ZESZYTY JAGIELLOŃSKIE PISMO UCZNIÓW, NAUCZYCIELI I PRZYJACIÓŁ GIMNAZJUM i LICEUM im. KRÓLA WŁADYSŁAWA JAGIEŁŁY W PŁOCKU NR 78 LISTOPAD 2012, PISMO UKAZUJE SIĘ OD ROKU 2000

MIĘDZYSZKOLNY KLUB MYŚLI POLSKIEJ W GIMNAZJUM I LICEUM IM. WŁADYSŁAWA JAGIEŁŁY MŁODZIEŻOWY DOM KULTURY IM. KRÓLA MACIUSIA I W PŁOCKU

Głośne czytanie nocą 25 października 2012 roku

Rektorzy Uniwersytetu we Lwowie

Uniwersytet we Lwowie

Wybrani rektorzy Uniwersytetu - bohaterowie Głośnego czytania nocą:

Roman Pilat (1890-1891) Oswald Balzer (1895-1896) Św. Abp Józef Bilczewski (1900) Kazimierz Twardowski (1914-1917) Jan Kasprowicz (1921-1922) Józef Siemiradzki (1926-1927)

Błogosławieni, którzy w czasie gromów Nie utracili równowagi ducha, Którym na widok spustoszeń i złomów Nie płynie z serca pieśń rozpaczy głucha; Którzy wśród nocy nieprzebytych cieni Nie tracą wiary w blask rannych promieni: Błogosławieni!

Błogosławieni, albowiem ich męstwo Wielkiego gmachu wrota im otworzy, Gdzie razem z Chwałą króluje Zwycięstwo - Bez twardych kajdan, tak bez tych obroży, Które na ziemi noszą upodleni... Ten raj się tylko dla silnych zieleni: Błogosławieni!

Błogosławieni, albowiem ich syny Będą sprzątali ich ziaren owoce; I wśród zmartwychwstań porannej godziny, Gdy złote słońce blaskiem zamigoce, W głos zawołają, duchem podniesieni: Za ojców sprawą szczęście nam się pleni - Błogosławieni!... Jan Kasprowicz, Błogosławieni, wyd. 1937

Na okładce: Widok Uniwersytetu na karcie pocztowej z okresu XX-lecia międzywojennego. W tekstach źródłowych pisownię dawną nieznacznie uwspółcześniono.

Zeszyty Jagiellońskie. Pismo Uczniów, Nauczycieli i Przyjaciół Liceum Ogólnokształcącego im. Króla Władysława Jagiełły w Płocku Redakcja: ul. 3 Maja 4, 09 – 402 Płock; http:// www.jagiellonka.plock.pl; (024) 364-59-20 [email protected]; Opiekun merytoryczny projektu: Tomasz Zbrzezny. Opiekun zespołu: Wiesław Kopeć, [email protected] Zespół redakcyjny: członkowie Międzyszkolnego Klubu Myśli Polskiej.

2

Uniwersytet we Lwowie

Uniwersytet założony przez króla Jana Kazimierza w 1661 roku jako Akademia Lwowska, do roku 1940 Uniwersytet Jana Kazimierza; Jeden z najstarszych uniwersytetów w Europie Wschodniej i na dawnych ziemiach Rzeczypospolitej Obojga Narodów; współcześnie jeden z największych ukraińskich uniwersytetów państwowych

Król Jan II Kazimierz Waza 1609-1672 - założyciel Uniwersytetu

20 stycznia 1661 roku król Polski Jan Kazimierz ogłosił: Zgodziliśmy się łatwo i chętnie, ażeby kolegium ojców jezuitów we Lwowie godność akademii i tytuł uniwersytetu został nadany. I pozwalamy, aby w tymże kolegium generalne studium w każdym dozwolonym fakultecie ustanowione było, tj. teologii scholastycznej i moralnej, filozofii, matematyki, obojga praw, medycyny, sztuk wyzwolonych i nauk zgoła wszystkich, według przyjętego akademii i uniwersytetu zwyczaju i praktyki.

Kolegium Jezuickie (1608-1661) Akademia Jezuicka (1661-1758) Akademia Lwowska (1758-1773) Uniwersytet Józefiński (1784-1805) Liceum Lwowskie (1805-1817) Uniwersytet Franciszkański (1817-1918) Uniwersytet Jana Kazimierza (1919-1939) Uniwersytet Iwana Franki (1940-1941) Podziemny Uniwersytet Jana Kazimierza (1941-1944) Uniwersytet Iwana Franki (od 1944)

3

Kolegium Jezuickie (1608-1661)  1608 - założenie kolegium jezuickiego we Lwowie.

Akademia Jezuicka (1661-1758)  20 stycznia 1661 r. król Polski Jan Kazimierz ogłosił: Zgodziliśmy się łatwo i chętnie ażeby kolegium ojców jezuitów we Lwowie godność akademii i tytuł uniwersytetu został nadany. I pozwalamy, aby w tymże kolegium generalne studium w każdym dozwolonym fakultecie ustanowione było, tj. teologii scholastycznej i moralnej, filozofii, matematyki, obojga praw, medycyny, sztuk wyzwolonych i nauk zgoła wszystkich, według przyjętego akademii i uniwersytetu zwyczaju i praktyki.  Ze względu na obowiązujące wówczas w Polsce prawa, oprócz dekretu królewskiego do utworzenia Akademii niezbędna była uchwała sejmowa i aprobata papieża. Mimo wielokrotnych prób Sejm na kolejnych sesjach w latach 1661-1665 nie wyraził zgody na utworzenie we Lwowie Akademii (wobec silnego sprzeciwu ze strony Akademii Krakowskiej i Zamojskiej), zaś papież Aleksander VII zezwolił jedynie na nadawanie stopni doktorskich z teologii i filozofii, do czego kolegium jezuickie miało już prawa nadane w 1552 r. przez papieża Juliusza III. Do najbardziej znanych absolwentów tej uczelni należy ksiądz Grzegorz Piramowicz, pedagog, działacz oświatowy, pisarz oświeceniowy i filozof.

4

Akademia Lwowska (1758-1773)  18 kwietnia 1758 r. król polski August III podpisał dyplom potwierdzający całkowicie przywilej Jana Kazimierza z 1661, nadając lwowskiej Akademii prawa takie, jakie posiadała Akademia Krakowska.  24 marca 1759 r. papież Klemens XIII wydał bullę, zatwierdzającą Akademię Lwowską i podnoszącą ją do godności uniwersytetu. Uzyskano prawo do wykładania: gramatyki, retoryki, filozofii, teologii scholastycznej i moralnej, dogmatycznej i pozytywnej, kanonów świętych i prawa kanonicznego, prawa cywilnego, i innych nauk.  11 grudnia 1759 r. odbyło się uroczyste otwarcie Akademii Lwowskiej i pierwsza promocja doktorska. Wśród pierwszych doktorów był znany poeta Franciszek Karpiński, wśród wykładowców - m.in. Grzegorz Piramowicz.  Od 1761 r. trwały procesy sądowe przeciwko Akademii Lwowskiej, wytoczone przez Akademie: Krakowską i Zamojską, nie przyniosły one jednak ostatecznego rozstrzygnięcia sporu.  W 1764 r., na sejmie koronacyjnym nowo wybrany król Stanisław August Poniatowski zatwierdził konstytucję, która potwierdziła przywileje Akademii krakowskiej, zamojskiej i wileńskiej, o lwowskiej nie wspominając.

Szkoła średnia (1773-1784)  W 1773 r., po pierwszym rozbiorze Polski, władze austriackie rozwiązały zakon jezuitów, prowadzący Akademię Lwowską. Akademia została przekształcona w szkołę średnią (kształcącą w zakresie filozofii i prawa). Oprócz niej na bazie Akademii powstały: Kolegium Medyczne (Collegium Medicum) dla "wykształcenia chirurgów i ich pomocników" i Kolegium Teologii Katolickiej (tzw. Akademia Stanowa) dla młodzieży szlacheckiej.

Uniwersytet Józefiński (1784-1805)  21 października 1784 r. cesarz austriacki Józef II podpisał dyplom fundacyjny dla świeckiego uniwersytetu we Lwowie, zwanego józefińskim. Podstawowym językiem nauczania była łacina, pomocniczymi: język polski i niemiecki. Zadaniem uczelni było kształcenie Austriaków, Niemców, Polaków i Rusinów z różnych stanów (duchowieństwo, szlachta, mieszczanie); głównie do zawodów urzędniczych. Siedzibą uniwersytetu stał się klasztor potrynitarski przy ul. Krakowskiej (obecnie w tym miejscu znajduje się cerkiew Przemienienia Pańskiego). Uniwersytet miał cztery wydziały: teologiczny, filozoficzny, prawny i medyczny. W tej formie Uniwersytet funkcjonował przez 21 lat. Wykłady odbywały się po łacinie, po polsku, niemiecku, a na wydziale filozofii i teologii od 1787 do 1808 także w języku słowiańsko-ruskim.  W 1805 r. z uwagi na włączenie do zaboru austriackiego tzw. Galicji Zachodniej z Krakowem, zarządzono połączenie uniwersytetu lwowskiego i krakowskiego.

Liceum Lwowskie (1805-1817)  1805 - Uniwersytet Lwowski przekształcono w liceum - wyższy zakład naukowy z wydziałami: prawa, filozofii, teologii i chirurgii (na miejsce wydziału medycznego powołano Instytut Medyczno-Chirurgiczny). Różnił się on od uniwersytetu mniejszą liczbą katedr, krótszym okresem nauki, brakiem uprawnień (lecz tylko do 1806 r.) do nadawania promocji doktorskich. Liceum lwowskie istniało 12 lat.  1808 - zniesienie wykładów w języku słowiańsko-ruskim, na żądanie samych Rusinów.

Uniwersytet Franciszkański (1817-1918)  7 sierpnia 1817 r., po kongresie wiedeńskim, który wyłączył Kraków spod jurysdykcji Austrii, cesarz austriacki Franciszek I podpisał powtórny akt fundacji uniwersytetu lwowskiego z niemieckim językiem wykładowym, z trzema fakultetami (bez medycznego - zastępował go nadal Instytut Medyczno-Chirurgiczny, zlikwidowany w 1874 r.).  w okresie powstania listopadowego młodzież studencka Uniwersytetu Lwowskiego tłumnie uciekała do Królestwa Kongresowego, by walczyć w szeregach powstańców.  od 1833 r. rozpoczęła się na uniwersytecie era konspiracyjna. Powstały wówczas organizacje konspiracyjne: Związek Przyjaciół Ludu, Węglarstwo Polskie, Stowarzyszenie Ludu Polskiego, w których działali aktywnie studenci: Franciszek Jan Smolka, Kazimierz Grocholski, Albin 5

Dunajewski, Karol Szajnocha i in. Organizacje te były zwalczane przez policję zaborczą, zaś konspiratorzy zamykani w ciężkich więzieniach.  6 kwietnia 1848 r., w okresie Wiosny Ludów uniwersytet uzyskał pełną autonomię i pozwolenie na prowadzenie wykładów po polsku, podpisane przez gubernatora austriackiego Stadiona.  2 listopada 1848 r. generał austriacki Hammerstein rozkazał zbombardować zbuntowane miasto. W wyniku bombardowania spłonęły budynki uniwersyteckie wraz z biblioteką. Z ok. 51 tys. tomów uratowano jedynie ok. 13 tys.  po półrocznej przerwie na uspokojenie nastrojów uniwersytet wznowił wykłady w 13 salach lwowskiego ratusza.  2 stycznia 1851 r. namiestnik Galicji hr. Agenor Gołuchowski przekazał dla uniwersytetu gmach obok kościoła św. Mikołaja (nazywany po 1920 roku starym uniwersytetem), który był zajmowany do czasu kasaty zakonu jezuitów przez konwikt jezuicki, później zaś przez wojsko.  w dziesięcioleciu 1851-1860 Austriacy w myśl zasady divide et impera przyznali Rusinom uprzywilejowane stanowisko, wprowadzając częściowe wykłady w języku ruskim na wydziałach teologicznym i prawniczym, Polakom zezwalając jedynie na stworzenie katedry języka polskiego (1856, podczas gdy katedra literatury ruskiej powstała już w 1849).  od 1867 r., kiedy w Austro-Węgrzech zapanowała era konstytucyjna, rozpoczęła się walka o polski charakter uniwersytetu lwowskiego, która przyniosła stopniowo wzrost liczby wykładów w języku polskim.  w 1882 r. kadra nauczycielska Uniwersytetu została w większości obsadzona polskimi naukowcami (po długiej walce społeczności polskiej, która obroniła uczelnię przed likwidacją na rzecz niemieckiego uniwersytetu w Czerniowcach). Wtedy to rozpoczął się okres świetności uniwersytetu, który na przełomie XIX i XX wieku był największą uczelnią Galicji i drugą w Austrii (w 1913 r. miał blisko 5 tysięcy studentów, w tym kobiety, które dopuszczono na medycynę i filozofię w 1897 roku).  w 1884 r., po wieloletnich staraniach, utworzono Katedrę Medycyny Sądowej na Wydziale Prawa pod kierownictwem prof. Longina Feigla.  w 1891 r. Uniwersytet otrzymał zgodę na Wydział Medyczny (utworzony w 1894 r.), stając się uczelnią czterowydziałową. Większość wykładów prowadzono w języku polskim, ale były także wykłady po rusku i łacinie.  w 1898 r. utworzono Katedrę Medycyny Sądowej i Zakład Medycyny Sądowej (od 1899 r. do wybuchu II wojny światowej na ich czele stał prof. Włodzimierz Sieradzki).  na przełomie 1901/1902 roku doszło do pierwszych bijatyk studentów ukraińskich i polskich, po napaści przez ukraińskich studentów na rektora księdza Jana Fiałka. Starcia między studentami narastały do roku 1908, podczas nich byli ranni i zabici. Wraz z rozwojem nacjonalizmu ukraińskiego narastał konflikt społeczności polskiej i ukraińskiej o natężenie obu języków na uczelni.  w 1907 r. utworzono katedrę astronomii, a jej pierwszym profesorem został Marcin Ernst.

Uniwersytet Jana Kazimierza (1919-1939)  22 listopada 1919 r. uchwałą Rządu RP uniwersytetowi nadano imię założyciela - króla Jana Kazimierza. Była to jedna z największych i najbardziej zasłużonych placówek naukowych odrodzonej Polski, gdzie wykładali słynni, światowej sławy naukowcy, gdzie powstawały i działały słynne środowiska lwowskich naukowców, takie jak: lwowska szkoła matematyczna, lwowsko-warszawska szkoła filozoficzna, lwowska szkoła antropologiczna, lwowska szkoła zoologiczna, lwowska szkoła geograficzna i in., gdzie dokonywano ważnych odkryć naukowych i publikowano prace naukowe na światowym poziomie.  26 lutego 1920 r. Uniwersytetowi Jana Kazimierza przekazano nowe budynki, w tym okazały gmach Sejmu Krajowego Galicji przy ulicy Marszałkowskiej 1, który stał się gmachem głównym uczelni. W okresie międzywojennym UJK posiadał 12 obiektów dydaktycznych przy ulicach: Kościuszki, Mickiewicza, św. Mikołaja, Długosza, Piekarskiej, Pijarów, Głowińskiego, Zielonej, dwa ogrody botaniczne - przy ul. Długosza i Cetnerowskiej, bibliotekę przy ul. Mochnackiego i domy profesorskie przy ul. Supińskiego.

6

 Uniwersytet miał pięć wydziałów: 1. Teologiczny (w 1934/35 222 studentów), mieszczący się w gmachu posejmowym przy ul. Marszałkowskiej 1. 2. Prawa (w 1934/35 2978 studentów), mieszczący się w gmachu przy ul. Mickiewicza 5. 3. Lekarski (w 1934/35 638 studentów) oraz w jego ramach Oddział Farmaceutyczny (w 1934/35 263 studentów), mieszczący się w kompleksie gmachów przy ul. Piekarskiej i Głowińskiego oraz Pijarów. 4. Humanistyczny (w 1934/35 892 studentów), mieszczący się w gmachu posejmowym przy ul. Marszałkowskiej 1, a także przy ul. Mickiewicza 5 i Kościuszki 9. 5. Matematyczno-Przyrodniczy (w 1934/35 870 studentów) mieszczący się w gmachu starego uniwersytetu przy ul. Mikołaja 4 a także przy ul. Długosza 6 i 8 oraz Kościuszki 9.  W roku akademickim 1934/1935 studiowało na nim 5900 studentów, z tego: o 3793 wyznania rzymskokatolickiego; o 1211 wyznania mojżeszowego; o 739 wyznania grecko-katolickiego; o 72 wyznania prawosławnego; o 67 wyznania ewangelickiego.  W 1936 r. profesor Tadeusz Bigo powołał przy Wydziale Prawa Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie Kurs Prawa Lotniczego UJK. Był to jedyny w Polsce i jeden z kilku w Europie ośrodków kształcących w dziedzinie prawa lotniczego. Od początku XX w. do połowy lat dwudziestych trwały próby utworzenia we Lwowie uniwersytetu ukraińskiego. Do realizacji koncepcji formalnie nie doszło, ale w latach 1921-1925 działał we Lwowie tzw. Tajny Uniwersytet Ukraiński. Jego kadrę naukową stanowili głównie ukraińscy wykładowcy ze Lwowa, oraz ci uczeni ukraińscy, którzy zostali usunięci z Uniwersytetu Lwowskiego z powodu odmowy złożenia ślubowania na lojalność wobec państwa polskiego i odmowy zobowiązania się do zaniechania wrogiej działalności wobec państwa polskiego.

Uniwersytet Iwana Franki (1940-1941)  Po agresji Niemiec i ZSRR na Polskę, okupacji Lwowa przez Armię Czerwoną (tzw. pierwsza okupacja sowiecka: 1939-1941) i aneksji miasta przez ZSRR, uniwersytet nadal funkcjonował. Zajęcia w pierwszym trymestrze (X-XII 1939 r.) odbywały się według polskich przedwojennych programów. 18 października odwołano polskiego rektora prof. Romana Longchamps de Bérier. Na jego miejsce mianowany został przez władze sowieckie Ukrainiec Mychajło Marczenko (zwolennik pełnej ukrainizacji uniwersytetu). Sowietyzacja uniwersytetu następowała stopniowo od końca października 1939. Pierwszym krokiem było zawieszenie wykładów na Wydziale Teologicznym, co oznaczało faktyczną likwidację wydziału. 30 października 1939 r. Marczenko zarządził, że językiem urzędowym Uniwersytetu jest język ukraiński, a język polski może jedynie pełnić funkcje pomocnicze. Dwa dni później rozporządzeniem Marczenki z Uniwersytetu zostało zwolnionych 16 polskich pracowników naukowych Wydziału Prawa (16 listopada kolejnych dwóch). Na początku grudnia Wydział Humanistyczny podzielono na Wydział Historyczny i Wydział Filologiczny. 1 grudnia 1939 r. Wszechzwiązkowy Komitet do Spraw Szkół Wyższych przy Radzie Komisarzy Ludowych ZSRR wydał zarządzenie o zmianie nazwy Uniwersytetu Jana Kazimierza na Lwowski Państwowy Uniwersytet ZSRR. 2 grudnia zatwierdzono nowy statut uniwersytetu, w którym akcentowano, że uniwersytet ma kształcić kadry dla dobra radzieckiej komunistycznej ojczyzny.  W styczniu 1940 r. dekretem Prezydium Rady Najwyższej Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej uniwersytetowi nadano nazwę Lwowski Państwowy Uniwersytet im. Iwana Franki, a na uczelnię sprowadzono 45 pracowników naukowych z Kijowa i Charkowa. Wprowadzono sowiecki system organizacji, likwidując ostatecznie Wydział Teologiczny i szereg katedr w ramach istniejących wydziałów. Od 3 stycznia 1940 r. uniwersytet składał się z pięciu wydziałów: Wydziału Historycznego, Wydziału Prawa, Wydziału Filologicznego, Wydziału Fizyko-Matematycznego i Wydziału Przyrodniczego, przy czym liczba katedr była niewielka, a Wydział Historyczny prowadził tylko jeden kierunek studiów. Nauka w szkołach wyższych miała być bezpłatna i odbywać się w języku ukraińskim i rosyjskim, z zezwoleniem w niektórych przypadkach na wykładanie w języku polskim. Do czerwca 1941 r. uniwersytet funkcjonował częściowo z przedwojenną polską kadrą naukową, niejednokrotnie pozbawioną 7

katedr i zdegradowaną w ramach struktury Uniwersytetu. Na przełomie 1939/1940 r. na uczelni wprowadzono nowe programy - identyczne z sowieckimi, bądź programy przejściowe. W lutym 1940 r., zgodnie z sowieckim schematem organizacji szkolnictwa wyższego, z uniwersytetu wydzielony został ostatecznie Wydział Lekarski, z którego utworzono odrębną uczelnię - Instytut Medyczny. W czerwcu 1940 r. na uniwersytecie było 76 katedr. Kontynuatorem polityki ukrainizacji Uniwersytetu po 3 września 1940 r. został Heorhyj Byczenko - nowy rektor uczelni, powołany na to stanowisko po odwołaniu Marczenki.  W okresie okupacji sowieckiej 1939-1941 zostało aresztowanych przez NKWD kilkudziesięciu pracowników naukowych Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie. Spośród 68 aresztowanych 31 zostało zamordowanych.

Podziemny Uniwersytet Jana Kazimierza (1941-1944)  Po ataku Niemiec na ZSRR, w okresie okupacji Lwowa przez III Rzeszę (30 czerwca 1941 r. - 23 lipca 1944 r.) uniwersytet został przez okupanta zamknięty. Nad ranem 4 lipca 1941 r. niemieckie zur besonderen Verwendung dokonało mordu dwudziestu pięciu polskich profesorów czterech lwowskich uczelni wyższych, w kilku przypadkach wraz z rodzinami. Zginęli wybitni przedstawiciele polskiej nauki, m.in.: Antoni Cieszyński, Władysław Dobrzaniecki, Jan Grek, Jerzy Grzędzielski, Edward Hamerski, Henryk Hilarowicz, Władysław Komornicki, Włodzimierz Krukowski, Roman Longchamps de Bérier, Antoni Łomnicki, Witold Nowicki, Tadeusz Ostrowski, Stanisław Pilat, Stanisław Progulski, Roman Rencki, Stanisław Ruff, Włodzimierz Sieradzki, Adam Sołowij, Włodzimierz Stożek, Kazimierz Vetulani, Kasper Weigel, Roman Witkiewicz, Tadeusz Boy-Żeleński. W późniejszym okresie ofiarami niemieckich zbrodniarzy padli kolejni polscy naukowcy związani z Uniwersytetem Lwowski, byli to m.in.: Marian Auerbach, Stefan Rudniański, Maurycy Allerhand, Helena Polaczkówna, Herman Auerbach, Jan Badian, Kazimierz Kolbuszewski, Jan Piekałkiewicz, Bolesław Jałowy (zamordowany przez nacjonalistów ukraińskich), Łucja Charewiczowa, Adam Fischer, Juliusz Paweł Schauder, czy Paweł Ostern. W czasie okupacji niemieckiej funkcjonowały jedynie oficjalnie kursy medyczne, czyli nieoficjalny Wydział Lekarski Uniwersytetu Jana Kazimierza. Działalność uniwersytetu prowadzona była pomimo zakazu okupanta w mieszkaniach prywatnych, w ramach tajnych kompletów. Rektorem podziemnego Uniwersytetu Jana Kazimierza był prof. Edmund Bulanda.

Uniwersytet Iwana Franki (od 1944)  W sierpniu 1944 r., po ponownym zajęciu Lwowa przez wojska sowieckie, wznowiono działalność naukową uniwersytetu. Pierwsza kadra (w tym 4 na 5 dziekanów) i pierwsi studenci, to przede wszystkim Polacy,  Polscy naukowcy w wyniku zmiany granic państwowych i przymusowych wysiedleń ludności polskiej z Kresów Wschodnich stopniowo opuszczali Lwów udając się na zachód, zaś nowa kadra naukowa napływała z ZSRR, głównie ze wschodniej części Ukraińskiej SRR. Po 1946 r. we Lwowie pozostali nieliczni polscy uczeni, m.in. Mieczysław Gębarowicz, Przemysław Dąbkowski, Juliusz Makarewicz,  Szacuje się, że przedwojenna kadra naukowa Uniwersytetu Jana Kazimierza utraciła ze swojego pierwotnego stanu aż 46,5% profesorów, co stanowiło 49 zamordowanych profesorów,  W latach 50. XX wieku podczas kolejnego etapu zacierania obecności kulturowej Polaków na Kresach i reorganizacji życia miejskiego i kulturalnego Lwowa z Biblioteki dawnego Uniwersytetu Jana Kazimierza ukradziono, wyniesiono, zniszczono około 2.000 cennych eksponatów, głównie starodruków, rękopisów, książek, medali.  W 2001 r. na Uniwersytecie zatrudniano 3301 osób, w tym 1042 wykładowców prowadzących wykłady w 61 dziedzinach na 100 katedrach, w centrum obliczeniowym i w ponad 100 laboratoriach oraz w muzeach: geologicznym, mineralogicznym, zoologicznym, numizmatycznym, archeologicznym. Liczba studentów w roku akademickim 1997/1998 wynosiła: dla studiów dziennych 11 649 osób, zaocznych 3 680 osób. Pełne studia uniwersyteckie trwają 5 lat. Źródło: Wikipedia.

8

Roman Pilat – rektor w latach 1890-1891.

Roman Pilat 1846-1906, historyk literatury, profesor i rektor Uniwersytetu Lwowskiego, członek Akademii Umiejętności w Krakowie, twórca lwowskiej szkoły historycznoliterackiej, zajmował się literaturą średniowiecza i romantyzmu, zainicjował wydanie "Dzieł wszystkich" Mickiewicza. Autor 5-tomowej "Historii literatury polskiej" (wykłady Pilata wydane pod red. Wilhelma Bruchnalskiego).

HISTORIA LITERATURY POLSKIEJ W WIEKACH ŚREDNICH

Szkoły średniowieczne w Polsce i ich organizacja.

Nauka w średnich wiekach wychodziła wyłącznie od kościoła, przeto szkoły średniowieczne opierały się o instytucje kościelne: klasztory i stolice biskupie. Zakładanie szkół miało na oku głównie cele praktyczne — kształcenie duchownych, zakonników i księży. Posługa w służbie Bożej i śpiew kościelny stanowiły treść i przeznaczenie szkoły średniowiecznej. W zachodniej Europie pojawiają się szkoły klasztorne, katedralne lub kolegiackie przy kościołach większych bez stolic biskupich już z początkiem średnich wieków; później w XIII w. powstają także szkoły parafialne przy kościołach mniejszych. Unormowane one tam były rozporządzeniem Karola Wielkiego, które sprawiło, że ustawodawstwo szkoły średniowiecznej było z jednej strony państwowo-kościelne i diecezjalne, z drugiej zaś papieskie. U nas o istnieniu szkół czy to zakonnych czy katedralnych (kolegiackich) w najdawniejszych czasach po zaprowadzeniu chrześcijaństwa, tj. w drugiej połowie X i w XI w. nic stanowczego powiedzieć nie można. Jakkolwiek zdawałoby się nie ulegać wątpliwości, że wraz z zaprowadzeniem chrześcijaństwa i zjawieniem się zakonów zaczęto zakładać szkoły przy ważniejszych katedrach i w większych klasztorach, lecz wyraźnych i pewnych śladów ich istnienia w drugiej połowie X i w Xl w. nie ma prawie zupełnie. Owszem wiek przemawia za tym, że szkół takich, z razu przynajmniej za pierwszych Piastowiców, nie było. Należy bowiem sobie uprzytomnić, że pierwsze zakony przybyły do nas z Włoch, Francji i Belgii, i to w tym stadium swego istnienia, gdy się szkolnictwem już prawie nic zajmowały. Przybywszy, większość ich zachowywała przez długi czas stanowczą ekskluzywność osobową wobec nowego kraju i ludności. Działalność ich szła przeważnie w kierunku rozwijania kultury rolnej, a nie szerzenia oświaty. Szerzenie zaś jej i tworzenie środowisk nauki nie mogło leżeć również w intencji biskupów, powoływanych przez przeszło wiek cały spośród cudzoziemców.

Toteż dopiero w XII, XIII i XIV w. można stwierdzić na podstawie wzmianek w źródłach współczesnych istnienie jakichś szkół. Np. przy katedrze na Wawelu już w r. 1110 znajdowała się biblioteka złożona z dzieł używanych do nauki gramatyki, poetyki, dialektyki, teologii i prawa kanonicznego. Znajdujemy więc w tych czasach, podobnie jak w zachodniej Europie, szkoły zakonne przy klasztorach, szkoły katedralne, przy katedrach biskupich, szkoły kolegiackie przy kolegiatach i szkoły parafialne. Te ostatnie zaczęto zakładać wyjątkowo już w pierwszej połowie XIII w., a stan ich starała się unormować ustawa uchwalona na synodzie łęczyckim w r. 1257 pod przewodnictwem arcybiskupa gnieźnieńskiego, Pełki, w obecności sześciu innych biskupów, która polecała plebanom i zarządcom kościołów w archidiecezji, aby na kierowników szkół przy istniejących szkołach parafialnych nie brali Niemców, o ile ci nie znają języka polskiego, potrzebnego do uczenia łaciny i do tłumaczenia autorów. Z zarządzenia tego wynika, że szkoły parafialne przed r. 1257 już istniały i że musiały mieć jakąś organizację względnie rozwiniętą. Ta sama ustawa wzywała plebanów, aby zakładali szkoły «pro honore ecclesiarum suarum et ad laudem divinam». Najwięcej szkół takich powstawało po miastach, w których okazywała się większa tego potrzeba, mianowicie tam, gdzie była napływowa ludność niemiecka. Szkoły klasztorne miały znacznie więcej własnej autonomii, podczas 9 gdy katedralne i parafialne podlegały ściśle władzy biskupów i arcybiskupów. Między katedralnymi a parafialnymi szkołami zachodziła, jak się zdaje, ta różnica, że pierwsze były szkołami nieco wyższego typu. O rozszerzeniu się tych szkól i ich siedzibach nie mamy wprawdzie wiele dat dokładnych i pewnych, ale zawsze na podstawie rozmaitych wzmianek i wiadomości można sobie utworzyć chociażby ogólne wyobrażenie o rozległości sieci szkolnej, obejmującej ówczesne ziemie polskie. Ponieważ szkoły klasztorne związane były z klasztorami, przeto ogólnie można przypuszczać, że tam, gdzie były główne siedliska klasztorów, istniały również szkoły zakonne; liczba ich musiała być zatem niemała. Co do szkól katedralnych i parafialnych, nie brak tu i ówdzie pozytywnych dowodów ich istnienia i rozgałęzienia się. I tak mamy wzmianki o następujących najdawniejszych ważniejszych szkołach: o szkole katedralnej w Gnieźnie (wspomina o niej Przemysław, książę wielkopolski, w dokumencie z r. 1243, w którym obowiązuje się utrzymywać w niej kilku ubogich uczniów); następnie o szkole katedralnej w Poznaniu (także bardzo dawnej), obok której założona została z początkiem XIV w. (1302) także szkoła parafialna przy kościele św. Marii Magdaleny; w Krakowie o szkole katedralnej, obok której juz przed XV wiekiem istniało kilka, szkół parafialnych. Wrocław miał szkołę katedralną i dwie kolegiackie, z których jedna powstać miała jeszcze w r. 1120 (?), druga zaś w r. 1288; obok nich istniały tam dwie szkoły parafialne. O szkole katedralnej w Płocku mamy liczne wzmianki z w. XIII. Ponadto istniały szkoły w innych miastach przy katedrach biskupich, albo też powoływano je do życia samodzielnie, jak np. we Lwowie, gdzie pod koniec XIV w. miasto założyło szkołę parafialną na koszt w ł a s n y . Przyznać jednak trzeba, że co do wielu szkół katedralnych i parafialnych daty są wątpliwe i wymagałyby jeszcze sprawdzenia krytycznego, kecz już sama okoliczność, że w dokumentach XIII i XIV w. pojawia się wiele nazwisk księży z epitetami: magister, magister puerorum, scholasticus, świadczy, że liczba nauczycieli, a zatem szkół, musiała być dość znaczna.

