Instytut Pamięci Narodowej https://ipn.gov.pl/pl/dla-mediow/media-o-ipn/14525,PRZEGLAD-MEDIOW-26-czerwca-2006-r.html 2021-09-30, 06:10 PRZEGLĄD MEDIÓW - 26 czerwca 2006 r.

KRÓTKO:

„Dziennik”: Rzecznik interesu publicznego podejrzewa, że Zyta skłamała, twierdząc, że nie współpracowała z

peerelowską Służbą Bezpieczeństwa. Powołuje się na dokumenty znalezione w archiwach IPN. "Dziennik" ustalił, co

znajduje się w tych dokumentach. Jak się okazuje, ich zawartość nie przesądza jeszcze, że Gilowska była agentem SB.

W grudniu i styczniu 2005/2006 w archiwum IPN w Lublinie odnalezione zostały trzy raporty SB z informacjami

przypisywanymi tajnemu współpracownikowi "Beata". Z zapisów ewidencyjnych wynika, że TW "Beata" to Zyta

Gilowska. Według nieoficjalnej wiedzy gazety informacje od TW "Beta" dotyczą osób, które przyjeżdżały pod koniec

lat 80. z Zachodu na letnią szkołę polonijną na KUL - wykładowców i studentów. Zyta Gilowska miała zostać

zarejestrowana w latach 80. jako tajny współpracownik wydziału II Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w

Lublinie, czyli tamtejszej komórki kontrwywiadu. W zasobach archiwalnych IPN nie zachowała się teczka "Beaty", na

postawie której można by stwierdzić, że współpracowała ona ze służbami specjalnymi. Nie ma też jej zobowiązania do

współpracy. Natomiast w różnych miejscach archiwum odnaleziono zapisy ewidencyjne i rejestry operacyjne, w

których ten pseudonim się pojawia. Jak się dowiedział "Dziennik", rejestrację tajnego współpracownika "Beata" zgłosił

najprawdopodobniej kapitan Witold Wieczorek z wydziału II lubelskiego SB. Zajmował się on pozyskiwaniem i analizą

danych o obcokrajowcach. Także Polakach za granicą. Dziennik 26.06.2006 r.

„W sprawie Zyty Gilowskiej zeznawałem w IPN dwukrotnie. Ostatni raz ponad rok temu. Nie wiem, dlaczego ta sprawa

dopiero teraz wypłynęła" - powiedział Witold W. były oficer SB, w krótkiej wypowiedzi dla „Wiadomości” TVP. Były

esbek nie chciał odpowiedzieć na pytanie, czy Gilowska skłamała w oświadczeniu lustracyjnym. Wiadomości TVP 2

25.06.2006 r.

„Życie Warszawy” dotarło do dokumentów zgromadzonych przez rzecznika interesu publicznego na temat Zyty

Gilowskiej. Na żadnym z nich nie figuruje jej podpis. Jak się dowiedziała gazeta, 13 czerwca, minister koordynator ds.

służb specjalnych , poinformował premiera, że sędzia Olszewski chce wszcząć proces

lustracyjny Zyty Gilowskiej. A cztery dni wcześniej Gilowska złożyła dymisję, której premier nie przyjął. Co więcej,

zachował tę informację w tajemnicy. Sprawa wróciła jednak bardzo szybko. Ze strony biura rzecznika sugestia była

jasna: wicepremier ma tydzień na podanie się do dymisji. Jeśli nie, zostanie oskarżona o kłamstwo lustracyjne - mówi

bliski współpracownik Gilowskiej. Z dokumentów, którymi dysponuje RIP, wynika, że Gilowska została zarejestrowana

w II połowie lat 80. jako TW Beata. Taki zapis figuruje w dzienniku rejestrowym lubelskiej SB. Oficerem prowadzącym

był mąż jej koleżanki. Zachowały się spisywane przez niego raporty z rozmów z Gilowską. Opowiadała w nich o

środowisku lubelskich naukowców. Sprawą Zyty Gilowskiej zajmował się poprzedni rzecznik interesu publicznego

sędzia Bogusław Nizieński. Obowiązuje mnie tajemnica, dlatego nie będę się w tej sprawie wypowiadał - mówi gazecie

sędzia Nizieński. Nie chciał odpowiedzieć na pytanie, dlaczego już wcześniej sprawa nie trafiła do Sądu Lustracyjnego. Dziennik dowiedział się jednak, że do obecnego RIP dotarły cztery dokumenty SB dotyczące Zyty Gilowskiej. Są to raporty oficera SB spisane z rozmów z Gilowską. W archiwach nie znaleziono zaś podpisanej przez nią zgody na współpracę - czytamy w "Życiu Warszawy". ŻW 24-25.06.2006 r.

„Wprost”: Czy teczka Zyty Gilowskiej została rok temu ukryta w sejfie prezesa IPN? A na imię jej było Beata" - zanuciła wicepremier Zyta Gilowska, gdy 12 stycznia 2006 r. dziennikarze "Wprost" rozmawiali z nią w Ministerstwie

Finansów. W ten sposób skomentowała pytanie o sprawę jej domniemanej współpracy z bezpieką. Oznacza to, że już wtedy znała pseudonim, jaki miano jej nadać jako tajnemu współpracownikowi, zarejestrowanemu w połowie lat 80.

