Abt, Ludność [w:] Dzieje Poznania, dz. cyt., t. I**, s. 655. 18 J. Łukaszewicz, dz. cyt., s. 286 – podaje, że szlachta „zebrała 3000 »hołoty« i uzbroiła ją w różne kije, siekiery, piki i drągi”. 19 Dzisiaj to tzw. Sala Krat, w której znajduje się ekspozycja poznańskiego i wielkopolskiego rzemiosła.

76 Szlachecki napad na poznański ratusz Anno Domini 1692 funkcję zastępcy wójta sądowego. Uciekł przez okno w Sali Sądowej, czyli z pierwszego piętra, i pewnie by się zabił, skacząc na bruk, ale pomógł mu Adam Naramowski, starosta pil- ski, ujski i kościański. Natychmiast też zabrał Będkowskiego do swojej kamienicy, bo goniła go szlachta. A napastnicy dalej szaleli w ratuszu. Jedni zdobyte skarby wynosili, a inni biegli loggiami na pierwsze piętro. Wpadli do Sali Wielkiej i za pomocą drabiny wybili drzwi prowadzące do Sali Królewskiej – i tutaj niszczyli wszystko, co się dało. Obrazy królewskie cięli sza- blami i wyrzucali przez okno, cztery posągi fundatorów Poznania wyko- nane z drewna gwajakowego (niskie drzewo z Ameryki Środkowej, jedno z najtwardszych) także podzieliły los obrazów. Przebywający w pomiesz- czeniu żołnierze i wartownicy, którzy schronili się tutaj przed nacierają- cym tłumem, próbowali się bronić, ale z marnym skutkiem. Byli zabici i ranni, także „mąż wojenny” Szwarc, „który kilkadziesiąt lat w wojsku strawił […] kilkanaście ran dostał i drugiego dnia umarł”. Teraz przy- szła kolej na Salę Sądową, w której zabarykadowali się mieszczanie. Po wyważeniu drzwi grupa szlachciców wpadła do środka i rozpoczęła się rzeź. Poszły w ruch szable, „jednych z okien powyrzucano, drugich na kawałki rozniesiono”. Napastnicy ran- 5. Fragment obrazu Stefana Ratajskiego nym padającym na podłogę odcinali Św. Antoni z Dzieciątkiem, 1658 r. Po lewej ratusz, złote guzy z sukien, zdzierali czepki w głębi kolegiata farna pw. św. Marii Magdaleny, z głów, zdejmowali pierścienie z pal- obraz z kościoła pobernardyńskiego w Kaliszu ców. Nie gardzili niczym. Wyrywali zamki z szuflad przy stołach, zabiera- jąc z nich złoto i pieniądze. Cenne księgi i dokumenty miejskie wyrzucano przez okno. Druga grupa napastników pokonała kręte schodki umieszczone w połu- dniowo-zachodnim narożniku Wielkiej Sieni i wpadła na drugie piętro. Tam po

77 Magdalena Mrugalska-Banaszak wyważeniu drzwi do „Marsowego pokoju”, czyli miejskiej zbrojowni, niszczyli pancerze, halabardy i wszystko, co im wpadło w ręce. Na pomoc mieszczanom przyszli z krzyżem księża z kolegiaty farnej i „nieco uskromili swawolę”, ale szlachcie się to nie spodobało. Dały się słyszeć obelżywe komentarze: „Wody na księdza, bo pies i ksiądz to to samo”. Dlaczego obelżywe? Ponieważ wtedy szlachta za psa powszechnie uważała chłopa i plebe- jusza, a przecież niższe duchowieństwo wywodziło się właśnie z plebsu. Pomimo to księża odważnie weszli do ratusza. Przybyli także ojcowie franciszkanie i zaczęli śpiewać donośnym głosem. Przerażeni napastnicy uciekli. Jednak dalej było groź- nie. Nie bacząc na niebezpieczeństwo, księża niektórych mieszczan „w kaptury poprzebierawszy” bezpiecznie „do domów swych powyprowadzali, drudzy drzwi pozamykali, aby nie brano, co jeszcze nie wzięto”. Piotr Cerps przeżył ten tumult. Jak mu się udało? Może dzielnie walczył, a może się dobrze ukrył, a może wreszcie uszedł w grupie mieszczan wyprowa- dzonych przez księży i zakonników? Chwaliszewskiemu włos z głowy nie spadł. Zapewne uciekł z ratusza, zaraz kiedy jego współtowarzysze wyłamali drzwi do Sali Sądowej. Władze miejskie pozwały do sądu sejmowego Chwaliszewskiego i jego kompanów. Nie wiadomo, czy sprawa miała swój dalszy ciąg. Niewykluczone, że szlachcie wszystko uszło płazem, bo, jak przypuszczał Józef Łukaszewicz, dzięki koneksjom i majątkom oskarżonych sprawa „nigdy na stół nie przyszła”20. Po tumulcie Poznań pogrążył się w chaosie. Przez kilka tygodni bramy do miasta stały otworem. Kupcy nie handlowali, warsztaty były zamknięte, podob- nie kramy. Kupienie chleba graniczyło z cudem. Liczono straty. Poza ławnikiem miejskim, krawcem Kazimierzem Kojczewskim (pisanym także Skojczewski) i „mężem wojennym” Szwarcem, od szabli szlacheckiej padł kapitan milicji miej- skiej Andrzej Kulczyński oraz chorąży, dwóch żołnierzy i kilka innych osób, któ- rych nazwisk nie znamy21. Ratusz przedstawiał obraz nędzy i rozpaczy. Dwa tygodnie po tumulcie, w środę 3 września, woźny grodzki Stanisław Gorkowski i przedstawiciele szlachty, Samuel Mańkowski, Stanisław Gądkowski i Piotr Dunin, dokonali wizji wnętrz siedziby władz miejskich i dokładnie opisali to, co zobaczyli22. Zanim weszli do środka, zauwa- żyli, że żelazne kraty znajdujące się niegdyś przy ostatnim stopniu schodów zostały „wycięte, wyrąbane i wzięte”. Z loggii parteru zniknęły stojące tutaj cepy żelazne, halabardy, muszkiety i „inne oręża” wartowników miejskich. Nie było też „wymbor- ków”, czyli wiader do gaszenia pożaru. Lustratorzy weszli do izdebki hutmańskiej (gdzie urzędował dowódca straży miejskiej), znajdującej się zaraz przy wejściu, po prawej stronie23. Okno w niej wyrwano, bo właśnie tędy tłum wpadł do środka. W pomieszczeniu wszystko było zrujnowane: piec potłuczony, rzeczy dowódcy Andrzeja Kulczyńskiego wyrzucone zostały na rynek, „jako to łóżko, pościel i inne”. Włamano się również do izby położonej naprzeciw, w której przechowywane były

20 J. Łukaszewicz, dz. cyt., s. 287. 21 Tamże, s. 286. 22 Opisy i lustracje Poznania z XVI–XVIII wieku, przygotował do druku M. Mika, Poznań 1960, s. 115–117; poniższe cytaty tamże. 23 Dzisiaj to pomieszczenie socjalne i magazyn muzealiów.

78 Szlachecki napad na poznański ratusz Anno Domini 1692 księgi ziemskie, które podzieliły los dobytku kapitana Kulczyńskiego. Dalej lustrato- rzy weszli do szafarni, przy której drzwiach powyrywano podwójne kłódki i znisz- czono zamki. Z dwóch stojących tutaj kamiennych stołów jeden potłuczono, drugi został uszkodzony, zydle porąbano, ocalał tylko jeden. Dziesięć skrzyń z pieniędzmi i depozytami złupiono. Podobnie nie było wiszących tutaj niegdyś pałaszy, szabli, pistoletów i „innych rynsztunków do obrony miasta”. „W sierocym sklepie skrzyń wielkich 24 złupionych” – relacjonowali lustratorzy. A cóż zobaczyli na pierwszym piętrze? W Wielkiej Sieni „wszystkie okna wycięte”. Dalej przeszli do sklepionej izby w pionie wieży, a z niej do Sali Sądowej, gdzie rozegrały się najbardziej dramatyczne wydarzenia. Na stołach i podłodze ciągle widoczne były krwawe ślady z resztkami włosów. Wszystkie meble: stoły, ławy, szafy, katedrę pisarską, zydle i siedziska porą- bano, szyby w oknach wybito. Pozrywano i zniszczono obrazy wiszące na ścianach: króla Stefana Batorego, Jana Opalińskiego, kanclerza Jana Leszczyńskiego, gene- rałów. Figura Chrystusa z krucyfiksu stojącego na stole radzieckim miała liczne głębokie rysy od szabel, brakowało jej też rąk. Zapewne któryś z mieszczan użył krzyża jako obronnej tarczy. Zrabowano wszystkie przechowywane tutaj pienią- dze i cenniejsze przedmioty, jak choćby dwa piękne kobierce, a z szaf powyrzu- cano dokumenty. Wnętrze sąsiedniej Sali Królewskiej nie prezentowało się lepiej. „Okna, których jest 8 na tejże Sali we 4 kwatery, wszystkie porujnowane, wniwecz obrócone, także i kraty w tych oknach”. Na posadzce leżał pocięty w wielu miej- scach pełnopostaciowy portret króla Zygmunta (nie wiadomo którego). Okazało się, że rzeźba przedstawiająca trzech fundatorów Poznania – Lecha, Czecha i Rusa – i „ojca ich” nie została wyrzucona przez okno, ciągle tutaj była ze śladami szabel i siekier. Zniszczono również wszystkie meble i złupiono co cenniejsze przedmioty. Ile agresji i morderczych instynktów było w tłumie napierającym na ratusz, skoro agresorzy, aby dostać się do mieszczan zabarykadowanych w Sali Sądowej, wyrwali kamienny filar, który podpierał (i podpiera) sklepienie w Sali Królewskiej, i użyli go do wyważenia drzwi. Oznacza to, że atak na poznańskich mieszczan odbywał się z dwóch stron, jedna grupa nacierała od strony izdebki ulokowanej w pionie wieży, druga od Sali Królewskiej. Wiadomo, co się wydarzyło, kiedy sforsowane zostały okute blachą, ciężkie żelazne drzwi. Kiedy szlachta wdarła się na drugie piętro, do zbrojowni, która zajmowała całą przestrzeń kondygnacji, to złupiła i zniszczyła większość uzbrojenia. Zostały tylko 93 muszkiety, a dotychczas stały gęsto „dwiema rzędami wzdłuż i poprzek i na trzecią stronę”. Z kolei z 59 hakownic, podobnie jak muszkiety, ręcznej broni palnej, ocalały tylko dwie. Poza tym wyniesiono albo znisz- czono zbroje, szyszaki i piki. Na tym nie koniec. Kilku barbarzyńców wdarło się na wieżę i tam poodcinali wagi od zegarów, zabrali „instrumenta” od ich nakręcania i tak poważnie je uszkodzili, że „dotychczas bić nie mogą” – odnotowali lustratorzy. W czasach, kiedy ratuszowe zegary wyznaczały rytm dnia, ich brak niewątpliwie przyczyniał się do chaosu panującego wówczas w mieście. To paradoks historii – gdyby Piotr Cerps nie pobił się ze szlachcicem Chwaliszewskim, nie powstałby precyzyjny opis stanu ratusza po krwawych wydarzeniach z 21 sierpnia 1692 roku, a tak posłużył on do odtworzenia siedem- nastowiecznych wnętrz gmachu podczas prac prowadzonych w czasie powojennej odbudowy siedziby władz miejskich.

79 Michał Zwierzykowski

Szlachcic w osiemnastowiecznym Poznaniu Uwarunkowania obecności wielkopolskiej szlachty w obrębie miasta

Epoka staropolska to czas, w którym jednym z fundamentów funkcjonowania społeczeństwa był podział na stany. W Rzeczypospolitej oprócz dominującego, stosunkowo licznego jak na warunki europejskie stanu szlacheckiego funkcjo- nowały jeszcze stany mieszczański i chłopski, autonomiczne wspólnoty etniczne (Żydzi, Ormianie) oraz stan duchowny, rekrutujący swoich członków z trzech pozostałych stanów – oczywiście niemal wszystkie najważniejsze i najbardziej dochodowe funkcje kościelne zastrzeżone były dla elity szlacheckiej. Społeczność mieszczańska, wyodrębniona prawnie dzięki pozyskiwanym przez wieki przywi- lejom określającym zakres władzy i samorządności miejskiej, starała się bronić przed ingerencją i konkurencją pozostałych stanów. Z uwagi na niezwykle silną w państwie polsko-litewskim pozycję szlachty i duchowieństwa okazywało się to najczęściej nieskuteczne. Z tej przyczyny na teren miast, szczególnie tych więk- szych i zamożniejszych, napływali przedstawiciele szlachty oraz duchowieństwa, często bardzo poważnie zmieniając codzienną rzeczywistość. Również Poznań nie uniknął tego zjawiska. W niniejszym tekście zajmiemy się analizą jedynie kilku wybranych jego aspektów – a mianowicie najważniejszymi przyczynami, specyfiką i konsekwencjami obecności szlachty w mieście w XVIII stuleciu. Chodzić będzie jednak tylko o obecność samej szlachty – pominięte zostaną wątki związane ze szlachtą-duchownymi, licznie reprezentowanymi w miejscowym duchowieństwie, oraz zjawisko przenikania drobniejszej szlachty do grona mieszczan poznańskich, co czasem mogło wiązać się z utratą przywilejów i pozycji szlacheckiej, choć zbyt często, pomimo rygorystycznych przepisów, do tego nie dochodziło. Wiele suro- wych zakazów i praw pozostawało wyłącznie na papierze. Dla XVIII-wiecznego Poznania zagadnienia te wciąż czekają na swoje opracowanie1.

1 S. Gierszewski, Obywatele miast Polski przedrozbiorowej, Warszawa 1974; L.C. Belzyt, Szlachta w mie- ście rezydencjalnym. Szlacheccy obywatele Krakowa i Warszawy około 1600 r. (Analiza porównawcza struk- tury), Zielona Góra 2011 – tam obszerna literatura dotycząca zagadnienia. Dla Wielkopolski badania prowadzone były, niestety, jedynie dla okresów wcześniejszych, zob. K. Tymieniecki, Szlachta – mieszcza- nie w Wielkopolsce XV w., „Miesięcznik Heraldyczny” 15 (1936), nr 10, s. 145–152, nr 11, s. 161–165, nr 12, s. 182–184, 16 (1937), nr 1, s. 1–6, nr 2, s. 19–27; W. Dworzaczek, Przenikanie szlachty do stanu mieszczańskiego w Wielkopolsce w XVI i XVII w., „Przegląd Historyczny” 47 (1956), s. 656–684. W nieco innym ujęciu ruchem ludnościowym i strukturą społeczno-gospodarczą w Poznaniu, w odniesieniu głównie do osób spoza stanu szlacheckiego, w XVIII w. zajmowali się m.in.: M. Wojciechowski, Struktura społeczno-gospodarcza Poznania w pierwszej połowie XVIII w., „Przegląd Zachodni” 7 (1951), nr 11/12,

80 Szlachcic w osiemnastowiecznym Poznaniu…

1. Jan Bronisz (1738–1803), ostatni podwojewodzi poznański, portret pędzla I.T. Schreibera, 1779 r., ze zb. Muzeum Narodowego w Warszawie, domena publiczna, http://cyfrowe.mnw.art.pl/dmuseion/docmetadata?id=22698

Wiek XVIII w dziejach Poznania nie należy do okresów najszczęśliwszych. W porównaniu z okresem znaczącej prosperity i sukcesów w wieku XVI, względ- nej koniunktury do połowy następnego stulecia, jest to raczej czas kontynuacji kryzysu i przejściowego upadku zapoczątkowanego przez tragiczne wydarze- nia potopu szwedzkiego i dziesięcioleci późniejszych wojen toczonych przez Rzeczpospolitą. Pierwsze kilkanaście lat XVIII wieku to wielka wojna północna, której działania tragicznie dotknęły Wielkopolskę. Poznań zajęty został przez wojska szwedzkie, był oblegany przez Sasów i Rosjan, zrujnowany w znacznym s. 341–395; M. Kędelski, Ruch naturalny i dynamika ludności miasta Poznania w XVIII w. w świetle reje- stracji metrykalnej, „Studia i Materiały do Dziejów Wielkopolski i Pomorza” 17 (1990), z. 2, s. 5–29; tegoż, Dynamika i struktura ludności chrześcijańskiej miasta Poznania w XVIII wieku, w świetle rejestracji podat- kowej, „Roczniki Dziejów Społecznych i Gospodarczych” 51/52 (1990/1991), s. 57–89; tegoż, Rozwój demo- graficzny Poznania w XVIII i na początku XIX w., Poznań 1992. W solidnym, ale jedynie wycinkowym arty- kule J. Kujawiński, Przyjęcia do prawa miejskiego w Poznaniu w latach 1716–1730, Nasze Historie, 8 (2007), s. 45–63, wśród 174 przyjętych nie był w stanie, z uwagi na brak odpowiednich danych, stwierdzić osób szlacheckiego pochodzenia.

81 Michał Zwierzykowski

2. Jerzy August Mniszech (1715–1778), marszałek nadworny koronny i starosta generalny Wielkopolski, akwaforta Domenico Cunego, 1784 r., ze zb. POLONA stopniu, później wyludniony przez panoszącą się przez kilka lat zarazę. Po wycofa- niu się Szwedów i ponownym zajęciu miasta przez saskie wojska Augusta II, pod- czas działań konfederacji tarnogrodzkiej miasto zostało zdobyte przez oddziały wojska koronnego i szlacheckie pospolite ruszenie oraz solidnie złupione. Dopiero sejm „niemy” 1717 roku i wycofanie z Rzeczypospolitej Sasów, a nieco później „sojuszniczych” wojsk rosyjskich, w 1719 roku przyniosło powolny proces odbu- dowy z ruin i ponowne zaludnienie miasta oraz należących do niego wsi2. Spokój nie trwał jednak długo. Okres lat 1733–1736, czyli tzw. wojny o sukce- sję polską, toczonej na terenie Rzeczypospolitej przez wojska i szlachtę wierną elek- towi Stanisławowi Leszczyńskiemu z nielicznymi stronnikami elektora saskiego Fryderyka Augusta II (króla Polski Augusta III), wspieranymi przez wojsko saskie i rosyjskie, to ponowne zajęcie Poznania przez Sasów i walki podjazdowe toczone

2 Dzieje Poznania, t. 1, cz. 2, red. J. Topolski, Warszawa–Poznań 1988, s. 621–624.

82 Szlachcic w osiemnastowiecznym Poznaniu…

3. Manifestacja grupy szlachty pod przewodem poznańskiego wojewody i kasztelana, spisana i oblatowana w Poznaniu w 1776 r., przeciwko nielegalnemu sejmikowaniu w Żernikach, Gr. Poznań 1141, ze zb. Archiwum Państwowego w Poznaniu (dalej: APP) w Wielkopolsce3. Po ostatecznym zwycięstwie Wettyna i pacyfikacji kraju na mia- sto spadł kataklizm w postaci niespotykanej wcześniej powodzi w 1736 roku, a w kolejnym roku huraganu, które ponownie zrujnowały znaczną część tkanki miejskiej4. W kolejnych dziesięcioleciach również bywały okresy niespokojne, kiedy przez Wielkopolskę przemaszerowywały wojska rosyjskie (1745), a zwłaszcza

3 Tamże, s. 625; zob. też G. Glabisz, Województwa poznańskie i kaliskie w bezkrólewiu 1733 r. [w:] W podróży przez wiek osiemnasty... Studia i szkice z epoki nowożytnej, red. A. Perłakowski, M. Wyszomirska, M. Zwie- rzykowski, Kraków 2013, s. 51–69; tenże, Konfederacja partykularna województw poznańskiego i kaliskiego przy majestacie Stanisława Leszczyńskiego w latach 1733–1735, „Klio” 37 (2016), nr 2, s. 61–85. 4 Opis zniszczeń zob. w: Lustracje i opisy miasta Poznania z XVI–XVIII w., oprac. M. Mika, Poznań 1960, s. 191–201; J. Łukaszewicz, Obraz historyczno-statystyczny miasta Poznania w dawniejszych czasach, t. 2, Poznań 1998, s. 308 i n.

83 Michał Zwierzykowski

4. Manifestacja grupy szlachty pod przewodem poznańskiego wojewody i kasztelana, spisana i oblatowana w Poznaniu w 1776 r., przeciwko nielegalnemu sejmikowaniu w Żernikach, Gr. Poznań 1141, ze zb. APP podczas wojny siedmioletniej (1756–1763). Choć Rzeczpospolita nie brała w niej udziału, stała się zapleczem, w którym gospodarowały bezceremonialnie rosyj- skie i pruskie wojska. Poznań był przez nie zajmowany, zakładano tu magazyny, a ludność bezustannie łupiono i zmuszano do wyrzeczeń5. Opóźnioną reakcją na te gwałty były długotrwałe działania konfederacji barskiej w Wielkopolsce w latach 1768–17726, których smutną konsekwencją był z kolei pierwszy rozbiór

5 T. Ciesielski, Pogranicze polsko-pruskie w dobie wojny siedmioletniej, „Komunikaty Warmińsko-Mazur- skie” 2008, nr 1, s. 4 i n.; Dzieje Poznania, t. 1, cz. 2, s. 776 i n.; szereg informacji o gwałtach i rabunkach w Wielkopolsce w dobie wojny siedmioletniej, w tym również dotyczących Poznania, podają Akta sej- mikowe województw poznańskiego i kaliskiego. Lata 1733–1763, wyd. M. Zwierzykowski, Warszawa 2015, s. 604–609. 6 W. Szczygielski, Konfederacja barska w Wielkopolsce 1768–1770, Warszawa 1970; Dzieje Poznania, t. 1, cz. 2, s. 781 i n.

84 Szlachcic w osiemnastowiecznym Poznaniu…

5. Manifestacja grupy szlachty pod przewodem poznańskiego wojewody i kasztelana, spisana i oblatowana w Poznaniu w 1776 r., przeciwko nielegalnemu sejmikowaniu w Żernikach, Gr. Poznań 1141, ze zb. APP

Polski. Do Poznania wkroczyli najpierw Prusacy, a po ich odejściu Rosjanie, któ- rzy wymaszerowali dopiero w 1775 roku. Schyłek stulecia zapoczątkował jednak krótki okres spokoju i odbudowy, tym razem w sposób istotny wspierany przez króla i władze Rzeczypospolitej, które dostrzegły konieczność poprawy sytuacji miast królewskich i mieszczaństwa7. Osiemnastowieczny Poznań, nawet pomimo kataklizmów i zniszczeń, które nań spadały, nadal zaliczany był do najznamienitszych miast Rzeczypospolitej. Najważniejszy dla jego rozwoju i pozycji pośród innych miast był fakt, że był miastem królewskim, w odróżnieniu od ośrodków prywatnych, należących do instytucji kościelnych lub szlachty. Dzięki temu znajdował się po opieką króla (państwa) i bezpośrednim nadzorem namiestnika królewskiego w terenie, jakim

7 B. Tyszkiewicz, Komisja Dobrego Porządku w Poznaniu 1780–1784, Poznań 2005, s. 11–12; Dzieje Pozna- nia, t. 1, cz. 2, s. 799 i n.

85 Michał Zwierzykowski

6. Manifestacja grupy szlachty pod przewodem poznańskiego wojewody i kasztelana, spisana i oblatowana w Poznaniu w 1776 r., przeciwko nielegalnemu sejmikowaniu w Żernikach, Gr. Poznań 1141, ze zb. APP był starosta generalny Wielkopolski. Poznań, obok Krakowa, Warszawy i Lublina, określano zawsze jako civitas, w odróżnieniu od określenia oppidum, zarezerwo- wanego dla mniejszych osad miejskich i miasteczek. W języku polskim stosowano najczęściej określenia „miasto główniejsze”, „celniejsze”, „większe”, a w uniwer- sałach i innych dokumentach podkreślano czasem stołeczność w ramach woje- wództwa poznańskiego, zestawiając często z najważniejszymi miastami Korony i Wielkiego Księstwa, również z tymi o specyfice stołeczno-rezydencjalnej (jak Warszawa, Wilno czy w pewnym stopniu nadal Kraków – w XVIII w. w zasadzie jedynym miastem rezydencjalnym, w którym, przynajmniej formalnie, przeby- wał na stałe władca z dworem, była już Warszawa, w Krakowie nadal jednak prze- chowywano klejnoty koronne i koronowano królów, a Wilno było stolicą Litwy). Na potrzeby podatkowe dzielono miasta najczęściej na kilka kategorii, Poznań zawsze lokowano w pierwszej z nich, określanej jako civitates maiores, „miasta

86 Szlachcic w osiemnastowiecznym Poznaniu… większe”8. Te określenia, spotykane w źródłach najczęściej, mogą potwierdzać atrakcyjność ośrodka miejskiego dla szlachty – nie wszędzie była ona jednak taka sama. Dość istotne dla potencjalnego zwiększenia atrakcyjności danego miasta było to, czy miało ono charakter ośrodka rezydencjalnego, to znaczy czy było stałą siedzibą władcy, dworu, ewentualnie miejscem jego częstych odwiedzin9. W przypadku Poznania w XVIII stuleciu czynnik ten nie odgrywał już żadnej roli. W tym okresie, pomimo iż miasto było królewskie i że znajdował się tu zamek królewski, pod opieką miejscowego starosty generalnego, monarchowie poja- wiali się tylko wyjątkowo. August II odwiedził Poznań dwukrotnie, nieco dłuższy pobyt miał miejsce na przełomie 1715 i 1716 roku, kiedy król chyba po raz ostatni zamieszkał w obrębie murów, w kamienicy burmistrza Pleśniewicza przy rynku – witało go wówczas wielu zgromadzonych w mieście senatorów i szlachciców10. Zamek był już wówczas zasadniczo w kiepskim stanie, ledwie mieścił część gar- nizonu saskiego i nie nadawał się w żaden sposób na rezydencję (nawet chwi- lową) monarchy11. Podczas drugiej wizyty król bawił już tylko przejazdem, z 3 na 4 marca 1732 roku, a zamieszkał w nowo przebudowanym przez wybitnego archi- tekta Pompeo Ferrariego pałacu biskupów poznańskich na Ostrowie Tumskim12 (choć w mieście przygotowano wszystko na jego przywitanie i nocleg)13. Podobnie uczynił jego syn, August III, który odwiedził stolicę Wielkopolski dwukrotnie: 19 czerwca 1754 i 26 kwietnia 1762 roku. Za pierwszym razem – jadąc na sejm do Warszawy, za drugim zaś w drodze do Saksonii, kiedy opuszczał Polskę po raz ostatni, po długiej, przymusowej rezydencji w Warszawie (Saksonia była wów- czas okupowana przez Prusaków podczas działań wojny siedmioletniej). Także te, jedynie noclegowe, wizyty przyciągnęły do Poznania tłumy szlachty14. Wettynowie zdecydowanie woleli przybywać do Polski jedynie na krótko i omijać podupadłe miasta – August III wielokrotnie przyjeżdżał do pogranicznej Wschowy, gdzie

8 Z. Kulejewska-Topolska, Oznaczenia i klasyfikacja miast w dawnej Polsce (XVI–XVIII w.), „Czasopismo Prawno-Historyczne” 8 (1956), z. 2, s. 257–263. 9 L.C. Belzyt, Szlachta w mieście rezydencjalnym, s. 19 – Warszawa była miejscem obrad sejmu, a od 1611 r. stała się siedzibą władców, Kraków spełniał funkcję siedziby do 1609 r., był też miejscem przechowywania insygniów koronnych oraz odbywania koronacji i pochówków królewskich (miejscem koronacji oficjalnie stała się Warszawa od 1764 r.), Wilno było stolicą Litwy, choć władcy w XVIII w. nie zaglądali tam już niemal wcale. Funkcje rezydencjalne od 1611 r. w pełnym wymiarze można jednak przypisać wyłącznie Warszawie. 10 J. Łukaszewicz, Obraz historyczno-statystyczny…, t. 2, s. 299. 11 E. Linette, Zamek w Poznaniu, Warszawa 1981; Z. Pilarczyk, Obronność Poznania w latach 1253–1793, Warszawa 1988, s. 193 – pomimo znacznych prac fortyfikacyjnych w mieście Sasi nie zajęli się niemal wcale wewnętrznym pierścieniem murów ani remontem zamku. 12 Prace trwały w latach 1724–1732, zob. Katalog zabytków sztuki. Seria nowa, t. 7, cz. 1: Miasto Poznań, cz. 1, red. E. Linette, Z. Kurzawa, Warszawa 1983, s. 68 i n. 13 Zob. „Kuryer Polski” nr 116 z 1732 r. Wracając do Saksonii po kolejnym zerwanym sejmie, z 6 na 7 października 1732 r. król nocował już tylko pod Poznaniem nad Wartą, w specjalnie wybudowanym do tego celu budynku pocztowym, który miał umożliwić omijanie miasta i szybki przejazd („Kuryer Polski” nr 146 i 149 z 1732 r.) – nawet tak przelotne wizyty królewskie przyciągały senatorów i urzędników, którzy pragnęli pokłonić się monarsze („Kuryer Polski” nr 150 z 1732 r.). 14 W dawnym Poznaniu…, s. 191, 198, 201.

87 Michał Zwierzykowski załatwiał najpilniejsze sprawy, po czym wracał do Saksonii15. Ostatni władca Rzeczypospolitej, Stanisław August, nie przyjechał do Poznania już ani razu. Siłą rzeczy, jako Wielkopolanin, w Poznaniu był kilka razy Stanisław Leszczyński i członkowie jego rodziny w pierwszym okresie panowania (1704–1709). Pojawił się tu również z wizytą król Szwecji Karol XII16. Z uwagi na specyfikę panowania Leszczyńskiego pod „opieką” wojsk szwedzkich i toczącą się wojnę w żaden spo- sób nie podniosło to atrakcyjności Poznania. Zdecydowanie ważniejszy okazał się fakt, że Poznań pozostawał stolicą roz- ległego, zamożnego i dobrze zaludnionego województwa, a co więcej, był też nie- formalną stolicą całej tzw. Wielkopolski właściwej, do której zaliczało się jeszcze województwo kaliskie. Co prawda najważniejszy organ łączący oba województwa pod względem politycznym, to znaczy wspólny sejmik, większość swych obrad odbywał w zwyczajowym miejscu, czyli w Środzie, jednak od czasu do czasu rów- nież Poznań gościł politykującą szlachtę. W czasach saskich (1696–1763) działo się to nadzwyczaj wyjątkowo – w styczniu i lutym 1698 roku odbyto tu dwa nad- zwyczajne zjazdy podczas wojny domowej po rozdwojonej elekcji 1697 roku, podobnie w okresie panowania Augusta III niezwykle rzadko zgromadzenia sejmikowe odbywały się poza Środą. Do Poznania szlachta zjechała się dopiero w obliczu tragicznych konsekwencji działań obcych wojsk podczas wojny sied- mioletniej. 26 czerwca 1760 roku obradowano w Poznaniu, aby zareagować na uni- wersał w sprawie wydawania prowiantów, wystawiony przez rosyjskiego generała Wasilija Iwanowicza Suworowa17. Z podobnych powodów zebrano się w Poznaniu w grudniu 1761 roku18. Kontrybucje nakładane z kolei przez pruskiego pułkow- nika Daniela Friedricha von Lossow i jego huzarów zmusiły wielkopolską szlachtę do dwóch kolejnych zjazdów w Poznaniu 29 kwietnia19 i 28 maja 1763 roku20. Pierwsza próba poważnej zmiany w tym zakresie miała miejsce dopiero pod- czas sejmu delegacyjnego w 1768 roku. Wraz z utworzeniem nowego województwa gnieźnieńskiego postanowiono, że generalny sejmik przedsejmowy trzech woje- wództw odbywać się będzie od tej pory w Poznaniu, a poprzedzony będzie przez

15 M. Markiewicz, Rady senatu za Augusta III, „Zeszyty Naukowe UJ, Prace Historyczne” 77 (1985), s. 69–89. 16 Na przykład we wrześniu 1704 r. Leszczyński przysłał do Poznania swoją rodzinę, pod opiekę szwedz- kiego garnizonu, a sam udał się za Wisłę. Karol XII odwiedził Poznań w dniach 6–14 XI 1704 r. i ponownie w 1707 r. Król Stanisław ostatni raz był w Poznaniu tuż przed ucieczką z Rzeczypospolitej na Pomorze szwedzkie w 1709 r., po klęsce połtawskiej (W dawnym Poznaniu…, s. 187, 189). 17 Ordynans Wasilija Iwanowicza Suworowa, generała porucznika wojsk rosyjskich, komendanta poznań- skiego w sprawie prowiantów, Poznań, 1 VI 1760 (Akta sejmikowe 1733–1763…, s. 613); Punkta spisane podczas zjazdu senatorów i urzędników, Poznań, 26 VI 1760 (Akta sejmikowe 1733–1763…, s. 617 i n). 18 Uniwersał Kaspra Rogalińskiego, starosty obornickiego, do województw poznańskiego i kaliskiego z informacją o decyzjach zjazdu senatorów i urzędników w Poznaniu w sprawie aprowizacji wojsk rosyj- skich, Poznań, XII 1761 (Akta sejmikowe 1733–1763…, s. 722). 19 List senatorów województw poznańskiego i kaliskiego do prymasa Władysława Łubieńskiego, Poznań, 29 IV 1763 (Akta sejmikowe 1733–1763…, s. 783). 20 Instrukcja i dezyderaty województwa poznańskiego, spisane dla Józefa Mycielskiego, starosty koniń- skiego, posła do prymasa Władysława Łubieńskiego, Poznań, 28 V 1763 (Akta sejmikowe 1733–1763…, s. 788).

88 Szlachcic w osiemnastowiecznym Poznaniu…

7. Karta tytułowa z panegiryku ku czci Szołdrskich, autorstwa Ludwika Nagłowskiego, wydana przez drukarnię kolegium jezuickiego w Poznaniu, 1760 r., ze zb. Biblioteki Kórnickiej PAN

10 sejmików powiatowych (jeden z nich również gromadzić miał się w tym mie- ście). Na sejmik generalny mieli zjeżdżać posłowie wybrani na sejmikach powia- towych oraz senatorowie i układać wspólny tekst instrukcji na sejm. W Środzie miały się odbywać nadal jedynie sejmiki dla wybrania deputatów trybunalskich (rozbicie tej elekcji w 1773 r. na trzy odrębne sejmiki, w tym jeden w Poznaniu, zakończyło się fiaskiem)21. Próba zmiany tradycyjnego miejsca obrad okazała się słabsza od siły zwyczaju i już sejm 1776 roku uchwalił specjalną konstytucję

21 Konstytucja „Przepis sejmikom województw wielkopolskich” z 1768 (Volumina legum, wyd. J. Ohryz- ko, t. 7, Petersburg 1860, s. 349–350); W. Filipczak, Życie sejmikowe prowincji wielkopolskiej w latach 1780–1786, Łódź 2012, s. 188.

89 Michał Zwierzykowski przywracającą wspólny sejmik przedsejmowy w Środzie oraz likwidującą odrębne sejmiki powiatowe22. Ożywienie życia politycznego w Poznaniu przyniosła przej- ściowo konfederacja barska – odbyło się tu kilka zjazdów konfederackich. Nie mogło stać się to jednak bardziej regularną praktyką, ponieważ miasto przez więk- szość czasu znajdowało się pod okupacją rosyjską. Znacznie głębsze zmiany w wielkopolskim mechanizmie sejmikowym wpro- wadził Sejm Wielki. W maju 1791 roku uchwalono obszerne prawo o sejmikach. W pierwszym jego artykule zapisano: „Na każdy sejmik jedno miasto, a w mie- ście jedno miejsce do sejmikowania raz na zawsze naznaczamy”23. Rozkład sejmi- ków uchwalono jednak dopiero w odrębnej konstytucji z 2 listopada 1791 roku. Dawne terytorium sejmikowe Wielkopolski właściwej podzielono na mniejsze okręgi, utrzymując podział na trzy województwa. Obywatele powiatu poznań- skiego mieli gromadzić się na sejmiku w Poznaniu, w kościele pojezuickim (dzi- siejszej farze). Podział ten dotyczył jedynie sejmików poselskich i relacyjnych. Sejmiki komisarskie, deputackie, gospodarskie oraz dawne elekcyjne na urzędy wojewódzkie odbywać się miały odrębnie dla trzech województw, w ich stolicach, czyli dla całego województwa poznańskiego również w Poznaniu24. Decyzje Sejmu Wielkiego miały na zawsze zerwać z tradycją wielkopolskiej wspólnoty sejmiko- wej, a także podnieść polityczne znaczenie Poznania. Przeszkodził temu drugi rozbiór, który w 1793 roku poddał całą Wielkopolskę pod pruskie panowanie25. Przez ponad sześćdziesiąt lat w XVIII wieku kolejnym ważnym magnesem przyciągającym do Poznania spore, czasem nawet bardzo liczne, grono szlachty był organ wykonawczy sejmiku – Komisja Skarbowa Poznańska, działająca w latach 1685–1766. Sejmik powołał ją i rozbudowywał w celu realizacji szeregu zadań związanych z administracją i sądownictwem skarbowym w zakresie kom- petencji samorządu sejmikowego. W skład Komisji wchodzili z urzędu wszyscy senatorowie wielkopolscy w liczbie 15 oraz urzędnicy sądów grodzkich i ziem- skich z terenu obu województw. Dodatkowo sejmik wybierał od kilkunastu do nawet kilkudziesięciu komisarzy na określone kadencje. Komisja zbierała się w Poznaniu jako centrum obu województw kilka razy do roku. Oprócz komisarzy przybywali na nie poborcy, ludzie związani z wybieraniem i rozliczaniem podat- ków, żupnicy zajmujący się dystrybucją soli, liczni petenci szlacheccy, pragnący załatwić ulgę podatkową lub dotację, ale także liczni czasem reprezentanci wielko- polskich miast i miasteczek rozliczający się z podatków czopowego i szelężnego od produkcji i wyszynku napojów alkoholowych w miastach, stanowiących podstawę budżetu sejmikowego aż do początku czasów stanisławowskich26.

22 Konstytucja „Powrócenie obrad województw poznańskiego, kaliskiego i gnieźnieńskiego na dawne miejsce do miasta Środy” z 1776 (Volumina legum, t. 8, Petersburg 1860, s. 558); M. Zwierzykowski, E. Tacka, Miejsca obrad sejmików województw Wielkopolski właściwej od XVI do XVIII w., „Res Historica” 42 (2016), s. 79–80. 23 Prawo o sejmikach z 28 V 1791 (Volumina legum, t. 9, Kraków 1889, s. 233). 24 Konstytucja „Rozkład województw, ziem i powiatów z oznaczeniem miast, a w nich miejsc konstytucyj- nych dla sejmików w prowincyjach koronnych i W. Ks.L.” z 2 XI 1791 (Volumina legum, t. 9, s. 334–335). 25 M. Zwierzykowski, E. Tacka, Miejsca obrad…, s. 83. 26 M. Zwierzykowski, Komisja Skarbowa Poznańska. Z dziejów sejmikowej administracji i sądownictwa skar- bowego w Wielkopolsce w XVII i XVIII w., Poznań 2003.

90 Szlachcic w osiemnastowiecznym Poznaniu…

Poznań jako stolica województwa skupiał, przynajmniej formalnie i tytu- larnie, również grupę szlacheckich urzędników ziemskich – dwóch senatorów (wojewodę i kasztelana poznańskich) oraz liczące kilkanaście osób grono niższych urzędników. Większość z nich nie posiadała już żadnych rzeczywistych kompe- tencji – utracili je przeważnie już w wiekach średnich. Dwaj zachowali jednak dość istotne, również z punktu widzenia funkcjonowania miasta, kompetencje, które są dla nas ważne, gdy rozważamy okoliczności przyciągające szlachtę wiel- kopolską do Poznania. Formalnie najwyższy rangą senator wielkopolski, wojewoda poznań- ski, posiadał, oprócz przywilejów płynących z rangi senatorskiej, kompetencje w zakresie kontroli miar i wag w województwie, ustalania cen maksymalnych na poszczególne kategorie towarów (tak zwane taksy wojewodzińskie), jak rów- nież sprawowanie sądownictwa w przypadku sporów między Żydami a chrze- ścijanami w miastach królewskich. Wojewodami byli z reguły przedstawiciele najmożniejszych rodzin wielkopolskich lub posiadających dobra ziemskie na terenie województwa. W XVIII wieku byli to: Stanisław Leszczyński – przyszły król, kolejno trzech braci Radomickich – Aleksander, Maciej i Władysław, dwóch przedstawicieli rodu Potockich – Józef i Stanisław, poza tym Franciszek Z. Gałecki, Michał K. Raczyński, Antoni Poniński, Ludwik Szołdrski, Stefan Garczyński, Florian Łubieński, Antoni Jabłonowski oraz August Sułkowski. Ostatnim woje- wodą był Józef Klemens Mielżyński, zmarły niedługo przed przejęciem Poznania przez Prusy27. Wykonywali te kompetencje poprzez mianowanych przez siebie i odwoływanych wedle uznania podwojewodzich28, rekrutujących się zazwyczaj z miejscowej, średniej szlachty (w XVIII w. byli to m.in. Kazimierz Broniewski, Ludwik Chłapowski, Bonawentura , Wojciech Bieńkowski, Ignacy Skórzewski, Witalis Bogucki i Jan Bronisz29). To podwojewodzi przybywali regu- larnie na poznański ratusz i wraz z wyznaczonym przez wojewodę pisarzem ustalali taksy lub wydawali dyspozycje w innych sprawach, a także sądzili Żydów (odwołania od ich decyzji można było kierować do wojewody)30. Znacznie ważniejszą rolę odgrywali inni urzędnicy – starostowie gene- ralni (czyli generałowie) Wielkopolski, którzy byli nie tylko opiekunami (z ramienia królewskiego) miasta Poznania (m.in. zatwierdzali wybory władz, kontrolowali rachunki miejskie), ale również stali na czele sądów i urzędów grodzkich niemal w całej Wielkopolsce, co zapewniało faktycznie pierw- szoplanową rolę polityczną. W omawianym okresie pełnili ów urząd niemal wyłącznie najznamienitsi wielkopolscy magnaci: Rafał Leszczyński, Maciej

27 Urzędnicy wielkopolscy XVI–XVIII w. Spisy, oprac. A. Bieniaszewski, Wrocław 1987, s. 146–148. 28 Konstytucje „O podwojewodzych” z 1631 i 1633 r. (Volumina constitutionum, t. 3, cz. 2, Warszawa 2013, s. 119 i 213). 29 Teki Dworzaczka. Materiały historyczno-genealogiczne do dziejów szlachty wielkopolskiej XV–XX wieku, Kórnik–Poznań 2004, http://teki.bkpan.poznan.pl/ 30 Szerzej o kompetencjach wojewodów i podwojewodzich poznańskich zob. J. Bielecka, Inwentarze ksiąg i archiwów grodzkich i ziemskich Wielkopolski XIV–XVIII w., Poznań 1965, s. 111–115; tam też wykaz zachowanych ksiąg wojewodzińskich poznańskich; zob. też Urząd wojewody w Poznaniu. Od X wieku do współczesności, red. S. Sierpowski, Poznań 1997, s. 18–19.

91 Michał Zwierzykowski

Radomicki i jego bratanek Jan Antoni Radomicki, Ludwik Szołdrski, jego syn Władysław oraz – jako ostatni ze starostów – Kazimierz Raczyński. Z powodu stopniowego upadku politycznego znaczenia prowincji pojawiali się również ludzie wywodzący się spoza Wielkopolski (choć posiadali wymaganą prawem majętność ziemską), jak Jan Jerzy Przebendowski oraz Jerzy August Mniszech, którzy piastowali wysokie urzędy ministerialne i byli ludźmi wpływowymi na dworze, co dodatkowo podnosiło ich rangę31. O wadze urzędów wojewody i starosty generalnego oraz ich znaczeniu dla miasta świadczyć może to, że ich oficjalnemu obejmowaniu towarzyszyły niezwy- kle uroczyste i barwne wjazdy, współorganizowane przez magistrat, który z miej- skiego budżetu finansował niejednokrotnie budowę uroczystych bram triumfal- nych, iluminację ratusza, fajerwerki, występy muzyczne, uczty, a nawet prezenty. Relacje z tych wydarzeń, stanowiących niebywałą rozrywkę i atrakcję dla miesz- czan, i oczywiście okazję do wizyty w Poznaniu tłumów szlachty wraz z rodzi- nami, były często kolportowane po kraju i publikowane w prasie. We fragmencie jednej z takich relacji, poświęconym uroczystemu wjazdowi starosty generalnego Wielkopolski i marszałka nadwornego koronnego Jerzego Augusta Wandalina Mniszcha z 23 października 1757 roku, czytamy: „Odprawił się tu dnia wczorajszego solenny wjazd na generalstwo przeświet- nych województw wielkopolskich, poznańskiego i kaliskiego, jw. jm. pana Mniszcha marszałka nadwornego koronnego, generała wielkopolskiego, lubaczewskiego, bia- łocerkiewskiego etc. starosty. Który [...] przybywszy tu wczoraj wieczorem samym do wielebnych oo. reformatów tutejszych, przyjmowany był obviam [naprzeciw] od wielu ichm. senatorów, urzędników, prałatów i szlachty. Dzisiaj zaś rano, po wysłuchanej Mszy Św. w kościele tychże oo. Reformatów, przy licznym zjacha- niu się ichm. concivium [współobywateli] obydwóch prześwietnych województw, witany był [...]. Potym, przy dawaniu z armat ognia, o godzinie dziesiątej ruszył się od wielebnych oo. reformatów in numerosissimo comitatu [w niezliczonej asy- ście] tym porządkiem. Najprzód szła infanteryja milicyi miejskiej, z cechów miasta tutejszego Poznania z chorągwiami wyprawiona, za tą jazda niemiecka w unifor- mach zielonych z sztandarami i trębaczami z kupców zebrana, a po tej chorągiew miejska polska w mondurze zielonym, ze znakiem swoim, z mieszczanów poznań- skich złożona, ciągnęła. Po tych milicyjach miejskich szła chorągiew województw wielkopolskich, a po niej następowały chorągwie komputowe pancerna i husarska, w zwyczajnych zbrojach swoich wojennych. Za temi jachali na koniach dzielnych i bogato przybranych licznie na ten akt zgromadzeni ichm. szlachta, starosto- wie, urzędnicy i senatorowie otaczający j.w. generała także na koniu jadącego [...] i innych wielu bardzo urzędników, starostów i dystyngowanych osób niezmierna liczba. Po której to poprzedzającej i wspaniale otaczającej asystencyi j.w. generała szły konie jego podwodne, a za temi komenda dragonii. [...] Dalej przy moście na zwodzie była wystawiona pierwsza brama tryumfalna, na której kapitelu był odmalowany Orzeł polski z inskrypcyją [...]. Druga brama tryumfalna wystawiona była, wjeżdżając w ulicę nazywającą się Wielka, na której kapitelu był odmalowany herb j.w. generała [...]. Trzecia brama wielka, wchodząc

31 Urzędnicy wielkopolscy…, s. 166–167.

92 Szlachcic w osiemnastowiecznym Poznaniu… z ulicy Wielkiej w Rynek, o dwóch facyjatach, przed którą bramą szla- chetny magistrat miasta Poznania witał j.w. generała na koniu siedzą- cego, protekcyi jego z całym miastem polecając się. [...]. Wjeżdżając w sam Rynek, który jako i wszystkie miejsca po ulicach i oknach niezmiernym ludu gminem napełnione były, milicyje miejskie, infanteryja i jazdy otaczały w Rynku trzy strony Ratusza, którego facyjata szpalerami tureckiemi adornowana była, dalej zaś ku zamkowi stała w paradzie infanteryja nadworna j.w. wojewody smoleńskiego32, tudzież dalszą paradę regiment garnizo- nowy wyciągał w ulicę Zamkową, gdzie była także brama triumfalna z inskrypcyjami do wjazdu i herbu j.w. generała akomodowanemi wystawiona. Za którą bramą, przed zamkiem samym chorągwie kom- putowe husarska z jednej, a pan- 8. Józef Wybicki, szlachcic i mieszczanin poznański, cerna z drugiej strony uszykowane, wybrany na plenipotenta miasta na Sejm Wielki, chorągiew zaś wojewódzka na boku 10 VIII 1791 r., ze zb. POLONA stojąca, przejeżdżającemu j.w. gene- rałowi honory wojskowe i witania czyniły, oraz kapele po różnych miejscach osadzone ogromną wydawały rezo- nancyją. In aditu [na podejściu do] samego zamku była także brama triumfalna ozdobnie wystawiona, przed którą j.w. generał, zsiadłszy z konia, z całą asy- stencyją wprowadzony na dziedziniec zamkowy, gdzie że sale tak górne, jako i dolne tak wielkiego ichm. concivium [współobywateli] obydwóch przeświet- nych województw kongresu objąć by nie mogły, więc na dziedzińcu zamkowym consulte [umyślnie] wystawione Capitolium [Kapitol – tu zapewne drewniany, tymczasowy budynek lub jedynie zadaszenie], do którego wszedłszy z j.w. gene- rałem, senat, urzędnicy et nobilitas numerosissima [i niezliczona szlachta], mię- dzy któremi primus in ordine [najwyższy rangą] znajdujący się j.w. wojewoda kaliski33 winszował disserto ore [wymowną przemową] wjazdu j.w. generałowi i przysięgę dyktował, j.w. zaś generał tak jako i na pierwsze wszystkie mowy, powitania miane odpowiedział z podziękowaniem. [...] po przewołanych kilku sprawach i zalimitowanych do jutra sądach ruszył się spod Capitolium z ichm.

32 Piotr Paweł Sapieha – wojewoda smoleński, jeden z najważniejszych polityków wielkopolskich czasów panowania Augusta III, po matce potomek i spadkobierca wielkopolskiego rodu Opalińskich. 33 Augustyn Działyński, wojewoda kaliski.

93 Michał Zwierzykowski senatorami, urzędnikami i licznym szlachty konkursem na salę do traktamentu przygotowaną w mieście, gdzie prócz innych stołów kilkunastu po różnych miej- scach rozporządzonych, w tej sali i na galeryi stoły na kilkaset osób zastawiane, przytomnym ichm. licznie zgromadzonym zupełne ad satietatem [do syta] czy- niły ukontentowanie. Zdrowia, distinctim [kolejno] począwszy od najjaśniej- szych Królestwa ichm. i najjaśniejszej familii, tudzież senatu et equestris ordinis [i stanu rycerskiego], przy rezonancyi kapeli i hucznym z armat dawaniu ognia spełniano. Ichm. zaś wojskowi za miastem, pod namiotami przez jm. pana puł- kownika Skórzewskiego traktowani byli; i wszędzie nacisk wielki i niezmierna ciżba znajdowała się. W czasie traktamentu tego na czterech rogach Rynku woły pieczone dla pospólstwa rozbierano i z czterech fontann, na tychże rogach ryn- kowych wino puszczano. Wieczorem wieża ratuszna przy fajerwerkach i pusz- czaniu rac iluminowana była”34. Dość specyficzną formą zjazdów szlacheckich w Poznaniu, o charakterze wyborczym, więc po części i politycznym, były wzorowane na sejmikach elek- cje kandydatów na cztery urzędy sądownictwa ziemskiego w okręgu ziemskim poznańskim (województwo poznańskie bez ziemi wschowskiej, która posia- dała odrębny sąd ziemski) – sędziego, podsędka i pisarza oraz podkomorzego poznańskiego. Województwo poznańskie spotykało się w kościele farnym w Poznaniu, a po jego popadnięciu w ruinę – w kościele pojezuickim35. Elekcje zwoływał miejscowy wojewoda lub kasztelan po śmierci lub awansie poprzed- niego urzędnika. W XVIII wieku, a szczególnie w pierwszej połowie tego stule- cia, z uwagi na dość powszechne spory wokół uzgadniania kandydatów często dochodziło do zrywania elekcji, a sądownictwo ziemskie przez dziesięciolecia było zablokowane – bez pełnego składu sądu nie można było procedować. Jak obliczył ostatnio K. Mikulski, sąd ziemski poznański, pomimo często zwoływa- nych zgromadzeń elekcyjnych, nie mógł funkcjonować w XVIII wieku w sumie aż przez 47 lat (1701–1724, 1736–1738, 1740–1750, 1752–1754, 1760–1762)36. Problem zrywania elekcji znikł jak ręką odjął po reformach pierwszych lat panowania Stanisława Augusta, kiedy to zlikwidowano możliwość stosowania weta na sejmikach. Zdecydowanie najważniejszą dla losów i dalszego rozwoju miasta była krótka, ale niezwykle istotna działalność Komisji Dobrego Porządku (Boni Ordinis), powołanej na mocy reskryptu królewskiego w 1778 roku i złożonej wyłącznie z przedstawicieli wielkopolskich senatorów i szlachty. W okresie od listopada 1779 do sierpnia 1780 roku, i krótko w sierpniu roku 1784, komisja podjęła trud uporządkowania funkcjonowania ustroju miejskiego i finansów. Zebrano i spi- sano wszystkie prawa i przywileje miejskie, przygotowano szczegółową mapę,

34 „Kuryer Polski” nr 45 z 1757 r. Inną, wcześniejszą relację wydała W. Karkucińska, Wjazd Władysława Szołdrskiego, „Kronika Miasta Poznania” (dalej: KMP), 2004/4, s. 268–278. 35 M. Zwierzykowski, Sejmik województw poznańskiego i kaliskiego w latach 1696–1702 [w:] Scripta minora, t. 4, red. B. Lapis, Poznań 2006, s. 427–428; tenże, Samorząd sejmikowy…, s. 87. 36 K. Mikulski, Kryzys sądownictwa ziemskiego i podkomorskiego w Koronie w XVII–XVIII w. – analiza topograficzna i chronologiczna [w:] Rzeczpospolita w czasach nowożytnych. Sic erat in votis. Studia i szkice ofiarowane Profesorowi Zbigniewowi Anusikowi, red. M. Karkocha, P. Robak, Łódź 2017, s. 258.

94 Szlachcic w osiemnastowiecznym Poznaniu… zlustrowano nieruchomości należące do Poznania oraz przywrócono wiele docho- dów zagarniętych wcześniej przez przedstawicieli patrycjatu, uporządkowano ulice i rozpoczęto dzieło odbudowy i remontów. Skali dokonań nie sposób nie docenić – dzieło poznańskiej komisji było na tyle wzorowe, że uznano, iż należy je upowszechnić w postaci druku, jako wzór dla innych tego typu instytucji37. Nie bez znaczenia były zapewne doświadczenia zdobywane przez wielkopolską szlachtę w relacjach z miastami podczas prac Komisji Skarbowej Poznańskiej38. Oczywiście w źródłach odnajdziemy niezliczone informacje o odbywaniu w Poznaniu nieformalnych spotkań grup senatorów i urzędników, często przed sejmikami lub po sejmikach w Środzie. Spotykano się w celu uzgodnienia sta- nowisk lub wcielenia w życie podejmowanych uchwał bądź wpisania w grodzie manifestacji politycznej, podpisywanej niejednokrotnie przez ponad setkę i więcej szlachciców. Narady te były zatem dość poważnym powodem obecności w mie- ście wielu ważnych przedstawicieli elity szlacheckiej całej Wielkopolski39. Nie polityka jednak była tym najważniejszym czynnikiem przyciągającym szlachtę do Poznania w XVIII wieku. Przez cały wiek XVIII ważnym celem licznych i długotrwałych odwiedzin w mieście, podobnie jak wcześniej, były funkcjonujące tu sądy szlacheckie40. W okresach, kiedy udawało się zebrać pełny skład sądu ziemskiego, w Poznaniu odbywały się kilka razy w roku, najczęściej wiosną i jesienią, tzw. roki sądowe ziemskie dla terenu powiatu poznańskiego (osobno roki odbywały się dla powiatu kościańskiego w Kościanie)41. Zdecydowanie częściej przybywano do regularnie odbywającego się sądu grodzkiego, sprawowanego niezwykle rzadko osobiście przez starostę generalnego, a najczęściej przez mianowanych prze- zeń urzędników grodzkich, sędziego surogatora lub subdelegata i pisarza, przy wsparciu urzędu grodzkiego pod kierunkiem regenta i sporej grupy pracujących w nim drobnoszlacheckich urzędników. Sądy grodzkie, zarówno starościńskie, jak i urzędu grodzkiego, odbywały się wielokrotnie w ciągu roku, limitowano je z uwagi na ważne święta, wydarzenia polityczne lub nadzwyczajne. Poza tym wiele ważnych dla szlachty spraw można było załatwić w urzędzie grodzkim, czynnym niemal codziennie. Rozpatrywał on szereg kwestii o charakterze niespornym, ale przede wszystkim prowadził księgi, do których wpisywano tysiące szlacheckich dokumentów, testamentów, obdukcji, inwentarzy i lustracji, kontraktów, doku- mentów o charakterze politycznym, zeznań i manifestacji, plenipotencji, skryp- tów dłużnych i pokwitowań z wypłaconych pieniędzy (dla tych kategorii spraw istotne były serie ksiąg relationum i inscriptionum). Również tutaj dokonywał się obrót nieruchomościami, a każda transakcja dotycząca majątków ziemskich z terenu podległego staroście powinna zostać dokonana przed jego księgami

37 Szeroką analizę oraz publikację ustaw komisarskich z 1781 r. zob. B. Tyszkiewicz, Komisja Dobrego Porządku. 38 M. Zwierzykowski, Komisja Skarbowa Poznańska…, s. 275–278. 39 Zob. np. Akta sejmikowe. Lata 1733–1763, s. 452–457, 528–530, 543. 40 M. Zwierzykowski, Szlacheckie instytucje sądowe i samorządowe na Starym Rynku od XVI do XVIII w. KMP, 2003/2, s. 238–246. 41 J. Bielecka, Inwentarze ksiąg..., s. 131.

95 Michał Zwierzykowski

(prowadzono dla tych spraw specjalną serię, nazywaną libri resignationum). Zasięg spraw zdecydowanie wykraczał poza teren powiatu poznańskiego, w księ- gach odnaleźć można wpisy dokonywane przez szlachtę z całej Wielkopolski42. Odnotować wypada również nieudaną, choć znamionującą rangę poznańskich sądów szlacheckich, próbę umieszczenia w 1764 roku w Poznaniu (na zmianę z Bydgoszczą) jednej z sesji corocznie odbywającego się Trybunału Koronnego – na poznańskim ratuszu odbyły się jedynie sesje trybunalskie w roku 1765 i 1767. Reformę skasował już sejm 1768 roku, przywracając Trybunał do Piotrkowa i Lublina – siła przyzwyczajeń szlacheckich była przemożna43. Dla załatwienia spraw handlowych, a przede wszystkim spisania kontrak- tów, zawarcia umów na pożyczki, dzierżawy i spłacania należnych prowizji, od XVI wieku odbywały się w Poznaniu, zwyczajowo corocznie na św. Jana (w okre- sie jarmarku świętojańskiego), tak zwane zjazdy kontraktowe – połączone także z transakcjami wełną, jednym z ważnych produktów folwarcznych, której Poznań był głównym miejscem składowym, a także obrotem na rynku zbożo- wym. W XVIII wieku zjeżdżano się już raczej w terminie późniejszym, lipcowym, w okolicy święta św. Małgorzaty. Zjazdy te zwano zwyczajowo „kontraktami” lub „transakcjami”, trwały wiele tygodni, przeciągając się do sierpnia, a nawet wrześ- nia. Przybywały wówczas do miasta liczne rzesze szlachty wielkopolskiej, tak z pobliskich terenów, jak i szerzej, z obu województw poznańskiego i kaliskiego, a liczba wpisów dokonywanych w księgach w krótkim terminie rosła wielokrotnie. Wydarzenia te, szczególnie tłumne, stawiały stolicę Wielkopolski w szeregu cen- trów gospodarczych dla szlachty zamieszkującej rozległy i bogaty region. Podczas kontraktów z rąk do rąk, z dóbr na dobra przenoszono ogromne nieraz kwoty pie- niędzy, a roczna wartość transakcji liczona była w setkach tysięcy czy nawet milio- nach złotych. O największych transakcjach informowano często nawet w prasie. Podobne zjawiska na taką skalę miały miejsce tylko we Lwowie i do pewnego stop- nia w Krakowie, mniej popularne kontrakty odbywały się też w innych miastach – tam jednak dominował termin styczniowy44. Nie mniej atrakcyjne niż sprawy polityczne, urzędowe czy ekonomiczne były dla szlachty możliwości oferowane przez Poznań w dziedzinie edukacji. W XVIII stuleciu w samym mieście w murach znajdowała się najlepsza w Wielkopolsce szkoła jezuicka – kolegium kształcące licznych synów szlacheckich. Od 1756 roku, stosunkowo późno w porównaniu do innych ziem Rzeczypospolitej, jezuici posze- rzyli swoją ofertę, powołując do istnienia specjalny, dedykowany dla przedstawicieli najznamienitszych rodów wielkopolskich konwikt, zwany też czasem poznańskim Collegium Nobilium, który oprócz nowoczesnego programu nauczania, w tym szczególnie języków nowożytnych – francuskiego i niemieckiego, zapewniał także zakwaterowanie w placówce. Właśnie dlatego utworzeniu konwiktu w Poznaniu

42 Tamże, s. 32–35. 43 Konstytucja sejmu z 1764 r. „Rozdzielenie Trybunałów Koronnych” (Volumina legum, t. 7, Petersburg 1860, s. 30) i konstytucja sejmu z 1768 r. „Złączenie Trybunału Koronnego” (tamże, s. 317). Zob. też: M. Zwierzykowski, Szlacheckie instytucje sądowe..., s. 245. 44 Szerzej: J. Bielecka, O zjazdach kontraktowych w Polsce, „Roczniki Dziejów Społecznych i Gospo- darczych” 16 (1954), s. 152–169.

96 Szlachcic w osiemnastowiecznym Poznaniu… mocno sprzeciwiało się miasto, obawiając się utraty dochodów ze stancji, które zwyczajowo dla młodzi szlacheckiej wynajmowano w kamienicach zamożnych mieszczan. Początkowo uczniów (konwiktorów) było dziesięciu, ale niedługo później – już dwudziestu. Poza szkołami jezuickimi szlachta mogła korzystać również z wciąż działającej w XVIII wieku na Ostrowie Tumskim Akademii Lubrańskiego, będącej już wówczas kolonią Uniwersytetu Jagiellońskiego. Po kasacie zakonu jezuitów i likwidacji kolegium oraz konwiktu w 1773 roku część zamożniejszych uczniów przeniosła się do szkół warszawskich, pozostali korzy- stać musieli z nieco gorszej szkoły wydziałowej stworzonej przez Komisję Edukacji Narodowej w 1781 roku na bazie zlikwidowanych szkół jezuickich oraz Akademii Lubrańskiego45. Licznie zgromadzeni w mieście szlacheccy uczniowie w burzliwych czasach wojennych, których nie brakowało w XVIII wieku, spotykali się z poważnymi zagrożeniami i utrudnieniami. Na przykład w 1716 roku dowodzący saskim garnizonem poznańskim gen. Kaspar von Seidlitz miał podobno zagrozić uczy- nieniem krzywdy młodzieńcom, jeśli ich ojcowie odważą się przystąpić do rozwijającej się antysaskiej konfederacji tarnogrodzkiej. Jak można się było domyślić, skutek był odwrotny – oburzone tymi groźbami pospolite ruszenie wielkopolskie zdobyło niedługo potem Poznań szturmem46. Uczniów nakazał wypędzić również rosyjski komendant Poznania podczas konfederacji barskiej w 1771 roku47. Obecność dzieci szlacheckich pobierających naukę była jed- nak także okazją do bardziej pokojowych wydarzeń i odwiedzin ich rodziców w mieście. W drukowanej gazecie „Kuryer Polski” w 1759 roku donoszono z Poznania, że 29 maja „odprawiła się tu przez ichm. panów kawalerów w kon- wikcie tutejszym pod dozorem księży jezuitów zostających, akademia geo- graficzna, historyczna o Królestwie Polskim i Wielkim Księstwie Litewskim. Zaszczycali ten akt przytomnością swoją i zupełnym ukontentowaniem ichm. księża Pawłowski biskup niocheński [...], z wielą tutejszej kapituły prałatami, jejm. panie Szołdrska inowrocławska, Działyńska malborska wojewodzina, Cielecka starościna powidzka, Korytowska łowczyna poznańska, Poklatecka z innemi dystyngowanemi damami, kawalerami i obywatelami województwa tutejszego”48. Temperament uczniów prowadził także do zatargów i konfliktów w mieście, udziału w zamieszkach, a nawet do bójek między konkurującymi ze sobą uczniami jezuickimi i tymi, którzy uczęszczali do Akademii – na tym polu jednak dominowali uczniowie kolegium jezuickiego49.

45 Szerzej na temat poznańskiej edukacji młodzieży szlacheckiej zob. m.in. K. Puchowski, Jezuickie kole- gia szlacheckie Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Studium z dziejów edukacji elit, Gdańsk 2007, s. 259 i n.; D. Żołądź-Strzelczyk, Szkoły w Wielkopolsce od średniowiecznych początków do reform Komisji Edukacji Narodowej, Poznań 2010, s. 112 i n.; M. Nowicki, Akademia Lubrańskiego. Organizacja szkoły i działalność wychowawcza, Warszawa 2015, s. 179–190. 46 M. Zwierzykowski, Samorząd sejmikowy, s. 277; K. Jarochowski, Wzięcie Poznania przez konfedera- tów tarnogrodzkich w dniu 24 lipca 1716 r. [w:] tegoż, Zdobywcy i okupanci staropolskiego Poznania, Poznań 2007, s. 122–135. 47 J. Łukaszewicz, Obraz historyczno-statystyczny, s. 185. 48 „Kuryer Polski” nr 24 z 1759 r., Addytament 24 do Gazet. 49 M. Nowicki, Akademia Lubrańskiego…, s. 159.

97 Michał Zwierzykowski

Nieodłączne od poznańskiego szkolnictwa, w szczególności w XVIII wieku, było funkcjonowanie drukarni, które obok prac zgodnych z profilem działalności oraz zapotrzebowaniem profesorów i uczniów publikowały również mowy, kalen- darze polityczne, a przede wszystkim kazania oraz panegiryki poświęcone i dedy- kowane wybitnym przedstawicielom szlacheckiej elity. Na tym ostatnim polu prym wiodła drukarnia Akademii Lubrańskiego. Znacznie rzadsze były pisma polityczne o charakterze świeckim50. Osiemnastowieczny Poznań to największe w Wielkopolsce skupisko kościołów i klasztorów, z katedrą poznańską na czele. Liczne uroczystości reli- gijne stawały się dla wielkopolskiej szlachty bardzo często powodem odwiedzin i dłuższych pobytów w mieście. Wiele kościołów klasztornych powstało dzięki hojnym szlacheckim fundacjom i regularnym zapisom finansowym. Siłą rzeczy bardziej miejski charakter miał główny kościół miasta w murach – poznańska fara, jednak już kościoły klasztorne oo. jezuitów (który po upadku prastarej fary i kasacie zakonu przejął funkcje głównego kościoła miejskiego), bernardynów, franciszkanów konwentualnych, w nieco mniejszym stopniu dominikanów, ale także kościoły na przedmieściach – św. Wojciecha, klasztorne karmelitów trze- wiczkowych, karmelitów bosych i reformatów, także sama katedra i kościółek św. Jana bywały w XVIII wieku miejscem odbywania ceremonii szlacheckich, przede wszystkim uroczystych i tłumnych pogrzebów. Nieliczne, ocalałe po wiekach ślady w postaci epitafiów czy portretów trumiennych możemy oglądać po dziś dzień, znajdujące się zaś pod ziemią, w kryptach, szczątki dawnych szlacheckich obywateli Wielkopolski są przedmiotem badań archeologów51. O śmierci przed- stawicieli elity szlacheckiej, nawet jeśli następowała poza miastem, obwieszczały często dzwony poznańskich świątyń, suto obdarowywanych zapisami testamento- wymi – był to nieodłączny element codzienności miejskiej52. Jak znaczącymi uroczystościami były pogrzeby szlacheckie w mieście, ilu- struje opis jednego z nich opublikowany 20 listopada 1731 roku w „Kuryerze Polskim”, kiedy u oo. jezuitów chowano zmarłą Ludwikę z Mielżyńskich Ponińską, wdowę po kasztelanie poznańskim Adamie Ponińskim: „Odprawił się tu pogrzeb śp. jejm. pani kasztelanowej poznańskiej, przy licznym zjeździe ichm. senatorów i urzędników, w kościele ks. jezuitów, różnemi iluminacyjami z kilku tysięcy lamp oliwnych adornowanym. Mszą wielką przy licznych głosach śpiewano, celebrował jm. ks. opat trzemeszyński53, syn śp. jejm. pani kasztelanowej. Po odprawionym

50 Zob. m.in. J. Sójka, Drukarnia kolegium Towarzystwa Jezusowego w Poznaniu 1677–1773, KMP, 1997/4, s. 135–158; W. Karkucińska, Katalog drukarni jezuitów poznańskich według Centralnego Katalogu Druków Wielkopolskich, tamże, s. 159–203; J. Sójka, Drukarnia akademicka w Poznaniu 1689–1780, KMP, 1999/2, s. 236–251. 51 Katalog zabytków sztuki, t. 7, cz. 2: Śródmieście, kościoły i klasztory, red. Z. Kurzawa, A. Kusztelski – tam szereg reprodukcji epitafiów i portretów trumiennych, Warszawa 1998; Z. Kurzawa, A. Kusztelski, Histo- ryczne kościoły Poznania. Przewodnik, Poznań 2006. 52 Zob. np. informację w: „Kuryer Polski” nr 55 z 1731 r.: „W sobotę zaś przeszłą cessit fatis [zmarł] w Tumie jm. pan [Antoni] Dąmbrowski synowiec jm. pana kawalera maltańskiego o godzinie 11. w nocy, na malignę w młodym wieku, bo w 16 roku, którego immatura fata [przedwczesną śmierć] przez kilka dni dzwony po wszystkich kościołach ogłaszały”. 53 Franciszek Ksawery Poniński, opat trzemeszeński.

98 Szlachcic w osiemnastowiecznym Poznaniu… nabożeństwie częstował jm. pan kasztelan54 przez trzy dni lautissime [najokaza- lej] wszystkich ichm. przytomnych. Egzekwie przez trzy dni przy ustawicznych mszach św. odprawiły się w kościele księży jezuitów i po innych kościołach”. Już nazajutrz odbywał się w kościele św. Wojciecha za murami pogrzeb Stanisława Naramowskiego starosty ujskiego55. Wskazane powyżej najważniejsze przyczyny obecności szlachty w Poznaniu w XVIII wieku z pewnością nie wyczerpują wszystkich okoliczności i możliwo- ści. Trzeba by oczywiście wspomnieć i o drobnej, ubogiej czasem szlachcie, która korzystając z licznej obecności zamożnych współbraci i funkcjonowania w mie- ście szlacheckich instytucji, przybywała tu dla poprawienia swojej sytuacji, czasem nawet pracując zarobkowo. Spotykamy ich w charakterze sług szlacheckich, chęt- nych do podpisywania manifestów lub wspierania czynności prawnych, asysten- tów woźnych, którzy zgodnie z prawem, jako nieszlachta, działali zawsze w asyście dwóch szlachciców. Drobna szlachta często zasilała szeregi kancelistów grodzkich, ale również parała się handlem alkoholem56 czy wręcz szukała jałmużny i zapo- mogi – na przykład w archiwum pozostałym po działalności Komisji Skarbowej Poznańskiej odnaleźć można całkiem sporo petycji kierowanych do komisarzy czy samego sejmiku o wsparcie finansowe57. Z uwagi na słaby stan badań, a przede wszystkim brak precyzyjnych źródeł, trudno przytoczyć dokładne dane statystyczne i liczby opisujące zjawisko obec- ności szlachty w Poznaniu. Większość ziemian przybywała do miasta na krótko, czasem jedynie przejazdem, ale zdarzały się pobyty częste i trwające nawet tygo- dniami. W 1728 roku tylko na przedmieściach podległych jurysdykcji miejskiej mieszkało 30 osób stanu szlacheckiego, zapewne ubogich i bez posesji. Pierwszą, poważniejszą próbę ustalenia liczby ludności miasta, w tym również przedstawi- cieli innych stanów, zawdzięczamy działalności wspomnianej już Komisji Boni Ordinis, na której zlecenie w 1780 roku została sporządzona tabela. Choć zagi- nęła ona podczas II wojny światowej, jej dane znamy dzięki analizie wykonanej w 1911 roku przez M. Jabczyńskiego. Według niego w Poznaniu zamieszkiwało wówczas – w mieście w murach oraz należących do niego przedmieściach – łącz- nie 53 gospodarzy pochodzenia szlacheckiego. Oczywiście po uwzględnieniu żon i dzieci należałoby tę liczbę zwiększyć – szacunki Jabczyńskiego i wcześniejsze jeszcze, czynione przez J. Łukaszewicza, korygował M. Wojciechowski; według niego szlachty wraz z rodzinami mogło być nie więcej niż 200 osób. Z pewnością liczba ta nie przekraczała kilku procent ogółu mieszkańców58. Oczywiście poza

54 Adam Poniński, kasztelan poznański. 55 „Kuryer Polski” nr 101 z 1731 r. 56 Zob. na przykład obszerne materiały ze sporu prowadzonego przed Komisją Skarbu Koronnego w 1785 r., między grupą kilkunastu szlachciców i szlachcianek zajmujących się szynkiem piwa i gorzałki w Poznaniu a administratorem podatku czopowego, APP, Gr. Poznań 1177, s. 498 i n. 57 Zajmował się tym zagadnieniem ostatnio G. Glabisz, Opieka społeczna w działalności samorządu sejmi- kowego województw poznańskiego i kaliskiego w XVIII wieku [w:] Społeczeństwo staropolskie. Seria nowa, t. 5 (w przygotowaniu). 58 M. Jabczyński, Statystyka miasta Poznania w 1780 r., ułożona na podstawie opisu dokonanego przez Poznańską Komisję Dobrego Porządku, Lwów 1911; B. Tyszkiewicz, Komisja Dobrego Porządku, s. 28–29; M. Wojciechowski, Struktura społeczno-gospodarcza…, s. 357.

99 Michał Zwierzykowski szlachtą osiadłą w Poznaniu, znajdującą tu utrzymanie, okresowo liczba przedsta- wicieli narodu politycznego w mieście mogła wzrastać nawet kilkakrotnie. Kwestia ta wymaga jednak dalszych badań. M. Wojciechowski, podsumowując swe analizy na temat struktury spo- łeczno-gospodarczej Poznania, potwierdził, że w XVIII wieku miasto było w znaczniejszym stopniu, niż to bywało wcześniej, uzależnione ekonomicznie od stanu szlacheckiego, a w dużej mierze również i duchownego. Przejawiało się to m.in. w znaczącym, procentowym udziale w posiadaniu własności grun- tów i domostw w obrębie murów oraz na przedmieściach (nie wspominając o odrębnych miasteczkach kościelnych). Według obliczeń dla lat 1728–1737 w Poznaniu znajdowało się 66 domów szlacheckich, podczas gdy w 1780 roku już 72, jednocześnie spadła liczba domów we władaniu Kościoła – z 89 do 53. Łącznie oba te stany posiadały w pierwszym okresie 20,5 proc., ale w 1780 roku już tylko 13,9 proc. domostw. Jak wynika z badań Z. Kulejewskiej-Topolskiej oraz T. Zielińskiej, posiadanie szlacheckie w Poznaniu i na podległych wła- dzom miejskim przedmieściach, w przeciwieństwie do własności kościelnej, nie przeobraziło się w poważniejsze skupiska i powstawanie jurydyk. Szlachta z reguły posiadała place niezabudowane oraz zabudowane przy rynku i odcho- dzących od niego ulicach, ale także liczne dworki, nierzadko z ogrodami, na niektórych przedmieściach, m.in. świętomarcińskim czy Kundorfie59. W dru- giej połowie XVIII wieku obserwujemy pewne ożywienie inwestycyjne, któ- rego efektem były przebudowy i remonty szlacheckich kamienic – najszerzej zakrojone były inwestycje w Pałacu Działyńskich (Gurowskiego) oraz Pałacu Mielżyńskich. Pierwszy był przede wszystkim okazałą, miejską rezydencją magnacką, podczas gdy drugi miał już wiele cech nieruchomości z lokalami na wynajem, zapowiadającej XIX-wieczne pałace czynszowe60. Podobnie, choć na mniejszą skalę, organizowano zapewne również inne nieruchomości szlacheckie, wynajmując kwatery licznie przybywającej do miasta szlachcie, ale również i mieszczanom61. Przybywający okazjonalnie szlachcice korzystali też z dostępnych gościńców oraz najmu prywatnego w kamienicach mieszczań- skich. Być może obecne tu było zjawisko, odnotowane w przypadku sejmikowej Środy, udzielania przez szlachtę mieszczanom pożyczek na remonty ich pose- sji w zamian za przyszłą gościnę dla pożyczkodawcy, jego rodziny i służby62. W odnajdywanych niejednokrotnie w księgach grodzkich rachunkach szla- checkich pojawiają się czasem rozliczenia prowadzonych procesów, w których znaczną kwotę stanowią koszty dłuższego utrzymania w mieście.

59 M. Wicherkiewiczowa, Dawne dwory w Poznaniu, „Zapiski Muzealne” 1918, z. 2-3, s. 37–39. 60 P. Korduba, O kamienicach przyrynkowych, KMP, 2003/2, s. 108 i n.; Z. Ostrowska-Kębłowska, Dom Mielżyńskich przy poznańskim Starym Rynku, tamże, s. 201 i n. Przykładem znacznie mniejszej szlacheckiej kamienicy poznańskiej jest przyrynkowa kamienica Raczyńskich, zob. E. Leszczyńska, O Raczyńskich, wła- ścicielach kamienicy przy Rynku 62, tamże, s. 249–256. 61 Z. Kulejewska-Topolska, Struktura prawna aglomeracji osadniczej miasta Poznania od XV do końca XVIII w., Poznań 1969; T. Zielińska, Szlacheccy właściciele nieruchomości w miastach XVIII w., Warszawa– –Łódź 1987. 62 M. Zwierzykowski, Samorząd sejmikowy…, s. 34.

100 Szlachcic w osiemnastowiecznym Poznaniu…

Znacznie mniej korzystnie dla miasta wyglądała sprawa zadłużenia – przy- tłaczająca większość pożyczek pochodziła od szlachty i instytucji kościelnych, co dowodzi przede wszystkim słabości wewnętrznego kapitału miejskiego w tym stuleciu, przy jednoczesnej nadwyżce pieniędzy w rękach stanu dominującego w państwie63. Jeśli zestawić ten fakt z odnotowywanym często zjawiskiem unika- nia przez szlacheckich posiadaczy nieruchomości w mieście ponoszenia obciążeń podatkowych na rzecz magistratu, obraz wzajemnych relacji będzie dość nieko- rzystny dla miasta. Pamiętać trzeba jednak i o jaśniejszych stronach oraz konsekwencjach obec- ności szlachty w Poznaniu. Szlacheckie stroje, dokonywane zakupy, realizacja inwestycji architektonicznych z pewnością oddziaływały również na kształtowa- nie kultury materialnej, trendów i mód wśród mieszczan. Pieniądze przekazywane na liczne poznańskie kościoły przez możne wielkopolskie rody szlacheckie wpły- wały istotnie na ich wygląd, przebudowę, wyposażenie wnętrz, podnosząc walory życia religijnego. Huczne i barwne wydarzenia inicjowane przez szlachtę nadawały dodatkowy koloryt monotonnej codzienności. W drugiej połowie XVIII wieku obserwować możemy stopniową odbudowę miasta, pojawiają się bardziej luksu- sowe i elitarne rozrywki, kawiarnie, klub bilardowy, a na krótko nawet profesjo- nalny teatr publiczny64. Zdecydowana zmiana w relacjach między elitą polityczną państwa – szlachtą a najaktywniejszymi przedstawicielami stanu mieszczańskiego miała nastąpić na skutek reform prowadzonych przez Sejm Wielki. Miały one między innymi otwo- rzyć szeroko stan szlachecki na elity mieszczańskie, przy jednoczesnym pozbawie- niu praw politycznych sporych rzesz szlachty nieposiadającej majątku. Reformy wewnętrzne miast królewskich, realizowana wreszcie konsekwentnie polityka sca- lania obszarów miejskich, podporządkowania magistratom wydzielonych dotąd jurydyk i libertacji, przy jednoczesnym potwierdzeniu praw własności, a wreszcie uporządkowanie spraw podległości prawnej ludności osiadłej w mieście nieza- leżnie od przynależności stanowej mogły zagwarantować modernizację i stwo- rzyć nowe formy współżycia międzystanowego. Do rangi symbolu można pod- nieść, że w 1790 roku szlachcic, który wcześniej przyjął prawo miejskie Poznania, Józef Wybicki, został wybrany na plenipotenta przez mieszczan z poznańskiego wydziału, skupiającego szereg miast wielkopolskich, które miał reprezentować podczas obrad sejmu. Zupełnie inaczej wyglądały, teraz już wspólne szlachec- ko-mieszczańskie uroczystości i obchody świąt państwowych organizowane w Poznaniu w dobie Sejmu Wielkiego65. Niestety, proces ten został brutalnie prze- rwany przez zaborców w 1793 roku. Będzie kontynuowany już pod pruskim pano- waniem, w kolejnym stuleciu.

63 M. Wojciechowski, Struktura społeczno-gospodarcza…, s. 378. 64 Dzieje Poznania…, s. 906; F. Pohorecki, O początkach sceny polskiej w Poznaniu, KMP, 1931/1, s. 52–58. 65 M. Forycki, Rynek odświętny, rynek polityczny, KMP, 2003/2, s. 281–286.

101 Michał Zwierzykowski

Abstract A nobleman in eighteenth-century Poznań. What drove Wielkopolska’s nobility into the city

The early-modern period in the history of Poznań was one of a highly stratified society with the nobility holding a dominant position. This had serious consequ- ences for the bourgeois and the cities themselves, especially the larger and weal- thier metropolises. In the 18th century, Poznań experienced a long-lasting crisis, which began as early as the 17th century. Despite that, the city remained at the heart of the prosperous and politically important region of Wielkopolska. The primary goal of this article is to identify and explore the key factors that sustained the city’s attractiveness to the nobility, who visited it often and in great numbers, leaving a permanent mark. For centuries, Poznań was home to a host of institutions of the nobility, most prominently the land court, the municipal court, the municipal office, and in various periods of that century, local governing institutions such as local assemblies and the bodies and electoral assemblies they established. Poznań was managed and supervised by the Starost General of Wielkopolska, appointed by the king, who played a key role in many areas of the city’s operations. Equally significant were the judicial and supervisory controls over weights, measurements and prices that were granted to Poznań’s regional governors. The city’s appeal for the nobility was also religious in nature: many of its numerous churches received funding from noble foundations and became their burial places, while Poznań’s reputable clergy-run schools educated the sons of the local noble elite. Finally, Poznań was also a venue where a huge number of annual transactions and finan- cial and commercial contracts were concluded. The presence in the city of an afflu- ent, but also less wealthy nobility provided many benefits, but also certain harmful consequences. The article makes a preliminary attempt to assess such impacts, while recognising that further studies are required in view of the current state of research and the scale of the issue. In the late 18th century, the extensive reforms of the Great Sejm launched positive changes in the mutual relations between the nobility and the bourgeois, also in Poznań. These, however, were brutally interrup- ted by the Second Partition of Poland. Translated by Krzysztof Kotkowski

102 Pod pruskim zaborem Na poprzedniej stronie: J. Styfi, Seweryn hr. Mielżyński, „Kłosy” 1873, nr 432 Przemysław Matusik

Ziemiaństwo w XIX-wiecznym Poznaniu

Mało kto chyba zauważa, że pierwsze nazwiska, jakie w swej miejskiej epopei wymienia piewca XIX-wiecznego Poznania, Marceli Motty, nie należą bynajmniej ani do burmistrzów, ani do kupców, rzemieślników, lekarzy czy adwokatów, lecz do dwóch wybitnych ziemiańskich rodzin – Działyńskich i Mielżyńskich1. Już to wskazuje na rolę, jaką w ówczesnym mieście odgrywali przedstawiciele zmieniają- cej się wewnętrznie nobilitas, żyjący z wiejskich majątków, lecz bez miasta niemo- gący się obejść, to ono bowiem zaspokajało ich rozmaite gospodarcze, społeczne, polityczne czy kulturalne potrzeby i interesy, samo zaś korzystało i z wiejskich produktów, i z transferu wypracowywanych w majątkach ziemskich dochodów. Kwestia ta pojawia się na kartach dość licznych w ostatnim ćwierćwieczu publi- kacji poświęconych wielkopolskiemu ziemiaństwu, zarówno stricte naukowych, wśród których prym wiodą prace Witolda Molika2, jak i tych bardziej popularnych i na poły wspomnieniowych (w warstwie odnoszącej się do okresu dwudziestolecia międzywojennego), czego przykładem jest cykl wydawnictw autorstwa Andrzeja Kwileckiego czy Sławomira Leitgebera3. Jednak wątek obecności ziemian w życiu XIX-wiecznego Poznania nie doczekał się dotąd osobnego monograficznego opra- cowania, poniższe uwagi zaś należy traktować jako próbę zarysowania konturów tego istotnego tematu. Problem ziemiaństwa w XIX-wiecznym mieście widzieć trzeba w kontekście zachodzącej w tym stuleciu wielkiej zmiany krajobrazu społecznego, która łamiąc stanowe bariery, powodowała dezintegrację dotychczasowej zbiorowości szla- checkiej. W polskim przypadku nakładała się na to polityka państw zaborczych, które widząc w szlachcie nosiciela polskiej tożsamości narodowej, starały się ją albo przeciągnąć na swoją stronę, albo osłabić jej pozycję. W wyniku zachodzą- cych procesów społecznych część przedstawicieli szlachty, zwłaszcza tej drobnej,

1 Zob. M. Motty, Przechadzki po mieście, t. 1, oprac. Z. Grot, przypisy przeredagował i uzupełnił W. Molik, Poznań 1999, s. 6. 2 Prócz licznych artykułów zob. przede wszystkim W. Molik, Życie codzienne ziemiaństwa w Wielkopolsce w XIX i na początku XX wieku. Kultura materialna, Poznań 1999; ostatnio podsumowanie historiografii „ziemiańskiej” w odniesieniu do zaboru pruskiego zob. Sz. Wierzchosławski, Bilans badań nad dziejami ziemiaństwa na ziemiach polskich pod zaborem pruskim w XIX wieku [w:] Od Zjazdu w Łodzi do Zjazdu w Szczecinie. Bilans badań nad dziejami szlachty i ziemiaństwa na ziemiach polskich w XIX wieku, pod red. K.A. Makowskiego i K. Karolczaka, Warszawa 2017, s. 117–131. 3 Zob. np. A. Kwilecki, Ziemiaństwo wielkopolskie. Między wsią a miastem, Poznań 2001; tegoż, Ziemiaństwo wielkopolskie. W kręgu arystokracji, Poznań 2004; tegoż, Wielkopolskie rody ziemiańskie, Poznań 2010; S. Leitgeber, O życiu towarzyskim w Wielkopolsce w XIX wieku – jak je pamiętam, Poznań 2001.