Organizacja, wewnętrzna szkół w Polsce wzorowana była zupełnie na szkołach zakonnych, katedralnych i parafialnych w i n n y c h krajach europejskich. Celem wszystkich szkół średniowiecznych było, jak wiadomo, przede wszystkim kształcenie zakonników i księży do pełnienia funkcji kościelnych, i do tego celu zastosowane też było nauczanie. Dla stanu duchownego potrzebna była, przede wszystkim znajomość języka kościelnego (łaciny) i praktyczna wprawa w śpiewie, głównymi przeto przedmiotami nauki było: czytanie, pisanie, gramatyka łacińska i śpiew. Ale ponieważ duchowny miał mieć także «regimen animarum», przeto przydatny mu był pewien stopień wykształcenia formalnego i pewien zasób wiedzy realnej; do tego. celu służyła z jednej strony nauka gramatyki, retoryki i dialektyki, z drugiej zaś innych umiejętności, jak arytmetyki, geometrii, astronomii i muzyki. To była encyklopedi a wiedzy średniowiecznej. I oto mamy obraz ówczesnej nauki kościelnej. Gramatykę, retorykę i dialektykę nazywano — artes sermoniciales; arytmetykę, geometrię, astronomię i muzykę artes reales, razem zaś wszystkie septem artes liberales. Te «septem artes liberales» były też podstawą całej nauki średniowiecznej. Rozróżniano w niej dwa kursy: niższy o trzech stopniach nauki tj. trivium i kurs wyższy o czterech stopniach tj. quadrivium (wyraz trywialny, czyli pospolity, odnosi się do nazwy trivium). W trivium uczono na pierwszym stopniu, jakbyśmy dziś powiedzieli w pierwszej klasie (grammatica), prócz czytania i pisania, gramatyki łacińskiej; nadto należała tu praktyczna nauka śpiewów kościelnych (psalmów i pieśni liturgicznych); w drugiej klasie (zwanej rhetorica) uczono retoryki; w trzeciej (tzw. dialectica) filozofii, głównie zaś logiki. Quadrivium składało się z czterech stopni, czyli klas, które nazywały się: aritmetica, geometria, astronomia i musica. Wykład arytmetyki i geometrii polegał, jak możemy stwierdzić, na nauce czterech prostych działań, tak zwanej tabliczki Pitagorasa i najgłówniejszych wiadomości z geometrii, a raczej z terminologii geometrycznej (w arytmetyce używano do XIV w. liczb rzymskich, gdyż systemu liczb arabskich nie znano, co też znacznie utrudniało naukę, w geometrii zaś opierano się zrazu przynajmniej na VI ks. encyklopedii Marcjana Capelli, która była właściwie geografią, kosmografią, historią naturalną itp., nie zaś geometrią w dzisiejszym znaczeniu wyrazu). Nauka astronomii związana była ściśle z celami praktycznymi. Chodziło głównie o obli- czanie dat świąt ruchomych, których oznaczanie oddane było wówczas, wobec br aku kalendarzy, duchowieństwu; zajmowano się więc różnicą podziału czasu pomiędzy obliczaniem według słońca, a księżyca, własnościami gwiazd, biegiem planet, znaczeniem 10 konstelacji niebieskich. W zakres astronomii wchodziła także astrologia. Wierzono wówczas, że gwiazdy wywierają wpływ rozstrzygający na losy ludzkie, i że ze znaków niebieskich, pod którymi ktoś się rodził, można przepowiadać przyszłość. Takimi też przepowiedniami zajmowała się ówczesna astrologia. Nauka muzyki miała, również na oku jedynie potrzeby duchowieństwa, praktyczną naukę śpiewu, którą uzupełniano niektórymi wiadomościami z teorii muzyki. W triviach uczył zwykle jeden nauczyciel, tak zwany magister, scholasticus (był nim w szkołach katedralnych jeden z kanoników, stąd nazwa scholastyk, która dotąd się utrzymała), w quadriviach, prócz magistra, wykładał zwykle jeszcze drugi nauczyciel, tak zwany theologus.

Szkoły katedralne (kolegiackie) jako wyższe obejmowały w sobie oba kursy: parafialne jako niższe miały zwykle tylko trivium. Tak samo było w szkołach klasztornych. W klasztorach większych nauki obejmowały trivium i quadrivium, w mniejszych tylko trivium. Zresztą, wykonanie powyższego programu naukowego było rozmaite, nawet w szkołach tej samej kategorii (w niektórych triviach przy nauce gramatyki czytano pewnych autorów klasycznych, Ojców Kościoła, uczono historii kościelnej, prawa kościelnego itd.); w innych poprzestawano na nauce czytania, pisania i gramatyki. Cała nauka odbywała sic w języku łacińskim, ale nie ulega, wątpliwości, że dla lepszego wyjaśnienia rzeczy posługiwano się także językiem polskim, zwłaszcza, od czasu, gdy duchowieństwo zaczęło się zasilać także żywiołami swojskimi, krajowymi. Obok języka polskiego używano jednak w wielu szkołach w XIII. i XIV w. jako środka pomocniczego również języka niemieckiego, i to nie tylko w szkołach zakładanych przez Niemców kolonistów, lecz także w rdzennie polskich. Było to wynikiem braku nauczycieli Polaków, rzez jasna, że korzyść z takiej nauki, gdy uczniowie języka nie znali, musiała być minimalna, a, sama nauka wielce utrudniona. Przeto następstwem tego stanu była reakcja wśród wyższego duchowieństwa polskiego, która znajdowała swój wyraz w uchwałach synodów). Że już w połowie XIII w. odczuwano tę nienaturalność i starano się jej zapobiec w praktyce, dowodzi statut wydany w r. 1257 przez arcybiskupa gnieźnieńskiego Pełkę, o czym już wspominaliśmy, wymierzony przeciw zbytniemu rozwielmożnianiu się duchowieństwa niemieckiego na stanowiskach nauczycielskich. Nie był zresztą ten statut objawem odosobnionym, chociaż, jak się zdaje, współcześnie skutku nie odniósł. Gdyż ustawa synodalna z r. 1285, uchwalona również w Łęczycy pod przewodnictwem arcybiskupa Jakuba Świnki, przypominając instrukcję szkolną Pełki polecała wyraźnie, lecz już nie tylko w odniesieniu do szkół parafialnych, ale również katedralnych i klasztornych: «Statuimus insuper ad conservationem et promotionem linguae polonicae in singulis locis ecclesiarum cathedralium et conventualium et aliis quibuscumque locis, ne ponantur rectores scolarium, nisi linguam polonicam proprie sciant et possint pueris auctores exponere in polonica lingua», i jakby dla uzasadnienia celu tego nakazu dodawała, że wszyscy księża mają obowiązek w każdą niedzielę wykładać ludności w języku polskim skład wiary, modlitwę pańską i pozdrowienie anielskie, a odpowiednio uzdolnieni mają ponadto wykładać po polsku ewangelię i dodawać do tego stosowne nauki. Na tym samym synodzie zagrozili biskupi klasztorom, które nie przyjmowały Polaków, odebraniem fundacji, a na stanowiska duszpasterzy zakazali przyjmować obcokrajowców i w ogóle nie znających języka polskiego. Silny i groźny musiał być wpływ żywiołu niemieckiego, skoro episkopat zniewolony był stosować środki tego rodzaju. A podobne nakazy pojawiają się jeszcze później. Ponowił je synod uniejowski z r. 1326, powołując się na zarządzenie arcybiskupa Świnki, wreszcie synod kaliski z r. 1357 za arcybiskupstwa Jarosława Bogorii. W diecezji krakowskiej najbardziej zagrożonej przez niemczyznę ograniczyły jej wpływ statuty biskupa Nankera z r. 1320, zacieśniając dowolność i samowolę w nauczaniu: kler mógł się kształcić jedynie w szkole katedralnej, klasztory utrzymywać szkoły tylko dla swych zakonników, zakres nauk w szkołach parafialnych został ograniczony do nauk elementarnych. Ten sam biskup w ustępie statutów: «De sacerdote populum docente» polecał proboszczom w poszczególne dnie świąteczne, wyuczywszy się wprzód dobrze na pamięć, odmawiać z ludem modlitwę pańska, pozdrowienie anielskie i skład wiary; tym zaś, którzy mają na to zezwolenie, również wykładać ludowi ewangelię. W miastach, które rządziły się prawem niemieckim, używano w szkołach według wszelkiego prawdopodobieństwa jedynie języka niemieckiego; przemawia za tym okoliczność, iż w aktach miejskich z końca XIV w. spisywano niejednokrotnie roty przysiąg i zeznania świadków po niemiecku, a zatem pisarze tych aktów musieli uczyć się pisać po niemiecku. 11

Jak z powyższego przedstawienia rzeczy widzimy, stan nauki był w tych czasach, już w logicznym następstwie praktycznego celu, do którego zmierzała, zacieśniony i niski. Władzy kościelnej chodziło o wyrobienie i wykształcenie duchownych, inne cele nauki były jej obce. Nadto szkoły zakonne były związane ustawami zakonnymi, w których nauka świecka, poza wymaganiami kościelnymi, uważana była za niepotrzebną, a nawet szkodliwą. W niektórych statutach zakonnych są wyraźne wzmianki, aby zakonnicy «seculares scientias non addiscant, nec etiam artes, quas liberates vocant, sed tantum libros theologicos, tam iuvenes quam alii legant». (Statut Dominikanów z r. 1228). Wyjątkowo tylko, za zezwoleniem przełożonych, wolno było zakonnikowi uczyć się nauk wyzwolonych.

Wyższych zakładów naukowych, uniwersytetów, nie było u nas do połowy XIV w. zupełnie. Wprawdzie w drugiej połowie XIV w. (1364) założony został, o czym później obszernie będzie mowa, uniwersytet w Krakowie przez Kazimierza Wielkiego, ale w krótkim bardzo czasie zupełnie zamarł, tak że odnajdujemy jedynie drobne ślady jego istnienia; przekonamy się o tym omawiając akt wznowienia. Jeżeli kto wyjątkowo chciał nabyć wyższej nauki, oczywiście w duchu wyobrażeń średniowiecznych, musiał udawać się za granicę i kształcić się w uniwersytetach obcych, przeważnie w Paryżu (uniwersytet słynny ze studiów teologicznych i filozofii), w Bolonii (głównie prawo kanoniczne), w Montpellier (medycyna), w Padwie (prawo), od połowy zaś XIV w. także, z powodu bliskości, w Pradze. Nie od rzeczy będzie wspomnieć tutaj w kilku słowach, gdyż to rzuca światło na charakter nauki średniowiecznej, w jaki sposób powstawały w zachodniej Europie najwyższe zakłady naukowe, które noszą nazwę uniwersytetów. Najpierwsze i najdawniejsze uniwersytety nie były wcale zakładane jako osobny rodzaj szkól z wytkniętym celem dawania wyższej nauki, lecz niejako stopniowo same się wyrabiały i dochodziły z czasem do godności i nazwy uniwersytetów. Przebieg był zwykle taki, że jakaś zwykła szkoła, w której lepiej niż w innych uczono, zaczynała coraz bardziej kwitnąć i nabierać rozgłosu. Gromadzili się w niej uczeni i wielka liczba uczniów, wytwarzało się społeczeństwo uczonych i uczących się, wskutek czego szkoła, otrzymywała od władzy duchownej i od panujących rozmaite przywileje i stawała się przez to osobną korporacją, nazywającą się «universitas» (powszechność), później zaś «studium generale» (która to nazwa nie oznaczała wcale, jak to dawniej mylnie rozumiano, że uczono tam wszystkich nauk, lecz, że wszyscy kształcący się należą do tej korporacji, są jej uczestnikami). Tak powstały w ciągu XII w. uniwersytety: w Paryżu (rozkwit jego sięga połowy XII w., a około r. 1200 był już potężną korporacją); w Bolonii, w Oxfordzie (ze starej szkoły podniesionej do godności uniwersytetu w r. 1214) i kilku pomniejszych miastach włoskich i francuskich. W XIII w.: w Padwie r. 1222; w Neapolu 1224; w Montpellier (ze starej szkoły lekarskiej) w r. 1220. W XIV w.: w Orleanie 1306 r.; w Wiedniu 1365 (lecz czynny właściwie dopiero od r. 1383); w Heidelbergu 1386; w Kolonii 1388; w Erfurcie 1392. W XV w.: w Wurzburgu 1402; w Lipsku 1409; w Rostocku 1419; w belgijskim Lovanium 1426: w Gryfii na Pomorzu i w badeńskim Fryburgu 1456; w Bazylei 1459; w Ingolstadzie 1472; w Tybindze 1477, nie mówiąc o uniwersytetach mniej znanych lub też takich, których związek z Polską był współcześnie zbyt luźny lub też miał się zaznaczyć w czasach znacznie dalszych. Dopiero późniejsze uniwersytety były już tworzone jako zakłady gotowe, według wzoru i typu wymienionych najsławniejszych, przez papieży lub panujących (dlatego też rozróżniano: dawniejsze «ex consuetudine», późniejsze «ex privilegio»). W Pradze np. założony został uniwersytet w XIV w. (1349) przez Karola IV na wzór uniwersytetu paryskiego. Ślady kształcenia się Polaków na uniwersytetach zagranicznych są w tej epoce dość skąpe i wobec wzmianek przeważnie w późniejszych, często niepewnych źródłach, nieraz wątpliwe. Spotykamy wprawdzie w dokumentach XII i XIII w. niejednokrotnie przy imionach dodatki «magister», lecz tytuł ten, jak stwierdził niewątpliwie Balzer, nie zawsze służył do określenia stopnia naukowego. Był bowiem okres w dziejach pewnych kapituł, kiedy mianem «magister» oznaczano scholastyków kapitulnych (w latach około 1160 —1230). Nazwa ta ulegała nadto znacznej ewolucji, zależnie od funkcji, jaką dana jednostka pełniła (magister ordinis, scholae, hospitalis, conversorum itd.). Pod tym względem panowała wielka niejednolitość, tak iż trudno dziś nieraz rozstrzygnąć, czy mamy do czynienia z magistrem-graduatem, czy też z tytułem magistra dodawanym jedynie do imienia z przyczyny spełniania pewnych czynności kierowniczych w kapitule. Dopiero po r. 1230 terminologia ustaliła się w tym kierunku, iż magister był tytułem uniwersyteckiego stopnia naukowego].

12

Do XIII w. nie ma żadnych pozytywnych wskazówek co do nauki Polaków w uniwersytetach zagranicznych. Wiadomość, że Stanisław, biskup krakowski, w latach 1071—1079 miał uczyć się przez 7 lat teologii i prawa kanonicznego w uniwersytecie paryskim, jest nieprawdopodobna. Natomiast w XIII w. na pewno kształcił się tam Iwo, późniejszy biskup krakowski (w latach 1218 — 1229); w Polsce występuje on w r. 1207 jako kanonik krakowski i kanclerz Leszka Białego; do Paryża na studia udać się musiał zatem nieco później, w każdym zaś razie przed otrzymaniem biskupstwa. (Dowodzi tego wzmianka, w liście Gerwazego, biskupa Seez, generała zakonu Premonstratenzów do Iwona: « Posłyszeliśmy i bardzo ucieszyliśmy się tym, co nam doniesiono, że po powrocie z paryskich szkół wezwany zostałeś do rządów krakowskiego kościoła,, jak na pewno wierzymy, za boskim natchnieniem. A podwójna nasza, radość, iż Pan ustanowił w swoim kościele pasterza, o którym mniemać można, a raczej wie się na pewno, że jest wierny i mądry»). W Paryżu uczył się także Marcin z Opawy, zwykle nazywany «Martinus Polonus», Dominikanin, autor głośnej kroniki średniowiecznej papieży i cesarzy, który zmarł w r. 1278. w Bolonii w czasie podróży, gdy nominowany arcybiskupem gnieźnieńskim wracał do Polski. Miał z nią jednak tyle tylko wspólnego, że zwano go «Martinus Polonus»; był bowiem z pochodzenia Czechem. Poza tym nazwiska polskie w XIII w. na uniwersytecie paryskim zdarzają się rzadko. Kształcił się tu św. Jacek, zapewne z porady swego opiekuna Iwona, i św. Czesław; Gerard z Wrocławia, prowincjał zakonu Dominikanów i jeden z Piastowiców, książę śląski, Konrad. Wszyscy oni studiowali teologię i prawo kanoniczne. Pod koniec wieku, bo w r. 1284, spotykamy tu dwóch Polaków. Jeden, nieznany nam bliżej, «Franko de Polonia», pozostawił po sobie w Paryżu wybitniejsze ślady. Napisał mianowicie traktat astronomiczny będący opisem przyrządu zwanego «turketus». Traktat ten był odpisywany przez dwa wieki i jeszcze w XV w. określano go jako «nobilis et utilissimus»; dla nas zaś jest ciekawym objawem studiów, jakich w samej Polsce w tym czasie prawie jeszcze nie było. W tym samym roku uzyskał magisteriat w Paryżu Franciszek z Krakowa, późniejszy kanonik katedralny i kanclerz krakowski Łokietka, a za biskupstwa Nankera proboszcz wiślicki. Ubocznie należy zaznaczyć, że Polaków zaliczano na uniwersytecie paryskim w XIII w. do nacji angielskiej. Wincenty, zwany Kadłubkiem, kształcił się niewątpliwie na jakimś uniwersytecie zagranicznym przy końcu XII w. (magister). Wskazuje na to dokładna u niego znajomość obojga praw (kanonicznego i cywilnego, dekretów Gracjana i kodeksu Justyniana). Jemu ponadto przypisuje się założenie studium prawniczego przy szkole katedralnej w Krakowie. Musiał zatem w nauce praw gdzieś się kształcić, ale dokładnie nie wiadomo gdzie; najprawdopodobniej był to uniwersytet w Bolonii. Prócz Kadłubka, dwóch jeszcze Polaków kształciło się w XIII w. na tym uniwersytecie. Jeden, to Jakub ze Skaryszowa, kapelan papieski i króla czeskiego. Notując jego śmierć w r. 1207 rocznikarz krakowski powiada, że przez cztery lata uczył się prawa w Bolonii i dostąpił tam godności doktora dekretów. Drugim był «dominus legum» doktor Jakub, kanonik i proboszcz kapituły wrocławskiej, zmarły w r. 1307. W późniejszych źródłach włoskich znajdujemy wiadomość, że na uniwersytecie w Padwie miał być w r. 1271 rektorem («rector transalpinus» czyli wybranym z cudzoziemców) Mikołaj Polak, archidiakon krakowski, a po nim Fryderyk Polak. Być może, że wiadomości te zostają w związku z przekazami w źródłach ówczesnych, iż w XIII w. nieraz wysyłano archidiakonów na nauki za granicę. Jest natomiast rzeczą pewną, że w Padwie uczył się w latach 1262—68 słynny przyrodnik i filozof Witelo, który przybył tu najprawdopodobniej w orszaku Piastowica śląskiego, Włodzisława, późniejszego arcybiskupa, salcburskiego. Przelotnie kształcił się Witelo również w Paryżu. W ogóle z uniwersytetów średniowiecznych, obok Paryża i Bolonii, Padwa należała do szkól chętnie przez Polaków nawiedzanych. W naszych bibliotekach kapitulnych przechowują się pamiątki (co prawda z XIII w. jeszcze dość nieliczne) po studentach padewskich, a w kronikach średniowiecznych i w «Vita S. Stanislai» z r. 1255 znajdują się wzmianki o Polakach, studiujących w uniwersytecie padewskim. Zjawiskiem zupełnie odosobnionym w drugiej połowie XIII w. jest postać zakonnika dominikańskiego, Mikołaja z Polski (Nicolaus de Polonia), późniejszego lekarza Leszka Czarnego, który przez dłuższy przeciąg czasu (może nawet 20 — 30 lat) przebywał na, uniwersytecie w Montpellier, kształcąc się w sztuce lekarskiej i zyskując znaczny rozgłos. Był on jednak z urodzenia Niemcem, a z Polski najprawdopodobniej jedynie pochodził. Dopiero w XIV w. wyjazdy za granicę przybrały nieco większe rozmiary. W Bolonii z samym końcem XIII i w pierwszej połowie XIV w. liczba uczniów Polaków nie musiała być mała, skoro prowadzili spory z przebywającymi tam Niemcami. Z trzech ostatnich dziesiątków łat XIII w. 13 wyliczyć można około 30 nazwisk polskich. Polacy należeli tu do tak zwanych «scholares ultramontani» (obcych, przybyłych spoza gór); składali się oni z kilkunastu narodowości i stanowili osobną korporację. Spór pomiędzy Polakami a Niemcami wybuchł tu pod koniec XIII w. z powodu przyjmowania nowych uczniów do tej korporacji; załagodzono go w r. 1301, ale w kilka lat potem powtórzyły się kłótnie, a nawet przyszło do bójek, tak, że korporacja musiała ustanowić ścisłe przepisy co do przyjmowania uczniów do swego grona. Z tego zapewne czasu pochodzi zapiska w księdze nacji niemieckiej, gdzie pod r. 1306 wspomniany jest archidiaconus de Polonia jako przedstawiciel nacji polskiej uniwersytetu z okazji pojednania się obu narodowości. Bezimiennym tym archidiakonem z Polski i bez stopnia uniwersyteckiego może być tylko, jak domyśla się ks. Fijałek, Nanker, archidiakon sandomierski i kanonik krakowski, późniejszy zaś biskup krakowski i autor statutów tej diecezji z r. 1320. W Bolonii kształcił się również Jan Bogoria Skotnicki, późniejszy arcybiskup gnieźnieński; tu uzyskał swoje wykształcenie prawnicze i dostąpił godności syndyka, uniwersytetu w roku 1321. W czasie zatargu pomiędzy władzami miejskimi a młodzieżą spowodował on secesję młodzieży z Bolonii na tak długo, aż miasto dało satysfakcję za wyrządzoną scholarom zniewagę. Po powrocie do kraju był doradcą Kazimierza Wielkiego w sprawach reform statutowych oraz inicjatorem ustawodawstwa synodalnego swego czasu. Taką samą rolę wobec Kazimierza spełniał inny wychowanek studium bolońskiego a, siostrzeniec Skotnickiego — Janusz Suchywilk ze Strzelec. Prawodawcą synodalnym w XIV w. był również scholar boloński, Florian Mokrski, syn kasztelana sandomierskiego i późniejszy biskup krakowski. Jego to w r. 1351 wysłał Kazimierz Wielki do Włoch dla, badania urządzeń studium padewskiego i bolońskiego, gdy zrodził się w królu zamiar stworzenia studium generale w Krakowie. Oprócz tych najznakomitszych, można by wymienić wielu innych. Gdy w r. 1340 powstały znowu na uniwersytecie bolońskim spory między Niemcami a Węgrami, Polacy wraz z Czechami i Burgundczykami wspierali Węgrów. Uniwersytet padewski, jak to można stwierdzić z rozmaitych wzmianek, gościł w XIV w. również wielu Polaków, ale liczono ich tu do «natio Germanorum» (osobna nacja polska powstała tu znacznie później, gdyż dopiero z początkiem XVII w.) W Pradze liczba uczących się na uniwersytecie Polaków dochodziła z końcem XIV w. (w latach 1372—1400) do kilkudziesięciu. Stanowili oni nawet osobną nację na wydziale prawnym. Między innymi kształcił się tutaj Stanisław ze Skalmierza (ze Skarbimirza), pierwszy rektor odnowionego uniwersytetu Jagiellońskiego. W ogóle można powiedzieć, że wszyscy prawie znakomitsi ludzie, których w XIV w. widzimy w Polsce na wybitnych stanowiskach w hierarchii kościelnej i państwowej, zdobywali lub uzupełniali swe wykształcenie na uniwersytetach zagranicznych, przede wszystkim zaś włoskich. W Bolonii uczono się prawa lub sztuk wyzwolonych, w Padwie i Ferrarze obok prawa przeważnie medycyny. Poza tym odwiedzano uniwersytet rzymski, a, nawet założone dopiero w r. 1321 studium sieneńskie. Pod koniec w. XIV i w pierwszych latach XV wieku ruch ten znacznie spotężniał, a Polacy studiujący na uniwersytetach obcych piastowali tam niejednokrotnie godności uniwersyteckie (Piotr Wysz, biskup krakowski, był profesorem w Padwie; Maciej z Wilna, biskup żmudzki, był w r. 1408 rektorom w Siennie; Piotr Wolfram wicerektorem ultramontanów w r. 1411 w Padwie itd.). Lecz rola młodzieży polskiej uczącej się na uniwersytetach obcych nie kończyła się dla kultury i umysłowości naszej jedynie na tym, że powracała do kraju zdobna w tytuły doktorskie lub niższe stopnie naukowe, względnie przejęta zwyczajami i obyczajami włoskimi. Niejednokrotnie przywozili scholarzy ze sobą, już nawet w tej najwcześniejszej epoce promieniowania nauk Południa i Zachodu na umysł polskie, kodeksy rękopiśmienne, nabyte lub przepisane w Italii. Tą drogą przyszły do Polski z Bolonii, Padwy i innych uniwersytetów włoskich pierwsze kodeksy prawnicze, jak dekretalia, «digestum novum, vetus», lub «infortiatum» oraz kodeks Justyniana, które służyły jako podręczniki uniwersyteckie albo wzory wykładów w uniwersytecie Kaźmierzowskim, względnie odnowionym Jagiellońskim. W ten sposób dostały się do nas jeszcze za życia samego mistrza (jak to wykazał ks. Fijałek) dzieła znakomitego profesora prawa rzymskiego, uczącego około połowy w. XIV w uniwersytecie w Perugii — Bartola de Saxoferrato. Przeniesione już w tym czasie na grunt polski, rozszerzone i pogłębione przez inne rękopisy i druki w dwu wiekach następnych, stworzyły podstawę do percepcji prawa rzymskiego nie tylko na uniwersytecie krakowskim, lecz w ogóle w Polsce.

14

Oswald Balzer – rektor w latach 1895-1896.

Oswald Balzer 1858-1933, historyk ustroju i prawa polskiego, profesor i rektor Uniwersytetu we Lwowie. Autor wielu prac z zakresu historii ustroju Polski.

Z zagadnień ustrojowych Polski

Na tle tych uwag ogólnych rozpatrzmy szereg ważniejszych zagadnień ustrojowych Polski - po szczególe.

Sejm walny.