Sprawa Gilowskiej zaczęła się ponad rok temu. Dziennikarze "Wprost" rozmawiali wówczas z wysokim rangą oficerem tajnych służb. Twierdził on, że w maju 2005 r. prof. Leon Kieres, ówczesny szef Instytutu Pamięci Narodowej, ukrył dowody wskazujące na domniemaną współpracę Gilowskiej z tajnymi służbami PRL, przekazując jej teczkę do tzw. zbioru zastrzeżonego. Do owego zbioru trafiają dokumenty najwyższej wagi (głównie te, które dotyczą czynnych agentów), a dostęp do niego mają wyłącznie prezes instytutu, minister obrony narodowej oraz szef służb cywilnych.

Kieres miał to zrobić - wedle naszego rozmówcy - za wiedzą i po spotkaniach z szefem klubu Platformy Obywatelskiej

Janem Rokitą. - Wasz rozmówca jest podłym kłamcą. Nie było takiej sytuacji - odpowiedział "Wprost" Rokita, gdy zapytaliśmy go, czy spotykał się z prezesem IPN, prosząc go o niepodejmowanie tematu domniemanej współpracy

Gilowskiej z tajnymi służbami PRL. Kieres równie zdecydowanie zaprzeczył, że rozmawiał o tym z Rokitą, jak i temu,

że przeniósł materiały dotyczące Gilowskiej do tzw. zbioru zastrzeżonego. Oficer tajnych służb, z którym w maju 2005 r. rozmawialiśmy, twierdził, że odnalezienie w IPN teczki "Beaty" było prawdziwym powodem tego, że w tym samym miesiącu Gilowską usunięto z PO. „Druga egzekucja” Wprost nr 26/2006 r.

To mój zastępca Jerzy Rodzik był autorem wniosku o wszczęcie postępowania lustracyjnego. On decydował czy sprawa kwalifikuje się do złożenia do sądu czy nie. Ja merytorycznie z tym postępowaniem nie miałem żadnego związku – mówi z rozmowie z „Dziennikiem” Rzecznik interesu publicznego Włodzimierz Olszewski. - - Sędzia

Olszewski znał stan sprawy pani wicepremier – mówi Jerzy Rodzik zastępca RIP. W „Dzienniku” o tym „Kto zagrał teczką?” komentarze Moniki Olejnik i Piotra Semki. – Musimy się dowiedzieć całej prawdy o sprawie Gilowskiej. Jak wygląda jej teczka w IPN, czy istnieją jakiekolwiek dokumenty obciążające, które się w niej znalazły, a jeśli tak to dlaczego znajdowały się poza IPN? – pisze zastępca naczelnego Cezary Michalski. Dziennik 26.06.2006 r. – „Gazeta

Wyborcza” dokonała publicznej egzekucji na Zycie Gilowskiej – pisze w „Fakcie” Paweł Lisicki.

Uważam, że jako premier nie powinienem wtrącać się w działania takich instytucji, jak rzecznik interesu publicznego.

Instytucji państwowych, ale nie rządowych. Jeśli rzecznik popełnił błędy, to sąd powinien jego wniosek odrzucić – mówi w rozmowie z „Rzeczpospolitą” premier . Pani premier nie wyjaśniła mi, na czym polegał ten szantaż. Uznała, że to, iż inni jej o tym mówią, może być szantażem. Ja natomiast uznałem, że powinienem być uprzedzony, więc powiadomienia mnie nie traktowałem jako szantażu, a siebie jako jego narzędzia.

Rzeczpospolita 14.06.2006 r.

"Newsweek" pisze, że odejście Zyty Gilowskiej z rządu osłabia pozycję Kazimierza Marcinkiewicza. Jak zaznacza tygodnik, Gilowska była najlepszym sojusznikiem premiera w dziedzinie gospodarki. "Sporo zmieni się w obszarze politycznym - z rządu odszedł polityk wyrazisty i odważny, stanowiący przeciwwagę dla Leppera" - czytamy w

"Newsweeku". A premier, jak sam mówi, traci "naprawdę do bólu lojalnego partnera". Ekonomista profesor Stanisław

Gomułka obawia się, że teraz nie będzie w rządzie nikogo, kto publicznie i głośno będzie mówić o problemach gospodarczych Polski. Z informacji, do których dotarł "Newsweek" wynika, że Gilowska wprawdzie została zarejestrowana w połowie lat 80. jako agentka SB o pseudonimie Beata, ale w archiwach IPN nie znaleziono ani jej teczki osobowej, ani teczki pracy. „Drugie odejście Zyty” Newsweek nr 26/2006 r

„Gazeta Wyborcza”: Wieczorek zaczął pracę w SB w latach 70. Po 1990 r. był szefem jednej z sekcji kontrwywiadu lubelskiej delegatury UOP. W grudniu 2001 r. wraz z czterema funkcjonariuszami lubelskiego UOP został oskarżony o ujawnienie tajemnicy państwowej - wynoszenie tajnych akt z urzędu. Był trzy miesiące aresztowany. Sprawa do dziś toczy się przed sądem, jest tajna. Prokuratura wszczęła śledztwo, gdy wiosną 1999 r. na adres lubelskiej redakcji

"Gazety" wpłynęły kserokopie tajnych dokumentów z delegatury UOP w Lublinie. Były tam adresy i prywatne numery telefonów pracowników kontrwywiadu oraz meldunki operacyjne "tajne specjalnego znaczenia". Nadawca chciał pozostać anonimowy. Śledczy przeszukali mieszkania oficerów UOP. Jeden z nich trzymał w sejfie materiały "spec- znaczenia". Inny chował je w piwnicy. Kolejny zgromadził w domku letniskowym służbowe dokumenty dotyczące wpływowych mieszkańców Świdnika. Jego kolega kompletował kwity na temat VIP-ów z Lublina i Świdnika - polityków, wysokich urzędników i radnych (w latach 1990-98 Gilowska była radną w Świdniku). Prokuratura podejrzewa, że funkcjonariusze wynosili dokumenty, by szantażować polityków i radnych. GW 26.06.2006 r.