105 Przemysław Matusik licznej na ziemiach centralnej i wschodniej Polski, uległa pauperyzacji i wtopiła się w szeroką zbiorowość ludności rolniczej albo też zasiliła nowe, miejskie grupy społeczne, od robotników po inteligencję. Natomiast jakaś część silniejszej ekono- micznie średniej szlachty i arystokracji potrafiła zaadaptować się do nowej sytuacji, włączając swe majątki ziemskie w ramy gospodarki kapitalistycznej, co pozwoliło jej na zachowanie dominującej pozycji społecznej i (na długo) politycznego przy- wództwa. Istotnym czynnikiem społecznej dystynkcji tak uformowanej warstwy ziemiańskiej było odwoływanie się do staropolskich tradycji szlacheckich, czemu nie zaprzeczało zasilanie jej przez przedstawicieli bogacącego się mieszczaństwa czy inteligencji, dla których ziemiański styl życia (i dochody) były atrakcyjnym sposobem na podniesienie społecznej rangi. Marceli Motty wspomina o przed- stawicielach poznańskiego mieszczaństwa, którzy utopili swe kapitały w mająt- kach ziemskich4. Lepiej powiodło się wybitnemu filozofowi, pochodzącemu z drobnomieszczańskiej rodziny Karolowi Libeltowi, który po okresie bujnej aktywności politycznej i pisarskiej osiadł w latach 50. XIX wieku w majątku ziem- skim w Czeszewie, czy jednemu z wybitniejszych polskich posłów, Kazimierzowi Kantakowi, który w tym samym czasie nabył majątek Dobieszewko. Istotny jest tu charakter wielkopolskiej zbiorowości szlacheckiej w począt- kach XIX wieku, mniej licznej niż w innych częściach Rzeczpospolitej, bo sta- nowiącej tu w 1810 roku jedynie 1,2 proc. całości społeczeństwa. Wynikało to w dużej mierze z dominacji średniej szlachty, jedno- czy kilkuwioskowej, przy jednoczesnym braku owego „drobiazgu szlacheckiego”, znanego nam z obrazu zaścianka Dobrzyńskich w Panu Tadeuszu. Najbardziej chyba znanym przedsta- wicielem tej kategorii był w naszych warunkach Hipolit Cegielski, syn drobnego dzierżawcy, który zapewnił sobie awans społeczny najpierw dzięki wykształce- niu, następnie – co już mniej typowe – dzięki znakomitemu talentowi kupca i przemysłowca. Z drugiej strony – mimo Raczyńskich, Działyńskich czy Sułkowskich – brakowało tu wielkich rodów magnackich, trzęsących wcześniej całą Rzeczpospolitą, owych Potockich, Lubomirskich, Branickich czy Sapiehów, których posiadłości były większe od wielu państw wchodzących w skład sta- rej Rzeszy Niemieckiej5. Gdy w 1866 roku arcybiskupem gnieźnieńskim i poznańskim został Mieczysław Halka Ledóchowski, arystokrata europejskiego wymiaru, były nuncjusz apostolski przy królewskim dworze belgijskim, dobrze czujący się na berlińskich salonach króla Wilhelma I, niespecjalnie znajdował partnerów w wielkopolskim ziemiaństwie, które z jego perspektywy wydawać się musiało dość zaściankowe6. Jednak w agrarnej prowincji, jaką było Poznańskie, ziemiaństwo wraz ze swą górną arystokratyczną warstwą i tak było grupą ekonomicznie najsilniejszą, z którą nie mogło konkurować mieszczaństwo stolicy Księstwa, będącej w dużej mierze miastem urzędniczym i drobnomieszczańskim. Miało to także swój wyraźny wymiar narodowy, w wielkopolskich miastach dominowała bowiem

4 Zob. np. M. Motty, dz. cyt., t. 1, s. 70; t. 2, s. 57. 5 Zob. W. Molik, Życie codzienne…, s. 67–71. 6 Ks. Witold Klimkiewicz, Kardynał Ledóchowski na tle swej epoki 1822–1902, t. III, oprac. ks. Z. Zieliński, Poznań 1987, s. 42–43.

106 Ziemiaństwo w XIX-wiecznym Poznaniu

1. Pałac Mielżyńskich wzniesiony w latach 1796–1798 wg projektu Henryka Ittara, fot. z końca XIX w., ze zb. Miejskiego Konserwatora Zabytków w Poznaniu (dalej: MKZ w Poznaniu) ludność niemiecka i żydowska, co dotyczyło także Poznania, gdzie górowała ona nad polską swym gospodarczym potencjałem, a od połowy lat 40. po lata 70. także liczebnością, przekraczając w tym czasie 50 proc. ludności miasta. Tymczasem wśród poznańskiego ziemiaństwa aż do lat 70. XIX wieku dominowali Polacy, w latach 40. jeszcze ok. 70 proc. majątków ziemskich znajdowało się w polskich rękach, choć w końcu wieku już tylko ok. 30 proc.7 Typowe bowiem dla tego stu- lecia były zmiany zachodzące w składzie warstwy ziemiańskiej, w której szlachtę, niedającą sobie rady w nowych, kapitalistycznych warunkach, zastępowali przed- stawiciele mieszczaństwa, co w warunkach poznańskich, przy słabości ekonomicz- nej polskich klas miejskich, oznaczało rozwój własności niemieckiej. Początkowo wiązało się to z ekspansją pruskiej szlachty (junkierstwa), z czasem coraz bardziej znaczący był udział nabywających majątki ziemskie osób pochodzenia mieszczań- skiego, co sprawiało, że niemiecka wielka własność ziemska w Poznańskiem miała dość wyraźnie inny profil społeczno-kulturowy w porównaniu ze środowiskiem polskim. Inną kwestią była obecność przedstawicieli junkierstwa w szeregach pruskiej kadry urzędniczej i wojskowej, chyba dość wyraźnie zaznaczającego swą

7 W. Molik, Życie codzienne…, s. 71–82.

107 Przemysław Matusik odrębność, by nie powiedzieć wyższość, w stosunku do swych rodaków miesz- czańskiego pochodzenia, zwłaszcza wywodzących się z rodzimego poznańskiego środowiska niemieckiego8. Ta kwestia, słabo rozpoznana badawczo, wymaga- łaby osobnych studiów. Można jednak stwierdzić, że w społeczności niemiec- kiej w Poznańskiem, choć miała ona swój segment wiejski – chłopski i ziemiań- ski, dominowała jednak ludność miejska, której górną warstwę tworzyło bogate mieszczaństwo, a przede wszystkim kadra urzędnicza. Tymczasem w przypadku społeczności polskiej dominowała zdecydowanie ludność chłopska, w miastach drobnomieszczaństwo z formującymi się zwłaszcza na początku XX wieku zaląż- kami klasy przemysłowej i kupieckiej, jej elitę zaś stanowiło ziemiaństwo i rodząca się powoli, niezbyt liczna inteligencja. Tym samym ziemiaństwo przez większą część tego stulecia stanowiło naturalną grupę przywódczą polskiej zbiorowości, bez której trudno było sobie wyobrazić jakiekolwiek polskie przedsięwzięcia naro- dowe, nawet jeśli były one inicjowane i animowane przez przedstawicieli nowej elity – inteligencji. Z tego też wynikało znaczenie polskiego ziemiaństwa w życiu Poznania, zwłaszcza w pierwszej połowie stulecia, w czym odróżniało się ono od swego niemieckiego odpowiednika, trudno bowiem zauważyć jakieś specyficzne przed- sięwzięcia niemieckiego ziemiaństwa czy arystokracji w poznańskiej przestrzeni miejskiej. Powodem była tu z pewnością silna, staropolska tradycja wiążąca polską szlachtę z Poznaniem. Tymczasem niemieccy właściciele ziemscy, choć oczywiście zaspokajali swe rozmaite potrzeby w stolicy prowincji, jednak siłą rzeczy ciążyli bardziej ku Berlinowi, centrum pruskiego państwa i dworowi Hohenzollernów, stanowiącemu absolutny punkt odniesienia dla każdego rodowitego junkra, nie mówiąc już o powiązanych z dworem arystokratach, mających w Poznańskiem swe posiadłości9. Nie zmienił tego stosunkowo krótki, piętnastoletni okres (1815– 1830) rezydowania w Poznaniu namiestnika Wielkiego Księstwa Poznańskiego ks. Antoniego Radziwiłła, który ożenił się z księżniczką Luizą Hohenzollern, brata- nicą Fryderyka Wielkiego i kuzynką króla Fryderyka Wilhelma III. Radziwiłłowie, bardzo szanowani przez poznaniaków, zamieszkali w gmachu pojezuickim przy Nowym Rynku (czyli dzisiejszym pl. Kolegiackim), a ich rezydencja stała się miej- scem spotkania polskiej i niemieckiej arystokracji i ziemiaństwa. Odwołanie jed- nak namiestnika w 1830 roku i likwidacja tego urzędu nie pozwoliły na wykrystali- zowanie się w Poznaniu silnego kulturotwórczego centrum związanego z urzędem namiestnikowskim, porównywalnego z rolą obsadzanego przez polskich arysto- kratów namiestnictwa we Lwowie w drugiej połowie XIX wieku. Siedziba namiestnika Radziwiłła dobrze zresztą wpisywała się w ówczesną „szlachecką” topografię Poznania, w której główną rolę odgrywał rynek i otacza- jące go ulice. Co prawda w okresie staropolskim wielu przedstawicieli polskiej szlachty ulokowało swe siedziby w wygodnym, bezpośrednim sąsiedztwie miasta, na Garbarach (Mielżyńscy), Kundorfie czy w okolicy dzisiejszej ul. Ogrodowej,

8 Zob. np. uwagi Z. Ostrowskiej-Kębłowskiej, Architektura i budownictwo w Poznaniu w latach 1780–1880, Poznań 2009, s. 350; szerzej o junkrach wśród pruskiej kadry urzędniczej Ch. Myschor, Wyżsi urzędnicy pruskiej administracji prowincjonalnej w Poznańskiem 1871–1918, Poznań 2014, s. 47–59, 81–82, 223–226. 9 W. Molik, Życie codzienne…, s. 90–96.

108 Ziemiaństwo w XIX-wiecznym Poznaniu

2. Ziemstwo Kredytowe, litografia wg rysunku Juliusa von Minutolego, 1838 r., ze zb. Muzeum Historii Miasta Poznania do których zjeżdżali zwłaszcza na miesiące zimowe. Ostatni tego rodzaju szla- checki relikt – dwór Mycielskich na terenie dzisiejszego parku Jana Henryka Dąbrowskiego – rozebrano w… 1971 roku, w związku z nieszczęsnymi planami poprowadzenia tędy trasy średnicowej północ-południe. Jednak w samym mie- ście największym szlacheckim skupiskiem był właśnie rynek z przyległościami. I choć Marceli Motty przesadził, mówiąc, iż przy rynku wszystkie domy „nale- żały do szlachty”, to istotnie szereg posesji było własnością jej najznaczniejszych przedstawicieli, by wymienić Raczyńskich, Mielżyńskich czy Działyńskich, któ- rych wzniesiony w latach 80. XVIII wieku pałac długo był najbardziej reprezenta- cyjną budowlą w mieście. Dotyczyło to także lepszych przyrynkowych ulic, jak np. Wrocławskiej, gdzie młody Marceli Motty widywał w drugiej od rynku kamienicy „siedzącą przy jednym z dolnych jej okien starą panią Kwilecką”10, uczestniczącą, jak widać, bez skrępowania w odwiecznym procederze miejskich pań, z lubością monitorujących życie najbliższego otoczenia. Przy Wrocławskiej znajdowała się także siedziba założonego w 1821 roku Ziemstwa Kredytowego, podstawowej dla ziemiańskiej gospodarki instytucji, udzielającej kredytów na podreperowanie i rozwój wielkiej własności ziemskiej. Kapitał założycielski pochodził tu od pań- stwa, lecz kierowana była przez polskich ziemian. Z kolei nieodległy Hotel Saski był przez niemal półwiecze centrum ziemiańskiego życia towarzyskiego. Jednym z ostatnich przejawów jego publicznej roli były huczne zapusty w 1839 roku, gdy w atmosferze napięcia spowodowanego konfliktem władz pruskich z arcybisku- pem Marcinem Duninem ok. 200 polskiej młodzieży szlacheckiej bawiło się przy

10 M. Motty, dz. cyt., t. II, s. 8.

109 Przemysław Matusik wtórze narodowych pieśni, co budziło obawy Prusaków, że skończy się wybuchem powstania11. Już wtedy jednak rynek, Wrocławska i w ogóle Stare Miasto wyraźnie traciły na znaczeniu jako ośrodek ziemiańskiego życia w Poznaniu. Po pruskim powięk- szeniu granic miasta i wytyczeniu nowego reprezentacyjnego centrum wokół Alei Wilhelmowskich i pl. Wilhelmowskiego, co było możliwe dzięki zakupowi terenów tzw. Muszej Góry, należących do szlachcica, „niejakiego pana Dobrzyckiego”12, tam właśnie zaczęły się przenosić mieszkające w mieście rodziny ziemiańskie, sprze- dając swe przyrynkowe posesje mieszczaństwu niemieckiemu i żydowskiemu. Teraz bowiem tzw. górne miasto stało się najbardziej prestiżową częścią Poznania, istotnym względem była też możliwość zamieszkania w nowych, wygodniejszych rezydencjach. Na starym miejscu pozostali tylko Działyńscy, choć, co warto pod- kreślić, to ich właśnie pałac pozostać miał jednym z najważniejszych ośrodków różnorodnych polskich aktywności w XIX wieku13. Wbrew intencjom władz pruskich to właśnie inwestycje polskiego ziemiaństwa i arystokracji w latach 30. i 40. odcisnęły najsilniejsze piętno na obrazie „górnego miasta”. Zainicjował to kontynuujący tradycję swego stryja, starosty wielkopol- skiego Kazimierza Raczyńskiego, hr. Edward Raczyński, który sprzedał należącą od stu lat do rodziny kamienicę w południowej pierzei rynku (nr 62) wybudował przy pl. Wilhelmowskim wspaniały gmach biblioteki i w 1829 roku ofiarował ją miastu14. Nie było to jedyne dobrodziejstwo właściciela Rogalina, który w latach 30. ufundował nowe wodociągi, miał swój udział w zabiegach o przebicie ul. Nowej, wreszcie przyczy- nił się walnie do wzniesienia kaplicy Królewskiej w poznańskiej katedrze. Wszystko to czyni postać Edwarda Raczyńskiego wyjątkową w historii XIX-wiecznego miasta. A przecież na Bibliotece Raczyńskich się nie skończyło. W latach 1836–1839 na rogu Alei Wilhelmowskich i ul. Fryderykowskiej powstał monumentalny (w ówczesnych poznańskich warunkach) gmach, do którego z ul. Wrocławskiej przeniosła się siedziba Ziemstwa Kredytowego, co, jak słusznie zauważała Zofia Ostrowska-Kębłowska, było świadectwem „siły ekonomicznej i roszczeń spo- łeczno-politycznych” polskiego ziemiaństwa15. Jeszcze nie zakończono budowy Ziemstwa, a już w 1838 roku u zbiegu Alei Wilhelmowskich i Nowej rozpoczęto następną, z perspektywy czasu bardziej doniosłą – hotelu Bazar, która była moż- liwa dzięki ziemiańskim kapitałom, choć jej inicjatorem był plebejski syn przed- mieścia Św. Wojciecha, dr Karol Marcinkowski16. Otwarty w grudniu 1841 roku okazały, trzypiętrowy gmach od początku stał się centrum polskiego ruchu naro- dowego. Czysto komercyjny charakter miał natomiast wzniesiony w tym samym

11 F. Paprocki, Wielkie Księstwo Poznańskie w okresie rządów Flottwella 1830–1841, Poznań 1994, s. 186. 12 M. Jaffe, Poznań pod panowaniem pruskim, red. i przygotowanie do druku P. Matusik, Poznań 2012, s. 114. 13 Zob. W. Molik, O mieszkańcach i życiu codziennym w pałacu Działyńskich do początku XX wieku, „Kronika Miasta Poznania” (dalej: KMP), 2003/2, s. 301–319. 14 E. Leszczyńska, O Raczyńskich, właścicielach kamienicy przy Rynku 62, KMP, 2003/2, s. 254; W. Molik, Edward Raczyński 1786–1945, Poznań 1999, s. 118, zob. także artykuł M. Mencfela w niniejszym numerze KMP. 15 Z. Ostrowska-Kębłowska, dz. cyt., s. 331. 16 Cyt. za: W. Jakóbczyk, Karol Marcinkowski 1800–1846, Warszawa–Poznań 1981, s. 79; szerzej A. Skał- kowski, Bazar Poznański. Zarys stuletnich dziejów (1838–1938), Poznań 1938, a także KMP, 2008/2: Bazar.

110 Ziemiaństwo w XIX-wiecznym Poznaniu

3. Hotel Bazar, skrzyżowanie ul. Nowej (ob. Paderewskiego) z Al. Wilhelmowską (Al. Marcinkowskiego), początek XX w., pocztówka ze zb. R. Trojanowicza/CYRYL czasie (1837–1840) naprzeciw Bazaru (po drugiej stronie Alei Wilhelmowskich) Hotel Rzymski, niemal równie obszerny, choć nie aż tak reprezentacyjny jak inwestycja Marcinkowskiego. Wybudował go jubiler August Krause za pieniądze rodziny Kwileckich17. Tak czy inaczej, od przełomu lat 30. i 40. XIX wieku aż po lata 70. nad zdominowanym przez zamożnych niemieckich urzędników poznań- skim „Westendem” górowały trzy polskie budowle – Biblioteka Raczyńskich, Bazar i Ziemstwo Kredytowe, dając wyraz pozycji gospodarczej polskiego ziemiań- stwa i stając się symbolem narodowych aspiracji, czemu Prusacy jeszcze długo nie mogli przeciwstawić nic równej rangi. Dla dopełnienia tego obrazu wspo- mnieć trzeba o późniejszym o czterdzieści lat gmachu Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk przy ówczesnej ul. Młyńskiej, ufundowanym przez hr. Seweryna Mielżyńskiego; znalazło tam swe miejsce pierwsze w Poznaniu muzeum, będące również zasługą właściciela Miłosławia18. Ten wkład polskiego ziemiaństwa w kształtowanie nowoczesnej przestrzeni miejskiej Poznania w pierwszej połowie XIX wieku godny jest podkreślenia, tutej- sze mieszczaństwo było wtedy zbyt słabe ekonomicznie, pruskie państwo zaś zain- teresowane było inną inwestycją: budową twierdzy, która na całe dziesięciolecia miała zaciążyć nad rozwojem miasta. A jednak nie sposób nie zauważyć, że – poza Pałacem Działyńskich – brakowało zupełnie w Poznaniu wielkich rezydencji ary- stokratycznych, w jakie obfitowały Warszawa, Lwów czy Kraków, budowanych

17 Z. Ostrowska-Kębłowska, dz. cyt., s. 383–384. 18 T. Grabski, A. Murawska, E. Siejkowska-Askutja, Seweryn Mielżyński. Prezes honorowy Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, KMP, 2017/1, s. 71–83, także materiały źródłowe, tamże, s. 84–95.

111 Przemysław Matusik

czy – chyba częściej – przebudowy- wanych w odpowiadającym ówcze- snym aspiracjom smaku w drugiej połowie XIX wieku. Wynikało to chyba z mniejszych możliwości wielkopolskiej arystokracji, a w dru- giej połowie stulecia także z samego charakteru miasta, które zamknięte w ciasnym pierścieniu umocnień pruskiej twierdzy, silnie naznaczone niemieckim charakterem, zaczęło tracić atrakcyjność dla rodzin zie- miańskich czy arystokratycznych. Ciekawe jest w tej mierze świadec- two Kajetana Morawskiego, który pisał o swoistym odwróceniu się od Poznania jego kręgu rodzinnego, czego wyrazem było wysłanie go wraz z bliskim przyjacielem, Rogerem Raczyńskim, nie do poznańskiego Gimnazjum św. Marii Magdaleny, lecz do szkół krakowskich19. Kraków bowiem, niekorzystający wprawdzie 4. Leon Kapliński, Jan Kanty Działyński, 1864 r., z waloru stołeczności – jak Lwów czy fot. Wikipedia Warszawa, ale doskonale eksploatu- jący swój historyczny potencjał, stał się ulubionym miejscem, w którym w drugiej połowie XIX wieku osiedliło się ok. 200 ziemiańskich rodzin (nie tylko galicyjskich)20. Oczywiście i w Poznaniu zawsze obecni byli ziemiańscy rezydenci, oddający prowadzenie swych majątków następcom, także żyjące z kapitałów wdowy, nabywające czy to wygodne apartamenty, czy to kamienice, przynoszące im dodatkowy dochód. Już pobieżny rzut oka na którąkolwiek z poznańskich ksiąg adresowych wskazuje na kilkudziesięcioosobową grupę osób o nazwiskach zaopatrzonych w szlachecki predykat „von”, wśród których sporą część stanowiły wdowy zamieszkujące z reguły okolice pl. Wilhelmowskiego i ul. Święty Marcin. W 1885 roku obszerna kamienica przy pl. Piotra, zajmująca cały kwartał między Świętym Marcinem a ul. Wiedeńską (obecnie Szymańskiego), wcześniej własność dr. Józefa Koszutskiego, należała do wdowy Antoniny (von) Bronikowskiej, wśród jej lokatorów zaś obok hr. Wawrzyńca Benzelstjerny Engeströma znajdujemy także hr. Alfonsa Sierakowskiego i kolejne ziemiańskie wdowy – Julię Borzewską

19 K. Morawski, Wspólna droga z Rogerem Raczyńskim. Wspomnienia, Poznań 1998, s. 30. 20 Zob. rozdział pt. „Tusculum szlacheckie”. Rola ziemiaństwa w rozwoju Krakowa na przełomie wieków [w:] J. Purchla, Matecznik polski. Pozaekonomiczne czynniki rozwoju Krakowa w okresie autonomii galicyjskiej, Kraków 1992, s. 43–69; K. Kłudkiewicz, Wybór i konieczność. Kolekcje polskiej arystokracji w Wielkopolsce na przełomie XIX i XX wieku, Poznań 2017, s. 195.

112 Ziemiaństwo w XIX-wiecznym Poznaniu

5. Pałac Działyńskich, 1930 r., fot. R.S. Ulatowski, ze zb. MKZ w Poznaniu/CYRYL i Marię Chłapowską21. Nawet hr. August Cieszkowski, trzykrotny prezes PTPN, przez większą część życia raczej stroniący od Poznania, ostatnie swe lata spę- dził w mieszkaniu przy pl. Królewskim, podobnie jak patron Kółek Rolniczych, Maksymilian Jackowski, który złożywszy swoją funkcję, osiadł już na stałe przy ul. Berlińskiej 7 (obecnie 27 Grudnia). Jackowski zresztą już wcześniej zamieszkał w Poznaniu, skąd łatwiej mu było pełnić absorbującą funkcję patrona. Dotyczyło to także innych zaangażowanych politycznie czy społecznie ziemian, by wymienić choćby wybitnego posła Władysława Niegolewskiego. Inną kategorię stanowiły osoby ziemiańskiego pochodzenia, które nie zrywając bynajmniej ze swym śro- dowiskiem, poświęciły się „miejskim” zawodom – lekarz Franciszek Chłapowski czy czynni w wielu polskich przedsięwzięciach adwokaci, jak przyszły prezydent

21 Adress- und Geschäfts-Handbuch der Stadt Posen 1885, Posen 1885 (cz. 2), s. 46–47; o tych i innych miesz- kańcach domu zob. P. Cegielska, Z moich wspomnień. Przechadzki po mieście, Poznań 1997, s. 131–134.

113 Przemysław Matusik miasta Jarogniew Drwęski i przyszły marszałek sejmu II Rzeczpospolitej Wojciech Trąmpczyński. Co jednak oczywiste, większość ziemian bywała w stolicy Księstwa okazjonal- nie, zatrzymując się na dłużej czy krócej w tutejszych hotelach. W epoce „przed- bazarowej” był to przede wszystkim – obok Hotelu Saskiego – Hotel Berliński Kacpra Kramarkiewicza na rogu Alei i ul. Fryderykowskiej, następnie także inne, zlokalizowane przy Alejach i pl. Wilhelmowskim, w tym popularny Hotel Francuski Teodora Luzińskiego na rogu Alei i Świętego Marcina22. Informacje o przybywających do miasta przedstawicielach nobilitas, istotne z towarzyskiego punktu widzenia, zamieszczano w gazetach – i tak np. 1 kwietnia 1890 roku „Dziennik Poznański” w rubryce Przybyli do Poznania informował, że w Hotelu Francuskim zatrzymali się m.in. „Żółtowski z Czacza. Sczaniecki z Międzychodu. Zakrzewski z Osieka. Kossowski z Gajewa. Pani Ponińska z Komornik”, natomiast hrabia Potocki z Galicji wolał Hotel Berliński Kamieńskiego23. Poznańskie gazety już zresztą od początku XIX wieku stały się dla ziemian istotnym elementem wewnątrzśrodowiskowej komunikacji, zamieszczano w nich bowiem informa- cje giełdowe, ogłoszenia o licytacjach majątków ziemskich, reklamy potrzebnych w majątku produktów, zawiadomienia o poszukiwaniu wykwalifikowanych kadr (lub o poszukiwaniu pracy przez fachowych ogrodników, ekonomów etc.), wresz- cie – nekrologi. W ziemiańskiej topografii Poznania szczególna pozycja przypadała Bazarowi, jednemu z pierwszych w mieście hoteli o nowoczesnym europejskim pokroju. Jak słusznie zwrócił uwagę W. Molik, różnorodność funkcji pełnionych przez Bazar, centrum polskiego życia organizacyjnego, kulturalnego i politycznego, pozwala wręcz uznać go za „środkowoeuropejski fenomen”24. Bazar był zarazem, choćby za sprawą zarządzającej nim i zdominowanej przez ziemian spółki akcyjnej, szcze- gólnie silnie związany z tym środowiskiem, jak bowiem w 1937 roku ujął to zna- jący się na rzeczy Wojciech Kossak, „Kochany stary Bazar” należał „do tych ognisk w naszej porozbiorowej historii, gdzie ziemiaństwo wielkopolskie tak samo jak ze wszystkich dzielnic Rzeczypospolitej czuło się poza trującymi gazami zachodnich i wschodnich sąsiadów”. Komentując tę wypowiedź, Adam Skałkowski słusznie zauważał, że zachowała się tu „jakby atmosfera starego dworu polskiego, mimo wszystkich urządzeń nowoczesnych”25. Nic dziwnego, że prócz różnych przedsię- wzięć towarzyskich, intensywnych zwłaszcza w okresie karnawału i jarmarków świętojańskich, urządzano w Bazarze także huczne wesela ziemiańskie, na które zapraszano nie tylko świat „obywatelski”, ale i znaczniejsze osobistości życia miej- skiego. Wspomniane tu coroczne jarmarki świętojańskie, od wieków najbar- dziej emblematyczny element szlacheckiej i ziemiańskiej obecności w mieście, także w wieku XIX zachowywały długo swą istotną rolę w życiu gospodarczym

22 K. Kłudkiewicz, dz. cyt., s. 195. 23 Przybyli do Poznania dnia 30 marca, „Dziennik Poznański” (dalej: DP), nr 75 z 1 IV 1890. 24 W. Molik, Jak pod pruskim mundurem biło polskie serce. Środkowoeuropejski fenomen Bazaru, KMP, 2015/4, s. 124. 25 A. Skałkowski, dz. cyt., s. 250–251.

114 Ziemiaństwo w XIX-wiecznym Poznaniu

6. Maksymilian Jackowski z rodziną, od lewej: Maria Jackowska, Mieczysław Jackowski, Maksymilian Jackowski, Józefa Jackowska, 1861 r., ze zb. Archiwum Państwowego w Poznaniu prowincji oraz oczywiście samego miasta, przysparzając mu cyklicznych i chyba niemałych dochodów. Rozkwitające w latach Prus Południowych26, przyga- sły wyraźnie w okresie Księstwa Warszawskiego, by zyskać znów na znaczeniu w latach 20. i 30., gdy, jak pisał Marceli Motty: „Zjeżdżała się niemal cała szlachta z prowincji, wówczas jeszcze bardzo liczna […], zjeżdżała się czwórkami, a nawet piątkami, z ogromnymi tłumokami za powozem, na których huśtali się lokaje, a nieraz i panny służące. […] Odbywały się tedy kupna, sprzedaże, opłaty, umowy dzierżawne, tysięczne inne sprawy, które w ogóle z całego roku do terminu świę- tojańskiego odkładano; załatwiały się sprawunki w sklepach i u rzemieślników, przy czym panny i panie gorączkową rozwijały czynność. Były to złote żniwa dla Żydów, zwłaszcza że każdy z przyjezdnych miał swego faktora lub faktorkę, rodzaj adiutantów hebrajskich, którzy chodzili wszędzie, pośredniczyli we wszystkim, załatwiali wszystko […], naturalnie za odpowiednią monetę”27. Jarmarki przygasły w burzliwych latach 40., by odrodzić się na kilka lat w następnym dziesięcioleciu, gdy według wyrażonej w 1854 roku opinii korespondenta „Gazety Warszawskiej”, „jeżeli nie przewyższyły, to wyrównały bez wszelkiej wątpliwości owym sławnym

26 Zob. J.L. Szwarc, O dniu Śgo Jana w Poznaniu y o systemie pożyczki maiacym bydź ustanowionym dla Pruss Południowych, Poznań 1802. 27 M. Motty, dz. cyt., t. I, s. 8–9.

115 Przemysław Matusik z lat dawniejszych świętym Janom poznańskim”28. Teodor Żychliński wspomi- nał, iż ówczesne „świętojańskie kontrakty połączone z targiem na wełnę, wyści- gami konnymi, piknikami w Dębinie, korsami do Szeląga i balami w Bazarze szły w zawody z karnawałami tak hucznymi, jakich już nie widujemy dzisiaj. Krzyżowały się po ulicach wspaniałe karety i lekkie kawalerskie faetony; liberie strzelców kapały złotem, a więcej jeszcze dostarczanego przez usłużnych żydków przelewało się nocami z rąk do rąk na zielonych stolikach; szampan lał się stru- mieniami u Kaatza. Młodą wyobraźnię łechtały te obrazy wykwintu i zbytku”29. Jednak był to już łabędzi śpiew odwiecznych poznańskich jarmarków święto- jańskich, centralnego wydarzenia w rocznym cyklu gospodarczym, gdyż od roku 1860 wyraźnie straciły na znaczeniu, przekształcając się z „imprezy handlowej organizowanej dla elit społecznych w jarmarki dla biedniejszych warstw ludno- ści”30. Znaczenie sezonowych jarmarków podcinał bowiem z jednej strony rozwój handlu sklepowego, dostarczającego w sposób ciągły wszelkich potrzebnych pro- duktów, z drugiej zaś – rozwój takich instytucji jak giełda zbożowa i banki, ofe- rujących nowoczesne narzędzia obrotu gospodarczego. W Poznaniu gwoździem do trumny jarmarków na św. Jana były także organizowane od 1837 roku i dosko- nale się rozwijające specjalistyczne targi na wełnę, otwierane zwykle 11 czerwca; w latach 60. pod względem wysokości dokonywanych na nich obrotów towaro- wych zyskały rangę trzecich targów tego surowca w Prusach31. Jak w 1868 roku zauważył komentator „Dziennika Poznańskiego”, ziemiańska klientela, załatwiw- szy w ich trakcie wszystkie „swe interesy”, nie miała już potrzeby przyjeżdżać na późniejsze o dziesięć dni kontrakty świętojańskie32. Jednak rosnąca w latach 70. konkurencja taniej wełny „kolonialnej”, głównie australijskiej, spowodowała, że w następnym dziesięcioleciu poznańskie targi straciły swe międzynarodowe zna- czenie, a w początku XX wieku nie odgrywały już większej roli33. Targi na wełnę przedłużyły przynajmniej o kilkanaście lat kulturowe funkcje zjazdów świętojań- skich, z obowiązkowymi i tłumnie obleganymi spektaklami teatralnymi i balami w Bazarze, które – jak pisano – sprowadzały „kwiat płci pięknej ze wsi do miasta”34. Wydaje się, że kres targów na wełnę w latach 80. oznaczał w ogóle słabnię- cie roli ziemian w życiu rozwijającej się szybko poznańskiej społeczności, choć przecież nie tylko z nimi wiązać należy obecność w mieście wiejskiego „obywa- telstwa”. Ziemianie zjeżdżali do Poznania w rozmaitych sprawach, w końcu w sto- licy prowincji zawsze było coś do załatwienia w tutejszych urzędach czy sądach, u adwokatów i rejentów, a także u lekarzy i stomatologów. Do miasta przyciągały

28 Poznań dnia 6 lipca 1854 r., „Gazeta Warszawska”, nr 179 z 1 VII 1854. Cyt. za: K. Kurek, Teatry polskie w Poznaniu w latach 1850–1875. Repertuary, artystyczne idee, polityczne konteksty, Poznań 2013, s. 149. 29 T. Żychliński, Gawęda z Poznania – o Poznaniu (1845–1883), DP, nr 1 z 1 I 1884, zob. także S. Karwowski, Historya Wielkiego Księstwa Poznańskiego, t. II, Poznań 1919, s. 44–45. 30 Cz. Łuczak, Dzieje gospodarcze Wielkopolski w okresie zaborów (1815–1918), Poznań 2001, s. 372. 31 Tamże, s. 372–373; zob. także Wełna. Poznań 11 czerwca, DP, nr 131 z 12 VI 1869; Wełna. Poznań 14 czerwca, DP, nr 133 z 15 VI 1869; Wełna. Poznań 11 czerwca, DP, nr 134 z 14 VI 1870. 32 Poznań, 24 czerwca, DP, nr 144 z 25 VI 1868. 33 Cz. Łuczak, dz. cyt., s. 373. 34 Wiadomości miejscowe i potoczne, DP, nr 131 z 12 VI 1869.

116 Ziemiaństwo w XIX-wiecznym Poznaniu usługi świadczone przez tutejsze krawcowe i innych reprezentantów rzemiosła, w tym specyficznego – fotografii; to właśnie ziemiańscy odbiorcy, przyzwycza- jeni do uwieczniania swych postaci, pozostawali zwłaszcza w początkowym okre- sie główną klientelą poznańskich salonów fotograficznych. Oczywiście wielkim walorem miasta były sklepy oferujące najlepsze produkty wprost z Berlina czy Hamburga, a nawet samego Paryża i (w latach 50.) adresujące swą ofertę „Do Wysokiej Szlachty i Prześwietnej Publiczności”35. To właśnie „wysoka szlachta” była odbiorcą owych zachwalanych w reklamach poznańskich składów luksuso- wych wiktuałów, jak ostrygi wprost z Ostendy czy astrachański kawior, którymi następnie raczono gości licznie zjeżdżających do ziemiańskich dworów i rezyden- cji. Nie ograniczano się oczywiście jedynie do tego rodzaju produktów, na odtwa- rzanej przez Janinę Fedorowicz i Joannę Konopińską liście zakupów Marianny Jasieckiej z pobytu w Poznaniu w kwietniu 1892 roku znajdujemy „letni materiał granatowy w białe groszki, białą pikę na mankiety i kołnierzyki, różowy batyst na fartuszki, […] materiały na pościel, trochę ręczników”, a do tego „świece woskowe i stearynowe, froter na posadzki, duże pudło mydła do prania i drugie mniejsze z migdałowym mydłem toaletowym, […] puder ryżowy, wodę kolońską i […] flakon z francuskimi perfumami”, a także eleganckie koszule dla męża „z mocno krochmalonymi przodkami i wysokostojącymi kołnierzykami”36. Męża, Michała Jasieckiego, z pewnością bardziej interesowały oferowane w poznańskich hurtow- niach nasiona, nawozy sztuczne czy rozmaite narzędzia, urządzenia i maszyny rol- nicze, w końcu – powozy, zaś od lat 90. XIX wieku – samochody, źródło prestiżu, ale i nader praktyczny środek wspomagający mobilność tak istotną w zarządzaniu dużymi zwłaszcza majątkami. Warto tu może zauważyć znamienny dla wielkopolskiego ziemiaństwa prak- tyczny rys jego codziennych zachowań, odbiegający od szerokiego gestu jego odpowiedników z innych dzielnic, co z właściwą sobie złośliwością zauważała już po odzyskaniu niepodległości wywodząca się z kresowej szlachty Janina z Puttkamerów Żółtowska37. Nigdy oczywiście nie brakowało w Poznaniu zie- miańskich dandysów, ubranych jak z paryskiego żurnala i wożących się po uli- cach miasta luksusowymi powozami, a następnie samochodami. Dla sporej części poznańskich ziemian była jednak znamienna nawet dość ostentacyjna skromność, czego przykładem byli Działyńscy: jak wspominał Motty, w chodzącym w czar- nym surduciku lub „wytartej burce krakowskiej” młodym Janie Działyńskim nikt nie domyśliłby się przyszłego spadkobiercy dóbr kórnickich, podobnie jak można było nie rozpoznać „wielkiego pana” w Macieju Mielżyńskim, ubranym zawsze w skromną kapotę i przyjeżdżającym do miasta wyłącznie w bryczce, nigdy w powozie38. Już w końcu XVIII wieku zanikł w Poznańskiem niechętnie widziany przez pruskie władze strój staropolski, noszony jedynie przez najbardziej

35 W. Molik, Życie codzienne…, s. 250. 36 J. Fedorowicz, J. Konopińska, Marianna i róże. Życie codzienne w Wielkopolsce w latach 1889–1914 w tra- dycji rodzinnej, Poznań 1995, s. 30–32. 37 Zob. np. J. z Puttkamerów Żółtowska, Dziennik. Fragmenty wielkopolskie 1919–1933, oprac. B. Wysocka, Poznań 2003, s. 86. 38 M. Motty, dz. cyt., t. I, s. 27, 104.

117 Przemysław Matusik konserwatywnych przedstawicieli starszego pokolenia, jak ów wspominany przez Mottego pan Józef Sokolnicki z Pigłowic, chodzący „zawsze w kontuszu, z kon- federatką na siwej głowie”39. W następnych dziesięcioleciach strój taki pojawiał się niekiedy w charakterze narodowej demonstracji, i to raczej w wykonaniu zie- miańskiej młodzieży. Dopiero w końcu XIX i na początku XX wieku – wzorem Galicji – także wielkopolskie ziemiaństwo zaczęło niekiedy przywdziewać kon- tusze i żupany, co jednak dotyczyło wyłącznie uroczystości prywatnych, takich jak śluby, nigdy jednak oficjalnych wystąpień40, co różniło się od warunków zaboru austriackiego, gdzie tradycyjny strój szlachecki był nieledwie stałym atrybutem publicznych wystąpień, tak w Krakowie i Lwowie, jak w Wiedniu. Czynnikiem ściągającym ziemian do miasta była tradycyjnie edukacja, słynne bowiem poznańskie szkoły jezuickie zastąpiły w XIX wieku gimnazja, zwłaszcza katolickie Gimnazjum św. Marii Magdaleny, dokąd chętnie posyłano obywatel- skich synów. Ziemiańskie powozy częściej widziane więc były w mieście przy oka- zji rozpoczęcia i zakończenia roku szkolnego oraz ferii, gdy zabierano z powro- tem na wieś nie tylko wymęczonych łacińskimi deklinacjami synów, ale także ich mieszczańskich czy inteligenckich kolegów ze szkolnej ławy. Marceli Motty wakacje spędzał więc w Granówku koło Grodziska, w majątku swego amicusa Włodzimierza Wilczyńskiego, nabywając dobrego rozeznania w środowisku wiel- kopolskiego ziemiaństwa41. Wizyty te były także okazją do zatrudnienia korepety- torów czy prywatnych nauczycieli z grona zdolniejszych gimnazjastów, co budo- wało przekraczające stanowe podziały więzi. Połączyły one np. młodego Hipolita Cegielskiego z rodziną Suchorzewskich z Tarnowa, których synami opiekował się w gimnazjum, a wakacje spędzał w ich majątku, tam także odbywał rekonwale- scencję po ciężkiej chorobie, która dotknęła go w czasie studiów42. Jak wiadomo, bez ziemiańskich pożyczek nie udałoby się Cegielskiemu otworzyć swego składu wyrobów żelaznych jesienią 1846 roku. Oczywiście integracyjną społecznie rolę odgrywała sama szkoła oraz prowadzone często przez profesorów gimnazjalnych stancje, dokąd przynajmniej raz w tygodniu przybywali wysłannicy z rodzinnego majątku z przysłanymi przez rodziców wiktuałami. To samo dotyczyło dziewcząt, umieszczanych w stojących na bardzo dobrym poziomie żeńskich pensjach, od końca lat 50. zaś w szkole prowadzonej przez siostry Sacré Cœur, których protek- torem był gen. Dezydery Chłapowski, jego córka bowiem wstąpiła do tego zakonu. Ufundowany przez niego klasztor i konwikt Sacré Cœur na Wildzie, położonej jeszcze wtedy poza granicami miasta, był cierniem w oku liberalnych kręgów, widzących w nim rozsadnik ultramontanizmu i konserwatywnego arystokraty- zmu. Drugim był działający w latach 1860–1872 konwikt ks. Jana Koźmiana miesz- czący się w zakupionym specjalnie w tym celu budynku Hotelu Wiedeńskiego przy pl. Piotra43. Obu instytucjom kres położył kulturkampf, w efekcie czego w klasz- torze Sacré Cœur umieścił się Zakład Garczyńskich, niemiecki dom starców dla

39 Tamże, t. II, s. 60. 40 W. Molik, Życie codzienne…, s. 221–222. 41 M. Motty, dz. cyt., t. II, s. 20. 42 Z. Grot, Hipolit Cegielski 1813–1868, Warszawa–Poznań 1980, s. 18, 33. 43 P. Matusik, Religia i naród. Życie i myśl Jana Koźmiana 1814–1877, Poznań 1998, s. 191–196, 253.

118 Ziemiaństwo w XIX-wiecznym Poznaniu lepszego towarzystwa. Pochodzący z Lubelszczyzny Koźmian, czołowa postać środowiska konserwatywno- katolickiego, powiązany rodzinnie z Chłapowskimi, podobnie jak jego brat, Stanisław Egbert, późniejszy prezes PTPN, utrzymywał żywe kon- takty rodzinno-towarzyskie, a także polityczne ze środowiskiem ziemiań- skim Królestwa Polskiego i Galicji oraz z emigracją, co wzbogacało obraz ogniskujących się w Poznaniu ziemiańskich kontaktów i aktywno- ści. Ich ultramontanizm spotykał się jednak z oporem kręgów liberalnych, co dobrze ilustruje pewną ambiwa- lencję ziemiańskiej obecności w mie- ście, po części sprzyjającej integracji z miejskim środowiskiem, po części jednak naznaczonej pewnym dystan- sem, mającym charakter zarówno środowiskowo-kulturowy, jak i poli- tyczny. Istotnym względem ściągającym „obywatelstwo wiejskie” do stolicy 7. Dezydery Chłapowski (1788–1879), Wielkopolski były interesy gospo- fot. ze zb. POLONA darcze, jak bowiem pisał Tadeusz Szułdrzyński: „Poznań był [dla zie- mian] przede wszystkim warsztatem pracy – więcej niż ośrodkiem towarzyskim, kulturalnym czy uciech kulinarnych”44. Nie kończyły się one bynajmniej na owych cyklicznych imprezach targowych, lecz znajdowały swój wyraz w instytucjonal- nej przestrzeni wiążącej środowisko ziemiańskie ze stolicą Księstwa. Jej pierw- szym przejawem było wspomniane już wyżej powstałe w roku 1821 i zlikwidowane ostatecznie w 1878 roku Towarzystwo Ziemskie Kredytowe, zarządzane przez pol- skich ziemian i będące przez całe lata główną instytucją wspomagającą ziemiańską gospodarkę, zastąpioną ostatecznie przez Prusaków podporządkowanym w dużej mierze administracji państwowej tzw. nowym ziemstwem. W 1862 roku powstał Bank Bniński, Chłapowski i Plater „Tellus”, którego spektakularna plajta jedenaście lat później mocno wstrząsnęła funduszami wielkopolskich właścicieli ziemskich. Zdecydowanie lepiej powiodło się innej inicjatywie, powstałemu w 1870 roku Bankowi Rolniczo-Przemysłowemu Kwilecki, Potocki i Sp. (od 1912 r. po prostu Kwilecki, Potocki i Sp.), a także następnym: Bankowi Włościańskiemu (1872), który w końcu lat 90. wybudował sobie efektowną siedzibę przy pl. Wilhelmowskim, oraz powstałemu w 1886 roku Bankowi Ziemskiemu, obsługującemu parcelacje

44 T. Szułdrzyński, Wspomnienia wielkopolskie, Londyn 1977, s. 27.

119 Przemysław Matusik i obrót gruntami. Parcelacjami zajmował się także powstały w 1900 roku Związek Ziemian45. Główną organizacją mającą dbać o gospodarcze interesy ziemiańskie było powstałe w lutym 1861 roku Centralne Towarzystwo Gospodarcze, skupia- jące większość polskich właścicieli ziemskich w Księstwie, którego zjazd założy- cielski odbył się oczywiście w Bazarze, podobnie jak następnie coroczne walne zebrania. Co warto podkreślić, bez zaangażowania ziemiańskiego – tak osobistego, jak tym bardziej finansowego – trudno sobie wyobrazić szerszą aktywność narodową polską. Przedstawicieli ziemiaństwa widzimy w szeregu organizacji, począwszy od założonego przez Karola Marcinkowskiego w 1841 roku Towarzystwa Naukowej Pomocy, poprzez zainicjowaną w 1848 roku przez hr. Augusta Cieszkowskiego Ligę Polską, Poznańskie Towarzystwo Przyjaciół Nauk, po powstałe w 1905 roku Towarzystwo „Straż”, na którego czele stanął Józef Kościelski. Często zresztą wpraw- dzie organizacji przewodniczył wybitny właściciel ziemski, lecz faktycznie większa część pracy spadała na mieszkającego w Poznaniu jego zastępcę. Po Marcinkowskim prezesem TNP został jego przyjaciel, Maciej Mielżyński, jednak ciężar prowadze- nia Towarzystwa spoczywał na barkach ks. Antoniego Brzezińskiego i Hipolita Cegielskiego46. Pewnym ewenementem było powierzenie temu ostatniemu pre- zesury ziemiańskiego Centralnego Towarzystwa Gospodarczego, którą dzierżył w latach 1865–1868. Tak czy inaczej rozmaite formy działalności organizacyjnej, zwłaszcza walne zebrania, ściągały cyklicznie do Poznania liczne grono najbar- dziej aktywnych przedstawicieli środowiska ziemiańskiego. Z kolei wysoko uro- dzone damy angażowały się w działalność charytatywną w mieście, by wspomnieć Gryzeldę Celestynę Działyńską, założycielkę Towarzystwa Dobroczynności Dam Polskich, a następnie Towarzystwa Pań Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo. Inną istotną instytucją było Towarzystwo Naukowej Pomocy dla Dziewcząt Polskich, w którym – obok Bibianny Moraczewskiej – główną rolę odgrywała Emilia Szczaniecka, mieszkająca przy ul. Berlińskiej 1447. Inną domeną aktywności ziemiańskiej była polityka, zarówno ta prowadzona w oficjalnych ramach, na forum poznańskiego Sejmu Prowincjonalnego, jak i zaangażowanie w rozmaite formy zogniskowanej w stolicy Księstwa w okresie międzypowstaniowym polskiej działalności spiskowej, począwszy od Centralizacji Poznańskiej w latach 40., po działające w dobie powstania styczniowego komitety, w tym zwłaszcza komitet Jana Działyńskiego z siedzibą w jego przyrynkowym pałacu, naprzeciw siedziby pruskiej żandarmerii wojskowej w odwachu. Począwszy od 1848 roku, ziemiaństwo odgrywało główną rolę w polskiej reprezentacji w sej- mie pruskim, a od roku 1871 także w parlamencie Rzeszy, oraz w związanych z tym polskich strukturach wyborczych, których centrum pozostawał Poznań. Przez całe dziesięciolecia jego przedstawiciele znajdowali się po obu stronach

45 Zob. A. Bitner-Nowak, Wielkie i małe pieniądze. Bankowość w Poznaniu w XIX i na początku XX wieku, KMP, 1997/2, s. 15–16, 23–26, 30–34; R. Macyra, Tellus – szlachetne cele, smutny koniec, tamże, s. 52–61. 46 W. Jakóbczyk, Towarzystwo Naukowej Pomocy w Wielkopolsce 1841–1939, Poznań 1985, s. 33. 47 A. Baszko, Towarzystwo Pomocy Naukowej dla Dziewcząt Polskich w Wielkim Księstwie Poznańskim w latach 1871–1918, „Studia Historica Slavo-Germanica” 2004–2005, t. 26, s. 99–141; zob. także artykuł A. Łysakowskiej w tym numerze KMP.

120 Ziemiaństwo w XIX-wiecznym Poznaniu

8. Pawilon Związku Ziemian, Powszechna Wystawa Krajowa, 1929 r., fot. ze zb. POLONA głównego politycznego podziału, zarówno po stronie konserwatywnej, jak demo- kratycznej/liberalnej, gdzie współpracowali z przedstawicielami środowisk miesz- czańskich i inteligenckich. Od lat 70. coraz silniej zaczęła się jednak zaznaczać aktywność tzw. ruchu ludowego, wyrażającego aspiracje polskiego mieszczań- stwa i zwalczającego polityczną dominację sfer ziemiańskich. Antyziemiańskie nastawienie znalazło swój wyraz zwłaszcza po powstaniu Komisji Kolonizacyjnej, gdy sprzedający jej swe majątki polscy właściciele ziemscy spotkali się z ostracy- zmem opinii publicznej. W początkach XX wieku większość polskich środowisk mieszczańskich i inteligenckich Poznania skupiła się w szeregach nowej siły poli- tycznej – narodowej demokracji, którą wsparła część tzw. postępowej szlachty. Jednak spora część środowiska ziemiańskiego dystansowała się wobec miejskich „populistów”, zarówno ze względów stricte politycznych, jak też – by tak powie- dzieć – estetycznych, szukając innych dróg politycznej aktywności. Przejawem tego był choćby powstały w 1910 roku Związek Narodowy, z którym związany był Jarogniew Drwęski48. Prezentował on nowy typ wywodzącego się z ziemiaństwa polityka, dobrze wykształconego i praktykującego adwokata, mieszkającego na stałe w Poznaniu, angażującego się nie tylko w rozmaite przedsięwzięcia społeczne (np. w ruch muzyczny), ale i reprezentującego społeczność polską na forum rady miejskiej. W tym kontekście najbardziej jaskrawym przejawem rosnącej opozycji między ziemiaństwem a „miastem” było powstanie obozu lojalistycznego, szukają- cego jakiejś formy porozumienia z pruską władzą. Ujawnił się on w latach 90., gdy zdołał przyciągnąć także niektórych przedstawicieli elity miejskiej, by wspomnieć Stefana Cegielskiego. Wyraźniej ziemiańskiego charakteru nabrał on w począt- kach XX wieku, zwłaszcza w kontekście działania Komisji Kolonizacyjnej, a przede

48 R. Łysoń, Polskie ugrupowania ugodowe w Wielkim Księstwie Poznańskim w latach 1894–1918, Warszawa 2013, s. 122–125.

121 Przemysław Matusik wszystkim uchwalonej w 1908 roku ustawy wywłaszczeniowej, pozwalającej pań- stwu na przymusowy wykup majątków pozostających w złej kondycji finansowej49. Do ostrego spięcia doszło przy okazji III Dni Cesarskich, czyli uroczystej wizyty cesarza Wilhelma II w Poznaniu w dniach 26–28 sierpnia 1913 roku, gdy wbrew dominującej opinii część przedstawicieli środowiska ziemiańskiego podjęła decy- zję o przyjęciu zaproszenia na cesarski raut na zamku. Udających się na tę uro- czystość ziemian powitał przed Bazarem kilkusetosobowy tłum, z którego w ich stronę poleciały nie tylko „obelgi, ale i rozmaite przedmioty, tak że niemiecka baronowa Helena von Ziethen stała się ofiarą rzutu konewką”50. Ziemiańscy loja- liści pozostali wąskim i pozbawionym szerszego wpływu gronem, także z powodu braku jakiegokolwiek odzewu ze strony pruskiej. Jednak ich postawa była próbą artykulacji odrębnych interesów ziemiańskich, nie zawsze tożsamych z celami dominujących w polskim ruchu narodowym klas miejskich z inteligencją na czele. Było to chyba w ogóle przejawem zmian zachodzących w drugiej połowie XIX wieku w środowisku ziemiańskim, wyraźnie tracącym swe społeczne znacze- nie, a zarazem coraz bardziej zamkniętym i ekskluzywnym. W pierwszej połowie stulecia czołowi przedstawiciele społeczności ziemiańskiej – Seweryn i Maciej Mielżyńscy czy Tytus Działyński – aktywnie działali na rzecz podniesienia wszyst- kich stanów i ich zjednoczenia na podstawie narodowej, czego przejawem było także ich zaangażowanie w rozmaite demokratyczne przedsięwzięcia polityczne, ale i nie stronili od integracji (w pewnych oczywiście granicach) na płaszczyź- nie społeczno-towarzyskiej. W drugiej połowie XIX wieku częściej przejawiały się postawy elitarne, politycznie konserwatywne, a towarzysko symbolizowane przez powstałą w 1867 roku i działającą w Bazarze Resursę Obywatelską, ograniczoną do środowiska ziemiańskiego i strzegącą mocno swej „stanowej” odrębności51. Innym wskaźnikiem nowej ziemiańskiej subkultury stały się powstające w początkach XX wieku związki rodzinne zrzeszające przedstawicieli poszczególnych rodów: Chłapowskich, Żółtowskich, Moszczeńskich i Szumanów52. Owo pojawiające się teraz okazjonalne używanie stroju szlacheckiego nie było już – jak wcześniej – demonstracją polskiej tożsamości, lecz przejawem środowiskowego ekskluzywi- zmu. Ziemiaństwo, w pierwszej połowie stulecia ważny czynnik rozwoju miasta, stało się teraz jedynie jednym z elementów nowoczesnej, wielobarwnej i żyjącej własnym rytmem miejskiej zbiorowości.

*** Nową kartę w dziejach ziemiańskiej obecności w Poznaniu otwarła polska niepodległość, choć atmosfera socjalnych przemian I wojny światowej i kończą- cych ją rewolucji nie sprzyjała bynajmniej ujawnianiu postaw konserwatywnych

49 Szerzej o działalności ugodowców zob. tamże, s. 74–163. 50 Ch. Myschor, Dni Cesarskie w Poznaniu. Różne aspekty uroczystych wizyt Wilhelma II w mieście w latach 1902–1913, Poznań 2010, s. 201. 51 Zob. krytyczne uwagi M. Mottego, dz. cyt., t. 1, s. 92, także komentarz W. Molika, s. 490; J. Moryson, Książę Olgierd Czartoryski (1888–1977). Życie i działalność społeczno-polityczna, Kraków 2012, s. 171–174. 52 K. Szafer, Ziemiaństwo jako elita społeczeństwa polskiego w Wielkopolsce na przełomie XIX i XX wieku, Zielona Góra 2005, s. 154–162.

122 Ziemiaństwo w XIX-wiecznym Poznaniu i społecznego elitaryzmu. Wybuch powstania wielkopolskiego 27 grudnia 1918 roku zakłócił przygotowywany na cześć Ignacego Paderewskiego wieczorny bankiet w Bazarze, w którym mieli wziąć udział także przedstawiciele ziemiań- skiej elity. Władze powstańczej Wielkopolski zdominowane były przez polityków wywodzących się ze środowisk miejskich, związanych z narodową i chrześcijań- ską demokracją. Gdy jednak w dniach 1–19 marca 1919 roku zawitała do miasta Komisja Międzysojusznicza, w jej uroczystym podjęciu istotną rolę odegrali przed- stawiciele środowiska ziemiańskiego, górujący nad bojowymi reprezentantami „miasta” swym towarzyskim obyciem i… znajomością języków obcych. Szybko też się okazało, że w zdominowanym przez endecję Poznaniu nieoczekiwanymi sojusznikami Naczelnika Państwa, Józefa Piłsudskiego, stali się z jednej strony zadzierzyści działacze Narodowej Partii Robotniczej, z drugiej – konserwatywni ziemianie, w tym i owi zwalczeni wcześniej lojaliści, potrafiący teraz sprzedać swą postawę jako wyraz tępionej przez endecję w czasie wojny postawy aktywistycznej, starającej się znaleźć jakieś polityczne rozwiązanie w oparciu o państwa centralne. W 1919 roku pojawił się istotny czynnik społeczny, związany z masowym odpływem z Poznania ludności niemieckiej i żydowskiej. Ceny mieszkań i domów spadały, z czego skorzystali wzbogaceni na dostawach wojskowych w czasie wojny ziemianie, znów kupujący w Poznaniu mieszkania i domy, tym razem już nieko- niecznie w XIX-wiecznym „górnym mieście”, lecz w nowo wybudowanych przez Prusaków w początku XX wieku kwartałach, w tym w rezydencyjnych częściach dzielnicy cesarskiej. Do ziemiaństwa wielkopolskiego dołączyli także przedstawi- ciele tej sfery z innych części kraju, w tym z Kresów, skąd wygnała ich bolszewicka ekspansja. Tu wspomnieć trzeba o księżnej Marii ze Skórzewskich Michałowej Ogińskiej, właścicielce zajętego przez bolszewików pałacu w Petersburgu, w któ- rej apartamencie przy ul. Rzeczypospolitej (dziś Nowowiejskiego) „rozlegało się jeszcze” – jak pisze Zbigniew Dworecki – „echo świata z okresu panowania Aleksandra III, Mikołaja II i Wilhelma II”53. Niemal sąsiadką księżnej Ogińskiej była inna księżna, Maria z Zaleskich Zdzisławowa Czartoryska, zwana popularnie „księżną Manieczką”, która z kamienicy przy ul. Rycerskiej przeniosła się teraz do willi przy ul. Wesołej (dziś Nowowiejskiego 2), której – jak pisał Władysław Tatarkiewicz – „centralny […] dom towarzyski” – gościł bodaj wszystkie ofi- cjalne osobistości odwiedzające Poznań54. W ocenie Jerzego Waldorffa ziemiań- stwo dodawało „blasku najparadniejszym ulicom w śródmieściu” Poznania. Także rodzice Waldorffa kupili kamienicę przy ul. Grottgera, skuszeni miejskimi wygodami i atrakcjami: „Poznań nie Paryż, ale zawsze: opera, teatr”55. A do tego – dodajmy – szkoły i uniwersytet, stwarzające dobre perspektywy dla edukacji syna. Mieszkająca w zakupionej jesienią 1919 roku kamienicy przy ul. Ogrodowej nader towarzysko wybredna Janina z Puttkamerów Żółtowska, której mąż Adam objął

53 Z. Dworecki, Poznań i poznaniacy w II Rzeczpospolitej 1918–1939, Poznań 1994, s. 191; zob. także A. Kwi- lecki, Ziemiaństwo wielkopolskie. Między…, 2001, s. 36–43. 54 W. Tatarkiewicz, Zapiski do autobiografii [w:] T. i W. Tatarkiewiczowie, Wspomnienia, Warszawa 1979, s. 149. O arystokratycznych salonach zob. J. Leitgeber, Dyskretny urok salonów. Życie towarzyskie w między- wojennym Poznaniu, Poznań 2006, s. 19–34. 55 J. Waldorff, Fidrek, Warszawa 1989, s. 53.

123 Przemysław Matusik katedrę filozofii na Uniwersytecie Poznańskim, notowała 4 grudnia 1920 roku: „Czasem wyjdę przed obiadem i wtedy na pl. Wolności albo na ul. Rycerskiej [Ratajczaka] natrafiam, jako to zwykle w małych miastach bywa, na wszystkich znajomych” 56. Osiedlające się w mieście ziemiaństwo wprowadzało nowy ton w jego życie, budowało nowe hierarchie towarzyskie, odnawiało kulturę salonów, dodawało barw śródmiejskim kawiarniom i teatralnym lożom. A także obyczajom, co wzmacniał szlachecki esprit kadry oficerskiej – w jednej czwartej ziemiańskiego pochodzenia57 – i elitarnych studenckich korporacji. Zachodnioeuropejsko- -mieszczański Poznań znów więc zaczął oglądać pojedynki, urzędowo zakazany, ale w praktyce tolerowany relikt pielęgnowanego w II Rzeczpospolitej szlachec- kiego ducha58. Miało to także swoje polityczne konsekwencje, w 1920 roku wiel- kopolskie ziemiaństwo powołało do życia Chrześcijańsko-Narodowe Stronnictwo Rolnicze, które okazało się jedną z najbardziej dynamicznych konserwatywnych partii lat 20., a kres przyniósł mu – pomijając zachodzące po drodze przekształce- nia – dopiero zamach majowy i sanacyjny walec Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem, pochłaniający większość ugrupowań i środowisk konserwatywnych. Co warte zauważenia, obdarzone szerokimi prerogatywami stanowisko wojewody poznańskiego pełnili w latach 1923–1934 panowie hrabiowie: Adolf Bniński, Piotr Dunin Borkowski i dziedzic Rogalina, Roger Raczyński. Po Poznaniu krążyło więc żartobliwe powiedzenie, że jest w Rzeczpospolitej szesnaście województw i jedno – poznańskie – hrabstwo59. Dunin Borkowski, a zwłaszcza Raczyński, osoby zaufa- nia sanacyjnej władzy, dobrze sobie radzili w utrudnianiu życia władz Poznania z prezydentem Cyrylem Ratajskim na czele, a w końcu Raczyński doprowadził do skutecznego zablokowania jego ponownego wyboru na prezydenta miasta. Obecności ziemiańskiej w stolicy Wielkopolski mocno zaszkodził wielki kryzys, który w ogóle wstrząsnął pozycją wielkiej własności ziemskiej. Ta kwestia jednak, podobnie jak w ogóle szerszy temat ziemiańskiej obecności w Poznaniu lat dwu- dziestolecia międzywojennego, godna jest osobnych badań.

56 J. z Puttkamerów Żółtowska, Dziennik. Fragmenty wielkopolskie 1919–1933, wybór, oprac. i wstęp B. Wysocka, Poznań 2003, s. 87. 57 J. Karwat, Oficerowie i podoficerowie poznańskiego garnizonu, KMP, 2005/1, s. 66. 58 O pojedynkach pisze J. Leitgeber, Dyskretny urok…, s. 225–236. 59 Tamże, s. 43; Z. Dworecki, dz. cyt., s. 190.

124 Joanna Lubierska

Dziewiętnastowieczne sprawy małżeńskie szlachty przed poznańskim Konsystorzem Arcybiskupim

Przed poznańskim Konsystorzem Arcybiskupim, dziś znanym jako Metropolitalny Sąd Duchowny, toczyły się w XIX wieku rozmaite procesy mał- żeńskie. Przede wszystkim były to sprawy dotyczące stwierdzenia nieważności małżeństwa, separacji lub uznania jednego ze współmałżonków za zmarłego celem uzyskania pozwolenia na zawarcie powtórnego małżeństwa. Zachowane w Archiwum Archidiecezjalnym w Poznaniu akta procesów małżeńskich wcho- dzą w skład zespołu: Konsystorz i Kuria Arcybiskupia (dalej: KA). Opracowano prawie 1400 teczek, które pochodzą z lat 1791–1912. Każdą teczkę opisano imio- nami i nazwiskami stron (kto przeciw komu występuje), a ich zawartość jest bar- dzo zróżnicowana. Znaleźć w nich można m.in. pozwy osób wnoszących o sepa- rację lub stwierdzenie nieważności małżeństwa, odpisy aktów ślubów, zeznania świadków, odpowiedzi pozwanych na zarzuty powodów, strony z gazet w przy- padku poszukiwania jednego ze współmałżonków (w celu uznania go za zmar- łego), odpisy z ksiąg ziemskich czy grodzkich, wyroki sądów wraz z uzasadnie- niem oraz specyfikacje kosztów. Akta spisane są w języku polskim, łacińskim oraz niemieckim. Chcąc uzyskać stwierdzenie nieważności małżeństwa bądź separację, strona powodowa wnosiła skargę do miejscowego sądu konsystorskiego. W omawianych przypadkach sądem I instancji był sąd w Poznaniu, który po przyjęciu skargi wzy- wał obie strony oraz obrońcę węzła małżeńskiego (łac. defensor matrimonii) w celu pojednania. Jeżeli postępowanie pojednawcze kończyło się fiaskiem, pozwany małżonek powinien był odpowiedzieć na skargę, na którą stronie skarżącej przy- sługiwało prawo repliki. Po wezwaniu stron, wysłuchaniu świadków i przedsta- wieniu opinii obrońcy węzła sąd konsystorski wydawał wyrok. Każda strona miała potem sześć tygodni na złożenie apelacji. Rozpatrywał ją stanowiący II instancję sąd metropolitalny w Gnieźnie. Jeżeli któraś ze stron chciała uzyskać zmianę i tego werdyktu, po jego ogłoszeniu mogła w terminie kolejnych sześciu tygodni odwo- łać się do stanowiącego ostatnią instancję sądu prosynodalnego w Poznaniu1. Sprawy wnoszone były przez osoby należące do wszystkich stanów, tj. chło- pów, mieszczan i szlachtę. Stanowią one doskonały przykład relacji panujących w XIX-wiecznej rodzinie, ukazują ówczesne zasady społeczne i kwestie obyczajowe

1 K. Makowski, Rodzina poznańska w I połowie XIX wieku, Poznań 1992, s. 190.

125 Joanna Lubierska cechujące wszystkie trzy warstwy. Zawarte w niektórych teczkach przykłady koja- rzenia małżeństw czy późniejszego życia małżeńskiego mogą być uzupełniającym i cennym źródłem poznawczym dla historyków, bibliotekarzy, archiwistów, regio- nalistów oraz genealogów. Sprawy dotyczące stwierdzenia nieważności bądź sepa- racji wynikały głównie z niedopasowania charakterów małżonków. Jako główne powody rozłączenia podawano: przymus rodziców, ukrywaną przed ślubem cho- robę jednego z małżonków i niezdolność do posiadania dzieci, ślub zawarty poza parafią nowożeńców, notoryczne łamanie przysięgi wierności małżeńskiej czy opuszczenie współmałżonka. Wyjątkowo ciekawe są procesy małżeńskie szlachty. Byli to zarówno bogaci przedstawiciele rodów magnackich, jak i dzierżawcy folwarków, którzy nie miesz- kali w Poznaniu, tylko w swoich majątkach. Do miasta przyjeżdżali, by złożyć zeznania przed sądem czy zawrzeć ugodę przed notariuszem. W opisywanych poniżej sprawach stroną powodową były głównie kobiety, które – jeżeli nie ułożyły sobie później życia – osiadały w Poznaniu. Jedna z bardziej interesujących spraw dotyczyła sposobu zawarcia małżeń- stwa pomiędzy baronówną Matyldą de Bruce a Maksymilianem Prusimskim. Maksymilian (ur. ok. 1800) był synem Wincentego Prusimskiego, dziedzica Wierzbna i Brzeźna koło Skwierzyny oraz Katarzyny z Chłapowskich, a siostrzeń- cem Rozalii z Chłapowskich hrabiny Engeström. Jego żona Matylda urodziła się w Sztokholmie w 1812 roku jako córka szambelana królewskiego Adama de Bruce i jego żony Karoliny. Ponieważ rodzina miała kłopoty finansowe i niewystarcza- jące dochody, Matylda jako 10-letnia dziewczynka została oddana na wychowa- nie Rozalii Engeström do pałacu w podpoznańskich Jankowicach. Tam poznał ją i zapragnął poślubić siostrzeniec hrabiny Maksymilian. Matylda od samego początku czuła ogromną niechęć do przyszłego męża, który darzył ją chyba autentycznym i szczerym uczuciem. Swoje ówczesne życie opisała następująco: „W domu mojej dobrodziejki poznał mnie jej siostrzeniec Wielmożny Maksymilian Prusimski, dzisiaj dziedzic wsi Sarbii i Kunowa w Powiecie Szamotulskim położo- nych, i od pierwszego mnie poznania postanowił tylko mnie, a nie inną pojąć sobie za żonę i oświadczenia swoje miłosne mi czynił, gdy ja lat 13 dopiero liczyłam; lecz od pierwszego momentu ku niemu czułam niechęć, która się nigdy nie zmieniła”2. Związek z siostrzeńcem bardzo popierała hrabina Rozalia. Zaręczyny 16-let- niej Matyldy i 28-letniego Maksymiliana, jak zeznała powódka, miały następu- jący przebieg: „Było to w miesiącu lutym 1828 r. kiedy Dobrodziejka moja na prośbę Wielmożnego Prusimskiego, zdjąwszy z palca dwa pierścionki, jeden jemu, a mnie drugi gwałtem włożyła, używając nawet do tego pomocy przytomnych tu Wielmożnych Karola i Antoniny d’Oppenów3, małżonków z Sędzin. Od tej chwili tym większą miałam do Wielmożnego Prusimskiego niechęć i starałam mu się zawsze jaką nieprzyjemność i przykrość wyrządzić, ile go tylko razy widziałam”. Jak widać, panna miała spore wątpliwości i po zaręczynach dała jasno narzeczo- nemu do zrozumienia, że nie ma nadziei na jakiekolwiek uczucie z jej strony. Nastąpiło zerwanie, a Prusimski przestał bywać w pałacu. Hrabina Rozalia nie

2 Archiwum Archidiecezjalne w Poznaniu (dalej: AAP), Akta Konsystorza, sygn. KA 2260. 3 Antonina z Prusimskich Oppen (ok. 1796–1866), siostra Maksymiliana Prusimskiego.

126 Dziewiętnastowieczne sprawy małżeńskie szlachty… odstąpiła jednak od zamierzonego planu. Nakazała Matyldzie napisać pojednaw- czy list, czego konsekwencją były powtórne zaręczyny: „Uległam wtenczas woli mojej dobrodziejki, bojąc się jej gniewu i nie chcąc utracić jej dobrodziejstw, lecz też myślałam tylko o tym, jakby J.W. Engestroemową odwieść od jej postanowie- nia, i tego byłam przekonania, że małżeństwo pomiędzy nami do skutku nigdy nie przyjdzie lub że przynajmniej do lat kilku odłożonym będzie; lecz P. Prusimski, widząc wzmagający się ku niemu wstręt z mej strony i doznając ode mnie coraz większych nieprzyjemności, zaczął nalegać na Ciotkę swoją, a moją Dobrodziejkę, aby tylko najspieszniej nasze małżeństwo do skutku przyprowadzić”4. Ogłoszono zapowiedzi. Jeden ze świadków tak zapamiętał ów dzień: „Gdy była zapowiedź powódki, ja, przyjechawszy do kościoła, na cmentarzu usłyszałam i spo- strzegłam powódkę ręce załamującą i bardzo rzewnie płaczącą. Zainteresowało mnie to […]. Przystąpiłam więc do niej i pytałam, dlaczego tak rzewnie płacze. Ona mi na to odpowiedziała: »A jakżesz nie mam płakać, kiedy mam iść za tak strasznego człowieka?«. Jam jej na to rzekła: »To go Pani porzuć, wszak się Ksiądz będzie pytał, czy masz wolę nieprzymuszoną?«. Ona mi na to znowu z srogim łka- niem odpowiedziała: »Cóż mam czynić? Jestem pomiędzy młotem a kowadłem! Gdybym obraziła ciotkę pana Prusimskiego – hrabinę Engeström – na siebie, gdzieżbym się biedna podziała? Ale lepiej, żeby się ten grób przede mną będący otworzył, a ja w niego wpadła, nim mam temu Prusimskiemu rękę mą oddać!«”5. Mijały dni. W nadziei, że ktoś odwiedzie hrabinę od powziętego zamiaru, młoda baronówna zaczęła opowiadać znajomym o swym nieszczęściu. Wprawiła tym swoją dostojną opiekunkę w gniew, gdyż ta oświadczyła jej, schodząc któregoś razu ze schodów jankowickiego pałacu, że oddali ją z domu i zostawi niepew- nemu losowi. Ze strachu Matylda rozchorowała się. Ślub, odłożony z powodu przedłużającej się choroby, odbył się ostatecznie 4 czerwca 1829 roku w Ceradzu Kościelnym. „W sam zaś dzień ślubu powódka bardzo rozpaczała, uszła do ogrodu i tam jak szalona biegała, nie chcąc żadną miarą siadać do powozu, nareszcie przy- prowadzona z ogrodu, prawie zemdlona, zawleczoną została do powozu; wstręt jej do Prusimskiego tak był wielki, iż wszystkim nie tylko domowym, ale i całej wsi był powszechnie znanym”6. Zdesperowana małżonka rozważała nawet potajemną ucieczkę do rodzi- ców mieszkających w Szwecji, jednak nie miała na tę podróż żadnych funduszy. Nieszczęśliwe małżeństwo trwało dwa lata. Z tegoż związku przyszło na świat dwoje dzieci: syn Edmund Ksawery (1830) i córka Kunegunda (1831–1831). Nie zmienia to faktu, że Matylda zdecydowała się wystąpić do poznańskiego Sądu Konsystorskiego o stwierdzenie nieważności małżeństwa. W związku z tą sprawą Prusimscy bywali w Poznaniu, nie tylko aby złożyć zeznania. Częścią postępowa- nia była również próba pogodzenia małżonków, która miała miejsce przed nota- riuszem nazwiskiem Giersz, zamieszkałym w Poznaniu przy Starym Rynku 56. Nie przyniosło to wszakże żadnego rezultatu, Matylda nie chciała ugody.

4 AAP, sygn. KA 2260. 5 Tamże. 6 Tamże.

127 Joanna Lubierska

W 1835 roku na mocy wyroku I instancji małżeństwo uznano za niebyłe z powodu zawarcia go pod przymusem, a stronom dozwolono wstąpić w inne związki małżeńskie. Nie zgodził się z tym stojący na straży praw Kościoła obrońca węzła małżeńskiego, który złożył apelację do Gniezna. Sąd metropolitalny podtrzy- mał jednak wyrok I instancji. Jeszcze tego samego roku Matylda wyszła ponownie za mąż, tym razem poślubiła w Ceradzu Kościelnym Augusta (Augustyna) Herzoga, 36-letniego poznańskiego doktora medycyny i chirurga, z którym zamiesz- kała w Poznaniu, m.in. przy Friedrichstrasse 19 (ob. ul. por. J. Lewandowskiej)7, Wilhelmstrasse (ob. Aleje Karola Marcinkowskiego), Berlinerstrasse 32 (ob. ul. 27 Grudnia)8 oraz Lindenstrasse 4b (ob. ul. Feliksa Nowowiejskiego)9. Jak pisał Marceli Motty: „Była to bardzo piękna pani, wysmukła, z twarzą bladą, pełną powabu, dużym smętnym okiem i ciemnym włosem; dla wątłego zdrowia, jak się zdaje, wiodła potem żywot bardzo domowy i rzadko ją można było spo- tkać w towarzystwach lub na ulicy”10. Matylda urodziła Augustowi kilkoro dzieci, m.in. Franciszka Augusta Adolfa (1836), Gustawa Adama Alfreda (1838–1839), Teodora (1841–1842), Mariannę Ewę Karolinę Rozalię (1845), Wandę Dorotę Ewę Walerię (1850). Stosunki Matyldy Herzog i jej dawnej opiekunki ułożyły się chyba poprawnie, sędziwa hrabina Engeström przyjeżdżała bowiem z Jankowic do Poznania, gdzie w kościele pw. św. Wojciecha trzymała do chrztu dzieci swojej wychowanki. Herzogowie ok. 1860 roku opuścili Poznań i przenieśli się na Śląsk do Cieplic (Bad Warmbrunn, dziś część Jeleniej Góry), gdzie oboje zmarli11. Maksymilian natomiast przed 1837 rokiem ożenił się z Teresą Brodnicką (zm. 1873), córką Karola, dziedzica Wilkowa, i Franciszki z Kierskich. Ze związku ze szwedzką baronówną miał wspomnianego już syna (nie wiemy, z kim pozostał po rozstaniu się rodziców), z drugą zaś żoną m.in. Franciszka Witolda (1837), Henryka (1838–1882), Emilię Dorotę (1842–1852), Klaudynę Franciszkę (1842) oraz Weronikę Aleksandrę (1843–1852). Zmarł przed 1873 rokiem w Marienbadzie (Mariánské Lázně)12. Równie nieszczęśliwa w małżeństwie była siostra Maksymiliana, Urszula Teresa Turno z domu Prusimska. Urodziła się na zamku w Goraju w 1787 roku. Życie jej rodziców koncentrowało się w owej posiadłości, a także w Sędzinach pod Bukiem oraz w Poznaniu, gdzie chrzcili swoje dzieci. Ciekawą charakte- rystykę Katarzyny Prusimskiej, matki Urszuli, nakreślił Franciszek Gajewski z Błociszewa: „Jakżebym mógł zapomnieć o pani Prusimskiej i o jej bracie rodzonym kanoniku Chłapowskim13. Już wyginął całkowicie typ oryginałów

7 Wohnungs-Anzeiger für die Provinzial-Hauptstadt Posen auf das Jahr 1845, s. 56. 8 W domu doktorostwa Herzogów przy ul. Berlińskiej mieszkał przybyły w 1840 r. do Poznania Jędrzej Moraczewski wraz ze swoją siostrą Bibianną, pisarką. Ich salon kulturalny był jednym z najbardziej zna- nych w Poznaniu. Zob. J. Łoś, Na paryskim i poznańskim bruku, Kórnik 1993, s. 71. 9 Adress-Kalender für die Stadt Posen auf das Jahr 1848, s. 30. 10 M. Motty, Przechadzki po mieście, t. 1, Poznań 1999, s. 243. 11 Tamże. 12 AAP, Akta parafii Bytyń, sygn. PM 33/19, s. 67, nr aktu 26. 13 Chodzi o ks. Feliksa (Felicjana) Chłapowskiego (ok. 1766–1828), syna Jana i Franciszki z Zakrzewskich, od 1786 r. kanonika poznańskiego, brata Rozalii hr. Engeström oraz Katarzyny Prusimskiej.

128 Dziewiętnastowieczne sprawy małżeńskie szlachty… tego rodzaju. Oboje słynęli z oryginalności. Ksiądz kanonik z kuchni i piw- nicy, jego siostra z praktycznego rozumu i wesołej rubaszności. Nienawidziła francuszczyzny, chociaż się sadziła na rozmowę z Francuzami. Dom jej był schadzką całej młodzieży, tam bowiem panowało sans gene w najobszerniej- szym znaczeniu słowa, hulano, piło się, w karty grano, hałasowano, tańcowano, co kto chciał. Pani Prusimska mogła liczyć około 45 lat życia, gdym został w jej dom wprowadzony, zażywała tabakę, piła poncz i wino, grała w mariasza z pro- boszczem, a z nami w faraona”14. Wesoła i towarzyska dla gości, dla swojego potomstwa pani Prusimska bywała surowa i zasadnicza. Przykłady niektórych zachowań nakreśliła w 1808 roku w piśmie do Konsystorza jej córka Urszula. Przytoczyła w nim kilka przykładów z życia, ukazujących wychowanie szla- checkich córek na przełomie XVIII i XIX wieku. Dziewczynki były chowane twardą ręką, karcone, nawet bite, nie mogły decydować o własnej przyszłości i nie miały nic do powiedzenia w kwestii małżeństwa, które bez ich wiedzy bywały układane. O ile brat Urszuli, Maksymilian, miał możliwość wyboru małżonki ze swojej sfery i mógł ożenić się z kobietą, którą kochał, o tyle jego siostra takiego szczęścia już nie miała. Jej mężem wbrew jej woli został Adam Turno (1775–1851), syn generała majora wojsk koronnych Jana Kazimierza i Korduli z Gorzeńskich. „W roku 1802 dnia 20 stycznia15 – pisała w swym powództwie z 1808 roku Urszula – zawarłam z urodzonym Adamem Turno teraźniejsze nader dla mnie nieszczęśliwe zamęście moje. Nieprzezwyciężony wstręt do męża mego i zmartwienia moje ustawiczne stąd wynikające znie- walają mnie teraz do rozpoczęcia procesu rozwodowego. Skargę moją o ogło- szenie nieważności ślubu gruntuję na tym, iż ja do zamęścia tego przez matkę moją urodzoną Katarzynę z Chłapowskich przymuszoną zostałam. Nie mając jeszcze lat 15 zupełnych, kiedym się w adiutancie króla holenderskiego p. Flau16 pokochała, który starał się o mnie i nalegał mocno na matkę moją o wydanie mnie za mąż. Ja życzyłam sobie bardzo mieć p. Flau za męża, lecz matka moja wybrała sobie teraźniejszego za męża mojego i tak przymuszoną byłam do ślu- bowania Jemu”17. Małżeństwo zostało zaaranżowane przynajmniej sześć lat wcześniej. Wiedzieli o tym zamyśle wszyscy, łącznie z służbą. Urszula wspomniała bowiem: „Kiedy kto do guwernantki mojej powiedział: panna Urszula może pójść szczęśliwiej za mąż, to pani Victor zawsze odpowiedziała na to: choćby i miliony miał, wszelako panna Urszula nikogo innego mieć mężem nie będzie jak tylko pana Turna”18. Ceremonia

14 D. Chłapowski, Chłapowscy. Kronika rodzinna, Warszawa 1998, s. 48; Pamiętniki Franciszka z Błociszewa Gajewskiego pułkownika wojsk polskich (1802–1831), t. I, Poznań 1913, s. 131 i n. 15 Ślub został zawarty w 1803 r. (nie w 1802 r. – jak podają to oboje małżonkowie) w kaplicy w Sędzinach i wpisany do księgi ślubów parafii Buk. 16 Król holenderski to Ludwik Bonaparte, który panował w Holandii w latach 1806–1810. „Pan Flau” to być może jego adiutant w latach 1801–1803 – Charles Joseph Flahaut (1785–1870), nieślubny syn Talleyranda, wsławiony licznymi romansami, m.in. z Karoliną Murat (siostrą Napoleona), Anną Potocką (podczas kampa- nii w Polsce 1806–1807), potem zaś z królową holenderską Hortensją (żoną Ludwika), z którą miał syna; pod- czas wojen napoleońskich dosłużył się stopnia generała, w czasach II Cesarstwa Francuskiego był dyplomatą. 17 AAP, sygn. KA 2563. 18 Tamże.

129 Joanna Lubierska zaślubin nie była dla młodej narzeczonej radosnym wydarzeniem. W tym dniu matka dziewczyny, zapewne wierząc, że po ślubie wszystko się ułoży: „Prowadziła mnie do kaplicy sędzińskiej, powtarzając mi swoją nieodmienną wolę, abym ślub wzięła z panem Turnem, ja płakałam i błagałam Boga o uwolnienie mnie od tako- wego nieszczęścia”19. Panna młoda przepłakała ceremonię w kościele. Później było niewiele lepiej. Małżeństwo nie układało się dobrze, jednak Urszula, nauczona od dziecka posłuszeństwa, bała się podjąć jakąkolwiek decyzję. „Ja chciałam odjechać od męża, widząc humory nasze coraz niezgodniejsze, lecz 2 mile od nas miesz- kała matka moja, bałam się przeto do takich kroków przystąpić, aż na ostatek mąż mój sam mnie oświadczył, jeżeli ja jego nie odjadę, to mnie odeśle. Poznawszy w ciągu tego nieszczęśliwego małżeństwa, że i mąż często ode mnie odjeżdżał, bojąc się, aby zdrowie na zgryzotach podobnych nie cierpiało, odjechałam w dzień 1go kwietnia od męża mojego”20. Dodajmy, że Adam Turno nie był dobrym gospodarzem. Posiadał wpraw- dzie liczne dobra, m.in. Oporowo, Więckowice pod Poznaniem i Lubonię pod Lesznem. Nazywany był jednak „szlachcicem bez ziemi”, gdyż tak nieszczęśli- wie gospodarował swoimi majątkami, nabywając je, sprzedając i dzierżawiąc, że w konsekwencji wszystkie stracił. Brał udział w kampaniach napoleońskich, był kapitanem gwardii, odznaczonym Legią Honorową21. Urszula i Adam Turnowie mieli troje dzieci: Wincentego Henryka Jana (1803), Aleksandrę (Aleksandrynę) Katarzynę (1805)22 oraz Pelagię Donatę (1806). Po stwierdzeniu nieważności ich małżeństwa Urszula poślubiła gen. Aleksandra Jana d’Alfonce’a23, z którym miała przynajmniej sześcioro dzieci urodzonych już w Warszawie. Byli to: Aleksander Aleksy Adolf (1810), Tadeusz Włodzimierz (1812), Artur (1815), Jan Kazimierz Stanisław (1820), Felicjan Aleksander (1820) oraz Antoni Stanisław (1823–1823). Adam Turno drugiej rodziny nie założył. Zmarł w Objezierzu u syna Wincentego w 1851 roku. Na przełomie XVIII i XIX wieku we wspomnianych już podpoznańskich Jankowicach mieszkał hrabia Lars von Engeström, szwedzki polityk, dyplo- mata i ambasador. Był życzliwy Polsce, którą wybrał na swoją drugą ojczyznę, i popierał wszelkie próby uniezależnienia się od Rosji. W 1790 roku po róż- nych przeszkodach ożenił się z wielkopolską szlachcianką Rozalią Chłapowską, która w 1791 roku obdarzyła go pierworodnym synem: „Dnia 28 Lipca pani Engeström powiła mi syna; ochrzczono go w domu pani krakowskiej, siostry

19 Tamże. 20 Tamże. 21 A. Kwilecki, Wielkopolskie rody ziemiańskie, Poznań 2010, s. 344 i n. 22 Nazywaną Adyną i znaną z wieloletniej bliskiej relacji z Pawłem Edmundem Strzeleckim, podróżnikiem oraz odkrywcą. 23 Rodzina pochodzenia francuskiego, osiadła w Polsce w połowie XVIII w. Gen. Aleksander Jan d’Alfonce (1779–1857) był wojskowym. Służył w wojsku Księstwa Warszawskiego (za kampanię 1807 r. otrzymał krzyż Virtuti Militari) i Królestwa Polskiego, po upadku powstania listopadowego w służbie rosyjskiej. W 1840 r. otrzymał od cara szlachectwo i herb „Sentomierski” (od rodowego gniazda Saint-Omer we Fran- cji). Dokumentacja tej nobilitacji (wraz ze wzorem herbu) spłonęła w aktach Heroldii Królestwa Polskiego, http://herbarzpojezierza.pl/rodziny-ziemianskie/dalfonce-de-saint-omer-herbu-sentomerski/ [dostęp: 24 X 2017].

130 Dziewiętnastowieczne sprawy małżeńskie szlachty… królewskiej24. Król polski do chrztu go trzymał. Dano mu imiona Gustawa Stanisława. Było to pierwsze dziecię protestanckie, którego król polski został chrzestnym ojcem, nasz pastor luterański niezmiernie był tem rozradowany”25. Syn Larsa i Rozalii, Gustaw Stanisław Engeström, nie tylko nie poszedł w ślady ojca, ale wyrzekł się polskości i wybrał służbę na rzecz Rosji. Służył w królew- skiej gwardii szwedzkiej, armii pruskiej, wojsku polskim (po utworzeniu tzw. Królestwa Kongresowego w 1815 r.), wreszcie w armii carskiej. Zmarł w 1850 roku jako komendant twierdzy Baku nad Morzem Kaspijskim26. Miał dwie żony. Pierwszą z nich była córka pruskiego generała, ewangeliczka Augusta Wilhelmina von Bardeleben, z którą miał syna Edmunda (1819)27. Po cywilnym rozwodzie z Augustą, który nastąpił w 1824 roku w sądzie zie- miańskim we Wschowie, w 1828 roku ożenił się z Leokadią Gajewską, córką sta- rosty ośnickiego Bonawentury, która urodziła mu syna Wawrzyńca (1829–1910). Po sześciu latach związku druga żona wniosła sprawę o stwierdzenie nieważności małżeństwa. Leokadia z czasem nabyła pewności, że jej związek z mężem nie powi- nien w ogóle zostać zawarty, gdyż pierwsze małżeństwo zostało rozwiązane tylko w sposób cywilny, pierwsza żona zaś nadal żyła i miała się dobrze. Dodatkowo hrabia porzucił drugą żonę, która do Konsystorza pisała m.in.: „Bo pozwany jest z urodzenia Szwedem, a chociaż tu po ożenieniu się ze mną u matki swej J.W. Ministrowej Engestroem w Jankowicach zamieszkał, jednakowoż tenże po zawar- tym małżeństwie mi zataił, że tu w kraju zostać się nie zamyśla, jako też zaiste przed więcej jak 4 laty za granicę się udał, nawet i nie wiadomo, gdzie się znajduje, gdy w Petersburgu już go nie ma”28. Ponieważ miejsce pobytu hrabiego pozosta- wało nieznane, w prasie zaczęły pojawiać się anonse informujące o kolejnych ter- minach postępowania29. Sąd podzielił wątpliwości hrabiny i w I instancji zapadł w Poznaniu wyrok uznający małżeństwo za nieważne. Jednakże obrońca węzła małżeńskiego złożył apelację i sprawa trafiła przed sąd gnieźnieński. Postępowanie nieco się skomplikowało, gdyż doszły do sądu wieści, że może być to już trzecie małżeństwo hrabiego zakończone rozwodem i że przed Wilhelminą był już żonaty. Powstawało więc pytanie, które z poprzednich małżeństw było ważne, a które nie. Po pochyleniu się i nad tą kwestią w 1837 roku ostatecznie uznano małżeństwo za nieważne i Leokadii pozwolono wstąpić w inny związek małżeński. Pamiętnikarz Józef Łoś spotkał ją w 1855 roku i scharakteryzował w następujący sposób: „Ciekawa to i dość charakterystyczna ta pani Engeström. Wdowa po owym generale rosyj- skim, którego w czasie rewolucji o mało nie powieszono […], dochowała się z nim

24 Izabela Elżbieta Poniatowska (1730–1808) – córka Stanisława Poniatowskiego i Konstancji z Czarto- ryskich, siostra króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, żona Jana Klemensa Branickiego, kasztelana krakowskiego (stąd „pani krakowska”), hetmana wielkiego koronnego, potem zaś gen. Andrzeja Mokro- nowskiego, starosty ciechanowskiego. 25 W. Engeström, Pamiętniki Wawrzyńca hr. Engeströma, Poznań 1875 (Pamiętniki z ośmnastego wieku, t. XV), s. 138. 26 A. Kwilecki, dz. cyt., s. 100. 27 Tamże. 28 AAP, Akta Konsystorza, sygn. KA 1463. 29 „Gazeta Wielkiego Xięstwa Poznańskiego” 1835, nr 127, s. 652.