Oto najpierw: sejm walny Rzeczypospolitej. Niełatwo znaleźć instytucję, o której historycy wypowiedzieliby tak sprzeczne zapatrywania jak właśnie o sejmie polskim. Dla jednych jest on parlamentem, w znaczeniu prawie że tegoczesnym, w ślad za czym też mówią o parlamentaryzmie polskim, podnosząc z zadośćuczynieniem, że Polska pierwsza na kontynencie europejskim przeprowadziła u siebie urządzenia ściśle parlamentarne. W przeciwieństwie do tego - inni, najnowsi radykalni krytycy, uważają sejm polski za takie samo zgromadzenie stanowe, jakie istniały w innych monarchiach stanowych na Zachodzie, i całą treść, cały charakter sejmowania polskiego oceniają według gotowego, przeważnie niemieckiego, szablonu sejmów stanowych. [Zwolennikami twierdzenia o „przedwczesnym” polskim parlamentaryzmie byli Józef Szujski i Michał Bobrzyński.] Jedno i drugie mniemanie z gruntu błędne. Zestawiać sejmu polskiego z dzisiejszymi parlamentami - nie uchodzi, w wielu bowiem zasadniczych względach istnieje między nimi różnica; i można też bez najmniejszej szkody wykreślić słowa: parlament, parlamentaryzm z naukowego słownika, kiedy się mówi o sejmowaniu polskim. Ale na odwrót mylną jest rzeczą urządzenia nasze sejmowe wciskać w kuse ramy „średniowiecznych” urządzeń stanowych. Sejm polski, tak jak się ostatecznie ukształtował na przełomie XV i XVI wieku i jak przetrwał aż do ostatnich reform Wielkiego Sejmu, jest formacją sui generis, która wymaga osobnej dla siebie charakterystyki i która się różni od innych współczesnych analogicznych formacji zachodnich. Nie tak wprawdzie, żeby różnica dotyczyła wszystkich szczegółów i ujawniała się we wszystkich kierunkach. Owszem, przejął sejm polski niektóre właściwości z urządzeń stanowych i utrzymał je prawie do końca swego istnienia. Jest on, tak samo jak zgromadzenia zachodnie, jedynie tylko przedstawicielstwem stanowym, i tym różni się zasadniczo od dzisiejszych parlamentów o charakterze reprezentacji narodu jako całości. Ale oceniając rzecz z perspektywy dziejowej nie można nawet i z tego względu stosować doń krytyki ujemnej; gdyż odliczając nowy stan rzeczy, stworzony we Francji przez wielką rewolucję, prawie że równocześnie z chwilą kiedy dokonywał się ostatni rozbiór Polski, zresztą wszystkie inne przedstawicielstwa ówczesnego kontynentu europejskiego były tak samo stanowe, jak sejm walny Rzpltcj. Powstanie urządzeń parlamentarnych w ścisłym tego słowa znaczeniu jest tu wszędzie późniejsze od rozbiorów Polski. Że w tym stanowym przedstawicielstwie polskim miasta od r. 1505 aż do reform Wielkiego Sejmu - inaczej, aniżeli ułożyła się rzecz na Zachodzie - nie miały żadnego udziału, to zjawisko ujemne, którego zakrywać ani usprawiedliwiać nie należy. Nie wystarczy jednak stwierdzić zachodzącą w tym kierunku różnicę formalną: trzeba jeszcze zapytać, jakim co do treści w zgromadzeniach zachodnich był wpływ przedstawicielstwa miejskiego na tok spraw publicznych. A wtedy rozsnuje się przed nami obraz przypominający prawie że w całości to samo, co wykazuje Polska z zupełnym swoim brakiem reprezentacji miejskiej w sejmie. Wpływ ten był bowiem na Zachodzie pod względem rzeczowym znacznie ograniczony, a co do wewnętrznej swojej siły nieraz prawie że bez znaczenia. Pospolicie wykluczano tu przedstawicieli miast od udziału w załatwianiu ogólnych spraw państwowych, których kierownictwo spoczywało w ręku kurii wyższych, duchowieństwa i szlachty; miasta dopuszczano do głosu tylko w tych wypadkach, kiedy chodziło

15 o sprawy miejskie, głównie handlowe czy przemysłowe. A i wtedy znaczenie głosów miejskich było mizerne, nieraz - nie chowajmy pod korcem właściwego określenia - żadne. Z członków trzech kurii sejmu czeskiego, panów, rycerstwa i miast, przedstawiciele dwu pierwszych kurii mieli głosy wirylne, natomiast cała kuria miejska oddawała tylko jeden głos kurialny. Ile wobec takiego ustosunkowania głos ten mógł zaważyć na szali, nie potrzeba wywodzić osobno. Rozumiały i odczuwały tę rzecz same miasta czeskie; toteż zdarzały się wypadki, że wprost usuwały się od udziału w sejmie, ze względu, że do żadnego nic mogą tu dojść znaczenia. Mimo ustrojowo zapewnione przedstawicielstwo miejskie w sejmie siłą faktu rodził się stosunek taki sam, jak w Polsce - brak udziału mieszczaństwa w tym organie: a rodził się dlatego, iż rzeczowo dawał wynik prawie taki sam, jak gdyby mieszczaństwo było z sejmu wykluczone. Żeby nie poprzestać na tym jednym przykładzie, przypomnijmy jeszcze, że wielki, na zachodnich wzorach opierający się tu reformator, Józef II, kiedy według swego uznania w zajętej przez Austrię Galicji przeprowadzał reorganizację tamtejszego sejmu ziemskiego, do dwu z licznych członków złożonych kurii szlacheckich (pańskiej i rycerskiej) przydał jednego tylko posła miejskiego - ze Lwowa. Dokonana w Polsce w kilka lat później reforma Sejmu Wielkiego, wprowadzając do sejmu pewną ilość plenipotentów miejskich, jakkolwiek z ograniczonym zakresem działania, stwarzała przecież silniejszą podstawę wpływu żywiołu mieszczańskiego aniżeli józefińska reforma sejmu galicyjskiego; dawała, jeżeli nie formalnie, to rzeczowo, mniej więcej to samo, co w innych zgromadzeniach stanowych kontynentu europejskiego uważano za wystarczające dla mieszczaństwa ustępstwo. Takim sposobem, w chwili zbliżającego się upadku państwa, Polska nawet co do tego, pospolicie z szczególnym naciskiem ujemnie podkreślanego, momentu nie stała właściwie w tyle poza znaczną częścią innej Europy.

Liberum veto.

I znowuż - liberum veto: najboleśniejszy wrzód naszego sejmowania, którego ujemny wpływ na rozwój życia publicznego w Polsce dostatecznie jest znany. Nie będziemy go usprawiedliwiali prastarym, w słowiańskiej jeszcze dobie ustalonym poglądem prawnym, choć byłaby może pewna pokusa po temu; jeszcze bowiem w stuleciu X u pogańskich Lutyków da się stwierdzić zasada koniecznej jednomyślności uchwał wieców ludowych. Zaznaczymy przecież rzecz inną: że na blisko trzydzieści lat przed ostatnim, a na kilka jeszcze lat przed pierwszym rozbiorem zasada liberi veto została gruntownie podważona i co do ujemnych skutków swoich wydatnie osłabiona. Liberum veto, jak je stosowano w dobie najbujniejszego rozkwitu tej instytucji, w XVII czy pierwszej połowie XVIII wieku, pociągało za sobą to następstwo, że nie tylko nie dochodziła do skutku ta uchwała, przeciw której wystąpił jeden z posłów, ale zrywał się cały sejm, i nie mogły nabrać obowiązującej mocy inne nawet postanowienia, co do których pośród sejmujących była jednomyślna zgoda (sistere activitatem). Otóż już r. 1768 ta ostatnia zasada, to zrywanie całego sejmu przez użycie liberi veto zostało w całości usunięte. Odtąd mogło ono wprawdzie unicestwić pewną uchwałę, przeciw której je założono, ale nie miało już siły, żeby sparaliżować całą bez wyjątku działalność zgromadzonego sejmu. Najdotkliwsze, najbardziej niebezpieczne ostrze instytucji zostało przez to stępione, zrywanie sejmów za pomocą tego środka uniemożliwione. A i w tym nawet ścieśnionym zakresie, w jakim odtąd ujawnić się mogła funkcja liberi veto, ograniczono jego zastosowalność do znacznie szczuplejszych niż poprzednio rozmiarów. Taż sama konstytucja z r. 1768 podzieliła sprawy sejmowe na dwie kategorie, jedną: materie jurydyczne i ekonomiczne, i drugą: materiae status. W grupie pierwszej uchwały zapadać miały większością głosów; tylko co do materiae status utrzymano zasadę jednomyślności, zatem także walor liberi veto. Były to przeważnie sprawy szczególnej doniosłości, dla których także i w dzisiejszym ustroju parlamentarnym wymaga się pospolicie tzw. kwalifikowanej większość i głosów, gdzie zatem woli pewnej mniejszości wpłynąć może wstrzymująco na wolę prawidłowej większości zgromadzonych. Myślowy związek między obu zasadami rzuca się tu dość jasno w oczy; różnica, jaka zachodzi, jest właściwie nie jakościowa, tylko ilościowa, prawda, że w świetle ustawy z r. 1768 jaskrawo jeszcze występująca. Pamiętajmy jednak, że ustawa ta przyszła do skutku po wiekowym, bezwzględny ni panowaniu zasady liberi veto; wobec tego wyrozumieć można odczutą wtedy jeszcze potrzebę utrzymania jej na razie w tym znaczeniu już ograniczonym, ale przecież jeszcze częściowym zastosowaniu. W niecałe ćwierć wieku potem, w Konstytucji 3 Maja, przyszło wreszcie zupełne zniesienie liberi veto: przyszło nie jako gest bez treści i znaczenia istotnego, jeno jako rzecz 16 poprzednio już przygotowana, jako dalsze, naturalne stadium ewolucyjne po ustawie z r. 1768. I tak kiedy nadeszła chwila, że Polska miała być wykreśloną z karty Europy, schodziła ona z niej bez grzechu liberi veto, bez owego defektu, który w dociekaniach historycznych nieopatrznie rozciąga się czasem do ostatniej jakoby chwili istnienia Rzpltej, upatrując w nim jeden z najważniejszych rzekomych dowodów jej niezdolności do samodzielnego życia i rozwoju państwowego.

Zwrócimy jeszcze uwagę na pierwszorzędnie doniosłą, najgłębiej zapewne sięgającą różnicę między ustrojem sejmowania polskiego a średniowieczną organizacją stanową na Zachodzie. Monarchia stanowa urodziła się z walki dwu żywiołów o udział w kierownictwie spraw państwowych: samego władcy z jednej a wyższych stanów z drugiej strony; cały jej ustrój jest jak gdyby kompromisem, wypadkową tego współzawodnictwa o najwyższą władzę w państwie. W tym kompromisie nie udało się jednak doprowadzić do organicznego zespolenia obu żywiołów: monarcha i stany to czynniki zasadniczo od siebie wyodrębnione: monarcha z prawem samoistnego załatwiania spraw tzw. monarszych, więc: dotyczących jego praw zwierzchniczych, jego dochodów i regaliów, jego urzędników; stany z prawem urządzania tzw. spraw krajowych, nieraz samodzielnie; o tle zaś nawet w tej ostatniej grupie współdziałał także monarcha, występował on tu tylko jako jedna, na zewnątrz stojąca strona, sprawa zaś sama załatwiała się przez rodzaj umowy między panującym a stanami. Znamieniem państwa stanowego jest tedy dualistyczny ustrój jego składników, różny w tym zasadniczo od ustroju dzisiejszej monarchii konstytucyjnej, w której oba elementy połączone są w organiczną całość; różny zarazem od najstarszego pierwowzoru i zawiązku konstytucyjnej monarchii w Anglii, gdzie - jak wiadomo - takie organiczne połączenie dokonało się już dawniej (the king in the parlament). Stwierdźmyż, że ustrój, podobny do dawniejszego angielskiego, a przez to też do dzisiejszego europejskiego, wykazuje właśnie organizacja sejmu polskiego. Z dwu izb tegoż sejmu wyższa, senatorska, w pierwszym zaraz swoim zawiązku uszeregowała się około króla nie na tle przeciwieństw, ale łączności interesów, bo była zgromadzeniem mianowanych przez władcę, w zasadzie zależnych odeń, dostojników, których zadaniem było wspierać go radą w załatwianiu spraw państwowych. Przynależność do senatu nie tkwi tedy w żadnym momencie stanowym; mamy tu do czynienia nie z reprezentacją stanową, ale zgromadzeniem urzędniczym powołanym do łącznego współdziałania z swoim władcą. I ta łączność utrzymała się w zasadzie na całą dalszą przyszłość, zatem i wtedy kiedy senat stał się istotnym składnikiem sejmowania polskiego. Nie poza sejmem jako odrębny czynnik, ale z senatem i w senacie, a zatem także i w s e j m i e w y stępuje król jako organiczna j e g o część s k ł a d o w a. Jak dalece idea ta przenikła całą organizację sejmową, jak nawet w bezwzględnym zastosowaniu rodziła poważne niebezpieczeństwa, dowodzi okoliczność, że jeszcze wielka reforma z r. 1791 nie zdobyła się na nic więcej, jak na przyznanie królowi dwu kresek w obradach sejmującego senatu i wydała go przez to na majoryzację przez tę izbę; zobaczymy też w dalszym ciągu, że wynikły stąd w innych jeszcze kierunkach poważne niebezpieczeństwa dla władzy królewskiej. Stwierdźmyż przecież - dalecy jednak od pokusy przemianowania ustroju sejmowego w Polsce nazwą parlamentaryzmu - że sejm polski, zbliżony w tym zresztą znacznie do węgierskiego, różny od innych współczesnych sejmów zachodniego kontynentu, wykazuje tu ważne znamię charakterystyczne, poczytywane za wysoką zaletę dawniejszego parlamentaryzmu angielskiego, wprowadzone jako zasadnicza podstawa w budowę dzisiejszego ustroju konstytucyjnego. I zapytajmy w związku z tym: jakiż pożytek odniesie stąd nauka czy prawda, jeśli cały nasz pogląd na istotę sejmowania polskiego ujmiemy w powierzchowną formułkę średniowiecznego ustroju.

Sejmiki ziemskie.

Z szczególnie ujemną krytyką spotkała się w ostatnich czasach instytucja s e j m i k ó w z i e m s k i c h, zwłaszcza od pojawienia się kapitalnego o tym przedmiocie dzieła Pawińskiego, który sam instytucji tej nie szczędzi ostrych w wielu względach zarzutów, spotęgowanych bardziej jeszcze przez przygodnych tego pisarza epigonów. Podkreśla się tu najpierw szczególnym naciskiem tę okoliczność, że wysyłani na sejm posłowie sejmikowi nie byli przedstawicielami całości ogólnych interesów państwowych, jeno swojej ziemi tylko, i to wyłącznie szlacheckiego stanu, uczestniczącego w sejmiku; przy czym instrukcje sejmikowe krępowały wszelką możność samoistnego ich, względem na interes ogólny natchnionego działania. Zaznaczmyż naprzód, że ta 17 krępująca siła instrukcji miała w zasadzie tylko formalne, teoretyczne znaczenie, i jeśli nawet w wielu razach posłowie odwoływali się do instrukcji, żeby uzasadnić swoje oporne stanowisko na sejmie, to nie tyle ze względu na ich moc wiążącą, ile raczej dlatego, żeby w danym wypadku znaleźć formalne oparcie dla swego osobistego poglądu; w wielu bowiem innych razach da się stwierdzić, że jeśli osobiste zapatrywanie posłów było odmienne, nie wahali się instrukcji przekroczyć, z oświadczeniem, że wezmą rzecz do zatwierdzenia przez „braci”. W praktyce zatem istnieje dość znaczna swoboda działalności posłów. Wszak nie doprowadzono nawet do wytworzenia jakiejś odpowiedzialności prawnej za przekroczenie instrukcji sejmikowej; kończyło się co najwyżej na odpowiedzialności moralnej posła, takiej samej, jakiej podlega także dziś wybrany bez instrukcji poseł ludowy wobec objawionych przez jego wyborców życzeń i postulatów. Żeby zaś poseł był na sejmie wyłącznie tylko przedstawicielem interesów swojego stanu, w tym tkwi niedokładność, która w świetle najnowszych zdobyczy nauki zachodniej wymaga sprostowania. W zgromadzeniach stanowych zachodnich, czy w sejmie polskim, brali udział członkowie pewnych tylko (wyższych) stanów, to prawda; ale te stany uważały się za powołane do załatwiania, w miarę okoliczności nawet do obrony, spraw dotyczących także innych warstw społecznych, zatem i tych, które w zgromadzeniu przedstawicielstwa nie miały. W Polsce, tak dobrze, jak i na zachodnim kontynencie europejskim, niebezpieczeństwo tkwiło tylko w tym, że stany wyższe, w zgromadzeniu biorące udział, stały przede wszystkim na straży swoich własnych interesów stanowych, i że interesom tym poświęcały nieraz dobro nie mających tu zastępstwa stanów niższych. Ujemnych, wysoce szkodliwych następstw takiego układu rzeczy zakrywać niepodobna, i można z tej racji wystąpić z zasadną krytyką urządzeń polskich; ale nie jest to dowodem sprawiedliwego sądu i jasnego poglądu na rzecz, jeżeli się tę krytykę stosuje tylko do Polski. Te same zarzuty skierować należy do całego współczesnego kontynentu europejskiego; nie zdobyto się tu nigdzie, aż do końca wieku XVIII, pomijając przewrót rewolucyjny Francji, na przeprowadzenie zasady przedstawicielstwa interesów ogólnopaństwowych w rozumieniu dzisiejszym; i wszędzie, gdziekolwiek istniały tylko organy „reprezentacyjne”, z udziałem przedstawicieli czy to z osobistego prawa, czy z wyborów sejmikowych, jak w Polsce i na Węgrzech, wszędzie ci przedstawiciele występowali jako rzecznicy interesów stanowych, bądź to własnych, bądź ponadto także stanów niższych, w zgromadzeniu nie uczestniczących. Zaszczytnie na tym tle rysuje się reforma Konstytucji Trzeciego Maja, uchylająca nie tylko instrukcje sejmikowe, ale wyraźnie zarazem wypowiadająca zasadę, że posłowie są przedstawicielami interesów całości państwowej. Po danej przez rewolucję francuską pobudce, w kilka zaledwie lat po jej wybuchu, na całym kontynencie europejskim Polska była pierwszym państwem, które tę nową zasadę zastosowało u siebie; wszystkie inne drzemały wtedy jeszcze w starej powłoce reprezentacji stanowej. Drugi główny zarzut, skierowany przeciw sejmikom polskim, stoi w związku ze znanym zjawiskiem, że funkcja ich nie ograniczała się do samego tylko wyboru posłów sejmowych i opatrywania ich instrukcjami, ale obejmowała także bezpośrednio cały szereg innych agend publicznych, poczynając od najważniejszych, spraw skarbowych i wojskowych. Od wieku XVII uchwałami sejmikowymi wotowano podatki nie tylko na potrzeby ziemi, ale także na ogólne cele Rzpltcj, z zebranych pieniędzy podatkowych utrzymywano tzw. wojsko powiatowe, zależne od sejmiku czy też wyznaczonych przezeń do tego celu organów; żeby już nie mówić osobno o wielkim, coraz bardziej rosnącym zakresie działania w sprawach administracji miejscowej, który zagarniał w swe ręce sejmik, zwłaszcza od chwili ustalenia się - w wieku XVII - osobnej formy sejmiku gospodarskiego. Podkreśla się z tej racji, że kiedy państwo znalazło się w potrzebie szybkiego, sprężystego działania, zwłaszcza w dziedzinie spraw wojskowo-skarbowych, naczelny rząd, zamiast mieć do czynienia z jakimś jednolitym - jednym - organem (sejmem), zwracać się musiał do kilkudziesięciu sejmików, wprawiać w ruch kilkadziesiąt osobnych kół złożonej machiny państwowej, kół, z których każde mogło mieć odmienną szybkość rozpędową, a nawet różne kierunki rozpędu. Przez takie ułożenie się stosunków rodził się zastój w machinie rządowej, „państwo skazane było na nieruchomość”, krzewiła siłę „słynna anarchia polska”. Nie brak nawet zbawiennych - ex post - rad w tym przedmiocie: „najlepszym lekarstwem” było tu ,,przenieść środek ciężkości z sejmików na sejm walny”; że zaś tego nie uczyniono, więc formułuje się zarzut, że oto instytucja sejmików i nieszawski już statut, który instytucję tę usankcjonował, przewiązały wszystkie żywotne arterie organizmu państwowego; i nie zważając na to, że po nieszawskim statucie Polska utrzymała swój byt jeszcze przez półczwarta stulecia, dodaje się ponure, pełne grozy pytanie: „jak mógł żyć taki organizm?”

18

Znowuż cała ta historiozofia nie wyjrzała poza bramy Polski. Gdyby była sięgnęła wzrokiem w najbliższe chociażby sąsiedztwo, do Czech i Węgier, byłaby tam znalazła rzecz uderzająco zgodną: sejmiki obwodowe i komitatowe, działające obok centralnego sejmu czeskiego czy węgierskiego. Podobieństwo z węgierskimi zwłaszcza urządzeniami nie jest tu tylko zewnętrzne: sięga ono do najgłębszych podstaw obu odpowiadających sobie instytucji sejmikowych; jeżeli zaś jest różnica, to chyba ta, że podkreślane tu właściwości ustrojowe występują na Węgrzech bardziej jeszcze jaskrawo niż w Polsce. Bo sejmik komitatowy węgierski nie tylko załatwiał samodzielnie rozliczne ważne sprawy miejscowego zarządu, nie tylko wprzągł w swój organizm i uzależnił częściowo królewskie pierwotnie władze komitatowe, od nadżupana począwszy, nie tylko wysyłał na sejm wybieranych posłów z instrukcjami, ale częstokroć w miejsce sejmu przez rodzaj delegacji spełniał funkcje ustawodawcze, zwłaszcza w sprawach podatkowych, a zdarzały się wypadki, że przeciw uchwałom sejmowym występował, i to nieraz ze skutkiem. Historiografia węgierska nic mimo to nie mówi o anarchii, o podcięciu arterii żywotnych organizmu państwowego, nie stawia pytań, jak mogło żyć takie państwo; owszem, w utrzymaniu tych sejmików aż do najnowszych czasów upatruje wielki sukces, główną podwalinę samodzielności państwowej węgierskiej, utrzymanej przeciw absolutystycznym i centralizacyjnym zapędom władców, którym przez złamanie (w połowie XVII wieku) analogicznej instytucji czeskiej - sejmików obwodowych - udało się zniszczyć odrębność państwową królestwa czeskiego. Cokolwiek zresztą ujemnego zapisać zechcemy na karb instytucji sejmikowej, pamiętajmy, że w Polsce - podobnie jak znowu na Węgrzech i w Czechach - obok tych organów o funkcji „odśrodkowej” był przecież organ centralny, sejm walny, który w jakimś, chociażby ograniczonym zakresie czynić mógł zadość postulatowi jednolitego kierownictwa spraw czy też sprężystej, raźnej w miarę potrzeby akcji państwowej. Ale były inne kraje, gdzie stosunki pod tym względem ułożyły się jeszcze gorzej, gdzie istniały wyłącznie tylko zgromadzenia partykularne, „odśrodkowe”, a nie było żadnego zgoła organu o charakterze uniwersalnym. Typowym przykładem takiego układu rzeczy są najpierw kraje habsburskie, nie tylko pojęte - jako całość złożona z trzech grup: rakuskicj, czeskiej i węgierskiej, dla których, mimo kilkakrotne próby, nie udało się stworzyć żadnego centralnego organu stanowego, ale - co większa - sama rakuska ich grupa, która jest najstarszym zawiązkiem późniejszej wielkie; monarchii habsburskiej. W grupie tej, w przeciwieństwie do Czech i Węgier, które miały osobne dla siebie sejmy walne, nie doszło do wytworzenia żadnego analogicznego organu centralnego; istniały tylko - i wyłącznie - sejmy poszczególnych ziem: styryjski, karyncki, kraiński, tyrolski i inne podobne. A każdy z nich, nie licząc spraw miejscowej administracji, miał prawo stanowienia podatków na cele ogólne i prawo zarządu pieniędzmi podatkowymi przez wybrane spośród siebie i zależne od siebie władze; wreszcie także zarząd wojskiem ziemskim, z podatków tych utrzymywanym. W razie potrzeby panujący musiał tu poruszać, tak samo jak w Polsce, cały szereg kół i kółek o rozmaitej sile i możliwych różnych kierunkach rozpędu. Do stworzenia wspólnego, centralnego organu reprezentacyjnego dla wszystkich krajów habsburskich przyszło nie rychlej jak w r. 1849, a dla wszystkich krajów niewęgierskich zaledwie o rok wcześniej: 1848 - w całe pół wieku po upadku Polski! Co z tej odśrodkowości ustroju, w związku z zakresem działania przekazanym sejmom ziemskim, wypływało złego, temu zapobiegła częściowo dopiero reforma Marii Teresy z r. 1748, w niecałe pół stulecia przed ostatecznym upadkiem Rzeczypospolitej, w myśl której pieniądze, ściągane z uchwalonych przez sejmy ziemskie podatków, wyjęte zostały spod zarządu organów sejmowych i przekazane wprost do kas rządowych; w ślad za czym także i zarząd wojskiem ziemskim przeszedł w ręce organów rządowych. Również bardzo długo, poczynając już od początków XVII wieku, utrzymały się podobne stosunki we Francji. Bo tam, po upadku „stanów generalnych” (1614/15), pozostały w licznych prowincjach francuskich także tylko „stany prowincjonalne”, często, jak w Bretanii lub Burgundii, o składzie takim samym, jak sejmiki polskie, z prawem udziału wszystkiej szlachty miejscowej lub przynajmniej wszystkiej szlachty osiadłej, z takimi samymi obszernymi atrybucjami, więc nie tylko prawem miejscowego zarządu, jaki u nas wykonywały sejmiki gospodarskie, ale co ważniejsza, z wyłącznym prawem przyzwalania na podatki ogólnopaństwowe oraz prawem ich repartowania. I tutaj więc królowie wprawiać musieli w ruch cały szereg odrębnych kółek machiny państwowej, kiedy chodziło o uzyskanie potrzebnych środków na cele ogólne. Stosunki te utrzymały się tu aż do wielkiej rewolucji, której data schodzi się z chwilą upadku Rzeczypospolitej. Zaznaczmyż jednak, że w Polsce ujemne strony odśrodkowości sejmikowej w sprawach wojskowych usunięte zostały już w r. 1717, a w sprawach skarbowych w r. 1764, przez to, iż punkt ciężkości wojskowości względnie skarbowości państwowej przeniesiono w tych latach z sejmików na sejmy; reforma ta wyprzedza w przeważnej 19 części odpowiednie przemiany w krajach habsburskich i we Francji. Wreszcie ustawodawstwo z r. 1791 właściwość sejmu walnego w sprawach skarbowości ogólnopaństwowej wszechstronnie podkreśliło. To wszystko nie przeszkadza przygodnej historiozofii, że pod tym właśnie kątem widzenia rozpatrując stosunki nasze dawniejsze, uznaje wprawdzie żywotność Austrii czy Francji, tylko co do Polski zapytuje: jak mógł żyć taki organizm? Jako jedną z najistotniejszych wad ustroju Polski w rozpatrywanej tu dobie podnosi się najczęściej brak silnie zorganizowanej władzy rządowej, u góry i u dołu, i wypływającą stąd anarchię, zarówno polityczną, jak i społeczną. Nie tyle „prawem”, ile raczej „lewem” miała się rządzić Polska XVII czy XVIII wieku; w grubych woluminach przytoczono na to liczne, jaskrawe dowody. Dowody opierają się na niezaprzeczonych faktach, ale oparty na nich wniosek ogólny - gruntownie błędny, bo cały materiał, na którym się to dowodzenie opiera, jest na wskroś jednostronny: akta sądowe opisujące fakty naruszenia prawa w poszczególnych wypadkach. Ile poza tym ,,lewem” było „prawa” w Polsce, tego nie dowiemy się z tych aktów; a pamiętajmy, że dopiero zestosunkowanie obu grup zjawisk mogłoby dać podstawę do prawdziwie naukowego rozwiązania kwestii, do sprawiedliwego rachunku sumienia naszego społeczeństwa w tych czasach. Kto na podstawie samych tylko aktów kryminalnych zechce sądzić o społeczeństwie, nie będzie miał nigdy nic dobrego do powiedzenia o nim. O którymkolwiek innym narodzie i w jakiejkolwiek innej dobie, nawet w czasach dzisiejszych, i u społeczeństw najbardziej cywilizowanych, można spisać takie same, liczniejsze jeszcze stosy „czarnych ksiąg”, gdyby się oprzeć wyłącznie na tego rodzaju materiale. A przecież w dzisiejszych „państwach prawnych” chełpimy się, chyba niebezzasadnie, panowaniem ładu, porządku i prawa. Witamy z radością i wdzięcznością tego rodzaju zarysy obyczajowe jako zobrazowanie jednej strony dawnego naszego życia, zwłaszcza jeśli je nam w ścisłym, a zarazem artystycznym opracowaniu poda mistrzowskie pióro; właściwą, ścisłą, wszechstronnie wystarczającą podstawą do zbadania tętna porządku czy anarchii społecznej - nie są one. Nie chcę oczywiście powiedzieć przez to, żeby Polska XVII czy XVIII wieku była arką przymierza społecznego, krajem uporządkowanych wszechstronnie stosunków prawnych. Owszem, działo się w niej dużo nadużyć, dokonywało się niejedno jaskrawe złamanie prawa; dowodem są tu właśnie owe zestawienia, wykazujące jak często zawracano na „lewo”. Znowuż jednak popełniamy anachronizm, jeśli stosunki owe przeciwstawiamy tym, jakie istnieją w dzisiejszym państwie prawnym, z potężną jego, znakomicie udoskonaloną, wszechstronnie działającą machiną rządową. Podobne objawy samowoli, nieuszanowania czy łamania prawa na szersze rozmiary zjawiają się w tamtych czasach także i gdzie indziej, mianowicie także w państwach zachodnich, mimo ustalony w nich system rządów absolutnych, z silną, na wszystkich stopniach władzą rządową: rodzą je tak samo grubsze obyczaje, krewki temperament jednostek, zwłaszcza społecznie potężniejszych, których nie zawsze dosięga ramię sprawiedliwości; bo niedostateczne są jeszcze środki represji, jakimi rozporządza władza ówczesna. Patrząc przez szkła dzisiejsze, musimy po trosze w całej ówczesnej Europie, nie w samej tylko Polsce, dopatrzyć się anarchii; ale w tym właśnie tkwi błąd, że patrzymy przez szkła dzisiejsze i że patrzymy tylko na Polskę. Zwłaszcza w okresach powojennych - żeby nie mówić o samych wojennych - elementy anarchii społecznej skutkiem wstrząśnienia porządku normalnego przybierały tu wszędzie na sile i wydatności. W Niemczech, w czasie wojny trzydziestoletniej, tak się upowszechniło prawo pięści, prawo samopomocy, walki z przeciwnikiem na własną rękę, że przez pewien czas po jej ukończeniu uchodziło bez mała za instytucję prawną: to samo prawo, jakie współcześnie stosował ten lub ów magnat polski, czy choćby nawet chudopachołek szlachecki, wobec swego przeciwnika. Przypomnijmyż, że przez znaczną część XVII i pierwszą ćwierć XVIII wieku, na przestrzeni całego jednego stulecia, licząc mniej więcej od skonu Zygmunta III do późniejszych lat panowania Augusta II, Polska nie wychodziła prawie z zawieruchy wojennej. Żeby odliczyć rokosze wewnętrzne, jak bunt kozacki czy Lubomirskiego, żeby nie uwzględniać walk, złączonych z podwójną elekcją królewską, były w tym czasie wojny bez liku: moskiewskie, szwedzkie, brandenburskie, tureckie, wołoskie, bądź długotrwałe, bądź krótsze, często wzajemnie o siebie zaczepiające, bądź bezpośrednio po sobie toczone, ciągle powrotne. W całym tym okresie niewielu tylko, ciągle zresztą przerywanych, doliczyć się można lat pokojowych; toteż kiedy raz zdarzyło się, że pokój trwał przez sześć po kolei nieprzerwanych lat, nie bez przyczyny znamienity historyk zapisał to zdarzenie jako rzecz szczególnej uwagi godną. Te wojny dotykały często wielkich obszarów Rzeczypospolitej, przelewały się czasem, jak ,,potop”, na całe państwo; i burzyły tu bez ustanku nie tylko majątek, dobytek i życie, ale zarazem podstawy porządku prawnego; przerywały co chwila pracę organizacyjną i organiczną społeczeństwa 20 czy rządu, zmuszały niezliczoną ilość razy pracę tę, dopiero co rozpoczętą, rozpoczynać na nowo - z tym samym pospolicie wynikiem ujemnym. Że w takich warunkach do jakiegoś trwalszego uporządkowania stosunków dojść nie mogło, że grubiały czy nawet dziczały obyczaje, że podnosić mogły głowę instynkty anarchii, że instynkty te znachodziły podatny dla siebie grunt pod nogami - jest rzeczą zrozumiałą. Ale trzeba rozważyć spokojnie, komu winę tych następstw przypisać można i należy. Można ubolewać nad tym, że geograficzne położenie Polski nastręczało sąsiadom sposobność tak częstego przenoszenia walk na teren Rzeczypospolitej. Można winić dyplomację naszą, że nie potrafiła skutecznie zażegnać grożących wojen. Można żałować, że skarb Polski nie posiadał odpowiednich zasobów, żeby stworzyć większe wojsko, które by wystarczyło do odparcia zapędów nieprzyjacielskich. Można nawet podnieść zarzuty przeciw gospodarce skarbowej polskiej, że nie obmyśliła środków zwiększenia dochodów państwowych i stworzenia potężnej armii. Nie można jednak winić o to wszystko naszych stosunków ustrojowych; gdyż omówiona tu przyczyna rozluźnienia porządku społecznego, niewątpliwie jedna z najgłówniejszych, powstała i działała niezależnie od tego, co się mieściło w ramach ustroju Rzeczypospolitej. Odwróćmy kartę i uwzględnijmy jakikolwiek okres normalnych stosunków w państwie, jakiś szereg następujących po sobie liczniejszych lat pokojowych. Pewno zwrócimy tu znowu uwagę na „bezrządną” Polskę, w której szlachcic na szlachcicu wymierzał sobie nieraz sprawiedliwość na własną rękę, a możny pan krzywdził niewygodnego sobie szaraczka, jeden i drugi nie troszcząc się o to, jak się w tej sprawie zachowa ,,bezsilny” organ władzy państwowej. I zestawimy znowuż ten stan rzeczy z „idealnymi” stosunkami współczesnej monarchii absolutnej na Zachodzie, która silnym ramieniem swej władzy zapobiegała tego rodzaju nadużyciom, a kiedy się one zdarzyły, surowo je karciła. Przyznamy, że tego rodzaju zjawiska anarchii społecznej, choć nieobce także współczesnemu Zachodowi, mogły być liczniejsze i częściej powrotne w Polsce; nie zapominajmy tylko, że zamiast tego w państwach absolutnych dawała się bez porównania dotkliwiej odczuwać anarchia innego rodzaju, ta sama, która po dziś dzień jest przekleństwem społeczeństw żyjących w absolutnym porządku rządów - anarchia, idąca z góry, anarchia władz i organów rządowych. Tu losy jednostek zdane są w ręce nieodpowiedzialnych wobec społeczeństwa urzędników, którzy, wynosząc się ponad prawo, z osobistych czy politycznych pobudek, bezkarnie mogą popełniać nadużycia i wyrządzać krzywdę czy to poszczególnym osobom, czy całym grupom społecznym lub narodowym. Niezmiernie ciekawe - i jaskrawe zarazem - oświetlenie tego twierdzenia przynosi jakakolwiek przedmiotowo napisana historia biurokracji państw absolutnych (np. cenne dzieło Beidtla o rządach biurokracji austriackiej w czasach absolutyzmu). I trzeba dodać, że nie sama tylko biurokracja uprawiała anarchię w tym rozumieniu. Uprawiał ją nieraz, w wyższym jeszcze stopniu - sam panujący swoją „sprawiedliwością gabinetową” lub oczywistymi aktami gwałtu, nie liczącymi się nawet z pozorami formy. Toż, jeśli zestawimy objawy, okażą się ciekawe różnice. Urządził w Polsce „zajazd” szlachcic na szlachcica lub ciął go karabelą na jarmarku czy sejmiku, kiedy się z nim zwadził lub miał z dawna rankor do niego, zgoła nie pytając, co na to powie król czy starosta. Ale nie było w Polsce nocy św. Bartłomieja. I nie zdarzyło się tu, nie już tylko co do szlachty, ale chociażby niższej jakiejś i nielicznej grupy społecznej, czego dożyły Czechy w pierwszej ćwierci wieku XVII: że po stłumieniu znanego rokoszu - szubienicą, konfiskatą i wygnaniem cała niemal pierwotna, rodzima szlachta czeska została wyniszczona. Żyły też i utrzymywały się w Polsce, z nie małym dla idei jedności państwowej niebezpieczeństwem, różne obce narodowości, polonizujące się co najwyżej, czy to w całości - jak Ormianie, czy w warstwie górnej - jak Litwini, Rusini, a częściowo Niemcy pruscy, tylko siłą faktu, przez ciągłe zetknięcie z żywiołem polskim, częściowo przez wpływ jego wyższej kultury, nigdy jednak przymusowo nie wynaradawiane; za to ówczesne absolutne państwo zachodnie i stojące „na straży praw” jego organy nie cofały się przed największym bezprawiem i najhaniebniejszym uciskiem, żeby obce, podległe sobie odłamy narodowościowe przetopić w organiczną całość z panującym żywiołem etnicznym. (...) Dodajmy jeszcze, że zasady ustrojowe po1skie, ocenione chociażby bezwzględnie, w niejednym szczególe przedstawiają niejako lepsze i doskonalsze w porównaniu z tymi, jakie sobie współcześnie ustalono na Zachodzie.