"Dziennik" dotarł do poufnego listu Zyty Gilowskiej z kwietnia 2004 roku do rektora Katolickiego Uniwersytetu

Lubelskiego ks. prof. Andrzeja Szostka. Gilowska opisuje w nim swoje perypetie lustracyjne i prosi o pomoc. Pisze, że jest bezpodstawnie posądzana o współpracę z komunistyczną bezpieką. W dramatycznym tonie Gilowska próbuje oczyścić się z zarzutów. Tłumaczy, że w latach 80. była na KUL "praktycznie nikim". "Profesor Piotrowski" - to według

Gilowskiej osoba, która kolportowała fałszywe informacje na temat jej związków ze Służbą Bezpieczeństwa PRL.

Gazeta ustaliła, że ta tajemnicza postać to prof. KUL Mirosław Piotrowski, historyk i eurodeputowany LPR, współpracuje z toruńską szkołą ojca Rydzyka i jego mediami, czyli "Naszym Dziennikiem", Telewizją Trwam i Radiem

Maryja. Piotrowski kategorycznie zaprzecza. "Nie zajmuję się tą sprawą" - odpowiada, gdy gazeta pyta, czy widział materiały SB na temat wicepremier. Zapewnia też, że nikomu nie przekazywał żadnych informacji o jej przeszłości - czytamy w "Dzienniku". „Oskarżenia z uniwersytetu” Dziennik 24-25.06.2006 r.

Zdymisjonowana wicepremier, minister finansów Zyta Gilowska złożyła doniesienie do prokuratury w sprawie

"szantażu lustracyjnego" wobec niej. Minister sprawiedliwości polecił wszcząć śledztwo z artykułu przewidującego do 10 lat więzienia za "bezprawne wywieranie wpływu na czynności urzędowe konstytucyjnego organu". Prosiłam premiera, żeby złożył wniosek do prokuratury, premier tego nie zrobił, wobec tego ja złożyłam dzisiaj wniosek na ręce prokuratora generalnego, z którym rozmawiałam w sprawie szantażu lustracyjnego, którego byłam obiektem. Niech prokuratura prowadzi śledztwo, niech się nie zdaje, że teraz można Gilowskiej zamknąć usta, bo została zdymisjonowana, wobec tego nie ma sprawy. Jest sprawa - powiedziała Gilowska w Starym Tartaku na

Lubelszczyźnie podczas uroczystości wręczenia wyróżnienia "Kordelas Leśnika Polskiego", przyznanego jej za zasługi dla Lasów Państwowych. Minister Ziobro polecił wszcząć śledztwo z doniesienia pani Gilowskiej, uznając, że sprawę trzeba wyjaśnić procesowo - powiedział PAP p.o. rzecznik Prokuratora Generalnego Robert Bińczak. Była wicepremier zaapelowała do swojej przyjaciółki, mieszkanki Świdnika imieniem Urszula, której mąż - według Gilowskiej - były funkcjonariusz SB, spowodował oskarżenia wobec niej. Weź coś powiedz - wzywała Gilowska. Apeluję do swojej przyjaciółki wieloletniej i zwracam się do niej: Urszula, czy ty Boga w sercu nie masz, przecież twój mąż najwyraźniej mnie wrobił w jakąś gigantyczną historię, tak przynajmniej twierdzą faceci od służb. Jeśli nawet nie jest winny, to musi coś wiedzieć - mówiła. Serwis PAP, IAR, TVN 24, „Fakty”, „Wiadomości”, „Panorama” 24.06.2006 r.

Zyta Gilowska oskarża męża swojej przyjaciółki Urszuli W. o to, że jest sprawcą jej kłopotów lustracyjnych. Witold W. był w czasach PRL-u funkcjonariuszem Służby Bezpieczeństwa. Prawdopodobnie Urszula W. opowiadała mu o rozmowach z Gilowską, a on wykorzystywał to przy sporządzaniu notatek. Jak się nieoficjalnie dowiedziało Polskie

Radio , Witold W. wyniósł część dokumentów z urzędu i trzymał je w prywatnym domku na działce. Istnieje podejrzenie, że w dokumentach były zapisy prywatnych rozmów Zyty Gilowskiej z żoną Witolda W. Urszula W. mogła o nich opowiadać mężowi. Wyniesione dokumenty zostały odnalezione przez funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa

Wewnętrznego. Sam Witold W. został wówczas zatrzymany. W sobotę Zyta Gilowska zaapelowała do swojej przyjaciółki o wyjawienie prawdy. Najprawdopodobniej wśród nowych dokumentów nie ma jakichkolwiek podpisanych przez Gilowską. IAR 25.06.2006 r. Prokuratura zatrzymała jedną osobę w związku ze śledztwem dotyczącym ewentualnego "szantażu lustracyjnego" wobec Zyty Gilowskiej. Potwierdził to w "Salonie Trójki" poseł PiS Artur

Zawisza. Poseł wyjaśnił, że chodzi o osobę, która wyniosła urzędowe dokumenty dotyczące tej sprawy i trzymała je w domu. Artur Zawisza nie ujawnił jednak, kto został zatrzymany. Polskie Radio PR III 25.06.2006 r.