131 Joanna Lubierska syna i ożeniła go, jak mówią majętnie30. Sama osiadła w Poznaniu. Dochody tej pani osobiste są nader podobno szczupłe, stąd zawsze jest w potrzebie pieniędzy i ciągle zajęta jest zaciąganiem pożyczek. […] W chęci zarobienia mniej na sławę jak na talary, chwyciła za pióro, a idąc za przysłowiem, że kto z Bogiem, z tym Bóg, zaczęła od książki do nabożeństwa”31. Hrabina osiadła w Poznaniu, gdzie poświęciła się wychowywaniu jedynego syna. Rodziny już nie założyła. Zmarła w 1863 roku w mieszkaniu przy ul. Nowe Ogrody (ob. Ogrodowa) 5. Kolejny przykład to małżeństwo zawarte w 1805 roku w Wytomyślu mię- dzy Brygidą Sczaniecką, starościanką średzką, córką Sylwestra i Anastazji ze Skórzewskich, a hrabią Mikołajem Mielżyńskim (1780–1842), synem Maksymiliana i Konstancji z Hutten-Czapskich. Także w ich przypadku poży- cie nie układało się pomyślnie. Ojciec Mikołaja był właścicielem olbrzymiej for- tuny, którą po jego śmierci w 1799 roku odziedziczyli trzej synowie. Stanisław dostał w spadku Pawłowice, Poniec, Łaszczyn i Gołańcz. Jego bratu Mikołajowi przypadły w udziale m.in. Żytowiecko, Łęka Mała, Karczewo, klucz zduński z Baszkowem i kamienica w Poznaniu. Najmłodszy z braci Tomasz (wówczas jeszcze niepełnoletni) zmarł cztery lata później. Trzej bracia oraz ich siostra Katarzyna byli także współwłaścicielami Rąbinia, który został później sprzedany Józefowi Chłapowskiemu z Turwi32. Nie wiadomo, czy małżeństwo Mielżyńskich było wynikiem układów rodzinnych, czy jednak uczucia. Faktem jest, że po pra- wie 30 latach wspólnego pożycia hrabina Mielżyńska zdecydowała się wystąpić o separację. Jak zeznała, mąż od początku małżeństwa źle ją traktował, krzyw- dził słowami, obrzucał wyzwiskami (z których „szelma” i „bestia” można zaliczyć do łagodniejszych), i to nie tylko w domu, ale także w miejscach publicznych. Upokorzenia dotykały ją także w obecności służących, którzy widząc brak sza- cunku ze strony męża, sami również pozwalali sobie na niestosowne zachowa- nia względem hrabiny. Powodem złego humoru i prowokowanych kłótni mogło być dosłownie wszystko: „W miesiącu maju rb. przewiózłszy różne nasze effekta i meble z Baszkowa do Gnina pod Grodziskiem, trudniłam się wypakowywaniem tych efektów. Przy tej okazji spostrzegł mój małżonek, że u jednej filiżanki uszko było złamane, a przez to wpadłszy w największą pasję, nie tylko mnie i poma- gające mi osoby wyzywał słowami »szelmy«, »głupie« itp., lecz też ową filiżankę taką mocą i z takim hałasem o ziemię rzucił, żem ja, stojąc na krzesełku i szkło na szafie układając, od przelęknienia ledwie z krzesełka nie spadła”33. Były to kłót- nie o drobiazgi, ale rozstanie Mielżyńskich przypieczętował zdaje się wyjazd do Cieplic. Oboje udali się tam dla poratowania zdrowia; hrabia był dotknięty para- liżem, hrabina cierpiała zaś na „kurcze żołądka”. Po kłótni z mężowskim kamer- dynerem Mikołaj zarządził natychmiastowy powrót Brygidy do domu, każąc służ- bie przenieść ją do powozu. Kiedy osłabiona chorobą i podróżą przyjechała do Gnina, zamknęła się w swoich pokojach, do których dostęp miała tylko zaufana

30 Żoną hrabiego Wawrzyńca Engeströma (1829–1910) została Jadwiga Borzewska (1831–1908) z Turzna pod Toruniem, córka Antoniego Grzegorza Feliksa z Ugoszcza i Julii z Piwnickich. 31 J. Łoś, dz. cyt., s. 259. 32 http://www.krzemieniewo.net/viewpage.php?page_id=431 [dostęp: 12 XII 2017]. 33 AAP, Akta Konsystorza, sygn. KA 2049.

132 Dziewiętnastowieczne sprawy małżeńskie szlachty… służąca. Nikogo nie przyjmowała i nigdzie nie bywała. Po kilku dniach zjechał poirytowany małżonek, który nie chcąc rozmawiać przez zamknięte drzwi, próbo- wał dostać się do jej pokojów. Hrabina nie przyjęła męża, więc ten, rozsierdzony, kazał jej wynosić się z domu. Jeden ze służących zeznał: „Hrabia nie mówił, aby nazajutrz najpóźniej do 10-tej godziny z Gnina wyjeżdżała, lecz aby na drugi dzień do 10-tej były mu wszystkie pokoje pootwierane, inaczej odgrażał jej, że jeżeli tego nie uczyni, każe sześciu chłopom przyjść, fornalowi zajechać i ją do Poznania do szaretek34 jako wariatkę odesłać lub do matki odwieźć”35. Nakazał jej też oddać uprzednio wszelkie „effekta, klucze i dokumenta”. Na odprawienie kamerdynera, który był Brygidzie nieprzychylny i donosił na nią, Mikołaj nie chciał przystać, ale jednocześnie nakazał służbie, by żonie na niczym nie zbywało, tak w kuchni, jak i w pieniądzach. Jeden ze świadków mówił, że „charakter pozwanego jest bardzo dobry i łagodny, tylko w momencie gniewu jest nader prędkim”36. Brygida, zmuszona do opuszczenia domu, udała się do Poznania, gdzie leczyła się kilka miesięcy u doktorów Wolffa i Marcinkowskiego. Mikołaj zamieszkał zaś w Karczewie. Próbowano pogodzić małżonków, ale raz nie stawiła się Brygida, raz Mikołaj i do ugody nie doszło. Sprawa toczyła się trzy lata w dwóch instancjach, aż w końcu w 1837 roku sąd prosynodalny przyznał hrabinie rację i orzekł separację. Mikołaj zmarł pięć lat po ogłoszeniu wyroku w 1842 roku w Karczewie, natomiast Brygida w 1859 roku w Poznaniu, w domu przy ul. Garbary 52. Pochowana została w krypcie rodowej w Pawłowicach. Pozostawiła dwoje dzieci: Teodozję (1807– 1878), dwukrotną wdowę po braciach Dzieduszyckich: Ignacym Sewerynie oraz Henryku Sewerynie Ignacym, oraz syna Aleksandra Mielżyńskiego (ok. 1813– 1885), męża Katarzyny Potulickiej. W drugiej poł. XIX wieku osiadła w Poznaniu bratanica Brygidy, Laura Hutten-Czapska (1815–1875) – właściwie Eleonora Brygida Elżbieta z hrabiów Mielżyńskich, 1o voto Czarnecka, 2o voto Czapska, córka generała Stanisława Kostki Mielżyńskiego (1778–1827) i jego żony Prowidencji z Zarembów. Matka Laury po przedwczesnej śmierci męża przekazała zarząd majątkiem innym oso- bom, zrzekła się notarialnie opieki nad dziećmi i osiadła w Poznaniu w domu przy ul. Wrocławskiej. Dziećmi się nie zajmowała, córki wysłała na pensję, a następnie szybko wydała za mąż. „Do Berlina wysłała ją matka, gdy miała zaledwie jede- naście lat i pewnie ciężko jej było rozstawać się z rodzinnym domem. Jej matka, generałowa Mielżyńska, nie znosiła jednak sprzeciwu, uchodziła powszech- nie za osobę niezwykle stanowczą i surową. Owa energiczna dama, która jak wiele innych polskich pań wolała po śmierci męża, zamiast na wsi, mieszkać w Poznaniu, trzymała czworo swoich dzieci w ryzach i ostrym domowym rygo- rze. Najmłodsza z nich, Laura, była za młodu wątła i chorowita. Już wówczas odznaczała się dużą urodą, tak w rodzinie Mielżyńskich powszechną”37. W 1833 roku hrabianka Laura zawarła w poznańskiej parafii św. Marii Magdaleny zwią- zek małżeński z pochodzącym z Wołynia Karolem Czarneckim (ok. 1804),

34 Chodzi o szarytki, czyli Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo. 35 AAP, Akta Konsystorza, sygn. KA 2049. 36 Tamże. 37 S. Leitgeber, O życiu towarzyskim w Wielkopolsce w XIX i XX wieku, jak je pamiętam, Poznań 2001, s. 72.

133 Joanna Lubierska synem Floriana, kasztelanica bracławskiego i Anny ze Skarżyńskich. Przybył on do Wielkiego Księstwa Poznańskiego z wojskami polskimi jesienią 1831 roku, po wojnie z Rosją. Jako powstaniec został pozbawiony majątku i musiał opuścić zie- mie cesarstwa rosyjskiego. Zatrzymał się w Błociszewie u tamtejszego dziedzica, swojego stryja Antoniego Czarneckiego, krajczego koronnego38. Jak to się stało, że dziedziczka takiej fortuny poślubiła wygnańca bez grosza przy duszy, trudno dziś dociec. Laura i Karol po ślubie osiedli w Smogulcu, który wraz z kluczem goła- nieckim był częścią jej dóbr posagowych. W 1834 roku przyszła na świat jedyna córka tej pary, Maria Eleonora Anna Czarnecka. Po niespełna piętnastu latach małżeństwa do Konsystorza wpłynęło pismo od prawnika pani Czarneckiej z pozwem przeciwko mężowi. Główną kwestią, na której się w nim skoncentrowano, było domicilium originis i domicilium habitationis, czyli kwestia stosunku miejsca pochodzenia i miejsca zamieszkania małżonków przed ślubem a miejsce zawarcia związku małżeńskiego. Narzeczony mieszkał wszak w Błociszewie, panna młoda była z Pawłowic, ślub zaś miał miejsce w Poznaniu. Na tej podstawie próbowano uznać małżeństwo za nieważne. Adwokat hrabianki podnosił również kwestię roztrwonienia większej części majątku żony przez oskarżonego, a także jej złe traktowanie (wyzwiska, bicie i poniżanie). Na końcu znalazło się też najcięższe oskarżenie, a mianowicie, że Karol Czarnecki „dopuścił się zbrodni kalającej przyrodzenie i pociągającej za sobą ohydną i kalającą karę wedle § 1069 seg. Tyt. 20 cz. II Prawa Powszechnego Krajowego Pruskiego”39. Napisano wprost, że chodzi o „pederastię” i podano nazwiska siedmiu świadków, którzy częściowo byli ofiarami, a częściowo świadkami zachowań Czarneckiego. Na początku procesu mąż Laury mieszkał w wynajętym na kilka lat mieszkaniu w Poznaniu przy Grobli 8/9, a następnie został osadzony w więzieniu sądu ziem- skiego w Wągrowcu. Być może miało to związek z wydanymi w 1847 roku przez władze pruskie listami gończymi za Czarneckim, w których oskarżano go o nie- obyczajne zachowanie40. Chcąc wyjaśnić kwestię miejsca zamieszkania małżonków przed ślu- bem, na świadków wezwano do Poznania proboszczów z Błociszewa i Pawłowic, księdza z poznańskiej fary oraz dwie służące, pracujące niegdyś w Pawłowicach, a obecnie mieszkające w Poznaniu. Jedna z nich zeznała, że hrabianka Mielżyńska prawie w ogóle w Poznaniu nie bywała. Przebywała gównie w Łaszczynie u pani Sczanieckiej41 lub w Poniecu u pani Mycielskiej42, następnie zaś została oddana na pensję do Berlina, a do Poznania do miesz- kania matki przy ul. Wrocławskiej przyjechała na kilka tygodni przed ślubem, głównie w celu skompletowania wyprawy. Wyrok sądu I instancji zapadł po myśli Laury, lecz mąż nie zgadzał się z zarzutami i skierował do sądu bardzo

38 Tamże. 39 Przywołany paragraf 1069 głosił: „Sodomia i inne grzechy nienaturalne, które dla ich bezecności nie mogą tu być wymienione; wymagają całkowitego pamięci onych wytępienia” (Prawo krajowe, t. IV, Rozdział 20 – O występkach i karach, Poznań 1826, s. 657). 40 S. Leitgeber, dz. cyt., s. 71. 41 Filipina z hr. Mielżyńskich Sczaniecka (1807–1857), żona Ignacego, starsza siostra Laury. 42 Elżbieta z hr. Mielżyńskich Mycielska (ok. 1801–1857), żona Ludwika, najstarsza siostra Laury.

134 Dziewiętnastowieczne sprawy małżeńskie szlachty… obszerne, kilkunastostronicowe i szczegółowe wyjaśnienia. Sąd II instancji oddalił skargę powódki i uznał ją za bezzasadną, wreszcie wyrokiem sądu pro- synodalnego przywrócono moc obowiązującą wyrokowi I instancji. Całość postępowania trwała ponad dwa lata. W 1850 roku w Pawłowicach hrabianka Laura wyszła za mąż za administra- tora jej rozległych dóbr, Józefa Napoleona Hutten-Czapskiego (1797–1852). Z tego związku na świat przyszedł Bogdan Franciszek Serwacy Hutten-Czapski (1851– 1937), późniejszy polityk pruski, burgrabia Cesarskiego Zamku Poznańskiego i prezydent Związku Polskich Kawalerów Maltańskich. Drugie małżeństwo Laury, choć szczęśliwsze, trwało niespełna trzy lata. Jej mąż zaraził się cholerą i niespo- dziewanie zmarł w Smogulcu. Po jego śmierci pani Czapska zamieszkała z dwoj- giem dzieci w Poznaniu, w kamienicy Jędrzeja i Bibianny Moraczewskich, a po jej sprzedaży w 1855 roku przeniosła się na ul. Bismarcka (ob. Kazimierza Kantaka). Nabyła tam obszerny dom otoczony od frontu dużym ogrodem, pełnym rzad- kich krzewów i ozdobnych roślin, z rozciągającym się za domem dużym sadem. Poznański salon Laury Hutten-Czapskiej słynął z gościnności. Bywali w nim przedstawiciele rodzin Mielżyńskich, Mycielskich, Bnińskich i najwybitniejsi ludzie w Wielkim Księstwie Poznańskim, jak arcybiskup Leon Przyłuski, August Cieszkowski czy Tytus Działyński, a także urzędnicy pruskiej administracji z rodzi- nami. W jej ogrodach odbywały się liczne koncerty z płatnymi biletami wstępu, podwieczorki i loterie fantowe, z których dochód przeznaczany był na cele chary- tatywne. Kiedy syn Bogdan zaczął podrastać (córka Marianna była już wówczas żoną Kazimierza Koczorowskiego), Laura zamieszkała z nim w Szwajcarii, a także w Paryżu, gdzie się kształcił. Ostatecznie osiadła w Berlinie, gdzie w 1875 roku zmarła43. Kolejna sprawa nie wynikała z błędów formalnych czy też niedopasowania charakterów. Seweryn Trąmpczyński (ok. 1801–1868), syn Wojciecha i Urszuli Korytowskiej, nie powinien był bowiem nigdy stawać na ślubnym kobiercu. Jego przyszła żona Zofia Nepomucena Czachórska (1805–1891) była córką Rocha i Barbary, dawnych posesorów wsi Garby w podpoznańskiej parafiiS pławie. Przed ślubem mieszkała w Radolinie w powiecie konińskim u swej ciotki Zuzanny z Czachórskich, wdowy po Michale Kalksteinie, i nie wiedziała o kłopotach zdro- wotnych swojego przyszłego małżonka: „Z Sewerynem Trąmpczyńskim zawar- łam ślub małżeński w Myśliborzu w Królestwie Polskim dnia 13 lutego 1828 roku […]. Żyjąc z nim wspólnie lat sześć, żadnych dzieci ze mną nie spłodził, albowiem mając rupturę w dolnych częściach, społeczności małżeńskiej dopełnić nie był w stanie. Ja jestem tak usposobiona, iż wielką chęć mam do uzyskania własnego dziecka i poczytałabym się za najszczęśliwszą, gdybym miała potomka, z tym wszystkim, widząc obecnego małżonka wcale do tego nieusposobionego, nie ina- czej jak znienawidzieć go musiałam, długo byłam cierpliwa i wszystkiego, co było potrzebnym, użyłam, oczekiwałam tego przez lat 6, lecz wszystko było nadarem- nym, ile że choroba jego jest nieuleczoną. Chorobę tę miał już przed zawarciem ślubu, o której ja nie wiedziałam”44. Wezwany na konsultację poznański lekarz,

43 S. Leitgeber, dz. cyt., s. 75. 44 AAP, Akta Konsystorza, sygn. KA 2582.

135 Joanna Lubierska dr Ludwik Gąsiorowski, zapisał w swej opinii: „Bo chociaż ma bardzo znaczną przepuklinę, to takowa, jak doświadczenie uczy, może się tylko stać niejaką zawadą, lecz nie zupełną przeszkodą”45. Po takiej opinii Konsystorz oddalił skargę powódki. ZofiaT rąmpczyńska nie zgodziła się z tym i podkreślała: „Pożycie z mężem, którego nienawidzę, było grzeczne i polityczne, wiele niedogodności znosiłam wskutek zasad, które mi dali przy wychowaniu religijnym od dzieciń- stwa. Czy to taka jest nagroda kobiety, która sobie dobrze postępuje, aby w ten czas, kiedy potrzebuje opieki prawa religijnego, Prześwietny Konsystorz odrzucił całkiem jej sprawiedliwe prośby. Proszę bardzo Prześwietnego Konsystorza, aby się chciał przekonać o prawdziwym stanie mego położenia i nie odmawiał mi opieki i pomocy. W przeciwnym zaś razie za nic nie ręczę, do czego mnie teraź- niejsze położenie doprowadzić może”46. Obawiając się kolejnego, niepomyślnego wyroku, Zofia wynajęła poznań- skiego prawnika Krauthofera47, który w jej imieniu napisał kolejną skargę. Z jej treści można się jedynie domyślać, jak bardzo była to dla niej przykra sprawa. Wzywano na konsultacje kolejnych lekarzy, w tym również akuszerkę, która świadczyć miała o „panieńskim stanie” powódki. Okazało się, że małżeństwo nigdy nie zostało skonsumowane. Po kolei nad problemem pochylali się lekarze: dr Arnold i dr Leviseur, na końcu wezwano dra Herzoga48, męża wspomnianej wyżej Matyldy de Bruce, 1o voto Prusimskiej. Upokarzające badania ginekolo- giczne przyniosły jednak zamierzony efekt. Wyrokiem sądu II instancji w Gnieźnie z 1846 roku uznano małżeństwo za niebyłe i nieobowiązujące. Zofii dozwolono wstąpić w kolejny związek małżeński, Sewerynowi tego zabroniono. Cała sprawa trwała osiem lat49. Seweryn Trąmpczyński rodziny nie założył i zmarł na podagrę w 1868 roku w Rusiborzu. Zofia z Czachórskich Trąmpczyńska, która wiele lat walczyła o macierzyństwo, jak na ironię zmarła samotnie w ostatni dzień 1891 roku w Zakładzie Garczyńskiego w Poznaniu50. Drugi raz za mąż już nie wyszła. W 1860 roku w Mietzelchen (ob. Mycielin w gminie Dźwierzuty) w Prusach Wschodnich hrabia Napoleon Juliusz Dąmbski rodem z Kaczkowa w powiecie inowrocławskim zawarł związek małżeński z Berthą baronówną von Restorff. Po jakimś czasie trafiła do poznańskiego Konsystorza jako II instancji prośba o stwier- dzenie nieważności małżeństwa. Jak zeznał małżonek w swoim piśmie, jego dziadek Cezar hrabia Wartensleben miał dwie córki. Pierwsza z nich, Fryderyka Wilhelmina Charlotta Julianna Augusta Bernhardina Ernestyna Izabella hra- bianka Wartensleben (1810–1885), znana jako Bernardyna, w 1828 roku poślubiła

45 Tamże. 46 Tamże. 47 Zapewne chodzi o Jakuba Krotoskiego-Krauthofera (1806–1852), działacza politycznego i prawnika, prowadzącego w latach 30. XIX w. kancelarię prawną w Poznaniu. 48 Męża Matyldy de Bruce 1o voto Prusimskiej. 49 AAP, Akta Konsystorza, sygn. KA 2557. 50 Budynek Zakładu Dobroczynności Garczyńskiego został nabyty z funduszy Tadeusza Rautenberg-Gar- czyńskiego, właściciela dóbr zbąszyńskich. Powstał w 1873 r. i działał do końca I wojny światowej, przezna- czony był dla ludzi samotnych i starszych. Zob. http://www.orsk.ump.edu.pl/pl/szpital/historia_ szpitala/ historia_szpitala.htmlp [dostęp: 12 XII 2017].

136 Dziewiętnastowieczne sprawy małżeńskie szlachty…

Apolinarego hrabiego Dąmbskiego (1802–1866), z którym miała m.in. Napoleona Juliusza (1838–1892). Druga z nich, Emilia Fryderyka Julianna Karolina Leopoldyna Henryka Maria hrabianka Wartensleben, wyszła w 1812 roku za Ludwika barona Restorff. Z tego związku przyszła na świat Bertha Bernhardina Maria Emilia (1835–1917), późniejsza żona Napoleona. Małżeństwo więc zostało zawarte między kuzynami I stopnia, w dodatku bez wymaganej dyspensy. Trudno sobie wyobrazić, aby małżonkowie nie wiedzieli w chwili ślubu o swoim bliskim pokrewieństwie. Ten powód podano jako jedyny, choć może chodziło też o inne kwestie, nieujawnione w pozwie. W 1872 roku małżonkowie uzyskali cywilny rozwód w Inowrocławiu. Rok później hrabia opuścił Wielkopolskę i przeniósł się do Galicji, natomiast hrabina Dąmbska mieszkała w tym czasie w Krzepicach na Śląsku. Dąmbscy uzyskali kościelne stwierdzenie nieważności małżeństwa w 1873 roku wyrokiem sądu II instancji w Poznaniu. Proces kosztował hrabiego 31 tala- rów i 25 srebrnych groszy. Kwoty tej nie był w stanie uiścić z powodu swego ubó- stwa – jak uzasadnił w jednym z pism. W 1874 roku poślubił Jadwigę Laskowską51. Zmarł w 1892 roku w Krakowie52. Dużo rzadszą sprawą, którą również zajął się poznański Konsystorz, była rewalidacja (czyli przywrócenie) małżeństwa. Pismo w tej sprawie wystosował w 1870 roku Feliks Matecki urodzony w 1840 roku w Dubinie, syn Adama i Anny Łaszczewskiej, posesorów dóbr Dubinek, Domaradzice, Szymanki, Góreczki i innych. Jego żoną została Wanda Chłapowska, urodzona ok. 1851 roku, córka Ignacego, właściciela Bagrowa, i prawdopodobnie jego trzeciej żony Emilii z Rożnowskich. Po śmierci męża, która nastąpiła w 1863 roku, Emilia Chłapowska zamieszkała w Poznaniu przy ul. Długiej 853. Przebieg narzeczeństwa, jak i sposób zawarcia małżeństwa tej pary był dość nietypowy, głównie z uwagi na podwójny raptus puellae (porwanie dziewczyny), choć nie tylko. „W roku przeszłym [1869] poznałem Pannę Wandę Chłapowską, pokochałem ją i w miesiącu lutym oświad- czyłem to i jej matce w Poznaniu mieszkającej. Zostałem przyjęty, nastąpiły zaręczyny i wymiana pierścieni. Nagle bez wiadomej mi przyczyny zrywa ten sto- sunek matka, a nie mogąc u niej dobrocią nic wyjednać, odważyłem się na uprowa- dzenie córki. W konińskim powiecie w Polsce po upływie kilku dni zostałem przez władze tamtejsze przytrzymany, a uprowadzona córka matce wydana. Jeżeli sto- sunek po wykradzeniu panny był drażliwy, to po odebraniu jej stał się nieznośny, upór matki był nie do przełamania, przyszłość panny zaaranżowana, a we mnie musiał się zrodzić obowiązek i choćby nawet tylko przez wdzięczność ratowania panny porozumieliśmy się znowu, uprowadzenie nastąpiło powtórne, ale zaraz potem ślub małżeński z sobą zawarliśmy”54. Ślub Feliksa i Wandy, być może z uwagi na chęć uniknięcia nadmiernego zainteresowania, odbył się 5 czerwca 1869 roku w parafii brata pana młodego, w której i on był zameldowany, tj. w Lubstówku (k. Konina). Ksiądz udzielił spowiedzi, poświęcił obrączki, odprawił ceremonię,

51 http://www.sejm-wielki.pl/b/4.285.692 [dostęp: 10 XII 2017]. 52 „Dziennik Poznański” 1892, nr 88. 53 W księgach adresowych miasta Poznania z 1868, jak i 1872 roku Emilia Chłapowska nie figuruje. Adres zamieszkania wynika z pisma Feliksa Mateckiego do Konsystorza. 54 AAP, sygn. KA 2018.

137 Joanna Lubierska jednak wzbraniał się udzielić nowożeńcom błogosławieństwa. Młodzi małżonko- wie pojechali więc do pobliskiej parafii w Lubotyniu. Tam wysłuchali mszy, złożyli przysięgę małżeńską i otrzymali błogosławieństwo. Po powrocie do Poznania pań- stwo Mateccy zamieszkali u pani Chłapowskiej, teściowej Feliksa, w kamienicy przy ul. Długiej 8. Ponieważ Wanda spodziewała się pierwszego dziecka, u mło- dych małżonków pojawiły się wątpliwości, czy ich małżeństwo jest ważne. Sąd po rozpoznaniu nakazał małżonkom powtórzenie ślubu we właściwej parafii, jednak w celu uniknięcia niepotrzebnego rozgłosu udzielił Mateckim indultu55 od wszyst- kich trzech zapowiedzi, tak że „ślub ten może nastąpić w chwili, w której nikogo więcej w kościele nie będzie, krom nowożeńców, właściwego proboszcza i dwóch świadków”56. Wanda i Feliks Mateccy krótko po narodzinach pierworodnego Lucjana (1870) pobrali się ponownie w poznańskiej parafii św. Marcina, a następ- nie wyprowadzili do Recza w powiecie żnińskim, którego Feliks był posesorem. Tam też na świat przyszły kolejne dzieci: Izabela (1871) i Felicja (1875). Szczęście rodzinne nie trwało długo. W 1884 roku w Królestwie Polskim zmarł Feliks57, nie- spełna rok później, po długiej i ciężkiej chorobie, odeszła Wanda Matecka58. Mimo nieszczęśliwego pożycia małżeńskiego i niepewnej przyszłości niektóre kobiety decydowały się porzucić dotychczasowe, zazwyczaj wygodne ziemiańskie życie, by uzyskać stwierdzenie nieważności małżeństwa. Z pewnością nie była to dla nich łatwa decyzja. Warunki życiowe kobiet rozwiedzionych (podobnie jak i wdów), i to bez względu na przynależność stanową, ulegały wówczas diametral- nej zmianie. Niewiele z nich było w stanie udźwignąć administrowanie własnym majątkiem, nie wszystkie zresztą taki posiadały, dlatego przeprowadzały się do miasta. Było to korzystne rozwiązanie, zwłaszcza jeśli miały dzieci, którym trzeba było zapewnić wykształcenie. Opisane przykłady spraw małżeńskich toczących się przed poznańskim Konsystorzem Arcybiskupim ukazują życie XIX-wiecznej szlachty przez pryzmat rodziny. Materiały te, niezwykle ciekawe i bogate w szcze- góły obyczajowe, mogą być wykorzystywane do dalszych badań historycznych czy socjologicznych. Powinny również stanowić interesujące uzupełnienie biografii zasłużonych postaci historycznych.

55 Indult – inaczej zezwolenie wydawane przez przedstawiciela władzy duchownej (np. papieża, biskupa) na odstąpienie od przepisów obowiązujących w prawie kanonicznym. 56 AAP, sygn. KA 2018. 57 „Dziennik Poznański” 1884, nr 262. 58 „Dziennik Poznański” 1885, nr 220.

138 Michał Mencfel

Poznań słynny z umiejętności i sztuk pięknych Edwarda i Atanazego Raczyńskich pragnienie „Nowych Aten”

I. Projekt 5 maja 1829 roku nastąpiła oficjalna inauguracja dostępnej publicznie biblioteki w nowo wzniesionym pałacu Edwarda Raczyńskiego przy placu Wilhelmowskim w Poznaniu. Jej przeznaczeniem było, jak czytamy w wydanym w lutym tegoż roku statucie fundacyjnym, „aby w czytelni, która w tejże będzie urządzoną, każdy bez różnicy osób w dniach i godzinach oznaczonych miał prawo z niej korzystać”. Na położonej po sąsiedzku działce trwały wówczas rozpoczęte rok wcześniej prace nad budynkiem galerii, w której znaleźć się miały przede wszystkim, także ku pożytkowi publicznemu, obrazy z niewielkiej jeszcze, ale już spektakularnie się zapowiadającej kolekcji młodszego z braci Raczyńskich, Atanazego. Galeria miała służyć nie tylko zainteresowanej publiczności, ale także artystom – jako namiastka akademii sztuki, o której powołanie daremnie wnioskował Atanazy na sejmie pro- wincjonalnym w 1830 roku. Żona Edwarda, Konstancja z Potockich, zamyślała stworzyć w pałacu szeroko otwarty salon towarzyski, jedno z kulturotwórczych centrów miasta. Projekt był więc bardzo ambitny, wymagał ogromnych nakładów środków i sił, ale spodziewane korzyści – tak dla Poznania i jego mieszkańców, jak i dla fundatorów – rekompensować miały wszelkie niedogodności: „Twoja biblio- teka i moja galeria będą nieśmiertelnymi tytułami do chwały”, pisał Atanazy do brata, świadom ogromnego potencjału symbolicznego założenia1. A przecież biblioteka z galerią miała być dopiero pierwszą z wielkich inicja- tyw podejmowanych przez braci Raczyńskich, zwłaszcza Edwarda, w Poznaniu. „Ruszam – pisał Edward do Atanazego, zapewne wiosną 1830 roku – pełen zapału i ochoty, wielkie i zaszczytne zajęcie staje przede mną. Skończyłem bibliotekę, rozpoczynam wielkie przedsięwzięcie finansowe”2. Z niedatowanego i zachowa- nego tylko fragmentarycznie listu trudno wnioskować, jaką to inicjatywę Edward zamierzał, ale istotny jest bijący z jego słów entuzjazm, wola działania. Obszarów jego aktywności, nawet w samym tylko Poznaniu, miało być bardzo wiele; na reali- zację czekały wszak przykatedralna kaplica pierwszych władców Polski, wodo- ciągi, studnia z posągiem Hygei – Konstancji Raczyńskiej…

1 Z listu Atanazego Raczyńskiego do brata Edwarda z 22 XI 1824 r., Archiwum Państwowe w Poznaniu (dalej: APP), Majątek Rogalin, sygn. 76, k. 142. 2 Z listu Edwarda Raczyńskiego do brata Atanazego, bd. [V 1830 r.?], APP, Majątek Rogalin, sygn. 78, k. 102.

139 Michał Mencfel

Tymczasem wielkie zamierzenie Raczyńskich udało się zrealizować tylko w części. Biblioteka, mocą statutu fundacyjnego oddana przez założyciela mia- stu, znakomicie, choć ze zmienną dynamiką, służyła – i służy – mieszkańcom Poznania. Sale galerii pozostały jednak puste, kolekcja Atanazego nigdy do nich nie trafiła. Tym samym nie spełnił się zamiar ustanowienia w galerii nieformalnej szkoły dla poznańskich, czy szerzej nawet: polskich, artystów. Sprawy potoczyły się szybko. Jeszcze w początkach 1832 roku pisał Edward motywująco do – widocz- nie wahającego się nieco przed asygnacją kolejnych środków, bo snującego już nowe życiowe plany – brata, powołując się na legendę wielkich florenckich mece- nasów: „Jak Ty, również i ja biorę pod rozwagę w pierwszym rzędzie koszta, ale pamięć o Medyceuszach zachowała się do naszych czasów tylko za sprawą tego, co uczynili dla sztuk, czas pochłonął resztę”3. Tymczasem już dwa i pół roku później, 21 czerwca 1834 roku, żona Edwarda, Konstancja z Potockich, notowała ze smut- kiem w znanym, wielokrotnie cytowanym liście do Atanazego: „Zatrzymałam się w Poznaniu i spostrzegłam z żalem, że poznańscy Medyceusze zatrzymali się w drodze i że nie będzie galerii”4. Ale i Konstancji nie powiódł się plan uczynienia z pałacu ważnego w przestrzeni miasta ośrodka życia towarzyskiego i kulturalnego: „Pusto bywało – możemy chyba wierzyć felietoniście „Kuriera Poznańskiego” – w salonach biblioteki Raczyńskich”5. Także kolejne inicjatywy Edwarda przynosiły mu więcej rozgoryczenia niż satysfakcji, aż do fatalnej sprawy posągów do kaplicy Pierwszych Piastów na Ostrowie Tumskim, która – na ile możemy sądzić – była główną przyczyną decyzji o samobójstwie w 1845 roku. Dlaczego ambitny i fascynujący projekt braci Raczyńskich nadania impetu życiu kulturalnemu Poznania, przekształcenia go w „nowe Ateny”, uczynienia słynnym „w całej Polsce, w całej Europie z umiejętności i sztuk pięknych”6, poniósł fiasko? Spróbujemy szerzej odpowiedzieć na to pytanie pod koniec naszego eseju. Tymczasem powiedzmy tylko tyle: w istotnym stopniu na przeszkodzie stanęła sytuacja w kraju i Europie, bieg wydarzeń politycznych, także osobiste plany i ambicje Atanazego. Ale i w samym zamierzeniu tkwił może od początku zalą- żek niepowodzenia. Wyrastało ono bowiem z przekonania o aktualności pewnej specyficznej formy kulturalnego mecenatu, nazwijmy go mecenatem możnowład- czym – formy, która w ciągu wieku XIX stawała się coraz bardziej problematyczna i mniej akceptowalna społecznie.

II. Fundatorzy Bracia Edward i Atanazy Raczyńscy urodzili się w Poznaniu, pierwszy – 2 kwietnia roku 1786, drugi – 2 maja 1788, jako dzieci Filipa Raczyńskiego

3 Z listu Edwarda Raczyńskiego do brata Atanazego, bd. [I 1832 r.?], APP, Majątek Rogalin, sygn. 78, k. 322. 4 Z listu Konstancji Raczyńskiej do Atanazego z 21 VI 1834 r.; Archiwum Muzeum Narodowego w Pozna- niu, MNPA-1414-48, k. 12. 5 I z bliska, i z daleka. Poczet stu felietonów umieszczonych w Kuryerze Poznańskim od października 1878 do września 1880, Poznań 1881, s. 326. 6 Tymi słowami charakteryzowała zamiar zmarłego męża wdowa po Edwardzie Raczyńskim, Konstancja z Potockich [w:] Obrona hrabiego Edwarda Raczyńskiego wydana ze wstępem przez żonę, Poznań 1845, s. XXI.

140 Poznań słynny z umiejętności i sztuk pięknych i Michaliny z Raczyńskich7. Pochodzili z rodu starego wprawdzie, ale niedawno dopiero doszłego do dużego majątku i znaczenia; zaledwie ich dziad Kazimierz, jako pierwszy z rodziny, zdobył istotny wpływ na sprawy ogólnokrajowe. Najwcześniejsze dzieciństwo spędzili u boku rodziców w pałacu w Rogalinie, po wczesnej śmierci matki w 1790 roku zostali jednak odesłani do Chobienic, do majątku babki Wirydianny z Bnińskich Mielżyńskiej, primo voto Leonowej Raczyńskiej. Do rodzinnego Rogalina, pod opiekę wymagającego i despotycznego ojca, powrócili w 1797 roku. Pod jego okiem, z pomocą metrów, odebrali pierw- sze, wszechstronnie zakrojone nauki. Po śmierci Filipa w 1804 roku chłopcami zajął się ich dziad Kazimierz Raczyński, którego silna osobowość w decydują- cym stopniu wpłynęła na ich umysłową i charakterologiczną formację. W tymże 1804 roku obaj wyjechali dla dalszej nauki do Frankfurtu nad Odrą i Berlina. Po dwóch latach Edward wrócił do Rogalina, by objąć zarząd majątku, Atanazy zaś, przygotowywany przez dziada do służby publicznej, wyruszył kontynuować edu- kację do Drezna. Nastąpiły burzliwe lata napoleońskich wojen, kampanii 1807 i 1809 roku, w których bracia wzięli udział, a następnie okres stopniowej stabiliza- cji, poszukiwania dla siebie miejsca i roli w społeczno-politycznej rzeczywistości. Majątkowe działy pomiędzy braćmi, dokonane ostatecznie w 1810 roku, silniej związały z Wielkopolską Edwarda niż Atanazego. Wprawdzie i ten drugi odziedziczył w prowincji, w okolicach Szamotuł i Obrzycka oraz Wyszyn, znaczne dobra ziemskie (w 1825 roku utworzył z nich ordynację, rozszerzoną następnie dwukrotnie w połowie lat 50.), odkupił także od brata pałacyk w wielkopolskim Gaju Małym, jednak to Edward, korzystając z przywileju starszeństwa, wziął w posiadanie główną siedzibę rodu, to jest pałac w Rogalinie. W drugiej dekadzie XIX wieku, gdy Edward silnie wżywał się w lokalne środowisko wielkopolskie, gdy podejmował pierwsze inicjatywy budowlane w swoim majątku, Atanazy szu- kał dla siebie miejsca najpierw w Warszawie, następnie Dreźnie i Paryżu, wresz- cie w galicyjskiej Zawadzie, którą wniosła mu w posagu żona, poślubiona w 1816 roku Anna (Anetta) z Radziwiłłów. Właśnie z Zawadą aż do końca lat 20. wiązał swój los Atanazy, wskazując tamtejszy pałac jako główne miejsce zamieszkania. Dopiero uzyskana w 1830 roku posada w pruskiej służbie dyplomatycznej, miano- wicie funkcja nadzwyczajnego posła i pełnomocnego ministra przy duńskim dwo- rze w Kopenhadze, a potem bieg wydarzeń politycznych, w tym zwłaszcza wybuch powstania listopadowego, przesądziły o opuszczeniu przez młodszego z braci ziem polskich. Na miejsce stałego pobytu wybrał Berlin, w którym, z dłuższymi prze- rwami na służbowe i prywatne podróże, mieszkał do końca długiego życia i gdzie zmarł 21 sierpnia 1874 roku. Z rodzimą Wielkopolską do końca łączyły go jednak ścisłe, choć problematyczne więzi: do 1845 żył tu bardzo mu drogi brat, wielko- polskie majątki były podstawą jego znacznej fortuny, zasiadał w sejmie prowincjo- nalnym, pałacyk w Gaju stał się w dojrzałym okresie życia jednym z najmilszych mu miejsc wytchnienia.

7 Na temat biografii Edwarda zob. A. Wojtkowski, Edward Raczyński i jego dzieło, Poznań 1929; B. Kosma- nowa, Edward Raczyński. Człowiek i dzieło, Bydgoszcz 1997; W. Molik, Edward Raczyński 1786– 1845, Poznań 1999. O życiu i dziele Atanazego: M. Mencfel, Atanazy Raczyński (1788–1874). Biografia, Poznań 2016.

141 Michał Mencfel

1. Carl Adolph Henning, Portret rodzinny Raczyńskich, 1839 r., Fundacja im. Raczyńskich przy Muzeum Narodowym w Poznaniu, MNP FR 635

Począwszy zatem od 1806 roku, życiowe ścieżki braci, dotąd najściślej ze sobą splecione, zaczęły się rozchodzić, by po roku 1830 biec już zupełnie indywidual- nymi torami. Słów tych nie należy jednak rozumieć opacznie. „Rozejście się braci”, podkreślane chętnie do dziś, oznacza tyle tylko, że odtąd gdzie indziej i na innych polach realizowali oni swe zawodowe i prywatne ambicje. W żadnym stopniu nie osłabiło ono jednak łączącej ich bardzo silnej więzi, do końca opartej na wzajem- nym zaufaniu, szacunku dla indywidualnych decyzji, pasji i narowów, wreszcie głębokiej i bezwarunkowej miłości; zachowane obficie listy Raczyńskich, wymie- niane intensywnie od wczesnej młodości do śmierci Edwarda, są tego najwymow- niejszym świadectwem8.

8 Zob. zwłaszcza liczącą kilka tysięcy listów korespondencję między braćmi pochodzącą z archiwum rodzinnego i zachowaną w: APP, Majątek Rogalin, sygn. 74–79.

142 Poznań słynny z umiejętności i sztuk pięknych

W czasach, o których tu mowa, to jest w latach 20. i początku 30., sytuacja braci dopiero się klarowała, decyzje, które miały okazać się rozstrzygające dla ich biografii w dojrzałym okresie życia (zwłaszcza Atanazego o opuszczeniu ziem pol- skich), jeszcze nie zapadły. Jest to zarazem okres intensywnej współpracy między Edwardem i Atanazym – bracia nawzajem radzą się i wspierają w sprawach mająt- kowych, wydawniczych, budowlanych, artystycznych, wreszcie codziennych kwe- stiach życiowych. Snują też plany odnośnie do Poznania. Oczywiście od początku motorem tych ostatnich jest Edward, ale zaangażowanie jest obopólne: biblioteka wraz z galerią, pierwsza instytucja w „nowych Atenach”, była dziełem w pełnym tego słowa znaczeniu wspólnym.

III. Biblioteka Zapewne w 1816 roku, w wyniku rozliczeń z rodziną Radolińskich, Edward Raczyński odsprzedał kamienicę przy Rynku 62, swoją dotychczasową siedzibę w Poznaniu. Posiadanie domu w mieście było dla arystokraty tak prestiżową, jak i praktyczną potrzebą, toteż natychmiast rozpoczął zabiegi na rzecz wzniesienia nowego – wystawnego i pięknego, jak zapewniał w słanych krótko potem listach do regencji poznańskiej – pałacu. Może od samego początku, a z pewnością od wczesnych etapów planowania inwestycji, zamyślał nad tym, by nadać budowli szczególną funkcję: mianowicie by część pomieszczeń przeznaczyć na publicznie dostępną bibliotekę. W prywatnych listach Edwarda, gdy mowa jest o planowa- nym, a potem budowanym pałacu, nazywa się go zawsze tak – biblioteką. Oryginalna dokumentacja dotycząca dziejów budowy biblioteki nie zacho- wała się; jedynie kilka istotnych dokumentów znamy dzięki przekazowi Andrzeja Wojtkowskiego, który w okresie międzywojennym dysponował jeszcze pełnym materiałem źródłowym. Jemu również zawdzięczamy kronikę działań podejmo- wanych przez Raczyńskiego na rzecz wzniesienia gmachu i powołania instytucji9. Przypomnijmy najważniejsze etapy tego procesu. Pod koniec 1816 roku Edward Raczyński zwrócił się po raz pierwszy do regen- cji poznańskiej z propozycją wykupu całości lub części placu Wilhelmowskiego, obszernego terenu w zachodniej części miasta, niezbudowanego właściwie po wielkim pożarze 1803 roku, celem wystawienia tam domu. Teren ten wykupiony został wcześniej przez miasto w ramach tzw. Retablissement-Baufond, inicjatywy, której celem było sparcelowanie i przygotowanie pod zabudowę niezagospodaro- wanych dotąd obszarów w mieście10. Prośbę swą, tymczasem odrzuconą, pono- wił Raczyński w roku kolejnym, wnioskując o czwartą część placu, położoną od

9 A. Wojtkowski, dz. cyt., Poznań 1929, s. 316–352 i XCIV–XCVI. Zob. także: Z. Ostrowska-Kębłowska, Architektura i budownictwo w Poznaniu w latach 1780–1880, Poznań 2009, s. 192–203; A. Baszko, „Gmach, który zna każde dziecko polskie, podobnie jak Wawel, jak Stare Miasto w Warszawie”. Biblioteka Raczyń- skich, „Kronika Miasta Poznania”, 2014/4, s. 127–146; T.J. Żuchowski, Biblioteka w Poznaniu – funda- cja i forma architektoniczna [w:] Edward i Atanazy Raczyńscy. Dzieła – osobowości –wybory – epoka, red. A. Labuda, M. Mencfel, W. Suchocki, Poznań 2010, s. 162–179. 10 Zob. T.J. Żuchowski, Wpływ pruskiej urbanistyki na rozwój urbanistyczny Poznania [w:] Retablisse- ment. Preussische Stadtbaukunst in Polen und Deutschland / Urbanistyka pruska w Polsce i Niemczech, hg. v. Ch. Baier, A. Bischoff, J. Drejer, U. Reinisch,T .J. Żuchowski, Berlin 2016, s. 282–296, zwłaszcza s. 288–290.

143 Michał Mencfel

2. Julius Minutoli, Biblioteka Raczyńskich, litografia, ok. 1836 r., własność Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, depozyt w Muzeum Narodowym w Poznaniu, TPN 2272 strony Alei Wilhelmowskich. Władze tym razem były przychylne, obwarowały jednak swą zgodę szeregiem warunków, których hrabia nie mógł lub nie chciał spełnić; szło m.in. o kwestie finansowe oraz krótkie terminy rozpoczęcia i zakoń- czenia prac budowlanych. Sprawy te dyskutowano także w toku dalszych nego- cjacji, które przeciągnęły się aż do roku 1821. Wówczas dopiero zgodzono się co do ceny zakupu (wyniosła ona 1200 talarów) oraz przyznano Raczyńskiemu sześcioletni okres na wzniesienie gmachu. Kontrakt kupna-sprzedaży podpisano wreszcie 27 października tegoż roku. Budowa pałacu, który w myśl złożonej teraz publicznie deklaracji fundatora mieścić miał również bibliotekę, ruszyła wkrótce potem, ponoć według planów – tak w liście do regencji pisał sam Raczyński – przygotowanych w Rzymie. Prowadził ją konduktor budowlany Abicht, współpra- cujący z Raczyńskim także przy innych inicjatywach architektonicznych. W ciągu kilku lat gmach został wystawiony i wyposażony; jego oficjalna inauguracja nastą- piła 5 maja 1829 roku. Jeszcze w lutym tego roku wydał Edward cytowany na wstę- pie statut fundacyjny biblioteki, który został zatwierdzony przez pruskiego króla 24 stycznia 1830 roku11. Gmach wystawiony przez Raczyńskiego charakteryzował się monumentalno- ścią, a zarazem, ze względu na dobrane proporcje oraz trafny zestaw dość prostego,

11 Statut Biblioteki Raczyńskich w Poznaniu z 1829 roku, wstęp K. Ewicz, Poznań 1979.

144 Poznań słynny z umiejętności i sztuk pięknych

3. Biblioteka Raczyńskich, schody, fot. sprzed 1939 r., Zbiory specjalne Biblioteki Raczyńskich w Poznaniu ale wyrafinowanego detalu architektonicznego, wdziękiem i finezją. Jego główny akcent stanowiła zwrócona ku placowi Wilhelmowskiemu fasada z dominantą w postaci galerii kolumnowej w drugiej kondygnacji. W sposób wyraźny i dekla- rowany przez Raczyńskiego nawiązywała ona do wschodniej fasady paryskiego Luwru, zaprojektowanej przez Claude’a Perraulta w 1665 roku. Wewnątrz akcent po wejściu do gmachu stanowiła monumentalna klatka schodowa. Po obu jej stro- nach, na parterze, zaaranżowano dwa apartamenty mieszkalne; pokoje mieszkalne zajmowały również zachodnią część pierwszego piętra. Były one przeznaczone dla fundatora (który w statucie zobligował się do uiszczania czynszu za ich najem od miasta) i jego syna Rogera oraz dla bratanka, syna Atanazego, Karola. W czte- rech pomieszczeniach piętra usytuowanych od wschodu umieszczono bibliotekę: w dużej sali w trakcie frontowym – czytelnię, w pozostałych trzech – księgozbiór. Na drugim piętrze przewidziano nadto skromniejsze mieszkania dla bibliotekarza, zarządcy budynku (tzw. kasztelana) oraz woźnego. Kto mógł być twórcą pałacu-biblioteki? Nazwisko autora projektu nie poja- wia się w żadnym ze znanych dokumentów. Ze wzmiankowanego wyżej listu Raczyńskiego wynika jedynie, że plany miały powstać w Rzymie. Informacja ta

145 Michał Mencfel

4. Biblioteka Raczyńskich, sala biblioteczna, fot. sprzed 1939 r., Zbiory specjalne Biblioteki Raczyńskich w Poznaniu skłoniła Zofię Ostrowską-Kębłowską do przypuszczenia, że plany dać mógł któryś z osiadłych w Wiecznym Mieście architektów francuskich, może z kręgu znanego wówczas artystycznego tandemu Charles’a Perciera i Pierre’a-François-Leonarda Fontaine’a12. Mogło być jednak i tak – jest to wręcz bardzo prawdopodobne – jak przypuszcza Tadeusz J. Żuchowski: informacja o rzymskim rodowodzie projektu miała być tylko kartą przetargową w sporach Raczyńskiego z regencją poznańską, plany budynku zaś przygotował sam zleceniodawca (generalny zamysł) wespół z Abichem (szczegółowe rysunki techniczne; jeden z takich rysunków autorstwa Abicha jest zresztą zachowany w archiwum Muzeum Narodowego w Poznaniu)13. Hipoteza ta jest tym bardziej wiarygodna, że układ budowli bynajmniej nie

12 Z. Ostrowska-Kębłowska, Architektura i budownictwo…, s. 193. 13 T.J. Żuchowski, Biblioteka w Poznaniu…, s. 173–174.

146 Poznań słynny z umiejętności i sztuk pięknych zdradza wpływów rzymskich czy francuskich, a odwołuje się raczej do rodzi- mego wzorca pałacu miejskiego ze schyłku XVIII i pierwszej połowy XIX stulecia, w typie np. warszawskich pałaców Tyszkiewiczów czy Potockich14. Bo też i z pała- cem mamy zasadniczo do czynienia; gmach nie nawiązuje do typu architektury bibliotecznej, czy w ogóle: architektury użyteczności publicznej. Forma budowli – zarówno jej bryła, zakomponowanie elewacji, jak i układ wnętrz – ma charak- ter wyraźnie pałacowy. Szczególny wątek stanowi przy tym ów cytat z paryskiego Luwru, któremu należy poświęcić nieco uwagi. Edward Raczyński był fundatorem bardzo świadomym; wystarczy wspo- mnieć, jak wyrafinowana formalnie i zarazem bogata w treści była jego wcześniej- sza realizacja architektoniczna, kościół w Rogalinie15. Za wskazaniem elewacji Luwru jako wzoru dla fasady biblioteki musiały stać więc poważne racje, zapewne nie tylko estetycznej, ale także, może wręcz przede wszystkim, ideowej natury. Oczywiście elegancka, dostojna kompozycja Perraulta, z charakterystyczną kolumnadą, będąca jednym z najdoskonalszych świadectw klasycyzujących ten- dencji w sztuce baroku, znakomicie mieściła się w estetycznym horyzoncie hra- biego. Jak się wydaje, kluczowa była jednak ranga i funkcja paryskiej budowli. Zwróćmy najpierw uwagę na kwestię zasadniczą, zresztą oczywistą: niezależnie od szeregu innych pełnionych przez siebie funkcji Luwr był przez wieki, i także w czasie gdy Raczyński budował bibliotekę, przede wszystkim rezydencją wład- ców Francji, królewskim pałacem. Zarazem u schyłku XVIII wieku prestiżowa część tego pałacu – tzw. Wielka Galeria, a wkrótce kilka kolejnych pomieszczeń – została przeznaczona na publicznie dostępne muzeum sztuki. Ta druga okolicz- ność jest z punktu widzenia poznańskiej fundacji szczególnie istotna. Plany powołania muzeum sztuki w Luwrze są datowane na połowę wieku XVIII; w trzeciej ćwierci stulecia, głównie za sprawą starań Charles’a-Claude’a de Flahaut, hrabiego d’Angiviller, były już dość zaawansowane, do ich urzeczywist- nienia do końca ancien regime’u jednak nie doszło. Muzeum w Luwrze otwarto dopiero w 1793 roku, inauguracja miała miejsce 10 sierpnia, w rocznicę szturmu na Tuileries, przełomowego wydarzenia rewolucji, decydującego dla zniesienia monarchii we Francji16. Powstałe w następstwie rewolucji muzeum było w swej istocie instytucją dalece różną od tej, którą projektowano za Ludwika XVI. Tamta miała być w pierwszym rzędzie świadectwem chwały królów Francji, elementem monarszego splendoru, ta – stała się symbolem triumfu wolności nad królewską tyranią17. Oto w dawnym królewskim pałacu prezentuje się pochodzące z królew- skich kolekcji dzieła, które teraz zyskują nowy status dobra narodowego, przejęte

14 Tamże, s. 170–171. 15 Wyczerpująco na jego temat: J. Jarzewicz, Świątynia pamięci. O kościele – mauzoleum Raczyńskich w Rogalinie, Poznań 2005. 16 Zob. A. McClellan, Inventing the Louvre: Art, Politics, and the Origins of the Modern Museum in Eigh- teenth-Century Paris, Berkeley 1999; tenże, Musée du Louvre, Paris: Palace of the People, Art for All [w:] C. Paul (ed.), The First Modern Museums of Art. The Birth of an Institution in 18th- and Early- 19th-Cen- tury Europe, Los Angeles 2012, s. 213–233. 17 A. Desvallées, Konvergenzen und Divergenzen am Ursprung der französischen Museen [w:] Die Erfind- ung des Museums. Anfänge der bürgerlichen Museumsidee in der Französischen Revolution, hg. v. G. Fiedl, Wien 1996, s. 65–130, tu: s. 71–82.

147 Michał Mencfel wreszcie przez swego prawowitego właściciela, wolny lud francuski. Przecież, jak pisał w 1792 roku, Pierre Vergniaud, „uprawiający sztuki zawsze byli wolni, także w czasach despotyzmu”. W ten sposób dzieła sztuki miały świadczyć przeciwko ich niedawnemu posiadaczowi. Ustanowieniu muzeum, zwanemu we wczesnym okresie istnienia Muséum français albo Muséum national des arts (potem, od 1797 r., oficjalnie Musée central des arts), towarzyszyła więc od początku inten- sywna praca ideologiczna: muzeum w Luwrze było od narodzin instytucją par exellence polityczną. Okoliczności powstania paryskiego muzeum oraz towarzyszący mu wywro- towy, antykrólewski, czasem rzeczywiście agresywny, dyskurs byłyby z pewnością w oczach Raczyńskiego dyskredytujące, gdyby nie dalsze losy instytucji. W roku 1803 przyjęła ona nazwę Musée Napoléon i stała się istotnym elementem pro- pagandy władzy pierwszego konsula, a wkrótce cesarza Francuzów, niespecjal- nie wrażliwego na sprawy sztuki, ale doskonale rozumiejącego jej propagandowy i prestiżowy potencjał18. Po upadku Napoleona i przywróceniu monarchii po raz kolejny zmienił się status, a wraz z nim i nazwa muzeum: od 1816 roku nazywało się ono królewskim, Musée Royal du Louvre. Dnia 22 lipca Ludwik XVIII wydał w tej sprawie dokument, w którym pisał: „Pragnąc wzorem naszych poprzedni- ków doprowadzić do rozkwitu sztuk pięknych, które są chwałą narodów, zwłasz- cza zaś malarstwa i rzeźby, które jaśniały takim blaskiem we Francji, postano- wiliśmy zachować instytucję Muzeum Królewskiego stworzonego w naszym pałacu Luwrze”. Dzieła sztuki służyć miały pożytkowi publicznemu, ale działo się to wskutek autonomicznej woli prawowitego monarchy. Jego władczy i zarazem w pełni prawomocny gest nadawał muzeum rangę i ostatecznie legitymizował jego istnienie. Wydaje się, że z punktu widzenia fundacji Raczyńskiego, zdeklarowa- nego i konsekwentnego monarchisty i legalisty, jest to kluczowy moment, który czyni wzór Luwru tak ponętnym i semantycznie nośnym. Odniesienia do funkcji muzealnej pełnionej przez Luwr stały się niebawem jeszcze bardziej bezpośrednie, gdy do pałacu-biblioteki dobudowane zostało nowe skrzydło mieszczące galerię obrazów Atanazego Raczyńskiego. Referencji było zresztą więcej. Model biblioteki zintegrowanej z kolekcją miał bowiem bardzo odległą, antyczną jeszcze, tradycję; dominował też w ciągu całej epoki nowożytnej, gdy począwszy od połowy XVI wieku, Europę ogarnęła kolekcjonerska gorączka19. Punktem odniesienia, może też inspiracją, dla braci Raczyńskich były wszakże zapewne realizacje bliższe czasowo i terytorialnie, może także polskie, jak oświeceniowy projekt Michała Jerzego Mniszcha założenia Musaeum Polonicum, to jest finansowanego z budżetu państwa instytutu badaw- czego z obszerną biblioteką i kompleksem gabinetów ze zbiorami przyrodniczymi,

18 Zob. B. Savoy, The looting of art: the museum as a place of legitimization [w:] Napoleon’s Legacy: The Rise of National Museum in Europe 1794–1830, hg. v. E. Bergvelt, D.J. Meijers, L. Tibbe, E. van Wezel, Berlin 2009, s. 29–39; por. także inne artykuły w tym tomie; B. Savoy, Kunstraub. Napoleons Konfiszierungen in Deutsch- land und die europäischen Folgen, Aus dem Französischen von Tom Heithoff, Wien – Köln – Weimar 2010. 19 Zob. J.-U. Fechner, Die Einheit von Bibliothek und Kunstkammer im 17. und 18. Jahrhundert, darge- stellt an Hand zeitgenössischer Berichte [w:] Öffentliche und Private Bibliotheken im 17. und 18. Jahr- hundert. Raritätenkammern, Forschungsinstitute oder Bildungsstätten?, Wolfenbütteler Forschungen, Band 2, hg. v. P. Raabe, Bremen und Wolfenbüttel 1977, s. 11–31.

148 Poznań słynny z umiejętności i sztuk pięknych technicznymi i artystycznymi20. Projekt ten nie został zrealizowany, ale pobrzmie- wał w inicjatywach podejmowanych od początku wieku XIX przez osoby pry- watne dążące do powołania bibliotek rozbudowanych o dział kolekcjonerski, w tym inicjatywach Józefa Maksymiliana Ossolińskiego we Lwowie (dokument fundacyjny „biblioteki publicznej pod imieniem Ossolińskich” został wydany w 1816 roku), Wincentego hrabiego Krasińskiego w warszawskim pałacu przy Krakowskim Przedmieściu (publiczny charakter instytucja zyskała jako Biblioteka Ordynacji Krasińskich w 1860 roku) czy Stanisława Kostki hrabiego Zamoyskiego (powołana w 1811 roku, upubliczniona w pawilonie przy Pałacu Błękitnym jako Biblioteka Ordynacji Zamojskiej w 1868 roku)21. Specyfiką realizacji poznańskiej było na ich tle to, że dla ekspozycji obrazów wystawiono osobny, specjalnie do tego celu zaprojektowany gmach.

IV. Galeria W 1827 roku zakupił Edward w imieniu brata sąsiadującą z pałacem parcelę z zamiarem wzniesienia na niej budynku galerii. Początkowo zabiegał o działkę od zachodu, tak by fasada galerii zwracała się, podobnie jak fasada pałacu-bi- blioteki, ku placowi Wilhelmowskiemu. Gdy okazało się to wskutek trudności administracyjnych niemożliwe, nabyto działkę sąsiadującą wprawdzie bezpo- średnio z pałacową, ale ułożoną względem niej prostopadle, zwróconą ku Alejom Wilhelmowskim (dzisiejszym Alejom Karola Marcinkowskiego). W ten sposób kompleks braci Raczyńskich zagospodarował północno-wschodni narożnik placu. Pomysł rozbudowy pałacu-biblioteki o skrzydło przeznaczone dla galerii obrazów, być może dyskutowany w rozmowach między braćmi nieco wcześniej, wykrystalizował się w połowie lat 20.; z tego czasu pochodzą pierwsze wzmianki o nim w korespondencji Atanazego i Edwarda. Z pewnością nie zrodził się on przed 1821, a pewnie również nie przed rokiem 1824. W czasie włoskiej podróży 1820–1821 roku w Atanazym dojrzewa dopiero pasja kolekcjonerska: „W tym roku [1820] – pisał z perspektywy lat, więc wiarygodnie – poczyniłem pierwsze zakupy do mojej galerii obrazów”22. Pozyskuje podczas niej m.in. Madonnę z Dzieciątkiem i barankiem Quentina Massysa, Portret Kosmy Medyceusza Bronzina, Madonny Francesco Francii, Domenichina i Bernarda Luiniego; zamawia także dzieła współczesne, w tym Sen Rafaela braci Johannesa i Franza Riepenhausenów. Wkrótce potem, pod datą 26 lutego 1822 roku, zapisał w dzienniku znamienną deklarację: „Mogę i muszę żyć za tysiąc écu miesięcznie. Pozostaje zatem znaczna nadwyżka. Tę chcę w całości poświęcić na jeden cel, a tym jest stworzenie kolek- cji obrazów klasycznych, która byłaby tytułem do chwały mojej rodziny”. Drugim

20 M.J. Mniszech, Myśli względem założenia Musaeum Polonicum, „Zabawy Przyjemne i Pożyteczne” 1775, t. 11, cz. 2, s. 211–226. 21 Zob. K. Ajewski, Zbiory artystyczne i galeria muzealna Ordynacji Zamojskiej w Warszawie, Kozłówka 1997; tenże, Zbiory artystyczne Biblioteki i Muzeum Ordynacji Krasińskich w Warszawie, Warszawa 2004; tenże, Trzy ordynackie kolekcje artystyczne w Warszawie [w:] 200 lat muzealnictwa warszawskiego. Dzieje i perspektywy, red. A. Rottermund, Warszawa 2006, s. 193–217. 22 A. Raczyński, Geschichtliche Forschungen, Bd. 1, Berlin 1860, s. 474.

149 Michał Mencfel

5. Biblioteka Edwarda i skrzydło galerii Atanazego Raczyńskiego w Poznaniu, ryc. we Wspomnieniach Wielkopolski Edwarda Raczyńskiego, 1843 ważnym wydarzeniem we wczesnym okresie działalności zbierackiej był pobyt w Paryżu w latach 1823–1824, także obfity w znakomite nabytki (w tymMadonnę wśród aniołów Sandro Botticellego oraz Grę w szachy Sofonisby Anguissoli), któ- rych perspektywą entuzjazmował się w listach do Edwarda23. Zatem w tym czasie dopiero, gdy Atanazy był już świadomym swych pasji i celów miłośnikiem i ambit- nym kolekcjonerem malarstwa dawnego i współczesnego oraz posiadał pewną liczbę znakomitych jego przykładów, mogła zrodzić się w nim czy utwierdzić myśl o stworzeniu przestrzeni dla publicznej prezentacji swego zbioru. Ale i Edward miał istotne powody, by myśleć o stworzeniu przy bibliotece publicznej ekspozycji obrazów. On też mógł być pomysłodawcą jej projektu. W każdym razie to on, sądząc po zachowanej korespondencji, od początku zachę- cał brata do finansowego i organizacyjnego wysiłku na rzecz jej ustanowienia, to on czuwał następnie nad realizacją zamierzenia, konsultował szczegóły, nabywał materiały, umawiał budowniczych. Z listów Edwarda więcej dowiadujemy się o galerii niż z korespondencji Atanazego. Kierowały przy tym Edwardem z pew- nością różnorakie względy. Może najważniejszym z nich było zobowiązanie wobec zmarłego przyjaciela. Otóż 26 lutego 1823 roku w Warszawie zmarł, raniony w pojedynku, młody Edward Lubomirski, kuzyn i jeden z najbliższych przyjaciół braci Raczyńskich.

23 Zob. np. list Atanazego Raczyńskiego do brata Edwarda z 25 I 1825 r., APP, Majątek Rogalin, sygn. 76, k. 164–165. Na temat rozwoju kolekcji Atanazego zob. zwłaszcza: M.P. Michałowski i in., Galeria Atana- zego Raczyńskiego, Katalog zbiorów Muzeum Narodowego w Poznaniu, t. 9, Poznań 2005.

150 Poznań słynny z umiejętności i sztuk pięknych

Jego śmierć była dla nich ogromnym przeżyciem; wzruszający fragment poświę- cił jej w swym dzienniku Atanazy. Tym bardziej poruszony musiał być Edward, którego z Lubomirskim łączyła jeszcze ściślejsza, intymniejsza więź. Właśnie star- szego z braci Raczyńskich wskazał umierający Lubomirski w liście z 24 stycznia jako wykonawcę testamentu. Jako „najlepszemu przyjacielowi” powierzył mu m.in. egzekucję zamierzonych przez siebie dzieł, to jest wydanie drukiem przygotowa- nej książki o Anglii oraz założenie z przeznaczonych na ten cel pieniędzy szpitala. Ofiarował mu również szczególną część swego mienia: „Wszystkie moie ksiąki, moie papiery które sie w Warszawie, Radzyminie i Dubnie znayduia, sa twoie, moy Kochany Edwardzie […] niemniey i moie obrazy”24. Nałożone na siebie zobowią- zania Raczyński potraktował z wielką powagą: książka Lubomirskiego ukazała się z jego inicjatywy i z jego przedmową pod tytułem Rys statystyczny i polityczny Anglii (dzieło pogrobowe) w 1829 roku, kilkanaście miesięcy później został uruchomiony w Warszawie Instytut Oftalmiczny, czyli Instytut Chorób Ocznych imienia Księcia Edwarda Lubomirskiego25. Przedmiotem troski Raczyńskiego były także odzie- dziczone po Lubomirskim książki i dzieła sztuki. Umieścić je w pomieszczeniach rogalińskiego pałacu oznaczałoby sprowadzić je do roli intymnej pamiątki po zmarłym przyjacielu, a tymczasem miały one budować i podtrzymywać zbiorową pamięć o Lubomirskim. Takie zadanie mogły pełnić jedynie w dostępnej publicz- nie galerii. Nie ma wątpliwości, że Edward tam właśnie zamierzał je umieścić, traktując jako wyróżnioną grupę dzieł opatrzonych stosowną, upamiętniającą ich pierwszego właściciela inskrypcją. Ułożona przez Edwarda inskrypcja wzbudziła zresztą przez swój nazbyt podniosły ton zastrzeżenia Atanazego. W liście z grud- nia 1827 roku, a więc z czasu gdy konkretyzowała się forma galerii, pisał do brata: „Czy nie znajdujesz, że napis na obrazach »ze zbioru etc.« byłby zbyt pompatyczny, gdyż zbiór, collection, zakłada coś więcej. Ja bym proponował »po xięciu Edwardzie Lubomirskim«, a na dole ramy, nie na pozłocie, lecz na tej stronie: »przez Xcia Edw. Lubomirskiego w Roku 1823 testamentem zapisany Hr. Edw. Raczyńskiemu, który wcielił ten obraz do Galerii Ordynacji Raczyńskich w R 1827«”26. Niezależnie od tego, który z braci zainicjował tworzenie przypałacowej galerii, niezależnie też od przypisywanych jej przez każdego z nich specyficznych, dodat- kowych niejako funkcji i znaczeń, powstawała ona w wyniku ścisłego współdzia- łania obu Raczyńskich. Atanazy pokrywał koszty inwestycji, od niego pochodził zasadniczy zamysł budowli, on wreszcie zatroszczył się o jej projekt; Edward, jak wspomniano, czuwał nad przebiegiem prac budowlanych, a gdy było trzeba, umacniał brata w przekonaniu o słuszności podjętej inicjatywy. Po plany gmachu zwrócił się Atanazy do znakomitego architekta berlińskiego, wielce przez siebie honorowanego Karla Friedricha Schinkla. Sam jednak pozosta- wał stroną aktywną, uzgadniając z Schinklem drobniejsze nawet rozwiązania. Pisał więc w cytowanym już liście do Edwarda z końca 1827 roku: „Schinkel przyjdzie

24 Kopia nieurzedowa testamentu Xiecia Edwarda Lubomirskiego po polsku, APP, Majatek Rogalin, sygn. 68, k. 3–6. 25 Dokumentacja dotycząca prowadzonego przez Edwarda Raczyńskiego postępowania spadkowego po ks. Edwardzie Lubomirskim w: APP, Majątek Rogalin, sygn. 68. 26 Z listu Atanazego Raczyńskiego do Edwarda z 30 XII 1827 r.; APP, Majątek Rogalin, sygn. 76, k. 206.

151 Michał Mencfel do mnie we czwartek. Ustalimy formę sali, jej elewację i oświetlenie”27. Powstała galeria, niższa nieco od pałacu, była dwukondygnacyjną budowlą z dużymi, wyso- kimi oknami na piętrze28. Pewną surowość i oszczędność form – jedyną dekorację stanowiły dwie rzeźby ustawione w niszach na skrajach drugiego piętra – rekom- pensowały wysmakowane proporcje. Budynek mieścił na parterze pomieszczenia pomocnicze, zapewne przeznaczone częściowo na pracownie artystów, na wyższej kondygnacji zaś – obszerne sale ekspozycyjne. O przeznaczeniu galerii pisał Atanazy w liście do brata datowanym z Drezna 5 lipca 1829 roku: „Pytasz mię, Kochany Edwardzie, wiele wyznaczam funduszów na kontynuacją budynku w Poznaniu, w którym zamyślam umieścić obrazy. […] Wyznaczam na tę budowlę 10 000 talarów, z których utrącić trzeba to, co już na ten obiekt wybrane zostało. Dalej więc co śty Jan i co Nowy Rok będzie Ci płacić Kananowski po 1000 Rthl [talarów] aż do extinkcyi [tj. wyczerpania] summy wyżej wymienionej. Obiecałem Oberpräsidentowi [tj. Theodorowi von Baumannowi], iż do października 1831 budynek ten zewnętrznie będzie ukończony, i pragnę, aby ta obietnica dotrzymaną została. […] Przy tej okazji wyjawię Ci cel, jaki sobie zamierzam względem tej galerii obrazów. Liczbę ich i sposób umieszczenia wska- zuje ten plan, który Ci pokazałem w Berlinie. Obrazy te mają być przyłączone wraz z budynkiem do majoratu. Pierwsza i druga klasa są niezbywalne, trzecia i czwarta może być wymieniona przez ordynata, lecz nigdy żaden obraz zdjęty, jeżeli nie [zostanie] zastąpiony przez inny, i proszę moich sukcesorów, żeby miejsce ścią- gniętych lepsze obrazy zajmowały. Pragnę, aby ta Galeria była otwarta publiczną, nie wkładam jednak tego obowiązku na ordynata. W czasie wojny mogłyby te obrazy przez ordynata lub opiekę być umieszczone z dala od Poznania, lecz wrócić muszą podczas pokoju do tychże galerii w Poznaniu. Obrazy i rzeźby kosztują mię blisko 20 000 Rthl, budynek 10 000”29. Zamiar, „aby Galeria była otwarta publiczną”, był oczywiście w pierwszym rzę- dzie odpowiedzią na gest Edwarda upublicznienia biblioteki. W ogóle dzieło star- szego brata, nie tylko biblioteczne, było dla Atanazego często punktem odniesienia dla własnych przedsięwzięć. Półżartem pisał o tym wprost w liście do Edwarda, tym samym, w którym wypowiadał się o planowanych bibliotece i galerii jako źródłach nieprzemijającej chwały: „Lubię współzawodniczyć z Tobą i iść śladem, który Twój przykład mi wskazuje”30. Rolę grały jednak również bardziej zasad- nicze względy, ogólniejsze trendy w europejskim kolekcjonerstwie. Najkrócej można by je przedstawić tak: począwszy od połowy XVIII wieku – m.in. wsku- tek presji usamodzielniającej się jako podmiot polityczny opinii publicznej oraz zmian społecznych, w tym zwłaszcza finansowego i społecznego awansu miesz- czaństwa – następuje proces stopniowego udostępniania zbiorów sztuki, dotąd przeznaczonych dla wąskiej grupy przedstawicieli elity społecznej i intelektualnej,

27 Tamże. 28 Na temat architektury galerii zob. E. Börsch-Supan unter Mitwirkung von Z. Ostrowska-Kębłowska, Karl Friedrich Schinkel. Die Provinzen Ost- und Westpreußen und Großherzogtum Posen, München– Berlin 2003, s. 143–145; Z. Ostrowska-Kębłowska, dz. cyt., s. 203–207. 29 Z listu Atanazego Raczyńskiego do brata Edwarda z 5 VII 1829 r., APP, Majątek Rogalin, sygn. 78, k. 45. 30 Z listu Atanazego Raczyńskiego do brata Edwarda z 22 XI 1824 r., APP, Majątek Rogalin, sygn. 76, k. 142.

152 Poznań słynny z umiejętności i sztuk pięknych mających dostęp do rezydencji możnych i gabinetów uczonych. Była już mowa o zabiegach na rzecz upublicznienia w Luwrze, choćby i w ograniczonym zakre- sie, zbiorów królów francuskich; podobne tendencje obserwujemy we wszystkich właściwie krajach europejskich. U schyłku XVIII i w XIX wieku kolekcja, jeśli miała w pełni na to miano zasługiwać i w pełni wykorzystywać swój potencjał prestiżowy (a przecież kolekcja Atanazego wedle jego własnych słów miała być „tytułem do chwały mojej rodziny”), powinna być otwarta dla publiczności: nie wystarczało posiadać, trzeba było udostępniać. Nie dotyczyło to wyłącznie zbio- rów monarszych, ale także, szczególnie dla nas interesujących, arystokratycznych, które coraz częściej przenoszone były z rodowych rezydencji do miast i tam udo- stępniane szerokiej publiczności31. Działo się tak również, choć w dość skromnej skali, na ziemiach polskich, by wspomnieć kolekcje malarstwa upublicznione we wczesnym wieku XIX przez Ignacego hrabiego Miączyńskiego we Lwowie, Józefa Kajetana hrabiego Ossolińskiego w Warszawie czy Stanisława Kostkę hrabiego Potockiego w Wilanowie32. W przypadku Atanazego Raczyńskiego znaczenie miał zapewne jeszcze jeden wzgląd skłaniający do otwarcia galerii dla publiczności – jego przekonanie o umo- ralniającej potędze sztuki33. Raczyński przyznawał bowiem sztuce zdolność uszla- chetniania wrażliwego odbiorcy: wierzył, że piękno prowadzi do dobra (cnoty). Widziana w takiej perspektywie galeria artystyczna była instytucją w pełnym tego słowa znaczeniu formacyjną, kształtującą postawy jednostek, a pośrednio – także postawy społeczne. By mogła tę misję pełnić, musiała być publiczna. Termin zakończenia prac budowlanych wskazany w liście do Edwarda został dotrzymany, na początku lat 30. galeria była właściwie gotowa na przyjęcie obra- zów, przechowywanych tymczasem przez Atanazego w pałacu w Zawadzie. Jest to okres, gdy bracia – zaangażowany jest także Edward – zabiegają o pozyska- nie nowych dzieł do kolekcji. Np. na jesieni 1832 roku dyskutują zakupy obrazu Canaletta Elekcja Stanisława Augusta na Woli oraz dwóch gwaszy Aleksandra Orłowskiego; wszystkie trzy dzieła rzeczywiście trafiają wkrótce w ręce Atanazego. Zamyślają także bracia nad uczynieniem z galerii istotnego centrum współcze- snego życia artystycznego. W 1830 roku, ponieważ „pielęgnowaniem sztuk pięknych nie mogło się było, wówczas szczególnie, szczycić W. Ks. Poznańskie, a gust piękna należał do rzad- kich wyjątków wykwintniejszego wychowania”, złożył Atanazy na sejmie prowin- cjonalnym wniosek „o połączenie z gimnazjum poznańskim szkoły dla malarzy, rzeźbiarzy, rytowników i architektów”34. Wniosek został przyjęty przez sejm, który wystosował petycję do króla, ten jednak odpowiedział na nią odmownie. Namiastkę takiej szkoły stanowić miała galeria. Na początku 1832 roku pojawiła się nawet kandydatura na stanowisko jej nieformalnego dyrektora, zainteresowany

31 Zob. K. Kłudkiewicz, Wybór i konieczność. Kolekcje polskiej arystokracji w Wielkopolsce na przełomie XIX i XX wieku, Poznań 2016, s. 223–244. 32 Tamże, s. 244–254. 33 Na temat Raczyńskiego teorii sztuki i posłannictwa muzeum artystycznego zob. M. Mencfel, dz. cyt., s. 333–339 i 418–427. 34 L. Żychliński, Historya Sejmów Wielk. Ks. Poznańskiego do r. 1847, t. 1, Poznań 1867, s. 124.

153 Michał Mencfel

6. Bernardo Belotto, zw. Canaletto, Elekcja Stanisława Augusta na Woli, Fundacja im. Raczyńskich przy Muzeum Narodowym w Poznaniu, MNP FR 547 stanowiskiem opiekuna galerii miał być bowiem Antoni Oleszczyński, polski gra- fik kształcony w Petersburgu, od 1825 roku przebywający w Paryżu i na początku lat 30. poszukujący akurat zatrudnienia35. „Człowiek ten – pisał do brata Edward – usłyszawszy o Twoim projekcie galerii, a wobec powszechnej stagnacji nie sprze- dając wiele w Paryżu, zapragnął przybliżyć się do swojego kraju i prosić o miej- sce inspektora Twojej galerii. Komu innemu odpowiedziałbym, że galeria nie jest ukończona, że opiekun tymczasem zbędny, ale dla człowieka tak znakomitego należałoby może zrobić wyjątek. Człowiek taki jak on, i w dodatku Polak cieszący się przychylnością publiczności, mógłby rozbudzić zamiłowanie do sztuk. […] Oleszczyński mógłby stworzyć w Poznaniu szkołę dla Polski i byłoby wspaniale być jego opiekunem”36. Plany zatrudnienia Oleszczyńskiego spełzły na niczym, a wkrótce sprawa opiekuna galerii zupełnie straciła na aktualności – na początku 1834 roku Atanazy porzucił bowiem projekt umieszczenia swych obrazów w Poznaniu, a w roku kolejnym sprzedał gmach przedsiębiorcy hotelowemu Schwarzowi. Runął tym samym wielki koncept Raczyńskich stworzenia w Poznaniu ośrodka nauk i sztuk.

V. Fiasko Dlaczego tak się stało? Skąd decyzja Atanazego Raczyńskiego? Marceli Motty, a za nim kolejni odpowiadali krótko: „Pan Atanazy Raczyński […] sercem i duszą najwyższym kołom dworskim i rządowym pruskim oddany, rozgniewał

35 Zob. J. Polanowska, Antoni Oleszczyński [w:] Słownik artystów polskich i obcych w Polsce działających. Malarze, rzeźbiarze, graficy, t. VI, Warszawa 1998, s. 242–250. 36 Z listu Edwarda Raczyńskiego do brata Atanazego, bd. [I 1832 r.?], APP, Majątek Rogalin, sygn. 78, k. 322.

154 Poznań słynny z umiejętności i sztuk pięknych się zapewne na współrodaków swoich, do których nigdy nie miał słabości, za to, że w roku trzydziestym i na emigracji byli niegrzeczni, i aby ich ukarać, porzu- cił myśl przeniesienia swych obrazów do Poznania i skończył na tym, że je daro- wał rządowi czy tam Berlinowi, gdzie je zapewne nieraz oglądałeś”37. Do pew- nego stopnia ma Motty oczywiście rację, kluczowa była problematyczna relacja Raczyńskiego z rodakami. Ale nie chodziło tu bynajmniej o obrażalstwo (wybuch powstania listopadowego, istotnie przyjęty przez Raczyńskiego z najwyższą grozą, nie wstrzymał przecież prac nad galerią), motywacje Atanazego były znacznie bar- dziej skomplikowane. Grały z pewnością rolę względy osobiste. Od 1830 roku był Raczyński człon- kiem pruskiej służby dyplomatycznej z widokami na karierę w administracji pań- stwowej. Warunkiem jej rozwoju było przebywanie blisko królewskiego dworu, a więc w Berlinie. Przeżywające okres intensywnego rozwoju miasto miało dla Atanazego i inne powaby: aspirując do kręgów europejskiej elity społecznej i inte- lektualnej, więcej tam widział dla siebie możliwości, więcej podniet niż w pro- wincjonalnym jednak Poznaniu. Przeniesienie kolekcji do Berlina i tam jej upu- blicznienie – do czego rzeczywiście doszło w 1836 roku – dawało Raczyńskiemu mocne karty w rozgrywkach o uznanie i pozycję w kręgach elity pruskiej stolicy. Istotniejsze zdają się wszakże kwestie natury ideowej. Miał Atanazy obawy, że jego kolekcja obrazów nie spełni w Poznaniu, i w ogóle w Polsce, przeznaczo- nych dla niej zadań. Rozumiał, że oczekiwania wobec zbiorów kształtuje w zasad- niczym stopniu legenda muzeum Izabeli Czartoryskiej w Puławach, a więc patrio- tycznej kolekcji pamiątek narodowych38. Klucz narodowy, patriotyczny nie miał w galerii Atanazego żadnego znaczenia. Więcej jeszcze: narodowa optyka mogła niemal zniweczyć jego kolekcjonerski zamiar. W latach 30. był już Raczyński wiel- kim entuzjastą malarstwa niemieckiego, zamawiał i kupował prace niemieckich artystów; wkrótce, w latach 1836–1840, miała ukazać się jego monumentalna, trzytomowa książka na jego temat39, w galerii natomiast miały zacząć domino- wać w miejsce dzieł dawnych współczesne obrazy niemieckie. Jego zachwyt nad niemiecką sztuką miał podłoże wyłącznie estetyczne i, nazwijmy je, ideowo- -artystyczne. Ale czy mógł liczyć, że tak rozumiano by go w Poznaniu w epoce popowstaniowej? Wreszcie mógł mieć Atanazy jeszcze jedną obawę. Gdy przyjrzeć się funda- cjom braci Raczyńskich, zwraca uwagę ich ambiwalentny charakter. Nowatorskie pod wieloma względami, zachowywały równocześnie wyraźny rys tradycyjnego mecenatu możnowładczego, w XIX wieku, wobec rozprzestrzeniania się idei rów- nościowych40, coraz bardziej problematycznego. I Edward, i Atanazy występowali z pozycji uprzywilejowanej, wyniesieni niejako ponad tych, którym pragnęli służyć.

37 M. Motty, Przechadzki po mieście, t. 1, oprac. Z. Grot, Warszawa 1957, s. 138–139. 38 Zob. Z. Żygulski (jun.), Dzieje zbiorów puławskich. Świątynia Sybilli i Dom Gotycki, „Rozprawy i Spra- wozdania Muzeum Narodowego w Krakowie” 1962, t. 7, s. 5–265. 39 A. Raczyński, Histoire de l’art moderne en Allemagne, t. I–III, Paris 1836–1841. Wydanie niemieckie: Geschichte der neueren deutschen Kunst, t. I–III, Berlin 1836–1841. 40 Zob. w tym kontekście mowę Edwarda Raczyńskiego w obronie szlachectwa, wygłoszoną na sejmie 1841 r. [w:] A. Wojtkowski, dz. cyt., s. LXIV–LXVIII.

155 Michał Mencfel

Spójrzmy w tej perspektywie raz jeszcze na gmach Edwarda: chociaż darowany miastu, opisany w inskrypcji na fasadzie jako biblioteka, w swej architektonicz- nej formie był on przecież arystokratycznym pałacem, w którym nadto wyraźnie podkreślono wątek rodowy (i w inskrypcji: Biblioteka Raczyńskich, i w dekoracji wnętrz z motywami heraldycznymi, i poprzez decyzję o umieszczeniu w nim apar- tamentu członków rodziny). Skorzystanie z zasobów biblioteki przez „zwykłego” mieszkańca Poznania – „każdego bez różnicy osób” – wymagało, jak należy się domyślać, pokonania trudnej bariery psychologicznej: wkroczenia do przestrzeni zwyczajowo zarezerwowanej dla społecznej elity i jako takiej dotąd nieomal nie- dostępnej41. Być może zrozumiał Atanazy, że możnowładczy, arystokratyczny cha- rakter fundacji będzie przeszkodą dla jej pełnej społecznej akceptacji. Nie zro- zumiał tego Edward, którego kolejne inicjatywy nosiły silne piętno rodowe. Gdy wybuchł dramatyczny spór wokół kaplicy Pierwszych Piastów, istotą obiekcji sfor- mułowanych przeciwko Raczyńskiemu przez Pantaleona Szumana był przecież, chociaż niewyrażony wprost, zarzut osobistej i rodowej dumy42. Umieszczając na postumencie posągów Mieszka i Bolesława – które wystawił przecież na własny koszt! – inskrypcję: „Ofiarował do tej kaplicy Edward Nałęcz Raczyński”, uznał za swój dar to, co, zdaniem krytyków, miało być wotum zbiorowym. Atanazy, przewidując być może w jakimś stopniu trudności i rozczarowania, zdecydował się porzucić poznańską inicjatywę. Edward kontynuował swe prace, ale – choć działając w najlepszej wierze – coraz bardziej osamotniony, rozgory- czony i niezrozumiany, zapłacił cenę najwyższą – ostateczną.

41 Podobną intuicję wyraziła już M. Warkoczewska, Malarstwo i grafika epoki romantyzmu w Wielkopolsce. Dzieje i funkcje, Warszawa–Poznań 1984, s. 15. 42 Szczegółowo na ten temat: Z. Ostrowska-Kębłowska, Dzieje Kaplicy Królów Polskich, czyli Złotej w kate- drze poznańskiej, Poznań 1997, s. 179–188.

156 Agata Łysakowska

Wielmożna hrabino dobrodziejko! Akcja charytatywna Celestyny Działyńskiej z 1848 roku

Jednym z istotniejszych aspektów ziemiańskiej obecności w XIX-wiecznym mieście, w tym także w Poznaniu, była podejmowana przez przedstawicieli tego środowiska aktywność charytatywna, w którą angażowały się zwłaszcza kobiety. Jak bowiem pisano w 1884 roku w poznańskim „Dwutygodniku dla kobiet”: „Społeczeństwo, w którem się dobroczynność rozwija, gdzie jeden obywatel na drugiego, młodzież na opiekę starszych, ubodzy na miłosierne wsparcie, a insty- tucye społeczne na pomoc ogółu liczyć mogą – jest społeczeństwem mądrem i sil- nem, zdolnem niejedne pokonać burze, niejedne złowrogie odeprzeć sidła”1. Od początku XIX wieku szeroko pojęta dobroczynność przeszła transformację: obok organizacji okazjonalnych wystaw czy balów starano się skupić na działalności, której skutki byłyby długofalowe. Zgodnie z tą myślą w miastach organizowano nowoczesne towarzystwa dobroczynne, których spiritus movens były ziemianki i arystokratki. Jedną z pierwszych tego typu organizacji założyła w 1814 roku w Warszawie Zofia Zamoyska. Działalność dobroczynna kobiet na ziemiach polskich w XIX wieku była w dużej mierze rezultatem zachodzących przemian cywilizacyjnych: szybkiego wzrostu liczby ludności miast i powstawania skupisk nędzy. Jak zauważa Elżbieta Mazur, nie bez znaczenia dla aktywizacji kobiet na polu dobroczynności był brak suwerenności politycznej i kulturowej ziem polskich. Przy nikłym zainteresowa- niu państw zaborczych sprawą ubóstwa mieszkańców byłej Rzeczpospolitej auto- matycznie wzrastał zakres obowiązków filantropijnych, traktowanych jako powin- ność patriotyczna2. Z kolei Tomasz Kargol zaznacza, że dobroczynna działalność ziemianek była jedyną formą aktywności społecznej, w której kobiety mogły wykazywać się organizacyjnymi zdolnościami, współpracować z mężczyznami i przełamywać gorset ówczesnych uprzedzeń, który ograniczał miejsce kobiety do rodziny i domu. Ofiarność publiczna pań miała być początkiem ich równo- uprawnienia i emancypacji3. Warto przy tym zwrócić uwagę, że zaangażowania

1 Teja, Dobroczynność, „Dwutygodnik dla kobiet. Pismo beletrystyczne i naukowe” 1884, nr 22, s. 253–254. 2 E. Mazur, Ku aktywności w życiu publicznym – kobiety w organizacjach dobroczynnych [w:] Działaczki społeczne, feministki, obywatelki: samoorganizowanie się kobiet na ziemiach polskich do 1918 roku (na tle porównawczym), t. 1, red. A. Janiak-Jasińska, K. Sierakowska, A. Szwarc, Warszawa 2008, s. 379. 3 T. Kargol, Rola ziemianek w powstaniu oraz działalności instytucji opieki społecznej i dobroczynności publicznej Lublina, Warszawy i Krakowa [w:] Ziemiaństwo na Lubelszczyźnie III. Panie z dworów i pałaców. Materiały III sesji naukowej zorganizowanej w Muzeum Zamoyskich w Kozłówce 11–13 października 2006, t. 2, red. H. Łaszkiewicz, Lublin 2007, s. 184.