21

Abp Józef Bilczewski – rektor w roku 1900.

Abp Józef Bilczewski 1860-1923, święty Kościoła katolickiego, arcybiskup lwowski obrządku łacińskiego, profesor teologii dogmatycznej na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, rektor tego Uniwersytetu. Beatyfikowany 26 czerwca 2001 roku we Lwowie przez Jana Pawła II. Kanonizowany 23 października 2005 roku w Rzymie przez Benedykta XVI.

Przemówienie rektorskie przy otwarciu nowego roku szkolnego 1900/1901 dnia 11 października 1900.

Piękne jest powiedzenie Demokryta, że życie bez dni świątecznych jest podobne do długiej podróży bez miejsca wypoczynku. Powiedzenie to ma pewne uprawnienie także w życiu uniwersytetów, bo jak jednostki, znużone wysiłkiem codziennym potrzebują godzin wytchnienia, tak i korporacje naukowe muszą od czasu do czasu zwalniać bieg swojej pracy, w dorocznych dniach świątecznych uczynić przegląd swych sił, dokonać jakby publicznego rachunku sumienia wobec społeczeństwa; którego sokami się odżywiają i któremu też w pierwszym rzędzie poświęcają owoce swej działalności. W zamian za swą pracę rad by nasz uniwersytet usłyszeć z ust społeczeństwa świadectwo, jakie król Batory dał niegdyś uczelni Jagiellońskiej, że mianowicie „pomiędzy częściami królestwa tego i Rzeczypospolitej naszej pożyteczną i konieczną częścią jest akademia”. Za taki objaw uznania dla naszego uniwersytetu i dowód interesowania się jego losem i pracami, chcę uważać obecność najwyższych Dostojników świeckich i duchownych na święcie naszym inauguracyjnym i w tej myśli składam Ich Ekscelencjom i całej tutaj zgromadzonej szanownej publiczności gorącą i serdeczną podziękę.

Przyjętym zwyczajem rektor spełnia obowiązek dorocznego kronikarza uniwersyteckiego. Jak w dawniejszych latach tak i w roku dopiero co ubiegłym przeplatały się w życiu naszej szkoły zdarzenia smutne z radosnymi. Zaczynam od faktu, który weselem odbił się nie tylko w sercu każdego Polaka, ale o mury chyba wszystkich wyższych uczelni świata. Mam zaś na myśli wielkie miłościwe lato naszej Szkoły Jagiellońskiej, która założona, aby ludy zimnej północy oświeciła i rozgrzała wiarą, wiedzą i cnotą, ziściła w wielkiej części nadzieje swych fundatorów, wydawszy, aby użyć słów Starowolskiego, na wzór owego konia trojańskiego niezliczone zastępy bohaterów duchownych i świeckich, którzy własnym zdrowiem przysparzali zdrowia i chwały swej ojczyźnie. Kiedym patrzył na to, jak podczas tego święta nauki ludziom posiwiałym w pracy i służbie narodu cisnęły się do oczu łzy po tym, co niegdyś było, łzy za tym, co by dziś być mogło, rwało się z głębin duszy na usta zapewnienie: „Jeśli cię zapomnę Matko Żywicielko, jeślibym na cię nie pomniał Ojczyzno droga, niech zapomniana będzie prawica moja!” Aby znaleźć równie świetny dzień w historii Krakowa jak ten, w którym książęta nauki przybyli od wschodu słońca i zachodu, od południa i północy z hołdem i darami dla Szkoły Jagiellońskiej i geniuszu naszego narodu, trzeba nam się cofnąć chyba aż w r. 1364, kiedy to do stolicy Kazimierza zjechało na kongres aż pięciu królów i dziewięciu książąt z licznymi pocztami. My jako wyraz hołdu ofiarowaliśmy to, cośmy dać byli powinni, tj. naszą pracę. A podnieść też muszę z wdzięcznością, że we wspólnym naszym darze obok naszego profesora honorowego wziął udział także mąż dostojny, w którego ręku dziś zarząd kraju spoczywa, czym stwierdził na nowo, że z nauką 22 i z uniwersytetem łączą go ścisłe i nierozerwalne węzły, i dał nam dawnym swym kolegom poniekąd prawo, abyśmy go zawsze mogli uważać za „swego” i liczyć także w przyszłości na jego współdziałanie i pomoc we wszystkich sprawach, tyczących się naszej drogiej Alm a e m a t r i s .

Jubileusz Szkoły Jagiellońskiej przywodzi mi zaraz na myśl 70-letnie urodziny Najjaśniejszego Pana, z okazji której to uroczystości oba uniwersytety krajowe złożyły u stóp Tronu gorące wyrazy hołdu, wierności i wdzięczności w tym głębokim przeświadczeniu, że każdy rok, którym Opatrzność przedłuża to drogie życie Ukochanego Monarchy jest dla naszego uniwersytetu i narodu w całej prawdzie darowanym nam miłościwym latem. Wiedząc, że kochamy Go jak ojca, miał też Najjaśniejszy Pan podczas pobytu w Jaśle dla przedstawiciela naszej Akademii słowa łaskawe i pełne życzliwości, tyczące się potrzeb uniwersytetu. A potrzeb tych niestety mamy bardzo wiele. I tak, że potrącę o rzeczy tylko najważniejsze, które stałą skargą rozbrzmiewają w ustach rektorów od lat kilku, spodziewaliśmy się, że już w tym roku zacznie się przynajmniej budowa gmachu bibliotecznego, po czym by zaraz można przystąpić do rekonstrukcji gmachu głównego, który, jak wszystkim od dawna wiadomo, grozi zawaleniem. Rozumiemy, że względy gospodarki państwowej wiele mogą tu znaczyć, ale z drugiej strony jest ta budowa gmachów szkolnych dla rozwoju naszej Akademii sprawą tak żywotną, że o każdej odwłoce w jej zaspokojeniu nie podobna myśleć bez żalu. Ponawiam tedy imieniem uniwersytetu z tego miejsca prośbę do Wysokiego c. k. Rządu, aby przynajmniej najważniejsze nasze potrzeby raczył zaspokoić jak najspieszniej. Jeszcze jedno święto już ściśle domowe obchodził nasz uniwersytet w swoich murach. Pożegnaliśmy mianowicie uroczyście w tej auli jednego z najznakomitszych członków naszego grona, który zaszczycony zaufaniem Najjaśniejszego Pana objął ważne stanowisko każdym ważniejszym zwycięstwem i nabytkiem naszego uniwersytetu. Przez 30 lat trzymał on wysoko sztandar nauki, zawsze najlepszy kolega, najsumienniejszy nauczyciel, prawy obywatel, którego hasłem życia s t o rectitudine , w ciężkich czasach jasny wzór poczucia obowiązku i niestrudzonej pracy. W chwili rozłąki i dzisiaj krzepi nas przekonanie, że pozostanie on nadal rzecznikiem i orędownikiem spraw tego uniwersytetu, który w czasach swego nauczycielstwa otoczył niezwykłą, jakby dziecko własne, pieczołowitością.

W statystyce strat przychodzi mi dalej zaznaczyć śmierć sumiennego pracownika, zwyczajnego prof. matematyki dr. Fabiana i znakomitego diagnosty dr. Widmana. Wprost niesłychane jest zdarzenie, aby w ciągu kilku miesięcy śmierć całą naszą wielką prowincję kościelną ogołociła z arcypasterzy. O śp. biskupie przemyskim Łukaszu Soleckim zapisały dzieje naszego uniwersytetu, że wśród trudnych stosunków sterował z wielką zręcznością i niepospolitym rozumem sprawami Akademii przez lat kilka i jako rektor i członek senatu odegrał wybitną rolę, będąc referentem spraw najtrudniejszych. Śp. ks. Arcybiskupowi Sewerynowi Morawskiemu należy się wspomnienie w tym miejscu i z tego powodu, że obecnością swoją na naszych uroczystościach inauguracyjnych stwierdzał fakt, iż Kościół, pomny swego starego hasła: intellectum valde ama, kocha, cieszy się i błogosławi wszelkiemu postępowi nauk.

W miejsce tych strat mamy do zapisania znaczny przybytek sił nauczycielskich. Wydział teologiczny zyskał jednego profesora nadzwyczajnego i jednego docenta prywatnego. Prócz tego dwóch profesorów nadzwyczajnych zostało zwyczajnymi; w toku jest sprawa habilitacji drugiego docenta teologii pasterskiej. Na wydziale prawa przybyło w miejsce Jego Ekscelencji dr. Piętaka dwóch nadzwyczajnych profesorów prawa rzymskiego. Wydział lekarski otrzymał jednego profesora. Wydział filozoficzny zyskał czterech profesorów nadzwyczajnych i dwóch prywatnych docentów. Honorowy nasz profesor Michał Dobrzyński i profesor Tadeusz Wojciechowski zostali doktorami h o n o r i s c a u s a Uniwersytetu

23

Jagiellońskiego, a wykwintny pisarz i ścisły badacz naszej przeszłości, Władysław Łoziński doktorem honorowym naszej Akademii. Nadto został jeden z profesorów czynnym członkiem Akademii Umiejętności w Krakowie, a czterech innych członkami korespondentami. Co się tyczy uczniów, podnieść muszę, że w roku ubiegłym po raz pierwszy ich liczba przekroczyła cyfrę dwóch tysięcy. Nie ma zwyczaju mówić przy otwarciu roku o wewnętrznym życiu uniwersytetu i działalności naukowej profesorów; nie mogę jednak nie wspomnieć choć kilku słowy o instytucji, która, powołana do życia przez nasz uniwersytet, przeszła w ubiegłym roku ogniową próbę żywotności. Przez „Powszechne wykłady uniwersyteckie” chce nasza uczelnia nieść światło prawdziwej wiedzy między najszersze warstwy narodu: tych rzesz licznych w stolicy i na prowincji będzie teraz obowiązkiem i zadaniem dowieść, że rozumieją znaczenie i potrzebę oświaty, że pragną uczestniczyć duchowo we wszystkim, co stanowi postęp i rozwój myśli i pracy ludzkiej.

Taka jest główna treść rocznych dziejów naszego uniwersytetu. Uroczystość dzisiejsza o tyle jednak jest odmienna od innych inauguracji, że nią wkraczamy nie tylko w nowy rok szkolny, ale stajemy też na progu i przełomie nowego wieku. Stąd nasuwa się wdzięczne zadanie skreślenia choćby krótkiego obrazu działalności naszych uniwersytetów w ciągu stulecia. Ale ponieważ zadanie to spełnili już niejednokrotnie moi poprzednicy na urzędzie rektorskim, zwrócę raczej uwagę na szczególne i typowe znamię życia umysłowego, jakie przede wszystkim uniwersytety, jako warsztaty i rozsadniki nowej idei wycisnęły na obliczu ustępującego wieku. Wiem ci ja, że podział na wieki jest wytworem sztucznym, ale jest też rzeczą niewątpliwą, że stulecie jako dłuższy okres pracy ludzkości przedstawia często osobną stronicę i zamknięty rozdział historii ludzkości. Jak każda jednostka, każda rodzina, każdy naród ma swe odrębne cechy fizyczne i moralne, tak też i wiek, jako zsumowanie różnych znamion, kolei i czynów jednostek, rodzin i narodów ma swoje odrębne piętno, swoją osobną fizjognomię. Nieraz jest jeden człowiek, który zdaje się przedstawiać swoją epokę i mówimy: To wiek Peryklesa, Augusta, Grzegorza VII, Danta. Innym razem rozkwit sztuk i nauk albo całkowity ich upadek i negacja, połączona ze zdziczeniem obyczajów jest głównym znamieniem wieku i w tym znaczeniu powiadamy: Cinquecento, wiek renesansu, albo: Jesteśmy w wieku IX, X. Wszystko to określenia powszechnie przyjęte, odtwarzające jakby ramy i wypukłości epoki. Jaka jest tedy szczególna fizjognomia naszego stulecia?

W okrzyku: Więcej życia, więcej światła, więcej wolności! zapadał się wiek osiemnasty. Hasło to podjął wiek dziewiętnasty i wypisał je jako godło swej karty dziejowej, którą mu przyszło zapisać w historii ludzkości. Postęp wszechstronny — to też właściwe jego znamię, typowa jego fizjognomia. Żaden inny wiek nie może mierzyć się z nim pod tym względem, żaden niezdolny wykazać tak bogatego plonu i dorobku intelektualnego, takich głębokich naukowych odkryć teoretycznych i przystosowania ich do celów praktycznych; słowem, żaden inny nie dokonał tyle co on w tym ciągłym pięciu się i wznoszeniu się społeczeństwa ku górze, które zwiemy cywilizacją. Brak czasu nie pozwala na szczegółowe rozprowadzenie wszystkich dróg i kierunków, na jakich pomnożył ojcowiznę duchową, przejętą po wieku osiemnastym; powiem tylko, że rozszczepiwszy różne działy wiedzy na rozmaite specjalności, powołał do życia takie gałęzie nauk, których nawet zaczątków nie było można dostrzec w epokach poprzednich; inne znowu przebudował, podciągnąwszy pod nie fundamenta krytyki. Jako zdobycz naszego wieku podnoszę obok pogłębienia nauk, równiejszy niż ongi podział praw i obowiązków na różnych szczeblach drabiny społecznej, większe poszanowanie jednostki w życiu społecznym, rozszerzenie dorobku cywilizacji na całe społeczeństwo tak, iż z jej skarbów wszyscy korzystać mogą, nie tylko warstwy górne, lecz także i dziecko żebraka. Nie tajno mi, że jak poprzedni, tak i nasz wiek nie same tylko ma strony dodatnie, lecz i sporą przymieszkę złego, że obok wielkich zdobyczy prawdy panoszyły się

24 w nim różne kłamstwa. Nie dotykam wszystkich, ale przynajmniej kilku, które faworyzowano na poważnych nawet katedrach naukowych. I tak należy tu — nie swoboda badań naukowych, bo to wielka zdobycz cywilizacji, ale tyle okrzyczana teoria o bezwzględnej wolności myśli, zrodzona z iluzji, że aby myśleć dobrze, wystarczy myśleć wolno, a wiodąca aż nadto często do zupełnej anarchii umysłowej. Innym błędem, zachwalanym na wielu rynkach naukowych, jest zdanie, że oświata wyłącznie świecka zdolna jest zmienić złe instynkty ludzi i umoralnić ich naturę. Takie przecenianie etycznej wartości nauki i otaczanie jej pewnego rodzaju aureolą czarodziejską, jest, według określenia akademika francuskiego, przesądem, nową formą bałwochwalstwa, bo udowodniono w sposób niezbity, że pomiędzy niejedną z umiejętności udzielanych w szkołach, a siłą moralną, nadającą godność życiu, nie ma nic wspólnego, że samo wykształcenie, nie wspierane pierwiastkiem religijnym, może człowieka zostawić głuchym na głos obowiązku. Jeśli jeden i drugi teoretyk naukowy po odrzuceniu tak zwanych kajdan religii zachowuje jeszcze naturalną uczciwość, to dzieje się to tylko dlatego, że przez całe życie idą za nim echa nauki i zasad chrześcijańskich, przejętych w dzieciństwie z ust matki i Kościoła.

Iluzją i przesądem jest też mniemanie, że sama nauka świecka zdolna dać człowiekowi pełne szczęście. Ci, co takie głoszą teorie, przymykają oczy na doświadczenie wieków, które stwierdziło, że ludzkość nie wyżyje na samym chlebie: non solo pane homo vivit — a mam tu na myśli tak chleb materialny jak i duchowy, sporządzony w pracowniach nauki. Goethe, wtajemniczywszy swego wybrańca we wszystkie zagadki wiedzy, bardziej go nam jeszcze przedstawia nieszczęśliwym. Co dzień patrzymy też na to, że społeczeństwo może umrzeć pośród dobrobytu na wzór owego króla w bajce, który dotknięciem swoim wszystko w złoto przemieniał, i że nauka w ręku człowieka jest nie tylko dźwignią życia, ale i machiną zniszczenia. Po zaspokojeniu głodu fizycznego i pragnienia nauki człowiek stoi nadal wobec tajemnicy cierpienia i śmierci i pod naciskiem jednej i drugiej dusza ludzka będzie zawsze pukała do bram nieskończoności, będzie zawsze prosiła religii o słowa światła i umocnienia, których nie dopyta się u wiedzy. Powtarzam, nie uszły mej uwagi te i inne fałszywe hasła wieku, ale mimo wszystkie ich szkodliwe następstwa, niezdolne mi one zamącić o nim sądu i nie pójdę za przykładem owego starca, który zapatrzony tylko w przeszłość, napełniał powietrze lamenty: O tempora, o mores, mniemając, że świat, starzejąc się, ulega też ciągłemu psowaniu się. Owszem, kocham mój wiek, bo kochając go, kocham mych braci żyjących; stawiam go wysoko, dla jego miłości nauki, dla jego wynalazków i zdobyczy, którymi ostatecznie potężnie pracował dla Chrystusa. Byli i są może jeszcze krótkowidze, którzy wobec tryumfów nauki lękali i lękają się o losy religii; dla mnie każdy krok, który czynią naprzód nauki jest zwycięstwem prawdy nad błędem, światła nad ciemnością. Wiem, że wielu spomiędzy apostołów ewangelii ludzkiej znajduje się w szeregu zdecydowanych nieprzyjaciół Ewangelii Bożej. Lecz cóż z tego? Prawda jest zawsze prawdą i na ustach, które bluźnią, jak złoto jest zawsze złotem i w rękach zbrodniarza, który go nadużywa. Imieniem religii wołam tedy: O ludzie wiedzy, nie gorszcie się, że Kościół przede wszystkim woła o świętość, podczas gdy wy wielkim głosem światła przyzywacie. Hasła te bowiem nie wykluczają się społem, ale dopełniają wzajemnie. Idźcież tedy naprzód a naprzód, ciągnąc rydwan nauki; co dzień przedzierajcie zasłony tajemnic przyrody; imieniem Kościoła życzę wam nowych tryumfów, pewny, że po przebieżeniu różnymi ścieżkami szerokich pól umiejętności ludzkich, znajdziecie się pewnego dnia złączeni z domniemanymi przeciwnikami u stóp Tego, który powiedział: J a m d r o g a , p r a w d a i ż y w o t .

Podnosząc z takim naciskiem i rzetelną radością naukowy postęp naszego wieku, czynię nie tylko zadość mojemu sumieniu profesorskiemu, ale jestem też tłumaczem myśli, dążeń i pragnień wielkiego humanisty, filozofa i socjologa Leona XIII. Mam prawo i obowiązek wymienić tutaj to wielkie imię, bo nie ma między nami chyba nikogo, który by pod

25 cywilizacją rozumiał tylko postęp i rozpromienienie wiedzy na szerokie kręgi społeczeństwa, połączone z dobrobytem i zwiększeniem swobód obywatelskich, a nie równocześnie przyrost charakteru, sumienia i sprawiedliwości na ziemi. Gdy w roku 1455 umierał Papież Mikołaj V, który po wielkiej schizmie zachodniej wziął się do odbudowania Rzymu, tłumaczył się kardynałom z powodów, jakie go skłoniły do podjęcia olbrzymiego dzieła. „Nie dla próżnej chwały, ani aby imię nasze uwiecznić — mówił on — zaczęliśmy to całe mnóstwo gmachów, ale dla podniesienia powagi Stolicy Apostolskiej w oczach całego chrześcijaństwa i aby następcy nasi większej doznawali czci.” Mowę swoją zakończył zaś zaklęciem, aby ci następcy chcieli rozpoczęte prze zeń dzieło dalej prowadzić — „ u t v e l i n t p r o s e q u i , p e r f i c e r e, a b s o l v e r e ” .

Jak w czasach, kiedy gorączka budowania owładnęła wszystkie umysły, Papież Mikołaj wołał: „Budujmy, a budujmy wspanialej i lepiej, niż świat cały”, bo ten był wówczas najpotężniejszy środek przodowania światu, tak Leon XIII, fundator kilku uniwersytetów, dziś, gdy zda się, że jedna jest tylko na świecie potęga duchowa, tj. nauka, przez całe swe życie nie przestaje nawoływać: Uświęcajmy się, ale i uczmy się! Uczmy się filozofii, uczmy się nauk przyrodniczych, uczmy się języków klasycznych i wymowy, uczmy się wszystkiego, czego się świat cały uczy i wydawajmy owoce naukowe wspanialsze i doskonalsze, niż cały obóz antychrześcijański, a czyńmy to nie z próżnej chwały, ale dla miłości Boga i dla dobra społeczeństwa, które tylko wszechstronna prawda może wyswobodzić. Wobec tego, co powiedziałem, nie potrzebuję chyba dodawać, że Głowa Kościoła katolickiego nie ma do piastunów nauki świeckiej innej prośby, jak tę, aby hipotez nie podawali za pewniki, póki wszechstronnie oświecone nie wybiją prawdą na zegarze postępu, aby wiedza nie przekraczała granic swoich dzierżaw, aby nie chciała być wszystkim na ziemi, H o c unum r e l i g i o g e s t i t , ne ignorata d a m n e t u r . Opiera zaś tę prośbę i prawo między innymi na przedawnieniu, czyli tym doświadczeniu wieków ubiegłych, którego rezultat w sposób tak prosty i świecący w oczy sformułował nasz mistrz, mówiąc: „Wszystkie filozofie i systemy licho bierze, jeden po drugim, a Msza po staremu się odprawia.”

***

Skreśliwszy w pobieżnym szkicu fizjognomię naszego wieku, sięgam okiem w przyszłość i pytam, co będzie duszą i główną treścią wieku następnego? Nie myślę bawić się w proroka, ale jako prosty obserwator idei i zarodów wzbierających coraz bardziej u schyłku naszego stulecia, śledząc bacznie ruchy tych ludów, które, jak Tytany w bajce pną się na Olimp bogów, czyli tych, co dzierżą w ręku władzę i przywileje, odziedziczone czy nabyte, przeczuwam i sądzę, że wiek przyszły będzie także wiekiem postępu, ale przede wszystkim w kierunku i na polu socjalnym. Słyszy się ciągle uwagi, że społeczeństwo przelatują błyskawice. Jedni biorą je za zapowiedź burzy, inni utrzymują, że błyska na pogodę. Do tych ostatnich należę i ja, ale mam jedno ważne zastrzeżenie. — Należę mianowicie do tych, którzy bezwzględnie są przekonani, że sama nauka nie znajdzie formuły na uzdrowienie społeczeństwa, że pojednanie klas zwaśnionych może nastąpić tylko u stóp krzyża, a więc pod warunkiem, że obok przedstawicieli nauki i władzy przyjmie i dopuści się na diagnostę i lekarza Kościół katolicki. „Chrześcijaństwo - powiedział wspomniany już nasz myśliciel - chrześcijaństwo nie tylko się nie kończy, jak się niektórym filozofującym wartogłowom zdaje, ale zrobiło dopiero połowę swej drogi.” I chyba tylko tym wstrętem naszego wieku do wszystkich środków leczniczych nadprzyrodzonych tłumaczy się fakt, że stosunkowo tak mało przedstawicieli świeckiej nauki podpisało publicznie wyznanie wiary Melchiora de Vogue, że mianowicie „ze wszystkich ognisk siły moralnej, jakie znamy, jedynie Kościół posiada dosyć przestrzeni i potęgi do przeprowadzenia odświeżenia ludzkości.” Nie twierdzę, że chrześcijaństwo samo wystarcza do rozwiązania problemu 26 socjalnego, ale w każdym razie pewne, że bez niego żadne trwale rozwiązanie jest niemożliwe, bo kwestia społeczna to nie tylko sprawa ekonomiczna, ale więcej jeszcze kwestia moralna. Dopóki nie odrodzimy ducha i sumienia jednostek, zmienimy tylko oblicze zaburzeń, ale nie usuniemy ich rzeczywistości. Społeczeństwo, którego religia nie przyuczy zadowalać się pewną cząstką dobrobytu doczesnego, nigdy nie będzie zadowolone; które nie będzie umiało miarkować swoich pragnień, zawsze będzie nieszczęśliwe. Innymi słowy, aby przyszłość była wielką t r e u g a D e i trzeba, aby narody szerokim sercem i z wielkim przekonaniem przypuściły Kościół do trzymania koło wszystkich zdobyczy cywilizacji straży bezpieczeństwa z wiary i płynącej z niej sprawiedliwości powszechnej.

*

Pozwoliłem sobie przed chwilą wyrazić nadzieję, że idzie ku nam wiek lepszy, który streści się może kiedyś w nagłówku s u u m c u i q e ! Aby tak było, od was przede wszystkim zależy młodzi przyjaciele, którzy wschodzicie nowym pokoleniem, którzy jako kapłani, nauczyciele, sędziowie, lekarze, w przeważnej części będziecie urabiali myśli, sumienie i zdrowie narodu. Dotychczasowym swym przygotowaniem naukowym stwierdziliście, że posiadacie potrzebne ogólne wykształcenie, aby z pożytkiem móc pracować na uniwersytecie, wykazaliście, że macie pewne moralne prawo do swobodnego rozstrzygania o wyborze i sposobie urządzenia dalszych swoich studiów. Umiejcie tylko z tego przywileju wolności akademickiej należycie korzystać, aby żaden z was nie potrzebował w przyszłości wybuchnąć skargą: Zmarnowałem młodość, straciłem życie!

Powiedział nowszy poeta: D i e Menschheit stirbt an i h r e n G ö t t e r n . W związku z tym powiedzeniem pozostaje skarga, którą słyszy się dziś coraz częściej, że młodzież nie ma ideałów, że rakiem wżerają się w jej duszę niewiara, samolubstwo, żądza używania i hasła tak zatrute, od których, gdyby się przyjęły, sam rdzeń życia narodu musiałby wypróchnieć. Gdyby tak było, gdyby bogi, tj. ideały młodzieży były śmiertelne, dziełem tylko jej rąk i wytworem jej fantazji, to nie ma ratunku i społeczeństwo pogrąży się w przepaść. Otóż twoją rzeczą, młodzieży ukochana, czynami rozwiać te obawy narodu i stwierdzić, że ideałami twoimi, którym służysz, którym niesiesz w hołdzie całą swą istotę, stoisz na gruncie wielkich tradycji narodowych. S a n c t u s a m o r D e i et p a t r i a e d a t a n i m u m ! To wielkie hasło naszych ojców ma także być dźwignią wszystkich twoich czynów w życiu.