Wicepremier ma wątpliwości co do trybu działania zastępcy Rzecznika Interesu Publicznego w sprawie, byłej już wicepremier Zyty Gilowskiej. Dorn stwierdził, że "miał wątpliwości", co do trybu działania zastępcy Rzecznika

Interesu Publicznego w związku z jego styczniowym spotkaniem z wicepremier Zytą Gilowską. Dodał, że jego wątpliwości "pogłębiły się" po informacjach, że sąd może nie wszcząć postępowania lustracyjnego wobec Gilowskiej.

Rozmawiałem z panią wicepremier w czwartek wieczorem, pokazała mi swoją korespondencję z RIP; złożyła relację z kontaktów a pierwszy miał miejsce w styczniu z zastępcą RIP. Ja miałem wątpliwości, co do trybu i zasad działania rzecznika, czy jego zastępcy - stwierdził wicepremier Dorn. Serwis PAP 24.06.2006 r.

Olszewski: Musiałem poinformować premiera w „Gazecie Wyborczej” wywiad z RIP: słyszał Pan opinię z kręgów PiS, że to odwet rzecznika za plany likwidacji jego urzędu. - Trzeba się cechować wyjątkowo prymitywnym sposobem myślenia, żeby sformułować takie zdanie. Myślę, że właśnie funkcjonowanie mojego biura i skierowanie wniosku do sądu stwarza pani premier pełne możliwości obrony. Jeśli wejdzie w życie nowa ustawa, to te możliwości będą praktycznie żadne, bo quasi-postępowanie sprawdzające prowadzić będą historycy bądź archiwiści z IPN pozbawieni walorów niezawisłości jakie mają rzecznik i jego zastępcy. W myśl nowych przepisów treść zaświadczenia, że ktoś był np. tajnym współpracownikiem, zostanie opublikowana, a dopiero później zaoferuje się quasi-obronę sądową, która w moim przekonaniu jest czystą fikcją. Na konferencji prasowej Zyta Gilowska powiedziała, że padła ofiarą szantażu lustracyjnego z Pana strony. - To jest tak absurdalne, że jeśli chcę zachować się w tej sytuacji godnie, to muszę odmówić komentarza. Pani Gilowska zarzuca Panu, że informował Pan o swoich zamiarach osoby trzecie - koordynatora ds. służb specjalnych i premiera, jej zaś nie chciał Pan pokazać dokumentów. Nie pokazałem, bo nie mam takiego prawa. Będzie je mogła poznać w sądzie. Premier musiał mieć wiedzę na ten temat. W najlepiej pojętym interesie państwa było poinformowanie premiera o zamierzonych czynnościach. Czy Pan sobie wyobraża sytuację, w której szef rządu dowiaduje się np. z mediów o tak ważnej sprawie? Jaka była jego reakcja po pierwszej rozmowie z

Panem? - Pan premier w pełni szanuje zasadę niezawisłości sędziowskiej. I jeżeli ktokolwiek twierdzi, że były z jego strony jakieś naciski, to po prostu kłamie. GW 24-25.06.2006 r.

To jest szantaż lustracyjny - mówiła dramatycznie Zyta Gilowska i oddała się do dyspozycji premiera. Liczyła, że zostanie w rządzie. Jednak decyzja była inna i wicepremier musiała odejść. Wniosek złożył w piątek rano rzecznik interesu publicznego Włodzimierz Olszewski. Uznał, że Gilowska może być kłamcą lustracyjnym. Wicepremier walczyła do ostatniej chwili. Na zwołanej w południe konferencji prasowej powiedziała, że nie składa dymisji, tylko oddaje się do dyspozycji premiera. Jej słowa świadczyły, że wierzy, iż pozostanie na stanowisku. - Byłam obiektem szantażu lustracyjnego - oświadczyła. Szantaż, o jakim mówiła, miał trwać przynajmniej od 12 czerwca. - Mam mniej praw niż pedofil i morderca - przekonywała ze swadą. I wyjaśniła, że rzecznik nie okazał jej dowodów, na jakich opiera swe oskarżenia. Według informacji „Rz”, Olszewski od kilkunastu dni chciał skłonić wicepremier do dymisji. Wówczas nie byłoby potrzeby kierowania wniosku do sądu lustracyjnego. Gilowska odmawiała. Twierdziła, że jest niewinna i że nie współpracowała z aparatem bezpieczeństwa PRL. A Olszewski zwlekał ze złożeniem wniosku do sądu. Kilka razy przesuwał termin. Ostatecznie miał to zrobić w czwartek. Gilowska postanowiła wyjść z ofensywą i opowiedzieć swoją lustracyjną historię na specjalnej konferencji prasowej. Najprawdopodobniej w przyszłym tygodniu Sąd Apelacyjny w

Warszawie podejmie decyzję, czy wszcząć postępowanie lustracyjne wobec Zyty Gilowskiej. Wniosek do sądu przesłał w piątek Włodzimierz Olszewski rzecznik interesu publicznego. Wszczęcie procesu nie jest wcale pewne. Sędzia

Zbigniew Puszkarski, przewodniczący Wydziału Lustracyjnego SA, przypomniał w piątek, że nie wszczyna się postępowań wobec tych, którzy zrezygnowali z wymienionych w ustawie lustracyjnej funkcji publicznych lub zostali z nich odwołani. Rzeczpospolita 24-25.06.2006 r.