157 Agata Łysakowska

1. Ustawy Towarzystwa Pań Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo, Poznań 1894, ze zb. Wielkopolskiej Biblioteki Cyfrowej (dalej: WBC) charytatywne były tradycyjnym elementem etosu kobiet ze „sfer wyższych”, zgod- nie z zasadą noblesse oblige (łac. szlachectwo zobowiązuje) i respektowanym w tym środowisku chrześcijańskim systemem wartości. Szukając z kolei indywidualnej motywacji podejmowanych dzieł miłosierdzia, nie można przeoczyć roli wycho- wania i wynoszonych z domu wzorców, co doskonale widać na przykładzie córek wspomnianej wyżej założycielki warszawskiego towarzystwa dobroczynnego Zofii Zamoyskiej. Jak wspominała jedna z nich, Jadwiga Sapieżyna, wychowywane były surowo i skromnie: „Wszystko co najgorsze to zawsze było dla nas. Najgorszy sta- roswiecki powóz, najgorsze konie, najmniej pokazny stangret, wywozili panienki na przechadzke piesza za miasto. Ubrane z najsurowsza oszczednoscią – jadały z nauczycielka przy nader skromnym stole i uczyc sie musiały nieskonczenie długo o Medach i Persach, póki z dala je dolatywały dzwieki muzyki balowej lub turkot zajezdzajacych lub odjezdzajacych powozów”4. Drugą stroną tego progra- mowego samoograniczania była aktywność charytatywna, którą wzorem matki – rozwijały w swym dorosłym życiu jej córki. Jadwiga Sapieżyna stanęła na czele

4 Siostrę swojej matki cytuje J. Zamoyska, Jadwiga Zamoyska w domu rodzinnym i na emigracji. Wspomnień część 1, red. E. Bątkiewicz, M. Biniaś-Szkopek, Poznań 2013, s. 23.

158 Wielmożna hrabino dobrodziejko!

2. Kwit Towarzystwa Pań Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo na bochenek chleba, ze zb. WBC lwowskiego Towarzystwa św. Wincentego à Paulo, a druga z nich – Celestyna, która w 1825 roku wyszła za Tytusa Działyńskiego, kontynuowała dzieło pomocy najuboższym na gruncie poznańskim. Pierwszą samodzielną aktywność dobroczynną Celestyna Działyńska podjęła w galicyjskich Oleszycach – posiadłości, w której Działyńscy osiedli po nałożeniu sekwestru na majątek kórnicki, co było karą za udział Tytusa w powstaniu listopa- dowym. W Galicji Działyńska zakładała ochronki dla dzieci, w których często także sama nauczała5. Prowadzenie zajęć utrudniały jednak władze austriac- kie, które zamykały ośrodki prowadzone przez Działyńską: „Rząd austriacki, przeciwny oświacie ludu, często zamykał jej te ochronki, lecz niestrudzona Pani Działyńska otwierała ochronę w innej miejscowości ze swoich dóbr”6. Tytus Działyński żartował wówczas z żony, że będzie jedyną szlachcianką, która posiada więcej szkółek niż karczm. Po powrocie do Poznania Celestyna Działyńska powołała do życia Towarzystwo Dobroczynności Dam Polskich. Nowo utworzone stowarzyszenie postawiło sobie za cel pomoc najbiedniejszym miesz- kańcom miasta, a jego fundusze tworzyły głównie składki członkowskie. Panie zaangażowane w jego działalność dzieliły się na Matki i podlegające im Siostry.

5 Specjalnie dla nauczania dzieci w Oleszycach Działyńska sprowadziła z Anglii pomoce naukowe, a całość nauki odbywała się według nowej wówczas metody Lancastera, która polegała na wzajemnym naucza- niu – zdolniejsze dzieci po opanowaniu materiału miały za zadanie pomagać tym, którym nauka sprawiała trudność. Po powrocie do Wielkopolski Działyńska wykorzystywała ów sposób w szkółkach zakładanych na terenie Poznania (J. Zamoyska, dz. cyt., s. 61.). 6 Materiały biograficzne Tytusa i Celestyny Działyńskich, Biblioteka Kórnicka PAN, sygn. BK 7286, k. 300.

159 Agata Łysakowska

Na czele organizacji stała Matka Starsza – funkcję tę pełniła sama Działyńska. Osoby, które pomagały Siostrom, określano w statucie jako Córki. Zadaniem Sióstr i Córek było odwiedzanie ubogich mieszkańców miasta w ich domach. W statucie Towarzystwa wyraźnie bowiem podkreślano, że pomiędzy dającymi a odbierającymi nie powinno być żadnych pośredników: „Jałmużna ma przejść z ręki do ręki, bo wtedy serce do serca przemówi”. Miasto podzielono wówczas na okręgi, które były zgodne z propozycją Towarzystwa ku Wspieraniu Ubogich i Biednych, które w 1845 roku powołał Karol Marcinkowski. Za każdy okręg odpo- wiadała jedna z Sióstr. Siostry dysponowały dwiema książeczkami: w jednej z nich wpisywały dane osób ubogich, które były pod ich opieką, w drugiej natomiast zarządzająca nimi Matka odnotowywała wydane im rzeczy (w głównej mierze ubrania i jedzenie). Towarzystwo prowadziło własną kartotekę, w której uwzględ- niano nazwiska ubiegających się o pomoc7. W 1853 roku Celestyna Działyńska przekształciła podupadające Towarzystwo Dobroczynności Dam Polskich w Towarzystwo Pań Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo. Objęła też funkcję prezydentki, którą pełniła do 1870 roku. I o ile w przy- padku Towarzystwa Dobroczynności wszystkie panie były zobowiązane do odwiedzin w domach ubogich i niesienia bezpośredniej pomocy, o tyle w przy- padku Towarzystwa św. Wincentego à Paulo członkinie dzieliły się na „datkujące” i „odwiedzające” W pierwszym roku działalności Towarzystwo liczyło 44 człon- kinie, z czego 15 odwiedzało chorych, natomiast 29 wspierało je finansowo. Po roku pod opieką stowarzyszenia znajdowało się 113 dzieci (w założonej ochronce) i 40 dziewcząt (w szwalni). Towarzystwo zajmowało się 468 rodzinami, które w sumie odwiedzono 1925 razy. Zaangażowanie organizacji w pomoc najuboż- szym zauważył m.in. arcybiskup Leon Przyłuski, który docenił, że „w tak krót- kim czasie istnienia (bo dopiero rocznego) stowarzyszenie tyle błogich wydało owoców”8. Warto podkreślić, że za swoją działalność dobroczynną Działyńska już w 1846 roku została mianowana przez generała sióstr miłosierdzia członkinią tego zgromadzenia9. Marceli Motty, opisując mieszkańców pałacu przy Starym Rynku, tak pisał o Działyńskiej: „O przepych lub ozdobność w ubiorze, występowaniu i otacza- jących ją przedmiotach, nawet o wygody nie dbała wcale […]. Natomiast nie szczędziła wydatków, gdy szło o dobro publiczne, o interes kościoła, o biednych i podupadłych. Ileż to kalek, starców, wdów i sierot, tak w dobrach męża, jako i w mieście wspierała przez całe lata! Miała nawet w domu obok siebie zawsze jakąś biedotę. Pod tym względem Poznań wiele jej zawdzięcza, ona bowiem pierwsza, ile mi wiadomo, rozbudziła u nas ducha dobroczynności i dała początek zakła- dom, których wpływ dotychczas zbawienny”10. W podobnym tonie charakteryzo- wano Działyńską w czasopiśmie „Kłosy”, przypominając, że mieszkańcy Poznania

7 Szerzej na ten temat zob. A. Łysakowska, Działalność poznańskiego Towarzystwa Dobroczynności Dam Polskich (w druku). 8 Żeńskie stowarzyszenie miłosierne św. Wincentego à Paulo, „Przegląd Poznański” 1854, t. XVIII, s. 561–562. 9 Anna z Działyńskich Potocka, Mój Pamiętnik, oprac. A. Jastrzębski, Poznań 1973, s. 419. 10 M. Motty, Przechadzki po mieście, t. I, oprac. Z. Grot, przypisy przeredagował i uzupełnił W. Molik, Poznań 1999, s. 26.

160 Wielmożna hrabino dobrodziejko! widywali ją codziennie „dążącą z córkami do świątyń pańskich”, a następnie odwiedzającą ubogich i chorych, którzy zamieszkiwali najbiedniejsze części mia- sta: Śródkę i Chwaliszewo11. Celestyna Działyńska, podobnie jak jej matka, wychowała swoje córki tak, aby w przyszłości aktywnie działały na polu dobroczynności. Anna Potocka odno- towała, że „jasnym promyczkiem” w jej dziecięcym życiu było pomaganie ubo- gim i potrzebującym. Jej matka jako działaczka Towarzystwa Pań Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo odwiedzała wszak w domach najbiedniejszych obywa- teli miasta i zdarzało się, że do tych, których już znała, posyłała właśnie Annę z opiekunką. Potocka dumnie pisała, że jako dziecko miała „chorych na Górczynie nawet, a najwięcej na Półwiejskiej ulicy”12. Jej siostra Elżbieta, już po śmierci Celestyny, była przewodniczącą założonej przez matkę organizacji. Znamiennym pozostaje fakt, że podczas wielu lat działalności dobroczynnej Działyńska stosowała pewne sztywne zasady, które były kluczowe dla prowadze- nia tego typu aktywności. Przede wszystkim starała się potwierdzać tożsamość osoby proszącej. Najczęstszą formą pomocy były dary złożone z ubrań lub arty- kuły spożywcze. Udzielała pożyczek, które miały być wykorzystywane dla otwo- rzenia własnej działalności etc. Jednocześnie niezwykle krytycznie zapatrywała się na bezpośrednie zaangażowanie w żywienie i ubieranie ubogich dzieci – miało to być szkodliwe, ponieważ odbierało rodzicom wdzięczność i przywiązanie dzieci13. W założonym przez Towarzystwo Domu św. Józefa panowała zasada, zgodnie z którą przebywające w ochronce dzieci otrzymywały niezbędne rzeczy i jedzenie za pośrednictwem rodziców; w przypadku braku środków finansowych otrzymy- wali oni na ten cel pieniądze. Działyńską charakteryzowała różnorodność aktywności i sposobów realizo- wania postawionych sobie celów. W Sali Czerwonej Pałacu Działyńskich często odbywały się wykłady, z których dochód przeznaczony był na potrzebujących. Oprócz zakładanych przez siebie towarzystw, w których wspierały ją m.in. Izabela z Brzostowskich Mycielska, Antonina z Gajewskich Broel-Plater, Anna Grudzińska czy Antonina Chłapowska, Działyńska organizowała doraźne akcje charytatywne. Najczęściej były one odpowiedzią na klęski żywiołowe przetaczające się przez XIX-wieczny Poznań. Jej córka, Anna Potocka, przypomina w swoim pamiętniku powódź, w czasie której „Warta tak wylała, że po Bernardyńskim placu jeździli łódkami, dom Sióstr Miłosierdzia był zalany”14. Poszkodowani mogli wówczas znaleźć schronienie w Pałacu Działyńskich. Potocka pisała po latach: „Pamiętam, jak im przynoszono jedzenie w ogromnym kotle, niesionym na drągach; jak moja Matka to jedzenie na miskach rozdawała; pamiętam pacierz wieczorny wspólny, po którym Matka moja czytała coś o poddaniu się woli Bożej w nieszczęściu, które to czytanie często płaczem i łkaniem przerywane było. Tak samo goszczono u nas pogorzelców, gdy się Śródka spaliła. W ten sam sposób w wigilię wielkich odpu- stów, mianowicie Bożego Ciała i Świętego Piotra i Pawła, goszczono pielgrzymów

11 „Kłosy. Czasopismo Ilustrowane Tygodniowe”, Biblioteka Kórnicka PAN, BK 7286, k. 312–319. 12 Anna z Działyńskich Potocka, dz. cyt., s. 49. 13 Notatki różne o dobroczynnych zakładach, Biblioteka Kórnicka PAN, sygn. BK 7504. 14 Najprawdopodobniej chodziło o powódź z 1850 r.

161 Agata Łysakowska ze wsi; całe wielkie schody pełne były ludzi śpiących. Tak samo w czasie jarmar- ków wełnianych: sienie, schody, wozownia, wszystko zapełnione było workami i balami”15. Szczególny czas dla rozwinięcia przez Celestynę Działyńską akcji pomocy dla potrzebujących przyniosła wielkopolska odsłona Wiosny Ludów, co należy do najmniej rozpoznanych aspektów tego burzliwego okresu. Działyńska skądinąd zawsze otaczała opieką powstańców oraz weteranów. Jeszcze w 1830 roku poma- gała w Warszawie siostrze Tytusa, Klaudynie Potockiej w organizacji pomocy dla rannych. Podczas powstania styczniowego Pałac Działyńskich przemienił się w magazyn rzeczy niezbędnych powstańcom – zachęceni przez Celestynę kupcy przynosili płótna, rękawice, filcowe buty czy cygara i wódkę. Wieczorami sama Działyńska przygotowywała dla powstańców ubrania, szarpie i bandaże dla ran- nych16. Warto zwrócić także uwagę, że hrabina pomagała nie tylko społeczności polskiej – w 1871 roku przygotowywała pomoc dla jeńców francuskich, którzy po wojnie francusko-pruskiej znaleźli się w Poznaniu. Na ich pięciomiesięczne stoło- wanie przeznaczyła w sumie 193 talary17. Po śmierci Działyńskiej w 1883 roku w prasie informowano, że jeszcze 24 godziny przed śmiercią hrabina kazała posłać pieniądze dla weterana polskich powstań, by ten mógł odbyć wyjazd do wód18. W 1848 roku Działyńska zorganizowała jedną ze swych największych akcji cha- rytatywnych, która objęła pomocą powstańców osadzonych w poznańskiej twier- dzy po bitwach pod Książem, Miłosławiem i Sokołowem. Co ciekawe, Działyńscy z ostrożnością podchodzili do wypadków 1848 roku. Jak zauważa Stanisław K. Potocki, wynikało to z wcześniejszych doświadczeń. Działyński był wszak świad- kiem rabacji galicyjskiej i żywił obawy, aby uzbrojone masy ludowe, zwiedzione w swych nadziejach, nie zostały skierowane przeciwko szlachcie. Wierzył jednak w wybuch wojny prusko-rosyjskiej, dlatego też zdecydował się na objęcie funk- cji organizatora jazdy w powiecie poznańskim, a także udostępnił swój poznański pałac na siedzibę Wojennego Komitetu Narodowego oraz biuro werbunkowe19. W tym czasie Celestyna pomagała mężowi w pisaniu listów i memoriałów, na bie- żąco też informowała o sytuacji w Wielkopolsce swojego wuja – Adama Jerzego Czartoryskiego oraz braci: Władysława i Jana20. Śledziła także działalność kobie- cego komitetu, na który żaliła się temu ostatniemu: „A babski komitet to już ten i dziś jeszcze wart by rózg za swoje ciągłe działanie. Wzięły panie pod opiekę szpi- tale wojskowe, ale to nie dla miłości chrześcijańskiej, nie z poświęcenia dla ludzko- ści choćby filantropicznej, ale dla zepsucia i zbałamucenia ludu naszego, niejedna do rzezi po prostu zachęcała, za wzór ciągle im przedstawiając Galicję. Urzędnicy pruscy, jak austriaccy, im w tym pomagają. Oj, bieda nam, straszna bieda”21.

15 Anna z Działyńskich Potocka, dz. cyt., s. 12–13. 16 Tamże, s. 57. 17 Materiały biograficzne Tytusa i Celestyny Działyńskich, Biblioteka Kórnicka PAN, sygn. BK 7286, k. 302. 18 Relacja z uroczystości pogrzebowych Gryzeldy Celestyny z Zamoyskich Działyńskiej, sygn. BK 7286, k. 306. 19 S.K. Potocki, Wydarzenia 1848 r. w Poznańskiem w świetle listów i relacji Działyńskich, „Pamiętnik Biblio- teki Kórnickiej” 1987, z. 22, s. 230. 20 Tamże, s. 229–260. 21 List Celestyny Działyńskiej do Jana Zamoyskiego, Biblioteka Kórnicka PAN, sygn. 7336, k. 557–560.

162 Wielmożna hrabino dobrodziejko!

Komitet, który tak krytykowała Działyńska, opiekował się lazaretami woj- skowymi i składał się głównie z pań o poglądach zbliżonych do Towarzystwa Demokratycznego Polskiego, a znaczącą rolę odgrywała w nim Bibianna Moraczewska. Działalność Celestyny skupiła się jednak nie na chorych w lazare- tach, lecz na więźniach. Już od kwietnia 1848 roku Działyńska starała się reagować na prośby o wsparcie pieniężne lub rzeczowe dla poszkodowanych w wyniku walk. Apogeum jej działalności przypadło na maj i czerwiec tegoż roku. Warto przy tym zauważyć, że od początku maja do połowy czerwca więźniem Fortu Winiary był sam Tytus Działyński22. W swoich listach informował on żonę o stanie współwięź- niów. Już w pierwszym prosił ją m.in., aby „posłać chloroforu dla ciężko rannych do szpitalów”23. Pieniądze, które przeznaczono na pomoc osadzonym w twierdzy, zbierano na kwestach. Przykładowo w czerwcu 1848 roku przeprowadzono zbiórkę na pie- czywo, która do końca tego miesiąca przyniosła ponad 146 zł. Kupiono wówczas także kawę i mleko24. Proszono zresztą nie tylko o pieniądze, ale także o konkretne rzeczy: ubrania czy artykuły żywnościowe. Mieszkańcy Poznania chętnie włączyli się w pomoc więźniom, przekazując drobne sumy pieniężne, bieliznę, koszule, prześcieradła, buty, czapki, a nawet płótno25. Warto podkreślić, że elementy ubioru, które Działyńska posyłała więźniom, były najczęściej wykonywane przez ubogich szewców i szwaczy, co było zgodne z ideą kierowanego przez nią Towarzystwa Dobroczynności Dam Polskich. Pomagając uwięzionym, Celestyna gwaranto- wała tym samym zarobek dla najbardziej potrzebujących. Zdarzało się niekiedy, że urządzano kwesty w imieniu Działyńskiej, od których ona sama się odżegnywała. „Doszło mnie, że w imieniu mojem zbierano dziś bułki i pieniądze dla więźniów naszych na fortecy. Dla zapobieżenia tak niegodziwemu nadużyciu upraszam osoby chcące się do składki dla więźniów przyczynić, aby dawały tylko na kartkę z podpi- sem i pieczątką moją. Korzystam z tej sposobności dla podziękowania wszystkim, którzy przez moje ręce przynieśli ulgę nieszczęśliwym braciom naszym”26. Działyńska otrzymywała wiele listów od więźniów, w których opowiadali oni swoje historie i prosili o wsparcie: „Wielmożna Hrabino Dobrodz[iejko] Dopiero dnia wczorajszego przybyłem ranny z lazaretu pod Miłosławiem tu do Poznania, lecz niestety zaraz w kilka godzin mnie przyaresztowano i tu na for- tece odprowadzono. Jestem, Wielmożna Hrabino Dobrodz[iejko], w smutnym położeniu, bez najmniejszego funduszu, a nawet tylko w jednej koszuli, bo będąc

22 E. Bątkiewicz, „W samym oknie, przy na wpół spuszczonej firance mieszkam…”. Listy Tytusa Działynskiego do zony z wiezienia w Forcie Winiary, „Kronika Miasta Poznania” 2011/4, s. 112–115. 23 Listy Tytusa Działyńskiego do żony Celestyny Działyńskiej, Biblioteka Kórnicka PAN, sygn. BK 7332, k. 381. 24 Rok 1848. Powstanie poznańskie. Różne dot. akcji charytatywnej Celestyny Działyńskiej wśród uwięzio- nych powstańców. Prośby o pomoc, wykazy więźniów, zaświadczenia, notatki informacyjne etc., Biblioteka Kórnicka PAN, sygn. BK 7509, k. 477. 25 Tamże, k. 488. 26 Tamże, k. 498. Nie była to jedyna próba wyłudzenia pieniędzy pod pretekstem pomocy dla poszkodowa- nych. W 1850 r. redakcja „Wielkopolanina” opisywała sytuację, w której próbowano wyłudzać pieniądze na ofiary powodzi (Niepoczciwość, „Wielkopolanin”, 27 III 1850).

163 Agata Łysakowska rannym w bitwie pod Miłosławiem, wszystkie rzeczy mi przepadły. Wielmożna Hrabino i Dobrod[dziejko], zlituj się nade mną dziś tyle nieszczęśliwym. Oddając się pod łaskę i opiekę Wielmożnej Pani Dobr[odziejki], spodziewam się, iż mi także swej dobrotliwej ręki odmówić nie raczysz.

Z winnym szacunkiem i upoważnieniem Wielmożnej Hrabiny Dobr[odziejki] najniższy i wierny sługa W. Chmielecki, Z fortecy d. 22. go czerwca 1848”27.

Więźniowie prosili zazwyczaj o ubrania, posiłki, czasem o drobne kwoty pie- niężne. Dobra przesyłane przez Działyńską szybko dostrzegali ich koledzy z celi, którzy również słali listy z prośbą o wsparcie: „Będąc świadkiem wyświadczo- nych dobrodziejstw swym na teraz nieszczęśliwym rodakom, ośmielam się, niżej podpisany, jak najpokorniej prosić Jaśnie Wielmożnej Hrabiny i Dobrodziejki o jakiekolwiek bądź wsparcie przez parę groszy”28. Niestety, pomoc hrabiny pro- wadziła także do kłótni pomiędzy osadzonymi. Jan Kozłowski w jednym z listów „miał honor donieść” hrabinie, że przy obiedzie osadzeni spierali się o to, kto jest uprawniony, by korzystać z posiłków finansowanych przez Działyńską. Wynikiem tego żona Tytusa musiała przesłać uaktualnioną listę więźniów, któ- rzy mogli pobierać posiłki29. Więźniowie tworzyli także listy grupowe, które spi- sywane były przez jednego z uwięzionych. „O chleb i jakąkolwiek inną strawę, np. ryż, kaszę” dla 33 osób oraz o „cokolwiek lepsze jadło” dla kolejnych sze- ściu prosił niejaki Koszutski. Zaznaczał także, że gdyby można było rozszerzyć listę osób objętych pomocą, to on chętnie dopisze do niej kolejne nazwiska30. Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na współpracę między osadzonymi a samą Działyńską. Hrabina otrzymywała od nich nie tylko kolejne prośby czy podzię- kowania za opiekę, ale także uaktualnione dane więźniów przebywających w for- tecy. W liście z 16 maja 1848 roku Jan Kozłowski pisał: „Dodatkowo upraszam się jeszcze nadmienić, iż z osób na liście poprzednio umieszczonych obecnie tylko jeszcze podpisany i Witkowski tutaj się znajduje: reszta wyszła do Kistryny31 w dniu onegdajszym. W tym miejsce przybyli i obiad odebrali przez ostatnie dwa dni wyrażeni, których przedstawiając, o łaskawą dyspozycyę upraszamy”. Poniżej znajdowało się 21 nazwisk, do których sama Działyńska dopisała kolejne32. O pomoc dla osadzonych w twierdzy prosiły także osoby trzecie – księża czy krewni. „Ja jako Ojciec upraszam dla syna mego [koszulę], którego o ile

27 Rok 1848. Powstanie poznańskie. Różne dot. akcji charytatywnej Celestyny Działyńskiej wśród uwięzio- nych powstańców. Prośby o pomoc, wykazy więźniów, zaświadczenia, notatki informacyjne etc., Biblioteka Kórnicka PAN, sygn. BK 7509, k. 27. 28 Tamże, k. 6. 29 Tamże, k. 101. 30 Tamże, k. 102–104. 31 Chodzi zapewne o Küstrin, czyli Kostrzyn. 32 Rok 1848. Powstanie poznańskie. Różne dot. akcji charytatywnej Celestyny Działyńskiej wśród uwięzio- nych powstańców. Prośby o pomoc, wykazy więźniów, zaświadczenia, notatki informacyjne etc., Biblioteka Kórnicka PAN, sygn. BK 7509, k. 107–108.

164 Wielmożna hrabino dobrodziejko!

3. Bitwa pod Miłosławiem 1848 r., ok. 1925 r., karta pocztowa ze zb. WBC możności wspieram żywnością – ponieważ będąc malarzem, nie mam zatrud- nienia i nie jestem w stanie, ażebym mu mógł koszulę kupić33” – pisał 16 maja 1848 roku N. Agacki. Zdarzało się również, że rodzice przynosili listy, które były adresowane bezpośrednio do nich. Działyńska zachowywała te pisma w swojej dokumentacji, odnotowując na nich, co należy posłać potrzebującym. U hra- biny pojawiali się także poszkodowani po walkach. Często przynosili zaświad- czenia, które miały potwierdzać ich tożsamość i sytuację, w jakiej się znaleźli. Podobnie jak w przypadku listów, zaświadczenia Działyńska zatrzymywała, opa- trując je notatkami na temat udzielonej pomocy. Nie zawsze były to adnotacje pochlebne dla proszących, np. przy zaświadczeniu Konstantego Szypczyńskiego dopisano, że nie oddał pożyczonych pieniędzy34. O pomoc zwracali się rów- nież więźniowie, którzy tuż po powstaniu 1848 roku przebywali wprawdzie w poznańskim forcie, ale później zostali zesłani do Kostrzyna i Magdeburga. Dodajmy, że w ramach akcji dobroczynnej z 1848 roku Działyńska objęła swoją opieką również pogorzelców z Książa. Sporządzono dla niej wówczas „Spis nie- szczęśliwych i pogorzałych mieszkańców katolickich Księża i okolicy”, w któ- rym odnotowano członków najbiedniejszych rodzin oraz osoby, których bliscy zginęli podczas walk35. Podczas swoich licznych prac dobroczynnych Celestyna Działyńska wypra- cowała system dokumentowania udzielanej pomocy, który zdał egzamin podczas akcji charytatywnej z 1848 roku. Pomocą przy rozdawnictwie miały być notatki na marginesach otrzymywanych listów. Zazwyczaj Działyńska podkreślała

33 Tamże, k. 1. 34 Tamże, k. 496. 35 Tamże, k. 291.

165 Agata Łysakowska

4. Zaproszenie na loterię organizowaną przez Celestyną Działyńską na rzecz domu dla sierot, ze zb. WBC w ich treści to, o co prosił więzień, a następnie odnotowywała formy udzielo- nej pomocy – np. „obiad”, „koszula”, „buty”. Zdarzało się, że przed wysłaniem odpowiednich dyspozycji Działyńska musiała ustalić miejsce pobytu więźnia. Na marginesie listu z prośbą o pomoc dla ks. Cypriana Damieńskiego hrabina napisała: „Nie ma go tutaj”36. Kolejną formą dokumentacji były listy beneficjen- tów – w tym przypadku wykaz więźniów37. Obok nazwisk uwięzionych w for- tecy tabelka zawierała jednoznacznie zatytułowane kolumny: koszule, spodnie, buty, surduty, czapki, gatki, westki, chustki. W odpowiednie rubryki hrabina wpisywała ilość rzeczy wydanych danemu więźniowi. Na sporządzonej przez Działyńską liście znajdują się nazwiska ponad 270 osób, którym udzielono pomocy w czasie ich osadzenia w twierdzy. W przypadku, w którym więzień zwracał się ponownie o pomoc, dopisywano go do kolejnej tabelki, z liczbą porządkową z pierwszego wykazu. Podobnie jak w przypadku osób zgłaszających się do Towarzystwa Dobroczynności Dam Polskich, w odniesieniu do więźniów poznańskiej twier- dzy Celestyna tworzyła kartotekę z informacjami na ich temat38. Weźmy np. tę: „Gąsowski na fortecy. Wszedł do wojska naszego w kw[ietniu]. Wzięty w niewolę, siedzi na fortecy. Matka jego była u mnie 9go maja. Jest wdową, ma 5ro dzieci w domu, ten 6ty najstarszy utrzymywał ją. Pokazała mi list od niego, w którym

36 Tamże, k. 114. 37 Tamże, k. 364. 38 Zwyczaj tworzenia kartotek i list osób, którym udzielana była pomoc, Działyńska praktykowała od cza- sów swojego pobytu w Oleszycach, o czym pisała m.in. jej córka Jadwiga (J. Zamoyska, dz. cyt. s. 61).

166 Wielmożna hrabino dobrodziejko!

5. Bilet na loterię organizowaną przez Celestyną Działyńską na rzecz domu dla sierot, 1860 r., ze zb. WBC prosi o koszulę, spodnie i surdut”39. Na odwrocie karty Działyńska odnotowywała, co zostało wydane. W przypadku Gąsowskiego była to jedna koszula. Wśród kart osobowych znalazły się także nazwiska osób, które przed powstaniem korzystały z pomocy Działyńskiej. Na karteczce: „Kamiński Malarz 1848 Styczeń 27go dałam 5 tal.” znalazła się adnotacja „zabity pod Xiążem”40. Należy przy tym podkreślić, że – tak samo jak w przypadku osób zgłaszających się do towarzystw dobroczyn- nych prowadzonych przez Działyńską – nie każdy osadzony otrzymywał od hra- biny pomoc. Na liście przesłanej jej przez więźnia Piotrowskiego przy jednym z nazwisk odnotowano: „Nie, bo niewart”41. Z kolei w przypadku przybyłego do niej Walentego Krügera zapisała: „Wydaje mi się, że pijak” i „dałam mu tylko chle- ba” 42. Zanim Działyńska podejmowała decyzję dotyczącą udzielenia pomocy, sta- rała się zaczerpnąć wiedzy na temat proszącego. Do Rymarkiewicza pisała: „Bądź Pan łaskaw mi donieść, co o tych ludziach wiesz, czy warci wsparcia, czy zaufać im można”43. Akcja charytatywna przeprowadzona przez Działyńską w 1848 roku była jedną z wielu, którą żona Tytusa Działyńskiego zorganizowała w ciągu całego swojego

39 Rok 1848. Powstanie poznańskie. Różne dot. akcji charytatywnej Celestyny Działyńskiej wśród uwięzio- nych powstańców. Prośby o pomoc, wykazy więźniów, zaświadczenia, notatki informacyjne etc., Biblioteka Kórnicka PAN, sygn. BK 7509, k. 396. 40 Tamże, k. 463. 41 Tamże, k. 159. 42 Tamże, k. 400. 43 Tamże, k. 214.

167 Agata Łysakowska

życia. Jest ona jednak charakterystyczna dla sposobu pracy hrabiny. Podobnie jak w przypadku jej aktywności w Towarzystwie Dobroczynności Dam Polskich oraz Towarzystwie św. Wincentego à Paulo, Celestyna wiele uwagi poświęcała proszącym o pomoc, podchodząc do nich indywidualnie. Starała się weryfiko- wać informacje na temat uwięzionych w twierdzy, na bieżąco prowadziła także dokumentację: listy i kartoteki. Akcja z 1848 roku pokazuje też pewien mecha- nizm pomocy, w który włączały już się nie tylko szlachcianki, ale również zwykli mieszkańcy miasta. Dobroczynność, która wcześniej kojarzyła się z efektownymi gestami elit społecznych, w XIX wieku nabrała charakteru powszedniego – więź- niów, pogorzelców czy powodzian dzięki prowadzonym kwestom mógł wspomóc każdy mieszkaniec miasta. Trudno się zatem nie zgodzić z Mottym, który właśnie Celestynie Działyńskiej przypisywał zasługę rozbudzenia w poznaniakach ducha dobroczynności. Michał Boksa

Chłapowscy w Poznaniu

Chłapowscy są jedną z czterdziestu polskich rodzin szlacheckich posłu- gujących się herbem Dryja (Drya). Zamieszkiwały one głównie Wielkopolskę i Kujawy. Chłapowscy wywiedli swoje nazwisko od wsi Chłapowo (pow. średzki). Pierwszym znanym ze źródeł przedstawicielem rodu był Piotr z Chłapowa, wymieniony jako uczestnik konfederacji Maćka Borkowica z 1352 roku. W XVI i pierwszej połowie XVII wieku najbardziej znani byli: Jan (zm. po 1529) – mar- szałek dworu starosty generalnego wielkopolskiego Łukasza Górki, Maciej (zm. po 1578) – dworzanin królewski, Wojciech Stanisław zwany Górnym (zm. 1603) – sędzia ziemski kaliski oraz bracia Mikołaj i Stanisław (zm. ok. 1640) – pisarz, poseł na sejm i skarbnik poznański. Dwaj ostatni zapoczątkowali dwie gałęzie rodu – podczaszowską i kasztelańską. Pierwsza z nich wygasła w 1868 roku. Wszyscy obecnie żyjący Chłapowscy są potomkami Stanisława. Dobra rodziny znajdo- wały się pierwotnie na prawym brzegu Warty. W XVIII wieku opuścili ten teren i przenieśli się na lewy brzeg Warty, gdzie mieli swoje przyczółki w Turwi (pow. kościański) i Goździchowie (pow. grodziski). Stopniowo nabywali kolejne majątki, by w XIX wieku wejść do grona bogatej szlachty wielkopolskiej. Na przełomie XIX i XX stulecia stanowili liczną i rozgałęzioną rodzinę. Posiadali duże majętno- ści, w których rozwijali uprawę i hodowlę1. Wszyscy Chłapowscy – mieszkańcy lub stali bywalcy naszego miasta – pochodzili z gałęzi kasztelańskiej. Z czasem wyodrębniło się z niej kilka linii, których nazwy pochodzą od siedzib rodowych: bonikowska, czerwonowiejska, goździchowska, kopaszewska, sośnicka, szołdrska, turewska oraz tzw. odnoga szambelańska. Najsłynniejszy przedstawiciel rodu, generał Dezydery Chłapowski (23 V 1788 – 27 III 1879), często bywał w Poznaniu. W 1806 roku był m.in. członkiem gwardii honorowej witającej tutaj Napoleona. Żona Dezyderego, Antonina z Grudzińskich (16 VI 1794 – 21 IV 1857), podczas częstych wizyt w Poznaniu zatrzymywała się w Hotelu Wiedeńskim2.

Linia szołdrska Rodowitym poznaniakiem był najstarszy syn Dezyderego i Antoniny – Stanisław, który zapoczątkował linię szołdrską. Urodził się 12 sierpnia 1822 roku.

1 D. Chłapowski, Chłapowscy. Kronika rodzinna, Warszawa 1998, s. 5–23; A. Kwilecki, Ziemiaństwo wiel- kopolskie, Warszawa 1998, s. 146–147; tenże, Ziemiaństwo wielkopolskie. Między wsią a miastem, Poznań 2001, s. 357. 2 E. Prałat, Ród historii-historia rodu. Archiwum kopaszewskie Chłapowskich, Leszno 2016, s. 61–65.

169 Michał Boksa

W czasie nauki w Gimnazjum św. Marii Magdaleny mieszkał na stancji u swej ciotki Grudzińskiej, a następnie u księdza Jakuba Prabuckiego (1809–1890) – filologa kla- sycznego, nauczyciela i dyrektora tegoż gimnazjum. Po zakończeniu nauki służył w wojsku pruskim (1839–1849). Następnie przez resztę życia gospodarował w mająt- kach ojca. W 1849 roku poślubił Zofię Kurnatowską. Trzy lata później małżonkowie osiedli na stałe w Szołdrach (pow. śremski). Stanisław zaangażował się niebawem w działalność społeczno-gospodarczą, co związało go z Poznaniem. W 1860 roku należał do komisji organizacyjnej Centralnego Towarzystwa Gospodarczego (dalej: CTG) dla Wielkiego Księstwa Poznańskiego. W kolejnych latach brał aktywny udział w pracach tegoż towarzystwa, a od 1867 roku wchodził w skład jego zarządu. Był również współzałożycielem Banku Włościańskiego (zał. 1872) i Domu Przemysłowego (zał. 1872) w Poznaniu oraz „Gazety Wielkopolskiej”, ukazującej się od lutego do czerwca 1872 roku. Angażował się na rzecz budowy Teatru Polskiego w Poznaniu, będąc członkiem Komitetu Teatralnego i podpisując w 1871 roku odezwę w sprawie jego budowy. Od 1860 roku był członkiem dożywot- nim Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk (dalej: PTPN). Równolegle anga- żował się w życie polityczne. Był członkiem (1854–1899) i wicemarszałkiem (1893) sejmu prowincjonalnego, posłem do sejmu pruskiego i niemieckiego oraz człon- kiem Izby Panów w Berlinie. Zmarł 30 września 1902 roku w Szołdrach, jego żona odeszła 21 lipca 1908 roku w Poznaniu. Oboje spoczęli w Brodnicy (pow. śremski)3. Z Poznaniem związany był również starszy z synów Stanisława i Zofii, Dezydery Andrzej. Urodził się 28 lutego 1855 roku w Szołdrach. Był członkiem CTG oraz PTPN (1885), współzałożycielem i członkiem Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych w Poznaniu. Przez wiele lat pełnił funkcję sędziego przysięgłego w sądzie ziemskim w Poznaniu. W 1885 roku ożenił się z Teresą Dembińską i zamieszkał z nią w Goździchowie, a następnie w Szołdrach. Po I wojnie światowej zamiesz- kał w pensjonacie przy ul. Fredry 8 w Poznaniu, gdzie zmarł 25 lutego 1925 roku. Spoczywa w Rąbiniu (pow. kościański)4. Z tego małżeństwa urodziło się czterech synów. Trzej z nich – Stanisław, Juliusz i Zdzisław byli związani z Poznaniem. Stanisław (10 XII 1888 Szołdry – 22 VI 1930 Trzęsacz) w przededniu wybuchu powstania wielkopolskiego był współpracownikiem Mieczysława Palucha i nale- żał do Komitetu Jedenastu Polskiej Organizacji Wojskowej Zaboru Pruskiego. Był też członkiem Komitetu Poznańskiego Ziemstwa Kredytowego. Julian (22 XI 1890 Goździchowo – 27 VII 1920 Smarzów) i Zdzisław (8 XII 1892 Goździchowo – 24 IX 1920 Międzyrzec), absolwenci Gimnazjum Bergera w Poznaniu, służyli w 1. Pułku Ułanów Wielkopolskich (1919). Po scaleniu Armii Wielkopolskiej z Wojskiem Polskim (1920) Julian trafił do 16. Pułku Ułanów Wielkopolskich, Zdzisław zaś, absolwent szkoły podchorążych w Poznaniu, do 15. Pułku Ułanów Poznańskich5.

3 Polski słownik biograficzny (dalej: PSB), t. III, Kraków 1937, s. 305; R. Macyra, Tellus – szlachetne cele, smutny koniec, „Kronika Miasta Poznania” (dalej: KMP), 1997/2, s. 52–61; D. Chłapowski, dz. cyt., s. 81–87; E. Prałat, dz. cyt., s. 79–95. 4 D. Chłapowski, dz. cyt., s. 89–90; Ziemianie polscy XX wieku, cz. 1, Warszawa 1999, s. 36. 5 Lista strat Wojska Polskiego. Polegli i zmarli w wojnach 1918–1920, Warszawa 1934, s. 95; D. Chła- powski, dz. cyt., s. 90–93; Ziemianie…, cz. 1, s. 36–37; Słownik biograficzny powstańców wielkopolskich, red. A. Czubiński, B. Polak, Poznań 2002, s. 52–53.

170 Chłapowscy w Poznaniu

Mieszkańcem Poznania był drugi syn Stanisława i Zofii, Jan. Urodził się 28 września 1863 roku w Szołdrach. Studiował rolnictwo w Hohenheim. W 1892 roku poślu- bił Zofię Jaczyńską (ur. 10 IX 1871). W 1902 roku małżonkowie zamiesz- kali w Goździchowie, a w 1909 roku w Chotowie (pow. ostrowski), który to majątek w 1914 roku sprze- dali Niemojowskim i przenieśli się do Poznania. Jan był działaczem Towarzystwa Kółek Rolniczych, członkiem Patronatu Kółek i kie- rownikiem Wydziału Doświadczeń Polowych w Poznaniu (1912–1919). Podczas I wojny światowej brał udział w walnych zebraniach CTG oraz działał w poznańskich organi- zacjach niepodległościowych. Od 1. Franciszek Chłapowski (1846–1923), 13 stycznia do 1 maja 1919 roku fot. ze zb. Biblioteki Raczyńskich pełnił funkcję komisarycznego pre- zesa Wielkopolskiej Izby Rolniczej. W maju 1919 roku został szefem Urzędu Wojskowego w Komisariacie Naczelnej Rady Ludowej (dalej: NRL). Brał udział w organizacji Wydziału Rolniczo- -Leśnego Uniwersytetu Poznańskiego (dalej: UP). Zmarł nagle w Poznaniu 2 lipca 1919 roku, spoczywa w Brodnicy. Po śmierci męża Zofia Chłapowska mieszkała przy ul. Matejki. Okres okupacji hitlerowskiej spędziła w Warszawie. Zmarła 20 lipca 1952 roku w Podkowie Leśnej, gdzie ją pochowano6. Jan i Zofia doczekali się siedmiorga dzieci, z których dwoje zmarło w dzieciń- stwie. Najstarszy syn, Dezydery, urodził się 3 października 1894 roku w Gozdaninie (pow. mogileński). W 1919 roku ożenił się z Ireną Szlagowską (21 VII 1894 – 26 VII 1957) z Wełny (pow. obornicki). Przez wiele lat dzierżawił państwową domenę Puszczykowo-Zaborze (pow. poznański), co łączył z pracą w Wielkopolskiej Izbie Rolniczej. Zmarł 17 grudnia 1928 roku w Wełnie. Z tego małżeństwa uro- dziły się trzy córki: Krystyna (ur. 6 VI 1920 w Poznaniu), Barbara (ur. 12 II 1922 w Puszczykowie-Zaborzu) i Danuta (ur. 13 VII 1924 w Puszczykowie-Zaborzu). Drugi syn Jana i Zofii, Tadeusz (13 IX 1896 Gozdanin – 2 II 1935 Rajcza), praco- wał na rozmaitych posadach w Poznaniu7. Trzeci syn Jana i Zofii, Kazimierz, urodził się 22 marca 1898 roku w Gozdaninie. Brał udział w powstaniu wielkopolskim i wojnie polsko-bolszewickiej. Przez cały okres międzywojenny był oficerem 15. Pułku Ułanów Poznańskich. Ukończył

6 D. Chłapowski, dz. cyt., s. 94–95; Słownik biograficzny powstańców…, s. 51–52; Ziemianie…, cz. 1, s. 38–39. 7 D. Chłapowski, dz. cyt., s. 95–96.

171 Michał Boksa

2. Maturzyści Gimnazjum św. Marii Magdaleny, 1909 r., Julian Chłapowski (1890–1909) drugi od lewej w dolnym rzędzie, fot. ze zb. Biblioteki Raczyńskich kurs w Centrum Wyszkolenia Kawalerii w Grudziądzu i kurs oficerów sztabo- wych w Rembertowie, po których został awansowany na zastępcę dowódcy pułku w randze majora. W 1924 roku ożenił się z Elżbietą Szlagowską (21 X 1904 – 9 X 1934) z Wełny, siostrą Ireny Szlagowskiej. Zmarła ona podczas drugiego porodu i została pochowana na cmentarzu wojskowym w Poznaniu. Kazimierz Chłapowski we wrześniu 1939 roku przeszedł szlak bojowy z Armią „Poznań”, uczestnicząc w bitwie nad Bzurą. 12 września 1939 roku po śmierci dotych- czasowego dowódcy (płk. Tadeusza Mikke) został dowódcą 15. Pułku Ułanów Poznańskich i przebił się z nim do Warszawy. Następnie on i jego pułk wzięli udział w obronie stolicy. Po kapitulacji został osadzony w Oflagu II C Woldenberg (Dobiegniew). Po zakończeniu wojny wyjechał do Wielkiej Brytanii, gdzie zmarł 13 kwietnia 1969 roku8. W Poznaniu mieszkał też najmłodszy syn Jana i Zofii, Stanisław, który urodził się 8 lutego 1903 roku w Goździchowie. Uczęszczał do szkoły średniej w Poznaniu, skąd został relegowany za reakcje na antypolskie wypowiedzi niemieckiego nauczy- ciela. Brał udział w powstaniu wielkopolskim i wojnie polsko-bolszewickiej, po czym administrował różnymi majątkami w Wielkopolsce. W 1935 roku ożenił się z Wandą Czerwińską. Po II wojnie światowej zamieszkał z rodziną w Poznaniu, obejmując zarząd czterech majątków rolnych podlegających Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowych (Uzarzewo, Kobylepole, Henryków i Rataje). Pod koniec życia pracował w Poznańskiej Spółdzielni Mleczarskiej. Zmarł 13 grudnia 1971 roku

8 Tamże, s. 96–97.

172 Chłapowscy w Poznaniu

3. Pałac w Turwi, fot. ze zb. Biblioteki Raczyńskich w Poznaniu, jego żona odeszła 15 marca 1993 roku w Sztokholmie. Oboje spo- częli w Brodnicy. Spośród ośmiorga ich dzieci w Poznaniu na dłużej pozostali Stanisław i Franciszek. Stanisław (ur. 1 XI 1951 w Poznaniu) w 1976 roku ożenił się z Jadwigą Martynowską (ur. 27 VI 1952), z którą doczekał się dwóch synów: Michała (ur. 2 VI 1979 w Poznaniu) i Jana Stanisława (ur. 23 IX 1982 w Poznaniu). Franciszek (ur. 22 VIII 1954 w Poznaniu) poślubił w 1976 roku Joannę Adamską (ur. 17 III 1955), mają dwoje dzieci: Monikę (ur. 18 V 1977 w Poznaniu) i Krzysztofa Dezyderego (ur. 20 VIII 1988 w Poznaniu)9.

Linia turewska Przez wiele lat w Poznaniu uczył się, mieszkał i pracował drugi syn gen. Dezyderego Chłapowskiego i Antoniny z Grudzińskich – Tadeusz (12 II 1826 Turew – 28 VIII 1879 Turew), który zapoczątkował linię turewską. Ukończył stu- dia prawnicze w Berlinie, następnie przez kilka lat pracował w sądach w Poznaniu, Wrześni i Śremie. W latach 1866–1879 zarządzał majątkiem w Turwi. Od 1858 do 1873 roku był posłem w sejmie pruskim, wpierw z okręgu obornicko-poznań- skiego, a następnie krotoszyńskiego. Został członkiem zwyczajnym PTPN (1857) oraz członkiem zarządu CTG (1872–1878). W 1862 roku wspólnie z Ignacym Bnińskim i Stanisławem Platerem założył w Poznaniu spółkę Tellus, która zban- krutowała jesienią 1873 roku. Jej statutowymi celami były: kupno i sprzedaż majętności ziemskich, zarządzanie nimi, kupno i sprzedaż hipotek ulokowanych

9 Tamże, s. 97–98; Ziemianie…, cz. 1, s. 39–40.

173 Michał Boksa na własnościach ziemskich, pożyczki pod hipotekę. Z czasem zakres działalności spółki poszerzono o pośrednictwo w zakupie i przechowywaniu produktów rol- nych oraz sprzętu rolniczego. W 1868 roku Tadeusz ożenił się z Różą Jezierską (2 XII 1847 – 2 II 1879), z którą miał pięcioro dzieci. Spośród nich tylko syn Zygmunt (5 V 1869 Turew – 8 IV 1919 Warszawa) miał związki z Poznaniem, jako przewodniczący Rady Nadzorczej Banku Ziemiańskiego (od 1908 r.) oraz członek zwyczajny i dożywotni PTPN (1893)10.

Linia kopaszewska Najmłodszy syn gen. Dezyderego Chłapowskiego i Antoniny z Grudzińskich, Kazimierz, zapoczątkował linię kopaszewską. Urodził się 24 grudnia 1832 roku w Turwi. W 1862 roku poślubił swą kuzynkę w czwartym stopniu, Annę Chłapowską z Czerwonej Wsi (pow. kościański). Zarządzał majątkiem w Kopaszewie (pow. kościański). W 1862 roku wraz z Cecylią Działyńską założył w Poznaniu Bractwo św. Józefa dla niesienia pomocy misjom katolickim w Bułgarii. Był też współzałożycielem i członkiem prezydium Sodalicji Mariańskiej założo- nej w Poznaniu w 1895 roku. Angażował się w organizację wieców katolickich w Poznaniu (1881, 1891, 1894, 1901). Zasiadał w sejmie prowincjonalnym (1881– 1884) i Izbie Panów (od 1902). Publikował w „Dzienniku Poznańskim”, „Kurierze Poznańskim”, „Orędowniku” i „Przeglądzie Poznańskim”. Był członkiem CTG oraz członkiem zwyczajnym PTPN (1865). Zmarł 5 marca 1916 roku w Poznaniu11. Kazimierz Chłapowski zgromadził w dworze kopaszewskim pokaźną biblio- tekę, którą zapisał swemu najmłodszemu synowi, Marianowi. Trafiła ona do Poznania, gdy ten ostatni przeprowadził się tam w 1915 roku. Marian Chłapowski urodził się 21 maja 1885 roku w Kopaszewie. W 1911 roku ożenił się z Marią Smahl (pół Dunką, pół Niemką). Pracował w jednym z poznańskich banków, mieszkał zaś przy ul. Skarbowej 5. Zmarł 2 maja 1932 roku w Poznaniu, spoczywa w Rąbiniu. Wdowa po nim mieszkała w Poznaniu aż do początków 1945 roku, kiedy to ewakuowała się na zachód. Podczas walk o Poznań w 1945 roku biblio- teka Chłapowskich spłonęła. Drugi syn Kazimierza i Anny, Kazimierz (6 I 1872 Kopaszewo – 26 VIII 1923 Poznań), był członkiem zarządu Poznańskiej Spółki Okowicianej (1920–1922) i współzałożycielem poznańskiej „Gazety Powszechnej”. W swoich willach w Puszczykowie mieszkały siostry Mariana i Kazimierza: Józefa (18 VIII 1870 Kopaszewo – 19 XII 1945 Poznań) i Ludwika (12 I 1877 Kopaszewo – 25 IX 1939 Puszczykowo)12. Trzeci z kolei syna Kazimierza i Anny, Mieczysław Chłapowski (1 IX 1874 Kopaszewo – 23 X 1939 Kościan), zasiadał w trakcie powstania wielkopolskiego w Komisariacie NRL w Poznaniu, a w latach międzywojennych był udziałow- cem Banku Cukrownictwa i Poznańskiego Ziemstwa Kredytowego, a także przewodniczącym rady nadzorczej Wydawnictwa „Dziennika Poznańskiego”. Jego żona Wanda z Potworowskich (3 XI 1882 – 4 VII 1959) w trakcie czę- stych pobytów w Poznaniu mieszkała przy pl. Wolności 9. Była członkinią

10 PSB, t. III, s. 305–306; D. Chłapowski, dz. cyt., s. 99–103. 11 PSB, t. III, s. 304–305; D. Chłapowski, dz. cyt., s. 105–115. 12 D. Chłapowski, dz. cyt., s. 117–120.

174 Chłapowscy w Poznaniu

Towarzystwa Ziemianek Wielkopolskich, Rady Głównej Towarzystwa Czytelni Ludowej i Towarzystwa Chrystusowego dla Wychodźców w Poznaniu. Wspólnie z mężem wspierała materialnie i finansowo Towarzystwo Pomocy Inteligencji, Zakład św. Kazimierza, Zakład Gąsiorowskich oraz Bratnią Pomoc Studentów Uniwersytetu Poznańskiego13.

Linia czerwonowiejska Linia czerwonowiejska należała do największych i najliczniejszych. Wywodziła się z niej m.in. Klementyna z Chłapowskich Potworowska (11 VI 1807 Czerwona Wieś – 17 II 1866 Wrocław), która w pierwszej połowie lat 50. XIX wieku miesz- kała w kamienicy Ziołeckich na rogu ul. Berlińskiej (ob. 27 Grudnia) i Bismarcka (ob. Kantaka). Marceli Motty tak wspominał wizyty u niej: „Odwiedzałem w pierwszych latach po pięćdziesiątym roku mieszkającą tu na pierwszym piętrze dla dokończenia wychowania jedynaczki córki panią Klementynę Potworowską i spotykałem się nieraz ze znanym mi już przedtem od lat blisko dziesięciu Gustawem Potworowskim, który przyjeżdżał dość często z Goli, aby żonę odwie- dzić”14. Protoplastą linii czerwonowiejskiej był Maciej Chłapowski (24 II 1771 Gościejewo – 19 VII 1834 Czerwona Wieś) – tytularny szambelan królewski i wła- ściciel Czerwonej Wsi z przyległościami. Syn Macieja i Donaty z Rogalińskich (1776–1841), Stanisław (9 XI 1796 Czerwona Wieś – 6 II 1863 Czerwona Wieś) i Henryka z Morawskich (1815–1863) mieli jedenaścioro dzieci, z których kilkoro związało swe losy z Poznaniem15. W 1857 roku Stanisław przekazał 3 tys. talarów na dom Zgromadzenia Najświętszego Serca Jezusa (Sacré Cœur) w Poznaniu, w którym osiadły dwie jego córki – Maria i Paula. Maria (ur. 6 X 1834 w Jurkowie) wstąpiła do klasz- toru w 1859 roku. Najpierw było to Zgromadzenie św. Tomasza de Villeneuve w Paryżu, skąd przeszła do macierzystego domu sercanek w Conflans pod Paryżem, a następnie do Jette pod Brukselą. Śluby zakonne złożyła w Poznaniu w 1862 roku, skąd trafiła do klasztoru sercanek we Lwowie, gdzie zmarła 12 listo- pada 1870 roku. Paula (ur. 24 VIII w Jurkowie) w 1855 roku wstąpiła do domu sercanek w Rzymie i tam w 1858 roku złożyła śluby zakonne. Przeniosła się potem na krótko do Conflans, by osiąść na cztery lata w poznańskiej siedzibie zgroma- dzenia. W 1863 roku powróciła do Rzymu, gdzie zmarła 21 sierpnia tegoż roku16. W tym samym czasie w poznańskim klasztorze sercanek przebywała córka gen. Dezyderego Chłapowskiego, Józefa (ur. 10 V 1837 w Turwi). Do zgromadze- nia wstąpiła jesienią 1856 roku w Conflans. Po złożeniu ślubów zakonnych (1859) przeniosła się do Poznania, gdzie przy ul. Młyńskiej od 1857 roku działał klasztor sercanek, założony dzięki wsparciu finansowemu ziemianek wielkopolskich. Po zdaniu pruskiego urzędowego egzaminu nauczycielskiego Józefa została główną wychowawczynią oraz przełożoną (do 1873) poznańskiego domu. Jego kapelanem

13 A. Kwilecki, Ziemiaństwo wielkopolskie. Między…, s. 161–169; Ziemianie…, cz. 1, s. 40–41; E. Prałat, dz. cyt., s. 26, 165–169, 175–185. 14 M. Motty, Przechadzki po mieście, Poznań 1999, t. 1, s. 238. 15 D. Chłapowski, dz. cyt., s. 169–178. 16 Tamże, s. 178–179.

175 Michał Boksa był ks. Jan Koźmian – przed wstąpieniem w stan duchowny mąż Zofii Chłapowskiej i zięć gen. Dezyderego Chłapowskiego. Generał udzielał poznańskiemu klaszto- rowi największego wsparcia materialnego. W 1872 roku zgromadzenie przeniosło się do nowej siedziby na Górnej Wildzie, która została zbudowana w dużej mierze dzięki posagowi Józefy, wynoszącemu 40 tys. talarów. Niestety w 1873 roku władze pruskie zakazały działalności sercanek w Wielkopolsce, a zakonnice wysiedlono z Prus. Józefa trafiła do klasztoru w Smíchovie pod Pragą, którego przełożoną została w 1876 roku. Zmarła 9 maja 1894 roku we Lwowie17. Marceli Motty tak opisał pierwotny klasztor przy ul. Młyńskiej i przenosiny sercanek do nowej siedziby: „Był to przed […] laty klasztor panien sercanek, który powstał u nas na modłę francuską, aby panny owych lepszych rodzin mogły pobierać odrębne od innych wychowanie, odpowiednie przyszłemu swemu społecznemu stanowisku. […] Mówiono […] iż zakonnice są Polki i Francuzki, że przełożoną ich jest panna Chłapowska, córka jenerała, że nauka udziela się wedle przepisów zakonu, o ile na to zezwalają władze pruskie, które nad szkołą przez rewizję, egzamina i berychty [sprawozdania] nadzór czynny wykonują, i że prócz klas osobnych dla pensjonarek jest także szkółka elementarna dla biednych dziewcząt. […] Zakład miał dość znaczną na nasze stosunki liczbę wychowa- nek, bo skoro tam była hrabianka ta, hrabianka owa i baronówna taka, mnóstwo mameczek nie chciało, aby ich córeczki za jakieś gorsze między ludźmi uchodzić miały. […] Ponieważ pomieszczenie to początkowego klasztoru było za ciasne i wpośród miejskiego gwaru niestosowne, rozpoczęły panie sercanki niezadługo po swym osiedleniu budowę odpowiedniego gmachu za miastem, na samym końcu Górnej Wildy. Plany do niego zrobiono we Francji, stamtąd płynęły nań franki stami tysięcy; bo ten […] wspaniały klasztor i budynek, z rozległym obok parkiem i wysokimi wokół murami […] pochłonął sumy ogromne. Ale święte panie zaledwie się w nim urządzić i rozgościć zdążyły […] a gdy nastały czasy wyższej kultury [kulturkampf], musiały jako córki rzymskiego pomroku, zasła- niającego doskonalszą oświatę, opuścić Poznań i wynieść się za granicę. Budynek ledwo ukończony sprzedały z grubą stratą, a dobrze jeszcze, iż się w nim pomieścił zakład dobroczynności imienia Garczyńskiego”18. Najstarszy syn Stanisława i Henryki – Maciej (3 III 1838 – 6 IX 1883) prze- jął po rodzicach Czerwoną Wieś. W 1846 roku ożenił się z Marią Horwatt (ur. 13 V 1846), która już jako wdowa po nim mieszkała w Poznaniu, gdzie zmarła 17 listopada 1906 roku. Mieszkanką Poznania była też ich córka Paula (ur. 18 IV 1866 w Czerwonej Wsi), która w 1885 roku wyszła za mąż za Tadeusza Jackowskiego (1859–1924), syna Maksymiliana – twórcy i patrona kółek rol- niczych. Chorowita Paula ostatnie lata swego życia spędziła w Poznaniu, gdzie zmarła 18 listopada 1922 roku. Najstarszy syn Macieja i Marii, Henryk (6 X 1867 Czerwona Wieś – 20 X 1909 Babelsberg), który w 1893 roku objął Czerwoną Wieś, często bywał w Poznaniu, gdzie wykładał hodowlę koni na kursach dla członków Towarzystwa Urzędników Gospodarczych. Z małżeństwa z Anielą Taczanowską miał syna Henryka (ur. 9 X 1903 w Poznaniu), który ukończył studia rolnicze

17 Tamże, s. 79–80. 18 M. Motty, dz. cyt., t. 1, s. 249–250.

176 Chłapowscy w Poznaniu na UP, by gospodarować później w Czerwonej Wsi. Jego małżeństwo z Barbarą Czarnecką (1935) zakończyło się rozwodem, po którym Henryk długo nie mógł dojść do siebie. Na początku niemieckiej okupacji Aniela z synem zostali wysied- leni do Warszawy. Henryk zginął w czasie powstania warszawskiego. Aniela powróciła po wojnie do Poznania, gdzie zmarła 26 sierpnia 1948 roku, spoczywa w Czerwonej Wsi19. Drugi syn Stanisława i Henryki, Karol (22 XI 1841 Czerwona Wieś – 20 III 1914 Żegocin), przez wiele lat pracował w Poznaniu we wspomnianej spółce Tellus, któ- rej współwłaścicielem był Tadeusz Chłapowski. Za jego właśnie pośrednictwem Karol poznał w 1866 roku w Poznaniu Helenę Modrzejewską (1840–1909), z którą ożenił się w 1868 roku. Marceli Motty tak opisał ów moment: „Przybył kilkakrot- nie do Poznania p. Koźmian z swoim nowo zorganizowanym towarzystwem, które wtenczas przedstawiało rzadki dobór uzdolnionych artystów. O Modrzejewskiej mówić ci nie będę […]. Ale to dodam, że właściwie rozgłos o niej w Poznaniu się zaczął, przed jej przyjazdem bowiem do nas w Krakowie spokojne tylko robiła wrażenie i dopiero zapały publiczności naszej i rozpisywania się dzienników tutejszych rozdmuchały ową gwiazdkę do wielkości gwiazdy. Na Poznań zatem bellissima, jak ją tu ktoś wtenczas w »Dzienniku« nazywał, narzekać nie może, zwłaszcza iż na domiar znalazła tutaj tego, który węzłem małżeńskim z nią się połączywszy, podziela wszelkie jej zmienne i tak dziwnie urozmaicone losy”20. Większość swego życia spędził w Poznaniu trzeci syn Stanisława i Henryki, najwybitniejszy przedstawiciel linii czerwonowiejskiej, znany poznański lekarz – Franciszek Stanisław Chłapowski. Urodził się 17 września 1846 roku w Czerwonej Wsi. Studiował medycynę na uniwersytetach w Berlinie (1866–1870) i Heidelbergu (1868–1869). W 1872 roku doktoryzował się i zdał państwowy egzamin lekarski. W następnych latach prowadził praktykę lekarską w Królewskiej Hucie (Chorzowie) i Bytomiu oraz działał na rzecz odrodzenia narodowego wśród Polaków na Górnym Śląsku. W 1884 roku zamieszkał w Poznaniu, gdzie prowadził praktykę lekarską oraz ożywioną działalność naukową i społeczną. Był docentem (1919), a następnie (1921) profesorem honorowym patologii i terapii szczegółowej chorób wewnętrz- nych UP, gdzie ponadto wykładał geologię i paleontologię (1919–1923). W PTPN był członkiem zwyczajnym (1875–1914), członkiem honorowym (1914–1923), członkiem Komisji Matematyczno-Przyrodniczej oraz Wydziału Przyrodniczego i Lekarskiego, zarządcą zbiorów przyrodniczych (1883–1923) i redaktorem (1898– 1899) „Nowin Lekarskich” – organu Wydziału Lekarskiego. Pod jego zarządem zbiory przyrodnicze PTPN zostały uporządkowane i usystematyzowane. Ich trzon stanowiła kolekcja regionalna, prezentująca bogactwo przyrody wielkopolskiej. Jego dorobek naukowy obejmuje prace z zakresu fizjologii, patologii, farmakolo- gii, balneologii, ftyzjatrii, wenerologii, endokrynologii, epidemiologii, bromato- logii, dietetyki, parazytologii, diagnostyki lekarskiej, radioterapii, terapii chorób przewodu pokarmowego, neurologii, higieny, historii medycyny, paleontologii, paleozoologii, fizjografii, historii nauk przyrodniczych i dziejów filozofii. Należał do najpopularniejszych mieszkańców Poznania przełomu XIX i XX wieku. Był

19 D. Chłapowski, dz. cyt., s. 179–182; Ziemianie…, cz. 1, s. 37. 20 M. Motty, dz. cyt., t. 1, s. 206.

177 Michał Boksa

4. Sprawozdanie spółki Tellus z 1863 r., ze zb. Biblioteki Raczyńskich znany i ceniony zarówno w wyższych sferach, jak i wśród uboższych poznaniaków, których bezpłatnie leczył. Sprawował opiekę lekarską nad ubogimi mieszkańcami Śródki, Chwaliszewa, Ostrówka i innych przedmieść. Działalność dobroczynną prowadził przede wszystkim w ramach Towarzystwa św. Wincentego à Paulo, które miało swą poznańską siedzibę przy kościele św. Wojciecha. Był członkiem Rady Wyższej tegoż towarzystwa. Przez współczesnych bywał nawet porówny- wany do Karola Marcinkowskiego. Na co dzień prowadził w Poznaniu praktykę internistyczną. Leczył swych pacjentów zarówno z wykorzystaniem środków natu- ralnych, jak i leków syntetycznych. W 1877 roku ożenił się z Marią Ireną Teresą Łubieńską. Zmarł 10 kwietnia 1923 roku w Żegocinie (pow. pleszewski) i został pochowany na cmentarzu parafii św. Marcina w Poznaniu21.

21 Archiwum Państwowe w Poznaniu (dalej: APP), Franciszek Chłapowski, sygn. 1; PAN Archiwum w Warszawie Oddział w Poznaniu, Materiały Franciszka Chłapowskiego, sygn. P.III-60; Uniwersytet Poznański w pierwszych latach swego istnienia… Księga pamiątkowa, pod red. A. Wrzoska, Poznań 1924, s. 234–240; PSB, t. III, s. 302–303; D. Chłapowski, dz. cyt., s. 190–193; A. Kwilecki, Ziemiań- stwo wielkopolskie, s. 274–282; A. Magowska, Franciszka Chłapowskiego droga do doskonałości, KMP, 2001/1, s. 108–116.

178 Chłapowscy w Poznaniu

Franciszek i Maria doczekali się trzech córek i syna. Najstarsza, Józefa (21 V 1879 Berlin – 12 III 1935 Poznań), od roku 1907 aż do śmierci przeby- wała w Zgromadzeniu Kanoniczek w Poznaniu. Druga, Barbara (ur. 28 IV 1881 we Wrocławiu), zajmowała się działalnością charytatywną. W mieszkaniu ojca (później należącym do niej) przy ul. Ogrodowej 13 urządziła przytułek i punkt pomocy biednym i potrzebującym. Po II wojnie światowej sama żyła w ciężkich warunkach materialnych, zmarła 20 czerwca 1954 roku w Poznaniu, spoczywa na cmentarzu junikowskim. Najmłodsza z córek, Anna, urodziła się 28 stycznia 1888 roku w Poznaniu, tutaj też zawarła związek małżeński (1914) z Gustawem Grotthusem, prezesem Towarzystwa Rolniczego Hrubieszowskiego i właścicielem majątku w Białowodach (pow. hrubieszowski). Oboje zmarli na Lubelszczyźnie podczas II wojny światowej. Jedyny syn Franciszka, Julian (ur. 2 X 1890 roku w Poznaniu), zginął tragicznie 30 września 1909 roku we włoskich Alpach koło Cadenabii nad jeziorem Como, został pochowany na poznańskim cmentarzu parafii św. Marcina22. Czwartym synem Stanisława i Henryki był Michał (ur. 30 IX 1848 we Wrocławiu). Podczas nauki w Gimnazjum św. Marii Magdaleny mieszkał w internacie ks. Jana Koźmiana. W 1879 roku ożenił się z Marią Sadkowską (ur. 16 VIII 1855), z którą miał syna Adama. Po jego śmierci (12 VI 1902) wdowa wraz z synem przeniosła się do Poznania, gdzie zmarła 24 sierpnia 1935 roku. Adam Chłapowski (ur. 20 I 1881 w Warszawie) studiował prawo we Wrocławiu i Monachium, a po doktoracie rozpoczął praktykę adwokacką w Poznaniu. W trakcie powstania wielkopolskiego był łącznikiem między Komisariatem NRL a władzami w Warszawie. Po powstaniu pracował w sądownictwie, a w 1924 roku powrócił do praktyki adwokackiej. Zmarł 25 maja 1937 roku w Poznaniu. Ożenił się z Bronisławą Ordężanką (5 II 1891 Korytnica – 28 IX 1948 Wrocław). Ich jedyny syn Andrzej urodził się 12 sierpnia 1921 roku w Poznaniu, w czasie II wojny świa- towej osiadł jednak w Szwajcarii23. Piąty syn Stanisława i Henryki, Józef (10 XI 1852 Czerwona Wieś – 13 II 1915 Żegocin), ożenił się w 1880 roku z Teofilą Woroniecką (22 XII 1857 – 15 XI 1938), która była współzałożycielką i prezydentką (1907–1930) Rady Wyższej Stowarzyszenia Pań Miłosierdzia w Poznaniu24. Poznanianką była wreszcie Zofia (ur. 23 IV 1914 w Łękach), córka Maurycego (1869–1933) i Anny z Brunickich (1886–1958), która po II wojnie światowej zamieszkała w Poznaniu wraz ze swym drugim mężem, pracownikiem naukowym Akademii Rolniczej dr. Januszem Witkowskim (1902–1982). Tutaj też zmarła 8 sierpnia 1987 roku25.

Linia bonikowska Kilku przedstawicieli linii bonikowskiej, zapoczątkowanej przez syna Józefa Chłapowskiego (1756–1826) – Jana Anzelma (zm. 24 VI 1843), również

22 D. Chłapowski, dz. cyt., s. 193. 23 Tamże, s. 193–195. 24 PSB, t. III, s. 303–304; D. Chłapowski, dz. cyt., s. 195. 25 Tamże, s. 183.

179 Michał Boksa

mieszkało w Poznaniu bądź miało z nim ścisłe związki. Jednym z nich był wybitny członek rodu – Alfred Stefan Franciszek Chłapowski, który urodził się 5 października 1874 roku w Bonikowie (pow. kościański) jako syn Stefana i Marii z Ponińskich. Studiował rolnic- two, prawo i ekonomię na uni- wersytetach w Berlinie, Paryżu, Halle i Monachium. Gospodarował w Bonikowie, Mikoszkach, Szczo- drowie i Chłapowie. Był posłem do parlamentu niemieckiego (1904 –1909), delegatem na Polski Sejm Dzielnicowy w Poznaniu (3–5 XII 1918), posłem do sejmu RP z okręgu Poznań-wieś z listy Chrześcijańskiego Związku Jedności Narodowej (1922), Ministrem Rolnictwa i Dóbr Pań- stwowych w rządzie Wincentego Witosa (1923), a także ambasadorem RP we Francji (1924–1936). Wspólnie z dr. Antonim Chłapowskim zało- 5. Ustawy spółki Tellus, 1863 r., żył „Kurier Poznański” (1906), był ze zb. Biblioteki Raczyńskich członkiem zarządu CTG, współza- łożycielem (1921) i prezesem rady nadzorczej Banku Cukrownictwa w Poznaniu, członkiem PTPN. Zmarł 19 lutego 1940 roku w Kościanie, spoczywa na cmentarzu w Bonikowie26. Mieszkanką Poznania była siostra Alfreda, żona Witolda Skarzyńskiego ze Spławia (17 X 1850 – 1 IX 1910) – Anna z Chłapowskich Skarzyńska (15 III 1866 Bonikowo – 24 IV 1931 Poznań). Zajmowała się dobroczynnością na rzecz ubo- gich. W swym drugim (zmienionym) testamencie z 23 kwietnia 1930 roku, na wypadek gdyby jej córki Anna i Paulina zmarły przed nią (obie zostały zamordo- wane przez Niemców na początku okupacji), wydzieliła kwotę 10 tys. zł i wyzna- czyła „każdorazową St. [Siostrę] Miłosierdzia na Śródce w Poznaniu do pobierania tejże reszty dla sierotek na Śródce”27.

Linia sośnicka Wielu Chłapowskich wywodzących się z linii sośnickiej (z Sośnicy w pow. pleszewskim), zapoczątkowanej przez szambelana królewskiego Ludwika

26 Ziemianie polscy XX wieku, cz. 2, Warszawa 1994, s. 15–17; D. Chłapowski, dz. cyt., s. 141–147; Słownik biograficzny powstańców wielkopolskich…, s. 51. 27 APP, Alfred i Helena Chłapowscy, sygn. 6.

180 Chłapowscy w Poznaniu

6. Zygmunt Chłapowski (1876–1940), fot. ze zb. Biblioteki Raczyńskich

Chłapowskiego (1768–1831), związało swe losy z Poznaniem. Córki Józefa (23 IX 1844 – 6 VI 1904) i Anieli Skoroszewskiej (1 XI 1857 – 27 X 1932 Poznań): Maria (4 XII 1877 Węgrzynów – 1938 Poznań) i Aniela (1879 Tursko – 25 X 1954 Poznań) mieszkały tutaj wraz z matką po śmierci ojca. Aniela w okresie między- wojennym prowadziła pensjonat przy ul. Rzeczypospolitej28. Z Poznaniem związane były dzieci Michała (3 IX 1847 Sośnica – 5 XI 1905 Glesno) i Izabeli z Kalksteinów (3 IV 1856 Poznań – VIII 1931 Glesno). Ich drugi syn, Zygmunt Antoni Franciszek (ur. 31 X 1876 roku w Gączu), studiował rol- nictwo w Halle i ekonomię w Paryżu. W 1903 roku poślubił Celinę Ponińską

28 D. Chłapowski, dz. cyt., s. 162–163.

181 Michał Boksa

(ur. 26 XI 1881), z którą miał syna Andrzeja (zm. 1905). Przez długie lata gospo- darował majątkami w Gleśnie (pow. pilski) i w Stawianach (pow. wągrowiecki), gdzie rozwinął hodowlę koni. Był radcą (od 1908) oraz członkiem Komitetu i Rady Nadzorczej (1920–1939) Poznańskiego Ziemstwa Kredytowego, członkiem Wydziału Historyczno-Literackiego PTPN. Na początku okupacji niemieckiej przeniósł się wraz z rodziną do Poznania, gdzie zmarł 13 lutego 1940 roku. Wdowa po nim mieszkała tutaj aż do swojej śmierci (1 XII 1957), spoczywa na cmentarzu górczyńskim29. Najmłodszy syn Michała i Izabeli, Konstanty, urodził się 27 sierpnia 1883 roku w Gączu (pow. żniński). Studiował rolnictwo i ekonomię w Krakowie, Monachium i Wrocławiu. Od 1909 roku gospodarował w majątku Mościejewo (pow. międzychodzki). Podczas powstania wielkopolskiego był komendantem wojskowym Pniew, organizatorem tzw. batalionu pniewskiego oraz dowódcą odcinka Międzyrzecz–Międzychód–Wieleń. Po scaleniu Wielkopolski z niepod- ległym państwem polskim kontynuował karierę wojskową, będąc w latach 1920– 1922 dowódcą obozu warownego i komendantem miasta Poznania. W 1922 roku przeszedł do rezerwy w stopniu podpułkownika. Był prezesem Związku Oficerów Rezerwy na województwo poznańskie, członkiem Wielkopolskiego Związku Ziemian i Komitetu Poznańskiego Ziemstwa Kredytowego. Jesienią 1939 roku został uwięziony przez Niemców w Forcie VII w Poznaniu, a następnie 29 listo- pada tegoż roku rozstrzelany w Dąbrówce (pow. poznański). W 1933 roku oże- nił się z Marią Biegańską (ur. 28 VI 1912), z którą miał dwójkę dzieci: Izabelę (ur. 17 VII 1935 w Poznaniu) i Konstantego (ur. 4 I 1940 w Warszawie). Maria jako wdowa mieszkała po II wojnie światowej w Poznaniu30. Córka Ludwika (1840–1910) i Aldony z Wolszlegerów (1848–1916), Zofia (12 XI 1875 – 2 I 1961), prowadziła pensjonat przy Wałach Zygmunta Augusta w Poznaniu. Jej matka jako wdowa mieszkała w Poznaniu, gdzie zmarła 30 grud- nia 1916 roku. Zygmunt Lucjan (19 IX 1909 Borysław – 24 III 1949 Szczecin) studiował rolnictwo na Wydziale Rolniczo-Leśnym UP. Był przewodniczącym Poznańskiego Koła Hodowców Konia Szlachetnego. Wcielony do Ludowego Wojska Polskiego, został adiutantem Dowódcy Okręgu Wojskowego Poznań (do demobilizacji w 1946 r.). Jego syn Zygmunt (ur. 26 VI 1937 w Poznaniu) ukoń- czył studia chemiczne na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza, później miesz- kał w Warszawie31.

Odnoga szambelańska Z odnogi szambelańskiej z Poznaniem związany był Kajetan Kasper Melchior Baltazar Chłapowski, urodzony 6 stycznia 1829 roku w Sulęcinie (pow. pleszew- ski) jako syn Kaspra i Józefy z Wojciechowskich. Po śmierci ojca wychowywał się w Turwi u gen. Dezyderego Chłapowskiego. W 1848 roku jako poznański gim- nazjalista przyłączył się do powstania poznańskiego i wziął udział w bitwie pod Książem. Wzięty do pruskiej niewoli, więziony był w Poznaniu i Kostrzynie nad

29 Ziemianie…, cz. 2, s. 18–19; D. Chłapowski, dz. cyt., s. 163, 166. 30 Ziemianie…, cz. 2, s. 19; D. Chłapowski, dz. cyt., s. 166–168. 31 Ziemianie…, cz. 1, s. 41–42; D. Chłapowski, dz. cyt., s. 160–162;

182 Chłapowscy w Poznaniu

Odrą. Jego drugą żoną była bratanica znanego wielkopolskiego historyka Józefa Łukaszewicza – Maria (Marianna) Łukaszewicz. Przez długie lata zarządzał majątkiem Zębców (ob. dzielnica Ostrowa Wielkopolskiego). Po jego sprzedaży zamieszkał w Poznaniu, gdzie zmarł 25 października 1908 roku32. W 1990 roku mieszkało w Polsce 119 osób noszących nazwisko Chłapowski, z tego 26 w dawnym województwie poznańskim. Dezydery Chłapowski (1913– 1997) ustalił, że dziesięć spośród nich na pewno było jego krewnymi. Nie udało mu się ustalić pokrewieństwa z następującymi mieszkańcami Poznania: Klementyną Chłapowską (zm. 4 V 1801 w Poznaniu), Antonim Chłapowskim (zm. 30 IV 1826 w Poznaniu), Antonim Chłapowskim (1855–1927), poznańskim kup- cem Wincentym Chłapowskim (11 VII 1860 Ustaszewo – 9 VII 1931 Poznań) i Bożeną Rączkowską z domu Chłapowską (zm. 4 XI 1981 w Poznaniu). Spośród nich najbardziej znany był Antoni Chłapowski, syn Konstantego i Julii z domu Sobkowskiej, poznański lekarz, członek Rady Miejskiej Poznania (od 1893 roku), Rady Nadzorczej Banku Przemysłowców w Poznaniu, prezes i członek honorowy Towarzystwa Przemysłowego, poseł do sejmu pruskiego (1900–1909), Reichstagu (1903–1908 i 1912–1918) i sejmu polskiego (od 1919), współpracownik „Przeglądu Poznańskiego” i „Kuriera Poznańskiego”33.

*** Związki Chłapowskich z Poznaniem uległy zintensyfikowaniu wraz z nadej- ściem XIX wieku, co wynikało ze zmian politycznych, społecznych i gospodarczych, które owo stulecie ze sobą niosło. Jednym z pierwszych miejsc, gdzie kierowali swoje kroki młodzi Chłapowscy, było Gimnazjum św. Marii Magdaleny. Wśród absolwentów popularnej „Marynki” znaleźli się m.in.: Stanisław Chłapowski (1796–1863), Stanisław Chłapowski (1822–1902), Tadeusz Chłapowski (1826– 1879), Kazimierz Chłapowski (1832–1916), Franciszek Chłapowski (1846–1923), Józef Michał Chłapowski (1844–1904), Michał Chłapowski (1847–1905), Michał Hieronim Chłapowski (1848–1902), Józef Chłapowski (1852–1915), Maurycy Daniel Nikodem Chłapowski (1869–1933), Gustaw Chłapowski (1871–1933), Alfred Stefan Franciszek Chłapowski (1874–1940), Julian Karol Chłapowski (1890–1909) i Henryk Chłapowski (1903–1944)34. Chłapowscy zakładali w Poznaniu banki, czasopisma, organizacje i stowarzy- szenia. Brali czynny udział w powołaniu do życia Bazaru, powstaniu wielkopol- skim czy Powszechnej Wystawie Krajowej. W założenie Bazaru zaangażowany był wszak gen. Dezydery Chłapowski, pozyskujący fundusze na jego budowę, pierw- szymi udziałowcami spółki byli zaś trzej Chłapowscy – oprócz generała również Anzelm z Bonikowa i Stanisław z Czerwonej Wsi. W 1937 roku na 59 akcjonariuszy czterech reprezentowało ród Chłapowskich, a własne akcje miała jeszcze Fundacja

32 D. Chłapowski, dz. cyt., s. 153; PSB, t. III, s. 304. 33 D. Chłapowski, dz. cyt., s. 203–206; Posłowie i senatorowie Rzeczypospolitej Polskiej 1919–1939. Słownik biograficzny, t. 1, Warszawa 1998, s. 261–262. 34 Absolwenci Gimnazjum i Liceum Świętej Marii Magdaleny w Poznaniu 1805–1950, oprac. A. Białobłocki, Poznań 1995, s. 28–29; E. Prałat, dz. cyt., s. 82.

183 Michał Boksa

Rodziny Chłapowskich (założona w 1902 r. w Poznaniu)35. Z kolei w czasie pamięt- nej wizyty Ignacego J. Paderewskiego w Poznaniu w grudniu 1918 roku czerech Chłapowskich wzięło udział w uroczystym obiedzie wydanym w hotelu Bazar na cześć Mistrza i towarzyszącej mu misji alianckiej: Jan (1863–1919), Stanisław (1888–1930), Adam (1881–1937) i Konstanty (1883–1939). Po przyjęciu nastąpił zaciąg grupy ziemian do oddziałów powstańczych. Najstarszy z Chłapowskich – Jan ogłosił się komendantem Bazaru i należał do grupy podejmującej decyzję o wybuchu powstania wielkopolskiego, Adam przystąpił do organizacji stołówki powstańczej w Bazarze, Stanisław w pierwszych dniach walk zdobył z grupą ochotników gmach Komisji Kolonizacyjnej, natomiast Konstanty kierował Sekcją Straży Ludowej, Policji i Żandarmerii w Wydziale Wojskowym Komisariatu NRL36. Chłapowscy byli też zaangażowani w organizację i przebieg Powszechnej Wystawy Krajowej (dalej: PWK) w 1929 roku. Do tzw. Komitetu Wielkiego będą- cego elementem władz Towarzystwa PWK weszło 71 ziemian z całego kraju, w tym aż trzech Chłapowskich. Dodajmy, że do Komitetu Wystawowego, utwo- rzonego przez ziemianki wielkopolskie, należała m.in. Wanda z Potworowskich Chłapowska, Konstanty Chłapowski otrzymał na Pewuce złoty puchar za zbiór jeleni z Poznańskiego oraz złotą tarczę za kolekcję porostków, natomiast Zygmunt Chłapowski pokazał na wystawie aż 30 koni37.

35 A. Kwilecki, Ziemiaństwo wielkopolskie. Między…, s. 90–91, 99. 36 Tamże, s. 96, 105, 124–125. 37 Tamże, s. 140–141, 154, 157.

184 Dobrosława Gucia

Szlachcianki w Zakładzie dla Siedmiu Wdów i Pięciu Panien

Spacerując po mieście, bardzo często mijamy obiekty, które po prostu są. Są w naszej przestrzeni od zawsze i jeśli nie należą do największych atrakcji tury- stycznych Poznania – zazwyczaj nie zwracamy na nie uwagi, nie interesujemy się ich dziejami, nie staramy się ich poznać, po prostu przechodzimy obok. Taki nie- pozorny budynek stoi przy ul. Garbary 39, na rogu Wszystkich Świętych. Ta dwu- kondygnacyjna, skromna kamienica skrywa historię wielu kobiet, które były jej mieszkankami przez ponad 80 lat (od zakupu kamienicy w połowie XIX wieku do wybuchu II wojny światowej). Kobiet – wdów i panien – które jesień życia spędziły z dala od rodziny i znajomych. W 1590 roku Anna Spławska, córka Andrzeja Witosławskiego z Siedlca, wdowa po kasztelanie międzyrzeckim Stanisławie Spławskim, dziedzicu Spławia, Szczepankowa i Kobylegopola1, „powołała do życia zakład opiekuńczy dla samotnych i opuszczonych wdów pragnących w spokoju i modlitwie doko- nać żywota”. W swym testamencie z 18 lutego 1590 roku oddała na własność zakładu dom położony przy ul. Koziej, w pobliżu cmentarza kościoła św. Marii Magdaleny w Poznaniu, który kupiła od Szczepana Winklera2. Podobnego zapisu dokonała w 1626 roku pochodząca z jubilerskiej rodziny Anna z Bremerów Hanusik 1o voto Brzeźnicka (wdowa po Kacprze), oddając „na ten cel budynek położony obok budynku ss. benedyktynek; zakład ten miał służyć jako schronisko dożywotnie dla samotnych, uczciwych i nienagannej przeszłości wdów, poznań- skich mieszczek, a w razie braku zgłoszeń ze strony wdów, dla odpowiadających tym samym warunkom starych panien”3. W zachowanym spisie domów mia- sta Poznania z 1792 roku znajdujemy obie instytucje, ulokowane wówczas przy ul. Farskiej – pod numerami: 395 (panny) i 411 (wdowy)4. Mieszkanki zakładów musiały być wyznania katolickiego i przedstawić świadectwo ubóstwa. Zakładem

1 Teki Dworzaczka, wersja elektroniczna (dalej: Teki Dworzaczka): 2113 (nr 213) 1552; 824 (nr 951) 1589 – http://teki.bkpan.poznan.pl/index_regesty.html [dostęp: 15 XI 2017]. 2 Archiwum Państwowe w Poznaniu (dalej: APP), Akta miasta Poznania (dalej: AmP), sygn. 6894, Statut Fundacji im. Anny z Witosławia Spławskiej i Anny z Bremerów Hanusik w Poznaniu. 3 Tamże; Z. Kurzawa, A. Kusztelski, Antiquum coemeterium. Plac Kolegiacki, jego kształtowanie, funkcje i zmiany zabudowy, „Kronika Miasta Poznania” 2003/3, s. 235. 4 A. Bieniaszewski, Baza danych mieszkańców Poznania w 1792 r. na podstawie spisu posesji miasta, http:// www.bkpan.poznan.pl/projekty-zakonczone/JW70/poz-baz.htm [dostęp: 15 II 2018].

185 Dobrosława Gucia

1. Obwieszczenie o sprzedaży posesji przy ul. Koziej 196, „Publiczny Donosiciel. Dodatek do No. 17. Dziennika Urzędowego Królewskiej Regencji w Poznaniu” 1847, nr 12 zarządzał burmistrz Poznania i Rada Miejska „przy współudziale proboszcza przy kościele Marii Magdaleny”, który był kuratorem placówki. Utrzymywała się ona z kapitałów złożonych przez obie fundatorki. Ks. Kazimierz Bajerowicz w 1909 roku pisał: „Te dwa zakłady zlały się w jedno pod tytułem zakładu siedmiu wdów i pięciu panien, a zarząd pozostaje ten sam do dnia dzisiejszego”5. Budynek darowany przez Annę Spławską sprzedano w 1827 roku za 2300 tala- rów6. W roku 1843 ówczesne mieszkanki schroniska opuściły dom ofiaro- wany przez drugą fundatorkę – Annę Hanusik, o czym dowiadujemy się z listu Małgorzaty Jankowskiej przesłanego przez nią do kurii wraz z prośbą o „wystawie- nie” nowej kamienicy. Czytamy w nim: „Już od 6 lat wyrugowano nas z własnego domu i połowę nas pomieszczono w klasztorze niegdyś Panien Teresek, połowa w prywatnym domu”7. Prawdopodobnie powodem przeniesienia lokatorek była chęć sprzedaży nieruchomości. W marcu 1846 roku na łamach prasy ukazało się ogłoszenie o zbyciu przez magistrat budynku przy ul. Koziej 1968. Zapewne kupiec nie znalazł się od razu, gdyż kolejne obwieszczenie opublikowano w lutym roku następnego9. Tak czy inaczej w 1847 roku udało się go sprzedać Leonowi Kantorowiczowi z zamożnej rodziny żydowskiej10. Za 14 tys. talarów „z kapitałów uzyskanych ze sprzedaży nieruchomości obu zakładów zakupiono w 1852 [roku] realność położoną przy ul. Wielkie Garbary nr 7 i urządzono tam schronisko,

5 K. Bajerowicz, Szpital dziecięcy pod wezwaniem Świętego Józefa w Poznaniu, „Unitas. Miesięcznik Kościelny. Pismo Duchowieństwa Archidiecezji Gnieźnieńskiej i Poznańskiej” 1909, z. 1/6, s. 151. 6 APP, AmP, sygn. 6894. 7 Archiwum Archidiecezjalne w Poznaniu (dalej: AAP), sygn. KA 15855, Akta prezydialne, Generalia Zakładu Siedmiu Wdów i 5 Panien w Poznaniu. 8 „Publiczny Donosiciel. Dodatek do No. 17. Dziennika Urzędowego Królewskiej Regencji w Poznaniu” 1846, nr 17; „Gazeta Wielkiego Księstwa Poznańskiego” 1846, nr 94. W pracy J. Łukaszewicza, Krótki opis historyczny kościołów parochialnych, kościółków, kaplic, klasztorów, szkółek parochialnych, szpitali i innych zakładów dobroczynnych w dawnej diecezji poznańskiej, Poznań 1858, t. I, s. 141, podany jest nr 395, nato- miast w Statucie fundacji z 1928 r. widnieje nr 195. 9 „Publiczny Donosiciel” 1847, nr 12. 10 AAP, sygn. KA 15855, Akta prezydialne, Generalia Zakładu Siedmiu Wdów i 5 Panien w Poznaniu wzglę- dem sprzedaży gruntu pod nr. 196 na ulicy Koziej należącego do Siedmiu Wdów w Poznaniu nr 57.