Jak niegdyś ręce wybranych dziewic w państwie rzymskim podtrzymywały ciągle święty płomień na ołtarzu bogini ojczystego ogniska, tak niech wasze serca będą ogniskiem ciągłej, natchnionej troski o najwyższe świętości ojczyzny. „Nie znajdziesz zaś”, powiedział wieszcz, „wyższej i potężniejszej idei nad to zjednoczenie wiekuistej i doczesnej ojczyzny, co z Boga tylko i dla Boga krajowi służyć usiłuje.” Zbliżą się nieraz do was postacie Hedone (Rozkosz) i Kakia (Występek), wabiąc i obiecując, że przeprowadzą przez życie ścieżką równiejszą i usłaną w kwiaty. Pamiętajcie, że obok nich będzie zawsze stała Alma M a t e r, i poda jako broń naukę, jako tarczę cnotę. Jedna i druga broń równie potrzebna. Bo choćby się nawet jeden i drugi nauką wyrwał na czoło narodu, to tylko dobrem, cnotą i sumieniem ostoi się w złej i dobrej doli. Na tę broń sprowadzał wam dziś błogosławieństwo celebrans w kościele; nad to błogosławieństwo i ja nie znam nic lepszego i dlatego pracy profesorów i uczniów życząc: Błogosław Boże! — otwieram nowy rok szkolny.

27

Przemówienie przy poświęceniu nowego gmachu biblioteki Uniwersytetu Lwowskiego w dniu 22 maja 1903 roku

Wasze Ekscelencje, Dostojne Zgromadzenie!

Szczególniejszą dla mnie pociechą, ile razy mogę święcić szkółkę albo czytelnię wiejską. Przyrost bowiem uczelni i bibliotek ludowych i rozszerzenie ich na najdalsze wioski, to najpiękniejsze znamię nowoczesnej kultury i cecha, która szlachetnie wyróżnia ją od cywilizacji dawniejszej, podobnie jak fakt, że coraz więcej za dni naszych przybywa mieszkań higienicznych także dla najuboższych warstw społecznych. Każda dobra szkoła i czytelnia ułatwia też niepomiernie pracę nauczycielską i wychowawczą Kościoła.

Nic mniej odczuwam i dzielę radość, jaką dzisiaj przejęte jest Grono profesorów, Zarząd biblioteki i uczniowie naszej a l m a e m a t r i s z powodu, że jej książnica doczekała się nareszcie godnego pomieszczenia. Na próżno bowiem czekalibyśmy, żeby promienie oświaty przedostały się do ludu, do ostatniej chaty wiejskiej, gdyby tutaj w górze, w ognisku, na wszechnicy słońce wiedzy nie świeciło jasno. Stąd jako wasz kolega i jako biskup wyglądałem z utęsknieniem razem z wami tej doniosłej chwili, która by wam stworzyła korzystniejsze warunki pracy a bibliotece umożliwiła dalszy, najświetniejszy rozwój. Spełnię dalej miły obowiązek, jeśli Wam, Czcigodni Panowie, serdecznie podziękuję za przyzwanie mię na to swoje święto. Nie wątpiłem zresztą ani na chwilę, że to uczynicie, bo jeśli gdzie, to przy poświęceniu gmachu biblioteki uniwersyteckie] biskup katolicki ma naukowo dobrze uzasadnione prawo być obecnym.

Przecież biblioteka Stolicy świętej była wzorem, wedle którego zakładały się wszystkie najdawniejsze biblioteki Europy. A mam tu na oku nie tylko tę, którą w wieku XV Mikołaj V założył, a Leon XIII w naszych czasach otworzył na wielką międzynarodową pracownię studiów historycznych pod hasłem: Ut v i n c a t v e r i tas! Myśl moja przenosi się w epokę krwawych prześladowań. Żyć Kościołowi nie było wolno, a już w samych początkach swego istnienia gromadził rękopisy. Albowiem do istoty jego duszy i egzystencji należy także uprawa nauki i sztuk pięknych. Wiemy co wchodziło w skład owej pierwszej biblioteki papieskiej. Mieściły się tam księgi Pisma św. i kodeksy liturgiczne, traktaty Ojców, orzeczenia dogmatyczne, korespondencja Kościoła rzymskiego z innymi kościołami, zapiski, odnoszące się do administracji wewnętrznej, akta Męczenników, rejestry ubogich. Niestety, najpiękniejsze te karty historii pierwotnego Kościoła przepadły na zawsze. Zniszczył je Dioklecjan. Ledwie mała ich część ocalała w odpisach Afryki, Egiptu, Wschodu. Z nastaniem wolności w wieku IV, Papież Damazy drugą zakłada bibliotekę, buduje dla niej w pobliżu teatru Pompejusza dokoła bazyliki św. Wawrzyńca wspaniały portyk, organizuje osobną służbę, sporządza katalogi. Później, kiedy Lateran stał się centrem administracji kościelnej, także „chartarium ecclesiae romanae” przenosi się do nowej rezydencji papieskiej, aby tam ciągle było pod ręką. Równocześnie Papieże stworzyli przy tej bibliotece jakby warsztat, gdzie kopiści ciągle przepisywali Księgi święte i dzieła autorów klasycznych, które potem misjonarze roznosili po całej Europie. W rękopisach tych

28 szły do Francji, Anglii, Niemiec także przepyszne miniatury na rozsadniki sztuki rzymskiej.

Darujcie, Czcigodni Panowie, że tych słów kilka poświęciłem matce wszystkich bibliotek, ale sądziłem, że wypadało mi wspomnieć o tej instytucji, z której wszystkie większe książnice świata cywilizowanego się odżywiały i do dni naszych uzupełniają. A jakie to szczęście, że w naszych czasach istnieje tak wiele bibliotek! Pozwalają one każdemu bez większej trudności pójść aż do źródeł i początków wszelkiej wiedzy ludzkiej. A tego też tylko pragnie Kościół katolicki. Uzasadnię myśl moją choćby jednym przykładem.

Chlubimy się dziś metodą eksperymentalną. I słusznie. Przyczyniła się ona niemało do rozwoju nauk przyrodniczych. Ale tu właśnie dawne rękopisy i druki nam powiedzą, że błędnie twierdzi się często, jakoby mianowicie uczeni wieków średnich umieli szukać prawdy tylko przy pomocy sylogizmu i że dopiero lord z Werulamu pierwszy zwrócił uwagę na wartość metody doświadczalnej. Prawda przedstawia się inaczej. Dawno przed Franciszkiem Baconem posługiwali się eksperymentem mnisi XI i XII wieku jak Herbert, Albert Wielki, a zwłaszcza Robert Bacon, który prawie z krzywdą innych dróg badania wysławia i wynosi metodę indukcyjną, snującą swe wnioski z nagromadzonych i umiejętnie zestawionych zjawisk.

Od mnichów metodę eksperymentalną przejął Galileusz. Nie wahałem się wymienić tutaj tego wielkiego imienia. Splendore veritatis gaudet Ecclesia - powiedział Leon XIII do przedstawicieli instytucji naukowych, pracujących w archiwach watykańskich. Nikt nie myśli przeczyć, że Galileuszowi stała się krzyw- da. Ale nie gorszyć się nam tym faktem, nie podnosić go ciągle przeciw Kościołowi. Raczej dziwić się, że w ciągu19 wieków jedno tylko takie zaszło nieporozumienie. A jak szlachetnie Papieże ekspiowali tę myłkę Kongregacji rzymskich! Tuż przy kopule św. Piotra, tuż przy bibliotece watykańskiej wznieśli obserwatorium astronomiczne, gdzie O. Secchi i jego następcy, zajęci zdjęciem, przypadłej im w podziale pracy, części mapy nieba, powtarzali nieraz z radością słowa, mylnie odnoszone do Galileusza: „e pur si m u o v e — a jednak ziemia się porusza!”

Zostaje mi już tylko złożyć Wam, Szanowni Panowie, życzenie, aby Opatrzność uchroniła tę drogą nam książnicę od wszelkiego przypadku. Życzę też z całej duszy Wam i całemu społeczeństwu, abyście w jasnowidzeniu naukowym i przy pomocy ksiąg, które tu się mieszczą i mieścić będą, odkrywali coraz to nowe prawdy i rozkładali każdy błąd i fałsz, ale równocześnie uszanowali zawsze i wszędzie idee religijne i moralne, bo gdyby tych zabrakło, to gotowe nie ostać się także wasze warsztaty naukowe. „Prawda to jest historyczna razem i eksperymentalna — powiedział niedawno uczony, wcale nie podejrzany o sympatie dla religii katolickiej, że szkoła i Kościół równie ludzkości są potrzebne”. Sama wiedza nic dźwignie narodu. Mocniej stoi on cnotą. Prawda bez miłości Boga i bliźniego jest tylko bożkiem. Trzeba prawdę głosić słowem i pismem — ale więcej jeszcze — praktykować ją w życiu! F a c e r e v e r i t a t e m, jak chce apostoł. Jeszcze raz życzę Profesorom, Przełożonym biblioteki i uczniom w nowym przybytku pracy — Szczęść Boże!

29

Fragmenty Listu pasterskiego do młodzieży szkół średnich z roku 1905

W czasach, kiedy Grecja chyliła się już do upadku, zebrało się w Atenach kilku mężów i radziło, jak uratować ojczyznę od ostatecznej zguby. Różni różne podawali lekarstwa. Jeden z nich, starzec siwowłosy, który lepsze pamiętał czasy, milczał. Naglony, aby swoje wypowiedział zdanie, rzucił na ziemię jabłko, już nieco nadpsute, które się rozbiło. Co to ma znaczyć? — pytali zebrani. Chcecie wiedzieć, co to ma znaczyć? — odrzekł starzec. Oto patrzcie! To jabłko ma jeszcze zdrowe ziarna. Zasadźcie je, pielęgnujcie je troskliwie, a wyrosną w wielkie, silne drzewo, pełne owoców. Podobnie rzecz się ma z ojczyzną. Ziarnem, z którego może dla niej wyróść lepsza przyszłość, jest nasza młodzież. Wychowajmy ją zdrową fizycznie i moralnie, a Grecja wyzdrowieje. (...)

Jakież są ideały katolickiego studenta? Sformułowali je uczniowie uniwersytetu wileńskiego, obierając za hasło: naukę, cnotę, ojczyznę. Otóż ideały filaretów niech będą także waszymi ideałami! Oparte o dogmaty katolickie, niech jak iskry z nieba oświecają drogę waszej młodości! Źródłami żywymi niechaj będą szczytnych myśli i szlachetnych czynów na całe życie!

Nauka.

A więc najpierw nauka! „Człowiek się rodzi na pracę, a ptak na latanie" (Job 5, 7). „Jeśli kto nie chce robić, niechaj też nie je” (List 2 do Tessal. 3,10). Czytałem gdzieś słuszne zdanie, że człowiek, któremu Bóg dał zdolności, zdrowie, siły a nie rozwija ich i nie pracuje, wart, aby był skazany na śmierć cywilną — przez powszechną pogardę. A więc, przyjaciele młodzi, uczcie się i nie marnujcie czasu ani teraz ani nigdy w życiu. Przyzwyczajajcie się za młodu iść naprzód własną pracą. „Na karę zasługuje — powiada Brodziński — kto świętego obowiązku omijając, bocznymi drogami i szukaną protekcją chce zyskać, co tylko praca i zasługa może nadawać... .Tuż taki na zawsze polubi boczne swe ścieżki, zawsze na nie spuszczać się będzie, wyuczy się dostępować nieprawymi środkami zaszczytów i urzędów, i bez prawości pełnić je będzie”. Uczyć się macie nie dla próżnej chwały ludzkiej, ani tylko dla chleba, bo taka nauka byłaby brzydką spekulacją. Kiedy pewien biskup gratulował księdzu Leverier'owi odkrycia Neptuna, mówiąc: wydźwignąłeś swe imię aż do gwiazd, znakomity astronom odpowiedział: „ufam, księże biskupie, że wyniosę je daleko wyżej!”. I wy, ukochani moi, starajcie się wynieść swoje imiona aż do Boga, a wyniesiecie je tak wysoko, jeśli zawsze jako cel ostateczny swojej pracy stawiać będziecie uwielbienie Boga, czynienie dobrze bliźnim. „Humaniores litterae” zwią się wasze studia. Niech naprawdę wyzują was z wszelkiego grubego obyczaju, który się hukiem, wrzaskiem i nieposzanowaniem starszych objawia. Niech uczynią was ludźmi i więcej niż pospolitymi ludźmi. Stańcie się — humaniores! Uczcie się wszystkiego, co dobre, ale w pierwszym rzędzie starajcie się o nabycie gruntownej wiedzy religijnej, bo człowiek kocha i ceni tylko to, co poznał jako prawdziwie wielkie, święte i wzniosłe. Nie wystarcza tedy wyuczenie się na pamięć kilku formułek katechizmu czy dogmatyki i etyki. Nic bardziej religii nie szkodzi jak powierzchowna jej znajomość. Prawdy naszej wiary świętej muszą jasnymi pojęciami i niezłomnymi zasadami wsiąknąć aż w krew i soki duszy, bo tylko wtedy którym mówi św. Paweł w liście do Filipensów (21, 25). Ale choćbyście i najpilniej się uczyli, to ta szczypta wiedzy religijnej, której nabędziecie w szkole, nie może wam starzyć na całe życie. Dlatego uczyńcie szczere 30 postanowienie, iż uzupełnicie ją później uczęszczaniem na kazania, czytaniem dzieł apologetycznych, aby zyskać głębsze uzasadnienie podstaw religii i zharmonizować jej prawdy z wyżynami waszego wykształcenia świeckiego.

Cnota.

Drugim ideałem filaretów była cnota. Ona to dopiero daje człowiekowi rzetelną wartość i uzdalnia nas, abyśmy dobrze użyli tego, czegośmy się nauczyli. Młodzieniec, który wzrasta w wiedzy a maleje w cnocie, raczej maleje na duszy niż rośnie. I znowu nie byle jaką miarą cnoty student zadowalać się powinien. Niech się Horacy rozkoszuje swą „aurea mediocritas”. My chrześcijanie do doskonałości jesteśmy stworzeni. Bądźcie doskonali, jak Ojciec mój niebieski jest doskonały, woła do każdego z nas Chrystus. Całej doskonałości Bożej nigdy nie osiągniemy właśnie dlatego, że Boża. Wiedział to dobrze Chrystus. Ale kładąc nasz ideał moralny tak wysoko, chciał Zbawiciel nas pobudzić, żebyśmy pięli się ciągle wyżej i wyżej. Rzecz pewna, że do tak wysokiego lotu nie wystarczą nam skrzydła Ikara, siły nasze przyrodzone. Ale też Chrystus obiecuje pomoc łaski, z którą wszystko możemy. Niepodobna mi, choćby pobieżnie omówić wszystkich cnót, jakimi student jaśnieć powinien. Dotknę choć kilku. W pierwszym rzędzie choć słów kilka o wartości cnoty czystości i o szkodzie, jaką duszy wyrządza rozpusta. Głęboka wiara i czystość obyczajów to jakby dwa skrzydła, na których dusza wznosić się zdolna do wyżyn poświęcenia. Odbierz je młodzieńcowi, a będzie bez nich jak ptak, któremu wyłupiono oczy i podcięto lotki. Już on nie wzleci w czyste regiony niebieskie, ale będzie się włóczył całe życie po ziemi. Silny charakter to zawsze człowiek pracowity, umartwiony i czysty. Przeciwnie nieczystość, to największy wróg jednostki i całego społeczeństwa. Wyniszcza ona organizm, wygryza nieraz ciało aż do kości, osłabia umysł, przytępia pamięć, rozkłada wolę, deprawuje sumienie tak, że człowiek hołdujący rozpuście, zatraca w końcu różnicę między dobrom a złem i za młóto wieprzów sprzeda honor, rodzinę, dobro publiczne. To nie przesada, Ukochani moi, to najsmutniejsza prawda. Zrozumieli ją głębiej myślący studenci za granicą i zawiązali już dla ratowania siebie i ojczyzny kółka, których członkowie obowiązują się tępić i pędzić spomiędzy siebie owe tajemne grzechy, które stanowią zarazę i gangrenę dzisiejszych zakładów naukowych, a nadto zachowywać zupełną czystość aż do czasu zawarcia związków małżeńskich. (...)

Uczciwie przeżyta młodość to wielki kapitał rezerwowy na całe życie. Jeśli wam, Ukochani moi, drogie jest wasze szczęście na ziemi, jeśli wam droga wasza ojczyzna, jeśli drogie zbawienie duszy — chowajcie czystość duszy i ciała! Ale tym samym musicie się wystrzegać wszystkiego, co czystość naraża na zgubę. Rzecz to niełatwa! Prawie cudu potrzeba, żeby dzisiaj zachować zdrowie moralne i fizyczne. Utworzyła się w naszych czasach dokoła młodzieży szeroka konspiracja i jakby system, dążący do zepsucia jej serca pismami, widowiskami, rycinami, aby potem tym łatwiej wydrzeć jej wiarę i sprowadzić na manowce społeczne. Rzecz to znana, że jeśli serce chore i ciało zniszczone, to i umysł mniej jest oporny.

Lektura.

A więc, młodzieży droga, uważaj najpierw na to, co czytasz! Strzeżcie się, Ukochani moi, fałszywej chciwości czytania, bo z nadmiernego czytania, dziś, że użyję słów Izajasza „każda głowa chora i każde serce zbolałe” (Izaj. 1, 5.). Brodziński zauważył słusznie, że u ludzi, którzy bez wyboru i za wiele czytają, umysł robi się jak dom zajezdny, w którym panuje wieczny chaos i zgiełk. Dzisiaj książek i pism tak wiele, że nie wolno czytać nawet

31 dobrych, tylko najlepsze. A prawdziwie dobrą jest książka, która daje wielkie myśli, szlachetny spokój, ochotę do życia, siłę do poświęcenia. Dobrą książkę odkłada się po przeczytaniu słowy: to piękne, to wzniosłe! Nigdy nie zapomnę uwagi jednego z moich profesorów, który po przeczytaniu z nami w klasie arcydzieła naszej literatury, powiedział: „prawda, ukochani moi, że każdy z was czuje się uszlachetnionym i że żaden nie byłby zdolny nędznego czynu!” Z duszy nas wszystkich wyjął tę uwagę. Nie bierzcie tedy nigdy do ręki książki złej! Niech głowy wasze nie będą, jak kosz na papier, w który wszystko można wrzucać! Nie czytajcie pism, rozdawanych przez uprawiaczy i wyzyskiwaczy skandalu, przez oszczerców z profesji, przez ludzi, którzy chcą was oderwać od nauki, podkopać zaufanie do przełożonych. Wymiatajcie takie pisma spomiędzy siebie, choćby wam obiecywały promieniem oświecić drogę życia, bo są to w rzeczywistości błędne ogniki, które was ostatecznie wywiodą na bezdroża, wykoleją, życie wam złamią. (...)

Koleżeństwo.

Poczciwy student jest też zawsze dobrym kolegą, gotowym na wszelkie posługi bratnie, chyba że kolega domaga się od niego rzeczy niezgodnej z przykazaniami Bożymi. W wyborze przyjaciół ostrożny, idzie za radą św. Hieronima, który mówi: „Takich miej towarzyszów, z którymi by obcowanie nie przyniosło skazy twej sławie, którzy by nie tyle byli ozdobieni bogatymi szatami, ale raczej dobrymi obyczajami i mniej się starali o trefienie włosów, a więcej okazywali na sobie wstydu i uczciwości” (w liście do Nepocyana). Obowiązki względem nauczycieli.

Także o obowiązkach względem swoich nauczycieli uczeń nie zapomina. Przychodzą mi w tej chwili na myśl słowa św. Bernarda, który powiada, iż każdy człowiek winien swojemu Aniołowi Stróżowi: reverentiam pro praesentia, fiduciam pro custodia, devotionem pro benevolentia. Wiedząc, jakim błogosławieństwem jest dobry nauczyciel dla ucznia, nie waham się, Ukochani moi, położyć wam na serce potrójne te obowiązki także wobec waszych profesorów. Szacunek zaś wasz niech się objawia ochoczym posłuszeństwem. Kto za młodu nie nauczy się słuchać, ten później nie będzie umiał rozkazywać. Rozumieli to dobrze dawni Grecy, bo król Agezylausz, chcąc się odwdzięczyć swojemu przyjacielowi Ksenofontowi za oddane mu usługi, zabrał jego synów na wychowanie do Sparty, aby tam przyswoili sobie najpiękniejszą z nauk: „słuchać i rządzić" (Plutarch Agesilaos 20; Diog. Laert. II, 6 §. 54).

Miłość ojczyzny.

Trzeci wielki obowiązek filaretów, to miłość ojczyzny. Was przyjaciele moi, chyba do miłości ojczyzny nawoływać nie potrzebuję. Kochacie ją z pewnością wszyscy. Raczej porozumieć się musimy co do tego, jaką ta miłość być powinna. Otóż miłość ojczyzny powinna płynąć z miłości Boga. U nas bywa czasem odwrotnie, zauważył trafnie książę Adam Czartoryski tj. miłość Boga płynie z miłości ojczyzny i dlatego miłość ojczyzny często jest marna, a miłość Boga nierzetelna. Niedaleko miasta Trewiru znaleziono dawny kamień milowy rzymski, a na nim napis: Pro patria consumor — za ojczyznę ścieram się w codziennej służbie, strzegąc jej granic. Prawdziwa miłość ojczyzny, osadzona na miłości Bożej, polega nie na pustych słowach i krzykactwie, ale na czynach. Najlepiej służy ojczyźnie, kto pielęgnuje w sobie cnoty, pełni sumiennie z dnia na dzień, z godziny na godzinę swoje obowiązki i wystrzega się błędów i występków, które ojczyzny blask zaćmiewają. Rozumiem ja, że to młodzieży pochlebia, jeśli jest przypuszczana do zabierania głosu w sprawach publicznych. Ale nie zapominajcie, że „gdy się zboże skosi na zielono, zanim się ukształci i dojrzeje ziarno, to nie będzie z niego chleba, tylko będzie siano”. Przedwczesne politykowanie odwodzi od nauki, wstrzymuje naturalny rozwój wewnętrzny młodzieńca, nieraz łamie na zawsze jego życie. Nie chcę ja tym powiedzieć, abyście, Ukochani moi, byli 32 ze wszystkiego zadowoleni, kiedy wchodzicie w życie. Zadowoleni, jeszcze nigdy niewielkiego nie dokonali. Niezadowoleni więc bądźcie, ale tylko z tego, co złe, a szanujcie zawsze to, co jest dobre w społeczeństwie, a jest dużo dobrego. Niezadowoleni bądźcie przede wszystkim ze siebie, tj. mówcie sobie codziennie, że za mało w was rzetelnej wiedzy, za mało cnoty, za niskie nieraz i egoistyczne pobudki działania, za mało wytrwałości w dobrem. Kiedy zaś dojrzejecie w mężów, pamiętajcie zawsze być entuzjastycznymi sługami prawdy i sprawiedliwości i należeć zawsze i wszędzie tylko do stronnictwa, które na swym sztandarze wypisze hasło: prawda, sprawiedliwość i dobro dla wszystkich.

* Filareci wileńscy, którzy tak poważnie patrzyli na życie, z pewnością nieraz i długo zastanawiali się także nad ideałem przyszłego swego zawodu. A wy, Ukochani moi, czy często myślicie o tym, jaki stan po ukończeniu szkoły obierzecie? Strach ogarnia mię na myśl, powiada pewien pisarz naszych czasów, że całe życie człowieka zależy od dwóch, trzech czy czterech „tak” i od tyluż „nie”, wypowiedzianych między dziesiątym a trzydziestym rokiem życia, lub nawet wcześniej. Czy dać dziecko do szkoły, czy do zawodu praktycznego, czy ma pójść do gimnazjum, czy do szkoły realnej, czy obrać stan nauczycielski, sędziowski, czy inny, czy zawrzeć ten związek małżeński, czy też nie? Odpowiesz „tak” albo „nie” na te pytania i wszystko zadecydowane. Ale nie tylko szczęście doczesne zawisło od tych kilku „tak” albo „nie”. Zależy od nich w znacznej mierze także zbawienie wieczne. Więc jakże się zabezpieczyć, żeby zrobić wybór dobry? Przede wszystkim mamy zawsze pamiętać o tym, że życie nie jest igraszką losu i nie wedle ślepego układa się trafu. Miłość Boża nas stworzyła, ona też obmyśliła stan czyli drogę, którą najbezpieczniej i najpożyteczniej możemy spełnić obowiązki na ziemi i zdążyć do nieba. Jak więc we wszystkim, tak też przy wyborze zawodu mamy starać się o wybadanie woli Bożej. (...) Gdy więc, Ukochani moi, serdecznie pomodliliście się, aby wam Pan Bóg raczył odsłonić tajemnicę waszego powołania, gdy zbadaliście wasze zdolności i pociąg wewnętrzny, gdy nadto zasięgnęliście rady rodziców i spowiednika, którzy mają łaskę i obowiązek was oświecać — obierajcie spokojnie stan, który sumienie wasze i ludzie obierać radzą. Wybór będzie szczęśliwy — Bóg będzie z wami! (...)

Wierność ideałom.

Wreszcie ostatnie moje do was życzenie. Bądźcie swoim ideałom wierni aż do śmierci! Wiem, że rzecz to nie łatwa! Przyjdą na was nieraz w późniejszym życiu godziny wielkich zawikłań i walk wewnętrznych. Prawie każdy człowiek musi przejść przez smutek swojego Ogrójca. Trafią się może nawet u niejednego mniejsze lub większe upadki, bo człowiek jest słaby. Otóż chodzi o to, abyście przynajmniej błędów swych nie kochali, nie bronili, nie zatajali przed sobą, w nich nie leżeli, a już nigdy nie doszli do tego stanu, żeby twierdzić, iż ideały młodości były próżną marą, że cnota, obowiązek, pustym są imieniem. Raczej powiedzieć by sobie wtenczas trzeba: jestem nędznikiem, który sprzeniewierzył się Bogu, ojczyźnie, celowi życia. Niech was Bóg ustrzeże od takiego skażenia! Z upadku każdego dźwigajcie się czym rychlej i starajcie się z pomocą Bożą, jak legendarni rycerze średnich wieków poprzez wszystkie niebezpieczeństwa i zasadzki zaczarowanego lasu życia piąć ciągle i ciągle ku górze św. Grala, do krainy wiecznych ideałów. Czy tak postąpicie? 33

Kazimierz Twardowski – rektor w latach 1914-1917.

Kazimierz Twardowski 1866-1938, filozof i psycholog, uczeń Franciszka Brentano, twórca lwowsko-warszawskiej szkoły filozoficznej, inicjator Polskiego Towarzystwa Filozoficznego, znakomity dydaktyk i wykładowca. Prace: Wyobrażenia i pojęcia, O treści i przedmiocie przedstawień, O tak zwanych prawdach względnych, O czynnościach i wytworach, O dostojeństwie Uniwersytetu, Zasadnicze pojęcia dydaktyki i logiki, O psychologii, jej przedmiocie, zadaniach, metodzie..., O filozofii średniowiecznej: Wykładów sześć, 1910.

Punktualnie o godz. ósmej rano Kazimierz Twardowski przy świetle palników gazowych rozpoczynał swe wykłady z logiki, w największym podówczas audytorium, w starym budynku uniwersyteckim przy ulicy św. Mikołaja, na drugim piętrze. Sala – jak zawsze – była pełna. Biada studentowi, choćby nawet nosił mundur kapitana lub majora, gdyby spóźnił się bodaj o minutę na wykład. Profesor wówczas przerywał wykład i lustrował swoim przenikliwym spojrzeniem nieszczęśnika, który jak niepyszny wślizgiwał się do ławek lub stawał pod ścianą. Było naprawdę rzeczą zastanawiającą, jak ci ludzie, którzy rozkazywali plutonom, kompaniom czy nawet batalionom, których uczono z pogardą patrzeć na cywilów, tracili przed obliczem profesorów swoją butną postawę, pewność siebie i pomimo Virtuti Militari czy Krzyżów Walecznych zdobiących niejednokrotnie ich piersi, zachowywali się z uszanowaniem, a nawet pokornie. Zrozumiałem wówczas dobrze potęgę autorytetu prawdziwej wiedzy. Wykłady Kazimierza Twardowskiego były chyba najlepszymi, jakich kiedykolwiek w życiu słuchałem. Miał on przedziwny dar przedstawiania najtrudniejszych zagadnień w sposób tak prosty i oczywisty, że każdemu uważnie słuchającemu wydawało się, ze słucha rzeczy łatwych. (ze wspomnień Kazimierza Michałowskiego)

O FILOZOFII ŚREDNIOWIECZNEJ WYKŁADÓW SZEŚĆ, LWÓW 1910

Z wykładu szóstego

7. Gdy tak jedni gubili się w labiryncie form, przez uprawę filozofii w wiekach poprzednich stworzonych, inni chciwie wchłaniali w siebie nową treść, która była co prawda tylko dla nich nową, w istocie zaś bardzo dawną. W tym samym wieku XIV bowiem, w którym obok mistyki wzrastał nominalizm, rozpoczęło się wcielać w czyn hasło, przez Rogeriusza Bacona podniesione, nawołujące do bezpośredniego zaznajamiania się ze źródłami, z których czerpie się swoją wiedzę. Więc ci, co zajmowali się filozofią, zapragnęli poznać filozofów starożytnych oko w oko, bez okularów, przez które na nich patrzyli dotąd zwolennicy i wielbiciele Platona i Arystote1esa, znając Platona takim, jakim go przedstawiał Św. Augustyn, Arystotelesa takim, jakim go przedstawiał Averroes i Tomasz z Akwinu, a nie znających takimi, jakimi znała ich starożytność. Pragnienie filozofów wieku XIV łączyło się z takim samym pragnieniem poetów i polityków włoskich. Wszak Dante dał Włochom narodową poezję, reprezentującą zarazem doniosłą ideę polityczną Włoch, zjednoczonych pod panowaniem cesarzy rzymskich; toteż zarówno narodowe uświadomienie Włochów jak też głębsze ujęcie zagadnień politycznych obudziło żywe zainteresowanie się kulturalnym i politycznym życiem starożytnego Rzymu. A skoro zaczęto rozczytywać się w literaturze rzymskiej, wyrosłej na wzorach greckich, sięgnięto niebawem też do greckiej, uczono się po grecku, znalazłszy sobie nauczycieli po części w klasztorach Włoch południowych, w których znajomość tego języka przechowała się przez całe wieki średnie, po części w Konstantynopolu, z którym wielkie handlowe miasta włoskie ożywione utrzymywały stosunki. Tak więc zaczyna się w wieku XIV równocześnie z obumieraniem filozofii średniowiecznej odradzać znajomość literatury klasycznej, a równocześnie z Gerhartem de Groot, wielbicielem Mistrza Eckhardta, twórcą »bractwa wspólnego życia«, żyje Jan Boccaccio, wielbiciel słonecznej, młodością i swobodą tętniącej Hellady. Chęć bezpośredniego poznania filozofów starożytnych zwróciła się najsilniej ku Platonowi, którego dialogi zachwalał już Petrarka (1304 — 1374), a za jego przykładem cały szereg innych zwolenników literatury i świata klasycznego czyli tzw. humanistów; miarą siły tego prądu może być fakt, że, jak wiadomo, Kosma Medici stworzył we Florencji w XV wieku dla badania 34 i rozpowszechnienia filozofii platońskiej związek uczonych i miłośników nauki, który nazwał akademią, więc tak, jak się nazywała szkoła Platona w Atenach. Inni, jak Jerzy z Trapezuntu, żyjący w wieku XV, bronili przeciw platończykom epoki humanizmu znaczenia Arystotelesa, a zwrot ku oryginalnym pismom Arystotelesa i jego greckich komentatorów dał początek nowemu obozowi arystotelików, który następnie wiódł zacięte spory z arystotelikami dawniejszymi, traktującymi nauki Arystotelesa w Padwie na tle poglądów Averroesa. A obok Platona, Plotyna i Arystotelesa odżyli w owej epoce humanizmu prędzej czy później niemal wszyscy inni filozofowie starożytnej Hellady.