W „Gazecie” Komentarz Piotra Pacewicza. Lustracja jest jak brzytwa, którą PiS trzyma w dłoniach drżących kiedyś z rewolucyjnego zapału, dziś raczej z nerwów. Nie wiemy, czy prof. Gilowska mówi prawdę, zaprzeczając, by kiedykolwiek współpracowała ze służbami komunistycznymi. Jestem skłonny dać jej wiarę. Takie jest zawsze podejście

"Gazety Wyborczej" - stosować zasadę domniemanej niewinności. Inne tytuły, inne środowiska stosują czasem zasadę odwrotną. Dramatycznie zabrzmiał apel Zyty Gilowskiej, gdy zwróciła się do opinii publicznej za pośrednictwem nas, dziennikarzy. - Wiele od was zależy - powiedziała. Sądzę, że rzeczywiście tak jest. Powstrzymujmy pochopne sądy.

Uwzględniajmy kontekst i skalę winy w ocenie tego, co 20, 30 lat temu ktoś zrobił, powiedział, podpisał. Nie poddawajmy się zasadzie, że wiedza z ubeckich teczek jest miarą wszechrzeczy, ostateczną podstawą do oceny człowieka. Nie fałszujmy przeszłości. Niech mniejsze lub większe winy TW nie przesłaniają winy tych, którzy w PRL nami rządzili i deprawowali ludzi. Nie wierzę, że "prawda z teczek nas wyzwoli". Casus Zyty Gilowskiej to kolejny dowód, że prawda pozostaje tu towarem deficytowym, nie mówiąc już o wyzwoleniu. Od nas zależy, czy polskiego

życia publicznego nie ogarnie zasada: "sensacja was wyzwoli" lub "pogarda was wyzwoli" - przed czym przestrzega zespół "Sumienie i Pamięć" abp. Życińskiego. Więc na razie - szacunek, Pani Premier. GW 24-25.06.2006 r.

Większość Polaków (56 proc.) ocenia, że lustracja ma "zły wpływ na polską politykę", "dobry wpływ" dostrzega tylko

30 proc. obywateli - takie są wyniki przeprowadzonego w niedzielę 25 czerwca sondażu "Gazety". Połowa badanych

(49 proc.) jest niezadowolona, że z rządu odeszła w piątek Zyta Gilowska, gdy rzecznik interesu publicznego zarzucił jej kłamstwo lustracyjne. Tylko jedna piąta (22 proc.) jest z tego zadowolona (aż 29 proc. nie ma zdania). W lustrację jako dobre narzędzie polityki wierzą najmocniej najmłodsi badani (18-24 lata), także oni - jako jedyna grupa wiekowa - częściej cieszą się niż martwią, że Gilowska odeszła. Najbardziej sceptyczni wobec lustracji są ludzie z wyższym wykształceniem: aż 67 proc. z nich źle ocenia jej wpływ na politykę, a 75 proc. żałuje, że Gilowska odeszła. Gazeta

Wyborcza 26.06.2006 r.

Lustrację powinna poprzedzić dekomunizacja ogłosili biskupi w sobotę. W niedzielę z ostatecznej wersji komunikatu wypadło to sformułowanie. I słusznie. Niezależnie od poczucia niesprawiedliwości po 17 latach nikt już nie wierzy w możliwość przeprowadzenia dekomunizacji. Przedstawienie lustracji w takim kontekście budzić mogło więc podejrzenie o próbę jej zahamowania. A tego zrobić się nie da. Po ostatnim spotkaniu episkopatu widać, że ta

świadomość w Kościele rośnie. Powstało jednak kilka nowych pytań. Czy postulat, by lustracja księży odbywała się tak jak całego społeczeństwa, oznacza, że biskupi chcą, by nowa ustawa lustracyjna rozszerzyła katalog grup społecznych i zawodowych o duchowieństwo? I czy oddając lustrację w ręce państwowych instytucji, Kościół zamierza wyciągnąć wewnętrzne wnioski wobec osób, którym udowodniono współpracę? Jest jeszcze jedna kwestia. Biskupi chcą opracować zasady oceny dokumentów IPN na temat wszystkich, nie tylko duchownych. Jak jednak Kościół przekona społeczeństwo, by oprócz okoliczności historycznych i moralnej oceny oskarżanych o współpracę, pamiętało o zasadach chrześcijańskiego miłosierdzia? – pisze Ewa K. Czaczkowska. Rzeczpospolita 26.06.2006 r.

Nie ma teczki, która nie zawierałaby kłamstw, nienawiści, podłości i zdrad - powiedział prymas Polski kardynał Józef

Glemp podczas mszy św. odprawionej w katedrze gnieźnieńskiej na zakończenie obrad 336. zebrania plenarnego

Konferencji Episkopatu Polski. Czy Bóg jest obecny w kilometrach teczek napisanych przed kilkunastu, czy kilkudziesięciu laty, czekających na tzw. lustrację? Tak, Pan Bóg jest także tam obok - podkreślił prymas. Zdaniem

Prymasa, to wszystko gdzieś się mieści, jakby uśpione w ogromnym potencjale zła, z którego ma się wyłonić dobro.

Tam jest Bóg, szukający prawdy, czasem także prawdy bolesnej, ale On tam jest, ponieważ jest Bogiem wielkiego i nieprzebranego miłosierdzia - dodał prymas Glemp. Według prymasa, "przed problemem współczesności stajemy zawstydzeni, że nie do końca zaufaliśmy Chrystusowi, że nie budziliśmy Go w odpowiednim czasie, tylko zawierzyliśmy własnej przebiegłości". Kardynał podkreślił, że "Chrystus jest z nami i prosimy go, żeby odsłonił przed nami całą prawdę". Serwis PAP 24.06.2006 r.