186 Szlachcianki w Zakładzie dla Siedmiu Wdów i Pięciu Panien

łącząc oba zakłady ze względu na identyczne cele”11. W 1854 roku sprzedano resztę gruntu przy ul. Koziej niejakiemu Wettingowi, którego kamienica sąsiadowała z ogrodem zakładu12. Nowy dom stał na rogu Wielkich Garbar i Wszystkich Świętych, na pose- sji o obszarze 31,10 ara, pod numerem 7. Był murowany, dwupiętrowy, posiadał 14 pokoi i 6 kuchni. Obok były stajnia z remizą, ogród i podwórze13. Budynek ma dwutraktowy układ wnętrza z centralnie położoną klatką schodową i powstał prawdopodobnie w 1808 roku dla Jana Tatzlera14. Interesująca nas kamienica stoi do dzisiaj przy ul. Garbary nr 39; 20 lutego 1960 roku została wpisana do rejestru zabytków pod nr. A36. Zakład, nazywany niekiedy instytutem, schroniskiem czy też szpitalem, działał do wybuchu II wojny światowej. Formalnie rozwiązano go rozporządzeniem Miejskiej Rady Narodowej w Poznaniu z 30 grudnia 1949 roku15. Według aktu fundacyjnego Anny Hanusik z 1626 roku, który potwierdził biskup Jan Wężyk, wdowy przyjmowane do schroniska musiały być wiary katolickiej, „sławy dobrej”, uczciwego zachowania oraz takie, które więcej nie chcą wyjść już za mąż, a resztę życia spędzić na służbie Bogu. Mieszkanki domu nie mogły przyjmo- wać dzieci, kobiet, mężczyzn, przyjaciół ani nikogo z rodziny, z wyjątkiem okresu choroby, „pod który czas spowiednika potrzeba”. Miały chodzić odziane w długie płaszcze, „nie po świecku strojno”. Każda z nich mogła mieć jedną służącą, ubraną w podobny sposób. Obowiązkiem mieszkanek było uczestnictwo każdego dnia we mszy świętej w kościele farnym, przy ołtarzu dla nich przydzielonym, i odmówienie „pięciu pacierzy” za farnego proboszcza Andrzeja Brzeźnickiego i jego matkę – fun- datorkę. Ponadto miały opiekować się owym ołtarzem, stroić go i dbać o bieliznę ołtarzową, do której należały m.in. obrusy, korporały i puryfikaterze. Gdy któraś z lokatorek popełniła „występek”, otrzymywała dodatkową pokutę. Mile widziane było, aby przy „wstępie” do zakładu wdowy wpłacały pewną kwotę na opał i remonty domu. Po śmierci ich dobytek mógł być rozdysponowany zgodnie ze sporządzonym testamentem, a reszta przechodziła na własność fundacji. Jeśli takowego nie było, całość stawała się dobrem schroniska16. W latach późniejszych w statucie znalazł się zapis, iż mieszkanki wpłacały na początku 100 zł, a cały majątek po śmierci zapi- sywały zakładowi. W 1863 roku L. Daleszyńska, chcąc zostać mieszkanką zakładu, napisała do kurii „podanie”, w którym stwierdzała: „Na stare lata będąc bez przy- tułku, życzyłabym sobie mieć kącik, w którym bym zgrzybiałą głowę moją mogła schronić w czasie słoty żywota tego bardzo dolegliwej dla biednych”17.

11 APP, AmP, sygn. 6894. 12 AAP, sygn. KA 15855l, Akta prezydialne Generalia Zakładu Siedmiu Wdów i 5 Panien w Poznaniu; APP, A m P, sygn. 6894. 13 APP, AmP, sygn. 6894. 14 Miejski Konserwator Zabytków w Poznaniu, Karta ewidencji zabytku: H. Hałas, Kamienica Garbary 39 (1996). 15 Tamże. 16 J. Łukaszewicz, Krótki opis historyczny kościołów parochialnych…, Poznań 1858, t. I, s. 141–145; APP, AmP, sygn. 6894. 17 AAP, sygn. KA 15723. Prawdopodobnie podanie złożyła Leopolda (Leopoldyna) Daleszyńska z domu Chruścicka, córka Piotra (zm. 1876). Pensjonariuszką zakładu nie została.

187 Dobrosława Gucia

Podczas prawie 350 lat działalności opisywanej instytucji zasady przyjmo- wania mieszkanek właściwie nie uległy zmianie. Ze względu na niekompletność materiału źródłowego trudno dziś zestawić nazwiska wszystkich kobiet przeby- wających w Zakładzie dla Siedmiu Wdów i Pięciu Panien. Zachowało się niewiele akt na ten temat, przechowywanych głównie w dwóch poznańskich archiwach: Państwowym i Archidiecezjalnym, z których nie da się niestety odtworzyć pełnej listy podopiecznych interesującej nas instytucji, a jedynie wyłuskać pojedyncze nazwiska. Książki adresowe miasta Poznania nie zawsze odnotowywały lokatorki domu przy Garbarach, choć właśnie w nich znajdujemy ich najwięcej. Jak wynika ze wstępnego rozeznania, wymóg przyjmowania do zakładu mieszczek, zawarty już przez fundatorkę w 1626 roku, nie zawsze był rygorystycznie przestrze- gany. Zdarzały się wśród nich również szlachcianki, mieszkające wcześniej poza Poznaniem. Mieszkanek zakładu ze szlacheckim rodowodem w drugiej połowie XIX wieku było co najmniej kilka. Na przykładzie pięciu pensjonariuszek (trzech ziemianek oraz dwóch starych panien – córek urzędnika miejskiego) chciałabym krótko przedstawić dzieje ich rodzin i ich samych. Antonina Klara Pągowska z domu Zaborowska herbu Rogala była lokatorką domu przy Wielkich Garbarach przez 27 lat. Urodziła się 6 czerwca 1802 roku we wsi Kawiary (obecnie część Gniezna), którą dzierżawił jej ojciec. Rodzicami Antoniny byli Jan Grzegorz Józef Zaborowski, komornik ziemski gnieźnieński (ok. 1753–1806) i Klara Ludwika Joneman (ok. 1775–1804). W latach 1794–1798 Jan Zaborowski dzierżawił Ostrowite Kapitulne, a następnie, aż do śmierci w 1806 roku – Kawiary. Antonina miała pięcioro rodzeństwa. Trzech braci założyło rodziny i wiodło ziemiański żywot18. Po śmierci rodziców (ojciec zmarł na tyfus w wieku ok. 53, matka zaś ok. 30 lat) jej opiekunem został Jan Kanty Zaborowski, dzierżawca wsi Topola, późniejszy dziedzic Iłówca w pow. śremskim. Swego męża, Feliksa Pągowskiego herbu Pobóg, poznała zapewne w 1822 roku podczas ślubu brata Bonawentury z Teklą Krzyżanowską (1o voto Schaffer), którzy dzierżawili później Wysoczki pod Bukiem. Ślub odbył się w kościele farnym w Poznaniu. Kilka miesięcy później, 12 stycznia 1823 roku, w tej samej świątyni pobrali się Feliks i Antonina. On miał wówczas 27 lat i był dzierżawcą wsi Parkowo, ona była o sześć lat młodsza19. Feliks Pągowski (ur. 1793 we wsi Lenartowice, pow. pleszew- ski) był jedenastym z piętnaściorga dzieci Seweryna i Marianny Korytowskiej herbu Mora. Pągowscy, a szczególnie Tadeusz, młodszy o pięć lat brat Feliksa, utrzymywali przyjazne stosunki z Adamem Mickiewiczem20. Po ślubie Feliks i Antonina mieszkali w Parkowie, po czym w 1826 roku kupili majątek Ławica pod Poznaniem. Stali się tym samym pierwszymi właścicielami

18 Rodzeństwo Antoniny: Antoni Józef Nikodem (1791–1849, mąż Teodozji Krzyżanowskiej), Justyn (ok. 1800–1872, mąż Antoniny Przyłuskiej), Bonawentura Franciszek (1801–?, mąż Tekli Krzyżanowskiej), Franciszek Kajetan oraz Katarzyna (ur. 1799). 19 AAP, Księga zaślubionych parafii św. Marii Magdaleny w Poznaniu, 1823 r., wpis nr 1. 20 Tadeusz Szymon Seweryn Pągowski (1798–1866) – studiował prawo w Berlinie, uczestnik powstania listopadowego, współpracował z K. Marcinkowskim, wspólnie z A. Mickiewiczem podróżował po Francji. Ożenił się z Justyną Trąmpczyńską herbu Topór (1804–1885) i osiadł na dzierżawie w Kurnatowicach. Zob. J. Pągowski, Potomkowie Seweryna Pągowskiego (ok. 1744–1814) h. Pobóg, pisarza ziemskiego kali- skiego, „Gens. Kwartalnik Towarzystwa Genealogiczno-Heraldycznego” 1990, nr 4, s. 140–141.

188 Szlachcianki w Zakładzie dla Siedmiu Wdów i Pięciu Panien

Ławicy, która była dotychczas królewszczyzną oddawaną w dzierżawę. Doczekali się dwóch synów – Hiacynta Ludwika Jana Kantego (ur. 1824 r. w Parkowie) oraz Bonawentury Pawła Stanisława, który trzy lata później przyszedł na świat już w Ławicy21. Niestety nie wiemy o nich zbyt wiele, nie udało się ustalić nawet dat ich śmierci. Wiadomo, że Bonawentura brał udział w Wiośnie Ludów i prawdopodob- nie był uczestnikiem największego starcia powstania wielkopolskiego 1848 roku, które miało miejsce 30 kwietnia pod Miłosławiem. Jeszcze w 1855 roku znajdu- jemy jego nazwisko w Księdze adresowej miasta Poznania, opatrzone informacją, że jest obywatelem zameldowanym przy Gartenstrasse (ob. ul. Ogrodowa) 19/20 i „żyjącym z kapitału”. Hiacynt w 1846 roku poślubił Pelagię Bogdańską herbu Prus III, córkę Andrzeja i Apolonii. Ich ślub, podobnie jak w przypadku rodziców pana młodego, odbył się w kościele farnym. Wiadomo też, że Pelagia w 1868 roku mieszkała w Poznaniu przy Grabenstrasse 28 (ob. ul. Grobla). Pągowscy gospodarowali w Ławicy przez 20 lat, przeprowadzili tutaj m.in. uwłaszczenie chłopów. Zapewne dochód z majątku nie był jednak wystar- czający dla utrzymania rodziny i jego właściciele wpadli w kłopoty finansowe, gdyż pod koniec sierpnia 1847 roku sąd ziemsko-miejski w Poznaniu ogłosił „sprzedaż konieczną” folwarku Ławica i karczmy. Ostatecznie 20 grudnia 1847 roku Pągowscy sprzedali folwark Ławica kapitanowi Fryderykowi Stern von Gwiazdowskiemu22, z transakcji wyłączono jednak posesję nr 9 – czyli tzw. Pągowo – leżące po północnej stronie traktu bukowskiego, kilkaset metrów od dzisiejszego folwarku Edwardowo. Po sprzedaży Ławicy małżonkowie mieszkali prawdopodobnie w Pągowie jesz- cze siedem lat. Dodajmy, że w kwietniu 1854 roku, dwa miesiące przed śmiercią Feliksa, ponownie ogłoszono subhastę reszty ich majątku23. Po transakcji Antonina Pągowska zamieszkała początkowo przy ul. Ogrodowej 19/20, prawdopodobnie u syna Bonawentury, a następnie w Zakładzie dla Siedmiu Wdów przy Wielkich Garbarach24. Zmarła 21 kwietnia 1882 roku, spoczywa na Wzgórzu św. Wojciecha (ob. Cmentarz Zasłużonych Wielkopolan). Jej nagrobek zachował się i w 2012 roku został odnowiony ze środków Zarządu Zieleni Miejskiej w Poznaniu. Kolejną pensjonariuszką zakładu wywodzącą się ze stanu szlacheckiego, która mieszkała na Garbarach ok. 16 lat, była Domicella Łęska z domu Zulicka, a właściwie Scholastyka Domicella, córka Adama Zulickiego (ok. 1734–1820) i Teresy Głazimirskiej (?) (ok. 1772–1808), posesorów Krystianowa, a następnie Michorzewka. Domicella przyszła na świat w Krystianowie 7 maja 1797 roku25, wiemy też, że miała siostrę Krystynę, o której nie udało się zebrać żadnych infor- macji. W 1814 roku 17-letnia Domicella poślubiła starszego o osiem lat Antoniego Łęskiego herbu Ostoja, syna Walentego i Agnieszki Zaborowskiej, posesorów wsi Niewierz26. Po ślubie Antoni i Domicella dzierżawili majątek Stajkowo (na pewno

21 AAP, Księga ochrzczonych parafii w Skórzewie, 1827, wpis nr 29. 22 Sąd Rejonowy w Poznaniu, Księga wieczysta majątku Ławica. 23 „Publiczny Donosiciel” 1854, nr 14. 24 APP, AmP, Kartoteka ewidencji ludności 1870–1931 (dalej: Kartoteka ewidencji ludności). 25 Teki Dworzaczka: 33739 (Michorzewo). 26 Teki Dworzaczka: 41580 (Margonin). W 1788 r. Walenty poślubił wdowę Agnieszkę z Zaborowskich Leszczyńską ze Stołężyna.

189 Dobrosława Gucia

2. Kamienica przy Garbarach 39, 2017 r., fot. D. Gucia do 1818 r.), gdzie 22 lipca 1815 roku przyszła na świat ich córka Magdalena Prakseda27. Przed rokiem 1855 Domicella Łęska, będąc już wdową (daty zgonu męża nie udało się ustalić), została mieszkanką domu przy Wielkich Garbarach 7. Zmarła 29 czerwca 1871 roku. Przez kilka lat lokatorką zakładu była również jej córka – Magdalena. Magdalena Łęska w roku 1835 w wieku 19 lat poślubiła Andrzeja Władysława Kurnatowskiego, syna Władysława i Joanny Rottenhof – najpierw w kościele ewan- gelickim w Środzie Wielkopolskiej, a następnie w kościele katolickim w Stawie28. Małżonkowie byli właścicielami Zdziechowic w pow. średzkim, gdzie w 1843 roku przyszła na świat ich prawdopodobnie jedyna córka – Bronisława, ochrzczona w Poznaniu pięć lat później29. Po śmierci męża Magdalena ponownie wyszła za mąż, poślubiając w 1849 roku Józefa Andrzejewskiego30. Z drugiego małżeństwa miała syna Tadeusza urodzonego w 1850 roku w Zdziechowie, który wyjechał później do Drezna. Córka Bronisława Kurnatowska w 1867 roku poślubiła wdowca Czesława Wegnera31. W roku 1881 założyła przy ul. Fryderykowskiej w Poznaniu zakład

27 Teki Dworzaczka: 47763 (Lubasz). 28 Poznań Project. Projekt indeksacji małżeństw z Wielkopolski dla lat 1800–1899 (dalej: PP), Księga zaślu- bionych parafii ewangelickiej w Środzie Wlkp. 1835, wpis. A2; Księga zaślubionych parafii w Stawie (Wrze- śnia) 1835, wpis 2 – http://poznan-project.psnc.pl/ [dostęp: 5 XI 2017]. 29 Teki Dworzaczka: 28522 (Poznań, Fara – kościół św. Marii Magdaleny). 30 PP, Księga zaślubionych parafii w Środzie Wlkp. 1849, wpis. 23 [dostęp: 5 XI 2017]. 31 Czesław Wegner (1827–1881), nauczyciel m.in. w Ostrowie Wlkp. i Gimnazjum św. Marii Magda- leny, pochowany na Cmentarzu Zasłużonych Wielkopolan.

190 Szlachcianki w Zakładzie dla Siedmiu Wdów i Pięciu Panien kroju dla pań, o czym donosił m.in. „Dziennik Poznański”32. Magdalena 1o voto Kurnatowska, 2o voto Andrzejewska przybyła do Poznania w 1860 roku, na jej karcie meldun- kowej figuruje adres Garbary 733 oraz imię syna z drugiego małżeństwa – Tadeusza. Przypomnijmy, że w zakła- dzie nie wolno było przyjmować gości ani rodziny, zatem zameldowanie na Garbarach syna, właściwie już mło- dzieńca, budzi pewne wątpliwości. Być może w krótkim czasie opuścił Poznań i – jak już wspomniano – udał się do Drezna. W dostępnych (acz nie- kompletnych) księgach adresowych Magdalena figuruje jako mieszkanka zakładu w roku 1862 oraz 1879, jej nazwiska brakuje natomiast w spisie za rok 1872. Toteż nie jest do końca 3. Grób Antoniny Pągowskiej na Cmentarzu pewne, kiedy była faktyczną miesz- Zasłużonych Wielkopolan, 2013 r., fot. D. Gucia kanką placówki. W latach 1882– 1885 przebywała prawdopodobnie w Dreźnie. Zmarła 19 października 1895 roku w Zakrzówku pod Lublinem34. Ostatnimi herbowymi pensjonariuszkami zakładu były Michalina oraz Kazimiera Plichtówny, córki Jana Plichty herbu Półkozic, urzędnika regencji w Poznaniu i Antoniny Zalewskiej. Prawdopodobnie w 1815 roku Jan Plichta (ok. 1779–1851) przybył wraz z żoną i najstarszymi dziećmi do Poznania z Płocka, gdzie piastował stanowisko sekretarza generalnego prefektury, a w 1810 roku był redaktorem „Dziennika Departamentowego Płockiego” oraz cenzorem i tłuma- czem35. W „Gazecie Wielkiego Księstwa Poznańskiego” z 1838 roku znajdujemy potwierdzenie jego szlachectwa36. W Poznaniu pracował jako konsyliarz sądowy w regencji, w Wydziale Pierwszym. Był masonem, należał do loży Świątynia Jedności37. Rodzina mieszkała w kilku miejscach, m.in. przy ul. Grobla 18 oraz

32 „Dziennik Poznański” 1881, nr 17. 33 Kartoteka ewidencji ludności. 34 „Dziennik Poznański” 1895, nr 267. 35 https://www.geni.com/people/Jan-Plichta/6000000015669832580 [dostęp: 14 XI 2017]; A. Kociszewski, „Dziennik Departamentowy Płocki” 1810–1815, „Rocznik Mazowiecki” 1979, t. 7, s. 237. Chcąc zebrać środki na tłumaczenie dzieła prof. Ludwika Henryka Jakóba, wydał w 1811 r. w Płocku broszurę zachę- cającą do prenumeraty tego dzieła Zasady prawodawstwa policyjnego, czyli raczej administracyjnego. Nie wiemy, czy udało mu się opublikować tłumaczenie. 36 „Gazeta Wielkiego Xięstwa Poznańskiego” 1838, nr 258. 37 Obraz członków sprawiedliwej i doskonałej Loży St. Jańskiej pod imieniem Świątyni Jedności na Wsch.- Poznania, Poznań 1820, s. 4; W. Skowroński, Notaty i wstępne szkice genealogiczne dotyczące szlachty wiel- kopolskiej, Biblioteka PTPN, rkps 1658.

191 Dobrosława Gucia na Ostrowie Tumskim przy Domstrasse (prawdopodobnie ulica wokół katedry) 12 i 838. Małżonkowie mieli dziewięcioro dzieci, z których dorosłość osiągnęło na pewno pięcioro, a troje z nich założyło rodziny: Teofila, Albertyna oraz Ludwik39. Pozostałe dwie siostry to interesujące nas Michalina Eleonora (ur. 19 VII 1819) i Kazimiera Karolina (ur. 31 I 1821 w Poznaniu). Obie 8 września 1825 roku zostały ochrzczone w kościele pw. św. Wojciecha w Poznaniu40. Po owdowieniu Antonina Plichta, począwszy od 1852 roku, otrzymywała pie- niądze na życie ze składek kilku ziemian i mieszkańców Poznania. Donatorami byli m.in. Edward Poniński, Albin Węsierski, Gustaw Potworowski, ks. Aleksy Prusinowski, August Cieszkowski oraz abp Leon Przyłuski. Każdego pierwszego dnia miesiąca Antonina odbierała „pensję” u kasjera konsystorskiego w kurii41. Czy utrzymywała z nich również niezamężne córki, nie wiadomo. Należy jednak sądzić, że do jej śmierci wspólnie prowadziły one gospodarstwo domowe. Antonina zmarła w Poznaniu w Wigilię 1861 roku42. Samotne córki Michalina i Kazimiera zameldowane były w 1868 roku przy Rynku Śródeckim 5 (Schrodkamarkt), w księ- dze adresowej na rok 1872 ich nazwisko już jednak nie występuje. Do Zakładu dla Pięciu Wdów i Siedmiu Panien trafiły prawdopodobnie w 1874 roku43. Michalina zmarła 24 lutego 1882 roku w wieku 63 lat (powodem zgonu była astma), po ok. ośmiu latach pobytu w zakładzie, Kazimiera sześć lat później – 17 sierpnia 1888 roku44 . Dlaczego wymienione kobiety wybrały Zakład dla Pięciu Wdów i Siedmiu Panien, zamiast pozostać z rodziną? Na to pytanie nie otrzymamy odpowiedzi. Każda z nich w czasie pobytu na Garbarach posiadała wszak żyjących członków rodziny, i to najczęściej mieszkających w Poznaniu. Zakład, który wybrały, by spędzić tam jesień życia, był miejscem o dość surowej regule. Każda z pensjona- riuszek wyrzekała się kontaktów z osobami trzecimi, nawet z najbliższą rodziną, przywdziewała bardzo skromny strój i każdego dnia uczestniczyła we mszy św. Warto zatem prowadzić dalsze badania nad instytucją, która przez prawie 350 lat gromadziła kobiety różnego stanu i pochodzenia oraz dawała schronienie wdo- wom i pannom chcącym poświęcić się modlitwie. To także istotny przyczynek do dziejów szlachty żyjącej na przestrzeni wieków w Poznaniu.

38 Na tej samej ulicy (pod nr. 36) Antonina była zameldowana jako wdowa. 39 Teofila (zm. 1865 r. w Bydgoszczy) wyszła za mąż za Walentego Salkowskiego, urzędnika regencji w Byd- goszczy (zob. D. Gucia, Walenty Salkowski – poeta nieznany, „Rocznik Wielkopolskiego Towarzystwa Genealogicznego »Gniazdo«” 2017, t. 11, s. 85–90), Albertyna (zm. 1889 r. w Kłecku) za Teofila Bieder- mana, a syn Ludwik (zm. 1886 r. w Poznaniu) pracował przez 40 lat jako pierwszy sekretarz poznańskiego magistratu, w 1847 r. ożenił się z Anną Nepomuceną Dziorobek. 40 AAP, Księga ochrzczonych parafii św. Wojciecha w Poznaniu 1825, wpis 58. 41 AAP, sygn. KA 6556 (Fundusz składkowy – Plichta – Dowody rozchodów), KA9451 (Plichta – Zapomogi, asygnacje i kwity), 9593 (Plichta – Składki na rzecz jego rodziny). Pokwitowania urywają się w grudniu 1859 r. Nie wiadomo zatem, czy Plichtowa otrzymywała zapomogę aż do śmierci. 42 AAP, Księga zmarłych parafii pw. św. Apostołów Piotra i Pawła w Poznaniu 1861, wpis 216. 43 Kartoteka ewidencji ludności. 44 AAP, Księga zmarłych parafii św. Marii Magdaleny 1882, wpis 58; 1886, wpis 203; 1888, wpis 190.

192 W wieku XX Na poprzedniej stronie: Rektor Uniwersytetu Poznańskiego prof. Stefan Dąbrowski w towarzystwie Wojciecha Trąmpczyńskiego, 1938 r., fot. ze zb. PAN Archiwum w Warszawie Odział w Poznaniu/CYRYL Andrzej Krzysztof Bucholz

Poznańskie korporacje akademickie w latach 1920–1939

Barwnym elementem życia poznańskich studentów w II Rzeczypospolitej były korporacje akademickie, których elitaryzm i obyczajowość budziły wyraźne skojarzenia z kultywowanym w środowiskach ziemiańskich szlacheckim eto- sem. Zanim zostanie dokonana próba wyjaśnienia, w jakim stopniu były one rzeczywiście związane z ziemiaństwem, doprecyzować trzeba kwestie termino- logiczne. Najbardziej trafne wydaje się stanowisko Patryka Tomaszewskiego, który uważa, że dla stworzenia dokładnej definicji korporacji (konwentu) naj- lepiej wskazać kilka cech dystynktywnych (hierarchiczność, bierne i czynne członkostwo, dożywotność przynależności – o ile członek sam nie zrezygnuje, skupianie studentów lub absolwentów wyższej uczelni, silne więzy towarzyskie i przyjacielskie między zrzeszonymi, rozbudowana obyczajowość i symbolika, uznawanie postępowania honorowego, akcentowanie celów ideowo-wycho- wawczych, prowadzenie działalności samokształceniowej, samopomocowej, ideowo-wychowawczej oraz mającej na celu rozwój fizyczny członków). Jeżeli wszystkie (lub prawie wszystkie) powyższe warunki zostaną spełnione, wtedy można mówić o korporacji lub o organizacji typu korporacyjnego1. Przyjmuje się, że pierwsze konwenty ukształtowały się w krajach niemieckich na przełomie XVIII i XIX wieku2. Istnieją natomiast rozbieżności dotyczące genezy polskiego ruchu korporacyjnego. W tradycji najczęściej uznaje się, że pierwszą korpo- racją akademicką założoną przez Polaków była „Polonia”. Utworzyli ją 3 maja 1828 roku polscy studenci uniwersytetu w Dorpacie, którzy schronili się tam po ucieczce z Wilna przed rosyjskimi prześladowaniami za działalność filomacką i filarecką3. Jako początek istnienia polskich korporacji wskazuje się jednak również powstanie ziomkostwa (Landsmannschaft) „Polonia” w 1816 roku na Uniwersytecie Wrocławskim, które wkrótce przekształciło się w związek bur- szowski (Burschenschaft)4.

1 P. Tomaszewski, Polskie korporacje akademickie w latach 1918–1939 (struktury, myśl polityczna, działalność), Toruń 2011, s. 12–13. 2 B.P. Wróblewski, Prawnicy w poznańskich korporacjach akademickich w latach 1920–1939, „Kronika Miasta Poznania” (dalej: KMP) 2008/2, s. 151. 3 Rocznik korporacyjny 1828–1928, Warszawa 1928, s. 9. 4 P. Tomaszewski, dz. cyt., s. 33.

195 Andrzej Krzysztof Bucholz

Prawdziwy rozkwit polskiego ruchu korporacyjnego nastąpił w II Rzecz- pospolitej5. Według Bartłomieja P. Wróblewskiego funkcjonowało wówczas w Polsce co najmniej 240 korporacji, z czego około 40 zrzeszało studentów mniejszości naro- dowych6. Istotnym punktem na korporacyjnej mapie ówczesnego państwa polskiego był młody poznański ośrodek akademicki. Świadczą o tym dane zawarte w Roczniku korporacyjnym 1828–1928, dotyczące liczby konwentów zrzeszonych w Związku Polskich Korporacji Akademickich (dalej: ZPKA) w czerwcu 1928 roku7.8

Ośrodek uniwersytecki Liczba korporacji Liczba członków Liczba filistrów warszawski 29 1066 1202 poznański 17 855 334 lwowski 11 392 270 krakowski 9 318 128 wileński 5 205 346 gdański8 4 149 243 lubelski 2 46 20 cieszyński 1 36 72 Ogółem: 78 3067 2615

Należy podkreślić, że tabela nie odzwierciedla całkowitego stanu liczeb- nego ruchu korporacyjnego w II RP, ponieważ obok ZPKA funkcjonowały także inne ogólnokrajowe centrale skupiające korporacje (Konwent Polskich Korporacji Akademickich, Zjednoczenie Polskich Akademickich Korporacji Chrześcijańskich, Federacja Polskich Korporacji Akademickich, Blok Polskich Korporacji Akademickich), a część konwentów nie była zrzeszona w żadnej z nich (tzw. dzikie korporacje)9. Nie zmienia to jednak faktu, iż ZPKA było najstarszym

5 Oprócz korporacji funkcjonowały także korpusy, które łączyły w sobie cechy konwentów i drużyn har- cerskich. W Poznaniu były to „Zawisza Czarny”, „Odra” (od 1937 r. korporacja) i „Stefan Czarniecki”. Ostatnia z nich istniała przy Państwowej Wyższej Szkole Budowy Maszyn i Elektrotechniki, natomiast pierwsza i druga przy Uniwersytecie Poznańskim. Zob. J. Bartkowiak, Korporacje poznańskie (1920–1939), „Życie i Myśl” 1988, nr 12, s. 52. 6 B.P. Wróblewski, Prawnicy…, s. 153. 7 Rocznik korporacyjny…, s. 80. 8 Polskie korporacje w okresie międzywojennym działały również poza granicami kraju, m.in. na terenie Wolnego Miasta Gdańska. 9 Istnienie kilku zrzeszeń było wynikiem różnic ideowych. ZPKA reprezentował nurt narodowo-konser- watywny, ZPAKCh – chadecki, FPKA i BPKA – sanacyjny, KPKA – narodowy, połączony z krytyką dzia- łań ZPKA. Znane są przypadki konwentów, które przechodziły z jednej centrali do drugiej (np. „Gedania Posnaniensis” – początkowo w ZPAKCh, następnie w ZPKA). Warto odnotować, że w 1922 r. utworzono Poznańskie Koło Międzykorporacyjne, skupiające konwenty z Poznania zrzeszone w ZPKA. Korporacje zawierały ze sobą także tzw. kartele, czyli wieczyste lub okresowe umowy o przyjaźni i współpracy.

196 Poznańskie korporacje akademickie w latach 1920–1939

1. Inauguracja roku akademickiego 1931/1932 na Uniwersytecie Poznańskim, 1931 r., fot. ze zb. Narodowego Archiwum Cyfrowego (dalej: NAC)

(powstało w 1921 r.), największym i najbardziej wpływowym stowarzyszeniem zrzeszającym korporacje w okresie dwudziestolecia międzywojennego10. Precyzyjne informacje odnoszące się już wyłącznie do liczebności poznań- skiego środowiska korporacyjnego, aczkolwiek dotyczące tylko korporacji zwią- zanych z Uniwersytetem Poznańskim (dalej: UP)11, zawarte są w Spisie wykładów i składzie Uniwersytetu na rok akademicki 1933/1934. Według zamieszczonego tam wykazu w roku 1932/1933 na UP działało aż 30 konwentów12 o łącznej licz- bie 1331 członków13. Jeżeli liczebność korporantów zestawi się z ogólną sumą słuchaczy zwyczajnych, którzy wówczas studiowali na UP (5219 osób), okaże się, że członkowie korporacji stanowili około 25,5 proc. studenckiej populacji poznań- skiej uczelni. Należy jednak pamiętać, że do konwentów przyjmowano wyłącznie mężczyzn, a tych wśród studentów UP było wtedy 3701, a zatem odsetek członków organizacji o charakterze korporacyjnym wynosił prawie 36 proc.14

10 P. Tomaszewski, dz. cyt., s. 83–84. 11 Pominięto korporacje funkcjonujące przy Wyższej Szkole Handlowej oraz Państwowej Wyższej Szkole Budowy Maszyn i Elektrotechniki. 12 Były to (w nawiasie podano liczbę członków): Posnania (74), Magna Polonia (98), Lechia (160), Chrobria (83), Surma (68), Baltia (71), Silesia (56), Corona (41), Helionia (58), Poznańskie Koło Międzykorpora- cyjne (12), Pomerania (34), Korporacja Stud. Zawisza Czarny (64), Masovia (86), Astria (34), Quiritia (23), Primislavia (42), Legia (34), Roma (b.d.), Viritia (24), Agraria (26), Czornomore (20), Selenia (21), Filomatia Posnaniensis (16), Auroria (12), Sigismundia (20), Demetria (30), Aesculapia (50), Icaria (25), Iustitia (24), Odra (25). 13 Spis wykładów i skład Uniwersytetu na rok akademicki 1933/1934, Poznań 1933, s. 153–154. 14 Archiwum UAM (dalej: AUAM), sygn. 15/34.

197 Andrzej Krzysztof Bucholz

2. Inauguracja roku akademickiego 1935/1936 na Uniwersytecie Poznańskim połączona z uroczystościami ku czci marszałka Józefa Piłsudskiego, 1935 r., fot. ze zb. NAC

Pierwszą poznańską korporacją była „Polonia”, założona 13 marca 1920 roku z inicjatywy dwóch studentów Wydziału Filozoficznego UP – Franciszka Böhma i Leona Wojtaszewskiego15. Ich celem było: „Na wzór polskich związków akade- mickich na uczelniach Niemiec, które to związki hartowały ducha i wzmagały wolę w dążeniu do realizacji idei wyrażonej w hymnie niepodległości – stworzyć dla Polski, dla Jej potęgi i chwały, z szeregu akademików, przyszłych sterników i włodarzy Państwa – karną i bardzo zwartą organizację”16. „Polonia” nie była spadkobierczynią tradycji dorpackiego konwentu o tej samej nazwie, ale wkrótce nawiązała kontakt z wileńską „Polonią”, która pełniła rolę kontynuatorki dorpac- kiej imienniczki. Obie organizacje podpisały 17 marca 1921 roku akt unifikacji, skutkujący powołaniem jednej korporacji „Polonia” z równorzędnymi władzami w Poznaniu i Wilnie. Sojusz ten zerwano w 1924 roku. Od tego momentu poznań- ski konwent posługiwał się nazwą „Polonia-Posnaniensis”17. Definitywne rozejście się dróg obu korporacji nastąpiło jednak dopiero 24 czerwca 1928 roku. Wtedy

15 Błędem jest uważanie za pierwszą poznańską korporację „Surmy” powstałej 24 II 1920 r. Było to wów- czas towarzystwo śpiewacze o pewnych cechach korporacyjnych, przekształcone w konwent dopiero 14 IV 1921 r. Zob. B.P. Wróblewski, Korporacja Akademicka „Surma” przy Uniwersytecie Poznańskim, www.archiwumkorporacyjne.pl [dostęp: 14 II 2016]. 16 W.M.A., K! Magna-Polonia 1920–1930, „Dziennik Poznański” 1930, nr 62. 17 P. Tomaszewski, dz. cyt., s. 159.

198 Poznańskie korporacje akademickie w latach 1920–1939

3. Inauguracja roku akademickiego na Uniwersytecie Poznańskim, lata 30. XX w. [?], fot. ze zb. NAC też poznańska organizacja zmieniła miano na „Magna-Polonia”18. Przyczyną rozstania miały być znaczne różnice w stylu życia i zwyczajach, objawiające się np. przyjmowaniem przez poznańską część „Polonii” tzw. filistrów honorowych, dodatkowo spoza świata nauki19. Drugą co do starszeństwa korporacją w Poznaniu była „Lechia”, którą zało- żono 15 czerwca 1920 roku. Organizacja ta musiała jednak zawiesić działalność z powodu wojny polsko-bolszewickiej i wstąpienia wszystkich jej członków do wojska. Wznowienie funkcjonowania konwentu nastąpiło dopiero z począt- kiem roku akademickiego 1921/1922. W pierwszą rocznicę utworzenia korporacji honorowe ojcostwo nad nią przyznano gen. Józefowi Dowborowi-Muśnickiemu20. Liczba konwentów w Poznaniu szybko rosła, co było zapewne związane z ure- gulowaniem sytuacji prawnej dotyczącej działalności tego typu stowarzyszeń. Przyniosła ją Ustawa z dnia 13 lipca 1920 r. o szkołach akademickich, która dawała studentom prawo do zakładania korporacji. Powstanie konwentu było jednak uza- leżnione od zatwierdzenia jego statutu przez senat uczelni. Także wszelkie póź- niejsze zmiany w dokumentach statutowych musiały być przedstawiane senatowi do akceptacji. Ten ostatni sprawował opiekę nad korporacjami poprzez swoich delegatów. Istotnym zapisem było nałożenie na konwenty obowiązku przekazywa- nia rektorowi z początkiem każdego roku akademickiego listy członków zarządu (na bieżąco trzeba było również informować o zachodzących w kierownictwie sto- warzyszenia zmianach). Wyraźnie zaznaczono, że do korporacji nie odnoszą się ogólne przepisy policyjne dotyczące innych organizacji i zebrań. Co istotne, zapisy

18 Rocznik korporacyjny…, s. 27. 19 P. Tomaszewski, dz. cyt., s. 159. 20 Korporacje Uniwersytetu Poznańskiego, „Akademik” 1922, nr 4, s. 24.

199 Andrzej Krzysztof Bucholz

4. Uroczystość poświęcenia sztandaru korporacji studenckiej „Agraria” w Poznaniu, 1928 r., fot. ze zb. NAC ustawy zabraniały stowarzyszeniom akademickim posiadania celów politycznych, ale takiej wzmianki nie uczyniono wobec konwentów21 (ustawodawca zastosował rozróżnienie na stowarzyszenia akademickie i korporacje)22. Znaczne ogranicze- nia w działalności organizacji studenckich przyniosła natomiast Ustawa z dnia 15 marca 1933 r. o szkołach akademickich oraz Rozporządzenie Ministra Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego z dnia 30 kwietnia 1933 r. o stowarzysze- niach akademickich. Konwenty zostały ujęte łącznie z pozostałymi towarzystwami i utraciły prawo do działalności politycznej. Stowarzyszenia akademickie nie znaj- dowały się odtąd pod wyłączną kontrolą władz uczelnianych, ale również mini- stra23. Niekorzystny był także zapis, że do powstania organizacji studenckiej o cha- rakterze innym niż samopomocowy wymaganych jest co najmniej 20 założycieli. Ponadto stowarzyszeniom akademickim zezwolono na zrzeszanie się w ramach tylko jednej szkoły wyższej, co przekreślało możliwość istnienia korporacji mię- dzyuczelnianych. Przystępowanie organizacji do związków wymagało natomiast zgody ministra24. Te niekorzystne zapisy nie wpłynęły negatywnie na powstawanie

21 Korporacje akademickie często podkreślały swoją apolityczność, choć brały aktywny udział w życiu poli- tycznym. Np. na wieść o zamachu majowym poznańskie Koło Międzykorporacyjne zobowiązało członków konwentów do wstępowania w szeregi Legii Akademickich oraz Akademickiego Komitetu Obrony, które miały pospieszyć na pomoc prezydentowi i rządowi, zob. J. Bartkowiak, dz. cyt., s. 50. 22 Dziennik Ustaw z 1920 r., nr 72, poz. 494, art. 99–103. 23 Dziennik Ustaw z 1933 r., nr 29, poz. 247, art. 52. 24 Dziennik Ustaw z 1933 r., nr 30, poz. 259, art. 1, 6.

200 Poznańskie korporacje akademickie w latach 1920–1939

5. Uroczystość poświęcenia sztandaru korporacji studenckiej „Agraria” w Poznaniu, 1928 r., fot. ze zb. NAC kolejnych poznańskich konwentów25. Pewnego złagodzenia stanu prawnego doko- nało zresztą Rozporządzenie Ministra Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego z dnia 14 października 1937 r. o stowarzyszeniach akademickich, uwzględniające fakt, że w niektórych przypadkach istnieje możliwość tworzenia organizacji sku- piających słuchaczy z różnych uczelni26. Dynamiczny rozwój środowiska korporacyjnego w Poznaniu odbywał się w atmosferze pewnej nieufności i sceptycyzmu ze strony lokalnych władz, a także reszty organizacji studenckich oraz społeczeństwa. Największe kontrowersje wzbudzał fakt rzekomego wzorowania się korporantów na niemieckich związkach burszowskich. Tego typu zarzuty padały na podatny grunt, wszak Poznańskie nie- dawno wyzwoliło się spod panowania Niemiec. Interwencję odnośnie do niemiec- kich naleciałości w ruchu korporacyjnym podjął podsekretarz stanu Ministerstwa byłej Dzielnicy Pruskiej Bernard Chrzanowski27, który 23 czerwca 1920 roku wystosował do rektora UP Heliodora Święcickiego pismo w tej sprawie. Czytamy w nim: „Od niejakiego czasu widzę coraz nowe kształty i barwy czapek u mło- dzieży uniwersyteckiej. Przyznam się otwarcie, że jestem przeciwnikiem wszel- kich, nawet dla ogółu słuchaczy uniwersyteckich przeznaczonych czapek, lecz pogodziłem się już z niemi. Przerażają mnie jednak dalsze konsekwencje prze- trwania tej zasady – powstawanie czapek coraz to innych i to jako oznak klubów towarzyskich młodzieży. I jedno, i drugie bowiem – mojem zdaniem – wpływem

25 Polskie korporacje akademickie, z. 9, red. L. Ter-Oganjan, Warszawa 1995, s. 42. 26 Dziennik Ustaw z 1937 r., nr 78, poz. 572, art. 3. 27 B. Chrzanowski musiał później zmienić swoje sceptyczne nastawienie wobec korporacji, ponieważ został honorowym filistrem konwentu „Pomerania”, B.P. Wróblewski,Korporacja Studentów Uniwersytetu Poznańskiego „Pomerania”, www.archiwumkorporacyjne.pl [dostęp: 14 VI 2014].

201 Andrzej Krzysztof Bucholz niemieckich zwyczajów. Nie było tego wpływu na dawnych uniwersytetach pol- skich w czasach niewoli, na Krakowskim i Lwowskim. Pomijam Warszawski jako podlegający rygorowi moskiewskiemu. O ile wiem, nie ma go jednak i teraz na tym uniwersytecie, ani też na wileńskim. Towarzystwa na wzór korporacji nie- mieckich istniały swego czasu tylko na politechnice w Rydze i na uniwersytecie dorpackim i to z konieczności; tylko bowiem pod tą obcą formą mogła się tam polska młodzież stowarzyszać. Nie sięgała ona też po nią – o ile wiem – nigdzie na uniwersytetach niemieckich wobec swobody stowarzyszania się, a nawet po jej obostrzeniu. – I dlatego tak przykro, że takie obce odblaski, podobno nawet z zachowaniem obcych wewnętrznych zwyczajów klubowych, zaznaczają się coraz wyraźniej na naszym uniwersytecie – wbrew tradycjom wileńskim. – Może się mylę, może sądzę za surowo i może mogę zostać o tem przekonanym. W takim razie służę Panu Rektorowi każdej chwili”28. Nie jest znana odpowiedź rektora Święcickiego na to pismo, jednak w tym samym dniu obradował Senat UP, który ustosunkował się do podobnych zarzu- tów stawianych korporacjom przez Akademickie Koło Harcerskie, Bratnią Pomoc Studentów UP, Komitet Wykonawczy Wiecu Studentek, Narodowe Zjednoczenie Młodzieży Akademickiej, Odrodzenie, Ogólnoakademicki Komitet Plebiscytowy, Zjednoczenie Młodzieży Narodowej, Związek Kół Naukowych i Akademicki Związek Sportowy. Organizacje te w piśmie do Senatu UP z 20 czerwca 1920 roku posądzały trzy pierwsze poznańskie korporacje („Polonia”, „Lechia”, „Silesia”29) o wzorowanie się na Burschenschaftach, co miało stwarzać poważne ryzyko, że nie będą one działać zgodnie z postulatem chronienia polskiej młodzieży akade- mickiej przed obcymi naleciałościami oraz nie wychowają jej w duchu Filomatów i Filaretów. Poza oskarżeniem korporantów o nieświadome kultywowanie wzor- ców niemieckich, a zatem utrudnianie „odniemczania” dzielnicy poznańskiej, wskazywano również na kastowy i niedemokratyczny charakter ruchu korpora- cyjnego, niezgodny z ustrojem państwa polskiego, objawiający się np. przyjmowa- niem młodzieży wyłącznie z danego regionu (a zatem utrudnianie przezwyciężania lub wręcz pogłębianie różnic wynikłych z dawnych, zaborczych podziałów tery- torialnych) albo wykluczaniem członkostwa kobiet30. Senat UP w swojej uchwale z 23 czerwca 1920 roku podjął w tej sprawie bardzo wyważoną decyzję. Z jednej strony podzielał bowiem obawy organizacji akademickich występujących prze- ciwko korporacjom, gdyż stwierdził, że nie jest pożądane wytwarzanie w środo- wisku uniwersyteckim warunków, w których będzie powstawało wśród młodzieży szkodliwe wynoszenie koleżeństwa ponad ideę jedności społecznej, a także zazna- czył, że jest przeciwny powstawaniu stowarzyszeń o charakterze zamkniętym, wykluczających możliwość członkostwa ze względów stanowych, terytorialnych, poziomu ogłady towarzyskiej itp., ale zaznaczał jednocześnie, że nie zamierza krę- pować wolności akademickiej przez zakazy przymusowe, a zatem nie podjął decy- zji o przerwaniu dalszej działalności korporacji31.

28 AUAM, sygn. 601/52. 29 „Silesia” była wtedy dopiero w trakcie tworzenia. 30 AUAM, sygn. 601/52. 31 AUAM, sygn. 15/S/1.

202 Poznańskie korporacje akademickie w latach 1920–1939

Uchwała Senatu UP umożliwiła rozwój poznańskiemu ruchowi korporacyj- nemu, ale nie odparła w sposób zdecydowany podejrzeń wobec niego. O tym, że w kolejnych latach musiały padać oskarżenia o nawiązywanie przez korporan- tów do niemieckich wzorców, świadczą liczne próby odcięcia się od burszowskiego rodowodu lub jego usprawiedliwianie, podejmowane zazwyczaj piórami człon- ków konwentów na łamach prasy poznańskiej lub korporacyjnych periodyków w drugiej połowie lat 20. XX wieku, a nawet w następnej dekadzie. Przykładowo, w „Kurierze Poznańskim” z 22 stycznia 1928 roku ukazał się anonimowy artykuł pod wymownym tytułem Prawda o polskich korporacjach akademickich, w któ- rym można było przeczytać, że Polacy studiujący w XIX wieku na zagranicznych uniwersytetach zostali poniekąd zmuszeni do tworzenia swoich stowarzyszeń, wzorowanych na niemieckich związkach burszowskich. Stało się tak, ponieważ polska młodzież stykała się tam z „żywiołem miejscowym, niechętnie dla niej usposobionym”, który był dobrze zorganizowany w licznych korporacjach. W tej sytuacji Polacy potrzebowali własnych stowarzyszeń broniących ich interesów, zaczęli zatem tworzyć swoje konwenty na wzór niemieckich. To podobieństwo miało pozostać tylko na zewnątrz, gdyż ich zadania były daleko głębsze i poważ- niejsze. Polscy korporanci mieli bowiem, poza sprawami czysto akademickimi, naukowymi oraz towarzyskimi, dbać o podtrzymywanie ducha polskości i prowa- dzić pracę oświatową i kulturalną. Autor podkreślił także, że natychmiast po odzy- skaniu niepodległości ruch korporacyjny przeniósł się na polskie uniwersytety, a jego celem stało się wychowanie swoich członków na dobrych obywateli i przy- gotowanie ich jak najlepiej do pracy społecznej i państwowej32. Nie brakowało też argumentów, że polskie korporacje odwołują się przede wszystkim do trady- cji towarzystw Filomatów i Filaretów, co uwypuklono w Roczniku korporacyjnym 1828–192833. Podejrzliwość wobec konwentów, a zwłaszcza częste oskarżanie ich o propago- wanie niemieckich wzorców wśród akademików, może budzić zdziwienie w kon- tekście celów, jakie stawiały sobie one do realizacji w swoich statutach. Przykładowo, organizacje zrzeszone w ZPKA musiały prowadzić działalność zgodną z wytycz- nymi zawartymi w Statucie Organicznym Polskiej Korporacji Akademickiej. Akt ten zawierał istotne zapisy z punktu widzenia państwa. Podkreślano w nim, że kor- poracja jest stowarzyszeniem ideowo-wychowawczym, mającym na celu przygo- towanie swych członków do pracy obywatelskiej dla dobra ojczyzny. Korporanci mieli zawsze stawać w obronie polskości oraz przeciwstawiać się wynoszeniu interesów osobistych, partyjnych i klasowych ponad interes narodu i państwa. W konwentach miał panować duch demokratyzmu, łączności braterskiej, równo- ści, a zatem negowano wywyższanie się ponad innych z racji swojego urodzenia, majątku, stanowiska34. Wymienione cele odnajdujemy w statutach poznańskich konwentów zrzeszonych w ZPKA. Dokładnego ich przedruku dokonały m.in.:

32 Prawda o polskich korporacjach akademickich, „Kurier Poznański” 1928, nr 35. 33 Rocznik korporacyjny…, s. 5. 34 Tamże, s. 49–50.

203 Andrzej Krzysztof Bucholz

„Silesia”, „Surma”, „Filomatia Posnaniensis”35, „Magna-Polonia”36, „Lechia”37, „Baltia”, „Posnania”38, natomiast pozostałe sformułowały je w nieco inny spo- sób, pozostawiając ten sam ogólny sens (np. „Masovia”39, „Odra”40, „Chrobria”41, „Mercuria”42). Nacisk na kształtowanie postaw w duchu obywatelskim i patrio- tycznym kładły też konwenty zrzeszone w pozostałych centralach korporacyjnych oraz tzw. dzikie korporacje (np. „Pomerania”43, „Primislavia”44, „Iustitia”45). Część stowarzyszeń specjalizowała się w konkretnych obszarach aktyw- ności na rzecz społeczeństwa. Takie zalecenie dawał ZPKA. Na tej podstawie można wyróżnić: a) korporacje skupiające słuchaczy z określonych wydziałów (np. „Aesculapia” – Wydział Lekarski lub „Demetria” – Wydział Rolniczo-Leśny), zajmujące się prowadzeniem akcji odczytowych i popularyzowaniem wybranych dziedzin wiedzy oraz przygotowujące swoich członków do wykonywania przy- szłego zawodu; b) korporacje regionalne (np. „Baltia”, „Gedania Posnaniensis”, „Masovia”, „Posnania”, „Silesia”, „Slensania”) przybliżające społeczeństwu dzieje i obecną sytuację poszczególnych rejonów kraju oraz działające na ich rzecz; c) korporacje o specjalizacji naukowej (np. „Filomatia Posnaniensis”, „Helionia”) organizujące zebrania samokształceniowe; d) korporacje związane z obronnością państwa (np. „Legia”, „Icaria”); e) korporacja śpiewacza „Surma” wydająca m.in. śpiewniki korporacyjne i prowadząca chóry. Działalność wielu konwentów trudno jednak jednoznacznie sklasyfikować46. Utarło się przekonanie, że w czasach II RP do korporacji należeli głównie stu- denci pochodzenia ziemiańskiego. Zapewne jest to dużym uproszczeniem, zwa- żywszy na fakt, iż w przypadku Uniwersytetu Poznańskiego w roku akademickim 1932/1933 średnio aż co trzeci męski słuchacz był korporantem. Ustalenie dokład- nego pochodzenia społecznego członków poznańskich korporacji jest w większo- ści przypadków niemożliwe. Główną przeszkodę stanowi brak lub fragmenta- ryczność wykazów imiennych przedwojennych korporantów. Niepełne są także spisy publikowane w latach 90. XX wieku, tworzone przeważnie z pamięci lub na podstawie zestawień zachowanych tylko z części lat akademickich przypada- jących na dwudziestolecie międzywojenne. Sprawy nie ułatwia również charakter danych osobowych, których podania wymagał od swoich słuchaczy Uniwersytet Poznański. W wypełnianych przez studentów kartach wpisowych proszono

35 AUAM, sygn. 15/449. 36 AUAM, sygn. 15/450. 37 AUAM, sygn. 601/53. 38 AUAM, sygn. 601/54. 39 AUAM, sygn. 15/449. 40 AUAM, sygn. 601/53. 41 AUAM, sygn. 601/60. 42 AUAM, sygn. 601/138. 43 Statut Korporacji „Pomerania”, Poznań 1925, s. 3. 44 AUAM, sygn. 601/53. 45 AUAM, sygn. 15/449. 46 J. Bartkowiak, dz. cyt., s. 50.

204 Poznańskie korporacje akademickie w latach 1920–1939

6. Jubileusz 6-lecia korporacji studenckiej „Pomerania” w Poznaniu, 1929 r., fot. ze zb. NAC jedynie o wskazanie zawodu ojca, względnie matki, co często nie pozwala na pre- cyzyjne określenie, czy dany akademik wywodził się ze stanu szlacheckiego. W statutach korporacji działających w Poznaniu próżno szukać zapisów zezwalających na członkostwo wyłącznie studentom, którzy mogli legitymować się szlacheckim pochodzeniem. Od osób chcących wstąpić w szeregi konwentów wymagano, aby byli słuchaczami zwyczajnymi (często wskazywano tutaj nazwę konkretnej uczelni), narodowości polskiej, religii chrześcijańskiej, o nieskazi- telnym honorze (np. „Husaria”, „Magna-Polonia”, „Palestria”)47. Oprócz wyżej wymienionych oczekiwań czasami pisano wprost, że nie będą przyjmowane do korporacji osoby pochodzenia żydowskiego, bez względu na ich aktualne wyzna- nie (np. „Masovia”, „Silesia”, „Surma”)48. Zapisy wykluczające ze względu na naro- dowość nie dotyczyły jednak wyłącznie polskich konwentów. Statut korporacji ukraińskich studentów UP „Czornomore” przewidywał, że członkami stowarzy- szenia mogą zostać tylko Ukraińcy49. W przypadku organizacji korporacyjnych o charakterze regionalnym występowały też zapisy zakładające prawo do człon- kostwa wyłącznie dla osób urodzonych lub zamieszkałych na danym terytorium. Przykładem jest tutaj korporacja „Odra”, której członkowie musieli pochodzić z Górnego Śląska albo mieszkać w tym regionie przez 10 lat50.

47 AUAM, sygn. 15/450. 48 AUAM, sygn. 15/449. 49 AUAM, sygn. 601/82. 50 AUAM, sygn. 601/54.

205 Andrzej Krzysztof Bucholz

Brak ujęcia w statutach wymogu szlacheckiego pochodzenia dla kandydatów na członków nie musi oznaczać, że ziemianie nie byli bardziej preferowani w struk- turach korporacyjnych niż osoby wywodzące się z innych stanów. Wśród działają- cych w Poznaniu korporacji za ziemiańskie uchodziły „Corona”51 i „Primislavia”52. Dokumenty statutowe zachowały się w przypadku drugiego z tych stowarzyszeń, ale nie zawierają zapisu o konieczności bycia szlachcicem53. Tak samo jednak w żadnym ze znanych statutów poznańskich konwentów nie ma zakazu członko- stwa kobiet, a przecież wykluczenie przedstawicielek płci pięknej było ściśle prze- strzegane. Tylko raz pojawia się pośrednia wzmianka o tej zasadzie – w wytycz- nych korporacji „Primislavia”, gdzie zaznaczono, że jest ona organizacją skupiającą polską, męską młodzież akademicką54. Ten stan rzeczy skłonił osiem studentek UP do próby stworzenia żeńskiego konwentu. Powstała w 1931 roku korporacja „Unitia” miała jednak charakter efemeryczny i szybko zakończyła swoją dzia- łalność, wcześniej stając się obiektem kpin ze strony korporantów płci męskiej (m.in. w „Wiadomościach Akademickich” zamieszczono artykuł, w którym złośli- wie zastanawiano się, czy koleżanki będą wzmacniać swoje serca i wigor rycerski na komersach przy pomocy herbatki z mleczkiem)55. Członkowie konwentów zdecydowanie wyróżniali się wśród reszty społecz- ności studenckiej. Wspominała o tym Aleksandra Smoczkiewiczowa, przedwo- jenna studentka UP i żona korporanta „Baltii”: „Korporacje akademickie! – Ileż wywołują wzruszeń u osób, które pamiętają międzywojenne czasy akademickie. We wspomnieniach stają przed oczyma sztandary korporacyjne, barwne stroje, czapki, wstęgi oraz wszelkie odznaki, a z zakamarków pamięci wyczarowuje się dziarskich, eleganckich studentów, umiejących się zachować w każdym towarzy- stwie, o cechach łączących beztroską wesołość młodości z pełną świadomości powagą podchodzenia do życia”56. Korporantów odróżniał zatem zwłaszcza ich charakterystyczny strój, maniery oraz bogate życie towarzyskie i rozbudowany ceremoniał. Każdy z konwentów posiadał swoje godło, hasło (zazwyczaj w języku łacińskim), barwy (ściśle określony w statucie zestaw kolorów) i sztandar. Znak rozpoznawczy członka korporacji stanowił tzw. dekiel, czyli specjalna płaska czapka z małym daszkiem (zdarzały się też rogatywki lub berety). Owe nakrycia głowy były utrzymane w barwach danego konwentu (otoki) oraz ozdobione jego godłem. Korporanci zakładali także cienkie wstęgi-bandy, również w kolorach korporacyjnych. Do reprezentacyjnych mundurów noszono rapiery. W użyciu były też różnego rodzaju odznaki (zazwyczaj miniatury tzw. cyrkli, czyli mono- gramów korporacji, które tworzono z połączenia inicjału konwentu z pierwszymi literami ogólnokorporacyjnego hasła: vivat, crescat, floreat!)57.

51 P. Tomaszewski, dz. cyt., s. 160. 52 Polskie korporacje…, z. 9, s. 5. 53 AUAM, sygn. 601/53. 54 Tamże. 55 J. Bartkowiak, dz. cyt., s. 53. 56 A. Smoczkiewiczowa, Wspomnienia o korporacjach akademickich, KMP, 1994/3–4, s. 491. 57 J. Bartkowiak, dz. cyt.,s. 53.

206 Poznańskie korporacje akademickie w latach 1920–1939

W odniesieniu do życia towarzyskiego korporantów legendą obrosły przede wszystkim komersy. Ich przebieg był szczegółowo opisany w regulaminach poszczególnych korporacji. Przykładowo, w Zwyczajach Konwentu Lechia zapisano: „§1. Komers jest to najważniejsza uroczystość korporacyjna, symbol braterstwa i łączności Lechitów. §2. Na komersie winien panować nastrój podniosły i uro- czysty. §3. W dniu komersowym powiewa od rana nad lokalem korporacji flaga, a wszyscy C! C!58 noszą bezwzględnie barwy. §4. Na komersie nie wolno się upić, a prezes jest władny odesłać każdego do domu – nawet gościa. §5. Za porzą- dek na komersie są odpowiedzialni szarżowani59 i wszyscy rycerze. §6. Komers winien się zacząć bezwzględnie punktualnie. §7. Komers dzieli się na 2 części: a) oficjalną, b) wesołą. §8. Program komersu: a) Punktualnie o oznaczonej godzi- nie Prezes uderza rapirem60 o stół i zaprasza do stołu słowami: »Omnes ad loca«. Gdy wszyscy siądą do stołu, Prezes odzywa się następnie »Silentium« i uderza rapirem trzykrotnie w stół, na co kolejno odpowiadają mu również trzykrotnymi uderzeniami rapiru V-Prezes i O. M.61, po czym Prezes otwiera komers słowami: »Comertium Korporationis Lechiae incipit«; po tych słowach następuje pieśń otwarcia; po odśpiewaniu jej wygłasza Prezes przemówienie okolicznościowe, witając gości i delegatów w następującym porządku: Ojca Konwentu, delegata Uniwersytetu, Prezesa Koła Filistrów, delegatów obecnych korporacji podług starszeństwa, wreszcie filistrów i wszystkich gości razem. Przemówienie powyż- sze należy zakończyć okrzykiem i toastem na cześć Rzplitej Polskiej – wszyscy śpiewają: »Vivat et Respublica«. b) Po odśpiewaniu jednej zwrotki i wypiciu toa- stu Prezes odzywa się następująco: »Proszę wstać, sztandar wchodzi«; orkiestra gra: »Pamiętne dawne Lechity«, szarżowani prezentują broń, wszyscy zwracają się twarzą ku posuwającemu się sztandarowi. c) Skoro sztandar stanie za Prezydium, następuje natychmiastowe odśpiewanie hymnu korporacji zakończone »exem«62 na cześć Lechii, po czym zajmują wszyscy miejsca. d) Dalszy ciąg komersu: 1. Ewentualne oficjalne przemówienie (każde przemówienie należy zakończyć odśpiewaniem krótkiej okolicznościowej pieśni, a przy przemówieniach korpo- racji kartelowych należy odśpiewać ich hymny). 2. Colloquium63. 3. Nadawanie barw rycerskich. 4. Ewentualne nadawanie barw giermkowskich. 5. Pieśń »Użyjmy dziś żywota«. 6. Colloquium. 7. Sztandar wychodzi. 8. Pieśń »Marzenie Filistra«. 9. Po części oficjalnej Prezes oddaje władzę w ręce jednego z Lechitów, który dzięki swemu humorowi i dowcipowi nadaje się do prowadzenia części wesołej. §9. W części wesołej panuje większa swoboda, jednakże rygor musi być utrzymany do końca. §10. Przed zakończeniem komersu Prezes obejmuje władzę z powrotem, powołując na swoje miejsce O. M. i contrarium. §11. Komers kończy się pieśnią: »Vagans scholasticus« i »Pije Kuba do Jakuba«, odśpiewanych po sobie bezpośrednio w podanym porządku. §12. Komers kończy 12-krotne uderzenie

58 C! C! – komilitoni. 59 Szarżowani – funkcyjni, posiadający szarże. 60 Rapir – rapier. 61 O. M. – olderman (wychowawca giermków). 62 Ex – kufel piwa wypity w całości, na czas. 63 Pod pojęciem colloquium rozumiano czas wolny na rozmowy lub możliwość napicia się piwa.

207 Andrzej Krzysztof Bucholz rapirem w stół w następującym porządku: Prezes 4 razy, V-Prezes 4 razy, O. M. 4 razy”. Regulamin uwzględniał także komersy rocznicowe oraz gwiazdkowe (na pierwszych po przemówieniu prezesa sekretarz korporacji odczytywał apel zmar- łych Lechitów, a później wykonywano pieśń Bracia Rocznica; na drugich część wesołą rozpoczynała mowa prezesa Koła Filistrów, zakończona łamaniem opłatka, przy płonącej choince i zgaszonym świetle, a przed i po przemówieniu śpiewano kolędy, w których trakcie gospodarz rozdawał podarki – każdy z Lechitów zobo- wiązany był przynieść dwa prezenty)64. Zwyczaje Konwentu Lechia w równie precyzyjny sposób opisywały także inne korporacyjne uroczystości: admisję (nadanie barw giermkowskich kandyda- towi), recepcję (nadanie barw rycerskich giermkowi), filistrowanie (przeniesienie rycerza do Koła Filistrów), fidułkę (biesiada piwna), fidułkę coetusową (biesiada piwna, podczas której rycerze usługują giermkom), comitat (uczta piwna wydana przez korporanta, który uzyskał dyplom uniwersytecki), komers żałobny (poświę- cony pamięci zmarłego komilitona), dzień żałobny (poświęcony pamięci wszyst- kich zmarłych korporantów), ślub, promocję (uświetnienie doktoryzacji członka konwentu), bal korporacyjny, pogrzeb, sztychowanie (korporanci przebijają rapie- rami czapki i wręczają sobie wzajemnie barwy, ślubując dozgonną przyjaźń, przy czym rozróżnia się sztychowanie zwyczajne – w sali oraz wileńskie – na dworze). Regulacjom podlegało także zachowanie korporantów na ulicy i w lokalach65. Istotną rolę w ceremoniałach i zabawach odgrywała wewnętrzna hierarchia. W korporacjach przeważnie istniała trójstopniowa struktura członkostwa. Najniżej usytuowani byli kandydaci (zwani fuksami, giermkami, laikami, renonsami lub smykami). Tej kategorii członków nie przysługiwało prawo głosu. Kolejny stopień w hierarchii należał do rycerzy (czasem określano ich mianem barwiarzy, komili- tonów, mistrzów). Byli oni pełnoprawnymi korporantami i mieli obowiązek brać udział w zebraniach koła. Trzecią kategorię członków tworzyli filistrzy (niekiedy nazywani starymi strzechami lub weteranami). Były to osoby, które już ukończyły studia (ewentualnie je przerwały), ale nadal pozostawały w szeregach korporacji. Filistrzy często tworzyli w ramach konwentów oddzielne koła o podmiotowości prawnej. Stanowili oni niezwykle ważny typ członków, ponieważ służyli wspar- ciem doradczym oraz finansowym młodszym kolegom. W większości organizacji korporacyjnych istniał także tytuł filistra honorowego, który otrzymywała osoba wskazana przez konwent. Zazwyczaj doświadczali tego zaszczytu wykładowcy akademiccy, a zwłaszcza kuratorzy korporacji oraz wszyscy zasłużeni dla stowa- rzyszenia lub mogący dodać mu splendoru przez swoje uczestnictwo w nim. Tego typu członkostwo polegało na nadzwyczajnym nadaniu wszelkich praw przysłu- gujących filistrom66. Wszystkich członków korporacji uczulano na punkcie dbałości o swój honor. Korporanci musieli dokładnie znać Polski kodeks honorowy Władysława Boziewicza lub Kodeks honorowy Tadeusza Zamoyskiego i Eugeniusza Krzemieniewskiego. Za brak odpowiedniej reakcji na obrazę można było zostać wyrzuconym z korporacji

64 Polskie korporacje akademickie, z. 6, red. L. Ter-Oganjan, Warszawa 1994, s. 31–32. 65 Tamże, s. 32–45. 66 P. Tomaszewski, dz. cyt., s. 51–52.

208 Poznańskie korporacje akademickie w latach 1920–1939

7. Uroczystość poświęcenia sztandaru korporacji studenckiej „Primislavia” w Poznaniu, 1928 r., fot. ze zb. NAC cum infamia („z niesławą”). Taki stan rzeczy powodował, iż członkowie konwen- tów często reagowali zbyt przesadnie nawet na drobne lub nieświadome uchy- bienia, co skutkowało licznymi pojedynkami, oficjalnie zabronionymi w polskim prawie karnym67. Tej swoistej „manii pojedynkowania”68 doświadczył m.in. Władysław Hańcza, późniejszy słynny aktor teatralny i filmowy, który w latach 20. XX wieku był studen- tem polonistyki i historii na UP oraz prezesem Koła Polonistów. Jego konflikt z kor- porantami przypadł na sam początek prezesury. Hańcza po latach wspominał całą sytuację w barwny sposób, wart obszernego przytoczenia: „Zwyczajem praktyko- wanym już przede mną, to jest przed moją kadencją, odbywał się na początku roku akademickiego właśnie w Klubie przy Domu Akademickim wieczorek, mający na celu poznanie nowych słuchaczy z kolegami oraz profesorami […]. Był to wieczo- rek zamknięty, tylko dla członków Koła oraz profesorów. Kiedy już towarzystwo było rozgrzane (nie alkoholem – oczywiście!), jeden z kolegów zarządu zaalar- mował mnie, że kilku pijanych ludzi chce wejść na salę. Wyszedłem na korytarz, grzecznie zwróciłem nieproszonym gościom uwagę, że jest to zebranie zamknięte

67 K. Krasowski, Wydział Prawno-Ekonomiczny Uniwersytetu Poznańskiego w latach 1919–1939, Poznań 2006, s. 267. 68 Liczba pojedynków była na tyle niepokojąca, iż władze UP postanowiły walczyć z takim sposobem roz- wiązywania konfliktów. Rektor Stanisław Dobrzycki zadbał o wprowadzenie klauzuli antypojedynkowej do statutów wszystkich stowarzyszeń akademickich, a także przeforsował uchwałę senacką, przewidu- jącą karę relegowania dla uczestników i świadków tego typu starć. Zob. B. Walczak, Stanisław Dobrzycki (1924–1925) [w:] Poczet rektorów Almae Matris Posnaniensis, red. T. Schramm, współpraca A. Marciniak, Poznań 2004, s. 43.

209 Andrzej Krzysztof Bucholz i że niestety nie możemy, pomimo bardzo dobrych humorów, w jakich goście przy- szli, wpuścić ich na salę. Ale »goście« w sposób dość agresywny zaczęli się dobijać, chcąc wejść na salę siłą. Ja z zarządem Koła, chłopy nie ułomki, zaczęliśmy »gości« przekonywać, że nic im nie pomoże upór – my nie ustąpimy. Od słowa do słowa poobrażaliśmy się wzajemnie. Pamiętam, że ostatnim słowem, jakie padło z moich ust, było krótkie słówko »won«, a pamiętam je dlatego, że potem była cała sprawa o to! »Goście« obrażeni odeszli – pozostały konsekwencje! Następnego dnia zja- wiło się u mnie w mieszkaniu dwu panów i zostawiło bilety wizytowe z zawiado- mieniem, że są sekundantami obrażonego kolegi – proszą o wyznaczenie spotka- nia z moimi sekundantami. Poprosiłem Czesia Latawca i Wojtka Niteckiego, aby byli moimi zastępcami. Rozpoczęła się długa seria posiedzeń, które ciągnęły się kilka miesięcy – wreszcie pojedynek odbył się 3 stycznia 1926 roku. […] Trzeba tu zaznaczyć, że goście byli korporantami – pamiętam – z korporacji »Helionia«, zaś Koło Polonistów miało opinię, zresztą w dużej mierze usprawiedliwioną, Koła zrzeszającego większość swoich ludzi o poglądach radykalnych, co w ówczesnym Poznaniu nie było specjalnie dobrze widziane. […] Moi sekundanci musieli spi- sywać się bardzo dobrze, gdyż po kilku posiedzeniach mój adwersarz zmienił jednego ze swoich sekundantów na bardzo dobrego, potem w Poznaniu znanego prawnika. […] Musiano w trakcie ustalania stanu faktycznego powołać sąd, który składał się z czterech »urzędujących« sekundantów, oraz specjalnie powołanego superarbitra […], którym był też członek korporacji, ale już korporacji »Lechia«. Sąd ten ustalił, że obrażeni jesteśmy obaj delikwenci, ale mój przeciwnik został obrażony poważniej właśnie tym moim słówkiem »won«. Znowu po kilku czy kil- kunastu posiedzeniach doszliśmy do wniosku, że nasi przeciwnicy wyraźnie dążą do zastraszenia nas, ciągle zaznaczając, że korporant nie może inaczej zareagować na taką obrazę, jak starciem z bronią w ręku. Postawili w końcu warunki nastę- pujące: pistolety, odległość 25 kroków. Kiedyśmy we trójkę z Latawcem i Niteckim zastanowili się, już zmęczeni tą całą aferą, co teraz zrobić – doszedłem do wniosku, że pachnie tu trochę szantażem, jakąś groźbą, zastraszeniem, i zaproponowałem moim sekundantom, żeby zmienili taktykę. Myśmy cięgle prowadzili sprawę w kie- runku rozwiązania ugodowego, więc zróbmy odwrotnie, postawmy sprawę tak, żebyśmy my byli groźniejsi. Zgódźmy się na spotkanie z bronią w ręku, ale postawmy warunki najostrzejsze. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Pytanie było tylko: a jak oni przyjmą?… – Trudno, musimy coś zaryzykować: pistolety z muszkami, odległość 20 kroków, potrójna wymiana strzałów. Po prostu jatki! I co? Wygraliśmy! Po tych warunkach następne posiedzenie odbyło się w zupełnie innym nastroju – przeciw- nicy sami przekonywali nas, że trzeba przecież coś zrobić, żeby odbyło się to godnie, z honorem, ale żeby miało szanse na jak najmniejszą możliwość zrobienia sobie nawzajem krzywdy. Wobec tego oni proponują: pistolety bez muszek, odległość 25 kroków, system pojedynku tzw. dorpadoski, to znaczy obaj przeciwnicy obróceni do siebie plecami, superarbiter liczy do dziesięciu, na jego hasło obracamy się frontem do siebie i pierwszy strzela ten, który chce, który zdąży, obaj starają się strzelić jak najprędzej, wtedy jest najwięcej szans na to, że obaj chybiają. Tak też się stało […]”69.

69 W. Hańcza, Student i aktor [w:] Poznańskie wspominki z lat 1918–1939, red. T. Kraszewski, T. Świtała, Poznań 1973, s. 450–453.

210 Poznańskie korporacje akademickie w latach 1920–1939

Poznańskim korporantom naraził się także Jerzy Waldorff. Ten znany pisarz, publicysta i działacz społeczny był wówczas studentem Wydziału Prawno- -Ekonomicznego UP oraz słuchaczem Konserwatorium Muzycznego w Poznaniu. Fidrek, jak nazywano wtedy Waldorffa, został zaproszony na komers ziemiańskiej korporacji „Corona”, co miało stanowić dla niego zachętę, aby wstąpił do tego kon- wentu. Waldorff przybył na spotkanie, ale nie był specjalnie zachwycony tym, co zobaczył. Nie spodobało mu się zwłaszcza wychylanie do dna ogromnych kufli piwa na znak przewodniczącego oraz posiadanie pełni władzy przez rycerzy nad gierm- kami. Waldorff dał wyraz swojej dezaprobacie dzień po zabawie podczas rozmowy w gronie znajomych, mówiąc, że z takim stadem osłów nie zamierza się bratać. Pechowo jeden z dyskutantów okazał się wyjątkowo nielojalny i doniósł o wszyst- kim korporantom, którzy poczuli się obrażeni i wyzwali Waldorffa na pojedynek z użyciem szabli. Wedle relacji Fidrka ostatecznie miało dojść do starcia z pew- nym Michałem, który poczuł się zobowiązany do wystąpienia w obronie honoru korporacji, gdyż to on wystosował zaproszenie na komers dla „niewdzięcznego” adwersarza. Waldorff w swoich wspomnieniach twierdził, że pokonał przeciwnika przez cięcie w ramię, chociaż wcześniej odbył tylko krótkie szkolenie z fechtunku u wachmistrza z 15. Pułku Ułanów Poznańskich, które załatwił mu wtajemniczony w sprawę ojciec. Po zwycięskim pojedynku Fidrek opowiedział o wszystkim matce. Rodzicielka zaczęła obawiać się zemsty ze strony ośmieszonej korporacji, dlatego nakłoniła syna do rychłego wyjazdu z Poznania w dłuższą podróż zagraniczną, póki cała sytuacja nie przycichnie70. Inną wersję wydarzeń podali jednak korporanci „Corony”, którzy w swoich powojennych relacjach wspominali, że do pojedynku z Waldorffem w ogóle nie doszło. Według tych przekazów znieważona korporacja wysłała wprawdzie sekundantów do Fidrka, ale ten miał im wyjaśnić, że źle go zro- zumiano, ponieważ nie użył wyrażenia „dla osłów”, lecz „dla orłów”. Gdy okazało się, że takie tłumaczenia nie zakończą afery, Waldorff wyjechał z Poznania, aby uniknąć pojedynku71. Także biograf Fidrka, Mariusz Urbanek, uznał, że do starcia ostatecznie nie doszło, a sprawę rozwiązano polubownie, dzięki stwierdzeniu przez sąd honorowy o zaistnieniu nieporozumienia72. Sceptycznie do korporacji odnosił się także inny przedwojenny student Wydziału Prawno-Ekonomicznego UP, Józef Górski (późniejszy rektor Wyższej Szkoły Ekonomicznej w Poznaniu). Oceniał on negatywnie zwłaszcza przesadne uwrażliwienie korporantów na punkcie swojego honoru, co miało skutkować ich finansowym wykorzystywaniem. Górski wspominał: „W tych warunkach waż- nego znaczenia nabierała instytucja sekundantów. Byli to z reguły starzy, doświad- czeni znawcy postępowania honorowego. W ich ręce zwaśnione strony składały swój honor. W poważnej części sekundanci swą funkcję traktowali zawodowo. Nie dbali o studia. Około godziny 11 zjawiali się w kawiarni Dobskiego (dzisiej- sza kawiarnia W-Z) i zajmowali miejsce w tylnej części sali »na górce«. Tam pod przewodnictwem swego wodza, niejakiego Szajny, łysego wiecznego studenta

70 J. Waldorff, Fidrek, Warszawa 1989, s. 214–215. 71 Ł. Szmit, Postępowanie honorowe w polskich korporacjach akademickich (1921–2008), „Korporant Polski” 2008–2009, t. 4, s. 37. 72 M. Urbanek, Waldorff. Ostatni baron Peerelu, Warszawa 2008, s. 39–40.

211 Andrzej Krzysztof Bucholz przybyłego ze Lwowa, radzono nad powierzonymi im sprawami. Naturalnie, że funkcji sekundanta podejmowano się nieodpłatnie. Jedynie na związane z postę- powaniem koszty ofiary wpłacać musiały poważne kwoty. Z tych właśnie kwot wpłacanych przez naiwniaków całe grono sekundantów beztrosko żyło”73. Należy jednak zauważyć, iż Górski, mimo wszystkich swoich zastrzeżeń wobec środowi- ska korporacyjnego, sam został członkiem rzeczywistym konwentu „Palestria” i, jak pisał w swoich wspomnieniach, podczas komersów wychylił niejeden kufel piwa na komendę: Ex!74. Podsumowując, poznańskie środowisko korporacyjne było jednym z najlicz- niejszych i najbardziej prężnych w II RP. Stało się tak mimo licznych zarzutów o czerpanie wzorców przez konwenty z niemieckich związków burszowskich. Bez wątpienia celem korporacji było wychowanie swoich członków na prawych i honorowych obywateli, co należy oceniać pozytywnie. Błędne było jednak zbytnie uwrażliwienie korporantów na wszelkiego rodzaju uchybienia, skutku- jące plagą pojedynków, najczęściej z błahych powodów. Owe starcia, połączone z opowieściami o zamiłowaniu członków konwentów do piwnych uczt, stwarzały wyobrażenie, że są oni awanturnikami. Należy także zwrócić uwagę na elitarność tego typu stowarzyszeń akademickich, co w połączeniu z charakterystycznym strojem korporantów i rozbudowanym ceremoniałem wytwarzało u postronnych osób poczucie, że mają do czynienia z organizacjami snobistycznymi. Z powodu braku materiałów źródłowych (lub ich nieprecyzyjności) trudno także jedno- znacznie przesądzać o pochodzeniu społecznym osób zrzeszanych przez korpo- racje. W powszechnej opinii utarł się pogląd o ziemiańskim obliczu konwentów. W środowisku poznańskim ziemian skupiały zwłaszcza korporacje „Corona” i „Primislavia”.

73 J. Górski, Wspomnienia z minionych lat, Poznań 2000, s. 73. 74 Tamże.

212 Ewa Leszczyńska

Roger Adam Raczyński (1889–1945)

Dużą część reprezentacyjnego piętra pałacu w Rogalinie zajmuje apartament paradny przygotowywany przez Kazimierza Raczyńskiego na przyjazd Stanisława Augusta. Zamieszkiwany później przez kolejne pokolenia rodziny, stał się na przełomie XIX i XX wieku świadkiem dorastania Rogera i jego młodszego brata Edwarda. Tu w długim pokoju frontowym nazywanym „uczelnią” kształcili ich liczni guwernerzy, a w przerwach Edward grywał w tenisa1. Tu nad łóżkiem Rogera wisiała „pełna widm powstańczych”, intrygująca Melancholia Malczewskiego2. Tu być może także lubiący się popisywać siłą fizyczną Sienkiewicz zwichnął sobie rękę, podnosząc skądinąd wątłego Rogerka. Przerwało to wprawdzie na jakiś czas pracę nad Quo vadis, ale dla Rogera stało się źródłem nieskrywanej dumy3. Tu wreszcie po śmierci ojca Edwarda Aleksandra w 1926 roku Roger, jako ostatni przedwo- jenny właściciel rezydencji, a od 1929 roku także ostatni wywodzący się z ary- stokracji wojewoda poznański, podejmował ważnych gości. Wśród nich spotkać można było i kardynała Augusta Hlonda, i ambasadora Francji Jules’a Laroche’a, i całą plejadę przedstawicieli ówczesnych elit związanych ze światem polityki, dyplomacji, gospodarki, nauki, kultury i sztuki, w tym jego oddanych przyjaciół z Kajetanem Morawskim i Jerzym Giedroyciem na czele4. Nierzadko towarzyszyła mu jego słynąca z urody i ujmującego usposobienia żona Helena z Rohozińskich oraz matka Róża z Potockich 1o voto Władysławowa Krasińska. Tłem dla spo- tkań była zamieniona wówczas na reprezentacyjny salon Rogera dawna „uczelnia”, urządzona wraz z pozostałymi pokojami dawnego apartamentu za pomocą naj- cenniejszych mebli pałacowych oraz nowoczesnych tekstyliów. Wtedy też miejsce Melancholii, eksponowanej już wówczas w galerii rogalińskiej, zajęły najstarsze obrazy przeniesione z parterowego salon carré. Zaaranżowane przez Rogera i Helenę wnętrza, obok prezentacji należącego doń ambasadorskiego stroju w prawym skrzydle pałacu, pozwalają przypominać jego ważną, aczkolwiek mało znaną postać. Swego czasu zwracał na to uwagę twórca paryskiej „Kultury”, który po ukazaniu się Wspólnej drogi z Rogerem Raczyńskim Kajetana Morawskiego pisał: „O Rogerze wie się bardzo niewiele. Przesłania go

1 E. Raczyński, Rogalin i jego mieszkańcy, Poznań 1991, s. 23. 2 K. Morawski, Wspólna droga z Rogerem Raczyńskim, Wspomnienia, Poznań 1998, s. 26. 3 E. Raczyński, dz. cyt., s. 40–41. 4 Tamże, s. 212; K. Morawski, Wspólna droga…, s. 26 i n.; J. z Puttkamerów Żółtowska, Dziennik. Fragmenty wielkopolskie 1919–1933, Poznań 2003; A. Kwilecki, Ziemiaństwo wielkopolskie. Między wsią a miastem. Poznań 2001, s. 142; J. Giedroyc, Autobiografia na cztery ręce, Warszawa 2006, s. 34.

213 Ewa Leszczyńska cień brata – prezydenta Edwarda Raczyńskiego. […] Roger to była wielka inteli- gencja, bardzo wszechstronna, powiedziałbym, że rozrzucona. Miał żywe zainte- resowania artystyczne, studiował malarstwo, prowadził życie światowe i trudno było się zorientować, że w tym błyskotliwym dyletancie kryje się człowiek formatu męża stanu. Kiedy został wojewodą poznańskim – wkrótce po zamachu majo- wym – potrafił ułagodzić rozgrywki polityczne, tak ostre na tym terenie w owych czasach. […] Gdy później został wiceministrem rolnictwa, poświęcił się głównie problemowi oddłużenia rolnictwa oraz bezrobocia na wsi. Stworzył coś chyba jedynego w Warszawie – mianowicie salon polityczny. […] miał zawsze wielu dobrych znajomych z różnych sfer życia politycznego i gospodarczego. Bardzo interesowała go młodzież i jej życie polityczne. Patronował i bardzo pomagał środowisku skupiającemu się wokół tygodnika „Bunt Młodych” i „Polityki” […]. Po odejściu z Ministerstwa Rolnictwa […] mianowano go ambasadorem w Rumunii i na tym stanowisku odegrał historyczną, ale tak mało znaną rolę. Gdy po klę- sce wrześniowej prezydent, rząd, wojsko zostały internowane, utrzymał ciągłość państwa poprzez skłonienie prezydenta Mościckiego do przekazania władzy […] Władysławowi Raczkiewiczowi, co praktycznie stało się końcem wpływów pił- sudczykowskich i objęciem władzy przez gen. Sikorskiego. Ta sprawa przyspo- rzyła Rogerowi wielu wrogów oskarżających go o zdradę, ale pozwoliła na zacho- wanie naszej pozycji wśród aliantów, utrzymanie wszystkich atrybutów państwa, odbudowanie wojska i w dużej części zabezpieczenie majątku państwowego […]. Kierując się jedynie racją stanu, Roger Raczyński odciął się z miejsca od rozgry- wek personalnych […]. Gdy rząd rumuński zamknął ambasadę, Roger Raczyński powołał Komitet Społeczny, który miał się opiekować uchodźcami […]. Następnie został mianowany ambasadorem przy rządzie króla greckiego, który po zajęciu Grecji urzędował w Egipcie. […] Po uwolnieniu Grecji urzędował w Atenach. […] Straciłem w nim człowieka bardzo mi bliskiego, przyjaciela, któremu wiele zawdzię- czam i który nigdy mnie nie zawiódł. Myślę, że i ja również go nie zawiodłem”5. Jerzy Giedroyc zauważył także, że Roger „karierę zaczął w MSZ dzięki swej matce, pani Róży, osobie wyjątkowej, którą cenił Marszałek Piłsudski”6. W istocie, bojąc się u Rogera przerostu romantycznej fantazji nad konsekwencją w działaniu, którą odziedziczył po ojcu i dziadku, matka dyskretnie kierowała jego poczyna- niami. Obok więc studiów malarskich w Monachium ukończył także studia rolni- cze w Lipsku, które razem z praktyką w jednym z wielkopolskich majątków miały go przygotować do zarządzania rodowymi dobrami. By uniknąć służby w woj- sku niemieckim, lata I wojny spędził, zgodnie z życzeniem matki, w Moskwie7. Angażował się wówczas w prace Polskiego Komitetu Pomocy Ofiarom Wojny i działania polskich kręgów artystycznych. Tu zapewne zetknął się z Wladimirem Domogatskim, autorem jego udanego popiersia, zdobiącego rogaliński salon8.

5 K. Morawski, Wspólna droga…, s. 293–295. 6 J. Giedroyc, dz. cyt., s.33. 7 A. Szklarska-Lohmannowa, Roger Adam Raczyński [w:] Polski słownik biograficzny (dalej: PSB), t. XXIX, Wrocław 1986, s. 661. 8 Rzeźba o nr. inw. MNP FR 305 dotąd uchodziła za pracę nieznanego autora. Zarówno jej stylistyka, jak i charakterystyczna sygnatura „WD” nie pozostawia wątpliwości, że jest to dzieło Wladimira Domogatskiego.