8. Jeśli Kościół zdołał przedtem wchłonąć w siebie arystotelizm averroistyczny, dzięki pracom Alberta Wielkiego i Tomasza z Akwinu, jeśli jeszcze dawniej przyswoił sobie i w naukę swą wcielił liczne pierwiastki Platona i neoplatonizmu dzięki pracom św. Augustyna, Szkota Eriugeny i mistyków romańskich, obecnie stanął bezsilny wobec tego nowego napływu odrodzonej filozofii starożytnej. Główna przyczyna tej bezsilności tkwi w podwójnej rozbieżności, cechującej ówczesny stan rzeczy w porównaniu z dawniejszym. Za św. Augustyna filozofia skupiała się głównie w kierunku platońskim i neoplatońskim; ten też kierunek ze wszystkich starożytnych jedynie znany był lepiej Szkotowi Eriugenie; tak samo też około roku 1200 jawił się jeden tylko arystotelizm; obecnie zaś i Platon odżył w pierwotnej swej postaci, i Arystoteles, a obok nich nie brakło epikureizmu i stoicyzmu. A z tą rozbieżnością w odnawianiu się kierunków filozoficznych ręka w rękę idzie druga, w obrębie stosunków politycznych, kościoła i organizacji nauki. Dawniej świecka i duchowna władza mimo liczne spory o odgraniczenie wzajemnej kompetencji w tym były zgodne, że reprezentowały wspólnie myśl wszechświatowego imperium rzymskiego; w ostatnim zaś okresie średniowiecza między cesarstwo i papiestwo wciska się klinem Francja; nadto samo cesarstwo doznaje zaćmienia swego blasku i wskutek bezkrólewia w II połowie wieku XIII i wskutek wzrastającej w następnych wiekach coraz więcej potęgi książąt niemieckich, papiestwo zaś po olbrzymim rozkwicie swej władzy w wieku XIII staje się w wieku XIV powolnym narzędziem polityki świeckiej i ciężko na powadze swej cierpi zarówno wskutek schizmy, spoglądającej na dwóch, a chwilowo i trzech równoczesnych papieży, oraz wskutek wybuchłych wobec takiego stanu rzeczy na nowo sporów kompetencji pomiędzy papieżem i powszechnym soborem kościelnym. Poprzednia jednolita organizacja kościoła, której podwaliny położył Grzegorz VII, a którą dokończył Bonifacy VIII, zaczęła się kruszyć; dawna centralizacja ustępuje miejsca objawiającej się w licznych faktach decentralizacji ustroju nie tylko administracji, lecz także nauki kościelnej. Obok zakonników, głównych przedstawicieli teologii w wieku XIII, występują teologowie kleru świeckiego, jak Gerson, lub wprost ludzie świeccy, jak Rajmund de Sabunda; obok pism łacińskich teologowie tworzą dzieła w językach ludu; obok uniwersytetu paryskiego, którego fakultet teologiczny najwyższej zażywał powagi w kwestiach nauki kościelnej, tak iż śmiało można by nazwać ówczesne grono paryskich profesorów teologii najwyższym trybunałem nauki kościelnej, powstają w wieku XIV liczne inne uniwersytety, jak Praga 1348, Kraków 1364, Wiedeń 1365, Heidelberg 1386, Kolonia 1388, Lipsk 1409, itd. A uniwersytety te, reprezentując różne kierunki teologiczno- fìlozofìczne, niekoniecznie zawsze pozostają tak w zgodzie z Paryżem, jak Wiedeń, który krzewi nominalizm; w Pradze przeciw wyznającym nominalizm studentom niemieckim występują studenci i profesorowie czescy, oświadczając się za realizmem; w Krakowie kwitnie przeważnie skotyzm, w osobach Michała z Bystrzykowa i ucznia jego Jana ze Slobnicy (obaj żyli w II połowie wieku XV), obok których nie brak jednak także tomisty Jana z Głogowa, zażywającego wielkiej powagi jako astrolog, oraz okkamisty Michała z Wrocławia. Ale gdyby nawet wszystkie ówczesne uniwersytety były zgodnie z Paryżem pielęgnowały nominalizm, niewielki byłby stąd płynął pożytek dla Kościoła, stojącego zawsze twardo na gruncie realizmu; toteż z uniwersytetów wyszły kierunki teologii, które kościół katolicki piętnuje jako heretyckie: z Oxfordu Wiclef, z Pragi Jan Hus, z Wittenbergii Luter. I już nie wystarczyły siły Kościoła na to, by herezje te stłumić tak samo, jak to był dawniej uczynił z herezjami Albigensów i z innymi; liczne nowe centra życia umysłowego ułatwiały ich rozwój, a wynaleziony w połowie wieku druk ich rozpowszechnienie. To powstawanie nowych centrów życia umysłowego w epoce upadku filozofii średniowiecznej stanowi wymowny kontrast do skupiania się życia tego w Paryżu w epoce jej rozwoju. Tę rozbieżność terytorialną życia umysłowego można uważać wprost za symbol rozbieżności poglądów, cechującej tak wybitnie ostatnie dwa stulecia średniowiecza. A tak samo, jak z upadkiem filozofii hellenistycznej i z utratą dominujących stanowisk, które w tej filozofii zajmowały 35

Aleksandria, Ateny i Rzym, rozpoczęła się wędrówka życia umysłowego do najdalszych krańców imperium rzymskiego, znamienna dla okresu przygotowawczego filozofii średniowiecznej, tak i teraz obok nielicznych dawniejszych ognisk nauki, wśród których Paryż pierwsze zajmował miejsce, powstają nowe, przygotowując nowe ukształtowanie się życia umysłowego.

9. To nowe ukształtowanie się życia umysłowego w erze nowożytnej łączy się z silniejszym uwydatnieniem, ze wzmożonym rozwojem tych głównych kierunków, które zaznaczyły się w epoce upadku filozofii średniowiecznej. Tomizm, którego przewodnią myślą jest organiczne zespolenie wiedzy rozumowej z wiarą objawioną, teologii i filozofii, zyskuje wpływowych sprzymierzeńców w jezuitach, którzy wycisnęli tak wybitne piętno na życiu kościelnym czasów nowożytnych i doczekali się dla swych idei tego tryumfu, że papież Leon XIII. w r. 1879 ogłosił tomizm urzędową niejako filozofią kościoła katolickiego, pobudzając do życia tzw. neoscholastycyzm. Nie brakło też licznych prób pogodzenia wiary i wiedzy, rozumu i objawienia innymi sposobami, aniżeli czyni to tomizm; Malebranche i Leibniz na przełomie wieku XVII i XVIII, Cousin i Günther w wieku XIX mogą w tej mierze służyć za przykłady. Ale zarówno tomizm, jak też dążności od niego metodą różne, lecz ku temu samemu celowi skierowane, tj. także usiłujące pogodzić teologię i filozofię, ustępują na drugi plan wobec dwóch innych kierunków życia duchowego, od których zaznaczenia rozpoczął się upadek filozofii średniowiecznej: kierunku teologicznego, niezależnego od filozofii i nauki w ogóle, kierunku naukowego, niezależnego od teologii. Pierwszy z nich, nawiązując do mistycyzmu i czerpiąc swe natchnienie w znacznej mierze ze św. Augustyna, którego coraz wyraźniej przeciwstawiano Tomaszowi z Akwinu, przybrał formę reformacji religijnej, rozgałęziającej się w różne odcienie. Zarzucając tradycję średniowiecza i arystotelizmu, reformatorowie kościoła, czy to luteranie, czy wyznawcy Zwinglego i Kalwina, czy członkowie kościoła anglikańskiego — wszyscy oni zmierzali do usunięcia formalizmu, narzuconego teologii przez sprzęgnięcie jej z filozofią, i do stworzenia bardziej bezpośredniego stosunku między duszą ludzką a Bogiem drogą głębokiej, gorącej wiary. Drugi z tych kierunków, to kierunek badań czysto rozumowych, od teologii niezależnych, zarówno na polu filozofii, jak też innych nauk, wśród których na pierwszy plan wysuwają się nauki przyrodnicze, a obok nich zagadnienia społeczne i polityczne. Na początku okresu rozwoju filozofii scholastycznej teologię i filozofię zupełnie ze sobą utożsamiono; następnie w epoce rozkwitu filozofia stała się służebnicą teologii; w okresie upadku zdobywa sobie ponownie swobodę i niezależność od teologii. Tym więc sposobem główne kierunki myśli ludzkiej nowożytnej początkami swymi tkwią w ostatnim okresie wieków średnich, podobnie, jak zasadniczy charakter myśli średniowiecznej, polegający na ścisłym zbrataniu się wiedzy świeckiej z religią, wytworzył się już w ostatnich stuleciach ery starożytnej w filozofii hellenistycznej. I gdyby dzielono dzieje powszechne na znane trzy okresy według przełomów w rozwoju myśli ludzkiej, należałoby zarówno średniowieczną jak nowożytną historię rozpocząć wcześniej, aniżeli to się obecnie dzieje: średniowieczną od wystąpienia pierwszych usiłowań stworzenia religijno-filozoficznych poglądów na świat przez neoplatonizm i gnostyków, nowożytną od rozszczepienia się religijnego i filozoficznego kierunku myśli w poglądach Dunsa Szkota a zwłaszcza Okhama około roku 1300.

10. Stając u końca przeglądu głównych kierunków myśli średniowiecznej i najważniejszych ich reprezentantów, musimy, chociażby w krótkości, zdać sobie sprawę z dziejowego znaczenia tego przeszło tysiącletniego okresu rozwoju myśli ludzkiej. Czy można tu w ogóle mówić o rozwoju myśli ludzkiej? Czy wieki średnie wniosły w skarbiec ducha ludzkiego jakieś nowe, trwale zdobycze, czy wzbogaciły ludzkość treścią nową, zasługującą na dalsze pielęgnowanie i staranne przechowywanie? Na tak postawione pytania odpowiedź musi stanowczo wypaść przecząco. Porównując owoce, które wydała praca myśli ludzkiej w wiekach średnich, z bogactwem sztuk i nauk, które duch grecki bądź sam stworzył, bądź rozwinął, najgorętszy nawet wielbiciel średniowiecza jedno tylko znajdzie, na co wskazać może jako na własną zdobycz średniowiecza: owe pomniki architektury, owe zamki i pałace, owe tumy i katedry, owe minarety i meczety, budzące po dziś dzień szczery i słuszny podziw. Czyż jednak mamy nazwać średnie wieki epoką ciemnoty i żałować, że w ogóle były? Pominąwszy bezużyteczność takiego żalu, przyznać trzeba, że byłby on niesłuszny. Za przykładem epoki odrodzenia, a jeszcze i wieku XVIII, zwanego wiekiem oświecenia, wielu sądzi, że średniowiecze jest wyłącznie smutną kartą w dziejach ducha ludzkiego; wiek XIX jednak, dzięki pogłębionemu w nim zmysłowi i zrozumieniu historycznemu, inaczej ocenia rolę średniowiecza. 36

Wszak kultura starożytna chyliła się w pierwszych wiekach ery chrześcijańskiej stanowczo ku upadkowi; Rzymianie i Grecy stracili zdolność posuwania jej dalej naprzód. Zjawiły się ludy i szczepy inne, barbarzyńskie, albo przynajmniej zupełnie nieoświecone, i objęły terytorialny spadek po państwie rzymskim; inne znowu ludy i szczepy na tamte napierały, zamieszkując około nich. I oto chrześcijaństwo wysyła swych misjonarzy, by te szczepy uczyć wiary, a razem z wiarą chrześcijańską misjonarze przynoszą pojęcia przez myślicieli greckich sformułowane; pojęć tych, czerpanych z kultury starożytnej, dołącza się z czasem coraz więcej do treści wiary. A zarazem owe szczepy nabywają uspołecznienia w szkole organizacji kościelnej i tak ściśle z nią złączonej organizacji średniowiecznego cesarstwa rzymskiego. Przyswoiwszy sobie tym sposobem zasadniczą treść kultury świata starożytnego za pośrednictwem religii chrześcijańskiej i kościoła, wysubtelniwszy swój rozum i zakosztowawszy słodyczy pracy umysłowej, szczepy te rozwinęły z biegiem czasu swój charakter narodowy i swój język i stały się zdolne czerpać samodzielnie ze skarbów kultury starożytnej, których im dotąd udzielał kościół, stopniowo w mierze coraz obfitszej, gdyż sam tylko stopniowo wchodził w ich posiadanie. Gdyby nie ścisłe zespolenie nauki Chrystusowej z pojęciami filozofii greckiej, wędrówka ludów byłaby stanęła wprost wobec wysoko rozwiniętej cywilizacji starożytnej, a ludy, biorące w tej wędrówce udział, niezdolne do przyswojenia sobie tej cywilizacji, byłyby ją zmiażdżyły i przyprawiły o ostateczną zagładę. Z tego punktu widzenia średniowiecze przedstawia się nam jako okres, w którym Kościół wychowywał ludy nieoświecone, w znacznej mierze barbarzyńskie i przygotowywał je do tego, by mogły kiedyś samodzielnie pracę swą nawiązać do kultuy klasycznej starożytności. Dłoń wychowawcy nieraz zaciężyła dotkliwie na wychowankach; nie zawsze miłość, nierzadko srogość kierowała sercem wychowawcy. A skoro wychowankowie czuli się dojrzałymi, nic chcieli się już ślepo pod rządy wychowawcy poddawać; przebywszy wiek chłopięcy i doszedłszy do wieku młodzieńczego i męskiego, zapragnęli samodzielności. Swemu dawnemu wychowawcy zaś wyznaczyli rolę życzliwego przyjaciela i doświadczonego doradcy, bacznie czuwając, by nie zajął już nigdy wobec nich stanowiska dawniejszego, i nie żądał nadal od swych byłych wychowanków ślepego posłuszeństwa. Zapatrując się w ten sposób na rolę średniowiecza w dziejach ludów europejskich, zrozumiemy też, że to charakterystyczne dla tej epoki zespolenie wiary i wiedzy było skutecznym środkiem, umożebniającym przeszczepienie wiedzy za pośrednictwem wiary z epoki starożytnej na ludy, które miały objąć kierownictwo duchowe Europy w epoce nowożytnej. Ale odkąd środek ten spełnił swój cel, stracił też swoje uprawnienie. Słusznie też epoka odrodzenia i humanizmu, idąc za głosem Ockhama, oddzieliła wiarę od wiedzy, teologię od filozofii.

11. Z takiego stanu rzeczy wyłonił się na nowy dla myśli nowożytnej problemat, który zaprzątywał już umysły w wiekach średnich. Jak mianowicie ma się ułożyć stosunek wiary do wiedzy, teologii do filozofii, skoro nie mają już tworzyć jednolitej, harmonijnie zespolonej całości? Żadna z nich drugiej poddać się nie chce, każda chce sobie zachować niezależność. Stąd liczne powstają tarcia i walki, których epilog nie rozgrywa się wprawdzie już ani w lochach inkwizycji, ani na stosie, które jednak wnoszą niepokój i rozterkę w duszę nowożytnego człowieka. Położenie zdaje się bez wyjścia; w istocie jednak nauka wkroczyła już w sposób całkiem wyraźny na drogę, na której dojść można do usunięcia konfliktu. Drogę tę wskazała filozofia nowożytna, zwróciwszy się ku zbadaniu podstaw i granic rozumowego poznawania i przekonawszy się, że Bóg i jego stosunek do świata i człowieka nie może być przedmiotem wiedzy rozumowej, lecz jedynie wiary religijnej, że tedy filozofia w sprawach tych wyrokować nie może, gdyż leżą one poza zakresem jej środków poznawczych. Ograniczywszy w ten sposób w myśl Okhama i Rogeriusza Becona swe badania do tego, co podlega doświadczeniu, pozostawiła wolne miejsce teologii do rozpamiętywania spraw, leżących poza zakresem doświadczenia. I jeżeli teologia podobnie postąpi ze swej strony i do tych właśnie spraw się ograniczy, nie wkraczając w sferę zagadnień, podlegających rozumowi i badaniu naukowemu, znikną między filozofią i wiedzą świecką w ogóle, a teologią wszelkie powody starć i walk. Skoro teologia pójdzie za tymi wskazówkami filozofii, będzie można powiedzieć, że filozofia w zamian za przysługę, którą teologia oddała jej w wiekach średnich, przelewając ją wraz z wiarą w umysły ludów europejskich, wyświadczyła teologii w erze nowożytnej przysługę inną, wyznaczając jej w organizmie myśli nowożytnej zamiast utraconego raz na zawsze miejsca dawniejszego inne, niemniej od poprzedniego zaszczytne i ważne.

37

Jan Kasprowicz – rektor w latach 1921-1922.

Jan Kasprowicz 1860 1926, poeta, dramaturg, krytyk literacki, tłumacz, profesor i rektor Uniwersytetu Lwowskiego. Przedstawiciel Młodej Polski, związany z kilkoma głównymi nurtami ówczesnej liryki, przede wszystkim z naturalizmem, symbolizmem, ekspresjonizmem i franciszkanizmem.

INAUGURACJA ROKU AKADEMICKIEGO 1921/22.

Uroczystość inauguracji roku akademickiego odbyła się dnia 24 października 1921 roku. Rozpoczęła się tradycyjnie pontyfikalnym nabożeństwem o godz. 9-tej, odbytym jak już w poprzednim roku w Bazylice archikatedralnej a nie — jak dawniej — w kościele św. Mikołaja, a to ze względu na przeniesienie głównej siedziby Uniwersytetu z gmachu przy ul. św. Mikołaja do gmachu posejmowego oddanego na użytek Uniwersytetu w maju 1920 r. Do przybyłych po nabożeństwie do auli Uniwersytetu Przedstawicieli Władz i Gości JM. Rektor zwrócił się z następującym powitaniem:

Dostojne Zgromadzenie!

Wróciliśmy co dopiero ze starej Kazimierzowskiej świątyni, w której wspaniałych murach, będących świadectwem naszej na kresach wschodnich działającej kultury, Najprzewielebniejszy ksiądz Arcybiskup Bilczewski pontyfikalne odprawił nabożeństwo. Niezwykłe, niecodzienne formy tego nabożeństwa, stosowane przez Kościół przy niezwykłych, niecodziennych, królewskich — rzekłbym — sposobnościach, są dowodem, jaką wagę posiada — w zrozumieniu umysłów światłych, w odczuciu serc szlachetnych — ta chwila dzisiejsza. Majestatyczna ceremonia ta przypomniała nam czasy, kiedy wielcy, marmurem czy spiżem uczczeni założyciele wszechnic, królowie i książęta, kierowników tych w królewskie stroili godła, w purpurę i gronostaje, wkładając im w ręce królewskie i książęce berła. Nie rozminę się chyba z prawdą, jeżeli powiem, że zaznaczywszy w ten sposób doniosłość otwarcia akademickiego roku szkolnego, pragnął najczcigodniejszy Książę Kościoła a były nasz rektor, wskazać na nierozerwalną całość dziejową, to odbicie i zwierciadło wieczystych pierwiastków żywota. I za tę wskazówkę i za to przypomnienie uzmysłowione nam w ramach prastarego a tak pięknego ceremoniału, najgłębsze księdzu Metropolicie składam podziękowanie witając go, a z nim razem wszystkich innych przedstawicieli Kościoła polskiego, którzy przybyciem swoim to nasze święto dzisiejsze uświetnić raczyli. A podzięka moja nie jest wypływem jakichś, przy podobnych sposobnościach stosowanych, względów kurtuazyjnych. Jest ona hołdem złożonym wielkiemu zrozumieniu dążeń i potrzeb narodu, jakie zawsze a przede wszystkim z okazji wielkiej wojny i dzisiaj w czasie rozbudowania i utrwalania się Rzeczypospolitej ogół duchowieństwa polskiego ze swymi kierownikami na czele okazywał i okazuje. I nie wchodzi tutaj w grę to czy owo przekonanie wyznaniowe, to czy owo pojęcie tak zwane niezależne. Tylko ciasny umysł będzie miał odwagę przechodzić do porządku nad wielkimi postaciami Zbigniewów Oleśnickich, Długoszów, Hozjuszów, Skargów, Birkowskich, Sołtyków, Felińskich i tylu a tylu innych, złotymi głoskami w księdze przeszłości naszej wypisanych, potężnych wyznawców nie tylko Kościoła, ale i Ojczyzny. Temu przekonaniu dał też świeżo wyraz i nasz Uniwersytet zaliczywszy w poczet swoich ostatnich doktorów honorowych kardynała Mercier'a nieustraszonego obrońcę narodowej niezależności, narodowej wolności, którą Belgom zabrać chciała brutalna, wszelkiej wolności, wszelkiej niezależności innych narodów wroga najeźdźcza armia niemiecka. Przez długie lata witano z katedry rektorskiej przedstawicieli władz, mianowanych przez państwo zaborcze. Witano ich z przymusem, ale naturalny przymus ten łagodziła okoliczność, że w ostatnich dekadach przedstawicielami tych władz, pośrednio czy bezpośrednio zawisłych od Wiednia, byli mężowie z naszych kości i z naszej krwi, byli mężowie, którzy, na ogół wziąwszy, rządzili tutaj w ten 38 sposób, ażeby sprawie polskiej nie tylko nie zaszkodzić — ale owszem, kierując się zasadami konstytucji — rozwojowi narodowych dążeń naszych jak najusilniej dopomagać. Niejeden z nich doczekał się radosnej godziny, że w nagrodę za to, iż się na urzędowym stanowisku swoim ideałowi Polski nie sprzeniewierzył, może dzisiaj w swej pracować Rzeczypospolitej, która sama wszelkie już sobie dyktuje prawa. Wiemy, że praca w stwarzaniu i stosowaniu tych praw niemałego wymaga dzisiaj wysiłku, że ogólnie z dotkliwą złączona jest ofiarą. Ale czyż można, czy wolno w tych dniach nie zmartwychwstania Polski, bo Polska jako naród nigdy nie umarła, ale w dniach wskrzeszenia jej bytu politycznego, zastanawiać się nad tym, czy ofiara ta obywatelskim jest obowiązkiem? Powiedział ktoś, że ofiarą dźwigają się narody. I oto przedstawicieli takich właśnie szlachetnych ofiarników, takich budowniczych i utrwalaczy gmachów urządzeń państwowych, takich niezłomnych stróżów prawa i wskazicieli dróg, jakimi obywatelski kroczyć winien obowiązek, mam zaszczyt powitać w tym gmachu i za udział w tym naszym święcie dzisiejszym serdecznie im podziękować. A powitanie to i podziękę złożyłbym w ręce Pana Wojewody, którego obecność byłaby nam miłą nie tylko dlatego, że widzimy w nim naczelnego w okręgu naszym urzędnika państwa, nie tylko dla jego znanych powszechnie zalet publicznych i prywatnych, ale — proszę mi darować ten może i naiwny mój punkt widzenia — i z tej przyczyny, że w tej auli zjawiłby się dostojnik, noszący historyczną, a więc o wspomnianej już ciągłości życia świadczącą nazwę wojewody, że nazwę tę nosi w dzielnicy, której przynależność do Polski chcieliby nasi tak liczni zakwestionować wrogowie, a niestety i nasi, jakąś przesubtelnioną czułostkowością kierujący się rodacy. Czułostkowość państw nie buduje, jeno hart, który jednak ze sprawiedliwością się nie rozmija, hart, który obywateli innego języka i innej wiary taką samą obdarza pełnią prawi i przywilejów, jakie są udziałem istotnych twórców państwowości. A niech mi też będzie wolno z tego tu miejsca wyrazić radość, że zamach, fanatyczną dokonany ręką, zamierzonego skutku nie odniósł, że goją się rany, które naszemu zadał Wojewodzie. Urzędnikiem, ale urzędnikiem z wyboru, zarządcą i rozrządcą dobra naszego stołecznego grodu jest grodu tego Prezydent. Witam Go i szafarstwu Jego polecam sprawy naszej Wszechnicy tam, gdzie ona pomocy miasta potrzebuje. Nie zawsze spełniają się marzenia, owiane urokiem poezji, ale gdy się spełniają, ludzie, którzy doczekali się godziny, czują szczerą radość, o której mówi twórca, że jest radością aniołów. Od kilku pokoleń marzyliśmy o zobaczeniu żołnierza polskiego. I to marzenie spełniło się kilkakrotnie. Widzieliśmy tego żołnierza i jego dowódców w ruchach kościuszkowskich; widzieliśmy go w barwnych rabatach i szlifach napoleońskich; widzieliśmy go pod Stoczkiem i Wawrem, a w kilkanaście lat później pod Miłosławiem i Wrześnią, a potem nadludzko zmagającego się w tragicznym roku sześćdziesiątym trzecim. Było to spełnienie marzeń, lecz marzeniom tym towarzyszył ból i rozpacz; stawały się one w związku z tym bólem i z tą rozpaczą wprawdzie przedmiotem i treścią świetnej poezji, ale nie stawały się źródłem, podporą i utrwaleniem niezależnego bytu, na realnych ugruntowanego zwycięstwach. I oto przedstawicieli tych realnych zwycięstw mamy dzisiaj przed sobą z jenerałem Lindem na czele. Toteż z wielką radością witam ich tutaj, witam rycerskimi odznakami ozdobionych żołnierzy, którzy umieli pokazać światu, że Polska, mimo stuletniej przeszło niewoli, umiała w dzieciach swoich bohaterskie wychować pierwiastki, związane z pogardą śmierci w chwili, gdy unikanie tej śmierci przeszkodziłoby narodzinom nowego żywota. Nie odpowiedziałbym należycie potrzebie nie obowiązku, lecz serca, gdybym nie pokłonił się z tego miejsca reprezentantom tych narodów, z którymi razem najcięższe przebywaliśmy chwile, którzy nie skąpili nam swej pomocy i którym wiernego pragniemy dochować przymierza. Witam członków tak bardzo nam bliskiej misji francuskiej, której przewodzi nieobecny tutaj jenerał Lambry, pozdrawiam mieszkających w naszym grodzie przedstawicieli Anglii i Ameryki, którzy obecnością swoją uroczystość naszą uświetnić raczyli. Z szczególną też wdzięcznością zwracani się ku chętnym wykonawcom woli naszego niezwykłego przyjaciela, Amerykanina Hoovera, który tak wielką niesie pomoc naszej młodzi; pozdrawiam panią Earle i kapitana Gwynna, nie potrzebując ich zapewniać, że wieść o ich zbawiennej działalności nie prędko zaginie. Witam wreszcie wszystkich innych uczestników naszego święta, nie witam zaś specjalnie naszej obecnej tu młodzieży akademickiej, gdyż ona nie jest tu gościem, jeno w własnym znajduje się domu. Będę miał zresztą za chwilę sposobność zwrócenia się do niej ze słowami przyjaźni, jaką do wychowanków swoich czuje wychowawca. 39

Spełniwszy ten tak miły obowiązek, proszę pana Prorektora, aby zebranym tutaj słuchaczom przedstawił obraz naszego życia akademickiego w roku ubiegłym, ażeby spełnił czynność, będącą dowodem, iż życie to jawnymi chodzi drogami, bo chodzić tak musi, jako że jest nie tylko jednym z ogniw życia ogólnego, ale że jest tego życia ogólnego jedną z podstaw najgłówniejszych.