Obradujący w Poznaniu biskupi Kościoła katolickiego wyrazili stanowczy sprzeciw wobec lustracji, opartej tylko i wyłącznie na dokumentach służb bezpieczeństwa PRL. Zadeklarowali, że powstanie organ, który będzie

"ukierunkowywał pracę diecezjalnych komisji lustracyjnych". Biskupi nie wykluczyli, że powstanie ogólnopolska, kościelna komisja lustracyjna. Hierarchowie podkreślili, że Kościół jest za lustracją, ale "zanim dojdzie do rzetelnej lustracji, powinno dojść do dekomunizacji oraz ujawnienia struktur i metod działania służb bezpieczeństwa PRL.

Podczas konferencji prasowej rzecznik Episkopatu Polski, ks. Józef Kloch przedstawił dziennikarzom fragment komunikatu z trwającego w Poznaniu Zebrania Plenarnego Komisji Episkopatu Polski. Komunikat ma zostać ogłoszony w niedzielę. "Nie wolno zapominać, że dokumenty te były sporządzane przez wrogie Kościołowi i ruchom niepodległościowym tajne służby, których funkcjonariusze pozostają do dnia dzisiejszego bezkarni, a tylko ich ofiary stają się przedmiotem publicznych oskarżeń" - napisano w komunikacie. Według metropolity diecezji warszawsko- praskiej abpa Sławoja Leszka Głódzia, lustracja jest jednym z segmentów dekomunizacji. Dekomunizacja dotyczy zmiany struktur państwowych, mentalności starego człowieka homo sovieticus - mówił abp Głódź. Serwis PAP

24.06.2006 r.

Nie boimy się lustracji. Boimy się tylko, by nie skrzywdziła ona ponownie ludzi - powiedział w Poznaniu kard. Stanisław

Dziwisz. Najważniejszą sprawą był problem lustracji księży. O tym też najżywiej rozmawiano z dziennikarzami podczas sobotniej konferencji prasowej. W końcowym komunikacie biskupi podkreślili, że "wyrażają stanowczy sprzeciw wobec takiej lustracji, która przebiega bez należytej weryfikacji dokumentów, bez poszanowania dobrego imienia i bez uprawomocnionego wyroku sądu, opierając się wyłącznie na dokumentach organów bezpieczeństwa". - Nie wolno zapominać, że dokumenty te były sporządzane przez wrogie Kościołowi i ruchom niepodległościowym tajne służby, których funkcjonariusze pozostają do dnia dzisiejszego bezkarni, a tylko ich ofiary stają się przedmiotem publicznych oskarżeń. Dlatego biskupi polscy są zdania, że rzetelna lustracja nie może dokonać się bez uprzedniej dekomunizacji oraz ujawnienia struktur i metod działania służb bezpieczeństwa" - czytamy w komunikacie. Gazeta Wyborcza

26.06.2006 r.

W komunikacie z sobotnich obrad episkopatu Polski w Poznaniu znalazła się między innymi myśl, że funkcjonariusze tajnych komunistycznych służb "pozostają do dnia dzisiejszego bezkarni, a tylko ich ofiary stają się przedmiotem publicznych oskarżeń". Jest to jedna z wielu trzeźwych obserwacji, które trzeba poczynić, przyglądając się ze zgrozą spustoszeniu, jakie czyni niezręczny sposób, w jaki przebiega w Polsce lustracja. Sama jej idea budziła od początku opory. Ci, którzy się opierali, byli jednak niekonsekwentni - jedynym logicznym z ich punktu widzenia wyjściem byłoby zniszczenie legendarnych kilometrów akt w całej ich długości. Tak się nie stało i dobrze, bo jest tam ważna, choć ponura wiedza o historii PRL. Jednak niezliczone próby hamowania i reglamentowania dostępu do niej przyniosły opłakane skutki. Zaczęła się gra teczkami, której ostatnią ofiarą stała się w spektakularny sposób Zyta Gilowska.

Lustracja jest dziś lawiną, której nikt nie powstrzyma. Rzecz w tym, by nie toczyła się ona w nieszczęśliwym stylu, który zatruwa życie publiczne i życie wielu osób. Podstawową zasadą winno być to, co stanowi podstawę cywilizowanego porządku prawnego - domniemanie niewinności. Zapis w ewidencji SB nie może człowieka automatycznie stygmatyzować, bo to jest absurd. Historycy znający te archiwa dobrze wiedzą, jak duże były różnice winy (od winy wielkiej, aż do całkowitej niewinności) osób figurujących w archiwach pod złowrogimi literami TW.

Rzeczpospolita 24-25.06.2006 r.

Prokuratorzy IPN praktycznie nie ścigają przestępstw z czasów późnego PRL. Instytut Pamięci Narodowej sam dostarcza argumentów przeciwnikom lustracji, choć jest tej lustracji głównym narzędziem. Z niezrozumiałych powodów IPN oszczędza sprawców zbrodni komunistycznych i pracowników bezpieki, szczególnie tych z lat 70. i 80.

Prawie połowa śledztw prowadzonych przez prokuratorów pionu śledczego IPN jest umarzana. Zresztą większość spraw dotyczy lat 1939-1956. Sprawy z lat 60., 70. i 80. albo nie są podejmowane, albo ciągną się latami. Oznacza to,

że IPN praktycznie nie rozlicza zbrodni popełnianych przez funkcjonariuszy PRL, do czego zobowiązuje go ustawa. –

Słyszałem opinię, że prokuratorzy Instytutu nie chcą podejmować drażliwych śledztw ze strachu – mówi prezes Janusz

Kurtyka. „Instytut Pamięci Wybiórczej” Wprost nr 26/2006 r.