214 Roger Adam Raczyński

Mądre zabiegi Róży Raczyńskiej pozwoliły jednak przede wszystkim wykorzy- stać talenty Rogera w działalności politycznej i dyplomatycznej, tak jak wcześniej artystyczną wrażliwość jej drugiego męża Edwarda Aleksandra w powstanie gale- rii rogalińskiej. Jakkolwiek bowiem zainteresowania artystyczne, urok osobisty, najwyższą kulturę i pewne cechy charakteru Roger odziedziczył po Edwardzie Aleksandrze, wybitnym znawcy sztuki i kolekcjonerze, to zainteresowanie poli- tyką i „przeświadczenie o patriotycznym i także rodzinnym obowiązku służby publicznej”9 przejął po matce. Dzielił z nią też poglądy polityczne. Za śmiałość i jasność rozumowania podziwiali więc wspólnie Romana Dmowskiego, by póź- niej dać się ponieść wyobraźni i wizji historycznej Piłsudskiego10. Z domu przesiąkniętego ideami historycznej szkoły krakowskiej (krytycznej wobec narodowej przeszłości) i tradycją własnej rodziny wyniósł jednak głów- nie znajomość poglądów konserwatywnych, które zbliżyły go do warszawskiego oddziału Stronnictwa Prawicy Narodowej. W 1927 roku z jego ramienia wziął udział w zjeździe polskich konserwatystów w Dzikowie11. Był także członkiem powołanego w Poznaniu w 1926 roku prorządowego Klubu Zachowawczej Pracy Państwowej oraz współtworzonej przez Rowmunda Piłsudskiego, Jerzego Giedroycia i Kajetana Morawskiego akademickiej, neokonserwatywnej i anty- endeckiej „Myśli Mocarstwowej”12. Upatrywała ona szansę odbudowy sil- nego państwa nie w nacjonalistycznej ideologii Stronnictwa Narodowego, lecz we współpracy wszystkich grup etnicznych i warstw społecznych ówczesnej Rzeczypospolitej. Wzorem była Polska Jagiellonów, w której „siła idei państwa opartego na etyce religii katolickiej wciągała w orbitę interesów Polski mniej- szości narodowe, skłaniając je do lojalnej współpracy dla wspólnego dobra”13. O niepodległości decydować też miały silne podstawy ekonomiczne osiągane „przez najszersze zainteresowanie wszystkich elementów obywatelskich w pracy państwotwórczej”14. Do takiego programu, poza przekonaniami wyniesionymi z domu, zbliżać Rogera musiały też doświadczenia z pracy w referacie mniejszo- ściowym MSZ, w którym szczególnie interesował się kwestią żydowską15, a także znajomość nowatorskich socjologicznych koncepcji Floriana Znanieckiego, którego nie tylko znał, ale i wspomagał finansowo16. Kajetan Morawski, charak- teryzując poglądy polityczne Rogera, zauważył, że „ten pozorny eklektyzm nie nosił jednak cech niekonsekwencji. Po prostu stał z dala od personalnych walk, a zwłaszcza rozgrywek. […] Synteza obu kierunków, zrealizowana w praktyce dopiero po zgonie przywódców i na emigracji, kształtowała się w duszy poszcze- gólnych Polaków o wiele wcześniej i o wiele częściej, niż się to operującym tylko

9 K. Morawski, Wspomnienie o Róży Raczyńskiej [w:] E. Raczyński, Pani Róża, Londyn 1969, s. 215. 10 Tamże, s. 216–218; K. Morawski, Wspólna droga…, s. 73 i n. 11 A. Szklarska-Lohmannowa, dz. cyt. 12 Tamże; J. Giedroyc, dz. cyt., s. 35. 13 Źródło cytatu: https://pl.wikipedia.org/wiki/Myśl_Mocarstwowa 14 Tamże. 15 K. Morawski, Wspólna droga…, s. 51. 16 J. Giedroyc, dz. cyt., s. 33.

215 Ewa Leszczyńska materiałem dokumentarnym dziejopisom wydaje”17. Poza „Myślą Mocarstwową” Morawski miał tu zapewne na myśli także wybory parlamentarne 1928 roku, do których przystąpili z Rogerem i Stanisławem Chłapowskim z własną listą Katolickiej Unii Ziem Zachodnich. Skupiała ona „ludzi mniej uległych od Bezpartyjnego Bloku, a mniej zawziętych od stronnictw opozycyjnych, z listą popierającą zasadę silnej władzy, lecz tępiącą nadużycia jej wykonawców”18. Brak doświadczenia, idealistyczny program oraz niedostateczna znajomość wielko- polskich realiów nie przyniosły im jednak sukcesu. W przypadku Rogera słaba orientacja w lokalnych stosunkach wiązała się z wiszącą nad jego rodziną groźbą przymusowego wydalenia z zaboru pruskiego przed I wojną, jako „uciążliwych cudzoziemców” z austriackimi paszportami19. Oznaczało to konieczność skracania pobytów w Rogalinie do kilku miesięcy w roku i powierzenia zarządu nad majątkami administratorom. Odróżniało to Raczyńskich od większości tutejszego ziemiaństwa, które samo zarządzało swoimi dobrami, prowadząc życie „uspołecznionych farmerów”, czynnie zaan- gażowanych w działalność licznych na tym terenie polskich organizacji społecz- nych i kościelnych. Roger więc w momencie przejęcia zarządu dóbr i wejścia w lokalną politykę stał przed bardzo trudnym zadaniem. Rogalin i Wielkopolskę znał bowiem tylko z dzieciństwa, a później – w krakowskich latach gimnazjal- nych i czasach studiów w Niemczech – tylko z letnich wakacji. Kontaktowi z lokalnym środowiskiem nie sprzyjał też jego pobyt w Moskwie czy pierwsze lata pracy w MSZ, które spędził u boku Paderewskiego w Paryżu, a później w Rzymie i Warszawie20. Do zapoznawania się z wielkopolskim środowiskiem przystąpił zatem dopiero po rezygnacji z pracy w MSZ w 1923 roku. Sprzyjała mu jednak „wrodzona łatwość przyswajania sobie wszelkiego rodzaju wiedzy, […] wielka uprzejmość, łatwość w stosunkach z ludźmi, brak wszelkiego sno- bizmu”21, wreszcie otwartość i poczucie obowiązku, mimo kłopotliwego nieraz roztargnienia22. Sprzyjały mu też niewątpliwie zamożność i arystokratyczne pochodzenie, zapewniające niezależność. Po przewrocie majowym bowiem Piłsudski, który miał pełną świadomość ogromnego potencjału doskonale wykształconych i zamożnych elit, podjął wzmożone starania w celu pozyskania ich dla pracy państwotwórczej23. Nie tylko więc udział w wyborach mógł zwrócić uwagę Belwederu na Rogera, którego w 1929 roku powołano na wojewodę, ale także jego pochodzenie i nieodłącznie z tym związane konserwatywne poglądy, gwarantujące ewolucyjną wizję budowania silnego państwa. Na stanowisku tym zastąpił znanego mu z „Myśli Mocarstwowej” Piotra Dunina-Borkowskiego. Mógł zatem kontynuować i wdrażać w życie bliskie tej organizacji cele.

17 K. Morawski, Wspomnienie…, s. 218. 18 K. Morawski, Wspólna droga…, s. 73–78. 19 E. Raczyński, dz. cyt., s. 21–22. 20 A. Szklarska-Lohmannowa, dz. cyt. 21 W. Lednicki, Pamiętniki, t. I–II, Londyn 1963–1967, cyt. za: A. Szklarska-Lohmannowa, dz. cyt. 22 K. Morawski, Wspólna droga…, s. 83–84. 23 T.W. Świątek, Arystokracja międzywojennej Warszawy, „Stolica. Warszawski Magazyn Ilustrowany” 2013, nr 10 (Szlachetnie urodzeni), s. 12–13.

216 Roger Adam Raczyński

1. Przybycie ministra przemysłu i handlu Eugeniusza Kwiatkowskiego (pośrodku) na Międzynarodowe Targi Poznańskie, 1930 r., z prawej prezydent Poznania Cyryl Ratajski, z lewej wojewoda poznański Roger Raczyński, ze zb. Narodowego Archiwum Cyfrowego (dalej: NAC)

W ocenie Jerzego Giedroycia odegrał wtedy istotną rolę. „Sytuacja w Poznańskiem była trudna. Było to województwo antyrządowe. Chodziło o znalezienie kogoś, kto by był człowiekiem reżimu, a zarazem nie był przywie- ziony w teczce, lecz pochodził z rodziny znanej na tym terenie. Roger Raczyński spełniał wszystkie te warunki. Lepszego kandydata nie można było znaleźć”24. Paradoksalnie przemawiał za nim również brak uwikłania w lokalne koterie, mało poznański, barwny charakter i „wielkopańska prostota, prawie pokora, która spra- wiała, że [...] wszyscy uważali go za dobrego towarzysza i lubili go serdecznie”25. Miał przy tym duże poczucie odpowiedzialności i uświadomionej dumy rodowej, popartej dokonaniami przodków w budowaniu pozycji miasta i regionu. Warto bowiem przypomnieć, że już w 1737 roku wojewodą poznańskim został jego prapradziadek Michał Raczyński, średniozamożny szlachcic, który swoją działal- ność dyplomatyczno-polityczną u boku Jana III zakończył jako pierwszy senator w rodzinie26. Jakkolwiek rychła śmierć przerwała jego błyskotliwą karierę, to jed- nak przekazane synom zasady praworządności, gospodarności oraz głębokiego zrozumienia dla potrzeby edukacji i przestrzegania reguł wiary przyniosły dosko- nałe owoce w następnych pokoleniach. Młodszy Leon zabiegał nie tylko o zrefor- mowanie wojska i rozwój wielkopolskiego sukiennictwa, ale również o podnie- sienie poziomu wykształcenia w zakresie prawa, ekonomii i języka francuskiego

24 J. Giedroyc, dz. cyt., s. 33. 25 K. Morawski, Wspólna droga…, s. 36. 26 J. Dygdała, Michał Kazimierz Raczyński [w:] PSB, t. XXIX, Wrocław 1986, s. 656–658; E. Leszczyńska, Rezydencja Raczyńskich w Rogalinie. Od wielkopańskiej siedziby do „żywego muzeum”, niepublikowana praca doktorska napisana pod kierunkiem Z. Ostrowskiej-Kębłowskiej i W. Okonia na Uniwersytecie Wrocławskim, Rogalin 2011, t. I, s. 20.

217 Ewa Leszczyńska w ufundowanej przez siebie Katedrze Ekonomiki przy Akademii Lubrańskiego27. Tam też uczęszczał jego bratanek Kazimierz Raczyński28, którego zasługi dla Poznania i Wielkopolski są nie do przecenienia. Jako poplecznik Stanisława Augusta, pełniąc funkcję starosty generalnego Wielkopolski i prezesa Komisji Dobrego Porządku, a później marszałka Rady Nieustającej i marszałka nadwor- nego koronnego, doprowadził do reformy Poznania, tak w zakresie administracji, jak i nowoczesnego zagospodarowania i upiększenia29. Wpisując się w zachodzące zmiany społeczno-gospodarcze, oparł ją o doskonałą współpracę z władzami miasta, potencjał polecanych przez niego lokalnych oraz warszawskich artystów i rzemieślników, a także środki finansowe uzyskane z kasy królewskiej i swoje własne fundusze. Z tych ostatnich odnowił poznański zamek, będący nie tylko jego siedzibą jako namiestnika królewskiego na tym terenie, ale także archiwum i miejscem odbywania sądów grodzkich dla lokalnej szlachty. Przyczynił się też pośrednio do awangardowego wyglądu fasady katedry, którą odbudowano pod nadzorem jego krewnego, przyszłego prymasa, Ignacego Raczyńskiego wedle projektów Efraima Szregera, drugiego (obok Jana Krystiana Kamsetzera) kró- lewskiego architekta, którego sprowadził do Poznania. Przede wszystkim jednak z pieniędzy pozyskanych od króla doprowadził do renowacji zabytkowego ratu- sza – dowodu wysokich aspiracji zajmującego go od wieków magistratu, a także do budowy nowej, klasycystycznej wieży ratuszowej, odwachu i bram miejskich. Zarówno ich stylistyka, jak i programy ikonograficzne towarzyszących im dzieł plastycznych miały na celu podkreślenie „gniazdowej” i królewskiej pozycji Poznania, roli tutejszej szlachty i mieszczaństwa, a także poparcia dla reformator- skich dążeń króla30. Kontynuacją działalności Kazimierza Raczyńskiego były liczne inicjatywy jego wnuka Edwarda kierowane do całego, wielonarodowego, wielostanowego i wielowyznaniowego społeczeństwa Poznania. Wśród nich znalazły się bowiem fundacje o charakterze cywilizacyjnym (wodociągi, szpital), naukowym i kul- turowym (biblioteka, muzeum, pomniki), ale też oświatowym i ekonomicznym (szkoła realna, uniwersytet)31. W zmienionej sytuacji politycznej były jednak finansowane wyłącznie z jego własnych funduszy lub, jak w przypadku kaplicy Królów Polskich, także składek społecznych. Jednak to nie przejęcie przynależ- nych państwu obowiązków stanowiło największą zasługę Edwarda, lecz dyskretne i konsekwentne dążenie do zintegrowania całej lokalnej społeczności wokół idei zachowania wysokiego statusu Poznania jako historycznej stolicy Wielkopolski. Rozumiał bowiem, iż tylko taka, inicjowana przez Polaków, współpraca pozwoli na jego dalszy nowoczesny rozwój, a w konsekwencji na osłabienie pruskich pla- nów sprowadzenia go do roli miasta twierdzy o prowincjonalnym administra-

27 J. Dygdała, Leon Raczyński [w:] PSB, t. XXIX, Wrocław 1986, s. 653–654; E. Leszczyńska, Rezydencja…, s. 24. 28 J. Dygdała, Kazimierz Raczyński [w:] PSB, t. XXIX, Wrocław 1986, s. 644–653. 29 Z. Ostrowska-Kębłowska, Architektura i budownictwo w Poznaniu w latach 1780–1880, Poznań 2009, wyd. II, rozdz. II. 30 Tamże. 31 Tamże, s. 166–167.

218 Roger Adam Raczyński cyjno-wojskowym charakterze32. Czego więc nie dokonał sejm prowincjonalny 1827 roku, w celu chociażby silniejszego związania Żydów z Polakami, co zresztą z czasem skrupulatnie wykorzystali Niemcy33, to zrobił Edward, znacznie opóź- niając proces germanizacji na tym terenie. Jak ważne były to inicjatywy, widać chociażby na przykładzie działającej do dzisiaj Biblioteki Raczyńskich, która jednak szczególną rolę pełniła w okresie zaborów, i to nie tylko za czasów Edwarda, ale i jego syna Rogera, który udo- stępniał parter gmachu Poznańskiemu Towarzystwu Przyjaciół Nauk34. Niestety w 1870 roku na skutek przegranego procesu sądowego jedyny syn Rogera, Edward Aleksander, został wraz z Towarzystwem wyrugowany z Biblioteki, a zarząd nad nią przeszedł w ręce Kuratorium całkowicie opanowanego przez Niemców35. Zdecydowało to z czasem o budowie jego publicznej galerii w rodowym Rogalinie, a nie w coraz bardziej zawłaszczanym przez żywioł niemiecki Poznaniu. Wierzył bowiem, że tak długo, jak Rogalin pozostanie w rękach rodziny, tak długo będzie wspierał galerię, a galeria wspierała Rogalin36, który już wówczas ze swą bogatą zbrojownią, biblioteką i zbiorami sztuki uchodził za „żywe muzeum” pamiątek narodowych37. Edward Aleksander nie omieszkał jednak ufundować dla Poznania drugiego posągu Higiei o twarzy Konstancji Raczyńskiej, który w 1907 roku stanął na zamówionym przez jego dziada Edwarda pomniku-studzience Priessnitza nie- opodal Biblioteki38. Nie omieszkał też do końca swojego życia udostępniać swojej znakomitej, od początku przeznaczonej dla społeczeństwa galerii, która jeszcze przed odzyskaniem niepodległości spełniała ważną rolę cywilizacyjno-patrio- tyczną w poddawanej silnej germanizacji Wielkopolsce. Roger, jako jego następca, a zarazem znawca malarstwa i wielki miłośnik sztuki, misję tę kontynuował, zarówno wypożyczając obrazy na wystawy krajowe i zagraniczne, jak i oprowadzając przybywających tutaj gości39. Szczególną oka- zję miał ku temu w czasie Pewuki i pełnienia funkcji wojewody, kiedy, tak jak za czasów pierwszej Rzeczypospolitej, główna brama do rezydencji stała na powrót

32 Tamże, s. 168: „Odbiorcami fundacji Raczyńskiego mieli być nie tylko Polacy, ale także dotąd mniej w życiu społecznym miasta aktywni Niemcy i zupełnie poza nim stojący Żydzi. Wpływ na te środowiska był, z punktu widzenia całości miasta, równie, jeżeli nie bardziej istotny i nie jest rzeczą przypadku, że wła- śnie Żydzi powoływać się będą aż po wiek XX na przykład Raczyńskiego jako na wzór ofiarnego obywatela, który akceptując priorytet swej narodowości, stworzył równocześnie integrujący całe społeczeństwo model miasta, inny od tego, który narzucał rząd pruski”. 33 E. Leszczyńska, Poznańskie synagogi, „Kronika Miasta Poznania” (dalej: KMP) 1992, nr 1–2, s. 107. 34 A. Wojtkowski, Edward Raczyński i jego dzieło, Poznań 1929, s. 360–363; T. Żuchowski, Biblioteka w Poznaniu – fundacja i forma architektoniczna [w:] Edward i Atanazy Raczyńscy. Dzieła – osobowości – wybory – epoka, Muzeum Narodowe w Poznaniu (dalej: MNP), 2010, s. 170. 35 Tamże. 36 E. Raczyński, dz. cyt., s. 208. 37 S.N., Wycieczki po prowincji. Rogalin – Dęby Matuzale – Z przeszłości i teraźniejszości Rogalina i jego właściciela, „Kurier Poznański”, 26 III 1927. 38 Pierwszy odlew, po samobójczej śmierci Edwarda w 1845 r., został umieszczony przez Konstancję na jego grobie przy kościele w Zaniemyślu. Por. J. Figuła-Czech, Higiei wędrowanie, KMP, 2005/2, s. 306–315. 39 M. Gołąb, Kolekcja za czasów Rogera Raczyńskiego i jej dalsza historia [w:] Galeria Rogalińska Edwarda Raczyńskiego. Katalog zbiorów Muzeum Narodowego w Poznaniu, t. V, MNP 1997, s. LVI–LVII, LXI.

219 Ewa Leszczyńska otworem40 i „falangi gości wysypywały się na dziedzińcu”41, a pojazdy „bez prze- rwy toczyły się po dziedzińcu, jak gdyby ulicą wielkomiejską”42. Jak wspominał Edward Raczyński, dzięki Rogerowi i jego żonie „utrzymywała się nadal nie- skażona tradycja rogalińskiego domu. Gościnne jego podwoje otwarte były sze- roko dla rodziny, gości przyjezdnych swoich i obcych i dla współpracowników. Atmosfera tam panująca była swobodna, ale nie beztroska”. Gospodarze, którzy mieszkali wówczas na „województwie” w Poznaniu, „przyjeżdżali do Rogalina na soboty i niedziele, a w lecie na wakacje. Wtedy nieraz spotykaliśmy się. Pamiętam obóz młodzieżowy pod namiotami w cieniu dębów tuż przy parku. Roger zlecił mi wygłoszenie tam pogadanki poświęconej wytycznym polskiej polityki zagranicz- nej. Stanąłem na pniaku dębowym… Wskazywałem na celowość samodzielnego wnioskowania zwłaszcza w Polsce wobec gruntownego przeobrażenia się wielu tradycyjnych przesłanek. Gdy skończyłem, słuchacze wynagrodzili mnie okla- skami. Roger podziękował mi. Był mi wdzięczny za dobre chęci. Nie miałem jed- nak pewności, czy olśniła go moja wymowa”43. Szczególnych jednak dowodów tro- ski i gościnności doznali Edward i Cecylia z Jaroszyńskich w sierpniu 1932 roku, kiedy braterstwo urządzili im tutaj wspaniałe wesele. Z równą serdecznością i zaangażowaniem podejmowali i innych gości, w tym grupę czechosłowackich medyków, którzy po zakończeniu Wszechsłowiańskiego Zjazdu Lekarzy w Poznaniu zwiedzali Polskę. M. Halanová tak wspominała tę wizytę: „Ja nie mogę zapomnieć o Rogalinie. Uprzejmością naszego konsula p. Dra Doleżala w Poznaniu zaszczycono nas kilku zaproszeniem do siedziby woje- wody poznańskiego, do zamku starego rodu Raczyńskich. […] Tu wita nas woje- woda Raczyński. Wita nas w sposób prosty i serdeczny, prowadząc nas najpierw do galerii, tłumacząc się nadchodzącym zmierzchem. Pragnie pokazać nam swe obrazy w pełnem świetle, za co jesteśmy mu naturalnie bardzo wdzięczni. Zdumiewają nas setki obrazów – oczy błądzą po starych i nowszych płótnach, niezwykłej wartości artystycznej. […] Niestety zmierzch zapada rychło i do przybytku sztuki zakrada się wieczór. Kolory rozpływają się, nastrój jest jakiś uroczysty, trudno nam rozstać się z takim pięknem. Lecz pan wojewoda chce nam pokazać jeszcze wiele innych pięknych i rzadkich pamiątek. Prowadzi nas przez intymny biały korytarz z galerii połączonej z lewem skrzydłem zamku. Wstępujemy do wspaniałej biblioteki. Tylko powierzchownie możemy przejść wzrokiem te długie szeregi tomów literatur świa- towych i już znajdujemy się na sali będącej istnem muzeum. Po ścianach rozwie- szona jest stara, wojskowa i myśliwska zbroja, hełmy, oszczepy, siodła... Z tej sali przechodzimy do przytulnego pokoiku […]. Pan wojewoda z radością w oku obja- śnia nam, że w tej komnacie pisał Sienkiewicz swoje Quo Vadis?. Jest dużo dumy oraz uświadomienia narodowego w jego słowach i spojrzeniu, i tu jego nastrój udziela się również nam. Z pietyzmem spoglądamy na każdy mebel w tej komnacie,

40 K. Morawski, Wspólna droga…, s. 26. Autor, opisując swoje dziecięce wizyty w Rogalinie, zanotował, że wówczas wjeżdżało się do rezydencji zawsze bokiem między oficyną a drewutnią – „przy głównej alei wjazdowej witaliśmy kard. Hlonda dopiero w wiele lat później, gdy Roger był wojewodą”. 41 A. Kwilecki, dz. cyt., s. 142. 42 W. Fiszerowa, Dzieje moje własne i osób postronnych, Londyn 1975, s. 51. 43 E. Raczyński, dz. cyt., s. 212–213.

220 Roger Adam Raczyński związanej z tak pięknemi wspomnieniami historycznymi. […] Przechodzimy przez mały salonik damski. Piękne drobiazgi są tu porozkładane, jak gdyby tuż przed chwilą opuściła pokój matka pana wojewody. Piękny kilkuramienny świecznik z saskiej porcelany rzuca bladoróżowe i niebieskie cienie na pokój. […] Zwiedzanie zamku kończymy w czerwonej jadalni przy długim białym stole i doznajemy wiel- kich dowodów gościnności. We filiżankach złoci się herbata i pan wojewoda zapra- sza nas serdecznie. Prawdziwie słowiańska gościnność. Żegnamy się wzbogaceni niejednem pięknem i ucztą duchową, wypływającą z prawdziwej sztuki, wzruszeni serdecznością, jakiej doznaliśmy, i natchnieni taką arystokracją ducha”44. Roger mówił nieraz Kajetanowi Morawskiemu, „że uważa pięć lat spędzonych na województwie w Poznaniu za najszczęśliwszy okres swego życia. Do pracy, którą szczerze polubił, wziął się rozumnie. W obcej dlań dziedzinie administracyjnej pozostawił wicewojewodzie i naczelnikom wydziałów wiele swobody. Sam rozsą- dzał tylko spory między nimi i pośredniczył w stosunkach z władzami centralnymi. Głównie jednak starał się poznawać nastroje i potrzeby społeczeństwa. Jeździł więc wiele po powiatach i przyjmował licznych interesantów. Długość rozmów, jakie z nimi toczył, doprowadzała czasem do rozpaczy pracowników województwa, któ- rzy niecierpliwie czekali z teczkami akt na podpis lub decyzję szefa. Nie całkiem poprawne z punktu widzenia biurokratycznego obyczaje Rogera miały poważne rzeczowe uzasadnienie. Czuł się pierwszym obywatelem i rzecznikiem swego woje- wództwa bardziej niż najwyższym urzędnikiem. Wielkopolska patrzyła krytycznie na nie zawsze zgodny z jej demokratycznymi tradycjami pomajowy sposób spra- wowania władzy. W Warszawie natomiast traktowano odruchy niezadowolenia społeczeństwa zachodniej Polski jako wyraz małomiasteczkowej ciasnoty. Wiele więc trzeba było zabiegów tu i tam, wiele perswazji i dobrej woli, by łagodzić tarcia i unikać ostrych spięć. Roger osiągnął przynajmniej jedno: liczni byli Wielkopolanie, którzy przy negatywnym stosunku do władz centralnych ufali dobrej woli reprezen- tującego te władze wojewody. A z drugiej strony udało mu się zażegnać lub choćby stępić wiele krzywdzących dla poznańskich opozycjonistów zarządzeń. Usługi, jakie oddał w tej dziedzinie, często ze zrozumiałych powodów nieznane nawet bezpo- średnio zainteresowanym, stanowią może najpiękniejszą kartę jego działalności”45. Do innych chlubnych i mało znanych działań Rogera z czasów pełnienia funkcji wojewody należało zajmowanie się sprawami polskimi na Opolszczyźnie: ratowaniem zagrożonych majątków, udzielaniem cichych kredytów etc.46. „Roger był z natury nieśmiały, nie lubił zgiełku, nie cierpiał parady, etykiety, pompy. Ujmujący i żywy, a nawet błyskotliwy w rozmowie, nie posiadał zupełnie daru krasomówstwa. Mimo tych zahamowań spełniał bez wahania i na pozór swobod- nie najbardziej nużące obowiązki reprezentacyjne. Przecinał wstęgi, przechodził pod bramami triumfalnymi, odbierał wiązanki kwiatów, całował dzieci w czoło, ściskał dłonie honoratiorów. A ile razy zaszła potrzeba, stawał na mównicy i zwracał się do otoczenia w słowach często nawet banalnych, czasem z powodu

44 M. Halanová, Na zamku w Rogalinie, „Dziennik Poznański”, 19 XII 1933, przedruk za: „Slevensky denik”, nr 280 (1933). 45 K. Morawski, Wspólna droga…, s. 81–83. 46 J. Giedroyc, dz. cyt., s. 33.

221 Ewa Leszczyńska

2. Prezydent RP Ignacy Mościcki w drodze na uroczystość otwarcia XIV Wszechsłowiańskiego Zjazdu Lekarzy i Przyrodników w Poznaniu, za nim na pierwszym planie wojewoda poznański Roger Raczyński, 1933 r., ze zb. NAC nieśmiałości trochę sztucznych, ale które dzięki jego serdeczności i osobistemu urokowi nabierały przekonywającego wyrazu. Zastanawiałem się nieraz, jakim cudem ten nieśmiały, a lubiący chadzać własnymi drogami cygan naginał się w tym stopniu do narzuconej a obcej mu rutyny, dostosowywał się do poziomu, który na pewno nie był jego poziomem. Myślę, że sekretem jego był niespoty- kany zazwyczaj brak próżności i nawet miłości własnej. Roger naprawdę nie myślał o sobie. […] Gdy trzeba było, robił tak samo bezinteresownie rzeczy, któ- rych nie lubił i wiedział, że robi je nieumiejętnie, jak i rzeczy, które go pociągały i wiedział, że robi je dobrze. W Poznaniu przyjmował często. Przywiezionymi z Rogalina meblami i obrazami wypełnił piękny pojezuicki gmach województwa na Gołębiej. Ożywione kwiatami obszerne barokowe sale wyzbyły się zalegającej je od lat wpierw klasztornej, potem biurokratycznej sztywności. Uśmiech naj- piękniejszej z wojewodzin wniósł do nich radość życia i atmosferę serdecznej gościnności. Swobodna rozmowa przy dobrym i ładnie podanym śniadaniu lub obiedzie zastąpiła przeraźliwą nudę bankietów oficjalnych […]. W miłym i pro- stym nastroju topniały nawet animozje polityczne”47.

47 K. Morawski, Wspólna droga…, s. 81–83. Gmach dawnego kolegium jezuitów, jeden z najokazalszych budynków w mieście, po kasacie zakonu przeznaczony na szkołę wydziałową, przejęty został w okresie pierwszej pruskiej okupacji na pomieszczenie Kamery, a w czasie Księstwa Warszawskiego służyć miał jako reprezentacyjna siedziba przyszłego króla saskiego Fryderyka Augusta. W związku z tym nazywany był wówczas „Zamkiem Królewskim”. W latach 1815–1831 był rezydencją namiestnika Wielkiego Księstwa Poznańskiego. Por. Z. Ostrowska-Kębłowska, dz. cyt., s. 161.

222 Roger Adam Raczyński

3. Uroczyste otwarcie linii lotniczej Warszawa–Poznań–Berlin z udziałem kardynała Augusta Hlonda, wojewody poznańskiego Rogera Raczyńskiego i starosty grodzkiego Mariana Poghorodeńskiego, 1934 r., ze zb. NAC

Podobnie widziała to Janina z Puttkamerów Żółtowska, która nawet przy odmiennych poglądach politycznych potrafiła docenić naturalną, wielkopańską lekkość, którą Raczyńscy wnieśli do Poznania. W swym Dzienniku 21 stycznia 1930 roku zanotowała: „Dzisiejszy wojewoda może się okazać politycznie szko- dliwy, ale jeżeli długo tu pozostanie, to z pewnością ucywilizuje stosunki towa- rzyskie w Poznaniu. Pani Róża jest najprzyjemniejszą ze znanych mi osób, umie- jącą pozyskać każdego oraz każdemu okazać tyle, ile mu się należy. Roger miał więc dobre przykłady, a jego żona nauczyła się w Warszawie wszystkich prawideł gry. Dlatego pierwsza herbata wtorkowa, na którą zaprowadziłam Teklę i Henia, chociaż skupiła znane elementy poznańskie, była zarazem i strojniejsza, i trochę odmienna od przyjęć tego rodzaju”48. Z kolei 6 lutego 1930 roku pisała: „W sobotę wieczór Tekla tańczyła na ślicznym balu dla panien i młodych mężatek na woje- wództwie. […] We wtorek wybrałam się tam na przyjęcie dzienne i bawiłam się doskonale. Wojewodzina zyskała już swoją uprzejmością wszystkich. Pierwsza to pani w Poznaniu, która wie, jak przyjmować, o każdego dba, każdego darzy należną mu wdzięcznością. Salony na województwie zostały ślicznie urządzone. Helenusia przywiozła malowane abażury z Warszawy, które duże salony napełniają barw- nym półmrokiem. Na ścianach powieszono większość obrazów krakowskich. Jak Poznań Poznaniem tyle arcydzieł nie znalazło się pod jednym dachem. Zewsząd gonił za mną pogański uśmiech istot, które u Malczewskiego symbolizują ślepe siły przyrody. W tej atmosferze artyzmu nawet najpospolitsi uczuli się weselsi

48 J. z Puttkamerów Żółtowska, Dziennik…, s. 325

223 Ewa Leszczyńska

4. Wyjazd sztafety kolarskiej Legii Mocarstwowej z dziedzińca Urzędu Wojewódzkiego na zjazd legionistów, 12 VIII 1932 r., wśród zgromadzonych wojewoda poznański Roger Raczyński, ze zb. NAC i szczęśliwsi. Zmieniła się zupełnie atmosfera tych ścian, dotychczas przesiąknię- tych duchem oficjalnej nieżyczliwości”49. Przypominało to działania rezydującego tutaj sto lat wcześniej namiestnika Wielkiego Księstwa Poznańskiego ks. Antoniego Radziwiłła i jego żony Ludwiki z Hohenzollernów. „Życzliwe usposobienie książęcej pary […] przyczyniło się do powstania na ich dworze środowiska integrującego zróżnicowanych mieszkań- ców miasta. Były to w istocie nie tyle działania polityczne, co kulturalno-towa- rzyskie: spotkania, rauty, przyjęcia, bale. Przybierając jednak charakter otwarty, pozbawiony sztywnego ceremoniału, nawiązywały wyraźnie do obyczaju sta- roszlacheckiego. […] Nie ma wątpliwości, że istnienie wówczas w Poznaniu ksią- żęcej »rezydencji« i skupionego w niej »dworu« niezmiernie nobilitowało miasto, w którym od średniowiecza nie mieszkali żadni władcy. Poznań […] stał się teraz rzeczywistą stolicą Wielkopolski, ożywionym centrum, które przyciągało tu liczne obywatelstwo z prowincji z racji zarówno politycznych i społecznych, jak i ogólno- kulturowych, czy po prostu towarzyskich. […] Wyzbyty pogardliwej w stosunku do mieszkańców miasta arogancji, […] posiadał – podobnie jak ostatni generalny starosta Wielkopolski – Kazimierz Raczyński ów »dar pańskiej i dworskiej uprzej- mości« umożliwiający dyplomatyczne łagodzenie konfliktów”50. Roger powielał więc najlepsze wzorce swojej klasy i rodziny, wykorzystując je umiejętnie w pozyskiwaniu i integrowaniu lokalnego środowiska wokół waż- nych kwestii. Podobnie też jak oni doskonale zdawał sobie sprawę z możliwości

49 Tamże, s. 327. 50 Z. Ostrowska-Kębłowska, dz. cyt., s. 160–161.

224 Roger Adam Raczyński

5. Obchody Święta Konstytucji 3 Maja, 1933. Na trybunie przedstawiciele miasta oraz wojewoda poznański Roger Raczyński, ze zb. NAC przekazywania określonych treści przez sztukę. Bo nie o nastrój tylko chodziło w nowo urządzonych wnętrzach. Miejsce jednak heraldyczno-gotyckiej dekora- cji o programie historyczno-narodowym, a co za tym idzie politycznym, jaka za czasów Radziwiłła zdobiła Salę Białą51, zajęły arcydzieła z galerii rogalińskiej – Zatrute studnie Malczewskiego i Śnieg Fałata52. Wybór nie był przypadkowy. Czasy Melancholii, która mówiła o zwątpieniu w przededniu odzyskania niepodległości, minęły. W dobie wolności, w demokratycznym, zrównanym Konstytucją marcową społeczeństwie zastąpiły ją ponadczasowe Zatrute studnie – symboliczny obraz ludzkich dążeń do poznania siebie i świata oraz osiągania szczęścia indywidual- nego i zbiorowego na trudnej drodze życia. Dopełnionych syntetyczną wizją pol- skiej przyrody, ledwie przebudzonej przedwiosennym słońcem spod zimowych śniegów Fałata. Wprowadzenie tutaj krakowskich arcydzieł podkreślało też polski charak- ter tych wnętrz, nieograniczony już jednak tylko, tak jak w zlikwidowanej przez Niemców dekoracji Sali Białej, do Wielkopolski. Wykorzystanie obrazów i mebli z rodowej siedziby Rogera, uchodzącej powszechnie za jedną z najważniejszych na tym terenie rezydencji, wskazywało także na ciągłość tradycji i dokonania przodków. Mogło też być zachętą do odwiedzin galerii jego ojca i do podkreślenia związku pomiędzy Poznaniem i jego historycznym zapleczem. Za tym wszystkim stała jednak przede wszystkim wiara w edukowanie i doskonalenie społeczeństwa

51 Tamże. 52 J. z Puttkamerów Żółtowska, Dziennik, Poznań 21 I 1930, fragmenty niepublikowane ze zbiorów Biblioteki Narodowej, t. 33, k. 87–88.

225 Ewa Leszczyńska

6. Przemówienie wojewody poznańskiego Rogera Raczyńskiego podczas obchodów Święta Matki na placu Wolności w Poznaniu, 13 V 1934 r., ze zb. NAC poprzez sztukę i kulturę, która była obecna w jego rodzinie od pokoleń. Sięgając ideologii Oświecenia, była później doskonale osadzona w ich konserwatywnych poglądach, które nie zamykając im oczu na nieuniknione zmiany zachodzące w świecie, pozwalały tworzyć ponadczasowe dzieła w zakresie szeroko pojętej kultury i polityki. Wspólnym mianownikiem tych dążeń było zawsze powtarza- jące się nawoływanie do jedności i zgody53. Czy w formie łacińskiej inskrypcji CONCORDES INVICTI (Zgodni niezwyciężeni), wieńczącej historyczno-alego- ryczny obraz z przypowieścią o królu Scilurusie i jego synach w warszawskim pałacu Kazimierza54, czy w iglicy wieży poznańskiego ratusza ujętej w przypomi- nający pęk rózg liktorskich pierścień, czy też w dwóch balustradach z tym antycz- nym motywem, ufundowanych przez Edwarda w jego rogalińskim pałacu oraz w poznańskiej bibliotece. Ale też w formie intrygujących malowideł w saloniku amorków, odwołujących się do tych samych rzymskich pism Salustiusza, z któ- rych bierze swe początki słynne powiedzenie Ibi semper est victoria, ubi concor- dia est (Tam zawsze zwycięstwo, gdzie jest zgoda)55. Temu też podporządkowana była cała polityczno-dyplomatyczna działalność rodu Raczyńskich. Działalność, która, jak zauważył w 1909 roku Moritz Jaffe w odniesieniu do Edwarda, a można to rozciągnąć na całą rodzinę, miała wymiar duchowy, gdyż przerastała nawet

53 Przedstawione poniżej wnioski pochodzą z mojej pracy doktorskiej: Rezydencja… 54 Z. Rewski, Pałac Raczyńskich w Warszawie, Warszawa 1929, il. 22. 55 E. Leszczyńska, Rezydencja…, s. 184–185.

226 Roger Adam Raczyński

7. Weterani powstania styczniowego podczas spotkania z wojewodą poznańskim Rogerem Raczyńskim, 22 I 1933 r., od lewej: Józef Winnicki, Michał Michalski, Roger Raczyński, Aleksander Cielecki i Ignacy Mańkowski, ze zb. NAC najcenniejsze ich fundacje56. Nieustająco bowiem rozumieli potrzeby i aspiracje lokalnej społeczności i właściwie rozpoznawali sytuację społeczno-polityczną, do której starali się dopasować swoje inicjatywy. Wyróżniało ich poczucie rzeczywi- stości, przezorność i odpowiedzialność – cechy nieodzowne u mężów stanu. Wzorem dla nich była niewątpliwie działalność jednego z najwybitniej- szych Wielkopolan doby nowożytnej, z którym notabene byli, przez matkę Kazimierza Magdalenę z Działyńskich, daleko spokrewnieni. Mowa o Stanisławie Leszczyńskim, który potrafił narzuconą mu niewdzięczną rolę zaborcy Lotaryngii wykorzystać nie tylko do niezwykłego rozkwitu tego regionu i jego stolicy, ale też do zachowania jego historycznego charakteru, czym zasłużył sobie na nie- ustającą wdzięczność Lotaryńczyków. Z jego dokonań zresztą czerpał wcześniej i Leon Raczyński, i jego bratanek Kazimierz, który był uczniem Szkoły Kadetów w Lunéville57. Nieprzypadkowo zatem formuła CONCORDES INVICTI pocho- dzi z medalu wybitego na cześć przymierza zawartego pomiędzy Karolem XII i Stanisławem Leszczyńskim w 1709 roku. Zgodnie z opisem w Gabinecie Medalów Polskich Edwarda Raczyńskiego numizmat ten „przedstawia nam obu monarchów Stanisława i Karola pod postacią dwóch gwiazd, Kastora i Poluxa, które żegla- rze wśród burzy uważają jako znak następnej pogody […], napis zaś na odwro-

56 Por. Z. Ostrowska-Kębłowska, dz. cyt., s. 168, przyp. 31. 57 E. Leszczyńska, Rezydencja…, s. 23, 30.

227 Ewa Leszczyńska cie głosi: VIRTUTE CONCORDES CONCORDIA INVICTI. To jest: Męstwem zgodni, zgodą niezwyciężeni”58. Najbardziej zaś namacalnym dowodem wykorzystania dokonań Leszczyń- skiego w Poznaniu jest forsowane przez Edwarda połączenie Starego i Nowego Miasta przez przebicie ulicy Nowej (Paderewskiego) i próba ujęcia obecnego placu Wolności wspaniałą, reprezentacyjną zabudową, która nie tyle miała nawiązywać do zabudowy paryskiego placu Zgody Jacques’a-Ange’a Gabriela59, ile raczej do jej pierwowzoru, jakim była zabudowa placu Stanisława w Nancy.

*** Kajetan Morawski wierzył, że po upadku dyktatury komunistycznej wielko- polskie cnoty ułatwią odbudowę kraju i pojednanie Polaków wszystkich orientacji. „Mawiał również niekiedy, że Poznań ma dane ku temu, by w przyszłości stać się jedną ze współstolic Europy”60. Znaczący udział w przygotowaniach do pro- cesu pojednania oraz w budowaniu takiej pozycji miasta i regionu miała rodzina Raczyńskich, łącznie z jego najbliższym przyjacielem Rogerem i jego młodszym bratem Edwardem. Gdy bowiem Roger miał duży wkład w odbudowywanie polskiej państwowo- ści i zachowanie jej prawowitej ciągłości, to Edward w budowanie pozycji Polski na arenie międzynarodowej i doprowadzenie tej emigracyjnej nawy do ponownego odzyskania niezawisłości. Jemu też oraz tzw. kurlandzkiej linii rodu Wielkopolska zawdzięcza olbrzymi, gromadzony od wieków majątek, który za sprawą powołanej przez niego w 1991 roku Fundacji im. Raczyńskich przy Muzeum Narodowym w Poznaniu ma być zawsze publicznie udostępniany w Rogalinie i Poznaniu. Tuż po tym nad jego grobem w rogalińskim mauzoleum umieszczone zostało jego wizjo- nerskie przesłanie i skierowany do nas apel: „Nie zmarnujcie niepodległości…”. O tym, jak to zrobić w trudnych czasach wolności, uczmy się od Raczyńskich, pamiętając o ich niematerialnej i całkiem namacalnej spuściźnie, którą pozosta- wili nam ze wszystkimi zakodowanymi w niej znaczeniami. Są one na co dzień przypominane w Rogalinie, w ich rodowej, podarowanej narodowi siedzibie. Czas może jednak, aby w roku obchodów stulecia odzyskania niepodległości także Poznań, poza skromną tablicą poświęconą Rogerowi w Urzędzie Wojewódzkim i nadaniem honorowego obywatelstwa Edwardowi, uhonorował ich w bar- dziej widoczny sposób – chociażby uwiecznieniem w nazwie jednej z głównych ulic miasta, którą mogłaby być symbolicznie zmieniona ulica Roosevelta bądź budząca obecnie kontrowersje ulica 23 Lutego/por. J. Lewandowskiej. Może też czas najwyższy, aby chociaż części alei Niepodległości przywrócić nazwę Wałów Leszczyńskiego – wybitnego Wielkopolanina i Europejczyka.

58 E. Raczyński, Gabinet medalów Polskich oraz tych które się dziejów Polski tyczą począwszy od wstąpienia na tron Augusta II. aż do zgonu syna Jego Augusta III. (1697–1763), Poznań 1841, t. III, s. 288, 290–291. 59 Taką sugestię wysunęła Z. Ostrowska-Kębłowska, dz. cyt., s. 192. 60 K. Morawski, Wspólna droga…, s. 291.

228 Tadeusz W. Lange

„Malta” w międzywojennym Poznaniu i Wielkopolsce

W polskich dziejach Suwerennego Rycerskiego i Szpitalniczego Zakonu św. Jana Jerozolimskiego, od połowy XVI wieku znanego jako zakon maltański, Poznań zawsze zajmował miejsce szczególne. Co prawda na terenie dzisiejszej Rzeczpospolitej znajdziemy kilkanaście miejscowości, w których niegdyś mieściły się joannickie komandorie, ale tylko dwie z nich założone zostały przez władców Polski. A z tych dwóch tylko jedna poszczycić się może długą, bo ponad 600-letnią, nieprzerwaną tradycją związku z zakonem: to komandoria joannitów (a potem kawalerów maltańskich) w Poznaniu. Założona w 1187 roku przez Mieszka III Starego z udziałem biskupa Radwana, funkcjonowała formalnie aż do roku 1810, kiedy to rząd pruski dokonał kasaty wszelkich klasztorów w swym państwie. Ostatniemu jej zwierzchnikowi, Andrzejowi Marcinowi Miaskowskiemu herbu Bończa, pozwolono dożywotnio rezydować w dobrach komandorskich. Zmarł w roku 1832. Był to czas głębokiego kryzysu w „Malcie”, jak o swojej organizacji zwykli mówić jej członkowie. Po eksmisji w 1798 roku z wyspy Malty zakon, pozba- wiony swojego wyspiarskiego państewka i zubożały wskutek utraty dóbr w czasie rewolucji francuskiej, przez jakiś czas tułał się po Europie, a po obraniu wielkim mistrzem cara Pawła I (de facto, ale nie de iure, jak utrzymują zakonni historycy) i próbie pogodzenia arcykatolickiego bractwa z prawosławiem utracił także zaufa- nie papiestwa. W wyniku tego zarządzali nim tylko „p.o. wielkich mistrzów”, czyli luogotenenti del magisterio. Dla wszystkich jego członków powoli stawało się jasne, że czas owej wielonarodowej organizacji jako towarzystwa zakonnego nieodwo- łalnie się skończył i jeśli miała ona przetrwać, niezbędna była inna, nowocześniej- sza formuła jej istnienia. Inicjatywa owej nowej formuły wyszła od „maltańczy- ków” niemieckich. W roku 1857 założyli oni Towarzystwo Reńsko-Westfalskich Maltańskich Kawalerów Dewocji (Genossenschaft der rheinisch-westfälischen Malteser Devotionsritter), a w roku 1867, po wojnie prusko-austriackiej, w któ- rej tamtejsza „Malta” ufundowała blisko 500 szpitalnych łóżek, w Prusach powo- łano do życia Związek Śląskich Kawalerów Maltańskich, tzn. Verein der schlesi- schen Malteser-Ritter z siedzibą we Wrocławiu. W ten sposób powstały pierwsze narodowo-terytorialne organizacje „maltańskie”, do których zaczęto przyjmować członków świeckich zainteresowanych filantropią, szpitalnictwem na wypadek wojny – w czym zakon św. Jana Jerozolimskiego specjalizował się od początku swojego, wówczas już 800-letniego istnienia – a przede wszystkim członkostwem

229 Tadeusz W. Lange w elitarnym, w dużej mierze arystokratycznym stowarzyszeniu. W dobie państw narodowych idea ta okazała się tak nośna, że do dziś tak właśnie funkcjonuje zakon maltański – w przeważającej części jako zrzeszenie związków krajowych skupionych na szpitalniczej działalności dobroczynnej. Do wspomnianego Związku Śląskiego naturalną koleją rzeczy przypisani zostali wszyscy aspirujący do członkostwa w „Malcie” szlachcice-posesjonaci ze wschodniej części Prus, a więc także polscy ziemianie z Wielkopolski1. Bardzo wcześnie, bo już w roku 1869, do Związku Śląskiego przyjęty został urodzony w Poznaniu i wychowany w Jarocinie Hugon hrabia Radoliński herbu Leszczyc (1841–1917). Hrabia właśnie zaczynał karierę w pruskiej dyplomacji; w szczy- towym jej okresie był ambasadorem Prus w Konstantynopolu, potem w Sankt Petersburgu, a na koniec w Paryżu. Był też marszałkiem dworu następcy tronu Fryderyka Wilhelma (późniejszego cesarza Fryderyka III), który nadał mu tytuł księcia (przy tej okazji Radoliński zmienił nazwisko na Fürst von Radolin), a jego jarocińskie posiadłości podniósł do rangi hrabstwa, co dało nowemu księciu dzie- dziczne miejsce w Preußisches Herrenhaus (Pruskiej Izbie Panów), wyższej izbie pruskiego parlamentu, wzorowanej na House of Lords. O ile łatwo zrozumieć, że do ekskluzywnego towarzystwa przyjęto przyszłego ordynata na Jarocinie i księcia, o tyle nieco trudniej pojąć, dlaczego w tym samym roku kawalerem maltańskim został nieutytułowany dziedzic dóbr wolsztyńskich Stefan Gajewski „z Błociszewa” herbu Ostoja (1841–1912). Być może zaważyła tu wielkość majątku (nie licząc Wolsztyna, same należące doń Komorowo i Tłoki miały 1750 ha2), a może wpływowi członkowie wprowadzający – jako że do zakonu maltańskiego nie można się po prostu zapisać: w jego szeregi jest się zapraszanym. W roku 1870 kawalerem maltańskim został szambelan pruski, przyszły II ordy- nat na Obrzycku Karol Edward hrabia Raczyński „z Małyszyna” herbu Nałęcz (1817–1899), syn ustosunkowanego kolekcjonera i dyplomaty w służbie pruskiej – Atanazego. Nie był pierwszym Raczyńskim-„maltańczykiem”: pokolenie wstecz komandorem maltańskim był jego odległy krewny, Wincenty. Dwa lata później do „Malty” wstąpił Seweryn hrabia Bniński herbu Łodzia (1845–1909), urodzony w Poznaniu porucznik ułanów, późniejszy właściciel Gułtów, dożywotni członek Izby Panów. W roku 1875 wśród członków Związku Śląskiego znalazł się Bogusław książę Radziwiłł herbu Trąby (1844–1907), najmłodszy syn pruskiego generała i dziedzicznego członka Izby Panów, Bogusława Fryderyka księcia Radziwiłła. W 1878 roku do zakonu (i jego Związku Śląskiego) trafił z kolei Zygmunt Gorzeński herbu Nałęcz (1830–1886) ze Śmiełowa, pruski szambelan i hrabia, posługujący się nazwiskiem Gorzeński-Ostroróg, odznaczony papieskim orderem św. Grzegorza; był synem wielkiego polskiego patrioty Hieronima Gorzeńskiego, udziałowcy Spółki Akcyjnej „Bazar”. Cztery lata później w poczet członków Verein przyjęty został Włodzimierz hrabia Skórzewski herbu Drogosław (1858–1913), III ordynat na Radomicach-Czerniejewie (majątku liczącym prawie 5 tys. ha),

1 Spisy: V. Graf von Matuschka, F. Graf von Hatzfeldt, Die schlesischen Malteser im 19. und 20. Jahrhundert. Köln 1999, s. 133–136. Daty przyjęć za: Zakon maltański w Polsce, red. S.K. Kuczyński, Warszawa 2000. 2 Rozmiary majątków za: T. Epsztein, S. Górzyński, Spis ziemian Rzeczypospolitej Polskiej w roku 1930. Województwo poznańskie, Warszawa b.r.w.

230 „Malta” w międzywojennym Poznaniu i Wielkopolsce co dawało mu dziedziczne miejsce w pruskiej Izbie Panów. W roku 1889 kawalerem maltańskim w Związku Śląskim został Ferdynand książę Radziwiłł (1834–1926), rezydujący w Antoninie ordynat przygodzicki (i z tej racji dziedziczny członek Izby Panów) oraz ołycki, najstarszy brat wspomnianego wyżej Bogusława. Był to polityk o dużym autorytecie jako poseł do Reichstagu i przewodni- czący Koła Polskiego tamże, poseł do Landstagu, po roku 1918 zaś poseł do polskiego Sejmu Ustawodawczego i jego pierwszy marszałek. W roku 1890 do śląskiej „Malty” wstąpił Witold Stefan hrabia Skórzewski „z Radomic” (1864–1912), młod- szy brat Włodzimierza, późniejszy I ordynat łabiszyński, który z pałacu 1. Ferdynand ks. Radziwiłł, w Lubostroniu zarządzał potężnym ok. 1914 r., fot. Wikipedia majątkiem obejmującym ponad 12 tys. ha. Witold był skądinąd założy- cielem uzdrowiska Konstancin pod Warszawą, nazwanego tak od imienia jego matki. W roku 1894 członkiem zakonu i Związku został również Stanisław Jan Eustachy hrabia Poniński herbu Łodzia (1846–1924) „z Opieszyna” (obecnie część Wrześni), urodzony w Tulcach pod Poznaniem, syn Edwarda, bohatera powstania listopadowego i jednego z organizatorów pomocy dla powstania stycz- niowego. Już w nowym stuleciu (1906) do Związku Śląskich Kawalerów Maltańskich wstąpiła kolejna zagadkowa w tym utytułowanym towarzystwie postać – porucz- nik Tadeusz Modlibowski herbu Dryja (ur. 1871) z Gierłachowa koło Bojanowa, który zresztą zmarł w tym samym roku. Na podstawie majątku (wraz z folwar- kiem Golinka w sumie około 650 ha) trudno zaliczyć go do wielkich posesjonatów, a wpisowe do zakonu, zwane diritti di passaggio, wynosiło wówczas 2 tys. franków w złocie, przy czym nie były to bynajmniej jedyne koszty przynależności do owego ekskluzywnego klubu. Sporo kosztowało sporządzenie stosownych tablic genealo- gicznych, niebagatelne były też koszty obstalowania odpowiedniego munduru z dodatkami. I wreszcie pod rokiem 1920 na liście członków Związku Śląskiego znalazł się Ignacy Bernard hrabia Bniński (1870–1920), urodzony w Biezdrowie (nieopodal Wronek) właściciel dóbr Pietronki i Opalin koło Chodzieży, prezes Towarzystwa Sztuk Pięknych w Poznaniu, kolekcjoner dzieł sztuki i mecenas arty- stów. Do zakonu maltańskiego przyjmowano także osoby duchowne, które stano- wiły osobną kategorię członkowską. Wśród członków Związku Śląskiego figuruje kolejny syn wspomnianego już Bogusława Fryderyka Radziwiłła, prałat domowy

231 Tadeusz W. Lange

2. Olgierd ks. Czartoryski w stroju narodowym, obok Bogdan hr. Hutten-Czapski, Kahlenberg, 1933 r., fot. ze zb. Narodowego Archiwum Cyfrowego (dalej: NAC)

Ojca Świętego Piusa IX, Edmund książę Radziwiłł (1842–1895), który pełnił funkcję kapelana konwentualnego ad honorem w Wielkim Przeoracie Rzymskim zakonu. Był też kanonikiem, proboszczem parafii św. Stanisława w Ostrowie Wielkopolskim, publicystą i członkiem parlamentu niemieckiego. Do zakonu przyjęty został, o dziwo, w niskiej, nieszlacheckiej kategorii kapelanów magistral- nych, czyli „z łaski wielkiego mistrza”. Drugim duchownym na liście członków Verein jest prałat Wawrzyniec Kotecki (1841–1918), szambelan papieski i od roku 1889 proboszcz parafii pw. św. Jana Jerozolimskiego w Poznaniu, pierwszy redaktor naczelny „Przewodnika Katolickiego”3. Formalnie członkami zakonu bywali również purpuraci, którzy jednak członkostwo zakonu zyskiwali na mocy pełnionego stanowiska i w uznaniu zasług, a insygnium zakonne otrzymywali na zasadzie orderu. W ten sposób w szeregach „Malty” znalazł się arcybiskup poznański i gnieźnieński (1866–1886) Mieczysław Ledóchowski herbu Szaława (1822–1902), który wysoką godność Baliwa Honoru i Dewocji zakonu maltań- skiego otrzymał już jako kardynał w Rzymie w 1885 roku. Wypełniając swoje zobowiązania statutowe, Verein der Schlesischen Malteser- Ritter opiekował się szeregiem szpitali na Śląsku4: 1) szpitalem św. Juliusza

3 Pominięty na skądinąd miarodajnej liście polskich „maltańczyków” w: Zakon maltański w Polsce… 4 V. Graf von Matuschka, F. Graf von Hatzfeldt, dz. cyt., s. 17–22.

232 „Malta” w międzywojennym Poznaniu i Wielkopolsce

3. Uroczystość na Sowińcu, w pierwszym rzędzie od lewej: S. Sławski, A. Chłapowski i S. Taczanowski, 1937 r., ze zb. NAC w Rybniku (Julius-Krankenhaus); 2) szpitalem im. św. Jadwigi Śląskiej w Trzebnicy (Trebnitz), założonym w roku 1871 przez Związek Śląski w zakupionym przez niego pocysterskim klasztorze; 3) szpitalem maltańskim w Nieder-Kunzendorf (obecnie Mokrzeszów koło Świebodzic, nieopodal zamku Książ), wzniesio- nym w latach 1883–1886 jako obiekt sanatoryjno-wypoczynkowy; 4) szpita- lem maltańskim św. Elżbiety w miejscowości Friedland/Oberschlesien (obecnie Korfantów), uruchomionym w 1892 jako szpital ss. elżbietanek; 5) Maltańskim Szpitalem Dziecięcym św. Anny (St. Anna-Kinderhospital) we Wrocławiu, zało- żonym w roku 1893 częściowo z funduszy Związku; 6) szpitalikiem św. Elżbiety w Schurgast/Oberschlesien (obecnie Skorogoszcz, pow. brzeski), który powstał w roku 1894 z inicjatywy hrabiny Elisabeth Kerssenbrock, z domu Schaffgotsch; 7) szpitalikiem św. Józefa (St. Josefs Stift) w Reichtal (obecnie Rychtal koło Kępna) założonym w latach 1885–1887 przez Johannesa Edgara hrabiego Henckel von Donnersmarck i prowadzonym przez siostry elżbietanki. Nie udało się niestety ustalić, czy i jaki wkład w ową szpitalniczą działalność Związku Śląskiego wnieśli jego wielkopolscy członkowie. Godziną próby dla organizacji była I wojna światowa, w czasie której Związek m.in. kosztem 130 tys. marek wystawił i wyekwipował własny pociąg sanitarny, który pokonał w sumie około 140 tys. km i przetransportował około 20 tys. rannych. Do dyspozycji armii oddano wszystkie szpitale, a 47 „maltańczyków”

233 Tadeusz W. Lange

stawiło się do służby w personelu sanitarnym5. Znaleźli się wśród nich także Wielkopolanie. W czasach, o których mowa, nie- którym mieszkańcom Wielkopolski udało się zostać kawalerami mal- tańskimi bez pośrednictwa Związku Śląskiego, którego członkami, jak się zdaje, nigdy nie byli. Było to moż- liwe dzięki trybowi przyjęć in gremio religionis, w zasadzie stosowanym w przypadkach niemożności przyna- leżenia do zakonnej organizacji tery- torialnej. W taki sposób w roku 1874 „mal- tańczykiem” został ustosunkowany arystokrata Bogdan hrabia Hutten- Czapski herbu Leliwa (1851–1937), właściciel ziemski ze Smogulca w powiecie wągrowieckim (ponad 6,3 tys. ha), dziedziczny członek Izby Panów, oficer i dyplomata, postać dobrze później znana w Poznaniu, choćby z racji otrzymanej w roku 1901 godności burgrabiego zamku poznańskiego. Była to funkcja czysto tytularna i wiązała się z występowa- 4. Bogdan hr. Hutten-Czapski, fot. ze zb. NAC niem w świcie cesarza przy różnych okazjach, a zwłaszcza podczas cesar- skich wizyt w Poznaniu, które miały miejsce w roku 1902, 1907, 1909, 1910 i 1913. Uważany przez Polaków za Prusaka Hutten-Czapski pośredniczył między cesarskim dworem a miejscowymi elitami, a po ukończeniu budowy zamku w 1910 roku pełnił w nim rolę gospodarza. Osobiście przyczynił się nawet do wystroju budowli, fundując do Sali Tronowej dobrane przez siebie witraże i nadzorując ich montaż6. Hutten-Czapski miał się później okazać dla polskiej „Malty” postacią kluczową. Innym wielkopolskim „maltańczykiem”, który, jak się wydaje, nie przeszedł przez Związek Śląski, był używający tytułu hrabiowskiego Stanisław Breza herbu własnego (1874–1949), z rodziny Brezów z Więckowic koło Dopiewa, wnuk zasłużonego pułkownika Józefa Brezy. Stanisław, podobnie jak jego brat Alfons,

5 A. von Schalscha, Verein der Schlesischen Malteser-Ritter [w:] Der Johanniterorden, der Malteserorden, red. A. Wienand, Köln 1988, s. 488. 6 Zob. K. Grysińska-Jarmuła, Hrabia Bogdan Hutten-Czapski (1851–1937). Żołnierz, polityk, dyplomata, Toruń 2011, s. 239–252.

234 „Malta” w międzywojennym Poznaniu i Wielkopolsce

5. Kościół pw. św. Jana Jerozolimskiego, lata 20. XX w., fot. ze zb. Muzeum Historii Miasta Poznania późniejszy powstaniec wielkopolski, wybrał karierę wojskową i został oficerem kawalerii (saskiej), ukończywszy przedtem drezdeńską szkołę kadetów. Do zakonu wstąpił w 1907 roku. W okresie międzywojennym mieszkał w Poznaniu7 i udzielał się m.in. w Klubie Towarzyskim „Bazaru”. Podobną drogę przeszedł Stefan hrabia Sumiński herbu Leszczyc (1860–1930) z Pomorza, który został kawalerem mal- tańskim w roku 1912. Jako były rotmistrz pruskich huzarów wyrobił sobie markę znawcy i specjalisty od hodowli koni i jako taki oddelegowany został przez władze pruskie na Śląsk, w wolnej Polsce trafił zaś do Wielkopolski. W tym samym roku co Sumiński do zakonu wstąpił Olgierd książę Czartoryski herbu Pogoń (1880– 1977), właściciel m.in. Baszkowa (blisko 5 tys. ha) i Wielkiego Boru (ok. 3,5 tys. ha). W czasie wojny jako „maltańczyk” przypisany do Związku Śląskiego, był delega- tem do specjalnych poruczeń Czerwonego Krzyża w Generalnej Inspekcji Opieki Ochotniczej nad Chorymi na gubernię warszawską, dysponując funduszem na dożywianie tamtejszej głodującej ludności8. Rok później (1913) kawalerem maltańskim został żonaty z siostrą księcia Olgierda Jan hrabia Szołdrski herbu Łodzia (1881–1939), właściciel Gołębina, Jaszkowa i Psarskich (łącznie około 3,5 tys. ha), późniejszy doktor praw i prezes poznańskiego Towarzystwa Popierania Polskiej Nauki i Leśnictwa. I on w czasie działań wojennych związany był ze służbami sanitarnymi Czerwonego Krzyża.

7 W 1926 r. mieszkał przy ul. Stromej 27, później przy ul. Skarbowej (ob. Taczaka) 15/8. 8 J. Moryson, Książę Olgierd Czartoryski (1888–1977). Życie i działalność społeczno-polityczna, Kraków 2012, s. 95.

235 Tadeusz W. Lange

6. Helena i Alfred Chłapowscy, 1933 r., fot. ze zb. NAC

W roku 1915 członkiem „Malty” został Alfred Chłapowski herbu Dryja (1874–1940) z Bonikowa koło Kościana, zamożny ziemianin, poseł do Reichstagu i czynny konserwatywny polityk, akcjonariusz poznańskiego „Bazaru” i członek jego rady nadzorczej. W oficjalnej publikacji polskiej „Malty”9 figuruje jako były członek Związku Śląskiego, ale pewne przesłanki wskazują na to, że w przyjęciu

9 Podręcznik Związku Polskich Kawalerów Maltańskich [autorstwa głównie J. Zwierkowskiego], Poznań 1932.

236 „Malta” w międzywojennym Poznaniu i Wielkopolsce go do zakonu mógł pośredniczyć wspomniany wyżej Związek Reńsko-Westfalski, z którym Chłapowski miał kontakty w czasie działań wojennych. Nie można wykluczyć, że wstąpienie do „Malty” miało ratować go, tak jak innych, od ewentu- alnego powołania do wojska10; jako „maltańczyk” plasował się bowiem w szeroko rozumianej służbie sanitarnej. Do końca wojny Chłapowski podróżował wzdłuż obu jej frontów jako delegat zakonu przy Czerwonym Krzyżu, organizując laza- rety. W tym charakterze był m.in. na Litwie, w Macedonii, Serbii i Bułgarii, a pod koniec wojny pod Verdun i w Szampanii11. Zapewne to Chłapowski wciągnął w działania zakonne swojego szwagra Krzysztofa Mielżyńskiego herbu Nowina (1888–1927) z Pawłowic koło Leszna, który złożył akces do „Malty” w 1917 roku, jak się wydaje, poprzez Związek Śląski. Ten wielokrotnie nagradzany ziemianin, wzorowo gospodarujący na 12 tys. ha, znany z zainteresowania rolniczymi nowin- kami technicznymi, sprawdził się później podczas powstania wielkopolskiego, wspierając powstańców finansowo, kwaterą i wyżywieniem. To od Alfreda Chłapowskiego, który za czasów polskich pracował w Ministerstwie byłej Dzielnicy Pruskiej i udzielał się w Czerwonym Krzyżu, wyszła inicjatywa stworzenia krajowego związku skupiającego wszystkich pol- skich „maltańczyków”, zwłaszcza że do tego czasu zdążyły już powstać narodowe organizacje „Malty” brytyjskiej, włoskiej, hiszpańskiej, francuskiej, portugalskiej i holenderskiej. Naturalną koleją rzeczy Chłapowski najpierw nawiązał kontakt z księciem Ferdynandem Radziwiłłem, który rok wcześniej zakończył swoją długą karierę parlamentarną, marszałkując Sejmowi Ustawodawczemu. Ten Grand Old Man wielkopolskiej arystokracji wyraził poparcie dla projektu i użyczył mu swojego nazwiska. Do nowej organizacji, czyli Związku Polskich Kawalerów Maltańskich (dalej: ZPKM)12, zgłosili wstępny akces prawie wszyscy żyjący „maltańczycy” związani z Wielkopolską, a więc Stanisław hrabia Poniński, rtm. Stanisław Breza (wówczas dowódca dywizjonu w 2. Pułku Ułanów Wielkopolskich), Stefan hra- bia Sumiński (który właśnie został „koniuszym”, czyli dyrektorem Stada Ogierów w Sierakowie), Jan hrabia Szołdrski i jego szwagier Olgierd książę Czartoryski, niedoszły regent planowanego przez Niemców satelickiego Królestwa Polskiego13. W Wielkopolsce pamiętano Czartoryskiemu jego lojalizm w stosunku do Niemców w czasie wojny i niezbyt imponujący wkład w powstanie wielkopolskie14, ale jego akces do polskiej „Malty” był dla młodej organizacji istotny ze względu na siłę przyciągania tytułu. Na pierwszym, nieformalnym zebraniu w styczniu 1920 roku oprócz księcia Radziwiłła i Chłapowskiego spotkali się tylko Wielkopolanie. Byli wśród nich „maltańczycy”: Breza, Szołdrski i Sumiński (nie przybyli Czartoryski, Mielżyński,

10 Tak sugeruje M. Wołos, Alfred Chłapowski (1874–1940). Biografia ambasadora Polski we Francji, Toruń 1999, s. 49. 11 Tamże, s. 50–52. 12 Przedwojenną działalność ZPKM opisałem szczegółowo w: Zakon maltański w Drugiej Rzeczypospolitej 1919–1939, Poznań 2000. 13 Jego kandydaturę wysunął zresztą B. Hutten-Czapski (J. Moryson, dz. cyt., s. 110). 14 Polegał on na przewiezieniu własnym samochodem karabinu maszynowego dla rawickich sił powstańczych (tamże, s. 134).

237 Tadeusz W. Lange

7. Dawny szpital w Rychtalu, ze zb. prywatnych

Poniński i umierający Ignacy Bniński, którego członkostwo w zakonie budzi zresztą pewne wątpliwości), a także oczekujący zatwierdzenia przez zakon: Konstanty hrabia Bniński herbu Łodzia (1889–1972), II ordynat na Dąbkach koło Wyrzyska (ok. 1,5 tys. ha) i właściciel Dobczyna koło Śremu, dysponujący też mieszkaniem w Poznaniu15, w owym czasie oficer 2. Pułku Ułanów Wielkopolskich (późniejszy 16. Pułk Ułanów Wielkopolskich), w którego mundurze często występował, także podczas wystąpień „maltańskich”; Stanisław Sczaniecki herbu Ossoria (1888– 1945) z Michorzewa koło Nowego Tomyśla (ok. 1,2 tys. ha); Stanisław Taczanowski herbu Jastrzębiec (1890–1947) z Podrzecza koło Gostynia (ok. 300 ha), który jako ochotnik, podobnie jak Alfred Chłapowski, odbywał służbę sanitarną u pruskich „maltańczyków”. Miał też za sobą epizod w 15. Pułku Ułanów Poznańskich i był dwukrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych. Działał w Wydziale Ubezpieczeń Społecznych Związku Ziemian; mjr Konstanty Chłapowski herbu Dryja (1883– 1939) z Mościejewa koło Kwilcza (750 ha), społecznik związany z Poznaniem16 (ukończył Gimnazjum św. Marii Magdaleny). W czasie I wojny światowej był ofi- cerem kirasjerów wrocławskich, a w powstaniu wielkopolskim zapisał piękną kartę jako wojskowy komendant Pniew i dowódca tzw. batalionu pniewskiego, dowódca odcinka Międzyrzecz – Międzychód – Wieleń, szef sekcji Straży Ludowej, Policji i Żandarmerii w Komisariacie Naczelnej Rady Ludowej, od 1920 roku komendant m. Poznania; Franciszek hrabia Kwilecki herbu Śreniawa (1875–1937) z Dobrojewa

15 Przy ul. Fredry 8. Kamienica była własnością Morawskich z Jurkowa. 16 W 1933 r. posługiwał się adresem: Długa 5/7.

238 „Malta” w międzywojennym Poznaniu i Wielkopolsce koło Szamotuł (ok. 3 tys. ha), spo- łecznik, rzeźbiarz, mecenas artystów i hodowca koni. W Poznaniu współ- tworzył Towarzystwo Przyjaciół Sztuk Pięknych. Na spotkaniu omawiano kwestię wyjścia ze śląskiego Verein i moż- liwość skorzystania z legatu nie- żyjącego już od dawna Seweryna hr. Bnińskiego dla „ewentualnego polskiego związku maltańskiego”. Jest rzeczą interesującą, że już wtedy ks. Radziwiłł, by zwrócić uwagę obec- nych na misję zakonu maltańskiego, poruszył kwestię nabycia „jakiego mniejszego szpitala”. Rozmawiano też o uczestnictwie w ingresie kardy- nała Edmunda Dalbora. Za konsty- tucyjne dla ZPKM uważa się jednak zebranie, które odbyło się 21 czerwca 1920 roku. Pojawił się na nim Bogdan Hutten-Czapski, który nie tak dawno, jako zdeklarowany Prusak i powołany z rezerwy do niemieckiego Sztabu Generalnego major huzarów, wkra- 8. Ks. Edmund Majkowski, fot. ze zb. NAC czał w stopniu podpułkownika do Warszawy z 9. Armią feldmarszałka księcia Leopolda Bawarskiego, gdzie współpracował z generałem-gubernatorem Hansem Beselerem i był jednym z jego przedstawicieli w Tymczasowej Radzie Stanu. Kiedy jego świat legł w gruzach, Hutten-Czapski, zwolniony przez cesarza Wilhelma z przysięgi na wierność, zorganizował sobie życie na nowo i przeisto- czył się w smoguleckiego ziemianina oraz lojalnego obywatela państwa polskiego. Teraz szukał ujścia dla swojej niespożytej energii. Jako najstarszy stażem kawaler maltański przewodniczył zebraniu aż do pojawienia się na nim starszego od siebie ks. Radziwiłła. Na spotkaniu przyjęto projekt statutu (opartego zresztą na statucie Związku Śląskiego) i wybrano zarząd, w którym prezydentem został naturalnie ks. Radziwiłł, a jego zastępcą A. Chłapowski. Umożliwiło to rejestrację Związku, co nastąpiło 31 sierpnia 1920 roku w Sądzie Grodzkim w Poznaniu. Jeszcze pod koniec tegoż roku Wielkie Magisterium zatwierdziło 11 „aspirujących” kawale- rów – oprócz Wielkopolan, także kandydatów z dwóch pozostałych byłych zabo- rów. Można się zastanowić, jak duży wpływ na wzrost popularności zakonu miało w owym czasie niedawne krwawe doświadczenie całego pokolenia. Rok później na konwencie (jak „Malta” nazywa swoje walne zebranie) oprócz „maltańczyków” z dawnej Galicji przyjęto do Związku kolejnego, choć świeżej daty Wielkopolanina: był nim Edward hrabia Mycielski herbu Dołęga (1865–1939), uro- dzony w Krakowie przemysłowiec i polityk (były poseł na sejm galicyjski), żonaty

239 Tadeusz W. Lange z Heleną, córką wspomnianego Stanisława hrabiego Ponińskiego z Wrześni, dokąd hrabia Mycielski przeprowadził się po śmierci teścia. Był wiceprezesem tamtejszej cukrowni. Dodajmy, że konwent odbył się w miejscu spotkań najbardziej oczywistym dla przybywających do Poznania okolicznych ziemian, czyli w hotelu Bazar. Zarząd zobowiązano wówczas do podjęcia kroków o uznanie związku przez władze, ze szcze- gólnym uwzględnieniem PCK, któremu prezesował gen. Józef Haller. Rok później uczestnicy konwentu gremialnie udali się na Komandorię i wzięli udział we mszy św. w kościele pw. św. Jana Jerozolimskiego, nawiązując w ten sposób do poznańskiej tradycji maltańskiej. Uwadze zebranych nie mógł ujść stan podupadającej budowli, ale trzeba było jeszcze kilku lat, by temat ten został podjęty na forum Związku. Wciąż otwarta pozostawała kwestia zatwierdzenia ZPKM przez władze zakonne. W 1923 roku przyspieszenia sprawy podjął się hr. Hutten-Czapski, bywalec kurii rzymskiej i papieskich salonów w czasach, gdy wykonywał tam misje na polecenie władz pruskich. Osobiście znał Piusa IX, a także Piusa XI (Achillesa Rattiego) z czasów jego nuncjatury w Warszawie. Wielkie Magisterium zakonu postawiło jednak trudne warunki, toteż półoficjalnie istniejący Związek popadł następnie w stan niejakiego uśpienia, co tłumaczono potem „czasami inflacyjnymi” i nawałem obowiązków zastępcy wiekowego prezydenta Radziwiłła, A. Chłapowskiego, który tymczasem robił karierę poselsko-ministerialną w Warszawie. Organizacja wróciła do życia dopiero po śmierci księcia Ferdynanda w 1926 roku i wybraniu na jego miejsce pełnego werwy hr. Hutten-Czapskiego, mianowanego tymczasem baliwem17. Hrabia rezydował co prawda w odległym Smogulcu, ale w Poznaniu bywał często, dysponował tutaj zresztą mieszkaniem18, co ułatwiało trzymanie ręki na pulsie wydarzeń. Mimo że Związek był już organi- zacją ogólnokrajową, nowy zarząd, tak jak poprzedni, składał się z Wielkopolan. Ponieważ wiceprezydentura „z urzędu” należała się A. Chłapowskiemu, a ów był już wtedy ambasadorem RP w Paryżu, wybrano drugiego wiceprezydenta, któ- rym został hrabia Mycielski. Na konwencie w 1926 roku (naturalnie w hotelu Bazar, w sali Resursy) w poczet ZPKM wstąpił m.in. IV ordynat na Przygodzicach Michał książę Radziwiłł (1870– 1955) zwany „Rudym”, syn zmarłego Ferdynanda. Przed wojną pozostawał w rosyj- skiej służbie dyplomatycznej (był poddanym rosyjskim, ponieważ miał nadzieję odziedziczyć ordynację ołycką), w okresie międzywojennym stał się bohaterem wielu skandali natury obyczajowej19, które doprowadziły do wydalenia go z szere- gów „Malty” w roku 1938. Na tymże konwencie zaprotokołowano, że „pokojowa”, czyli szpitalnicza, działalność Związku „chwilowo dla braku funduszy rozpoczęta być nie może”. Nie przeszkodziło to członkom Związku udzielać się na niwie, którą można nazwać dewocyjno-reprezentacyjną: pokazali się oni m.in. na pogrze- bie kardynała Edmunda Dalbora i ingresie prymasa Augusta Hlonda, zarówno

17 Obecnie tytuł honorowy, dawniej dostojnik zakonu plasujący się między komandorem a przeorem. 18 O nieustalonym adresie. W 1936 r. posługiwał się adresem: Młyńska 9/12. 19 Skandaliczne prowadzenie się ks. Michała opisał D.J. Peśla, Książę Michał Radziwiłł „Rudy” 1870–1955. Kobiety „antonińskiego maharadży”, Ostrów Wielkopolski b.r.w. Ostatnio romans ks. Michała z Żydówką z Drohobycza Judytą Suchestow, którego nagłośnienie w prasie stało się bezpośrednią przyczyną wydalenia księcia z „Malty”, opisała A. Kaszuba-Dębska, Kobiety i Schulz, Gdańsk 2016, s. 79–119.

240 „Malta” w międzywojennym Poznaniu i Wielkopolsce w Gnieźnie, jak i Poznaniu. W tym samym roku Związek wzbogacił się jeszcze o jednego nowego członka-Wielkopolanina. Był nim Niemiec, hrabia Leopold von Zieten, od 1908 roku „maltańczyk” w Związku Śląskim, były kapitan artyle- rii w gwardii pruskiej, poseł do pruskiego sejmu i właściciel majątku Oczkowice w powiecie gostyńskim. Rezydował w Smolicach (700 ha, pow. Krotoszyn), jednym z majątków, które wniosła mu w posagu żona. Von Zieten zgłosił akces do ZPKM, ponieważ przyjął obywatelstwo polskie; nie wystąpił jednak ze Związku Śląskiego. Konwent w roku 1927 rozpoczął się od mszy św. na Komandorii. Tym razem kiepskiego stanu tamtejszego kościoła nie można już było przemilczeć. Po powro- cie do Bazaru zebrani postanowili się opodatkować celem wyremontowania obiektu. Ostatecznie zebrano 6,8 tys. zł20, co stanowiło sporą sumę, wystarczała ona jednak jedynie na pokrycie około 1/10 kosztów remontu. W protokole kon- wentu zaznaczono, że „działalność pokojowa nie była możliwa dla braku fun- duszy”. Przywitano aż 15 nowych „maltańczyków”, w tym podnoszących pre- stiż Związku dwoje Radziwiłłów. Nowym członkiem ZPKM został m.in. Janusz książę Radziwiłł, młodszy brat Michała, ordynat co prawda na Ołyce, ale wycho- wany w Wielkopolsce, znany polityk okresu międzywojennego. Pierwszą damą maltańską w ZPKM została ich matka, wdowa po księciu Ferdynandzie, Pelagia z Sapiehów Radziwiłłowa (1844–1929), która wstąpiła do zakonu razem z mężem. Była ona właścicielką około 4 tys. ha pod Jędrzejowem, ale większość życia prze- mieszkała w Berlinie i Rzymie, gdzie prowadziła salony polityczne. Innym wów- czas przyjętym był Gustaw Breza herbu własnego (1880–1945), młodszy brat wspomnianego już Stanisława Brezy, gospodarujący w rodzinnych Więckowicach na 900 ha. W czasie wojny zesłany do Woroneża, gdzie opiekował się jeńcami polskimi. W trakcie powstania wielkopolskiego rozbrajał Niemców, organizował pierwsze władze cywilne w powiecie poznańskim, współtworzył Straż Obywatelską i aprowizował wojska powstańcze. Jako ochotnik wojny 1920 roku został ranny w bitwie pod Brodnicą21. Miał komandorię z gwiazdą Orderu Grobu Świętego. Kolejnym przyjętym był Michał hrabia Potulicki herbu Grzymała (1897–1974), urodzony w Bonikowie siostrzeniec A. Chłapowskiego. Wykształcony za granicą, w czasie wojny współpracownik polskiej sekcji Czerwonego Krzyża w Genewie. W niepodległej Polsce Potulicki sekretarzował premierowi i ministrowi wyznań religijnych i oświecenia publicznego Antoniemu Ponikowskiemu, potem pracował w centrali Ministerstwa Spraw Zagranicznych, następnie wrócił do Genewy, gdzie uzyskał stopień doktora. Pomimo niespełnienia do końca warunków postawionych przez Wielkie Magisterium Hutten-Czapskiemu udało się w końcu uzyskać zatwierdzenie Związku, co nastąpiło 27 czerwca 1927 roku. Odtąd polska „Malta” mogła sama prowadzić rekrutację do zakonu. Diritti di passaggio dla Polaków ustalono na 1,2 tys. franków w złocie. Do wstąpienia potrzebni byli członkowie wprowadza- jący, świadectwo moralności i wywód genealogiczny w postaci klasycznej „szes- nastki”, tzn. herbowych przodków w czterech pokoleniach po mieczu i po kądzieli. Jednocześnie centrala zakonu zatwierdziła członkostwo kilku kandydatów,

20 Po 1 tys. zł wpłacili najzasobniejsi ziemianie: Hutten-Czapski, Mielżyński, Czartoryski i A. Chłapowski. 21 Powstańcy wielkopolscy, red. B. Polak, t. VI, Poznań 2009, s. 31.