Następnie Prorektor Emanuel Machek złożył sprawozdanie z poprzedniego roku akademickiego 1920/21. Sprawozdania tego w dosłownym brzmieniu brak, brak ten zastępuje jednak w pełni wydana drukiem w roku 1923 pierwsza z rzędu „roczna” Kronika Uniwersytetu za rok akademicki 1920/21, w którym Prof. Emanuel Machek pełnił urząd Rektora. Kronika ta obrazuje obszernie życie Uniwersytetu w tym roku (w rozdziałach II i III). Po sprawozdaniu Prorektora JM. Rektor wygłosił następujące przemówienie:

Słyszeliście, dostojni Państwo, rzecz o skutkach pracy naszego Uniwersytetu i o trudnościach, z jakimi praca ta niejednokrotnie się spotyka i oczywista niejednokrotnie jeszcze spotykać się będzie. Starał się trudności te z niemałym usunąć poświęceniem ówczesny Rector Magnificus, a dzisiejszy Prorector Prof. Machek. Za poświęcenie to i za błogie poświęcenia tego skutki serdecznie czcigodnemu panu Koledze z miejsca tego dziękuję. A teraz pozwólcie, że z wielką wspomnę zazdrością tak bardzo zasłużone imię profesora Alfreda Halbana, z zazdrością, że Jemu właśnie było dane pojawić się na lwowskiej katedrze rektorskiej w charakterze pierwszego kierownika naszej wszechnicy w wiekopomnej godzinie ostatecznego oswobodzenia Polski. Mówię „ostatecznego”, bo przecież nie ma wśród nas nikogo, który licząc się z szatańskimi podszeptami zażartych a wiecznie czujnych wrogów naszych śmiałby przypuszczać, iż oswobodzenie to jest krótkotrwałe, iż nie doczeka się jutra, iż słońce, które nam tak cudownymi zabłysło światłami, naturalnego nie dobiegnie zachodu, jeno zgaśnie w jakiś sposób gwałtowny, w sposób będący zaprzeczeniem istotnych praw przyrody, praw kierujących życiem tak samo jednostek jak i zbiorowisk, nazywanych społeczeństwem, ludem czy narodem. Użyłem wyrazu „zazdrość”, ale proszę mi wierzyć, iż zazdrość moja nie jest wynikiem poziomego sposobu myślenia, jest to odruch duszy żałującej, iż nie dano jej w pewnych, szczególnie ważnych momentach zaznaczyć swego istnienia. Jest to zarazem ujawnieniem dowodu, iż tym szczególnie dla niej jak i dla nas wszystkich ważnym, najważniejszym momentem było ogłoszenie tak potężnie wywalczonego i tak cudownie wywalczonego wyswobodzenia naszej, istotnie najdroższej Ojczyzny. Słyszeliśmy i często jeszcze słyszeć będziemy zdanie, że mąż nauki nauce tylko oddawać się winien. Wygłaszają to ludzie, którzy sami ciemni acz sprytni, na ciemnocie swoje samolubne ugruntować chcieliby władztwo. Spryt ich z paniczną wiąże się trwogą, aby człowiek dzięki wyszkolonemu w przybytkach wiedzy umysłowi cudowne poznawszy leki, ślepcom nie wrócił wzroku, nie otworzył im oczu na zło i dobro, nie obdarzył ich tym tajemniczym rentgenowskim promieniem, który wnętrze człowieka przenika do szpiku kości i z wnętrza tego wydobywa świadectwa choroby czy zdrowia. Nie dojdziemy, nie dopuścimy dojścia do tej godziny, ażeby profesor czy wychowaniec wszechnicy był tylko narzędziem, służącym do wytwarzania niezbędnych dóbr społecznych, a w stosowaniu tych dóbr najmniejszego nie brał udziału. Nie pogodzimy się z myślą, iżby nagrodą za jego pracę pospolite było strawne albo podstępne wmawianie, że zadowolenia szukać winien w samej możności pracy. Nie zgodzimy się nigdy z myślą, ażeby profesor patrzący na groźbę przewrotów dziejowych, czy na gotowe już spełnianie się tych przewrotów, nie miał prawa nie teoretycznego, oderwanego, ale czynnego zakreślenia dróg, którymi przewroty te toczyć się winny, budowania tam, jeśli fale złowróżbne grożą bytowi narodu, albo burzenia tych tam, jeśli dzięki nim okręt narodu nie może do upragnionego dopłynąć celu. Takie przewroty czy zamiary przewrotów spełniają czy ujawniają się co chwila. A dalej : Nie zdołaliśmy zdobyć dla Polski utraconego ongi Mazowsza, toteż Wszechnice nasze takich wychowywać będą obywateli, którzy by nie tylko żyli w wierze, iż lud ten wróci kiedyś do Macierzy, ale którzy by tej wiary czynne dawali dowody. Jesteśmy w tej chwili wszyscy pod wrażeniem kwestii niesłychanej dla nas wagi: Prastara, przez wieki moralnie niweczona ziemia śląska, która temu deprawowaniu przecież w przeważnej swej części nie uległa, została międzynarodowym podzielona werdyktem. 40

Nie moją jest rzeczą zastanawiać się w tej chwili nad tym, o ile nas podział ten krzywdzi, ale moim jest obowiązkiem, wbrew zdawkowej zasadzie, iż wszechnica jest tylko dla nauki, stanowczym zawołać głosem: Siedmkroć sto tysięcy ludu polskiego pozostawiono pod nielitościwym jarzmem odwiecznego wroga. I oto ty Wszechnico polska, wychowuj młodzież polską nie tylko na mężów nauki, ale nieustraszonych uczyń z nich szermierzy, którzy by umieli bronić praw tego ludu, którzy by duszę jego uchowali od moralnego zniszczenia, którzy by wolę jego zahartowali w ten sposób, iżby dzięki niej nierozerwalny już stworzył węzeł pomiędzy sobą a swymi braćmi. Ależ czyż koniec na tym? Jesteśmy bezpośrednimi świadkami poczynań, których ostatecznym skutkiem mogłoby stać się kiedyś zamknięcie bram tej naszej polskiej wszchnicy. Możeż do tego polski dopuścić profesor? Możeż on, poddając się hasłu uprawiania czystej nauki, tak polską wychowywać młodzież, iżby, oddana jedynie wiedzy, obojętnie patrzała na to, jak polski niszczy się dobytek? Nie! Bo w przeciwnym razie każdy rozumny człowiek o doskonalszym zmyśle obywatelskim powiedziałby o nim, że zmysłu tego jest pozbawiony, że prawiąc o swoim obywatelskim zrozumieniu potrzeb Państwa czy przyszłości narodu, posiada zrozumienia tego nie istotę, lecz obojętny albo raczej szkodliwy surogat. Nie jesteśmy wrogami zamieszkujących tę ziemię ras niepolskich; podwoje Uniwersytetu naszego otwarliśmy Rusinom, których radzi byśmy nazywać braćmi; otwarliśmy z początku ze zwróceniem uwagi na potrzebę przyznania się do przynależności państwowej polskiej, nie wyznaczając przyznaniu się temu żadnych form dobitniejszych, niebawem potem i od tej odstąpiliśmy restrykcji. Nie robiliśmy żadnej trudności Żydom-Polakom, serdecznie witając przede wszystkim tych, którzy spełnili obowiązek służby wojskowej, a i znaczna część Żydów syjonistów przekroczyła progi tego przybytku. A skutek jest ten, że na wszechnicy naszej liczbową przewagę stanowić będą zdaje się Żydzi, z których nie wszyscy pod wspólnym pragną gromadzić się sztandarem. I my też od nich wymagać tego nie chcemy, sztandaru tego narzucać im nie myślimy. Wyginęła nasza młodzież w krwawym zdobywaniu i ustalaniu nowego bytu Polski i za to cześć jej pamięci, a ta, która pozostała, w najtrudniejszych kształci się warunkach. Znaczna jej część, bez mieszkania, bez należytego okrycia i odżywiania się, zdobywa się przecież na wysiłki prawdziwie bohaterskie, ażeby obywatelską wywalczyć sobie przyszłość na pożytek swój i narodu. I naród świadom znaczenia tej młodzieży dla dni, które są i które idą, z jak najżarliwszą powinien przyjść jej pomocą. Nie wątpię i mam też pewne wskazówki, że choć w jakiejś mierze uczyni to Lwów, świadom, iż Wszechnica nasza jest jednym z najgłówniejszych fundamentów już nie tylko życia polskiego na kresach, ale jednym z fundamentów, na którym opiera się nieuszczuplona całość naszej Rzeczypospolitej. Życie nowego roku akademickiego popłynie na ogół wziąwszy zwykłym korytem, ale bieg tego życia będzie utrudniony. Nie jedna niezbędna katedra nie ma swego przedstawiciela — bo mianowani koledzy do spełniania swych zaszczytnych a tak trudnych obowiązków do Lwowa przybyć nie mogą, ponieważ Lwów, to miasto tak wspaniale bronione przez młodzież, nie ma jeszcze przytułku dla wychowawców tej młodzieży. Ale ja wierzę w to, że gród, który rozumiejąc potrzeby ekonomicznego rozwoju, z takim impetem imponujące rozwoju tego stworzył zadatki, zdobędzie się i na to, aby przysługującymi mu środkami rekwizycyjnymi znaleźć dach dla pomnożycieli jego chwały. Kończę, a kończąc, zwracam się jeszcze do ciebie młodzieży: Wielka wojna zmieniła poniekąd i stosunek ucznia do nauczyciela. Chwytając te zmiany, nie chwytajcie ich zbyt łapczywie, zbyt porywczo, ażebyście lekceważąc sobie pomoc waszych starszych przyjaciół, nie narazili na szwank nie tylko waszego, ale wspólnego nam wszystkim dobra. A wam czcigodni panowie koledzy, jak najserdeczniejsze powtarzam podziękowanie za wybór, którym raczyliście mnie zaszczycić, za wybór z którego, o ile tylko sił mi starczy, korzystać będę na pożytek nas wszystkich, na pożytek sprawy ogólnej, na pożytek Ojczyzny, której niech będzie cześć na wieki.

Uroczystość inauguracji zakończył wykład Prof. Dr. Juliusza Kleinera na temat: „Realizm i mistyka w twórczości Słowackiego”.

41

Józef Siemiradzki – rektor w latach 1926-1927.

Józef Siemiradzki 1858–1933, geolog, paleontolog i podróżnik; prof. Uniwersytetu Lwowskiego w latach 1901 - 1933 (1926–27 rektor); członek PAU; badacz budowy geologicznej Polski, także Brazylii i Argentyny; oprac. pierwszy pol. podręcznik geologii; Geologia ziem polskich.

MOWA REKTORSKA

wygłoszona dnia 16 października 1926 roku w auli Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie na uroczystości otwarcia roku akademickiego 1926-27

Dostojne Zgromadzenie!

Powołany zaufaniem kolegów do objęcia najwyższej godności uniwersyteckiej, imieniem Senatu akademickiego witam z tego miejsca wszystkich, którzy skromny nasz obchód doroczny obecnością Swoją uświetnić raczyli. Witam przede wszystkim reprezentantów Przewielebnego Duchowieństwa, Wysokich Władz Rządowych i Autonomicznych, Naszej walecznej Armii, Prześwietnej Reprezentacji królewskiego miasta Lwowa oraz bratnich Szkół akademickich i dziękuję za łaskawe przybycie. Z obowiązku mego przechodząc do zdania sprawy z działalności Uniwersytetu J. K. w roku ubiegłym, zmuszony jestem zacząć od żałobnej wzmianki o tych nieodżałowanych kolegach, którzy w ciągu ubiegłego roku akademickiego ubyli z naszego grona. W jesieni ubiegłego roku rozstał się z tym światem Dr. Ernest Till, długoletni prof. prawa cywilnego, doktor honorowy naszej Wszechnicy, prezes izby adwokackiej, były dziekan wydz. prawa, redaktor Przeglądu Prawniczego — znany w szerokich sferach naszego społeczeństwa ze swej niestrudzonej działalności obywatelskiej. Zgon jego Uniwersytet J. K. uczcił w swoim czasie uroczystą Akademią. 4 sierpnia br. zgasł w Zakopanem w ukochanej swej ,,Harendzie” profesor historii literatury porównawczej, w r. 1921/22 rektor naszego Uniwersytetu, Dr. Jan Kasprowicz, największy poeta Polski współczesnej doby, mąż niepospolitej wiedzy i serca, gorliwy opiekun młodzieży, pomiędzy którą pamięć jego żyć będzie wiecznie, jako twórcy domu akademickiego Jego imienia oraz pamiątkowej tablicy akademikom poległym w obronie Ojczyzny. Cześć pamięci tych niestrudzonych pracowników na niwie nauki polskiej! Grono nauczycielskie naszej Wszechnicy w roku ubiegłym powiększyli następujący profesorowie i docenci: Na wydziale teologicznym: nadzw. prof. nauk biblijnych ks. Dr. Piotr Stach został mianowany profesorem zwyczajnym tegoż przedmiotu, ks. Dr. Karol Mazurkiewicz habilitował się na docenta prywatnego historii pedagogiki i katechetyki. Na wydziale prawniczym: habilitowali się docenci: Dr. Leon Halban z prawa kościelnego i Dr. Gustaw Załęcki z ekonomii społecznej. Na wydziale humanistycznym: Dr. Henryk Gaertner mianowany nadzw. profesorem języka polskiego. Habilitowani: ks. Dr. Bolesław Rosiński z dziedziny antropologii, Dr. Czesław Nanke z historii nowożytnej Polski, Dr. Jan Janow z filologii słowiańskiej. Lektorem języka francuskiego mianowany p. Charles Singevine, języka niemieckiego starszy asystent Dr. Jerzy Kuryłowicz. Stypendia na studia zagraniczne otrzymali: Na wydziale lekarskim Dr. Jan Jankowski na wyjazd do Ameryki; na wydziale humanistycznym Dr. Mieczysław Kreutz i Dr. Eugeniusz Słuszkiewicz do Paryża ; na wydziale prawa Dr. Tadeusz Bigo na wyjazd do Paryża, mag. Antoni Deryng do Hagi. Nadto bawili w Stanach Zjednoczonych Am. Płn. stypendysta fundacji Kościuszkowskiej, absolwent wydz. matem.-przyr. Zbyszko Zieliński. Na rok bieżący to samo stypendium przyznane zostało absolwentce wydziału prawa p. Helenie Bilińskiej. Spośród uroczystości uniwersyteckich wymienić należy uroczystą Akademię, urządzoną staraniem 42

Tow. Filologicznego ku czci śp. profesorów Kazimierza Morawskiego i Piotra Bieńkowskiego, oraz uroczysty obchód 150-letniej rocznicy niepodległości Stanów Zjednoczonych Am. Płn., który obecnością swoją zaszczycił p. poseł Stanów Zjednoczonych Stetson, powitany przemową J. Magnificencji rektora Porębowicza w języku francuskim oraz prof. Dra Leona Pinińskiego w języku angielskim, po czym prof. Dr. Stan. Zakrzewski wygłosił odczyt historyczny zastosowany do okoliczności. W roku ubiegłym odwiedziły Lwów dwie wycieczki zagranicznej młodzieży akademickiej: wycieczka studentek amerykańskich z Uniwersytetu Vassar k. N. Yorku oraz liczne grono studentów włoskich z Triestu i Padwy pod przewodnictwem prof. Salvieli. Obie wycieczki były witane w rektoracie okolicznościowymi przemowami w języku angielskim i włoskim. Poza tym jak corocznie rektor brał udział w rozmaitych uroczystościach osobiście bądź też wysłał odpowiednie telegramy gratulacyjne lub wyrazy współczucia z powodu zgonu wybitnych uczonych krajowych i zagranicznych. Wykaz szczegółowy znajdzie pomieszczenie w drukującej się obecnie kronice naszej Wszechnicy za ub. rok akademicki. Przybyły na zaproszenie wydziału lekarskiego prof. Terroine ze Strasburga wygłosił kilka odczytów z dziedziny chemii fizjologicznej. Z ważniejszych zdarzeń roku ubiegłego, które bliżej omówione będą w wyż. wspomnianej kronice uniwersyteckiej, wymienić należy przebudowę byłej sali sejmowej, w której się obecnie znajdujemy, wydrukowanie i uzyskanie od Ministerstwa W. R. i O. P. ostatecznego zatwierdzenia statutu uniwersyteckiego, oraz szereg robót budowlanych, które bliżej nieco w dalszym ciągu zamierzam omówić. Brak odpowiednich pomieszczeń dla nowych katedr powstałych w okresie powojennym, stanowi wciąż troskę nieustanna Senatu, Trudności z powodu przewlekającej się w nieskończoność likwidacji b. Wydziału Krajowego, zajmującego pomimo prawomocnych uchwał sejmowych dotychczas kilkadziesiąt pokoi w gmachu posejmowym, uniemożliwiają wielu profesorom objęcie przeznaczonych dla nich lokali i wysoce utrudniają lub nawet wręcz uniemożliwiają im pracę naukową. Dzięki życzliwemu stanowisku obecnego Ministra W. R. i O. P. w roku bieżącym objęliśmy w posiadanie 29 dalszych pokoi, które po przeprowadzeniu niezbędnych adaptacji będą mieściły pracownie dla historii sztuki i archeologii, przez co możliwym się stanie częściowe rozszerzenie niewystarczających lokali dla pracowni przyrodniczych w starym gmachu przy ul. św. Mikołaja. Do zadań, którym Senat akademicki w miarę możności w jak najszerszej mierze usiłuje zadość uczynić, należy nieustanna troska o umożliwienie choćby najskromniejszej egzystencji licznym rzeszom ubogiej młodzieży, a to przez utrzymanie kuchen akademickich i dalszą rozbudowę domów akademickich. W domu im. Kasprowicza przy ul. Pijarów uzyskano 63 miejsca do podziału między studentów medycyny i innych wydziałów, zgodnie z porozumieniem odpowiednich towarzystw akademickich. W domu akademickim im. śp. Aleksandra i Felicji Skarbków przy ul. Słodowej z początkiem roku akademickiego przybyło 28 miejsc. Rozbudowanie tej realności napotyka na znaczne przeszkody z powodu nieuregulowanej sprawy własności, co uniemożliwia zaciągnięcie pożyczek hipotecznych. Dom akademicki im. Mickiewicza przy ul. Łozińskiego 7, stanowiący odrębną fundację, nie mającą dostatecznych źródeł dochodu i obciążony znaczną pożyczką hipoteczną, od szeregu lat nie przeprowadził żadnego remontu kapitalnego. Zwłaszcza stan całkowicie zniszczonego ogrzewania centralnego groził utratą 120 mieszkań studenckich z powodu niemożności ogrzewania domu w zimie. Pod groźbą tej katastrofy Komisja Senacka postanowiła przeznaczyć przeważną część wpływów z czesnego na przeprowadzenie tych niecierpiących zwłoki robót, co też zostało dokonanym w ciągu ubiegłego lata kosztem około 50.000 zł. Niezbędne w tym roku dalsze roboty celem zabezpieczenia zbyt słabych fundamentów kosztem dalszych 30.000 zł. będą niebawem przeprowadzone. Dom akademicki im. Andrzeja Potockiego, fundacji Hermanów, stanowiący własność fundacyjną, nie wymagał w roku ubiegłym specjalnego remontu. Budowa domu studentek, rozpoczęta w roku ubiegłym, posuwa się szybko naprzód: na razie wykańcza się jedynie część mieszkaniową. Dwupiętrowy budynek jest już pod dachem i w przyszłym roku będzie mógł być oddanym do użytku. Na cele tej budowy zaciągnięto pożyczkę hipoteczną w wysokości 480.000 zł. Budowa dalszych skrzydeł gmachu przewidzianych w planie, z braku środków, musiała być na razie odroczona. Sprawa budowy domu akademickiego na ofiarowanym przez Radę Miejską placu przy ul. Poniatowskiego z powodu trudności prawnych uległa na razie zwłoce. Wreszcie przy wydatnym poparciu Ministerstwa Rolnictwa i Robót Publicznych, rozpoczęto 43 budowę domu zdrowia dla studentów w Miku1iczynie. W lipcu br. dom ten stanął pod dachem. Z innych budowli uniwersyteckich wymienić należy nadbudowę kliniki wewnętrznej: wybudowano 2 werandy oszklone, z dachem na terasach tej kliniki na wysokości II piętra, urządzone dla chorych gruźliczych z centralnym ogrzewaniem i umywalniami. Z kliniki neurologicznej przy ul. Pijarów — jedno skrzydło doprowadzono pod dach, oraz rozpoczęto budowę suteren części środkowej na pomieszczenie kotłowni dla centralnego ogrzewania, na dokończenie tych robót nie ma żadnych kredytów. Nadbudowę II kliniki chirurgicznej wstrzymano z powodu skreślenia kredytów budowlanych w roku ubiegłym. W zakładach anatomii opisowej wprowadza się nadal centralne ogrzewanie, którego instalacja została opóźnioną z powodu niedotrzymania umowy przez firmę, której powierzono roboty. Zniszczony przez wojnę budynek na Cetnerówce doprowadzono do stanu zapewniającego jego przebudowę na budynek mieszkalny dla dyrektora ogrodu botanicznego — wykończenie go z powodu braku kredytów musiano przerwać. Rozpoczęta w roku ubiegłym budowa czynszowego domu dla profesorów została doprowadzona pod dach i będzie mogła być ukończoną w ciągu roku przyszłego. Bardzo groźny stan zdrowia młodzieży przybywającej ze szkół średnich spowodował wzmożoną działalność komitetu opieki zdrowotnej. Dotychczasowa opłata roczna na pokrycie tych wydatków, w wysokości 9 zł. okazała się niewystarczającą wskutek powiększenia liczby lekarzy ordynujących, udzielania wielkiej ilości bezpłatnych lekarstw i wypłacania studentom chorym na gruźlicę zasiłków na wyjazd do sanatoriów w Hołosku, Worochcie i Zakopanem — wobec czego Senat widział się zmuszonym za zgodą Ministerstwa W. R. i O. P. podwyższyć tę opłatę na 12 zł. rocznie. Ponadto celem uchronienia młodzieży od rozpowszechnienia chorób zakaźnych polecono w domach akademickich umieszczanie chorych studentów w osobnych pokojach a nadto zaprowadzono wstępne badanie lekarskie przy przyjmowaniu kandydatów, na razie tylko na wydziale lekarskim, wychodząc ze słusznego założenia, iż przyszły lekarz nie może być rozsadnikiem chorób zakaźnych. Ogólna liczba słuchaczy na wszystkich wydziałach w roku ubiegłym wynosiła 5.909, a to na wydziale teologicznym 69, prawnym 1.987, lekarskim 797, humanistycznym 2.083 i matem. - przyrodniczym 973. Mężczyzn 74%, kobiet 26%. Według wydziałów najliczniej uczęszczają kobiety na wydział humanistyczny, gdzie stanowią 50%, mat.-przyrodn. 36%; najmniej liczne na lekarskim (12%) i prawniczym (5%). Według narodowości było Polaków 50%, Rusinów 14%, Żydów 35%, innych narodowości 1%. Stosunek ten z nieznacznymi tylko odchyleniami utrzymał się na wszystkich wydziałach świeckich. Kończąc na tym krótkie sprawozdanie z czynności Uniwersytetu w roku ubiegłym, przechodzę z kolei do drugiej części mego przemówienia, stanowiącego, według zwyczaju, wyraz zapatrywań powołanego zaufaniem kolegów nowego rektora, na zagadnienia aktualne i zadania Uniwersytetu naszego w najbliższej przyszłości.

*

Po czterech latach pożogi światowej, z morza krwi i łez, na spustoszonej przez milionowe armie ziemi polskiej spełniło się marzenie Ojców i Dziadów naszych — zbudziła się z półtorawiekowego letargu Ojczyzna nasza zjednoczona, wielka i potężna. Twórcy traktatu wersalskiego na gruzach trzech mocarstw rozbiorowych przebudowując mapę Europy w myśl szlachetnego idealisty - szermierza wolności ludów prezydenta Wilsona, nie przypuszczali, aby naród, nie posiadający ani wojska, ani pieniędzy, ani wyrobionej administracji własnej, w kraju doszczętnie spustoszonym, mógł stać się czymś więcej, jak słabym państewkiem buforowym, posłusznym każdemu skinieniu potężnych mocarstw zachodnich, a odwieczni wrogowie naszego narodu cieszyli się zawczasu, przepowiadając rychły i tym razem ostateczny nasz upadek. Zaledwie przebrzmiała uchwała wersalskiego trybunału, pozostawiając otwartą sprawę naszych granic na wschodzie i zachodzie, gdy konająca , licząc na naszą bezsilność; rzuciła zdradliwie na wschodnią Małopolskę niedobitki swojej armii, pod pozorem stworzenia pod berłem Habsburgów niepodległego państwa ukraińskiego. We dwa lata później fale najazdu hord bolszewickich dotarły do bram Warszawy. Zdana na własne 44 jedynie siły Polska, gdy na zachodzie Europy pokój już panował, dwukrotnie jeszcze krwią spłynęła, a w myśl szczytnego hasła Filaretów „mierząc siły na zamiary nie zamiar według sił” odparła zwycięsko oba najazdy i mieczem zakreśliła swoje wschodnie granice.

Hasło filareckie, które w chwili groźnego niebezpieczeństwa i patriotycznego uniesienia dokonało cudu nad Wisłą, nie mogło jednakże tworzyć podwalin trwałego bytu i normalnego rozwoju praworządnego Państwa. Gdy ucichły surmy bojowe, gdy właściwy naszemu narodowi w chwilach niebezpieczeństwa zapał ostygł i ustąpił miejsca zaciętym walkom partyjnym — hasło filareckie musiało ustąpić „cyrklowi, wadze i mierze”. Należało rozpocząć budowę od podstaw, zjednoczyć trzy dzielnice rozdarte przez rozbiory, które przez półtora wieku żyły życiem odrębnym, stworzyć trwałe podstawy dla młodego państwa. Do tych podstaw najważniejszych, obok niezbędnej dla obrony naszej niepodległości siły zbrojnej, należało podniesienie poziomu oświaty, zwłaszcza zaniedbanej w byłym zaborze rosyjskim. Zrozumiało to społeczeństwo całe bez różnicy przekonań politycznych. Wszystkie rządy dotychczasowe kładą jak największy nacisk na rozwój szkolnictwa na wszystkich jego stopniach. Zadanie to niezmiernie utrudnia dotkliwy brak wyszkolonych sił nauczycielskich i obsadzenie od razu mnóstwa posad w szkołach zwłaszcza średnich, przez ludzi, nieposiadających żadnych do tego kwalifikacji. Spowodowało to wprost katastrofalne obniżenie poziomu wykształcenia w gimnazjach i szkołach realnych, mających za zadanie przygotować młodzież do studiów akademickich. Z bardzo wielu gimnazjów, zwłaszcza prowincjonalnych i prywatnych zakładów naukowych, przychodzi z celującymi świadectwami dojrzałości młodzież tak dalece do studiów uniwersyteckich nieprzygotowana, iż dopuszczenie jej na uniwersytety, jak widzieliśmy z cyfr poprzednio przytoczonych, a rosnących w zatrważający sposób z każdym rokiem, przepełnionych ponad możność i ponad rzeczywiste potrzeby społeczeństwa, stanowi nieużyteczny balast, w wysokim stopniu utrudniający należyte korzystanie z nauki młodzieży zdolniejszej i dostatecznie do studiów akademickich przygotowanej, która jedynie do Uniwersytetów dopuszczoną być powinna. Wynikła stąd konieczność ograniczenia liczby studentów do normy, na jaką zezwala niedostateczne uposażenie laboratoriów uniwersyteckich i szczupłość sal wykładowych, nie mogących pomieścić nawet połowy zapisanych na wykłady słuchaczy. Natłok podobny w wysokim stopniu obniża poziom nauki. Wśród dzisiejszej młodzieży akademickiej olbrzymi procent, bodaj większość nawet, stanowi młodzież, pochodząca ze sfer rzemieślniczych, robotniczych i włościańskich, w straszliwej nędzy walcząca o zdobycie dyplomu uniwersyteckiego, w błędnym mniemaniu, iż samo posiadanie takiego dyplomu wkłada na państwo obowiązek zapewnienia każdemu ukończonemu słuchaczowi Uniwersytetu rządowej posady. To z gruntu fałszywe i niezdrowe mniemanie, które się roz- powszechniło w sferach naszego proletariatu, za jedyny skutek ma pomnożenie w nieskończoność najgorszej kategorii proletariatu: umysłowych wykolejeńców i malkontentów, nie mogących zrozumieć, iż najbogatsze nawet państwo nie może się składać z samych urzędników.