Niebawem trafią do sądu wnioski wobec niektórych osób, które są odpowiedzialne za niezwykle brutalne potraktowanie protestujących robotników w czerwcu 1976 roku - poinformował prezes Instytutu Pamięci Narodowej

Janusz Kurtyka, który wziął udział w radomskich uroczystościach z okazji 30. rocznicy robotniczych protestów. Janusz

Kurtyka poinformował, że trwa śledztwo wobec tych funkcjonariuszy. Dodał, że śledztwo to jest niezwykle trudne, bowiem bardzo trudno jest zidentyfikować funkcjonariuszy ZOMO, którzy podanym miejscu i czasie brali udział w tłumieniu protestów. Prezes IPN dodał, że postępowanie w tej sprawie jest niezwykle żmudne, gdyż najpierw trzeba ustalić, w jakim rejonie miasta jakie oddziały ZOMO działały i z którego miasta przyjechały. Później należy ustalić, jaki był skład osobowy oddziałów w momencie tłumienia protestów, na koniec - skonfrontować konkretnego zomowca z poszkodowanymi. Prezes Kurtyka zaznaczył, że ułatwieniem mogłyby być zeznania kadry kierowniczej, lecz część z tych osób już nie żyje. Podkreślił, że przed sądem stanie na razie jeden lub dwóch zomowców, ponieważ w sposób nie budzący wątpliwości zostali zidentyfikowani. IAR 25.06.2006 r.

Do „Rzeczpospolitej” został dołączony specjalny dodatek „Czerwiec 76”: Bezpośrednią przyczyną robotniczych protestów w 1976 r. była drastyczna podwyżka cen żywności ogłoszona 24 czerwca w Sejmie przez premiera Piotra

Jaroszewicza. Jej rozmiary zaskoczyły społeczeństwo. Mięso i ryby drożały średnio o 69 proc., nabiał - 64 proc., ryż -

150 proc., cukier - 90 proc. Zapowiedziano rekompensaty pieniężne, jednak wedle skrajnie niesprawiedliwej zasady: największe podwyżki mieli dostać najlepiej zarabiający. Podwyżkę przedstawiano jako projekt zgłoszony pod konsultację społeczną, chociaż społeczeństwo zdawało sobie sprawę, że konsultacje są farsą, a z ust do ust przekazywano pogłoskę o już wydrukowanych cennikach. Nie miałeś wyjścia. Mogłeś się tylko modlić, by Komitet

Obrony Robotników do ciebie nie przyszedł. Czasem jednak okazywało się, że przyszedł i o coś poprosił. Wtedy wszystko było już jasne. Mogłeś odmówić i nawet zachować twarz przed ludźmi, ale siebie nie mogłeś oszukać.

Wiedziałeś, ile jest warte twoje mniemanie o sobie i patriotyczne deklaracje. Po trzydziestu latach od czerwcowych wystąpień robotników w Ursusie i Radomiu Wojciech Onyszkiewicz, wówczas instruktor harcerstwa, właśnie tak charakteryzuje dylematy, przed którymi stanął on sam i jego znajomi. Ursus: - Nie robimy - powiedzieli i zatrzymali maszyny. Niektórych urządzeń nie trzeba było rano wyłączać, bo stały od nocy. Już trzecia zmiana więcej gadała, niż produkowała. Strajku nikt nie ogłaszał ani nie organizował. Wisiał w powietrzu. Rzeczpospolita 24-25.06.2006 r.

W „Naszym Dzienniku” z 24-25 czerwca dodatek specjalny - Czerwiec '76 a w nim: O proteście robotników sprzed 30 lat z Pawłem Sasanką, historykiem Instytutu Pamięci Narodowej, autorem monografii "Czerwiec 1976. Geneza, przebieg, konsekwencje", rozmawia Maciej Winnicki. „1976 r. - bankructwo ideologii” Ustrój komunistyczny, jeden z najbardziej zbrodniczych systemów XX wieku, opierał się na ściśle określonej ideologii. Jego podstawą była teza o tym, że w państwie komunistycznym rządzi klasa robotnicza. „Upokorzyć ludzi i miasto” Pacyfikacja uczestników protestu radomskiego, choć bardzo brutalna, nie zaspokoiła jednak pałających wściekłością Edwarda Gierka i partii. W ruch poszła propaganda, która zaczęła przekonywać Polaków, że protest w Radomiu wywołali kryminaliści i chuligani, którym chodziło tylko o wywołanie zamieszek i grabienie sklepów. To i tak było dla władz niewystarczające. Komuniści chcieli upokorzyć miasto i jego mieszkańców. „Męczennik Czerwca '76” Protest radomskich robotników nie miał jednego przywódcy, bo nie był zaplanowany. Nie było nawet jednego decyzyjnego gremium. Gdy ludzie wyszli na ulicę, wszystko toczyło się spontanicznie, pod wpływem chwili. Dlatego trudno jest doszukiwać się osoby-symbolu tamtych wydarzeń wśród robotników. Nic więc dziwnego, że nie tylko mieszkańcy Radomia, ale i wielu historyków taką postać widzi w ks. Romanie Kotlarzu, proboszczu parafii Pelagów koło Radomia. NDz 24-25.06.2006 r.

Na rządową podwyżkę cen w czerwcu 1976 roku strajkiem odpowiedziało 80 tysięcy robotników w całym kraju.

Radom, Ursus i Płock były największymi ośrodkami protestów. Rocznicowa wystawa przypomina tamte wydarzenia.