241 Tadeusz W. Lange wśród których nie zabrakło Wielkopolan. Byli wśród nich bracia Mieczysław i Stanisław Kwileccy herbu Śreniawa22. Mieczysław Kwilecki (1895–1940), zie- mianin z Malińca i Gosławic w pow. konińskim, był uczestnikiem powstania wielkopolskiego, w którym współorganizował 2. Pułk Ułanów Wielkopolskich. W 1920 roku był adiutantem gen. Józefa Hallera. Do rezerwy przeszedł jako porucznik 16. Pułku Ułanów Wielkopolskich. Hodował folbluty, m.in. na potrzeby wojska, a swego Malińca użyczał na polowania i manewry wojskowe. Był też wła- ścicielem sławnego dziś Lichenia. Młodszy brat Mieczysława, Stanisław Kwilecki (1896–1939), brał udział w powstaniu wielkopolskim jako oficer 2. Pułku Ułanów Wielkopolskich. Jako adiutant gen. Stanisława Szeptyckiego został ranny podczas wojny 1920 roku. Silnie związany ze swym pułkiem, często później występował w mundurze. Gospodarował na Grodźcu w powiecie konińskim. W 1927 roku w Poznaniu odbył się jeszcze konwent nadzwyczajny. Niewiele wcześniej Związek Śląski poinformował polskich kolegów o chęci sprzedaży wspomnianego wyżej, a znajdującego się wciąż w jego posiadaniu szpitalika w wielkopolskim Rychtalu. Władze ZPKM uznały, że organizacja okrzepła już na tyle, by pomyśleć o statutowym celu swojego istnienia. Postanowiono zatem podjąć starania w sprawie przejęcia obiektów szpitalnych Związku Śląskiego znajdujących się na terenie Rzeczypospolitej: w grę wchodził właśnie szpitalik w Rychtalu, a także duży szpital św. Juliusza w Rybniku. Przejęcie Rybnika oka- zało się rzeczą skomplikowaną i zostało odroczone, natomiast sprzedaży szpi- tala w Rychtalu miejscowym parafiom udało się zapobiec i w 1928 roku polska „Malta” stała się właścicielem obiektu. Jego opiekunem z ramienia ZPKM został S. Taczanowski, który sprowadził do niego polskie elżbietanki. Początkowo mie- ścił się tutaj szpital dla chorych na gruźlicę, ale po kilku latach przekształcono go w ochronkę. W ramach działalności „reprezentacyjno-dewocyjnej” prowadzonej tegoż roku członkowie ZPKM wzięli udział w uroczystości nałożenia biretu kar- dynalskiego pronuncjuszowi apostolskiemu Lorenzo Lauriemu, a później pry- masowi Hlondowi. Wielkopolska „Malta” pokazała się też na nabożeństwie za nowo wybranego prezydenta RP Ignacego Mościckiego w katedrze poznańskiej, a potem asystowała w czasie złożenia w tej świątyni szczątków swego konfratra, kardynała Ledóchowskiego. Ze względu na coraz bardziej ogólnopolski charakter organizacji kolejne walne zebranie odbyło się w 1928 roku w hotelu Bristol w Warszawie. Chcąc zapewnić ZPKM opiekę duchową, w tymże roku przyjęto do organizacji dwóch kapelanów. Byli wśród nich: ksiądz Karol Mazurkiewicz (1881–1942), profesor pedagogiki w Seminarium Duchownym w Poznaniu i autor szeregu rozpraw naukowych, a od roku 1924 proboszcz „macierzystej” parafii „Malty”, tzn. św. Jana Jerozolimskiego, a także ksiądz Edmund Majkowski (1892–1951), kapelan wojskowy, absolwent poznańskiego Seminarium Duchownego, gdzie był bibliotekarzem. To jeden z założycieli i pierwszy dyrektor Archiwum i Muzeum Archidiecezjalnego (1926), w ZPKM pełnił funkcję oficjalnego archiwariusza. W tym samym roku do orga- nizacji przyjęto jako damę maltańską Wielkopolankę Helenę z Mielżyńskich

22 Ich dzieje opisał A. Kwilecki, Kwilcz i inne majątki Kwileckich na przestrzeni wieków, Poznań 1996, s. 182–188.

242 „Malta” w międzywojennym Poznaniu i Wielkopolsce

9. ZPKM u Prezydenta RP Ignacego Mościckiego, 1928 r., fot. ze zb. NAC

Chłapowską herbu Nowina (1887–1959), siostrę Krzysztofa Mielżyńskiego i żonę Alfreda Chłapowskiego, którego aktywnie wspierała w działaniach społecznych i politycznych w kraju i za granicą, a także Stanisława hrabiego Mycielskiego herbu Dołęga (1897–1977), syna Edwarda, urodzonego i wychowanego w Wielkopolsce. Mycielski szkołę średnią kończył wprawdzie w Szwajcarii, ale studiował w Poznaniu na Wydziale Prawno-Ekonomicznym. Był ochotnikiem w wojnie 1920 roku. W chwili przyjęcia do ZPKM pracował w MSZ (był także na placówkach w Rzymie i Kapsztadzie), później działał w rozmaitych organizacjach społecznych na terenie Wielkopolski. Przyjęcie Potulickiego i S. Mycielskiego, pra- cowników MSZ i urzędników, stanowiło pewne novum dla organizacji, skupiającej w zasadzie posiadaczy ziemskich i, wyjątkowo, zawodowych oficerów, a sygnalizo- wało nowy trend w rekrutacji. Nie bez znaczenia był tu fakt, że hr. Hutten-Czapski znakomicie poruszał się w świecie dyplomacji, a miał co do ZPKM pewne poli- tyczno-dyplomatyczne plany. W czerwcu 1928 roku udało mu się uzyskać audien- cję u prezydenta Mościckiego, i w taki oto sposób polska „Malta” po raz pierwszy zaistniała w stolicy. Kolejny konwent Związku odbył się znów w Poznaniu, ale wszystkie następne miały już miejsce w stolicy, w hotelu Bristol lub Europejskim. W roku 1929 do ZPKM przyjęty został ppłk Roman Małachowski-Maluja herbu Nałęcz (1881–1958), lwowianin, były oficer c.k. armii. Małachowski trafił do Poznania w 1925 roku, wyznaczony na dowódcę 7. Pułku Strzelców Konnych Wielkopolskich, po czym

243 Tadeusz W. Lange zamieszkał tu już na stałe23. W odróżnieniu od wszystkich wyżej wymienionych „kawalerów honorowych i dewocyjnych”, zapewne wskutek braków w wywodzie genealogicznym przyjęto go do najniższej, trzeciej wówczas kategorii członków zakonu, jako donata, czyli dobroczyńcę zakonu. Kilka miesięcy później w sze- regi „Malty” i ZPKM, w podstawowej kategorii, czyli „honoru i dewocji”, wstąpił kolejny oficer kawalerii, tyle że rezerwy, Konrad hrabia Bniński herbu Łodzia (1895–1961). Był podporucznikiem armii pruskiej, a potem 2. Pułku Ułanów Wielkopolskich. Aktywny jako rezerwista K. Bniński często występował w mun- durze tego najbardziej „maltańskiego” z pułków kawalerii (późniejszego 16. Pułku Ułanów Wielkopolskich). Gospodarował w majątku Witaszyce wniesionym w wia- nie przez żonę (ok. 500 ha, pow. jarociński). Był też kuratorem ordynacji pozostałej po wspomnianym księciu Hugonie von Radolinie. Razem z Konradem Bnińskim do zakonu przyjęty został ziemianin Henryk Chłapowski herbu Dryja (1903– 1944), urodzony w Poznaniu, gdzie ukończył gimnazjum i studia na Wydziale Rolniczo-Leśniczym Uniwersytetu Poznańskiego. Gospodarował na Czerwonej Wsi koło Kościana, w majątku liczącym około 1,8 tys. ha. W roku 1930 do „Malty” jako damę honoru i dewocji przyjęto żonę księ- cia Czartoryskiego Mechtyldę Czartoryską z domu Habsburg-Lothringen herbu własnego (1891–1966). Ostatnim przyjętym do ZPKM ziemianinem, którego można nazwać wielkopolskim, był Wiesław Tuchołka herbu Korzbok (1882–1942), który został członkiem ZPKM w roku 1930. Gospodarował on na Marcinkowie Dolnym (400 ha) na Pałukach. Tuchołka był swego czasu człon- kiem Wydziału Prowincjonalnego Poznańskiego, potem brał udział w powstaniu wielkopolskim, posłował do Sejmu Ustawodawczego, był starostą powiatu żniń- skiego, działał w różnych organizacjach rolniczych. Był członkiem „Resursy”, Klubu Towarzyskiego w poznańskim Bazarze, któremu prezesował książę Czartoryski. Rok 1930 był dla polskiej „Malty” pomyślny, ponieważ hr. Hutten-Czapski uzyskał od Wielkiego Magisterium nominacje baliwowskie dla kilku polskich prominentów. Krzyże Baliwów Honoru i Dewocji otrzymali Ignacy Mościcki i Józef Piłsudski, któremu jako ministrowi spraw wojskowych służby zakonu podlegać miały w czasie wojny. Dzięki temu udało się doprowadzić do spotkania zarządu ZPKM z Marszałkiem w Belwederze oraz z prezydentem RP na zamku, co zgodnie z oczekiwaniami odnotowała centralna prasa. Godność baliwow- ską otrzymał nieco później także metropolita warszawski, kardynał Aleksander Kakowski. Bywała ona nadawana honorowo dla uzyskania życzliwości wpływo- wych osób (jej posiadacze formalnie stawali się członkami zakonu), trochę na zasadzie istniejących w średniowieczu zakonnych konfratrów. Regularnym człon- kom zakonu nadawano ją oszczędnie, choć była przez nich bardzo pożądana; z Wielkopolan, poza Hutten-Czapskim, tego zaszczytu dostąpili F. Radziwiłł, Czartoryski i A. Chłapowski. Prezydent Mościcki znał doskonale Hutten-Czapskiego nie tylko z poprzed- niej wizyty „Malty” na zamku, ale także w związku z jego odwiedzinami w dobrach hrabiego rok wcześniej. Wizytował wtedy założoną przez Hutten-Czapskiego

23 Przy ul. Kochanowskiego 17. W 1933 r. mieszkał przy ul. Grodziskiej 8/3.

244 „Malta” w międzywojennym Poznaniu i Wielkopolsce fundację mającą na celu wspieranie uczelni warszawskich. Hrabia poczuwał się do opieki nad nimi, ponieważ osobiście przyczynił się do ich reaktywacji w czasach gubernatorstwa Beselera; przy okazji utworzenie fundacji miało uchronić jego majątek przed spodziewaną parcelacją. Trudno dziś powiedzieć, czy Piłsudski w odzianym w mundur baliwowski hrabim Hutten-Czapskim rozpoznał oficera, którego 13 lat wcześniej widział w mundurze pruskiego huzara na posiedzeniu Tymczasowej Rady Stanu. Z pewnością rozpoznał go kardynał Kakowski, wówczas w Radzie Regencyjnej, który razem z hrabią, jako przedstawicielem Beselera, witał w Warszawie Achillesa Rattiego, późniejszego nuncjusza apostolskiego, a jeszcze później papieża. W następnym roku krzyż Baliwa Honoru i Dewocji otrzymał od zakonu arcy- biskup metropolita poznański i gnieźnieński August Hlond, kontynuując nie- jako tradycję zapoczątkowaną w czasach arcybiskupa Ledóchowskiego. W roku 1931 szeregi wielkopolskiej „Malty” zasilił Witold Prądzyński herbu Grzymała (1882–1952), poznański prawnik, który pomagał Związkowi w nabyciu Rychtala. Prądzyński pochodził z Gniezna, ale osiadł w Poznaniu. Po pracy w Ministerstwie byłej Dzielnicy Pruskiej i Ministerstwie Sprawiedliwości oraz karierze wykła- dowcy na Uniwersytecie Poznańskim, w 1925 roku został wpisany na listę adwo- katów tutejszej Izby Adwokackiej, a do tego został notariuszem na obwód Sądu Apelacyjnego w Poznaniu. Od Prądzyńskiego, jako nieziemianina i nieutytu- łowanego przedstawiciela wolnych zawodów, nie wymagano wywodu szlachec- kiego (choć zapewne mógłby go przedstawić) i przyjęto go do niższej kategorii członkowskiej, tzn. kawalerów łaski magistralnej. Rok później członkiem ZPKM (ale tylko jako donat) został siostrzeniec Prądzyńskiego, Ludwik Echaust (1897–1958) z Gniezna, który uczęszczał do poznańskiego Gimnazjum św. Marii Magdaleny. Studia prawnicze rozpoczęte za granicą, a przerwane powstaniem wielkopolskim, w którym wziął udział, dokończył w Poznaniu. Był adwokatem i dzielił z wujem kancelarię przy ul. 27 Grudnia 4/13; on również był zaangażo- wany w sprawę odkupienia szpitalika w Rychtalu. Prądzyński i Echaust nie byli jedynymi poznańskimi prawnikami związa- nymi z ZPKM. W starania o przejęcie przez polską organizację szpitala w Rybniku zaangażował się bowiem szambelan papieski i radca prawny kurii poznańskiej Stanisław Sławski (1881–1943), brat znanego architekta Rogera. Urodzony w Poznaniu, był absolwentem Gimnazjum św. Marii Magdaleny, studiował prawo na kilku niemieckich uniwersytetach, a do rodzinnego miasta wrócił w roku 1914. Brał czynny udział w powstaniu wielkopolskim, gdzie specjalizował się w sądownictwie wojskowym, do rezerwy przeszedł w stopniu pułkownika. Tak jak Prądzyński miał za sobą karierę urzędnika Ministerstwa byłej Dzielnicy Pruskiej i wykładowcy na Uniwersytecie Poznańskim. W czasach, o których mowa, miesz- kał przy ul. Zbąszyńskiej 3 (przedtem przy Matejki 60/6) i prowadził wraz z bra- tem Janem kancelarię adwokacką. Sprawa przejęcia szpitala w Rybniku (który Związek Śląski sprzedał niemieckiej organizacji charytatywnej) okazała się nie- zmiernie skomplikowana ze względu na delikatną sytuację narodowościową na Śląsku, ale mimo że zakończyła się tylko częściowym powodzeniem (przejęciem w administrację), ZPKM docenił wysiłki Sławskiego, przyjmując go w swoje sze- regi jako kawalera łaski magistralnej. Do dziś kategoria ta zarezerwowana jest dla

245 Tadeusz W. Lange ludzi dla „Malty” pożytecznych, ale niemogących aspirować do obwarowanej róż- nymi wymaganiami szlacheckiej kategorii honoru i dewocji. Tak w sporym skrócie przedstawia się członkostwo Wielkopolan w przedwo- jennym ZPKM, w którym zawsze odgrywali oni znaczącą rolę. Byli dla polskiej „Malty” ważni nie tylko przez swoją liczbę (stanowili blisko połowę jej składu osobowego), ale także za sprawą pracy w zarządzie. Po Ferdynandzie Radziwille i Bogdanie Hutten-Czapskim (zm. 1937 r.) przez krótki czas prezydentem był inicjator powołania ZPKM i jego wiceprezydent Alfred Chłapowski, a potem, aż do wybuchu wojny, Związkiem kierował duumwirat wiceprezydentów: Olgierd Czartoryski i Janusz Radziwiłł. Działalność szpitalnicza Związku nie była może imponująca, polska „Malta” nie zaniedbywała jednak aktywności określonej wcześniej jako dewocyjno-repre- zentacyjna. Kawalerowie maltańscy brali więc czynny udział w najróżniejszych uroczystościach kościelnych (procesje, pogrzeby i ingresy, Krajowy Kongres Eucharystyczny), jubileuszach, nawet za granicą (Kahlenberg pod Wiedniem, uroczystości z okazji rocznicy odsieczy wiedeńskiej, Budapeszt na czterechsetle- cie urodzin Stefana Batorego), a także państwowych. Obecność delegacji maltań- skiej odnotowano m.in. na pogrzebie marszałka J. Piłsudskiego (1935) i później na Sowińcu, gdzie 19 września 1937 roku z wielką pompą, w obecności wicewo- jewody krakowskiego i władz wojskowych, wysypali na Kopcu Niepodległości im. J. Piłsudskiego ziemię z wyspy Malty. Kluczowymi postaciami tej ceremonii byli Wielkopolanie: A. Chłapowski i S. Taczanowski, którzy, zapewne przez efektowne szkarłatne mundury, trafili na okładkę ilustrowanego magazynu „Światowid”. Polska „Malta” zaktywizowała się w roku 1939. Zagrożenie wojenne przy- pomniało członkom Związku o działaniach zakonu z czasów I wojny światowej, zwłaszcza że kilku jego członków miało za sobą służbę w maltańskich szpitalach i pociągach sanitarnych. Już w maju powołano do życia Korpus Sanitarny ZPKM, w czym istotną rolę odegrał Alfred Chłapowski. W połowie lata władze wojskowe zażyczyły sobie, żeby Związek zorganizował szpital maltański na terenie każdego Dowództwa Okręgu Korpusu. Szczegóły tego przedsięwzięcia nie są znane, ale wiele wskazuje na to, że np. szpitalem w Lublinie kierować miał Wielkopolanin Konstanty hrabia Bniński. Chaos wojenny zniweczył te plany i jedynym szpitalem maltańskim, jaki udało się powołać do życia, była placówka warszawska, która zapisała zresztą piękną kartę zarówno we wrześniu 1939 roku, jak i podczas oku- pacji, kiedy pozostawała w kontakcie z Armią Krajową. Wojna i jej pokłosie praktycznie położyły kres istnieniu warstwy ziemiańskiej, a wraz z nią organizacji stanowiących jej emanację – takich jak ZPKM. Jego wiel- kopolscy członkowie podzielili jej los, także w zakresie wojennych strat. W paź- dzierniku 1939 roku na rynku w Kościanie Niemcy rozstrzelali jako zakładnika Jana hr. Szołdrskiego. Na niemieckiej liście proskrypcyjnej z pewnością znajdował się dawny powstaniec wielkopolski płk Konstanty Chłapowski, którego w listo- padzie 1939 roku aresztowano, osadzono w Forcie VII, a następnie rozstrzelano w Dąbrówce koło Poznania. Taki sam los spotkał innego powstańca wielkopol- skiego, Stanisława hr. Kwileckiego, którego jako zakładnika Niemcy rozstrzelali w Koninie. W roku 1940 w Charkowie Rosjanie zamordowali jego brata, jeńca Starobielska, por. Mieczysława hr. Kwileckiego, który we wrześniu 1939 mimo

246 „Malta” w międzywojennym Poznaniu i Wielkopolsce braku przydziału mobilizacyjnego desperacko próbował dołączyć do swego macierzystego pułku. W nie- jasnych okolicznościach znalazł się na wschodzie Polski, gdzie formo- wano jednostkę z bezprzydziało- wych oficerów, i w Złoczowie dostał się do sowieckiej niewoli. W tym samym roku w szpitalu w Kościanie zmarł zmaltretowany przez gestapo Alfred Chłapowski. W 1941 roku w ramach masowych aresztowań polskiego duchowieństwa w Forcie VII osadzono kapelana ZPKM ks. Karola Mazurkiewicza. Stamtąd trafił do Dachau, w roku 1942 został zagazowany w Hartheim w Austrii. Osadzenia w Auschwitz nie przeżył mecenas Stanisław Sławski (zm. 1943), wysiedlony do Generalnej Guberni i aresztowany w Radomiu. Podczas powstania warszawskiego w grupie pacjentów 10. Konrad hr. Bniński, szpitala bonifratrów zamordowano fot. ze zb. Muzeum Regionalnego w Jarocinie wysiedlonego do Generalnej Guberni Henryka Chłapowskiego. W Związku Radzieckim w 1945 roku urwał się ślad po Stanisławie Sczanieckim. Wojny nie przeżyli też Wiesław Tuchołka i Gustaw Breza. Niektórym wielkopolskim „maltańczykom” udało się z Polski wyjechać. Rozproszyli się później po świecie: w USA osiedlił się Konrad hr. Bniński, który opuścił kraj dzięki amerykańskiej służbie dyplomatycznej, w Austrii osiadł Konstanty hr. Bniński, a we Francji – mająca tam doskonałe kontakty ambasa- dorowa Helena Chłapowska, a także Michał hr. Potulicki. Skomplikowane były losy Olgierda ks. Czartoryskiego i jego żony, księżnej Mechtyldy24. Po areszto- waniu w październiku 1939 roku, osadzeniu w obozie w Dobrzycy (utworzo- nym dla ziemiaństwa powiatu krotoszyńskiego) i poddaniu licznym szykanom rodzinę Czartoryskich wysiedlono do Generalnego Gubernatorstwa. Zatrzymali się w Warszawie, gdzie wskutek znajomości w sferach dyplomatycznych udało im się wyprawić do Wiednia synów; dzięki ich staraniom w styczniu 1940 roku uzy- skali włoskie wizy i wyjechali do Rzymu. Ks. Olgierd zawiózł tamtejszym władzom zakonnym raport z działalności warszawskiego szpitala maltańskiego. Z Rzymu księstwo udali się do Portugalii, a stamtąd do Brazylii, gdzie pozostali do końca życia. Ks. Olgierd został tam później ambasadorem zakonu. W reaktywowanym m.in. przy jego pomocy Związku Polskich Kawalerów Maltańskich na obczyźnie

24 J. Moryson, dz. cyt., s. 204–206.

247 Tadeusz W. Lange pierwsze skrzypce grał później osiadły w Rzymie Emeryk hr. Hutten-Czapski, adoptowany w 1932 roku syn Bogdana. W kraju z Wielkopolan zostali Stanisław Breza, Stanisław Taczanowski, Stanisław hr. Mycielski i poznaniacy: adwokaci Echaust i Prądzyński oraz płk Małachowski. Ze zrozumiałych względów z człon- kostwem w zakonie maltańskim po wojnie się nie obnosili. Klimat dla „Malty” zmienił się w Polsce dopiero w 1989 roku. W Poznaniu znów pojawili się kawale- rowie maltańscy, ale to już zupełnie inna historia... Tomasz Zuzek

Włodzimierz Dworzaczek (1905–1989) Poznański genealog szlachty

Włodzimierz Dworzaczek, wybitny historyk, autorytet w dziedzinie genea- logii, heraldyki i biografistyki, honorowy członek Polskiego Towarzystwa Heraldycznego, profesor i wieloletni wykładowca na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, który kilkadziesiąt lat swojej działalności naukowej poświęcił badaniom genealogicznym, ma w naszej historiografii status klasyka. Z natury rzeczy, w związku ze specyfiką swoich zainteresowań, miał on szerokie kontakty z ludźmi ze sfer szlacheckich, arystokratycznych i ziemiańskich, zwłasz- cza w okresie międzywojennym. Ów niezwykle ciekawy i na długie lata stały ele- ment życia Włodzimierza Dworzaczka jest tematem mniej znanym, zasygnalizo- wanym jedynie tu i ówdzie bądź to przez samego Profesora w mowie wygłoszonej jesienią 1978 roku w Instytucie Filologii Polskiej UAM podczas uroczystości wrę- czenia dedykowanego mu tomu „Studiów Polonistycznych”1, bądź bardziej zdaw- kowo we wspomnieniach jego przyjaciół ogłaszanych w ramach nekrologów po jego śmierci. Niestety Włodzimierz Dworzaczek nie pozostawił pamiętnika. Mimo to za sprawą odkrytych niedawno, także przez wyżej podpisanego, przedwojen- nych listów badacza możemy dziś nieco szerzej poznać niezwykle ciekawe zagad- nienie, jakim były kontakty Dworzaczka ze szlachtą, związane ze swoistą modą na ustalanie własnych rodowodów, której apogeum przypadało na lata 30. XX wieku. Można wysnuć i takie przypuszczenie, że bez owego wzmożonego zainteresowa- nia w kręgach szlacheckich i związanego z tym mecenatu genealogia jako dzie- dzina nauki nie rozwinęłaby się tak dynamicznie już na przełomie XIX i XX wieku, a w szczególności w pierwszej połowie XX wieku. Włodzimierz Dworzaczek urodził się 28 października 1905 roku2 w Mińsku Litewskim na Białorusi, jako syn Pawła Erazma Włodzimierza (1868–1950) i Marii Antoniny z Ziemięckich (1883–1962), córki wileńskiego lekarza wywo- dzącego się z rodziny ziemiańskiej. Ojciec, pochodzący ze spolonizowanej rodziny czeskiej, podobno ziemiańskiej, osiadłej w Polsce u schyłku XVIII wieku, był absolwentem Akademii Handlowej w Wiedniu. W okresie I wojny światowej, po utworzeniu w Mińsku polskiego szkolnictwa, uzyskał tam posadę nauczyciela gimnazjalnego. Ta inteligencka rodzina utrzymywała ścisłe więzi z okolicznymi dworami ziemiańskimi, a wychowanie w atmosferze szczególnego nasilenia

1 Wspomnienia Profesora Włodzimierza Dworzaczka [w:] W. Dworzaczek, Studia nad dziejami społe- czeństwa, polityki i kultury dawnej Polski w wiekach XVI–XVIII, Warszawa 2010, s. 513–523. 2 Datę urodzenia przyjmuję za L. Krajkowskim, Profesor Włodzimierz Dworzaczek (1905–1989), „Gens. Rocznik Towarzystwa Genealogiczno-Heraldycznego” 2005/2006 [wyd. 2007], s. 2.

249 Tomasz Zuzek

emocji narodowych sprzyjało rozbu- dzaniu u młodego Dworzaczka fascy- nacji historią. Podczas ofensywy bol- szewickiej w lipcu 1920 roku rodzina zmuszona była uciekać z Mińska i ostatecznie osiadła w Poznaniu, gdzie Włodzimierz Dworzaczek kon- tynuował naukę w Gimnazjum im. Karola Marcinkowskiego. Już wów- czas prowadził swoje pierwsze kwe- rendy genealogiczne w Bibliotece Raczyńskich oraz w bibliotece Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, a także gromadził własny księ- gozbiór historyczny. Po maturze w 1925 roku wstąpił na Uniwersytet Poznański i wybrał seminarium profesora Adama Skałkowskiego. „Już jako student zdobył sobie opi- nię znawcy zagadnień genealogii 1. Włodzimierz Dworzaczek, lata 70.[?] XX w., i archiwaliów szlachecko-ziemiań- fot. ze zb. PAN Biblioteki Kórnickiej skich” 3. Zdaniem jego przyjaciela z tamtych lat, późniejszego profe- sora, Stefana Kieniewicza, doskonale już wówczas wiedział, „czego chce i do czego dąży. Interesowała go od lat gene- alogia polska i jej też zamierzał się poświęcić”4. Na studiach ujawniły się także rysunkowe zdolności Dworzaczka. Tworzył m.in. cieszące się wielką popularno- ścią karykatury kolegów i profesorów. Jego pasje genealogiczne zwróciły uwagę prof. Skałkowskiego. Przygotowując pod jego kierunkiem rozprawę o Ksawerym Działyńskim, Dworzaczek prowadził poszukiwania w polskich archiwach, w szczególności w poznańskim. W związku z pewnym problemem badawczym, jaki napotkał w swojej pracy, w 1927 roku prof. Skałkowski polecił mu napisać do barona Artura Reiskiego5 z Drzewicy pod Opocznem, który był kontynuato- rem Herbarza polskiego Adama Fredro-Bonieckiego6. Rok później Reiski zapro- sił Dworzaczka do siebie na dwutygodniową wizytę, podczas której zapoznał się on z materiałami do dalszych tomów Herbarza. Wiedza i zapał młodego badacza

3 T. Zielińska, Włodzimierz Dworzaczek (15 X 1906 – 23 X 1989), „Archeion” 1992, t. 90, s. 231. 4 S. Kieniewicz, Wspomnienie o Dworzaczku, „Tygodnik Powszechny” 1988, nr 51/52, s. 9. 5 Artur Reiski (1857–1928), prawnik, genealog, heraldyk, kontynuator dzieła Adama Bonieckiego – wydawca tomów XIV–XVI Herbarza polskiego, honorowy członek Towarzystwa Heraldycznego we Lwowie, zob. S.K. Kuczyński, Reiski (Reyski) Artur (1857–1928) [w:] Polski słownik biograficzny (dalej: PSB) t. XXXI, Wrocław 1988–1989, s. 32–33. 6 Adam Józef Feliks Boniecki-Fredro (1842–1909), heraldyk, wydawca 13 tomów dzieła Herbarz polski. Wiadomości historyczno genealogiczne o rodach polskich, Warszawa 1899–1909; zob. W. Dworzaczek, Boniecki-Fredro Adam Józef Feliks (1842–1909) [w:] PSB, t. II, Kraków 1936, s. 302–303.

250 Włodzimierz Dworzaczek (1905–1989) wzbudziły w Reiskim tak wielkie zaufanie, że zapisał mu w testamencie wszystkie swoje materiały rękopiśmienne i bibliotekę podręczną tego wydawnictwa, który to spadek przywiózł Dworzaczek do Poznania około dwóch lat po śmierci barona i niemal natychmiast rozpoczął pracę nad kontynuowaniem dzieła Bonieckiego. Początkowo uzyskał na to wsparcie finansowe w postaci rocznego stypendium Funduszu Kultury. Studia zakończył w 1932 roku, uzyskując stopień doktorski za rozprawę Wojewoda Ksawery Działyński7. Niebawem całkowicie pochłonęły go prace nad herbarzem Bonieckiego. Miał poparcie Polskiego Towarzystwa Heraldycznego8, które podjęło uchwałę o kontynuacji dzieła. Stwierdziwszy jed- nak w materiałach Reiskiego znikomy udział danych dotyczących Wielkopolski, Dworzaczek rozpoczął systematyczne badania wielkopolskich archiwów dwor- skich i kancelarii parafialnych, objeżdżając w tym celu dwory i plebanie. Do wybuchu wojny uzupełnił w ten sposób materiały Reiskiego o blisko 100 tys. rege- stów z archiwów poznańskich i warszawskich oraz z przeszło dwustu archiwów parafialnych. Dzięki temu ukończył XVII tom Herbarza, obejmujący literę M9. Właśnie na okres pracy nad Herbarzem, po ukończeniu studiów, a przed wybuchem II wojny światowej, przypadają najliczniejsze i najciekawsze kontakty Włodzimierza Dworzaczka z polską szlachtą. Praca historyka-genealoga wyglądała wówczas zupełnie inaczej niż w latach powojennych – zbierał on materiały, bazując głównie na swoich kontaktach z ziemiaństwem i arystokracją. Obeznanie w środo- wisku (m.in. poznańskim) już w trakcie studiów zawdzięczał prof. Bronisławowi Dembińskiemu, do którego uczęszczał na seminarium z historii XVI wieku. Dzięki swoim zdolnościom szybko został zauważony przez Dembińskiego, który regularnie zapraszał go do swojego domu w czwartki na godz. 17. Jak wspominał sam Dworzaczek: „Tam ekscelencje różne austriackie się poznawało, a to namiest- nikowa Korytowska, a to były minister oświaty Austrii Ćwikliński, a to pani Smolkowa z synem, wdowa po Stanisławie, i tak dalej, i tak dalej…”10. Wszystko to sprawiło, że nie był w tych sferach osobą anonimową. Już w czasie studiów prowa- dził kwerendy źródłowe, które z uwagi na rozmieszczenie interesujących archiwa- liów, w większości w parafiach, kosztowały go niemało wysiłku i środków. Musiał w tym celu przemierzać konno Wielkopolskę od plebanii do plebanii, zatrzymując się w pobliskich dworach. Do trudów podróży dochodziły również nie najlepsze warunki pracy. Niektórzy proboszczowie, jak określił to sam Dworzaczek, „stęsk- nieni za gawędą”, przeszkadzali w pracy wymagającej skupienia. Toteż kiedy tylko było to możliwe, zabierał ze sobą z dworów tamtejszą pannę, aby zajęła księdza

7 Według wspomnień m.in. S. Kieniewicza, Dworzaczek skorzystał ze sposobności i pominął magisterium, robiąc od razu doktorat. Natomiast Z. Chodyła i Z. Sprys podają na podstawie akt, że uzyskał tytuł magistra filozofii w zakresie historii w 1930 r., aczkolwiek, jak zaznaczają sami autorzy, sprawa przedstawia się nie- jasno. Zob. Z. Chodyła, Z. Sprys, Włodzimierz Dworzaczek (1905–1988). Życie i dzieło [w:] W. Dworzaczek, Studia nad dziejami społeczeństwa…, s. 467, przyp. 15, oraz S. Kieniewicz, dz. cyt., s. 9. 8 O. Halecki, O dalszy ciąg Herbarza Bonieckiego, „Miesięcznik Heraldyczny” 1935, nr 1, s. 2–3. 9 Informacje z życiorysu Włodzimierza Dworzaczka podane powyżej, o ile nie zaznaczono inaczej, zaczerp- nięto z: Z. Chodyła, Z. Sprys, dz. cyt., s. 463–475, oraz B. Wysocka, Włodzimierz Dworzaczek 1905–1988 [w:] Wybitni historycy Wielkopolski, Poznań 1989, s. 438–445. 10 Wspomnienia Profesora Włodzimierza Dworzaczka…, s. 517.

251 Tomasz Zuzek rozmową11. Jednym z jego pomocników był w tych czasach wspomniany już przy- jaciel Stefan Kieniewicz. Zapamiętał on szczególnie wyjazd do Konarzewa pod Poznaniem, wówczas rezydencji Czartoryskich. Dokumenty składowano tam bez- ładnie: w dwóch trumnach na strychu12. Sam Dworzaczek zapamiętał, że odnaleźli wówczas unikatowy dokument króla Jana Kazimierza z czasów potopu szwedz- kiego, w którym król wzywał generała Grodzickiego do rychlejszego przybycia z odsieczą dla oblężonej Warszawy13. Notabene z tamtego właśnie wyjazdu zacho- wał się krótki list Dworzaczka z 25 maja 1928 roku do księcia Czartoryskiego zapowiadający kolejną wizytę w Konarzewie oraz wykonane własnoręcznie (być może na zlecenie księcia) tablice genealogiczne Działyńskich14. Szersze zainteresowanie Dworzaczkiem jako genealogiem nastąpiło w kręgach arystokracji dopiero po odziedziczeniu przezeń materiałów po Reiskim i ukoń- czeniu studiów. Wiązało się to ze sposobem życia, jaki młody badacz wybrał, chcąc dalej prowadzić swe kwerendy. Jak już wspomniano, Dworzaczek otrzymał sty- pendium Funduszu Kultury, lecz objęło ono jedynie rok 1931. Z braku możliwości zatrudnienia na Uniwersytecie Poznańskim oraz z racji trudności, jakie stwarza- łaby etatowa posada, którą uważał za „śmierć cywilną”15, gdyż taka praca unie- możliwiałaby mu badania w archiwach, Włodzimierz Dworzaczek celowo wybrał zawód naukowca-wolontariusza. Aż do wybuchu wojny środki do życia zdoby- wał, m.in. wykonując kwerendy na zamówienie i rekonstruując genealogie rodzin ziemiańskich16. Jego typowy dzień pracy wyglądał następująco: przed południem badania w archiwum, a po południu bujne życie towarzyskie17. Dochodziły do tego kilkutygodniowe kwerendy w parafiach wielkopolskich (w okresie wiosenno- -letnim) oraz wyjazdy do innych archiwów na terenie kraju. Sławomir Leitgeber wspominał, że przez kilka lat po śmierci Dworzaczka spotykał się z jego przy- jacielem z lat młodości – Jerzym Drwęskim, który często sięgał pamięcią do lat przedwojennych. Obaj lubili wówczas życie towarzyskie i bywali na poznańskich salonach. Drwęski organizował wyjścia do domów mających swe „dni przyjęć”, urządzali też razem bale we własnych mieszkaniach18. Wśród zachowanej kore- spondencji Dworzaczka znajduje się imienne zaproszenie na bal zorganizowany 3 lutego 1937 roku w Sali Białej poznańskiego Bazaru przez Seniorat i Konwent Rycerzy Korporacji „Corona” z okazji 15-lecia jej istnienia19. Co prawda na zapro- szeniu widnieje nazwisko Jaraczewski, ale wstęp możliwy był wyłącznie za okaza- niem takiego biletu i zapewne Dworzaczek w jakiś sposób go zdobył. Takie bale

11 Tamże, s. 518. 12 S. Kieniewicz, dz. cyt., s. 9. 13 Wspomnienia Profesora Włodzimierza Dworzaczka…, s. 516–517. 14 Polska Akademia Nauk Biblioteka Kórnicka w Kórniku (dalej PAN BK), Notatki i tablice genealogiczne rodzin: Działyńskich, Konarzewskich i Radomickich, sygn. BK 13603, k. 1. 15 Wspomnienia Profesora Włodzimierza Dworzaczka…, s. 519. 16 Z. Chodyła, Z. Sprys, dz. cyt., s. 470. 17 Wspomnienia Profesora Włodzimierza Dworzaczka…, s. 519. 18 S. Leitgeber, Włodzimierz Dworzaczek (1905–1989), „Gazeta Wyborcza” 10 IV 2001 (dodatek „Gazeta Wielkopolska”). 19 PAN BK, Depozyt listów Włodzimierza Dworzaczka z lat 1947–1983 (dalej: DwListy), teczka 1.

252 Włodzimierz Dworzaczek (1905–1989)

2. Włodzimierz Dworzaczek i Bogdan Hutten-Czapski, Rzym, 19 III 1936 r., fot. ze zb. PAN Biblioteki Kórnickiej były doskonałą i najskuteczniejszą w tamtym czasie okazją do bezpośredniej roz- mowy, zaprezentowania własnej osoby i zdobycia klienteli wśród szlachty, u której rosło zapotrzebowanie na modną wówczas genealogię własnych przodków. Znany już w towarzystwie Dworzaczek bywał częstym gościem poznańskiej elity inteligenckiej i ziemiańskiej, którego ceniono za umiejętność interesującej rozmowy20. Dzięki kontaktom towarzyskim miał on bardzo szeroką klientelę,

20 L. Krajkowski, dz. cyt., s. 6.

253 Tomasz Zuzek a jedni klienci polecali genealoga następnym21. Poza pisaniem genealogii rodzin ziemiańskich Dworzaczek wykonywał kwerendy archiwalne dla osób spoza Poznania, opracowywał wywody legitymizacyjne dla kandydatów na tzw. kawa- lerów maltańskich, dla których należało znaleźć szesnastu przodków (za co inkasował po 1 tys. zł), malował drzewa genealogiczne etc.22 Był również auto- rem pamiątkowego albumu dla króla rumuńskiego Karola II, który w 1937 roku odwiedził Polskę. Dworzaczek tuż przed tą wizytą napisał, oczywiście w celach zarobkowych, artykuł do „Dziennika Poznańskiego”23 o polskich przodkach tego władcy. Przeczytał go radca poselstwa w Bukareszcie Alfred Poniński, który nakazał centrali w Warszawie wykorzystać wiedzę Dworzaczka przy okazji zbli- żającej się wizyty monarchy w Polsce. Wezwany do stolicy Dworzaczek zaprezen- tował się tak dobrze, że to jemu zlecono wykonanie albumu pamiątkowego z pol- skimi przodkami króla Karola, co świadczy o wysokiej wartości artystycznej jego prac plastycznych. Pracował nad tym zadaniem ciężko przez dziesięć dni i, jak sam to później określił, „grubo, jak na owe czasy, zarobił”24. Jednak prace, które wykonywał na zlecenie, były jedynie środkiem do wyższego celu, koniecznym z uwagi na brak stałego źródła dochodu. Dworzaczek planował bowiem w przyszłości opracowanie genealogii szlachty wielkopolskiej25, a wszyst- kie pomniejsze prace, nazywane przez niego samego mianem chałtur, wykonywał, jak się zdaje, jedynie niejako przy okazji prowadzonych kwerend. Można wywnio- skować to pośrednio na podstawie zachowanej korespondencji Dworzaczka z Witoldem Święcickim z Kluk oraz z jego przedwojennego listu do generała Kazimierza Raszewskiego. Nadawca tegoż listu był dotychczas niezidentyfikowany, a jego odnalezienie pozwala pozytywnie zweryfikować tezę, że metoda pracy wyko- nywanej przez Dworzaczka na zlecenie, wyłaniająca się z listów do Święcickiego, była przezeń stosowana powszechnie. Na ów nieznany list natrafiłem w zbiorach Biblioteki Kórnickiej, pracując nad niniejszym artykułem. Nie ulega wątpliwości, że wyszedł on spod ręki Włodzimierza Dworzaczka. Materiały Dworzaczka dla Święcickiego i Raszewskiego posłużą zatem do zilustrowania ówczesnego sposobu pracy i kontaktów badacza z przedwojenną arystokracją. Należy jednak zaznaczyć, że wszystkie materiały dla prywatnych zleceniodawców opracowane zostały przez Dworzaczka rzetelnie i mają postać krótkich prac naukowych, podbudowanych aparatem krytycznym. Dotychczas znane są dwie jego przedwojenne prace pisane na zlecenie, maszynopisy: Święciccy w Wielkopolsce (1935) i Raszewscy herbu Grzymała (1936). Nie wiadomo, ile jeszcze podobnych opracowań kryją prywatne archiwa potomków i spadkobierców zamawiających. Obie zachowane prace znaj- dują się w zbiorach Biblioteki Kórnickiej PAN. Pierwsza26, napisana dla Witolda Święcickiego z Kluk, została w 2011 roku przekazana wraz z korespondencją przez

21 Świadczy o tym m.in. list M. Jabłońskiej do W. Święcickiego z 18 II 1934 r., o którym będzie mowa niżej. 22 Z. Chodyła, Z. Sprys, dz. cyt., s. 470; Wspomnienia Profesora Włodzimierza Dworzaczka…, s. 519. 23 W. Dworzaczek, Hohenzollernowie w Rumunii, „Dziennik Poznański” 1937, nr 98. 24 Wspomnienia Profesora Włodzimierza Dworzaczka…, s. 519. 25 B. Wysocka, dz. cyt., s. 439. 26 PAN BK, Korespondencja i materiały Włodzimierza Dworzaczka do genealogii Święcickich, sygn. BK 14453.

254 Włodzimierz Dworzaczek (1905–1989)

3. Włodzimierz Dworzaczek i Bogdan Hutten-Czapski, Rzym, 24 V 1936 r., fot. ze zb. prywatnych Jolanty Dworzaczkowej jego wnuczkę Agnieszkę Sołtan, całość opublikowano w 2014 roku nakładem Biblioteki Kórnickiej27. Natomiast druga znajduje się w materiałach do genealogii rodziny Raszewskich28, zakupionych w 1967 roku przez Bibliotekę od Bronisława Zakrzewskiego z Poznania, i zdaje się, że nie została dotąd zauważona. Witold Święcicki (1873–1951)29, poszukując korzeni swego rodu, pragnął powiązać linię wielkopolskich Święcickich z linią litewską, z której się wywo- dził. Poza Dworzaczkiem zaangażował do badań wielu historyków i archiwistów, m.in. Józefa Romanowskiego z Archiwum Wileńskiego czy Jerzego Borówkę, jed- nak poszukiwania przerwał wybuch wojny. Na polecenie Święcickiego w lutym 1934 roku z Dworzaczkiem skontaktowała się Maria Jabłońska: „Uzyskałam wresz- cie adres p. Dworzaczka w Poznaniu, do którego piszę równocześnie obszerny list. Podobno posiada genealogię rodziny Jastrzębców-Święcickich […]. Możliwe, że Dr. Dworzaczkowi uda się wydobyć z Drezna dokument nadania tytułu. Prosiłam go, by skomunikował się wprost z Szanownym Panem w tej sprawie”30. Odzew ze strony poznańskiego badacza był dość szybki, gdyż już na początku kwiet-

27 W. Dworzaczek, Święciccy w Wielkopolsce, oprac. T. Zuzek, Kórnik 2014. Dzięki materiałom z Tek Dworzaczka, o których będzie mowa niżej, praca ta, z zachowaniem oryginalnego tekstu, została roz- budowana w formie przypisów o ponad sto dodatkowych informacji. 28 PAN BK, Papiery rodziny Raszewskich, sygn. BK 11197 k. 195–210. Praca ta znajduje się obecnie w opra- cowaniu i niebawem zostanie wydana drukiem. 29 Zob. o nim T. Zuzek, Włodzimierz Dworzaczek i jego praca o Święcickich [w:] W. Dworzaczek, Święciccy…, s. 10. 30 List M. Jabłońskiej do W. Święcickiego, Bydgoszcz, 18 II 1934 r. (Archiwum prywatne Pani Agnieszki Sołtan z Warszawy, kopia cyfrowa listu dzięki uprzejmości właścicielki w posiadaniu autora).

255 Tomasz Zuzek nia 1934 roku zaproponował podjęcie badań źródłowych, a w lipcu otrzymał od Witolda Święcickiego na ten cel zaliczkę w wysokości 100 zł. W swych listach Dworzaczek opisywał m.in. metodykę wykonywanej pracy, polegającą na zebra- niu jak największej liczby informacji genealogicznych ze źródeł historycznych. W tym celu w okresie niesprzyjającej aury, od jesieni do późnej wiosny, spę- dzał czas w archiwum na badaniu m.in. zapisek z ksiąg grodzkich i ziemskich, od najmłodszej wstecz, a latem objeżdżał wielkopolskie dworki i parafie, badając archiwa rodzinne i metryki kościelne. W liście z 19 lipca 1934 roku, po otrzyma- niu zaliczki i rozpoczęciu badań dla Witolda Święcickiego, opowiadał o aktual- nym zajęciu i zdradzał swoje plany badawcze na przyszłość: „Mam zamiar stop- niowo porobić wypisy wszystkich metryk szlacheckich, ze wszystkich kościołów archidiecezji gnieźn. i pozn. Zadanie to niemal gigantyczne, ale nie pracuję nad nim sam, mam dzielnego współpracownika31, no i przez rok zdołałem już prze- robić 135 kościołów (całość przeszło 600), około 15 000 metryk”32. W cytowanym liście Dworzaczek pisał także o planowanym tymczasowym zawieszeniu zbierania metryk (od września 1934 roku), aby móc rozpocząć systematyczne przeglądanie inskrypcji grodzkich poznańskich od 1793 roku wstecz. Badacz miał jednak pro- blemy z ukończeniem pracy o Święcickich, gdyż kilkakrotnie przesuwał termin przekazania opracowanych wyników. Tłumaczył to przede wszystkim brakiem czasu spowodowanym chorobą ojca, częstymi wyjazdami oraz chęcią dostarczenia kompletnego, poważnego ilościowo oraz jakościowo materiału33. Nie było to tłumaczenie odosobnione, gdyż podobne powody niedostarcze- nia wyników swojej pracy zaledwie rok wcześniej podał Dworzaczek generałowi Kazimierzowi Raszewskiemu34, który w latach 30. XX wieku prowadził poszu- kiwania swoich korzeni. Już sam początek listu do generała z 4 maja 1934 roku jest bardzo podobny do późniejszego listu dla Witolda Święcickiego z 25 lutego 1935 roku. Mianowicie: „Dziwił się zapewne Pan Generał moim milczeniem od szeregu miesięcy, ale chciałem wtedy dopiero się do niego odezwać, kiedy będę miał już coś zupełnie konkretnego do zakomunikowania”35. Natomiast początek listu do Święcickiego brzmi: „Zdziwiło Pana może moje długie milczenie, ale nie mając jeszcze konkretnych wyników, nie miałem co komunikować”36. Raszewskiemu, mimo że ten mieszkał wówczas w Poznaniu, Dworzaczek nie przedstawił wyników swych badań osobiście, tylko napisał list, w którym w punktach wyłożył najważ- niejsze zagadnienia związane z jego odkryciami. List ten jest niekompletny, bra- kuje co najmniej jednej (ostatniej) karty, przez co dotychczas nie było wiadomo,

31 Wspomnianym pomocnikiem był Michał Sczaniecki (1910–1977), ówczesny student prawa, późniejszy profesor UAM, prawnik i badacz ustroju dawnej Polski, zob. Z. Chodyła, Z. Sprys, dz. cyt., s. 471; H. Olsze- wski, Michał Sczaniecki (1910–1977) [w:] WSB, Warszawa–Poznań 1981, s. 652. 32 Listy Włodzimierza Dworzaczka do Witolda Święcickiego [w:] W. Dworzaczek, Święciccy…, s. 39. 33 Tamże, s. 40–41. 34 Kazimierz Raszewski herbu Grzymała (1864–1941), uczestnik I wojny światowej na froncie francuskim, ranny w 1917 r. i przeniesiony w stan spoczynku, w 1919 r. wziął aktywny udział w powstaniu wielkopol- skim, zob. H.P. Kosk, Generalicja Polska. Popularny słownik biograficzny, t. II, Pruszków 2001, s. 123. 35 PAN BK, Papiery rodziny Raszewskich, sygn. BK 11197 k. 92r. 36 Listy Włodzimierza Dworzaczka do Witolda Święcickiego, s. 40.

256 Włodzimierz Dworzaczek (1905–1989)

4. Od lewej: Jolanta Essmanowska (Dworzaczkowa), NN, Włodzimierz Dworzaczek, 1951 r., fot. ze zb. PAN Biblioteki Kórnickiej kto jest jego autorem. Taki, a nie inny sposób zreferowania wyników badań tłu- maczy Dworzaczek chorobą: „Na wstępie muszę się wytłumaczyć, dlaczego robię to listownie, a nie osobiście. Otóż nie jestem zdrów. Zatrułem się czymś w jakiejś małomiasteczkowej restauracji i czuję się nietęgo”37. Na ile jest to tłumaczenie prawdziwe, a na ile unik mający na celu oszczędzenie sobie osobistych wymó- wek ze strony generała, do jakich mogłoby dojść przy spotkaniu w cztery oczy, można się jedynie domyślać. Dworzaczek przebadał dla Raszewskiego archiwa w Warszawie, Lublinie i Krakowie, udało mu się też odnaleźć trzy wcześniejsze, nieznane dotąd generałowi, pokolenia rodziny, co samego zainteresowanego czy- niło przedstawicielem pokolenia czternastego. Jednocześnie Dworzaczek odradzał generałowi dalsze poszukiwania niemal we wszystkich odwiedzonych przez niego miejscach: w Lublinie, gdzie „trzeba by tam przeprowadzić osobną kwerendę, co by kosztowało dużo, a rezultatów by pewnie nie dało”; w Krakowie, gdzie „poszu- kiwania specjalnie przez któregoś z urzędników prowadzone dałyby rezultaty nie- uzupełniające w niczym drzewa genealogicznego Szanownego Pana Generała, ani się z nim niełączące, a kosztowałyby, o ile mogę się zorientować, dobrych kilkaset złotych”; w Małopolsce w powiecie trembowelskim, gdzie w połowie XVIII wieku pojawił się niejaki Zygmunt, lecz „jak w Krakowie i Lublinie, przy dużym nakła- dzie kosztów można by jedynie ustalić genealogię potomków tego Zygmunta, ale to by nie poszerzyło genealogii Szanownego Pana Generała”38. Czy autor listu bał się weryfikacji własnych ustaleń, czy też były to tylko życzliwe rady, znów możemy

37 PAN BK, Papiery rodziny Raszewskich, sygn. BK 11197 k. 92r. 38 Tamże, k. 93rv.

257 Tomasz Zuzek

5. Tablica Genealogiczna rodziny Konarzewskich autorstwa W. Dworzaczka, 1928 r., ze zb. PAN Biblioteki Kórnickiej

258 Włodzimierz Dworzaczek (1905–1989)

6. Tablica Genealogiczna rodziny Radomickich autorstwa W. Dworzaczka, 1928 r., ze zb. PAN Biblioteki Kórnickiej

259 Tomasz Zuzek jedynie domniemywać. Zdaje się, że na koniec listu padła, urwana w pół zdania, propozycja Dworzaczka narysowania generałowi tablicy lub drzewa genealo- gicznego – nie wiadomo, czy za osobną opłatą. Maszynopis pracy o Raszewskich sygnowany jest własnoręcznie przez Dworzaczka z datą spisania dopiero o dwa lata późniejszą niż wspomniany list. Czy maszynopis ten to dodatkowa praca zle- cona później przez generała, czy też dopiero w 1936 roku Dworzaczek w pełni wywiązał się ze zleconego mu wcześniej zadania, nie sposób dzisiaj z braku źródeł stwierdzić. Tablice genealogiczne sporządził Dworzaczek dla Witolda Święcickiego39. Jemu także tłumaczył się z późnego nadesłania wyników badań, gdyż, jak wynika z listów, termin ich oddania przekładał kilkukrotnie: „Sprawa cała trwała tak długo, bo Święciccy niezbyt tutaj rozrodzeni, w aktach grodzkich występowali rzadko i przy braku indeksów trzeba było przeglądać dziesiątki ksiąg, nim się natrafiło na jedną wzmiankę”40. Skończony tekst przesłał Witoldowi Święcickiemu 14 października 1935 roku, informując jednocześnie w załączonym liście o powo- dach opracowania materiałów w formie rozprawy naukowej, a nie surowego wypisu z akt. Wynikało to z rozbieżności wyników jego kwerendy z przyjętą w literaturze genealogią wielkopolskich Święcickich, były to różnice, jak sam to określał, „rozmiarów wprost rewelacyjnych”. W związku z tym bardzo krytycz- nie odniósł się do informacji o Święcickich zawartych w Złotej księdze szlachty polskiej Teodora Żychlińskiego41, co również znalazło odzwierciedlenie w samej pracy. W liście informował on wprost Witolda Święcickiego, że na monografii Teodora Żychlińskiego o Święcickich „nie można absolutnie polegać”, określając ją „jednym wielkim stekiem przekręceń i błędów”42. Materiał źródłowy nie pozwo- lił W. Dworzaczkowi na bezpośrednie powiązanie linii wielkopolskiej z litewską Witolda Święcickiego. W tym samym liście autor prosił też o przesłanie kolejnych stu złotych celem ostatecznego rozliczenia. Po otrzymaniu pieniędzy, już pięć dni po poprzednim, wysłał kolejny list z podziękowaniem; jednocześnie, chcąc pomóc w dalszych poszukiwaniach, zalecił Święcickiemu przebadanie między innymi akt warszawskich, wyszogrodzkich i płockich, czego on sam, z racji tego, iż nie mieszkał w Warszawie, nie mógł się podjąć. Na marginesie można wspomnieć, że praca o Święcickich jest dzisiaj niezwykle ważna, szczególnie dla Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, gdyż Dworzaczek wywodzi w niej genealo- gię pierwszego rektora uniwersytetu prof. Heliodora Święcickiego, aż od początku XVIII wieku. Dworzaczek żył przed wojną nie tylko z „drobnych chałtur”. Dzięki swoim kontaktom wystarał się w 1935 roku o subwencję Tarnowskich – nakłoniony przez Adama hr. Tarnowskiego z Dzikowa (1866–1946) podjął pracę nad monografią tej rodziny43. O tym mecenacie dość żartobliwie wspomniał Stefan Kieniewicz. Kiedy przed wojną szedł ulicą Piękną w Warszawie, z okna pierwszego piętra willi

39 W. Dworzaczek, Święciccy…, s. 33–37 (w wydaniu tablice uzupełnione o dane z Tek Dworzaczka). 40 Listy Włodzimierza Dworzaczka do Witolda Święcickiego, s. 42. 41 T. Żychliński, Złota księga szlachty polskiej, t. VI, Poznań 1884, s. 308–314. 42 Listy Włodzimierza Dworzaczka do Witolda Święcickiego, s. 42. 43 B. Wysocka, dz. cyt., s. 439.

260 Włodzimierz Dworzaczek (1905–1989)

Tarnowskich zawołał go po imieniu Dworzaczek. Sam Kieniewicz pracował wtedy nad życiorysem Adama Sapiehy na zlecenie jego potomków, toteż porozmawiali sobie „na wesoło na temat magnackiego mecenatu w Polsce odrodzonej, jego pożytkach i towarzyszących mu kłopotach”44. Przez pewien czas W. Dworzaczek był również prywatnym sekretarzem Bohdana Hutten-Czapskiego ze Smogulca i wraz z nim przebywał w Rzymie w 1936 roku45. Dzięki „chałturom” i mecena- towi, jak to sam określił, „przetrwał” do września 1939 roku. W momencie wybuchu II wojny światowej Włodzimierz Dworzaczek wszyst- kie zebrane przez siebie materiały wywiózł z Poznania do Warszawy. Tam też zamieszkał podczas okupacji, gdzie w latach 1941–1944 bardzo intensywnie pracując w Archiwum Głównym Akt Dawnych, zregestował m.in. kilkadziesiąt tomów inskrypcji grodzkich kaliskich oraz ponad 200 tomów wyroków Trybunału Piotrkowskiego. Żył dalej z chałtur, wykonywał rysunki i różnego rodzaju prace zdobnicze, zarabiał także dawaniem lekcji46. Niestety, niemal cały jego warsztat naukowy, wszystkie materiały do badań genealogicznych, pieczołowicie zbierane przed i w trakcie wojny, doszczętnie spłonęły lub zaginęły podczas powstania war- szawskiego47. Ocalał tylko jeden tom wypisów z ksiąg Trybunału (księgi 27–53 z lat 1605–1753), dziś zresztą stanowiący jedyną pozostałość po spalonych w AGAD księgach trybunalskich48. W czasie wojny Dworzaczek kontynuował prace nad monografią o Leliwitach Tarnowskich. W tym celu przebywał u Tarnowskich w Dzikowie, gdzie badał archiwum rodowe. Zżył się także z linią chorzelowską Tarnowskich, z właścicielem Chorzelowa hrabią Karolem Hilarym i jego bratem, hrabią Janem, wielokrotnie u nich przebywając przed i w trakcie wojny. Nie tylko zajmował się tam badaniem archiwaliów, ale brał również udział w życiu towarzy- skim dworu, w polowaniach, poznał wiele ciekawych osób, o czym świadczą jego wpisy i karykatury zamieszczone w tamtejszej księdze gości49. Po powstaniu warszawskim Dworzaczek znalazł się w Krakowie, gdzie po wyzwoleniu miasta przez krótki czas pracował w Urzędzie Wojewódzkim, reje- strując straty archiwów i bibliotek podworskich w Małopolsce. Latem 1945 roku wrócił do Poznania, a niecały rok później za sprawą Gerarda Labudy uzyskał posadę adiunkta przy Katedrze Historii Polski na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Poznańskiego50. Już w pierwszych latach pracy uniwersyteckiej Włodzimierz Dworzaczek na nowo podjął swe poszukiwania źródłowe, co sys- tematycznie kontynuował niemal do samej śmierci. W czasach stalinizmu zain- teresowania genealogią, rodami możnowładczymi i szlacheckimi czy dynastiami uzyskały stempel klasowej obcości i były bardzo źle widziane przez władze51.

44 S. Kieniewicz, dz. cyt., s. 9. 45 B. Wysocka, dz. cyt., s. 439. 46 A. Gąsiorowski, Włodzimierz Dworzaczek (15 X 1906 – 23 X 1989), „Kwartalnik Historyczny” 1989, nr 3/4, s. 302. 47 Z. Chodyła, Z. Sprys, dz. cyt., s. 473. 48 A. Gąsiorowski, dz. cyt., s. 302. 49 Z. Chodyła, Z. Sprys, dz. cyt., s. 474–475. 50 Tamże. 51 J. Pokrzywniak, Wspomnienie o profesorze Włodzimierzu Dworzaczku, „Przegląd Wielkopolski” 1988, nr 4, s. 40.

261 Tomasz Zuzek

Już sama habilitacja Dworzaczka, przeprowadzona w listopadzie 1947 roku na podstawie rozprawy o hetmanie Janie Tarnowskim, została odrzucona z przy- czyn „klasowych” przez ministerstwo, które jednocześnie odebrało uczonemu prawo do wykładania historii nowożytnej52. Historyk jednak, jak określił to Stefan Kieniewicz, odważnie przebrnął przez okres stalinowski, broniąc użyteczności genealogii szlacheckich i wykazując ich znaczenie także dla znajomości stosun- ków społeczno-gospodarczych, a nawet i walki klasowej53. W tamtym okresie kontakty Dworzaczka ze szlachtą zostały na pewien czas zawieszone. Poza sytuacją polityczną, która zmusiła część arystokracji do opuszcze- nia kraju, a tym, którzy pozostali, kazała nie eksponować pochodzenia, wynikało to z faktu, że badacz uzyskał etat na Uniwersytecie Poznańskim i tym samym stałe źródło dochodu. Nie potrzebował już „chałtur”, aby móc zajmować się badaniami. Wpływ na ograniczenie kontaktów miało także obowiązkowe przekazanie ksiąg metrykalnych do archiwów archidiecezjalnych, gdzie Dworzaczek mógł bez prze- szkód, o każdej porze roku i w odpowiednich warunkach, zająć się ich badaniem, co czynił regularnie niemal do końca życia. Nie potrzebował już udawać się na wieś, prosić ziemian o wikt czy wóz i jeździć do pobliskiego proboszcza, aby czytać księgi, które nierzadko przechowywano w nieładzie. Poza tym już w trakcie dzia- łań wojennych, kiedy począwszy od 1944 roku, przetaczał się przez ziemie polskie front, wojska (radzieckie czy polskie) z reguły zabezpieczały opuszczone dwory. Nie wszystkie zostały w następstwie tego rozszabrowane, a część dokumentów trafiła ostatecznie do archiwów państwowych i bibliotek54. Sama szlachta nie była w stanie powstrzymać tego przepływu, w którym uczestniczył zresztą i Dworzaczek, lecz bynajmniej nie jako szabrownik, o czym sam wspominał: „Pisze do mnie zna- joma moja – wtedy, w tych latach – która trafiła do małej wsi pod Grodziskiem: Przyjeżdżaj, tu grabią wspaniałą bibliotekę! Przedostatnim właścicielem był Zdzisław Lubomirski. Jego ojciec był członkiem Polskiej Akademii Umiejętności, historykiem, wydawcą źródeł. Ja, człowiek o bardzo spokojnych pod tym względem obyczajach, pojechałem najpierw do Warszawy, poszedłem do ostatnich właścicieli i zapytałem, czy dajecie mi błogosławieństwo? Dajemy, niech pan bierze, co pan chce! Pojechałem i zabrałem, co chciałem, z sumieniem czystym jak łza. Jak się wzbogaciłem, to byłym właścicielom zapłaciłem i bardzo jestem zadowolony, że się na nich dorobiłem ciekawych książek. Można było sobie zgromadzić wtedy biblio- tekę taką, o jakiej mi się marzyło przed wojną; nawet mimo tej straconej. Mam nieporównywalnie bogatszą bibliotekę, niż była tamta”55. Przyszedł wreszcie Październik 1956 roku a wraz z nim polityczny przełom. Jednak mimo odwilży, a co za tym idzie zelżenia cenzury i możliwości stopnio- wego rozwoju naukowych kontaktów z badaczami zagranicznymi, stagnacja

52 S. Leitgeber, dz. cyt., s. 9. 53 S. Kieniewicz, dz. cyt., s. 9. 54 Np. księgozbiór Tarnowskich z Dzikowa, który trafił po wojnie do Biblioteki Jagiellońskiej. 55 Wspomnienia Profesora Włodzimierza Dworzaczka, s. 521. Cały księgozbiór W. Dworzaczka, liczący blisko 4 tys. woluminów, po śmierci jego żony, prof. Jolanty Dworzaczkowej, został, wolą jej spadko- bierczyni, przekazany PAN Bibliotece Kórnickiej, a autor niniejszego artykułu miał przyjemność osobiście przejrzeć jego zawartość podczas jego zabezpieczania i przejmowania.

262 Włodzimierz Dworzaczek (1905–1989) w kontaktach ze szlachtą, widoczna wyraźnie w zachowanej powojennej korespon- dencji do Włodzimierza Dworzaczka, trwała aż do 1959 roku. Wówczas to ukazała się fundamentalna praca tego uczonego – podręcznik Genealogia. Aneksem do niego jest tom zawierający 182 tablice genealogiczne rodów monarszych Polski i państw ościennych, a także rodzin możnowładczych i senatorskich. Dzieło to nazwane zostało później „pomnikowym, wzorowo opracowanym, niezastąpio- nym, klasycznym w polskiej powojennej historiografii, bez którego nie obędzie się żaden historyk, nawet jeżeli nie interesuje się specjalnie genealogią”56. Sama wia- domość o przygotowywaniu tej pracy odbiła się szerokim echem w pracowniach genealogicznych i bibliotekach naukowych w świecie, co wynika z koresponden- cji otrzymywanej przez autora57. Zdaje się, że dla szlachty, która wyemigrowała z Polski po wojnie, był to znak, że trwający w kraju od 1945 roku atak na arysto- krację osłabł i poszukiwania genealogiczne nie są już tematem zakazanym. Mniej więcej na rok przed ukazaniem się tego dzieła Dworzaczek zaczął otrzymywać listy, początkowo głównie z zapytaniem, gdzie będzie można je nabyć. Po publi- kacji, poza prośbami o przysłanie za zaliczeniem jednego egzemplarza – które to prośby Profesor w każdym przypadku spełniał! – posypały się zapytania o pomoc w odnalezieniu przodków. Trzeba zaznaczyć, że mowa tu o szlachcie piszącej zarówno z kraju, jak i z zagranicy. Były to pytania o konkretne informacje na temat tej czy innej osoby – czy W. Dworzaczek posiada w swojej kartotece dane, które uzupełniłyby rodzinne drzewo genealogiczne. Poza jednym przypadkiem wśród listów nie udało się odnaleźć zleceń takich jak przed wojną – czyli przeprowadze- nia kwerendy i ustalenia całego rodowodu danej osoby. Zachowana koresponden- cja to jedynie listy, które otrzymywał Dworzaczek, nie ma tam pism wysyłanych przez niego w odpowiedzi. Jednakże na podstawie nadesłanych później podzię- kowań można stwierdzić, że na wszystkie te listy Dworzaczek odpowiadał i czynił to niemal natychmiast. Można także wywnioskować, o czym mniej więcej pisał. Posiadał przecież ogromną wiedzę i kolosalną kartotekę – m.in. regesty, które robił codziennie w Archiwum Państwowym czy Archidiecezjalnym. Korespondencja nadsyłana do Dworzaczka obrazuje, jak ogromny wpływ na zainteresowanie genea- logią wywarł on za sprawą swojej publikacji z 1959 roku. Od tego roku otrzymywał po kilkanaście listów miesięcznie, a zainteresowanie to nie osłabło przez dziesięć lat! Dopiero od 1969 roku było ich mniej, aż wreszcie pozostała głównie kore- spondencja ze środowiskiem naukowym, tak polskim, jak i zagranicznym – listy pochodzą z Wielkiej Brytanii, Francji, NRD, RFN, Czechosłowacji, ZSRR oraz zza oceanu, z Kanady i USA. Znamienne jest, że Dworzaczek zachowywał każdy, jak się zdaje, otrzymany list z tego rodzaju prośbą. Poza zapytaniami w spra- wach genealogii szlacheckich z całego świata liczne są też listy nadchodzące od zwykłych obywateli, pisane odręcznie, na małych, wydartych skądś karteczkach,

56 B. Wysocka, dz. cyt., s. 443. 57 K. Zieliński w liście przesłanym 6 IV 1959 r. z Sydney pisał: „Szanowny Panie Profesorze! Od p. S. Konarskiego z Paryża dowiedziałem się, że Pan Profesor opracowuje podręcznik genealogii dla Katedr pomocniczych nauk historii. Byłbym Panu Profesorowi bardzo wdzięczny o łaskawe poinformowa- nie mnie, kiedy ta praca ukaże się w druku i gdzie ewentualnie będzie do nabycia (cena i adres wydawnic- twa)” – DwListy, teczka 1.

263 Tomasz Zuzek proste, jedno- bądź dwuzdaniowe, nierzadko z błędami gramatycznymi i orto- graficznymi – z reguły chodziło o wyjaśnienie etymologii nazwiska piszącego. Wydawałoby się, że taka nieodpowiednia i niestosowna wobec adresata, którym był profesor uniwersytetu, forma, nie znajdzie u niego odzewu. Jednak po prze- słanych później podziękowaniach widać, że i na takie listy Dworzaczek odpisy- wał. Sam o prośbach do niego kierowanych wyraził się tak: „Niestety, jak ćmy do ognia lecą do mnie ludzie wcale nie po informacje naukowe, tylko snoby naj- straszniejszego gatunku, które przodków swoich szukają. Tych staram się przyj- mować ozięble i spławiać ile się da, ale czasu to człowiekowi też trochę zajmuje. Lecz ta satysfakcja, gdzie do istotnej, celowej, dobrej pracy naukowej można dać coś, czego skądinąd znaleźć niepodobna, jest naprawdę ogromna i rekompensu- jąca ten wielki trud w to wszystko włożony”58. Powtarzającym się uzasadnieniem próśb o pomoc ze strony szlachty (żyją- cej już głównie za granicą) był fakt zniszczenia archiwum rodowego. Zwracano się do Dworzaczka jako eksperta, pytano, gdzie należy szukać danej księgi, do jakiego archiwum się udać itp. Pisano nie jak do osoby, która, jak przed wojną, podjęłaby się kwerendy, lecz jak do najbardziej kompetentnego naukowca w tej dziedzinie, który łaskawie mógłby wskazać kogoś, kto podjąłby się takiej pracy59. Z niektórych listów wynika także, że Dworzaczek znany był piszącym już sprzed wojny. Odpisując, Profesor nierzadko prosił korespondenta o przesłanie wyników swoich dotychczasowych poszukiwań. Gros listów zaczyna się od zdania, że ich autorzy dowiedzieli się o ukazaniu się książki Genealogia i stąd mają do Profesora pytanie… Intencje piszących bywały różne. W niektórych książka wzbudziła zainteresowanie własnymi korzeniami, innym, już wcześniej zainteresowanym, wskazała W. Dworzaczka jako autorytet w tej dziedzinie. Jako przykład można podać list E. Sapiehy z Nairobi (Kenia) z 16 kwietnia 1961 roku, w którym pisał, że nie wie, jak zainteresować własne dzieci polskością, i wpadł na pomysł, że naj- łatwiej byłoby to zrobić, ukazując im historię własnej rodziny na tle historii kraju. Stąd prośba do Profesora o poradę, jaką literaturę miałby do tego celu wybrać itp.60 Jak wynika z przytoczonych słów W. Dworzaczka, „snobów traktował ozięb- le i spławiał”, jednak niektórym arystokratom pozwalał na „męczenie” swojej osoby pytaniami przez kilkanaście lat. Tak wynika chociażby z korespondencji z Władysławem Tyszkiewiczem z Nowego Jorku czy z Janem Żółtowskim z Buenos Aires. Temu ostatniemu Profesor wyraźnie czynił wymówki, ale mimo to za każ- dym razem udzielał informacji. Ten nieustanny zalew coraz to nowych szczegó- łowych próśb trwał przeszło kilkanaście lat. Jak wynika z listów, Żółtowski prze- syłał Dworzaczkowi małe sumy pieniędzy (po 10 dolarów – wówczas ok. 720 zł) „na wydatki dla współpracowników”61. Musiało to się spotkać ze stanowczą reprymendą, skoro 12 grudnia 1963 roku Żółtowski pisał: „Po przeczytaniu listu

58 Wspomnienia Profesora Włodzimierza Dworzaczka, s. 522. 59 Tak na przykład uczynił Włodzimierz Czartoryski z Krakowa w liście z 31 XII 1959 r., w którym pytał, na prośbę ks. Leona Radziwiłła, zamieszkałego wówczas w Buenos Aires, o wskazanie osoby dostatecznie biegłej w sprawach genealogicznych, która by się podjęła tego rodzaju współpracy (DwListy, teczka 1). 60 Tamże, teczka 3. 61 List S. Żółkiewskiego z 7 X 1963 (tamże, teczka 4).

264 Włodzimierz Dworzaczek (1905–1989) od Pana Profesora muszę przyznać otwarcie, że postąpiłem lekkomyślnie, pod- chodząc w ten sposób do sprawy, i naprawdę szczerze żałuję i przepraszam za sprawienie takiego kłopotu Panu Profesorowi. Wyobrażam sobie, ile wymaga wysiłku i poświęcenia praca naukowa Pana Profesora […] obiecuję, że już nigdy nie sprawię Panu Profesorowi takiej nieprzyjemności i będę wdzięczny za jego życzliwość”62. Sporo listów z podziękowaniami zaczyna się od przeprosin. Jako reprezen- tatywny można przytoczyć fragment krótkiej przesyłki od księdza Kazimierza Drzymały: „Dziękuję najuprzejmiej za list z dnia 23 II 1963 r. Doprawdy czuję się zawstydzony, że z taką prośbą zwróciłem się do P. Profesora i zabrałem Mu wiele cennego czasu”63. Profesor prowadził przecież badania, wykładał na uniwersytecie i czasu nie miał wiele. Złościł się zapewne, gdy otrzymywał pytania, na które odpo- wiedzi można było uzyskać na własną rękę, ale mimo to pomocy nie odmawiał. Jednakże na przejawy prawdziwego snobizmu, zdaje się, w ogóle nie odpisywał. Jedyny przypadek prośby o kwerendę, który udało się wyłowić z kilkuset listów, to pismo przesłane 10 lutego 1962 roku przez Friedricha P. z RFN64. Prośba skie- rowana została wszakże już do profesora uniwersyteckiego i z tego powodu jest tym bardziej kuriozalna, warto ją więc tutaj przytoczyć w całości (z zachowaniem pisowni):

„Wielce Szanowny Panie Dr. Dworzaczek! Chciałbym się Pana zapytać czy Pan jest w stanie i zgodziłby się przeprowadzić dla mnie w okolicach Poznania badania genealogiczne. Na razie określę w skró- cie o co mi chodzi: jedna moja prababka ze strony matki urodziła się nieślubnie w 1866 na majątku Kossabude (Kreis Konitz, Provinz Posen). Ojciec jest natural- nie nieznany. Dokładnych szczegółów nadeślę, jeśli Pańska odpowiedź wypadnie pozytywnie. Proszę mi napisać czy Pan [się] na to zgadza. W danym wypadku niech mi Pan doniesie, jakie honorarium Pan by zażądał. Mam nadzieję, że wnet otrzymam Pańską odpowiedź. Pozdrawiam z Wyrazem Poważania”65. Zdaje się że odpowiedź od Dworzaczka jednak nie nadeszła. Niektórzy sno- bistyczni szlachcice próbowali podejść Profesora podstępem, zapraszając go do siebie i nie zdradzając swoich rzeczywistych zamiarów. Tak było w przypadku Curta O. z pewnej miejscowości koło Bonn66, który w liście z 20 lutego 1962 roku prosił Dworzaczka o przysłanie swojej książki Genealogia oraz o parę szczegółów dotyczących pobocznej linii rodu O. Na koniec spytał, czy Dworzaczek nie zgo- dziłby się za pieniądze wyprowadzić jego rodowodu. Zaproponował mu przyjazd do siebie w gościnę, gdzie mógłby popracować i przy okazji „połączyłby przyjemne z pożytecznym”, zwiedzając okoliczne biblioteki. Z kolejnego jego listu z 11 kwietnia tegoż roku można wywnioskować, że Dworzaczek przesłał mu pożądaną książkę,

62 List S. Żółkiewskiego z 11 XII 1963 (tamże). 63 List Kazimierza Drzymały z Krakowa z 22 III 1963 (tamże). 64 Aby uniknąć posądzenia o naruszenie dóbr osobistych, celowo zrezygnowano z podania nazwiska autora listu i dokładnego miejsca jego zamieszkania. 65 DwListy, teczka 3. 66 Również tutaj celowo opuszczono dane piszącego.

265 Tomasz Zuzek jednak wyprowadzenia rodowodu i wyjazdu do Niemiec odmówił, zasłaniając się stanem zdrowia. Zapytał jednocześnie korespondenta o maszynę, na której napisał on list, gdyż jej czcionka była niespotykana, bardzo ładna i czytelna. Pan O., żału- jąc, że nie udało mu się namówić Dworzaczka do przyjazdu, widząc ostatnią swą szansę w owej maszynie do pisania, zaproponował, że przyśle podobną w zamian za pewną przysługę: „Jestem gotów przysłać Panu maszynę do pisania w prezencie typu Olympia SM 7, która posiada pismo b. podobne, a mimo to nadaje się do pisania na normalnym papierze, gdyby Pan mógł mi wystarać się o następujące zaświadczenie, wystawione przez Władze administracyjne o treści mniej więcej następującej: »Niniejszym zaświadcza się, że p. Curt O. ur. […], należy do rodziny z […] O. i ma prawo nosić nazwisko z […] O.« To zaświadczenie byłoby tutaj przetłumaczone na niemiecki i stanowiłoby podstawę do odpowiedniego wnio- sku do władz tutejszych celem uzyskania prawa noszenia nazwiska pełnego Curt […] von O. Szczególnie dla moich dzieci […] miałoby to tutaj duże znaczenie”67. Brak kolejnego listu od O. świadczy chyba o braku odzewu ze strony Profesora na taką propozycję, której celem był wyłącznie snobizm związany z chęcią afiszowa- nia swojej szlacheckości poprzez dodatek von przed nazwiskiem. Przy omawianiu powojennej korespondencji wypada wspomnieć o jeszcze jednym kontakcie, jaki przez lata utrzymywał Dworzaczek. Chodzi mianowicie o Stefana A. Tarnowskiego, który po wojnie wylądował w Chicago i stamtąd pisał do Profesora. Dworzaczek, zżyty z Tarnowskimi już przed wojną, najwyraźniej tolerował u niego snobizm, gdyż, jak wynika z listów, podtrzymywał przyjacielskie relacje. Tarnowski zwracał się do niego: „Kochany Panie Profesorze”, przesyłał mu „wiele bardzo serdecznych pozdrowień i uścisk dłoni spracowanej”. Informował go o losach i sytuacji zdrowotnej ich wspólnych znajomych na emigracji, o swoim położeniu, a we wszystko to wplatał prośby o sprawy genealogiczne. Jedną z nich była i ta o zrekonstruowanie jego tablicy genealogicznej, „gdyż pojadę pewnie do Rzymu w jesieni i chcę spróbować »zarejestrować« się w Malcie. Celem głęb- szym tego zamiaru jest, by na klepsydrze (po mojej śmierci) stojało drukowane, że byłem Kawalerem Maltańskim, inaczej klepsydra okropnie pusta… Prawda? Podejście do zagadnienia głębokie – jak sam Pan widzi – bo aż myśl o »dobrym wyglądaniu« po ostatecznych przenosinach”68. Cały życiorys Włodzimierza Dworzaczka wydaje się swoistym źródłem do badania szlachty i jej mentalności, szczególnie w okresie międzywojennym. Wówczas to, paradoksalnie, poszukiwała ona swoich korzeni „w mieście”. Jedynie bowiem duże miasta, posiadające uniwersytet, a przez to skupiające na swym terenie inteligencję i kompetentnych naukowców, mogły zaspokoić zapotrze- bowanie na wiedzę o własnym rodowodzie. Po wojnie, w nowej socjalistycznej rzeczywistości, rola i znaczenie ziemiaństwa i w mieście, i w kraju podupadły, a jego miejsce zająć miały nowo tworzone elity. Sam W. Dworzaczek, będący już wówczas sam sobie mecenasem, w ciągu kilkudziesięciu następnych lat prze- badał i sporządził wypisy z kilkuset wielkopolskich ksiąg grodzkich, ziemskich i metrykalnych, zarówno parafii rzymskokatolickich, jak i innowierczych, a także

67 DwListy, teczka 3. 68 List Stefana A. Tarnowskiego z 2 IV 1963 (tamże, teczka 4).

266 Włodzimierz Dworzaczek (1905–1989) z kronik klasztornych oraz z wielu innych źródeł. Wykonał tytaniczną pracę, a wszystko z pasji i umiłowania historii i genealogii. Dzięki jego trudowi mamy dzisiaj do dyspozycji olbrzymią bazę ponad 300 tys. regestów, które pod koniec życia (zmarł w Poznaniu 23 października 1989 r.) razem z innymi materiałami postanowił przekazać Bibliotece Kórnickiej. W ciągu kilku następnych lat mate- riały te (głównie regesty) zostały przepisane do specjalnie w tym celu utworzo- nego programu komputerowego i udostępnione w wersji cyfrowej na CD jako Teki Dworzaczka69. Obecnie program znajduje się w wolnym dostępie na stronie internetowej Biblioteki Kórnickiej: http://teki.bkpan.poznan.pl. Materiał ten jest niebywałym ułatwieniem tak dla historyków, jak i dla laików, którzy postanowili zająć się własnymi korzeniami, a korzystanie z niego, dzięki możliwościom prze- szukiwania hasłowego, jest bardzo proste i szybkie. Każde badania genealogiczne wypada obecnie zacząć od Tek Dworzaczka, co oszczędza czas i trud oraz skieruje od razu do konkretnej strony danej księgi grodzkiej, ziemskiej czy metrykalnej, bez konieczności mozolnego i kosztownego wertowania kart całych rękopisów w archiwach70.

69 Teki Dworzaczka. Materiały historyczno-genealogiczne do dziejów szlachty wielkopolskiej XV–XX w. CD-ROM, Biblioteka Kórnicka PAN, opr. A. Bieniaszewski i R.T. Prinke, pod red. J. Wisłockiego, Kórnik– Poznań 1995. Zob. też J. Wisłocki, A. Bieniaszewski, R.T. Prinke, Spuścizna Włodzimierza Dworzaczka, „Pamiętnik Biblioteki Kórnickiej” 1996, s. 169–182. 70 Przed przystąpieniem do poszukiwań warto zapoznać się z artykułem K. Górskiej-Gołaskiej, Teki Dworzaczka. Uwagi użytkownika [w:] Fontes et historia. Prace dedykowane Antoniemu Gąsiorowskiemu, red. T. Jurek, I. Skierska, Poznań 2007, s. 69–89.

267 Takie rzeczy się robiło Z Olgierdem Baehrem, byłym prezesem Klubu Inteligencji Katolickiej w Poznaniu i członkiem Prymasowskiej Rady Społecznej, rozmawia Konrad Białecki

K.B.: Szanowny Panie Prezesie, czy zechciałby Pan poświęcić kilka słów swoim przodkom? Z tego co wiemy, niektórzy z nich mocno angażowali się w działalność społeczną. O.B.: Pierwszym działaczem zarówno społecznym, jak i politycznym był w rodzinie Baehrów mój pradziad, Otton Baehr senior. W 1842 roku nabył on klucz makowlański obejmujący Makowlany, kilka folwarków oraz dwa młyny wodne. Był on ostatnim z wyboru marszałkiem szlachty powiatu sokólskiego w latach 1856–1865 (po powstaniu styczniowym byli już oni mianowani przez rosyjskiego gubernatora). Jako swoje główne zadanie przyjął wszelkie działa- nia dotyczące zniesienia poddaństwa włościan. Miał na tym polu duże poparcie sokólskiego ziemiaństwa. W tych sprawach występował na zjazdach szlachty oraz wysyłał petycje do cara Aleksandra II, pisząc, że poddaństwo włościan jest prze- ciwne ustawom boskim i samej istocie człowieczeństwa. Niestety, pozostawały one bez odpowiedzi. Otton Baehr senior zmarł w Makowlanach krótko po stłumieniu powstania styczniowego. Mój dziad, również noszący imię Otton (1837–1907), urodził się w Grodzisku koło Suchowoli. Ukończył gimnazjum w Białymstoku w 1854 roku, potem stu- diował agronomię na uniwersytetach w Dorpacie, Królewcu i Halle oraz nauki społeczne na Sorbonie i College de France. Po odbyciu praktyki rolnej objął w dzierżawę majątek Połonin koło Suchowoli i wkrótce gospodarował na wysokim poziomie. W 1861 roku ożenił się z Zofią Kleczkowską z majątku Mikielewszczyzna (pow. sokólski), urodzoną w 1843 roku na Syberii, córką zesłańców politycznych po powstaniu listopadowym, Erazma i Anieli z Wańkowiczów. W kolejnych latach wziął żywy udział w organizacji powstania styczniowego. Aresztowany przez władze carskie, był więziony najpierw w Sokółce, a następnie w Grodnie. W 1864 roku został skazany na karę śmierci, konfiskatę mienia i pozbawienie praw. Kara śmierci nie została wykonana, ale Ottona deportowano na Syberię. Spędził dwa lata w Tomsku i Kuźniecku, gdzie połączył się z żoną, która dobrowolnie towarzyszyła mu na zesłaniu. Po sześciu latach uzyskał pozwolenie na powrót, początkowo tylko w granice Królestwa Kongresowego. Zamieszkał w Warszawie, aby w końcu osiąść w rodzinnych Makowlanach. Prowadził tutaj majątek na pozio- mie zachodnioeuropejskim i oddawał się działalności społeczno-rolniczej, dążąc w szczególności do podniesienia poziomu sadownictwa. W 1898 roku wszedł

268 Takie rzeczy się robiło

1. Olgierd i Wacław Baehr, 1952 r., wszystkie fot. ze zb. Olgierda Baehra do zarządu nowo powołanego Towarzystwa Rolniczego guberni grodzieńskiej i został wybrany na jego prezesa. W 1901 roku wycofał się z działalności publicz- nej z powodu nadwątlonego zdrowia. Zmarł 7 lutego 1907 roku w Makowlanach. Mój ojciec, Marian Baehr (1879–1943), urodził się w Makowlanach 16 czerwca 1879 roku. Rozpoczął naukę w gimnazjum rosyjskim w Grodnie, mieszkał wówczas na stancji u Elizy Orzeszkowej (zaprzyjaźnionej z moim dziadkiem). Ukończył Wydział Architektury na politechnice w Rydze, gdzie należał do kor- poracji „Arkonia”, skupiającej polskich studentów. Studiował również malarstwo w Monachium i Paryżu. W czasie I wojny światowej przebywał w Rosji, pracu- jąc społecznie w komitecie księcia Konstantego Czetwertyńskiego dla wysiedlo- nych i uciekinierów. Opiekował się Polakami znajdującymi się na terenie guberni

269 Olgierd Baehr

2. Dwór w Makowlanach moskiewskiej i kazańskiej. Po powrocie do Makowlan w 1918 roku od razu zaan- gażował się w pracę na rzecz odrodzonej Ojczyzny. Został wybrany na naczelnika powiatu sokólskiego i przewodniczącego Rady Powiatowej. W 1919 roku był już starostą. W czasie wojny polsko-bolszewickiej służył w saperach. Po powrocie z wojska ponownie objął urząd starosty. Dodam, że jeden z dwóch braci mojego ojca, Wacław, był w dwudziestoleciu międzywojennym wybitnym naukowcem, kierował m.in. Katedrą Cytologii na Uniwersytecie Warszawskim, i za swoje osią- gnięcia został nawet zgłoszony do Nagrody Nobla. Pan Prezes również starał się podtrzymywać tę rodzinną tradycję spo- łecznego zaangażowania, choć w PRL było to mocno utrudnione. Pierwsza organizacja, w której działalność się Pan włączył, Caritas Academica, została zawieszona pod koniec lat 40. Z kolei Klub Inteligencji Katolickiej, powstały po przełomie październikowym 1956 roku, był legalnie działającym stowarzy- szeniem, zatem mógł podejmować, z daleko idącymi ograniczeniami, pewne działania w przestrzeni publicznej. Niemniej, z tego co wiem, Pan Prezes i nie- którzy członkowie poznańskiego KIK-u próbowali wychodzić poza te ograni- czenia nawet w latach 60. Z jakim skutkiem? Podam przykład. Ginie John F. Kennedy – głowa najważniejszego pań- stwa „imperialistycznego”. To były pierwsze lata pseudoodwilży po 1956 roku. Dominikanie poznańscy zawiadomili, że u nich będzie msza za Kennedy’ego. Kościół był wypchany po brzegi. Zjawił się konsul amerykański. No więc pan sobie wyobraża, że to nie doszło do SB? Personalnie to robiłem ja wraz z panem Bogdanem Korewą. Więc takie rzeczy się robiło. Czyli, jak rozumiem, to Pan Prezes porozmawiał na ten temat z dominika- nami, czy oni są gotowi tego typu mszę odprawić? Rozmawiałem z ojcem Reginaldem [Wiśniowskim – przyp. K.B.], to był subprzeor, bo akurat przeor gdzieś był – mówiąc po poznańsku – wyjechany. I myśmy wtedy zawiadomili, oczywiście nie mogliśmy wszystkich, ale głównie te

270 Takie rzeczy się robiło parafie przede wszystkim w śródmieściu, gdzie ludzie mieli blisko. Generalnie jed- nak nawet najmniejsza rzecz wymagała zgody Wydziału do spraw Wyznań. Kiedyś, to było chyba w okresie milenijnym – jakiś drobiazg. Nie pozwolili. Myśmy mieli wszystko przygotowane i „z powodu złych warunków atmosferycznych” odwoła- liśmy. Taką informację się wysyłało, bo gdyby napisać, że to polecenie SB, no to byłaby awantura. Czy podobnego typu działania podejmowano w czasie Wielkiej Nowenny? Czy KIK próbował się jakoś włączać w przygotowania do obchodów milenij- nych? Oczywiście, ale to było absolutnie z miejsca torpedowane. Ale jakie plany miał KIK w związku z Wielką Nowenną? Pamiętam, że chcieliśmy zorganizować jakąś sesję w Gnieźnie z udziałem wszystkich KIK-ów i wtedy nas po prostu do tego nie dopuszczono. Więc wiedzie- liśmy, że żadne inne działania nie mają sensu. Dam pewien przykład. Jednemu z naszych kolegów (to zresztą nieżyjący już ortopeda poznański – Konstantyn Piechocki) udało się wyjechać do Irlandii. Wrócił i miał tylko wykład o Irlandii. Wtedy to było zupełnie neutralne państwo, nie należało do NATO czy czegoś takiego. Miał odczyt i natychmiast wezwano go na SB i powiedzieli: „Proszę pana, pan tutaj brał udział w nielegalnym spotkaniu”. A to było oficjalne spotkanie KIK-u? Oczywiście. Oficjalne spotkanie KIK-u, gdzie myśmy dali ogłoszenia w kościo- łach itd. „My panu mówimy, że to było nieoficjalne. Czy pan rozumie?” Piechocki dokładnie powtarzał rozmowę. A ten esbek po chwili powiedział: „Proszę pana, pana syn chciałby pójść na studia, czy pan chce, żeby się dostał, czy pan chce, żeby się nie dostał?”. Takie rzeczy się błyskawicznie rozchodziły. Również rodzina Pana Prezesa doświadczyła szykan ze strony władz. Przedstawię Panu taką sytuację. Mianowicie, moja żona wyleciała z pracy po raz pierwszy chyba w roku 1971. Była kierownikiem działu nauki […]. Została wywalona z dnia na dzień bez wypowiedzenia […]. Sekretarz POP PZPR w roz- mowie w cztery oczy powiedział, że „pani wylatuje przez swego męża”. Z tym że tutaj w tych materiałach esbeckich jest powiedziane, że była członkiem KIK-u. A przecież ona nigdy nie była, nawet przez 10 minut, członkiem Klubu. Jednak czasami udawało się Panu Prezesowi wyjechać za granicę… Tak, udało mi się wyjechać w 1965 roku (choć to było bardzo trudne) dzięki temu, że znałem dobrze francuski. Wtedy z Instytutu miało jechać osiem osób. Były minister PGR, czterech pracowników Instytutu i trzech chłopów. To był wyjazd robotniczo-chłopski. I okazało się, że nikt z tej ósemki nie zna francu- skiego, a wyjazd jest do Francji. Wobec tego skreślili jednego z mojego Instytutu i wsadzili mnie. […] Kilkanaście lat później, w 1986 roku, już jako prezes KIK-u starałem się o wyjazd na Katolikentag do Niemiec i potem do Włoch. […] Jak to wyglądało? Żeby pan widział kulisy tej sprawy. Poszedłem po odbiór pasz- portu (miałem wyznaczony dzień), to jeszcze było przy Rycerskiej, i ten urzędnik patrzy i mówi: „Przyjdzie pan jutro po odbiór”. Poszedłem następnego dnia. „Pan się zgłosi na piętro do pokoju takiego i takiego”. Tam już na mnie czekał jeden facet. Pół godziny trwał jego ryk (dosłownie) na mnie. Groził rozwaleniem KIK-u. Po prostu mówił, że rozwali Klub.

271 Olgierd Baehr

3. Otton Baehr 4. Otton Baehr syn

Ale nie formułował żadnych konkretnych wymagań? Owszem, do mnie. Co KIK wyprawia, że działa antysocjalistycznie itd. A czy wskazywał konkrety? Czy Pan go może zapytał, o co konkretnie chodzi? On mnie nie dopuszczał do głosu, to był ryk. W pewnym momencie ja mu przerwałem i mówię: „Proszę pana, ja głuchy nie jestem. Czy pan nie potrafi nor- malnym językiem mówić?”. Przerwał tylko na dwie minuty – mówił normalnie, ale potem do końca na mnie ryczał. Trwało to pół godziny i to był właściwie jego monolog z rzucaniem rozmaitych gróźb. To były groźby takie ogólnikowe. Że ja występuję antysocjalistycznie, antypolsko itd. Tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego został Pan członkiem Prymasowskiej Rady Społecznej. Jak do tego doszło? Byłem wtedy członkiem KIK-u, ale jeszcze nie jego prezesem. Prymas Józef Glemp jednak świetnie wiedział, kim jestem. Z tego co mi wiadomo, to mnie tam opiniowali dominikanie. Początek stanu wojennego to trudny czas dla Pana Prezesa… Mnie wywalili na początku stanu wojennego. Znałem wyrok. Chodziło nie tylko o to, że mam wylecieć, ale żebym został zniszczony. […] Tak że na kilkana- ście lat przed normalną emeryturą byłem bezrobotny. Ale nie wiem, czy „władza ludowa” dobrze to zrobiła dla siebie, bo ja w tym czasie miałem około 70 refera- tów – jeździłem z nimi. Nigdy nie jeździłem samochodem, bo wiadomo było, co robili. To groziło śmiercią. Mało tego, musiałem wyjeżdżać nie ostatnim pocią- giem, ale wcześniejszym. Wtedy były masowo organizowane tygodnie kultury

272 Takie rzeczy się robiło chrześcijańskiej. Zwracali się do mnie, m.in. przedstawiciele kurii szczecińskiej, z propozycją wykładów dla wczasowiczów – Świnoujście, Międzyzdroje. A ponie- waż byłem bezrobotny, więc miałem na to czas. Z tym że to było niekiedy bar- dzo męczące. Dlaczego? Zdarzało się, że któryś z zaplanowanych wcześniej prele- gentów nie dostawał urlopu, zgłaszał absencję i mówił do mnie: „Proszę pana, za tydzień odczyt, a nie mamy nikogo z dziedziny rolnictwa”. Ja mówię: „Proszę pana, ja nie jestem specem od tego”. „To nic. Musi się pan przygotować”. Szedłem wtedy do Instytutu Ekonomiki Rolnej, wydobywałem materiały, jeszcze przeprowadza- łem konsultacje – no i tak się to robiło. Przez kilkadziesiąt lat, od drugiej połowy lat 50., był Pan związany z poznańskim KIK-iem, a w latach 1984–1991 nawet mu prezesował. Jak Pan wspomina wzajemne relacje pomiędzy poznańską kurią metropolitalną i kolej- nymi arcybiskupami a Klubem? Początkowo, chyba w ciągu pierwszych trzech lat, nie było prawie żadnych kontaktów. Sprawa dla mnie jest bardzo jasna, jeśli chodzi o postawę księdza arcy- biskupa Antoniego Baraniaka. Jego władze bezpieczeństwa przygotowywały na proces prymasa Stefana Wyszyńskiego jako jednego z głównych świadków. Na szczęście ostatecznie do tego procesu nie doszło, choć procesy prymasów odbyły się w niektórych innych krajach bloku. Natomiast więziony Antoni Baraniak był przez kilka lat torturowany […]. Dlatego on początkowo odnosił się ze zdecydo- waną rezerwą do Klubu. Uważał, że władze albo nas zniszczą, albo sobie podpo- rządkują. Tak się złożyło, że pierwsze rozmowy, które przeprowadził z nim pierw- szy prezes poznańskiego KIK-u dr Mieczysław Luziński, nie przyniosły właściwie nic. Ale myśmy na Zarządzie Klubu ustalili, że czas po prostu może zrobić swoje, że my będziemy mu się regularnie przypominali. Drugą osobą, która próbowała się kontaktować z arcybiskupem Baraniakiem, była Janina Szweycer [jedna ze współzałożycielek KIK-u w Poznaniu, w latach 40. działaczka Caritas Academica – przyp. K.B.], ale z podobnym skutkiem. Ja byłem tym trzecim, któremu udało się porozmawiać z arcybiskupem, chyba w roku 1961 lub 1962. W międzyczasie arcy- biskup Baraniak zbierał o nas opinie, co nie było trudne, ponieważ dr Luziński był prezesem struktur wojewódzkich Caritasu w latach 40., a Nina Szweycer jako wiceprezeska Caritas Academica była niezwykle bojowa i blisko związana z domi- nikanami, szczególnie z ojcem Bernardem Przybylskim […]. W trakcie rozmowy udało mi się jakoś znaleźć wspólny język z arcybiskupem. Powiedział mi: „Dobrze, wobec tego dostaniecie kapelana i Klub będzie pod opieką klasztoru dominika- nów”. Po krótkim czasie napisał długi list, nie pamiętam, czy był skierowany do dominikanów, czy do prezesa Luzińskiego, choć pamiętam, że miałem go w ręku, gdzie było napisane, na czym ta współpraca ma polegać. Oczywiście reakcja domi- nikanów była bardzo szybka. Pierwszym kapelanem został ojciec Konrad Hejmo, o którym zachowujemy wszyscy jak najlepsze wspomnienia […]. Współpraca z nim była bardzo miła. Nigdy nie wchodził w skład Zarządu, ale jeśli pojawiały się jakieś problemy, prosiliśmy go na posiedzenie. Ponieważ miał on szereg innych funkcji, myśmy starali się go nadto nie absorbować. Oprócz ojca Hejmo w kolejnych latach przyszło nam współpracować z wie- loma dominikanami, np. jeździli oni na wakacje z członkami sekcji rodzin KIK. Byliśmy w bliskim, serdecznym kontakcie z dominikanami w tamtym czasie. Często

273 Olgierd Baehr

5. Maria Tyszkiewicz, Olgierd Baehr, Teresa Tyszkiewicz, Leontyna Tyszkiewiczowa, Tomasz Janta-Połczyński, lata 60. XX w. [?] korzystaliśmy też, jako klubowicze, z sal w klasztorze dominikanów. Czasami również, dopóki żył prof. Józef Kostrzewski, gościliśmy w PTPN. W latach 70. i 80. mieliśmy też bardzo dobre relacje z chrystusowcami. Ogólnie biorąc, życzli- wie ustosunkowany był do nas arcybiskup Jerzy Stroba, choć był taki okres, kiedy nasze kontakty stały się nieco chłodniejsze. Chodziło tu o obchody 30. rocznicy Poznańskiego Czerwca 1956 w 1986 roku. Najpierw poszło do niego dwóch pro- fesorów: Janusz Ziółkowski i Jarosław Maciejewski, ale arcybiskup powiedział, że się nie włączy. Wtedy zadzwoniłem, jako dawny członek Prymasowskiej Rady Społecznej, do kardynała Glempa i poprosiłem o audiencję w Gnieźnie. Prymas w jej trakcie, kiedy mu przedstawiłem sprawę, spojrzał do kalendarza i mówi: „28 czerwca. Tego dnia jest Sesja Episkopatu w Poznaniu”. No więc wtedy moje stosunki z arcybiskupem Strobą troszeczkę się pogorszyły. Nawet przez pewien czas nie przychodził na opłatki do KIK-u, zastępowali go wtedy bp Stanisław Napierała albo Zdzisław Fortuniak. Ale minęły dwa, trzy lata – czas robi swoje – i wszystko wróciło do normy. Dodajmy, że Pan Prezes jest także jednym z inicjatorów współpracy Wielkopolski i Bretanii. Bezpośrednio po wyborach do sejmu kontraktowego w 1989 roku zwrócił się do KIK-u, uzasadniając, że nie chce rozmawiać z instytucją komunistyczną, CDS (Ośrodek Demokracji Społecznej) z propozycją zawiązania bliskiej współ- pracy pomiędzy Bretanią i Wielkopolską. Po otrzymaniu zgody specjalnym samolotem przybyła do Poznania 30-osobowa grupa specjalistów z różnych dzie- dzin. Przeprowadzili oni rozmowy z władzami Izby Przemysłowo-Handlowej

274 Takie rzeczy się robiło oraz z polskimi firmami z sektora rolniczego. Pozytywna opinia o Poznaniu i Wielkopolsce przyczyniła się do powołania w Rennes Komitetu Współpracy z Polską, na czele którego stanął generał w stanie spoczynku Pierre de Tonquedec. Zarówno wtedy, jak i wcześniej, w okresie stanu wojennego, przybywała do naszego miasta z Bretanii pomoc (głównie żywność i odzież) przywożona tirami. Były to akcje rozmaitych instytucji i osób prywatnych. Głównym inicjatorem i sponsorem tych przedsięwzięć był duży francuski dziennik „Ouest-France”, którego redakto- rem naczelnym w tamtym czasie był François-Xavier Alix [podkr. O.B.]. Wyjazd do Bretanii 40-osobowej grupy z Polski w celu omówienia form współpracy został zorganizowany przez KIK w lutym 1990 roku. Zostałem wtedy zaproszony, jako prezes KIK-u, na radę skupiającą w Rennes przedstawicieli wszystkich departa- mentów w Bretanii i poproszony o wygłoszenie swego poglądu na stosunki poli- tyczne i ekonomiczne pomiędzy Francją a Polską. Moim zdaniem w tamtym czasie w obydwu dziedzinach współpraca była na bardzo niskim poziomie. Francuzi przy- wiązują bardzo dużą wagę do rozpowszechniania języka francuskiego, tymczasem usłyszeli, że o ile przed II wojną światową język francuski był używany w dużym stopniu przez dyplomację i powszechnie znany przez inteligencję i ziemiaństwo, to obecnie jest prawie zupełnie nieznany i zdominowany przez angielski. Odnośnie do zagadnień ekonomicznych, to powstające w szybkim tempie spółki (handlowe, produkcyjne etc.) były wówczas w 60 proc. spółkami o kapitale niemieckim. Reakcja Francuzów na moje słowa była natychmiastowa. Już następnego dnia do Rennes przyjechał Jacques de Chalendar, odpowiadający we francuskim rządzie m.in. za współpracę z Polską. Ustalono, że dla zachęty nauki francuskiego zorga- nizuje się wymianę młodzieżową na dużą skalę. Objęła ona blisko tysiąc osiem- set osób. Ogromnej pomocy udzieliła nam wówczas Grażyna Gałka-Ziółkowska, wielkopolska kurator oświaty, która przekazała adresy poznańskich szkół średnich. Były to zazwyczaj wyjazdy dziesięciodniowe, a wszystkie ich koszty ponosiła strona francuska. Zapytany przy wyjeździe z Francji przez pana Philippe’a Nogrix, czy miałbym jeszcze jakieś specjalne życzenia, odpowiedziałem, że ostatnie wybory samorządowe w Polsce miały miejsce przed 1939 rokiem. Zbliżaliśmy się wów- czas do pierwszych wyborów samorządowych w Polsce i krótkie, dziesięciodniowe staże we Francji dla kandydatów startujących w Wielkopolsce byłyby dla nich bar- dzo korzystne. Francuzi przystali i na tę prośbę.