Zjawisko to jest tym bardziej niepożądane, iż osłabia siły produkcyjne społeczeństwa, otwierając pole obcym przybyszom, podczas gdy dyplomowani akademicy przymierają głodem. Nie może tu być przy tym mowy o zapewnieniu niezależnego bytu, gdyż zarobki rzemieślnicze i robotnicze są o całe niebo wyższe od głodowych płac urzędników. Dość wspomnieć, iż płaca konduktora tramwajowego jest wyższą od poborów starosty, wiertacz przy kopalni naftowej, niegdyś na świat cały sławny, dziś coraz rzadszy — pobiera płacę profesora uniwersytetu, a zecer dziennikarski — pobory ministra! Jeżeli uprzytomnimy sobie, że liczba uczniów szkół średnich w całej Francji, posiadającej ludność liczniejszą od naszej i przodującej w kulturze europejskiej, wynosi 100.000, podczas gdy w gimnazjach polskich kształci się 220.000 dzieci, uwidocznimy sobie całą potworność tej statystyki, Równocześnie z natłokiem młodzieży do gimnazjów i uniwersytetów szkoły zawodowe świecą pustkami, podczas gdy w krajach zachodnioeuropejskich o wysokiej kulturze rzecz ma się w p r o s t p r z e c i w n i e. Niezdrowe stosunki zaznaczone powyżej były powodem, iż na zjeździe rektorów wszystkich szkół akademickich odbytym w Warszawie w Ministerstwie W. R. i O. P. w dniu 25 września br. zapadła jednomyślna rezolucja zwrócenia się do społeczeństwa i rodziców z poważnym ostrzeżeniem, oraz z żądaniem do Ministerstwa W. R. i O. P. wytężenia wszystkich sił celem uzdrowienia stosunków w szkołach średnich przez bardzo znaczne obostrzenie przepisów o egzaminach dojrzałości, ewentualnie nawet na wzór Francji i Anglii — odebranie szkołom średnim prawa wydawania 45

świadectw podobnych, które otrzymać by można jedynie na podstawie wyniku egzaminów przeprowadzonych przez osobne komisje ustanowione w miastach uniwersyteckich (bakalaureat). Drugą sprawą, która zwłaszcza w roku ubiegłym wywołała wielkie wrzenie wśród młodzieży uniwersyteckiej i do dzisiaj załatwiona nie została ostatecznie, jest sprawa wysokości opłat akademickich, które młodzież nasza, w olbrzymiej większości pochodząca ze sfer najuboższych, uważa za zbyt wygórowane. Według litery konstytucji nauka na wszystkich stopniach szkół państwowych powinna być b e z p ł a t n a i na tej podstawie nawet jedna z wojowniczych studentek wytoczyła przed paru laty Senatowi akademickiemu proces o zwrot zapłaconego wbrew konstytucji czesnego. Jest to niestety jeden z niezliczonych kwiatków konstytucji naszej, układanej w pośpiechu przez ludzi nie liczących się całkowicie z warunkami życiowymi ani z siłą finansową państwa. Efektowne te paragrafy, układane dla ulicy i obliczone na popularność, pozostały i długo jeszcze pozostaną martwą literą. Należy uświadomić sobie, że na zbytek podobny, jak bezpłatna nauka w szkołach akademickich może sobie pozwolić jedynie bogata i nie tknięta stopą wojennej pożogi Ameryka, gdzie ponadto większość uniwersytetów powstała z prywatnych miliardowych fundacji, posiada olbrzymi majątek własny, w niczym nie obciążając skarbu państwa. W całej Europie natomiast nie ma ani j e d n e g o przykładu wolnej nauki w wyższych szkołach akademickich, przeciwnie opłaty na nich są z reguły bardzo wysokie, bez porównania wyższe, aniżeli u nas. Tak np. w Szwajcarii opłaty uniwersyteckie wynoszą 1000 franków w złocie, mało co mniej we Francji i Belgii. W Niemczech wysokie czesne idzie w całości na rzecz profesorów, podczas gdy w Polsce nie tylko sama wysokość opłat, niewiele się różni od opłaty w szkołach średnich, ale ponadto przeszło połowa sum wpłacanych przez studentów przeznacza się na pomoc materialną dla tejże młodzieży przez budowę domów akademickich, tanich kuchen itp., pozostających pod własnym zarządem młodzieży. Z drugiej strony niskie uposażenie pracowni naukowych, niewystarczające ani w połowie na pokrycie rzeczywistych wydatków, na odczynniki chemiczne, przyrządy naukowe, bibliotekę itp. zmusiło do ustanowienia osobnych taks laboratoryjnych, bez których pracownie byłyby zmuszone jeszcze bardziej niż obecnie ograniczyć ilość słuchaczy, nie będąc w możności dostarczenia im potrzebnego materiału naukowego. Senat akademicki świadomy bardzo ciężkiego położenia materialnego młodzieży zarówno jak jej rodziców, czyni wszystko co leży w jego mocy, aby położeniu temu ulżyć; odebranie mu natomiast środków wpływających na ten cel z opłat uniwersyteckich, najdotkliwiej musiałoby się odbić przede wszystkim na materialnym położeniu samej młodzieży. Należy sobie ponadto uprzytomnić, że wskutek deprecjacji papierów wartościowych, wielkie fundacje stypendyjne z czasów przedwojennych, pochodzące z zapisów prywatnych, przedstawiają dziś wartości groszowe i całkowicie z rachunków pomocy dla młodzieży skreślone być muszą. Oprócz stypendiów rządowych pewną ilość stypendiów dla niezamożnej młodzieży Senat akademicki wypłaca również z opłat akademickich. Obok sprawy opłat akademickich inną kwestią natury ogólnej, przez wrogą nam prasę krajową i zagraniczną rozdmuchaną do niemożliwości, sprawą, która w naszej kresowej wszechnicy należy do najżywotniejszych, jest sprawa tzw. mniejszości narodowych pokrzywdzonych rzekomo w swych dążeniach kulturalnych przez „ n u m e r u s c l a u s u s ” . Jak to pokrzywdzenie wygląda w rzeczywistości dowodzą cyfry statystyczne. Sprawę powyższą należy sprowadzić do właściwych rozmiarów, a dla jej sprawiedliwej oceny rzucić okiem na stosunki narodowościowe, panujące w innych praworządnych państwach Europy, Wśród narodów europejskich nie ma literalnie ani jednego, który by był etnograficznie jednolitym: Francuzi, Anglicy, Niemcy, Włosi czy Hiszpanie są w rzeczywistości mniej lub więcej spojonym amalgamatem nieraz bardzo pomiędzy sobą różnych elementów etnicznych, które wieki wspólnej historii zespoliły w jedno państwo i naród. Sam tylko język, pomijając już kwestię rozgraniczenia pojęcia języka i gwary czy narzecza, nie jest jeszcze wystarczającym dla pojęcia narodu. Wystarczy wymienić śmiertelnie się nienawidzące, a jeszcze bardziej nienawidzące rodowitych Hiszpanów ludy południowoamerykańskie, używające jednak wszystkie najczystszej mowy kastylskiej, z drugiej strony żydzi w samej tylko Polsce mówiący aż pięcioma odmiennymi językami (polski, rosyjski, niemiecki, hebrajski i żargon) mimo to uważają się za naród jednolity. Irlandczycy, których krwawe rządy Cromwella zmusiły do zapomnienia ojczystego języka, nie stali się przez to samo

46

Anglikami, choć po angielsku mówią, a mówiący po niemiecku Alzatczycy uważają się za rodowitych Francuzów, Pojęcie języka i gwary jest również bardzo elastyczne. Pomiędzy językiem polskim i czeskim lub serbskim np. różnice są bez porównania mniejsze niż pomiędzy dialektami „hochdeutsch” i „plattdeutsch” lub pomiędzy gwarą neapolitańską i liguryjską np. różnice te nie przeszkodziły mimo to ludom wchodzącym w pierwotny skład Niemiec i Włoch do wytworzenia jednolitego narodu i państwa. Ten proces naturalnej asymilacji różnorodnych żywiołów żyjących na obszarze wspólnego państwa odbył się także w Polsce przedrozbiorowej, gdzie język ruski Litewskiego Statutu do ostatnich czasów Rzeczypospolitej był językiem urzędowym na całym obszarze ziem Wielkiego Księstwa Litewskiego na mocy Unii Lubelskiej, a mimo to wszystkie rody kniaziowskie i bojarskie, duchowieństwo i mieszczaństwo pod wpływem polskiej kultury spolszczyło się tak dalece, że rząd moskiewski po pierwszym rozbiorze uważał za wskazane wyszły z praktycznego użycia język Litewskiego Statutu zastąpić językiem polskim, co trwało aż do upadku powstania styczniowego. Na Rusi Naddnieprzańskiej po całkowitym usunięciu wpływów polskich usiłowania Szewczenki i Kotlarewskiego stworzenia samodzielnej kultury małoruskiej nie znalazły echa wśród inteligencji: już genialny Hohol i współczesny mu Kwitko pisali po rosyjsku, a dziś zmoskwiczenie inteligencji na całej Rusi Naddnieprzańskiej jest tak kompletnym, iż mam wątpliwości, czy obecne próby gwałtownej „ukrainizacji” Ukrainy, popierane przez działaczy narodowych z tej strony Zbrucza, widzianych zresztą w Kijowszczyźnie bardzo niechętnym okiem, zdołają stamtąd usunąć głęboko już zakorzenioną i bez wątpienia wyższą kulturę rosyjską. Jednym z pierwszych zarządzeń naszego państwa było zakładanie na Wołyniu i Litwie mnóstwa szkół małoruskich i białoruskich. Szkoły te po kilku latach musiano stopniono zwijać wskutek biernego oporu rodziców, uważających przymus uczenia dzieci w „chłopskiej” gwarze za krzywdę i chęć zepchnięcia ich do roli obywateli drugiego rzędu. W gimnazjum rzekomo białoruskim, np. w Nowogródku nie ma ani jednego Białorusina, uczęszczają doń niemal wyłącznie żydzi rosyjscy tzw. „Litwaecy”, a naukę prowadzi się po rosyjsku. Daleki jestem od tego, aby odmawiać jakiemukolwiek narodowi prawa do stworzenia własnej samoistne] kultury: zbyt wysoko szacuję silę i żywotność kultury polskiej, abym mógł na chwilę chociaż przypuszczać, iż jakakolwiek nowopowstała na ziemiach polskich samodzielna kultura zaszkodzić by jej mogła: sądzę jednak, iż do zadań państwa polskiego nie należy s z t u c z n e stwarzanie takich parodii jak nieistniejąca dotychczas całkowicie i bojkotowana przez ludność włościańską kultura białoruska. Cieplarniane kwiaty nie wytrzymują zetknięcia z otwartym powietrzem. Na tej kresowej wszechnicy, do której mimo agitacji wrogich nam żywiołów coraz liczniej się garną Rusini z Małopolski i Wołynia, a której światło ściąga do nadpełtwiańskiego grodu coraz liczniejszy zastęp młodzieży z krajów południowej Słowiańszczyzny, dawniej kształcącej się w Rosji, zadaniem Waszym, młodzieży akademicka, będzie utrzymać wysoko sztandar nauki i kultury polskiej. Pamiętajcie o tym zawsze, że półtorawiekowa niewola, gwałt i przemoc mocarstw rozbiorowych nie zdołały narodu polskiego przerobić na Niemców czy Moskali, podczas gdy w wolnej Rzeczypospolitej miliony Niemców, obdarzonych całkowitą autonomią narodową i prawem magdeburskim, dały nam gorąco patriotyczne mieszczaństwo polskie, a wysoki poziom naszej kultury spowodował całkowitą asymilację nie tylko bliskiej nam szlachty litewskiej, ale żywiołów etnicznie tak od nas dalekich jak podolscy Ormianie lub litewscy Tatarzy. Pamiętajcie o tym, że jesteście kwiatem i nadzieją narodu i że na Was ciąży obowiązek odzyskania dla Polski godnego jej świetnej przeszłości stanowiska wśród narodów Europy. Przemówienie moje kończę tradycyjnym życzeniem „Quod felix, faustum, fortunatumque sit”!

47

Wybitni uczeni Uniwersytetu we Lwowie: wg Wikipedii • Władysław Abraham – historyk prawa kościelnego; • Kazimierz Ajdukiewicz – filozof, reprezentant szkoły lwowsko-warszawskiej, jeden z najważniejszych logików polskich; • Maurycy Allerhand – wybitny prawnik; • Szymon Aszkenazy – historyk, dyplomata, prezentowany w "Zeszytach Jagiellońskich" nr 35, 38, 74;  Herman Auerbach – matematyk, jeden z czołowych przedstawicieli lwowskiej szkoły matematycznej;  Henryk Arctowski – geograf, geofizyk, geolog, podróżnik, związany z badaniami krajów polarnych; • Oswald Balzer – prawnik i historyk ustroju, prezentowany w "Zeszytach Jagiellońskich" nr 35, 78; • – matematyk, jeden z wybitnych przedstawicieli lwowskiej szkoły matematycznej; • Józef Bilczewski – arcybiskup lwowski obrządku łacińskiego, profesor teologii dogmatycznej, rektor Uniwersytetu Lwowskiego; prezentowany w "Zeszytach Jagiellońskich" nr 78; • Michał Bobrzyński – historyk i konserwatywny polityk, honorowy profesor historii prawa polskiego i niemieckiego na Uniwersytecie Lwowskim, dyrektor Archiwum Krajowego Aktów Grodzkich i Ziemskich w Krakowie; • Franciszek Bujak – historyk dziejów gospodarczych i społecznych Polski; • Edmund Bulanda – archeolog, rektor Uniwersytetu Jana Kazimierza, zajmował się grecką rzeźbą antyczną, uzbrojeniem antycznym i dziejami Etrusków; • Wilhelm Bruchnalski – wybitny historyk literatury, prezentowany w "Zeszytach Jagiellońskich" nr 42; • Aleksander Brückner – badacz dziejów kultury polskiej, prezentowany w "Zeszytach Jagiellońskich" nr 28, 42; • Piotr Chmielowski – wybitny historyk literatury, prezentowany w "Zeszytach Jagiellońskich" nr 42; • Leon Chwistek – malarz, filozof, matematyk, teoretyk sztuki; • Jan Czekanowski – światowej sławy antropolog, rektor Uniwersytetu Lwowskiego (w latach 1934-1936); • Ludwik Ćwikliński – filolog klasyczny, rektor Uniwersytetu Lwowskiego, znawca historiografii i poezji greckiej oraz literatury polsko-łacińskiej; • Przemysław Dąbkowski – prawnik, znawca historii prawa polskiego; • Bronisław Dembiński – historyk, rektor Uniwersytetu Lwowskiego, działacz państwowy; • Maria Dłuska – wybitna polonistka, językoznawca i teoretyk literatury; • Benedykt Dybowski – zoolog, badacz fauny Bajkału i Kamczatki; • Ludwik Ehrlich – prawnik, znawca prawa narodów. Założyciel i kierownik Studium Dyplomatycznego UJK (1930-1939); • Jan Nepomucen Fijałek – historyk Kościoła katolickiego, rektor Uniwersytetu Lwowskiego, jeden z najwybitniejszych historyków Kościoła; • Wojciech Filarski (Albert Filarski) – teolog, rektor Uniwersytetu Lwowskiego, kilkakrotny dziekan Wydziału Teologicznego; • Ludwik Finkel – historyk, bibliograf, rektor Uniwersytetu Lwowskiego, do grona jego uczniów należeli m.in. Natalia Gąsiorowska, Kazimierz Hartleb, Stanisław Kot, Henryk Mościcki, prezentowany w "Zeszytach Jagiellońskich" nr 35; • Władysław Floryan – polonista i historyk literatury polskiej; • Andrzej Gawroński – indolog i językoznawca, autor pierwszego polskiego podręcznika sanskrytu; • Napoleon Gąsiorowski – lekarz bakteriolog, dziekan Wydziału Lekarskiego UJK; • Adam Gerstmann – ksiądz katolicki, doktor teologii, profesor i rektor Uniwersytetu Jana Kazimierza; • Stanisław Grabski – polityk, ekonomista, poseł na Sejm Ustawodawczy oraz I kadencji w II RP, starszy brat dwukrotnego premiera, wybitnego uczonego, reformatora polskiej waluty i twórcy złotego – Władysława; 48

• Wiktor Hahn – historyk literatury, bibliograf, wybitnym znawcą twórczości Słowackiego i Kraszewskiego; • Kazimierz Hartleb – historyk, kierownik Seminarium Kultury na UJK, dyrektor Biblioteki Sejmu Śląskiego w Katowicach, dyrektor Muzeum Przemysłu Artystycznego we Lwowie; • Artur Hutnikiewicz – wybitny polski historyk literatury, późniejszy profesor literatury na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu; • Roman Ingarden – filozof, członek wielu zagranicznych towarzystw naukowych; • Maurycy Kabat – prawnik, rektor Uniwersytetu Lwowskiego; • Stefan Kaczmarz – matematyk, jeden z przedstawicieli lwowskiej szkoły matematycznej, twórca podstawy "metody Kaczmarza"; • Henryk Kadyi – profesor anatomii opisowej oraz patologii. Przyczynił się do podniesienia weterynarii do rangi studiów uniwersyteckich; • Antoni Kalina – slawista, etnograf, etnolog, ludoznawca, działacz społeczny, dziekan i rektor Uniwersytetu Lwowskiego; • Józef Kallenbach - profesor historii literatury polskiej, dyrektor Muzeum i Biblioteki Czartoryskich w Krakowie, prezentowany w "Zeszytach Jagiellońskich" nr 46 • Witold Kamieniecki – historyk, dyplomata, senator RP, dyrektor Biblioteki Ordynacji Krasińskich w Warszawie; • Jan Kasprowicz – poeta, dramaturg, tłumacz, jeden z najwybitniejszych poetów w dziejach literatury polskiej, rektor Uniwersytetu Jana Kazimierza 1921-1922, prezentowany w "Zeszytach Jagiellońskich" nr 78; • Juliusz Kleiner – znakomity historyk literatury polskiej, zostanie zaprezentowany w "Zeszytach Jagiellońskich" nr 79; • Ludwik Kolankowski – historyk, działacz polityczny i senator RP, pierwszy rektor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, dyrektor Biblioteki Ordynacji Zamojskich, prezentowany w "Zeszytach Jagiellońskich" nr 45, • Kazimierz Kolbuszewski – historyk literatury, kierownik Katedry Języka i Literatury Niemieckiej na Uniwersytecie Lwowskim; • Karol Koranyi – prawnik, historyk prawa karnego; • Feliks Kreutz - geolog, rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego; • Seweryn Krzemieniewski – botanik, profesor i rektor Uniwersytetu Lwowskiego; • Eugeniusz Kucharski – historyk, teoretyk literatury, kierownik Katedry Polskiej Literatury Porównawczej na UJK, prezentowany w "Zeszytach Jagiellońskich" nr 57; • Jerzy Kuryłowicz – językoznawca, jeden z najwybitniejszych w swojej dziedzinie; • Karolina Lanckorońska – historyk i historyk sztuki, działaczka Polonii we Włoszech, córka hrabiego Karola Lanckorońskiego; • Ksawery Liske – historyk, organizator nauki historycznej; • Franciszek Lisowski – biskup pomocniczy lwowski w latach 1928–1933, biskup tarnowski w latach 1933–1939, rektor Seminarium Duchownego we Lwowie, profesor i dziekanem Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Lwowskiego; • Franciszek Longchamps de Bérier – prawnik, znawca prawa administracyjnego; • Roman Longchamps de Bérier – prawnik, cywilista, znawca prawa zobowiązaniowego, jeden z autorów projektu Kodeksu Zobowiązań z 1933 r. Ostatni polski rektor Uniwersytetu Jana Kazimierza; • Stanisław Loria – fizyk, po wojnie należał do grupy naukowców, organizujących polski uniwersytet we Wrocławiu; • Stanisław Łempicki – uczony, pisarz, profesor historii oświaty i szkolnictwa, jeden z przedstawicieli filozoficznej szkoły lwowsko-warszawskiej; • Hiacynt Łobarzewski – prawnik i botanik, badacz flory Karpat, założyciel i dyrektor Ogrodu Botanicznego na Uniwersytecie Lwowskim • Jan Łukasiewicz – logik, matematyk, filozof, rektor Uniwersytetu Warszawskiego, twórca logiki trójwartościowej i notacji polskiej, • Juliusz Makarewicz – prawnik, znawca prawa karnego i główny autor projektu kodeksu karnego z 1932 r., rektor Uniwersytetu Jana Kazimierza; • Antoni Małecki – wybitny historyk i filolog, prezentowany w "Zeszytach Jagiellońskich" nr 37; • Kazimierz Michałowski – archeolog, egiptolog, historyk sztuki, twórca polskiej szkoły archeologii śródziemnomorskiej; 49

• Czesław Nanke – historyk, wykładowca i pedagog, prezentowany w "Zeszytach Jagiellońskich" nr 45; • Stanisław Narajewski – prezbiter katolicki, etyk, profesor i rektor Uniwersytetu Lwowskiego, trzykrotny dziekan Wydziału Teologicznego UJK; • Józef Nusbaum-Hilarowicz – twórca znakomitej lwowskiej szkoły zoologicznej, do której należeli: Rudolf Weigl – odkrywca szczepionki przeciw tyfusowi plamistemu, Leonard Jakubski, Benedykt Fuliński i in.; • Władysław Ochenkowski – ekonomista, kierownik Katedry Ekonomii Społecznej i rektor Uniwersytetu Lwowskiego; • Julian Ochorowicz – wynalazca, filozof, psycholog i poeta, pioniera psychologii eksperymentalnej i hipnologii; • Władysław Orlicz – matematyk należący do lwowskiej szkoły matematycznej, twórca przestrzeni funkcyjnych zwanych "przestrzeniami Orlicza"; • Kazimierz Orzechowski – lekarz neurolog o światowych dokonaniach badawczych; • Stanisław Ostrowski – lekarz, ostatni polski prezydent Lwowa i trzeci Prezydent RP na Uchodźstwie; • Wacław Osuchowski – znawca prawa rzymskiego; • Marceli Paliwoda – teolog, rektor Uniwersytetu Lwowskiego, dziekana Wydziału Teologicznego, pierwszy w Galicji doktor habilitowany z zakresu austriackiego prawa kościelnego; • Jan Parandowski – filolog klasyczny, archeolog, pisarz i tłumacz, wiceprezes Światowego Pen-Clubu, prezentowany w "Zeszytach Jagiellońskich" nr 47; • Jakub Parnas – pionier polskiej biochemii, twórca lwowskiej szkoły biochemicznej; • Roman Pilat – historyk literatury, rektor Uniwersytetu Lwowskiego, trzykrotny dziekana Wydziału Filologicznego tej uczelni, twórca lwowskiej szkoły historycznoliterackiej; prezentowany w "Zeszytach Jagiellońskich" nr 78; • Tadeusz Pilat – prawnik, statystyk, znawca prawa administracyjnego; • Grzegorz Piramowicz – pisarz oświeceniowy i filozof, sekretarz Komisji Edukacji Narodowej; • Edward Porębowicz – romanista, poeta, tłumacz, badacz literacki; • Kazimierz Przybyłowski – prawnik, specjalista w dziedzinie prawa cywilnego i prywatnego międzynarodowego. Ostatni dziekan Wydziału Prawa UJK; • Jan Ptaśnik – historyk, mediewista, badacz historii materialnej i historii kultury, prezentowany w "Zeszytach Jagiellońskich" nr 45; • Józef Puzyna – matematyk, rektor Uniwersytetu Lwowskiego, dziekan Wydziału Filozoficznego; • Bronisław Radziszewski – chemik, kierownik Katedry i Studium Farmaceutycznego, dyrektorem Instytutu Chemicznego, rektor Uniwersytetu Lwowskiego, twórca pierwszej nowoczesnej pracowni chemicznej we Lwowie; • Marian Raciborski – botanik, jeden z pierwszych w Polsce paleobotaników, pionier ruchu ochrony przyrody w Polsce; • Antoni Rehman – geograf, geomorfolog, geobotanik, podróżnik i odkrywca, dziekana Wydziału Filozoficznego UL; • Edward Rittner – prawnik, specjalista prawa kanonicznego i małżeńskiego, rektor Uniwersytetu Lwowskiego, minister dla Galicji; • Wojciech Rogala – geolog, kierownik Zakładu geologicznego Uniwersytetu Jana Kazimierza, badacz geologii Podola i Roztocza; • Eugeniusz Romer – wybitny kartograf, geograf i geopolityk, twórca nowoczesnej kartografii polskiej, współzałożyciel Książnicy-Atlasu; brat Jana, ojciec Witolda; • Bolesław Rosiński – antropolog, kierownik Instytutu Medycznego we Lwowie; • Stanisław Rospond – językoznawca, twórca klasyfikacji strukturalnej antroponimów i toponimów, słowotwórstwa onomastycznego; • Jan Emanuel Rozwadowski – wybitny polityk, działacz niepodległościowy; • Witold Rubczyński – filozof i historyk filozofii; • Wojciech Rubinowicz – fizyk-teoretyk europejskiej sławy; • Stefan Rudniański – filozof i pedagog; • Ludwik Rydygier – chirurg, pionier operacji na otwartym żołądku; • Hilary Schramm – chirurg, ordynator oddziału chirurgicznego szpitala Świętej Zofii we Lwowie, profesor i rektor Uniwersytetu Lwowskiego; 50

• Kazimierz Sembrat – przedstawiciel nauk przyrodniczych, zoolog, cytolog i embriolog, doktor honoris causa Uniwersytetu Wrocławskiego; • Józef Siemiradzki – geolog i podróżnik, badacz Andów, rektor Uniwersytetu; • Stefania Skwarczyńska - teoretyk i historyk literatury, teatrolog, doktor honoris causa Uniwersytetu Łódzkiego; • Franciszek Smolka – papirolog, bibliotekarz i historyk filozofii, związany ze szkołą lwowsko-warszawską; • Stanisław Smolka – historyk, współtwórca i przedstawiciel krakowskiej szkoły historycznej, prezentowany w "Zeszytach Jagiellońskich" nr 28; • Marian Smoluchowski – światowej sławy fizyk, klasyk fizyki statystycznej; • Łukasz Solecki – duchowny katolicki, biskup przemyski, profesor i rektor Uniwersytetu Lwowskiego; • Hugo Steinhaus – wybitny polski matematyk, jeden z przedstawicieli lwowskiej szkoły matematycznej; • Karol Stojanowski – antropolog i działacz polityczny, harcmistrz, autor szeregu prac z zakresu historii i antropologii, barwna postać polskiego podziemia; • Bogdan Suchodolski – filozof, historyk nauki i kultury oraz pedagog; • Tadeusz Sulimirski – doktor prawa i filozofii, archeolog, historyk, doktor honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego i rektor Polskiego Uniwersytetu na Obczyźnie w Londynie; • Szczepan Szczeniowski – wybitny fizyk, autor znanego wielotomowego podręcznika Fizyka doświadczalna, badacz m. in. promieniowania kosmicznego; • Adam Szelągowski – profesor historii; • Władysław Tarnawski – filolog anglista, działacz niepodległościowy za czasów PRL na rzecz Kresów Wschodnich; • Witold Taszycki – polonista, współautor wielokrotnie wznawianych "Zasad pisowni polskiej"; • Wawrzyniec Teisseyre – geolog, ojciec Henryka, współodkrywca największych ówczesnych europejskich złóż ropy naftowej w Rumunii, odkrywca tzw. strefy Teisseyre'a - Tornquista; • Ernest Till – prawnik, cywilista, autor pierwszego polskiego pełnego systemu prawa prywatnego, współautor projektu kodeksu zobowiązań z 1933 r., Jeden z założycieli i długoletni redaktor "Przeglądu Prawa i Administracji"; • Włodzimierz Trzebiatowski – chemik, autor szeregu prac monograficznych oraz podręczników, w tym obszernego, wielokrotnie wznawianego i uzupełnianego podręcznika akademickiego do chemii nieorganicznej, zwanego potocznie Chemią Trzebiatowskiego; • Kazimierz Twardowski – słynny filozof, psycholog i pedagog, twórca lwowsko- warszawskiej szkoły filozoficznej, z której wyszły takie znakomitości jak Tadeusz Kotarbiński, Kazimierz Ajdukiewicz i in.; • Mścisław Wartenberg – filozof metafizyk, specjalista filozofii Kanta i neokantyzmu • Rudolf Weigl – biolog, wynalazca pierwszej w świecie skutecznej szczepionki przeciw tyfusowi plamistemu • Zygmunt Węclewski – filolog klasyczny, rektor Uniwersytetu Lwowskiego, tłumacz wszystkich zachowanych tragedii greckich; • Stanisław Witkowski – filolog klasyczny, uważany za twórcę naukowych podstaw papirologii polskiej; • Władysław Witwicki – jeden z ojców polskiej psychologii, filozof i historyk filozofii, tłumacz Platona, teoretyk sztuki i artysta; dialogi Platona w tłum. W. Witwickiego w nr. 50 "Zeszytów Jagiellońskich"; • Tadeusz Wojciechowski - historyk, profesor i rektor Uniwersytetu Lwowskiego, prezentowany w "Zeszytach Jagiellońskich" nr 69; • Zygmunt Wojciechowski – mediewista, historyk ustroju, prezentowany w "Zeszytach Jagiellońskich" nr 28; • Stanisław Zakrzewski – historyk, autor wielu prac z historii średniowiecza, do grona jego uczniów należeli m.in. Ewa i Karol Maleczyńscy oraz Ludwik Bazylow; • Rudolf Zuber – znany geolog i podróżnik, badacz Karpat Wschodnich i Kaukazu; • Wawrzyniec Żmurko – matematyk, uważany za prekursora słynnej lwowskiej szkoły matematycznej; • Eustachy Żyliński – matematyk, dziekan Wydziału Matematyczno-Przyrodniczego UJK; • Tadeusz Boy Żeleński – pisarz i tłumacz literatury francuskiej. 51

1661-2012: 351 lat Uniwersytetu we Lwowie

21 stycznia 2011 roku odsłonięta została w paryskim kościele Saint-Germain-des-Prés tablica poświęcona królowi Janowi Kazimierzowi – Tu spoczywa serce Jana II Kazimierza z dynastii Wazów (1609–1672), Króla Polski, Fundatora Uniwersytetu Lwowskiego, 76 Opata Saint-Germain-des Prés. W hołdzie Janowi Kazimierzowi – spadkobiercy Uniwersytetu Lwowskiego, społeczność akademicka i mieszkańcy Wrocławia. Dzieje Uniwersytetu Lwowskiego związane są z działalnością szkolną ojców Jezuitów na terenach Rzeczypospolitej. W roku 1608 powstało we Lwowie Kolegium Jezuickie, w którym wykładało 6 profesorów, a 2 października tego roku rozpoczęło zajęcia 28 studentów. W 1612 r. uruchomiono studium filozofii, a rok później kurs matematyki. Liczba studiujących w ciągu kilku lat wzrosła do 500. Gdy królem Polski został Jan Kazimierz Waza, były jezuita i kardynał (1648), pozycja jezuitów znacznie wzrosła. Monarcha otaczał się jezuitami. Jednym z tych, którzy byli przy królu, był Jędrzej Sikorski i on podjął się dzieła wsparcia starań rektora kolegium lwowskiego, dążącego do przekształcenia kolegium w akademię. W styczniu 1661 roku ksiądz Sikorski uzyskał podpis królewski pod dyplomem erekcyjnym dla akademii i udał się wraz z królem do Częstochowy, gdzie dokument został zaopatrzony w pieczęć kancelarii większej koronnej i wpisany do księgi kanclerskiej. Na dokumencie królewskim widniała data 20 stycznia 1661. W akcie czytamy: I pozwalamy, aby w tymże Kolegium generalne studium w każdym dowolnym fakultecie ustanowione było, tj. teologii scholastycznej i moralnej, filozofii, matematyki, obojga praw, medycyny, sztuk wyzwolonych i nauk zgoła wszystkich, według przyjętego akademii i uniwersytetu zwyczaju [...] I to pod nazwą uniwersytetu, akademii ustanawiamy po wieczne czasy. No i zaczęło się! Paulini jasnogórscy, niechętni jezuitom, zawiadomili niezwłocznie Akademię Krakowską o zamachu na jej prawa ze strony jezuitów. A były to już czasy, kiedy dekrety króla wymagały zatwierdzenia przez sejm. Zaczęła się „wojna zakulisowa”, wysłannicy Akademii Krakowskiej wpływali na posłów, do tego rajcy miejscy Lwowa, obrażeni na posłów, którzy popierali akademię, że robią to bez uchwały Rady Miasta, postanowili sprawę zablokować. Kłótnie i protesty trwały latami i żaden sejm nie był w stanie zatwierdzić przywileju Jana Kazimierza. Jezuici zaniechali dalszych starań i postanowili „robić swoje”, czyli kształcić na poziomie akademickim. Mijały lata, a kolegium jezuickie w świadomości społecznej istniało jako akademia. Jezuici nie zrezygnowali jednak z myśli o uregulowaniu statusu prawnego akademii i gdy nadarzyła się okazja – tym razem za panowania Augusta III Sasa – upomnieli się o ponowne zatwierdzenie przywileju Jana Kazimierza. Doprowadzili – 18 kwietnia 1758 r., przy poparciu arcybiskupa lwowskiego Wacława Sierakowskiego – do potwierdzenia dyplomu erekcyjnego Jana Kazimierza przez króla Augusta III Sasa i zatwierdzenia tego dyplomu 24 marca 1759 roku przez papieża Klemensa XIII. Odtąd Akademia Lwowska mogła nadawać stopnie naukowe. * * * Przywilej króla Jana Kazimierza miał epokowe znaczenie dla idei Uniwersytetu we Lwowie – mimo braku potwierdzenia przez konstytucję sejmową, nigdy nie został unieważniony. Berła rektorskie i dziekańskie władze uniwersytetu zamówiły w 1861 roku, w dwusetną rocznicę jego powstania. W latach 1911–1912 miały miejsce wielkie uroczystości z okazji 250-lecia uniwersytetu. W roku 1919 nadano Uniwersytetowi Lwowskiemu imię Jana Kazimierza, które przetrwało do 1 grudnia 1939 roku. http://cracovia-leopolis.pl/index.php?pokaz=art&id=2086

52