*** Olgierd Baehr urodził się 11 marca 1927 roku w Grajewie. Jego rodzicami byli Marian Baehr herbu Ursus i Irena Skarbek-Kiełczewska herbu Abdank. Ojciec Olgierda ukończył politechnikę w Rydze, w czasie I wojny światowej przebywał w Rosji, gdzie działał społecznie w Komitecie księcia Konstantego Światopełka Czetwertyńskiego dla wysiedlonych i uciekinierów. W 1918 roku, po powrocie do rodzinnych Makowlan, został m.in. wybrany na naczelnika powiatu sokólskiego i przewodniczącego rady powiatowej. Po odzyskaniu niepodległości mianowano go starostą sokólskim (1919), a następnie grajewskim. W 1929 roku osiadł w Mościsze, jednym z majątków klucza makowlańskiego, w którym gospodarował do 1939 roku. Olgierd, który początkowo uczył się w domu, w 1939 roku zdał egzamin wstępny do gimnazjum prowadzonego przez księży salezjanów w Różanymstoku.

275 Olgierd Baehr

6. Maria Tyszkiewicz i Olgierd Baehr na placu Wolności, lata 60. XX w. [?]

Jednak wkrótce po wkroczeniu Armii Czerwonej nad całą ziemiańską rodziną zawisła groźba deportacji w głąb ZSRR. Uprzedzając działania komunistów, Baehrowie wraz z synami – Olgierdem i młodszym od niego Wacławem – posta- nowili się ukryć. Początkowo przebywali nieopodal wsi Czerwonka, a po 29 paź- dziernika rozpoczęli wędrówkę w stronę Warszawy. W stolicy zamieszkali u stryjo- stwa, w domu przy ul. Nowy Zjazd 5. Marian Baehr rozpoczął wkrótce pracę jako pełnomocnik Rady Głównej Opiekuńczej na obwód warszawski, jednak skromna pensja z trudem wystarczała na utrzymanie rodziny. Sytuacja materialna stała się dramatyczna, gdy 9 grudnia 1943 roku Marian Baehr zmarł na raka. Niezwykle trudny okres pozwoliło przetrwać rodzinie m.in. wsparcie ze strony byłych kor- porantów „Arkonii”. Szczególnie ważna okazała się możliwość spędzenia dwu- miesięcznych wakacji w należącym do Tytusa Wilskiego, jednego z arkończyków, majątku Wilkowice pod Skierniewicami, gdzie Olgierd wraz z bratem odpoczy- wali i nabierali sił, pomagając jednocześnie w pracach w sadzie i polu. Olgierd trafił tam jeszcze na rekonwalescencję w 1944 roku, po pobycie w szpitalu (zapa- lenie miedniczek nerkowych). W tym samym majątku ukrywała się (pod przybra- nym nazwiskiem) pani Irena Maria Andersowa, żona gen. Władysława Andersa, a także rektor Uniwersytetu Poznańskiego prof. Stefan Dąbrowski. W czasie okupacji rodzice starali się, aby Olgierd nie zaniedbywał, na ile było to możliwe, edukacji. Od stycznia 1940 roku uczęszczał do Szkoły Powszechnej przy Gimnazjum i Liceum im. Jana Zamoyskiego w Warszawie, gdzie ukończył pierwszą klasę gimnazjalną. Jednocześnie w latach 1940–1943 uczył się na tajnych

276 Takie rzeczy się robiło

7. Plac Wolności, stoją od lewej: Maria Tyszkiewicz, Olgierd Baehr, Maria Janta-Połczyńska, Leontyna Tyszkiewiczowa, Leon Janta-Połczyński, Leon Chełmicki-Tyszkiewicz, Teresa Tyszkiewicz, lata 60. XX w. [?] kompletach organizowanych przez polskich nauczycieli tej szkoły. Pierwszą klasę licealną ukończył w 1944 roku w działającej oficjalnie Zasadniczej Szkole Rybackiej. Po zakończeniu wojny rodzina Baehrów została zaliczona do kategorii repa- triantów i w związku z tym musiała sobie znaleźć nowe miejsce stałego pobytu. Wybór padł na Konarzewo koło Krotoszyna, gdzie matka Olgierda Baehra pro- wadziła gospodarstwo. W 1945 roku Olgierd Baehr rozpoczął naukę w Liceum Ogólnokształcącym im. Jana Kantego w Poznaniu. W 1946 roku zdał maturę i zapi- sał się na studia na Wydziale Prawno-Ekonomicznym Uniwersytetu Poznańskiego, które ukończył w 1950 roku, uzyskując tytuł magistra ekonomii. W trakcie stu- diów angażował się m.in. w działalność katolickiej organizacji studenckiej Caritas Academica. W jej szeregach było wielu późniejszych członków założycieli poznań- skiego Klubu Inteligencji Katolickiej. Po ukończeniu studiów Olgierd Baehr przez 1,5 roku pracował w poznańskim oddziale Narodowego Banku Polskiego. Niestety, w wyniku rozwijającej się gruźlicy przez rok musiał leczyć się w ośrodku w Kowanówku. W latach 1952–1956 pracował w Wojewódzkim Przedsiębiorstwie Miejskiego Handlu Detalicznego w Poznaniu w charakterze planisty, a następnie od 1 października 1956 roku przez kolejnych 25 lat w Instytucie Krajowych Włókien Naturalnych, który podlegał Ministerstwu Przemysłu Lekkiego. W 1959 roku otrzymał stanowisko asystenta pomocniczego pracownika nauki, a jednocześnie – mając zdany państwowy egzamin tłumacza przysięgłego języka francuskiego – był tłumaczem tekstów fachowych. W tym samym roku zawarł związek małżeński

277 Olgierd Baehr z Marią hrabianką Tyszkiewicz herbu Leliwa. W kolejnych latach małżonkowie doczekali się trzech synów: Jerzego (ur. 1961), Andrzeja (ur. 1962) i Jana (ur. 1965). 13 czerwca 1961 roku Olgierd Baehr został adiunktem. W 1965 roku doktoryzo- wał się na Wydziale Prawa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza na podstawie rozprawy pt. Uprawa lnu i konopi oraz produkcja włókna w Polsce w okresie mię- dzywojennym. W drugiej połowie lat 50. aktywnie włączył się w działalność Klubu Inteligencji Katolickiej w Poznaniu. W latach 1984–1991 pełnił funkcję jego prezesa. Był też członkiem Prymasowskiej Rady Społecznej pierwszej kadencji (1981–1984) oraz członkiem zawiązanego 18 grudnia 1988 roku Komitetu Obywatelskiego przy Przewodniczącym NSZZ „Solidarność”. Jako wiceprzewodniczący lokalnych struktur KO odegrał w 1989 roku bardzo znaczącą rolę w procesie wyłaniania kandydatów na posłów i senatorów z ramienia ówczesnej opozycji. Po 1989 roku m.in. niezwykle aktywnie zaangażował się w budowanie współpracy pomiędzy Wielkopolską i Bretanią. Publikowany wywiad zawiera fragmenty rozmów prze- prowadzonych z Olgierdem Baehrem przez Konrada Białeckiego przy okazji pracy nad książką o dziejach poznańskiego KIK-u1.

1 K. Białecki, Klub Inteligencji Katolickiej w Poznaniu w latach 1956–1991, Poznań 2012.

278 Szczególne obowiązki społeczne Z Wandą Niegolewską, Danutą Prus-Głowacką i Marią Heydel z Oddziału Wielkopolskiego Polskiego Towarzystwa Ziemiańskiego, rozmawia Grażyna Wrońska

G.W.: To, że rozmawiamy w Bazarze, jest poniekąd symboliczne. Dzięki funduszom i akcjom przekazywanym przez ziemian, którzy tak chętnie podjęli inicjatywę Karola Marcinkowskiego, powstał ten znaczący ośrodek polskiego życia politycznego, gospodarczego i kulturalnego w dobie pruskiego zaboru. Z niemałym trudem pięknie po latach odnowiony, jest powodem do dumy. To zasługa rodziny Twardowskich. Jednego z przedstawicieli tej rodziny widzę na zawieszonym na ścianie portrecie. A obok – m.in. Wojciech Kęszycki, który przez wiele lat kierował Państwa organizacją. Teraz stery w rękach pań – od roku Wandy Niegolewskiej, przedtem przez kilka lat – Danuty Prus-Głowackiej, pani Maria Heydel, przed- stawicielka młodszego pokolenia, czeka na swoją kolej… Zacznijmy od pysznej anegdoty, którą niedawno usłyszałam: ziemianie to dla wielu współczesnych po prostu mieszkańcy Ziemi i właściwie wszystko się zgadza. Niejeden raz spotkałyśmy się z taką definicją. To jest oczywiście śmieszne i nie twierdzimy, że powszechne, ale świadczy o tym, że ziemiaństwo jako klasa społeczna, która odegrała przecież istotną rolę w naszej historii, jest nieobecne w świadomości sporej części naszego społeczeństwa. Kiedy to tylko stało się moż- liwe, czyli po roku 1989 – postanowiliśmy zmienić ten stan rzeczy. Właściwie trudno dziwić się takiej sytuacji. Przecież od zakończenia wojny nieustannie mówiono o obszarnikach, wyzyskiwaczach, wrogach klasowych etc. Na mocy dekretu PKWN o reformie rolnej z 6 września 1944 roku pozbawiono nas własno- ści, źródeł utrzymania, często przez pokolenia prowadzonych gospodarstw rol- nych, wyrzucono z domów. Nawet nie mogliśmy zbliżać się do miejsc, w których żyliśmy i w których przez dziesięciolecia pracowali i działali nasi przodkowie. Nie mogliśmy się też przyznawać do naszego pochodzenia, młodzież z trudem, nie- raz sposobem, dostawała się na studia. Musieliśmy szukać nowych miejsc pracy, uczyć się nowych zawodów, najzwyczajniej wiele rodzin cierpiało niedostatek. Nielicznym udało się kontynuować zawód rolnika, pracować w instytutach nauko- wych. Przydawała się wiedza i znajomość języków obcych, bo była szansa na kore- petycje… Odzyskiwanie pamięci o ziemiaństwie zaczęło się nieśmiało czterdzieści lat temu, kiedy w telewizji pojawił się serial Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy, bliski szczególnie Wielkopolanom, bo pokazywał naszą, mało znaną

279 Wanda Niegolewska, Danuta Prus-Głowacka, Maria Heydel

1. Tablica pamiątkowa odsłonięta z okazji 630-lecia wsi Psarskie, 2016 r., wszystkie fot. ze zb. prywatnych w Polsce historię. Przedtem nawet jeden z bohaterów serialu – dzielny żołnierz i dowódca, a potem pionier nowoczesnego rolnictwa – Dezydery Chłapowski, nie mógł być patronem szkoły. Ale to wszystko było jednak stanowczo za mało. Prawdziwy przełom i moż- liwość działania nastąpiły po 1989 roku i wówczas bardzo szybko zdecydowali- śmy się na powołanie Polskiego Towarzystwa Ziemiańskiego. To był rok 1990. Stwierdziliśmy, że musimy odkłamać to wszystko, co narosło po 1944 roku, przy- pomnieć wcześniejsze, brutalne postępowanie obu okupantów – niemieckiego, który społeczną elitę w Wielkopolsce niszczył zaraz na początku wojny, i potem sowieckiego. Rozstrzelania, wysiedlenia, rabunek dworów to był nasz los, dzielony zresztą z całym polskim społeczeństwem. Niewiele tych wiadomości docierało jednak do powszechnej świadomo- ści. Stopniowo sytuacja ulega co prawda poprawie, ale np. niedawna przecież Uchwała Senatu RP z 7 lipca 2016 roku jakoś umknęła naszej uwadze, a czytamy w niej: „W 100. rocznicę powstania Związku Ziemian Senat Rzeczypospolitej Polskiej oddaje cześć założycielom tej organizacji oraz ziemianom – uczest- nikom narodowych walk o wolność i niepodległość Polski w XIX i XX wieku, twórcom nowoczesnego rolnictwa”. Uchwała została ogłoszona w „Monitorze Polskim”, jest długa, więc przytoczę tylko niektóre jej fragmenty: „Angażowanie się ziemian w życie polityczne, gospo- darcze i społeczne Polski wynikało z powszechnego przekonania, że posiadanie ziemi oznacza podporządkowanie własnych interesów dobru Narodu, gotowość służby w obronie kraju i szczególne obowiązki społeczne”. Związek Ziemian został oczywiście zlikwidowany przez Hitlera: prezesów pię- ciu okręgów – na siedem istniejących – uwięziono lub zamordowano. Wśród nich był Adolf Bniński, wojewoda wielkopolski. Mimo represji obu okupantów nasi rodzice i dziadkowie angażowali się w walkę zbrojną, konspirację, tajne nauczanie,

280 Szczególne obowiązki społeczne

2. Wystawa plenerowa we wsi Psarskie, 2016 r. pomoc uwięzionym, utworzyli m.in. organizację „Uprawa”, „Tarcza”, o której też wspomina uchwała Senatu, a potem – tu cytat –„Pomimo wydziedziczenia i szy- kan ziemianie włączyli się w odbudowę zrujnowanego kraju i zniszczonego rolnic- twa, kierując się polską racją stanu”. To piękne słowa, utrwalone dwa lata temu, a jak przedstawia się życie orga- nizacji, jakie były tutaj, w Poznaniu, początki? Spotkaliśmy się w kawiarni W-Z na Fredry – to miejsce ma zresztą ugrunto- waną od międzywojnia pozycję, bo tu umawiano się na kawę i dyskusje, potem było jeszcze zebranie w harcówce na Malcie z udziałem 120 osób. W rezultacie powołaliśmy nasz Wielkopolski Oddział i wkrótce już jako zorganizowane środo- wisko braliśmy udział w różnych ważnych wydarzeniach, np. w uroczystościach pogrzebowych prezydenta Edwarda Raczyńskiego w 1993 roku w Rogalinie, a dwa lata później w sesji naukowej w Gułtowach, poświęconej Adolfowi Bnińskiemu. Tu koniecznie musimy przypomnieć, że rodzina Bnińskich przekazała Gułtowy – pałac i park – Uniwersytetowi im. Adama Mickiewicza. Jest tam w tej chwili dom pracy twórczej, miejsce konferencji naukowych i także towa- rzyskich spotkań. Świetnie układa się nasza współpraca z Instytutem Pamięci Narodowej. Trudno tu wymienić wszystkie sesje naukowe, wystawy, publikacje i konkursy, które współorganizowaliśmy, ale szczególnie chcemy podkreślić te inicjatywy, które skierowane były do młodzieży i w które też bardzo efektywnie włączyły się szkoły. Bardzo ciekawy plon przyniósł np. konkurs „Utracone dziedzictwo – losy ziemian w XX wieku”. W tym miejscu chcemy też podziękować dr Agnieszce Łuczak, która nie tylko w swej pracy naukowej podejmuje istotne dla nas zagadnienia, ale gdy trzeba, służy nam swoją wiedzą, radą i pomocą. Mamy też dobre kontakty z Urzędem Marszałkowskim, wojewodą, muzeami – Ziemiaństwa w Dobrzycy czy Rolnictwa i Przemysłu Rolno-Spożywczego w Szreniawie. To ostatnie jest

281 Wanda Niegolewska, Danuta Prus-Głowacka, Maria Heydel bardzo ważne z prostego powodu: jeśli turyści zwiedzają tylko dwory, pałace i parki, to może niebezpiecznie utrwalać się w ich świadomości obraz ziemian jako ludzi żyjących pięknie i wygodnie, w oderwaniu od źródeł ich utrzymania. A w Szreniawie jest całość – obok dworu zabudowania gospodarcze, maszyny, zwierzęta, pola i ogród. Po prostu gospodarstwo, którego prowadzenie wymagało wiedzy i pracy, oczywiście nie tylko samego właściciela. Od niedawna Polskie Towarzystwo Ziemiańskie ma swój sztandar. To sym- bol zjednoczenia, więzi środowiskowej, nawiązania do przeszłości. To wszystko się splata. Jesteśmy z niego bardzo dumni, tym bardziej że to nasze, wielkopolskie środowisko go ufundowało. Po prostu uważaliśmy, że powinniśmy również wizualnie zaznaczyć swą obecność na różnych wydarzeniach. Nie opusz- czamy żadnych rocznicowych, patriotycznych okazji. Stawiamy się pod pomni- kami Armii „Poznań”, AK i Polskiego Państwa Podziemnego, Sybiraków etc. Teraz po prostu nas widać, więc ci, którzy nie wiedzieli o naszym istnieniu, mają okazję się dowiedzieć, że istniejemy, działamy, kontynuujemy tradycję naszych przod- ków, dla których ważne były wszelkie patriotyczne wydarzenia, choć niejeden raz trzeba było za to drogo zapłacić. Przyjrzyjmy się sztandarowi: na czerwonym tle – biały orzeł z wizerun- kiem Matki Boskiej Częstochowskiej na piersiach, orzeł trzyma w szponach miecz i snop zboża. Oczywiste odwołanie do tradycji. I jeszcze napis: „Związek Ziemian 1916”. A na odwrocie, na zielonym tle – Polskie Towarzystwo Ziemiańskie 1990. Sztandar został poświęcony przez ks. kardynała Kazimierza Nycza w archikate- drze warszawskiej. Rodzicami chrzestnymi sztandaru zostali potomkowie ziemian wielkopolskich Danuta Prus-Głowacka i Andrzej Laudowicz. „Niech sztandar ten od dzisiaj będzie dla nas najważniejszym symbolem – symbolem patriotyzmu, honoru i wierności ideałom wszystkich pokoleń ziemian polskich, będących pod stałą opieką św. Urszuli Ledóchowskiej” – tak brzmiały słowa ślubowania. W tej chwili trwają przygotowania do umieszczenia w Świątyni Opatrzności Bożej pamiątkowej tablicy. Uroczystości z tym związane wpisują się w setną rocznicę odzyskania niepodległości i odbędą się jesienią. Nie wiadomo jeszcze, jaki ostatecznie będzie jej tekst, jedna z propozycji rysuje się następująco: „Ziemianom Rzeczpospolitej, niezłomnym obrońcom wiary i niepodległości, twórcom polskiej gospodarki rolnej, współtwórcom historii i kultury Polski, krzewiącym służbę społeczną, więzionym i mordowanym w obozach i łagrach przez okupantów nie- mieckich i sowieckich, wygnanym z domów rodzinnych, wiernym do końca prze- słaniu Bóg, honor i Ojczyzna – w hołdzie – Polskie Towarzystwo Ziemiańskie”. Komitetowi przewodniczy Danuta Prus-Głowacka. Tak, mam nadzieję, że uda nam się zrealizować to zamierzenie, brakuje jesz- cze trochę pieniędzy, bo tablica powstaje oczywiście dzięki ofiarności darczyńców, z naszych składek, ale jestem dobrej myśli. A ilu członków liczy obecnie Wielkopolski Oddział PTZ? Na początku było nas prawie 150. Teraz – połowa tamtego stanu. I nie są to ludzie młodzi... Ale jak przeglądam informacje w Internecie, biuletyny, „Wiadomości Ziemiańskie”, czyli ogólnopolskie, bardzo starannie wydawane pismo, to

282 Szczególne obowiązki społeczne

3. Późnogotycki kościół pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Psarskiem, 2016 r. wyłania się z nich obraz ludzi aktywnych, pomysłowych, oddanych pracy dla środowiska. Bardzo zależy nam na pełnym uczestnictwie w życiu społecznym, religij- nym i kulturalnym. Nie możemy wykazać się dobrymi rezultatami w rolnictwie, tak jak niegdyś światli wielkopolscy ziemianie, bo nie mamy gospodarstw, ale pracując w różnych zawodach, staramy się jak najlepiej wypełniać swoje obo- wiązki. Znacząca większość naszych członków to ludzie z wyższym wykształce- niem, cenieni w swych zawodach i niezamykający się w kręgu spraw osobistych. Takie poglądy i nastawienie wynieśliśmy z naszych domów rodzinnych i prze- kazujemy je naszym dzieciom. Jednak na skutki tych działań będziemy musieli jeszcze poczekać… Co oczywiście nie znaczy, że nie ma w naszych szeregach młodych ludzi. Ale chcielibyśmy, żeby było ich więcej... Takich jak np. Marysia Heydel. Rozmawiamy o wielu różnych sprawach, a nie poruszyłyśmy dotąd tej naj- ważniejszej: reprywatyzacji. Nie jesteśmy środowiskiem licznym i bogatym, nie chcemy niczyjej krzywdy, tylko upominamy się o swoje bezprawnie odebrane ziemie, które były naszym źródłem utrzymania, o nasze domy. I mocno podkreślamy, że absolutnie nie cho- dzi nam o zwrot ziemi rozparcelowanej zaraz po wojnie, a jedynie o grunty będące własnością państwa. Niegdyś PGR-ów. Mieliśmy nadzieję, zaraz w 1990 roku, że proces będzie przebiegał w miarę sprawnie, że po tylu latach doczekamy się jakiegoś zadośćuczynienia za wyzucie nas ze wszystkiego dekretem PKWN, ale niestety… We wszystkich państwach bloku sowieckiego przeprowadzono reprywaty- zację. Tylko nie w Polsce. A u nas, mimo podejmowanych wielokrotnie prób, przygotowania ponad 20 projektów ustaw, sprawa nadal nie jest załatwiona. Mimo że żadna

283 Wanda Niegolewska, Danuta Prus-Głowacka, Maria Heydel partia w III RP nie negowała słuszności reprywatyzacji, praktyka była i jest – inna. Najbliżej celu byliśmy w 2001 roku, ale uchwaloną przez Sejm ustawę zawetował prezydent Aleksander Kwaśniewski. Ziemia będąca w rękach państwa jest wciąż sprzedawana, a jakoś nie może trafić do rąk tych, którym ją zabrano. Tracicie nadzieję i cierpliwość? Dla ludzi nieobeznanych z tymi problemami fakt, że dawni właściciele czy ich spadkobiercy po prostu wykupują swoje dwory, wydaje się nieprawdopodobny, wręcz surrealistyczny. A tak jest. Przykładem jest choćby Jerzy Mańkowski. Wrócił z zagranicy w 1992 roku, zajął się biznesem, a dowiedziawszy się, że na sprze- daż wystawiono rodzinną Brodnicę, postanowił działać. Przez sześć lat blokował sprzedaż pałacu. Kosztowało go to mnóstwo czasu, energii, pieniędzy, ale wreszcie dopiął swego. I udowodnił, że można pokonać paragrafy, sądy, znieczulicę. Nie każdy ma taki charakter i taką siłę przebicia. I poza tym pomysł na utrzy- manie pałacu. Przecież on musi na siebie zarabiać! Dziś w Brodnicy jest pięk- nie, można tam przyjechać na wypoczynek, skorzystać z noclegu, dobrej kuchni. Słowem – biznesplan Jerzego Mańkowskiego się sprawdził, chociaż utrzymanie pałacu bez dochodów z ziemi nie należy do łatwych. Ale optymizmem napawa Centrum Hipiki Antoniego Chłapowskiego w Jaszkowie. Scenariusz był podobny jak u Jerzego Mańkowskiego: praca w Szwecji, groma- dzenie kapitału, kupno ziemi i pałacu, no i w ślad za tym realizacja marzenia. Dziś do Jaszkowa przyjeżdżają na kursy i zawody konne ludzie z całej Europy, nie tylko z Polski, i nie tylko dorośli. Dzieci także mają tu swój raj. Okolica jest wspaniała – w zakolu Warty, w pobliżu dawnych posiadłości Chłapowskich, od niedawna do dyspozycji gości jest również hotel w odrestaurowanym pałacu. Zdarzają się jed- nak sytuacje, że właściciele po wielu trudach i staraniach, przewlekłych procesach sądowych odzyskują dwory, ale nie mogąc udźwignąć kosztów ich odbudowy, remontów i utrzymania, rezygnują z wywalczonych obiektów. A tymczasem dwory niszczeją. Jak podają statystyki, w granicach mię- dzywojennej Polski było ich około 20 tys. Dziś w całej Polsce – 1 proc. stanu z 1939 roku. Podam jednak kolejny optymistyczny przykład. Manieczki, związane z zasłu- żonym na wielu polach Józefem Wybickim, należały przed wojną do mojej rodziny, Prus-Głowackich. Majątek do 1939 roku prowadził wzorcowo mój ojciec Witold Prus-Głowacki, prezes Kółka Rolniczego w Brodnicy, porucz- nik rezerwy 15. Pułku Ułanów Poznańskich, ochotnik w wojnie bolszewickiej. W PRL Manieczki należały do słynnego PGR-owskiego kombinatu kierowanego przez Jana Baiera. We dworze, oczywiście nie w tym, w którym żył niegdyś autor słów naszego hymnu, było nawet małe muzeum Wybickiego, a i park był zadbany i szczęśliwie w niezłym stanie zachował się do naszych dni. Po wielu latach pro- cesów, odwołań etc. udało nam się odzyskać ten skromny dwór, m.in. dzięki pomocy wojewody Andrzeja Nowakowskiego. I wtedy stanęliśmy przed kolejnym problemem: jak podzielić wywalczony dwór między kilkunastu spadkobierców. A dochodziły jeszcze koszty remontu budynku i renowacji parku. Choć z żalem, doszliśmy jednak do wniosku, że najlepszym i właściwie jedynym rozwiązaniem będzie sprzedaż. Z warunkiem, że we dworze powstanie izba pamięci poświęcona

284 Szczególne obowiązki społeczne

4. Most Daniela Kęszyckiego w Śremie, stoją od lewej: Adam Podsiadły, Danuta Płygawko, Marcin Kęszycki (wnuk Daniela), Antoni i Jan Nepomucen (prawnukowie Daniela, synowie Marcina), Barbara Kęszycka (żona Wojciecha Kęszyckiego, wnuka Daniela), 27 XII 2017 r., fot. A. Płygawko

Wybickiemu i tablica upamiętniająca ostatnich właścicieli. I znów mieliśmy szczęście, bo dwór kupił dotychczasowy dzierżawca gruntów manieczkowskich Wojciech Mróz, który dał się już poznać z wielu dobrych poczynań związanych z zabytkami. Jesteśmy więc optymistami i cieszymy się, że w tej chwili przepro- wadzany jest już, pod ścisłym nadzorem konserwatora wojewódzkiego, remont kaplicy-rotundy, jedynej materialnej pamiątki po Wybickim w Manieczkach. Chyba zły los rzeczywiście odwrócił się od Manieczek. Muzeum Śremskie, szkoły i lokalni przedsiębiorcy z powodzeniem ożywiają to miejsce. Świetnie przyjmowane są spektakle teatralne przygotowywane przez młodzież, oczywi- ście pod opieką nauczycieli – Wybicki był przecież również dramatopisarzem, odbywają się rajdy i festyny. Czyli wraca w pewnym stopniu atmosfera charak- terystyczna dla przedwojennych czasów. Wciąż jednak niepokojące wieści dochodzą z Rogalina. Na razie kolejny raz odsunięte zostało – ale tylko na rok – niebezpieczeństwo pozbawienia Majątku Rogalin (należącego do Fundacji Rogalin) znacznej ilości gruntów. Ingerencja w zabytkowy krajobraz, utrwalony też w malarstwie, utrata ziemi należącej do rodziny Raczyńskich na rzecz deweloperów, ograniczenie zysków, jakie przynosi tradycyjnie prowadzone gospodarstwo, byłoby niepowetowaną szkodą. Na szczę- ście pałac i park rogaliński są bezpieczne! Przeglądam folder wydany przez Polskie Towarzystwo Ziemiańskie z adre- sami i opisami dworów, które można zwiedzać, a w niektórych również zano- cować. Bardzo potrzebny. I uśmiecham się z satysfakcją, bo w Wielkopolsce

285 Wanda Niegolewska, Danuta Prus-Głowacka, Maria Heydel

5. Poświęcenie sztandaru Polskiego Towarzystwa Ziemiańskiego, Archikatedra pw. św. Jana w Warszawie, 4 XII 2005 r., fot. J. Wilga jest aż 11 takich obiektów. Najwięcej! Oprócz tych najbardziej znanych, jak Kórnik, Gołuchów, Rogalin, znajdują się tam i Brodnica, i Jaszkowo. Czyli – jak wiemy – prywatne. Ja również w miarę swoich skromnych możliwości staram się wprowa- dzać w życie to, co było charakterystyczne dla wielkopolskiego ziemiaństwa. W Psarskiem – nie w majątku odzyskanym czy wykupionym od ANR – założyłam Fundację Stanisław i Wanda Niegolewscy, której przyświeca takie oto hasło: „Czyń, coś powinien, będzie, co może”. I w tej naszej wsi staramy się obudzić w mieszkań- cach zainteresowanie ich własną historią. Chodzimy po domach, namawiamy do odnajdywania rodzinnych pamiątek i zdjęć, a potem urządzamy wystawę, wykorzy- stując te odnalezione fotografie. Radość jest obopólna. Opracowałam też historię miejscowego kościoła, powstał folder i tablica informacyjna. W domu urządziłam punkt biblioteczny, który cieszy się niezłym zainteresowaniem. Po prostu praca organiczna. Myślę, że w ten sposób daje znać o sobie duch mojej babki, też Wandy, która patronowała m.in. Kołu Włościanek, była posłanką na Sejm Dzielnicowy w Poznaniu w grudniu 1918 roku. Jeszcze przed powstaniem. Ponieważ mam sporo dokumentów i wspomnień, chciałabym opisać dzieje rodziny z uwzględnie- niem szczególnej roli kobiet. W tytule byłyby trzy Wandy. Może z tą moją pisaną historią byłoby tak, jak z wystawą zdjęć? Zachęciłabym w ten sposób mieszkań- ców wsi do zainteresowania się własną przeszłością... To wszystko plany, marzenia, teraz – jako prezes – muszę skupić się na pracach Towarzystwa. Jestem optymistką i wierzę, że tak jak Danucie udawało się kierowanie Towarzystwem przez tyle lat, to i mnie się uda. Tym bardziej że zawsze mogę liczyć na pomoc zarówno jej, jak i innych członków zarządu. Także tych młodych.

286 Szczególne obowiązki społeczne

6. Poświęcenie sztandaru Polskiego Towarzystwa Ziemiańskiego, poczet sztandarowy przed wejściem do Archikatedry pw. św. Jana w Warszawie, 4 XII 2005 r., fot. J. Wilga

Pani Maria się uśmiecha… Jestem już w tej pracy zaprawiona, wiem, na czym polega, bo mój ojciec – Andrzej Heydel działa w Towarzystwie od samego początku. Organizuje m.in. lubiane przez wszystkich wycieczki, które znakomicie wszystkich integrują i cie- kawią, opiekuje się konkursami dla młodzieży, świetnie opowiada, więc potrafi zainteresować tematem nawet tych, którzy z dystansem podchodzą do historii. I chciałabym dorzucić tu jeszcze jedną, dość istotną obserwację. W naszym nie- gdysiejszym majątku w Brzózie – to na skraju Puszczy Kozienickiej – w szkole, którą zbudowano na fundamentach zrujnowanego przez Niemców, a potem rozebranego w PRL pałacu – gabinet do nauki języków obcych nosi imię Wandy z Chełkowskich Heydel. Nie bez powodu właśnie ten, bo świetnie znała języki i chętnie się tą wiedzą dzieliła. A niedawno, bo w 99. rocznicę powstania wielkopolskiego, most na Warcie w Śremie otrzymał imię Daniela Kęszyckiego z Błociszewa, zasłużo- nego w walce o powrót do Polski Wielkopolski i Śląska, konsula generalnego RP w Opolu. To bardzo cieszy, zresztą to niejedyne dowody sympatii i pamięci, jakich doświadczają i doświadczali ziemianie. W latach tużpowojennych była to bar- dzo konkretna pomoc – żywność czy przechowywanie uratowanych z dworów pamiątek. A dziś obserwuję spore zainteresowanie wystawami i spotkaniami z autorami książek podejmującymi temat ziemiaństwa, i to także wśród ludzi młodych. My – ta młodsza gałąź organizacji – wiele zawdzięczamy wspólnym obozom, które w latach minionych organizował dla nas legendarny dziś ksiądz Tadeusz Fedorowicz, powszechnie kojarzony z Laskami. Pamiętamy też do dziś

287 Wanda Niegolewska, Danuta Prus-Głowacka, Maria Heydel wieczory pieśni patriotycznych organizowane w Klubie Inteligencji Katolickiej przez Olgierda Baehra, Janusza Gołaskiego, Teresę Kłoczowską. Niedawno znów się spotkaliśmy, po 30 latach, dziękując im za tamtą inicjatywę. Podobne spotkania z pieśnią na pierwszym planie odbywały się także pod koniec lat 80. u dominika- nów. Mamy więc co wspominać i z tamtych miłych doświadczeń czerpać impulsy do bieżącej pracy. A przede wszystkim wzorować się na naszych patronach – św. Urszuli Ledóchowskiej i bł. Edmundzie Bojanowskim. Mamy szczęście – obie postacie tak blisko związane są z naszym regionem, możemy dosłownie iść ich śladami. W wielu naszych rodzinach powraca się we wspomnieniach do wielkiej przedwojennej pielgrzymki ziemian do Częstochowy w 1937 roku. Zorganizowano ją niezwykle szybko, w atmosferze narastających zagrożeń ze strony i niemieckiej, i sowieckiej. Wzięło w niej udział 4 tys. pielgrzymów! Przemawiała wówczas do nich m.in. Matka Urszula Ledóchowska. W ubiegłym roku, w 80. rocznicę tej jedynej pielgrzymki ziemian, też udaliśmy się do Częstochowy, choć nie w tak licz- nym gronie. Jako wotum wdzięczności i oddania na ołtarzu kaplicy Jasnogórskiej złożyliśmy ryngraf będący kopią tego przedwojennego. Pomysł narodził się też w naszym, wielkopolskim środowisku, była to inicjatywa Danuty Prus-Głowackiej. Kronika

przegląd wydarzeń

listopad 2017–styczeń 2018

Rada Miasta Poznania

7 listopada 21 listopada

Bolonia została kolejnym miastem partnerskim Pierwsze czytanie projektu budżetu było Poznania. Decyzja zapadła podczas LVI sesji najważniejszym punktem obrad LVII sesji Rady Rady Miasta. Uchwalono także „Gminny Miasta. Po raz pierwszy w historii dochody Program Rewitalizacji dla Miasta Poznania”. Poznania przekroczyły 3,5 mld zł. Historyczne Jego opracowanie poprzedzono badaniami, w przyszłym roku będą też wydatki: 3,9 mld zł. które pozwoliły wskazać obszary o największej Trzecią liczbą, która charakteryzuje przyszły koncentracji zjawisk kryzysowych. W większości budżet, będą wydatki na inwestycje – 850 mln zł są to dzielnice w centrum Poznania. Program (o 300 mln zł więcej niż w br.). W tej kwocie zawiera zestawienie projektów obejmujących zarezerwowano m.in. 25 mln zł na przebudowę przedsięwzięcia, których wdrożenie ma odwrócić mostu Lecha, 8 mln zł na rewaloryzację owe negatywne trendy. Przepisy programu pl. Kolegiackiego i budowę Centrum Szyfrów pozwalają drogą osobnych uchwał ustanawiać Enigma oraz 4 mln zł na przebudowę Rynku miejscowe plany rewitalizacji oraz specjalne Łazarskiego. W budżecie znalazło się ponad strefy rewitalizacji. Przyjęto również miejscowy 600 mln zł na politykę społeczną i ochronę plan zagospodarowania przestrzennego zdrowia, kolejnych 600 mln zł na transport dla skweru na rogu ulic Dąbrowskiego i blisko 1 mld zł na oświatę. W przyszłych i Przybyszewskiego. Część tegoż terenu należy do wydatkach miasta uwzględniono Wieloletnią osoby prywatnej, ale jest w miejskim zarządzie. Prognozę Finansową. Jak tłumaczyła Skarbnik Przyjęcie planu uchroniło to miejsce przed Miasta Barbara Sajnaj, w WPF zapisano zarówno zabudową, którą planował właściciel. projekty kontynuowane, jak i te nowe. Wydatki, które są uwzględniane w nowym budżecie, mają Rada uchwaliła nowy regulamin utrzymania zasadniczy cel: poprawę życia mieszkańców. porządku w mieście. Wśród zmian są zapisy W przyszłości mają również kreować większe mówiące o tym, że zarządcy dróg będą musieli przychody – mówił na sesji prezydent Poznania usuwać chwasty z chodników, a miasto w ciągu Jacek Jaśkowiak. 5 lat zamontuje na terenach publicznych pojemniki do selektywnej zbiórki odpadów. Radni zdecydowali również o powołaniu do Na sesji uchwalono również nowe stawki: życia Centrum Usług Wspólnych, które ma za usunięcie pojazdu stojącego w miejscu odciążyć niektóre jednostki organizacyjne niedozwolonym, za każdą kolejną dobę podlegające miastu. Chodzi o scentralizowanie przechowywania odholowanego auta na parkingu obsługi administracyjnej i księgowej dla oraz za odstąpienie od usunięcia pojazdu miejskich ośrodków pomocy społecznej, m.in. z drogi. W każdej z wymienionych kategorii czterech Domów Pomocy Społecznej, zespołu miasto podniosło opłaty, gdyż w ostatnich żłobków czy Domów Dziecka. Dotychczasowe latach znacznie wzrosły ich koszty. Za sprawą kompetencje kierowników tych jednostek innej decyzji Rady Miasta łatwiej będzie dużym i podejmowanie decyzji finansowych nadal rodzinom. Radni zgodzili się, aby poznańska pozostaną przy obsługiwanych ośrodkach. Karta Rodziny Dużej była zapisywana na tym W Poznaniu działa 17 jednostek pomocy samym nośniku co ogólnopolska Karta Dużej społecznej, w których pracuje ok. 60 osób. Rodziny. W nowym CUW pracę znajdzie 30 osób,

291 przegląd wydarzeń

30 kolejnym zaproponowano zatrudnienie Świadczenie w wysokości 600 zł na dziecko w Urzędzie Miasta i jednostkach organizacyjnych będzie wypłacane co miesiąc, maksymalnie – zapowiedział wiceprezydent Poznania Jędrzej do 31 sierpnia 2019 roku. Solarski. Rada przyjęła też stanowisko w sprawie zwiększenia liczby ulic, których nazwy będą 21–22 grudnia nosić imiona wybitnych kobiet. Według statystyk obecnie ponad 90 proc. nazw poznańskich Kilkanaście godzin obrad, dyskusje, kilkaset ulic upamiętnia mężczyzn. Pomysłodawcom poprawek, wreszcie późno w nocy finalne stanowiska chodzi o wyrównanie tych proporcji, głosowanie. Tak przebiegła LIX sesja Rady zwłaszcza że przyszły rok został obwołany przez Miasta. Radni przyjęli budżet Poznania na Sejm RP Rokiem Kobiet. W 2018 roku przypada rok 2018 i Wieloletnią Prognozę Finansową. też setna rocznica uzyskania przez Polki prawa Prezydent miasta Jacek Jaśkowiak podkreśla, wyborczego. że nowy budżet jest rekordowy w porównaniu z wcześniejszymi latami, jednocześnie zdaje sobie 5, 7 grudnia sprawę z ogromu potrzeb, których ze względu na możliwości finansowe nie można było w nim W czasie obrad LVIII sesji Rady Miasta przyjęto uwzględnić. Przed sesją budżetową prezydent zasady polityki mieszkaniowej na lata 2017–2027. J. Jaśkowiak spotkał się z przedstawicielami Dokument zakłada poprawę dostępności lokali pracowników miejskich instytucji domagających mieszkalnych i socjalnych dla osób o najniższych się większych podwyżek niż te zaplanowane dochodach; poprawę jakości mieszkań w lokalach w budżecie. „Słuchając postulatów pracowników komunalnych oraz zwiększenie atrakcyjności w sprawie podwyżek płac, rozumiem ich Poznania jako miejsca zamieszkania dla osób rozczarowanie i gorycz, ale w porównaniu do o średnich i wyższych dochodach. Jego celem lat, zanim zostałem prezydentem, jest wyraźna jest również precyzyjna identyfikacja i wsparcie poprawa. Wcześniej nie było podwyżek” – dla osób borykających się z trudnościami mówił prezydent podczas wystąpienia na mieszkaniowymi. sesji. W ramach autopoprawki do budżetu prezydent przyjął 126 zadań wyczerpujących Radni zdecydowali o zmianie statutu 190 poprawek w całości lub w części, co oznacza Wydawnictwa Miejskiego Posnania. Zmiany uwzględnienie około 37 proc. z ponad 500 mają umożliwić przekazanie punktów informacji poprawek złożonych przez radnych, kluby turystycznej, którymi do tej pory zarządzało radnych i komisje merytoryczne. Z wydatków wydawnictwo, Poznańskiej Lokalnej Organizacji bieżących najwięcej poprawek dotyczyło kultury, Turystycznej. Statut zmieniono również polityki społecznej oraz zdrowia; z wydatków Wielkopolskiemu Muzeum Niepodległości, tak majątkowych: transportu, sportu i zieleni. Sesja by mogło ono produkować filmy. Uzupełniono trwała do późnych godzin nocnych, kiedy ponadto Gminny Program Rewitalizacji ostatecznie uchwalono budżet głosami: 22 „za” o planowane inwestycje Akademii Muzycznej i 10 „przeciw”, nikt się nie wstrzymał. i Uniwersytetu Artystycznego. Miasto chce również kontynuować program dopłat 9 stycznia umożliwiający wymianę tradycyjnych pieców grzewczych na bardziej ekologiczne źródła Na specjalnie zwołanej LX sesji Rady Miasta ciepła. Radni przyjęli uchwałę w tym zakresie. zaskarżono decyzję wojewody wielkopolskiego Do tej pory funkcjonował program KAWKA, o zmianie nazwy ul. 23 Lutego. Wojewoda finansowany przez Narodowy Fundusz Ochrony Zbigniew Hoffmann na mocy tzw. ustawy Środowiska. dekomunizującej wydał zarządzenie o nadaniu wymienionej ulicy imienia por. Janiny 7 grudnia Rada Miasta zebrała się, aby Lewandowskiej. Radni PO, Zjednoczonej Lewicy dokończyć przerwaną sesję. Uchwalono i Prawa do Miasta, którzy poparli zaskarżenie świadczenie żłobkowe. Dzieci uczęszczające do decyzji wojewody, uważają, że jej stara nazwa niepublicznych żłobków, które od 1 stycznia nie nie powinna podlegać ustawie. Łukasz Mikuła będą już na liście placówek wspieranych przez (PO) podkreślił, że data 23 lutego 1945 roku miasto, nadal będą korzystać ze wsparcia. Chodzi w kontekście historii Poznania w żaden sposób o to, aby nie były one narażone na zmianę nie propaguje ani nie symbolizuje komunizmu placówki z powodu utraty przez nią dotacji. lub innego ustroju totalitarnego, lecz odwołuje

292 listopad 2017–styczeń 2018 się do zakorzenionej w świadomości społecznej tej ulicy, które uzyskało nazwę Świerczewo. Na daty definitywnie kończącej niemiecką Ratajach, na przedłużeniu ul. Brneńskiej, swoją okupację Poznania. Odmienne zdanie mieli ulicę otrzymał Grzegorz Ciechowski. Nazwy radni PiS. Głos w imieniu klubu zabrał uzyskały także skwery: Józefa Granatowicza (Jeżyce, Przemysław Alexandrowicz, który zauważył naprzeciwko szpitala im. F. Raszei), Stanisława m.in., że trudno w związku z tą datą mówić Jarzembowskiego (Winiary, os. Powstańców o wyzwoleniu kraju, i przypominał, że 23 lutego Warszawy), Stanisława Bręczewskiego (Golęcin, to: „Święto robotniczo-chłopskiej Czerwonej przy ul. Koronnej/Sokoła) oraz Antoniny Kaweckiej Armii i floty wojennej Związku Sowieckiego, (przy Teatrze Wielkim). od 1995 roku dzień obrońców ojczyzny”. Za zaskarżeniem decyzji do Wojewódzkiego Sądu Radni zgodzili się także na bonifikatę od ceny Administracyjnego opowiedziało się 19 radnych, nieruchomości sprzedawanych Uniwersytetowi przeciw było 12, 1 osoba wstrzymała się od głosu. Medycznemu. Chodzi o dwie działki przy ul. Krzyżowej. W rezultacie zostaną 23 stycznia uporządkowane kwestie własnościowe na tym obszarze, znajdują się tam bowiem budynki W czasie LXI sesji Rady Miasta radni podjęli należące do uniwersytetu. Wartość tych działek szereg decyzji nazewniczych. Wśród nowych nazw to ponad 5 mln zł, po bonifikacie uczelnia znalazły się ul. ks. Bolesława Sulika na Śródce zapłaci miastu 52 tys. zł. Uchwalono także i ul. Lotników 302. Dywizjonu Poznańskiego na nowy Poznański Program Wspierania Rodziny Świerczewie, a także rondo usytuowane na końcu i Rozwoju Pieczy Zastępczej.

Poznań polityczny

24 listopada projektu liberalizującego prawo do aborcji. Kolejny protest odbył się 17 stycznia. W tym Przeciwko zmianom w sądownictwie samym czasie odbyła się kontrmanifestacja (tzw. prezydenckie projekty ustaw) protestowano pod hasłem Poznań dla życia z udziałem na Starym Rynku. 5 grudnia w tej samej sprawie ok. 100 osób. ok. 100 osób demonstrowało na pl. Mickiewicza. 21 stycznia 14 stycznia Przed pomnikiem Starego Marycha odbył się Na pl. Wolności ok. 300 osób protestowało milczący protest przeciwko zmianom w polskim przeciwko odrzuceniu przez Sejm RP sądownictwie.

Sprawy publiczne

1 listopada 3–5 listopada

Jak co roku przed cmentarzami na Junikowie II Targi Pojazdów Zabytkowych Retro i Miłostowie odbywały się kwesty na rzecz Motor Show otwarto na terenie MTP. renowacji nagrobków na wileńskiej Rossie. Zebrano W sześciu pawilonach zaprezentowano ponad 28,5 tys. zł. Tzw. zbiórkę powstańczą 700 pojazdów. prowadzili z kolei kibice Lecha Poznań, którzy chcą wyremontować kwaterę powstańców wielkopolskich 6–9 listopada na warszawskich Powązkach i pomnik powstańców na cmentarzu parafialnym na Starołęce. Firmy kamieniarskie z 18 krajów przyjechały na targi Kamień Stone, by pokazać swoje Rady Osiedli Wilda i Rataje postanowiły uczcić wyroby, materiały i narzędzia. Podczas targów 100. rocznicę odzyskania niepodległości poprzez odbyły się mistrzostwa Polski w Ręcznej posadzenie na podległym sobie terenie 100 Obróbce Kamienia, rozstrzygnięto też drzew. 11. konkurs Kamień.

293 przegląd wydarzeń

6–8 listopada UAM został po raz pierwszy wyróżniony w międzynarodowym rankingu Times Higher Otwarto 40. Międzynarodowy Festiwal Poetycki Sciences w kategorii nauk biologicznych, Frazy. Koncertom Smolika i Keva Foxa, Federacji rolniczych i leśnych oraz nauk o kulturze Bardów Lubelskich, Śpiewamy Młynarskiego, fizycznej. spektaklowi Macieja Fortuny Iłła oraz finałowemu koncertowi piosenek Leonarda Cohena towarzyszyła 16–18 listopada konferencja Piosenka jako forma pamięci. Poznańskie Targi Piwne połączono ze Street 7 listopada Food Spot. Swoje piwa prezentowało 70 wystawców, natomiast jedzenie podawano W pawilonie nr 3 MTP otwarto jednodniowe z 50 food tracków. Targi Pracy i Praktyk. 18 listopada 9 listopada Na pl. Wolności ruszyło przedświąteczne W konkursie im. Jana Baptysty Quadro na Betlejem Poznańskie 2017. W domkach- najlepszy budynek zbudowany w mijającym -straganach sprzedawano słodycze, roku w Poznaniu zwyciężyła pracownia Ultra grzane wino, pieczywo i ozdoby Architects, która zaprojektowała biurowiec przy świąteczne. Kręciła się kolorowa ul. Za Bramką. karuzela, obok jeździła kolejka dla dzieci. Największą atrakcją było ogromne Od połowy miesiąca do połowy grudnia strażnicy młyńskie koło. Przez dwa dni bilety miejscy kontrolowali, czym poznaniacy palą na karuzelę, kolejkę i młyńskie koło w piecach. Wielu mieszkańców wciąż spala śmieci, fundował dzieciom prezydent miasta stare lakierowane meble, tworzywa sztuczne, Jacek Jaśkowiak. Całość otwarta była odpady gumowe etc., które zatruwają powietrze. codziennie od godz. 11 do 21.

11 listopada Zakończono projekt Plażojada – Szlakiem Trzech Jezior: Rusałka, Strzeszynek, Kiekrz, Uroczystość z okazji Święta Niepodległości który zakładał rewitalizację plaż i nabrzeży Polski odbyła się m.in. na pl. Wolności. poznańskich akwenów. Zakończono ją apelem poległych i koncertem orkiestry wojskowej. Po raz drugi zorganizowano 20 listopada 10-kilometrowy Bieg Niepodległości. Zwyciężyli Bartosz Nowicki ze Szczecina i Katarzyna Po mszy św. odprawionej przez abp. Kowalska z Włocławka. Jednocześnie tradycyjnie Stanisława Gądeckiego w kościele świętowano tego dnia imieniny ulicy Święty pw. Najświętszego Zbawiciela Marcin. Kolorowy korowód ruszył z Kaponiery wolontariusze rozdawali o godz. 13.30, przeszedł pod Zamek, gdzie na pl. Wolności ciepłe posiłki w ramach prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak przekazał Światowego Dnia Ubogich. Pracownicy jego uczestnikom klucze do miasta. Jak co roku, MOPR-u informowali o formach pomocy, nie zabrakło muzyki, promowano też organizacje na jaką mogą liczyć potrzebujący. pozarządowe i wolontariaty, a także sprzedawano świętomarcińskie rogale. Certyfikat zezwalający 21 listopada na ich wypiek (produkt regionalny od 9 lat) otrzymało w tym roku 97 cukierni. Wielkopolskie Centrum Zaawansowanych Technologii wyróżniono Polską Nagrodą 14 listopada Innowacyjności.

Zakończono głosowanie w plebiscycie 22 listopada miesięcznika IKS na wydarzenie kulturalne i człowieka kultury w sezonie 2016/2017. Od godz. 10 do 18 w pawilonie nr 15 MTP Zwyciężył festiwal Ethno Port i szefowa Chóru trwały targi pracy Career EXPO skierowane do Czarownic Ewa Łowżył. osób poszukujących pracy.

294 listopad 2017–styczeń 2018

23 listopada 2 grudnia

Uruchomiono infolinię onkologiczną, Na Starym Rynku otwarto Jarmark Świąteczny. czynną od poniedziałku do czwartku od godz. O godz. 17 przed ratuszem wspólnie odśpiewano 16.30 do 20. Specjaliści udzielają dzięki niej (w czterech językach) kolędę Cicha noc. porad medycznych, a także psychologicznych i socjalnych. 5 grudnia

Po raz 13. „Rzeczpospolita” ogłosiła swój Po raz 19. przyznano stypendia ranking samorządów w Polsce. W kategorii naukowe im. Jana Kulczyka dla studentów miasto na prawach powiatu Poznań zajął i doktorantów UAM. Otrzymało je I miejsce. 4 studentów i 4 doktorantów w wysokości odpowiednio 1,2 tys. i 1,7 tys. zł na okres W dniu św. Katarzyny, patronki m.in. 9 miesięcy. Pomoc finansową odebrało tramwajarzy, w zajezdniach na Franowie i w tzw. także 30 studentów z Ukrainy, jednorazowo Madalinie urządzono „drzwi otwarte”. Dzień w wysokości 3 tys. zł. później taką samą imprezę zorganizowano na dworcu głównym PKP z okazji Dnia Kolejarza. 9 grudnia

25 listopada Na pustym straganie przy Rynku Wildeckim można zostawiać nadwyżki Z okazji Dnia Otwartego Notariatu żywności. Inicjatywa dwóch mieszkanek w Wielkopolskiej Izbie Rzemieślniczej można Wildy spotkała się ze sporym odzewem. było skorzystać z rad notariusza. „Jadłodzielnia” to pierwsza taka inicjatywa w mieście. W ostatnim tygodniu listopada rozpoczęto montaż dekoracji świątecznych. 9–10 grudnia

Od początku grudnia strony internetowe miasta Wielkim zainteresowaniem cieszył się są redagowane także w języku ukraińskim. Festiwal Rzeźb Lodowych na Starym Rynku. Ukraińcy stanowią obecnie największą Jury za najlepszą pracę uznało rzeźbę mniejszość narodową w Poznaniu. Amerykanów Angelito Babana i Jess Parish przedstawiającą parę łyżwiarzy. Nowoczesne wiaty przystankowe „Wa r t a” postawiono wzdłuż ul. Królowej Jadwigi. Model 11 grudnia bez oświetlenia będzie rozmieszczany poza centrum miasta. Uruchomiono metropolitalny portal konsultacji społecznych organizowanych W październiku i listopadzie trwał remont przez miasto i powiat poznański. nawierzchni (szlifowanie bruku) staromiejskich uliczek. 13 grudnia

30 listopada–3 grudnia W 36. rocznicę wprowadzenia w Polsce stanu wojennego na budynku 250 zawodników z 26 krajów oraz 600 koni Wielkopolskiego Urzędu Wojewódzkiego rywalizowało w pawilonach targowych zawisł baner z nazwiskami poznańskich w zawodach jeździeckich Cavaliada. ofiar tego czasu. Po mszy św. w kościele Dominikanów jej uczestnicy przeszli pod 1–3 grudnia pomnik Poznańskiego Czerwca 1956.

Jak zawsze przed Bożym Narodzeniem na Wojewoda wielkopolski Zbigniew Hoffmann terenie MTP zorganizowano Festiwal Sztuki podjął decyzję o zmianie nazwy ul. 23 Lutego i Przedmiotów Artystycznych, na którym (przed II wojną światową ul. Pocztowa) oferowano różnorodną ofertę prezentów na por. Janiny Lewandowskiej. Zdania świątecznych. poznaniaków na ten temat są podzielone.

295 przegląd wydarzeń

14 grudnia osób. Łamano się opłatkiem, składając życzenia, jedzono tradycyjne w tym dniu potrawy, były W 18. edycji akcji Wolontariusz Roku nagrody też świąteczne wypieki i upominki dla dzieci. i wyróżnienia przyznano w sześciu kategoriach. Przy wigilijnym stole siedział m.in. abp Stanisław Wolontariusz indywidualny – dla Pauliny Gądecki, przewodniczący Rady Miasta Grzegorz Kuntze plus wyróżnienia dla Agnieszki Kalugi Ganowicz i zastępca prezydenta Poznania i Radosława Hofmana; Wolontariusz senior – Jędrzej Solarski. Jak co roku, w organizację dla Hanny Maciejewskiej i wyróżnienia dla wigilii włączyła się młodzież z kilku poznańskich Danuty Matyi-Woźniak i Adama Gatniejewskiego; i nowotomyskich szkół. Wolontariusz młodzieżowy – dla Michała Nowaczyka, wyróżniono Jakuba Cura i Beatę 25 grudnia Nowak; Wolontariat pracowniczy – dla Kompanii Piwowarskiej, wyróżniono Fundację Banku Abp Stanisław Gądecki w czasie pasterki Zachodniego WBK; Wolontariat zespołowy – odprawionej w katedrze wzywał m.in. do dla Szpitala Klinicznego Przemienienia przyjmowania w duchu chrześcijańskim Pańskiego UM, wyróżniono wolontariat miejski uchodźców i migrantów. i ratowników drogowych z Automobilklubu Wielkopolskiego; Wolontariat szkolny – dla 26 grudnia szkolnej „Drużyny szpiku” z XV LO, wyróżniono wolontariuszy ze Szkoły Podstawowej nr 57. Ignacy Jan Paderewski ponownie przyjechał do Poznania. W 99. rocznicę wybuchu 16 grudnia powstania wielkopolskiego poznaniacy przywitali go na Dworcu Letnim. Historyczną W Auli Uniwersyteckiej po raz XIII odbyła inscenizację połączono w tym roku się Gala Fundacji „Mam marzenie”. Fundacja z przejazdem zabytkowego pociągu na trasie spełniła dotąd 7400 marzeń bardzo poważnie Poznań–Swarzędz. Uroczystości rocznicowe chorych dzieci. kontynuowano nazajutrz. Kwiaty złożono m.in. pod tablicami pamiątkowymi, pod 17 grudnia pomnikiem Powstańców Wielkopolskich i na mogile Stanisława Taczaka; odbyła się Poznaniacy zabrali do domów Betlejemskie także msza św. w farze. Na pl. Wolności grupy Światło Pokoju, które jak co roku przynieśli rekonstruktorów historycznych zaaranżowały na Stary Rynek harcerze, przekazując je obóz powstańczy. prezydentowi miasta Jackowi Jaśkowiakowi. 27 grudnia Aż do tego dnia przedłużono w mieście sezon Poznańskich Rowerów Miejskich. Przez 9,5 miesiąca III Bieg Powstania Wielkopolskiego wypożyczono je ponad 1 mln razy. W tym czasie wystartował o godz. 19 z pl. Wolności. Jego zarejestrowało się 41 tys. nowych użytkowników. uczestnicy musieli pokonać dwie pętle Za pomocą jednego konta można też wypożyczać poprowadzone centralnymi ulicami miasta rowery w Szamotułach, Ostrowie Wlkp. i Kaliszu. (każda ok. 5 km). Pierwsze miejsce zajął Damian Kluczyk (00:31:28). 20 grudnia Kibice Lecha Poznań uczcili 99. rocznicę Po renowacji w podziemiach Kaponiery wybuchu powstania wielkopolskiego odpaleniem odsłonięto tzw. Kaponierę kolejową. ok. 2 tys. rac na rondach: Śródka, Starołęka i Rataje. W terminalu odlotów lotniska Ławica w obecności abp. Stanisława Gądeckiego już po 31 grudnia raz 12. ustawiono żłóbek W drodze. Na pl. Wolności przygotowano z okazji 24 grudnia sylwestra duży parkiet taneczny. Mieszkańcy miasta i ich goście bawili się przy muzyce DJ-ów. W pawilonie nr 2 MTP Caritas Archidiecezji Był też pokaz fajerwerków i życzenia noworoczne Poznańskiej przygotował wigilię dla ok. 2 tys. od prezydenta miasta Jacka Jaśkowiaka.

296 listopad 2017–styczeń 2018

1 stycznia 14 stycznia

Po raz 18. poznańscy rowerzyści rozpoczęli swój Po raz 26. zagrała w Poznaniu Wielka sezon nad Rusałką. Orkiestra Świątecznej Pomocy. Tym razem pieniądze zbierano na pomoc dla noworodków Podczas mroźnych dni i nocy strażnicy miejscy na oddziałach neonatologicznych. Główne rozdawali bezdomnym pakiety pomocowe: imprezy miały miejsce przed CK Zamek i na cukierki z witaminami, napoje samoogrzewające, pl. Mickiewicza. Na ulicach miasta kwestowało peleryny i kaloryczne batony. ok. 2 tys. wolontariuszy. Odbyły się koncerty, licytacje, pokazy służb mundurowych. Nową, W wybranych poznańskich kościołach, drugą po zamkowej, muzyczną scenę dla synagodze, meczecie i Urzędzie Miasta dostępny Orkiestry zbudowano na Ławicy. był bezpłatny kalendarz trzech wielkich religii monoteistycznych W naszym fyrtlu. 17–19 stycznia Chrześcijanie, żydzi i muzułmanie razem. Jego nakład wyniósł 2,7 tys. egzemplarzy, a na każdej Zainaugurowano 3-dniowy Konwent z 12 kart przedstawiono ważne święto danej Przewodniczących Rad Miast Wojewódzkich. religii. 18–21 stycznia 3 stycznia Rozpoczęła się 7. edycja Międzynarodowych W CK Zamek odbyła się tradycyjna Gala Targów Rolniczych Polagra – Premiery, Sportu, na której m.in. wręczono wyróżnienia w czasie której w 13 pawilonach MTP pokazano prezesom klubów, młodym medalistom z 2017 r. najnowsze maszyny i narzędzia rolnicze, pasze, oraz 18 superseniorom (75 l.), przyznano też nawozy, nasiona oraz środki ochrony roślin. Dzień stypendia sportowe. pierwszy był adresowany do agrobiznesmenów, drugi do młodych rolników, dwa kolejne otwarte 6 stycznia były dla wszystkich zainteresowanych.

Orszak Trzech Króli przeszedł jak co roku W Wyższej Szkole Bankowej odbył się z pl. Wolności na Stary Rynek. Poznański Kongres Samorządów Uczniowskich Szkół Średnich. 10 stycznia 20 stycznia Miesięcznik edukacyjny „Perspektywy” ogłosił ranking najlepszych polskich szkół średnich. Niecałe 550 tys. mieszkańców liczy obecnie Najwyżej z poznańskich liceów znalazło się Poznań, to o ok. 2 tys. mniej niż przed rokiem. VIII LO, zajmując 33. miejsce. W kategorii Ponad 90 proc. z nich mieszka tutaj na stałe. Kobiet techników na 10. miejscu uplasowało się jest nieco więcej niż mężczyzn. O ok. 600 wzrosła Technikum Komunikacyjne. liczba urodzeń. Najwięcej małych poznaniaków przyszło na świat w Szpitalu Świętej Rodziny. Otwarciem wystawy Szalom alejchem w ODK Pod Lipami zainaugurowano tegoroczny 23 stycznia XXI Dzień Judaizmu. Warsztatom, wykładom, spotkaniom i nabożeństwu biblijnemu w kościele Poznańscy policjanci-krwiodawcy rozpoczęli pw. św. Wojciecha przyświecało hasło: „Pokój! zbiórkę, chcą zebrać 100 litrów krwi na 100-lecie Pokój dalekim i bliskim”. niepodległości.

11 stycznia 30 stycznia

Miasto ogłosiło konkurs związany ze Po raz 27. otwarto Międzynarodowe Targi 100-leciem wybuchu powstania wielkopolskiego Budownictwa i Architektury Budma. Ponad i odzyskaniem przez Polskę niepodległości. tysiąc wystawców prezentowało swoją ofertę Organizacje pozarządowe miały do dyspozycji adresowaną do handlowców, architektów, 3 mln zł. inwestorów i wykonawców.

297 przegląd wydarzeń

Poznaniacy

9 listopada się 350 kucharzy z Polski, 25 z nich pracuje w Poznaniu. Zmarł Bogdan Kalinowski (78 l.), znany wielu poznańskim kinomanom. Wraz z żoną obejrzał 29 listopada kilkanaście tysięcy filmów. Radosław Hofman kupił autobus, który 10 listopada przystosował dla potrzeb bezdomnych. Zaczął jeździć po mieście, udzielając pomocy Z rąk rektora UAM prof. Andrzeja Lesickiego potrzebującym, m.in. rozdając ciepłe posiłki medal „Alumno Bene Merenti” otrzymał dyrektor i opatrunki. Filharmonii Poznańskiej Wojciech Nentwig. 20 grudnia 11 listopada Dyrektorka Teatru Wielkiego Renata Borowska- Prof. Jacek Kowalski otrzymał Nagrodę -Juszczyńska została odznaczona medalem Literacką im. Józefa Mackiewicza za książkę honorowym UAM „Alumno Bene Merenti”. Sarmacja. Obalanie mitów. Podręcznik bojowy. 18 stycznia 15 listopada Anna Hryniewiecka pozostała dyrektorką Dorota Raczkiewicz i „Drużyna Szpiku” CK Zamek na kolejnych 7 lat. To jej trzecia odebrali z rąk redaktora naczelnego poznańskiego kadencja na tym stanowisku. oddziału „Gazety Wyborczej” Marcina Wesołka „Giganta 2017” – nagrodę za poznański styl pracy. 25 stycznia

27 listopada Pośmiertnie honorowy medal UAM „Alumno Bene Merenti” przyznano poznańskim W kolejnym kulinarnym kryptologom: Jerzemu Różyckiemu, Henrykowi przewodniku Gault & Millau znalazło Zygalskiemu i Marianowi Rejewskiemu.

Wykłady, prelekcje, spotkania

8–9 listopada 16 listopada

Akademia Muzyczna była organizatorką Prof. Piotr Śliwiński poprowadził kolejny XI Międzynarodowego Forum Czwartek Literacki w Pałacu Działyńskich pt. Kompozytorów. Poetki i poetyki. Gośćmi wieczoru byli: Dominika Dymińska, Barbara Klicka, Joanna Roszak. 9 listopada 20 listopada W ramach cyklu wykładów Poznański sposób na niepodległość, przygotowanych Jakiej edukacji Polacy potrzebują? – V Debata przez PTPN, Magdalena Piotrowska (UAM) Akademicka zorganizowana przez UAM i UEP. wygłosiła prelekcję Duch Naczelnika jest z nami... Obchody rocznicy kościuszkowskiej 22 listopada w Poznańskiem (1917). W Concordia Design zorganizowano 14–24 listopada konferencję poświęconą innowacjom we współczesnym świecie. Gościem spotkania W Domu Bretanii otwarto XXIV Dni Bretanii był włoski projektant prof. Roberto Verganti, pod hasłem „Podróżnicy i przybysze”. specjalista w zakresie innowacyjności i designu.

298 listopad 2017–styczeń 2018

23 listopada 14 grudnia

Kamila Kłudkiewicz (UAM) wygłosiła w ramach Ostatni tegoroczny wykład, Kształtowanie się cyklu Poznański sposób na niepodległość wykład: inteligencji i jej roli w polskim ruchu narodowym Dwór ostoją polskości? Siedziby ziemiańskie w Poznańskiem w XIX w., w ramach cyklu w Wielkim Księstwie Poznańskim. Poznański sposób na niepodległość, wygłosił prof. Witold Molik Udawać Rzymianina – mitologia i jej funkcje w kulturze Rzeczypospolitej Obojga Narodów to 16 grudnia tytuł kolejnego Czwartku Literackiego. Rozmawiali Barbara Milewska-Waźbińska i Piotr Bering. Obraz Zygmunta Waliszewskiego Serwantka z 1931 roku był tematem wykładu Katarzyny 25 listopada Grabowskiej w Muzeum Narodowym w cyklu spotkań Świat obrazów. Małgorzata Baehr wygłosiła w Muzeum Narodowym wykład z cyklu Świat obrazów, 22 grudnia pt. Leon Dołżycki, „Żałobnica”, 1922. Zenon Laskowik był rozmówcą o. Tomasza 28 listopada Dostatniego w czasie kolejnego spotkania z cyklu Skok w wiarę. Ukraińska polityk Nadia Sawczenko wygłosiła w wypełnionej auli Wydziału Nauk Politycznych 11 stycznia i Dziennikarstwa UAM wykład pt. Ukraina między Europą a Azją. Praca organiczna w praktyce. Życie i dzieło Seweryna Mielżyńskiego – to tytuł wykładu 29 listopada Tadeusza Grabskiego, Agnieszki Murawskiej i Ewy Siejkowskiej-Askutii, nawiązujący do wystawy Kolejne spotkanie z cyklu Skok w wiarę odbyło w Muzeum Narodowym, której byli kuratorami. się w Auli Artis. Ojciec Tomasz Dostatni zaprosił na nie księdza Adama Bonieckiego. 12 stycznia

7 grudnia Woda to życie – to hasło VII Nocy Biologów. Odbyły się wykłady, wycieczka, warsztaty, gra Agnieszka Holland była gościem o. Tomasza edukacyjna i koncert. Dostatniego w czasie trzeciego spotkania Skok w wiarę, które odbyło się w kinie Muza, gdzie 13 stycznia obejrzano Gorejący krzew. Nowy cykl spotkań w Muzeum Narodowym Rafał Łysoń (PAN) w ramach cyklu Poznański dotyczy grafiki użytkowej. Pierwszy wykład sposób na niepodległość wygłosił wykład pt. Mucha nie siada przygotowała Barbara Górecka. pt. O ugodowości w Wielkim Księstwie Poznańskim i Prowincji Poznańskiej. 20–21 stycznia

7–8 grudnia Z soboty na niedzielę odbyła się po raz trzeci Noc Fortyfikacji. Zwiedzano Fort 4A i schron O godz. 9 rozpoczęło się w Bibliotece przy ul. Babimojskiej, przeprowadzono też grę Raczyńskich 38. Seminarium Mediewistyczne terenową. W trakcie Ucieczki z twierdzy część im. Alicji Karłowskiej-Kamzowej. Tematem uczestników objechała szlak podpoznańskich spotkań w Poznaniu i w Gnieźnie była fortyfikacji. Bogurodzica w kulturze średniowiecza. 27 stycznia 11 grudnia W cyklu Świat obrazów Maria Gołąb mówiła O współczesnej migracji rozmawiano w czasie w Muzeum Narodowym o Akcie z twarzą kolejnej Debaty Akademickiej. w cieniu Artura Nachta-Samborskiego.

299 przegląd wydarzeń

Teatr, muzyka, film

4 listopada Warsztaty Krytyki Muzycznej, pokazy filmowe, jeden dzień dedykowano Pawłowi Mykietynowi, Monika Strzępka wyreżyserowała w Teatrze zaśpiewał też duet Bardo i John Porter. Polskim sztukę Pawła Demirskiego K., inspirowaną postacią prezesa PiS Jarosława 17 listopada Kaczyńskiego. Spektakl grupy Circus Ferus pt. Rodzina Modlitwa nocy to tytuł 463. Koncertu pokazano premierowo na Scenie Roboczej. Poznańskiego w Auli Uniwersyteckiej. Sharon Kam – klarnet i dyrygent Ariel 6–29 listopada Zuckerman wystąpili w Auli Uniwersyteckiej w koncercie Gwiazdy światowych estrad. XVIII edycję Festiwalu Sztuki Słowa Verba Sacra zainaugurowała Szkoła Czytania Klasyki 19 listopada Polskiej poświęcona Josephowi Conradowi. Czytano także Wesele Stanisława Wyspiańskiego. Wrocławski aktor Dariusz Bereski czytał 11 listopada w Pałacu Działyńskich Grand Prix w katedrze fragmenty Księgi Wyjścia w ramach Konkursu im. Mieczysława Kotlarczyka przyznano nowego cyklu Verba Sacra – Biblia Trzeciego Karolinie Martin, natomiast Nagrodę Specjalną Tysiąclecia. Komentarz przygotował ks. Janusz im. R. Brandstaettera Emmie Herdzik i Michałowi Lemański, oprawę muzyczną kwartet Katarzyny Kurkowi. Festiwal zamknięto Wielką Galą Słowa- Stroińskiej-Sierant. -Conrad. Podróż metafizyczna odbyła się z udziałem Danuty Stenki, Mariusza Bonaszewskiego, Jedyny polski koncert kontrabasisty jazzowego Krzysztofa Gosztyły i pianisty Włodka Pawlika. Rona Cartera w cyklu Era Jazzu odbył się w Auli Uniwersyteckiej. W czasie tego samego wieczoru 10 listopada zagrał Krzesimir Dębski i All Stars.

Rafał Blechacz był solistą koncertu z okazji 21 listopada 70-lecia Filharmonii Poznańskiej. Wraz z orkiestrą FP pod batutą Marka Pijarowskiego W Auli Nova wystąpiła Orkiestra Arte dei zagrał Koncert fortepianowy f-moll F. Chopina, Suonatori z programem Szkiełkiem i okiem. Nokturn S. Wisłockiego i Koncert na orkiestrę Muzyce towarzyszyła wizualizacja Ariego W. Lutosławskiego. Dykiera.

12–18 listopada 23–26 listopada

Przez tydzień odbywały się dwa konkursy: W Teatrze Animacji rozpoczął się VIII Festiwal X Wiolonczelowy im. D. Danczowskiego Teatralny Konteksty, w tym roku pod hasłem i X Kontrabasowy im. A.B. Ciechańskiego. „Redefinicje”. Nagrodę Grand Prix w pierwszym z nich przyznano Adamowi Mazurkowi, w drugim 1 grudnia Damianowi Sobkowiakowi. Skrzypek K.A. Kulka, wiolonczelista B. Koziak 15 listopada–5 grudnia oraz poznańscy filharmonicy pod batutą Marka Pijarowskiego wystąpili w Auli Uniwersyteckiej W klubach Meskalina i Dragon miała miejsce w IX Maltańskim Koncercie Charytatywnym. trzecia edycja Jazz Ring Festival. 3–10 grudnia 16–18 listopada Platynową Galą Reksia na Scenie Wspólnej Pod hasłem „Pieśń wspólna” ruszyła kolejna otwarto 35. Międzynarodowy Festiwal Filmów edycja Nostalgia Festival. Przygotowano Młodego Widza Ale Kino! W tym roku

300 listopad 2017–styczeń 2018 zgłoszono 3653 filmy, w tym oprawę muzyczną – kwartet Katarzyny 450 pełnometrażowych. Organizatorzy wybrali Stroińskiej-Sierant. 45 pełnometrażowych i 90 krótkometrażowych. Całość wydarzeń 15 grudnia podzielono na tematy, m.in.: Panorama, Ale Kino z piłką, Ludzie dla ludzi, Dokumentalne W Piwnicy pod Sceną Teatru Polskiego Ale Kino, Ale Kino z psem. Złote Koziołki za pokazano premierowo Extravaganzę o władzy film krótkometrażowy dla dzieci przyznano w reż. Joanny Drozdy. obrazowi kanadyjskiemu Lep na ptaki (E. DeRushie). Najlepszym filmem dla Paragraf 196 KK to happening Teatru Ósmego młodzieży w tej kategorii był duński film Dnia i łódzkiego artysty Pawła Hajncela. Kiedy się znów spotkamy (W. Hoeg). Złote Koziołki dla filmu pełnometrażowego dla 26 grudnia–16 stycznia dzieci otrzymał francusko-belgijski Wielki zły lis (P. Imbert, B. Renner), a dla młodzieży W 13 kościołach, Auli Uniwersyteckiej i ODK włoski obraz Nierozłączne (E. De Angelis). zorganizowano Bożonarodzeniowy Festiwal Publiczność nagrodziła francusko-belgijski Muzyczny X Poznańskie Kolędowanie. film Vincent (Ch. Van Rompaey). 27 grudnia 4–13 grudnia Koncert z okazji 99. rocznicy wybuchu XV Poznański Festiwal Mozartowski rozpoczął powstania wielkopolskiego odbył się w Auli się wykonaniem w katedrze Requiem Mozarta. Uniwersyteckiej. Pieśni powstańcze i kolędy Hasłem tegorocznego Festiwalu był „Mozart po zagrali M. Gałęski i M. Bolewski, śpiewały czesku”. Poznańskie Słowiki.

8 grudnia 29 grudnia

Bombka z gwiazdką była premierą sztuki 464. Koncert Poznański wypełniło Słowicze Maliny Prześlugi w reż. Agi Błaszczak w Teatrze kolędowanie w wykonaniu Poznańskich Animacji. Słowików i Capelli Zamku Rydzyńskiego.

Trębaczka Lucienne Renaudin-Vary zagrała 12 stycznia z orkiestrą Filharmonii Poznańskiej koncert Gwiazdka przed Gwiazdką. O godz. 19 w Auli Uniwersyteckiej rozpoczął się koncert Humor w muzyce, Operę Feliksa Nowowiejskiego Legenda Bałtyku w którym poznańscy filharmonicy pod w reżyserii Roberta Bondary wystawiono batutą Łukasza Borowica zagrali z pianistą w Teatrze Wielkim. Jackiem Kortusem.

10 grudnia Jakub Skrzywanek był reżyserem Kordiana Juliusza Słowackiego w Teatrze Polskim. Michał Chorosiński czytał w katedrze fragmenty Księgi Kapłańskiej w ramach 20 stycznia cyklu Biblia Trzeciego Tysiąclecia. Komentarz przygotował ks. Janusz Nawrot, 465. Koncert Poznański nosił tytuł Słynne balety.

Wystawy

3 listopada W Pracowni-Muzeum J.I. Kraszewskiego rozpoczął się wernisaż wystawy W Galerii Miejskiej Arsenał otwarto wystawę poznańskiego artysty Stanisława Ryby, kamienie, telewizory Marii Stożek Mrowińskiego (1928–1987). i Adriana Kolarczyka.

301 przegląd wydarzeń

10 listopada 16 grudnia

W Pawilonie nr 1 MTP zainaugurowano Otwarto nową ekspozycję w Muzeum Powstania 37. Konkurs im. Marii Dokowicz na najlepszy Wielkopolskiego w Odwachu. dyplom UAP w roku 2018 (w dwóch kategoriach: artystycznej i projektowej). Tę pierwszą 17 grudnia przyznano Maciejowi Andrzejczakowi za pracę Deziluzja, nagrodę projektową otrzymała Aliona W Muzeum Narodowym otwarto wystawę Kryshtofik za Eksperymentalne naczynie do picia. Seweryn Mielżyński (1804–1872). Oprócz programu edukacyjnego wystawie towarzyszyła 14 listopada w lutym 2018 sesja naukowa poświęcona S. Mielżyńskiemu. The Real World to wystawa Martina Parra i Rimaldasa Vikšraitisa otwarta w Galerii 31 grudnia Miejskiej Arsenał. W Fotoplastykonie prezentowano stereografie 29 listopada z kolekcji Tomasza Bielawskiego pt. Biocenoza – Lebensgemeinschaft. Poznański malarz Wojciech Malik pokazał swoje obrazy w Galerii Profil na wystawie 12 stycznia Malarstwo – dookoła. Wystawę prac Wojciecha Idźkowskiego Between 1 grudnia Layers otwarto w Galerii Piekary.

Hortus to wystawa prac Wojciecha Kołacza 17 stycznia w GM Arsenał. W Galerii Profil otwarto ekspozycję prac Uratowane skarby podziemnego Lwowa powstałych w czasie międzynarodowego projektu pokazano w Muzeum Archeologicznym. Kafka – przełamywanie granic.

3 grudnia 19 stycznia

W Wielkopolskim Muzeum Wojskowym W Fotoplastykonie zaprezentowano fotografie otwarto ekspozycję kolekcji munduroznawcy pt. Romantyczne przygody Beth Stephens, Annie Ignacego Matuszczaka. Sprinkle i raka piersi.

W Muzeum Etnograficznym otwarto wystawę prac 21 stycznia nagrodzonych w konkursie Żłóbek Wielkopolski. O północy zamknięto w CK Zamek otwartą we 7 grudnia wrześniu 2017 r. wystawę Frida Kahlo i Diego Rivera. Polski kontekst. Obejrzało ją 118 tys. Zabytki z Gdańska pokazano w Muzeum osób, w tym ok. 2/3 spoza Poznania. Grup Archeologicznym w ramach ekspozycji czasowej zorganizowanych było 407, a lekcji muzealnych Archeologiczne świadectwa kultu maryjnego 435. Ekspozycja została przyjęta przez widzów w średniowiecznym Gdańsku. i media, nie tylko polskie, bardzo pozytywnie.

9 grudnia Tego samego dnia zamknięto w Galerii Handlowej Pestka wystawę plastynatów (odkryte My – Wspólny organizm to prezentacja w GM wnętrza ciał) Body Worlds Vital. Arsenał autorstwa Elvina Flamingo and Infer. 29 stycznia 15 grudnia Zaleszany to wystawa­-rozmowa pomiędzy Wystawę prac Jarosława Kozakiewicza Punctum. Leonem Tarasewiczem a Małgorzatą Dmitruk Architektura krytyczna przygotowała GM Arsenał. otwarta w GM Arsenał.

302 listopad 2017–styczeń 2018

Varia

9 listopada 18 grudnia

Z lotniska Ławica samolot Boeing 767 300ER Zakończono remont mieszkalnej części znanego odleciał bezpośrednio do Punta Cana na Domu Studenckiego „Hanka”. W 153 pokojach Dominikanie. To pierwszy taki lot z Poznania. zamieszka 200 studentów. 106 z nich w pokojach 1-osobowych i 47 w 2-osobowych. Cena pokoju 17 listopada z łazienką to 600–800 zł miesięcznie, pokój rodzinny z aneksem kuchennym kosztuje 1600 zł. Archidiecezja poznańska uruchomiła aplikację o nazwie Drogowskaz, w której znajdują się Aż do Wigilii przed galeriami handlowymi aktualne informacje o kościołach poznańskich, tworzyły się gigantyczne korki samochodowe, ich położeniu, godzinach mszy, parkingach etc. poznaniacy zaopatrywali się w świąteczne sprawunki do ostatniej chwili. Handlowcy 4 grudnia informują jednak, że coraz częściej robimy tego typu zakupy już na początku grudnia. Papież Franciszek podziękował listownie Szkolnemu Kołu Caritas w Zespole Szkół nr 2 28 grudnia przy ul. Hangarowej za zaangażowanie w pomoc ludziom ubogim. W hali nr 1 MTP zorganizowano Babi targ, czyli zimowe wietrzenie szaf. 10, 17 grudnia Rekord frekwencji padł w tym roku Przez dwie grudniowe niedziele po mieście w poznańskiej Palmiarni. Odwiedziło ją 200 tys. kursowała świąteczna bimba z Gwiazdorem. osób.

13 grudnia Na początku stycznia w poznańskich parkach, na terenie ogródków działkowych i na skwerach Na pl. Wolności ustawiła się długa kolejka po ustawiono kolejnych 50 drewnianych domków darmowe choinki. dla kotów. DRUK NA ZAMÓWIENIE

Wydawnictwo Miejskie Posnania oferuje druk poszczególnych tytułów w technologii cyfrowej

Książki dostępne w druku na zamówienie*

Cytadela Zawady i Główna KMP 4/2011, cena katalogowa 39 zł KMP 2/2002, cena katalogowa 45 zł Od Komandorii do Antoninka Górczyn KMP 4/2010, cena katalogowa 45 zł KMP 1/2002, cena katalogowa 45 zł Starołęka, Głuszyna, Krzesiny Rataje i Żegrze KMP 4/2009, cena katalogowa 45 zł KMP 3/2001, cena katalogowa 45 zł Okupacja I Jeżyce KMP 2/2009, cena katalogowa 39 zł KMP 2/2000, cena katalogowa 45 zł Okupacja II Wspomnienia z powstania KMP 3/2009, cena katalogowa 39 zł wielkopolskiego Poznańscy Żydzi cena katalogowa 35 zł KMP 3/2006, cena katalogowa 45 zł Z dni powstania wielkopolskiego Poznańscy Żydzi II autor: Daniel Kęszycki KMP 1/2009, cena katalogowa 45 zł cena katalogowa 20 zł Winiary Obraz historyczno-statystyczny KMP 4/2008 (wydanie bez płyty CD) miasta Poznania w dawniejszych cena katalogowa 41 zł czasach, t. I i II Dębiec autor: Józef Łukaszewicz KMP 1/2004, cena katalogowa 45 zł cena katalogowa każdego tomu 34,50 zł

*Publikacje można zamówić na sklep.wmposnania.pl lub w Salonie Posnania, ul. F. Ratajczaka 44. Termin wykonania do 5 dni roboczych. Warunkiem realizacji zlecenia jest wpłata pełnej kwoty za zamówione książki. Ceny obowiązują do końca 2018 roku.