Otwiera je propagandowe zdjęcie z Edwardem Gierkiem i Piotrem Jaroszewiczem, którzy spoglądając na zegarki wzywają: "Przyspieszajmy, obywatele". Na to wezwanie 25 czerwca 1976 roku cała Polska zaprotestowała. - Ludzie przyszli do zakładu, ale nikt się nie brał za robotę - czytamy wspomnienia robotnika Zygmunta Kaczyńskiego z

Ursusa. - Każdy był oburzony podwyżką cen... Dyskutowano między sobą. Kierownictwo nawoływało do pracy, ale bezskutecznie. Wystawa "Czerwiec 1976", scenariusz Paweł Sasanka, PKiN w Warszawie. Otwarciu wystawy towarzyszyły promocje: albumu "Czerwiec 1976. Radom Ursus Płock" i książki Pawła Sasanki "Czerwiec 1976. Geneza, przebieg, konsekwencje". Czynna do połowy lipca. Rzeczpospolita 24-25.06.2006 r.

Osoby represjonowane w czasie wydarzeń czerwcowych otrzymają pomoc finansową - poinformował premier

Kazimierz Marcinkiewicz w Radomiu w czasie obchodów 30. rocznicy robotniczego protestu. Pieniądze będą pochodzić ze specjalnego funduszu powołanego w sobotę przy wojewodzie mazowieckim. Pomoc pokrzywdzonym ma być częścią programu rozliczenia się z przeszłością. - Nie może tak dłużej być, że oprawcy mają się lepiej od bohaterów.

Trzeba stworzyć program, by to, co się zaczęło 30 lat temu, mogło być także dumą mieszkańców tego niezłomnego miasta. Polska jest wolna, demokratyczna, a sprawiedliwa będzie wówczas, gdy będzie solidarna ze swoimi bohaterami - przekonywał premier. - To w Radomiu wzeszło słońce wolnej Polski, którego nie udało się władzy zasłonić jak 20 lat wcześniej w Poznaniu - mówił Marcinkiewicz. Serwis PAP, TVN 24, IAR 25.06. 2006 r. Rzeczpospolita

26.06.2006 r.

Premier, prezes IPN, przewodniczący NSZZ Solidarność i tysiące mieszkańców Radomia uczestniczyły w uroczystej

Mszy św. przy Pomniku Ludzi Skrzywdzonych z okazji 30. rocznicy robotniczych protestów przeciwko komunistycznej władzy. "Bez Bożej perspektywy można rozminąć się z człowiekiem, tak jak rozminął się komunizm " - powiedział w homilii ordynariusz radomski bp Zygmunt Zimowski. Przewodniczący związku zawodowego NSZZ ' 'Solidarności ' '

Janusz Śniadek powiedział na początku Mszy św. że dzisiaj, w wolnej Polsce, mnożą się fałszywi prorocy, którzy głoszą, że drogą do szybkiego rozwoju i postępu jest rezygnacja z obrony godności, że trzeba przyzwalać na łamanie prawa pracy i wynikającą z tego nieuczciwą konkurencję. "Tu, w Radomiu w 30. rocznicę wolnościowego zrywu, w imię ofiar poniesionych przez pokolenia Polaków broniących swojej godności, wierni kierowanemu do nas nauczania

Jana Pawła II wołamy z całą mocą: nie wyrzekniemy się obrony swojej godności w imię żadnej ideologii, imię fałszywych obietnic postępu i rozwoju gospodarczego. Wołamy: nie ma godności bez solidarności " - mówił przewodniczący związku Janusz Śniadek. W liście do uczestników uroczystości a odczytanym przez Janusza Śniadka, prezydent Lech Kaczyński wyraził przekonanie, że ' 'radomskie obchody pozwolą na pogłębioną refleksję nad złożonością i znaczeniem polskich procesów społecznych, które dały początek i utorowały drogę do wolności ' "Dzisiaj składam hołd zamordowanym i prześladowanym, a ich rodzinom wyrażam najgłębsze uszanowanie, dzisiaj również dziękuje ludziom skupionym w Komitecie Obrony Robotników, czynię to jako człowiek Solidarności, ale przede wszystkim jako prezydent Rzeczpospolitej " - napisał Lech Kaczyński. KAI 25.06.2006 r.

Budynek Komitetu Wojewódzkiego PZPR spowił dym ze świec dymnych, słychać było huk petard, a na demonstrantów polała się woda z armatki wodnej - taki przebieg miała niedzielna inscenizacja protestu robotniczego, który odbył się w Radomiu 25 czerwca 1976 r. Z okazji 30. rocznicy Radomskiego Czerwca'76 Instytut Pamięci Narodowej przygotował widowisko historyczne, w którym wzięło udział ok. 100 osób. Na pół godziny budynek Regionalnej

Dyrekcji Lasów Państwowych przy ul. 25 Czerwca (dawniej ul. 1 Maja) stał się siedzibą partii, która w 1975 roku przejęła go na swoje cele. Pod komitet podjechała grupa robotników z biało - czerwonymi flagami; skandowali: "Precz z podwyżkami" i "Chcemy chleba". Później - jak pokazano w inscenizacji - nadszedł kordon milicji z tarczami i pałkami.

W jego stronę posypały się kamienie z klocków. Manifestanci śpiewali hymn Polski i krzyczeli: "Pracy i chleba!"

Funkcjonariusze zaczęli pałować robotników. W czasie pokazu narrator opowiadał historię buntu i reakcję komunistycznych władz. Radomianie ze wzruszeniem obejrzeli inscenizację. Serwis PAP 25.06.2006 r.

W rekonstrukcji wydarzeń sprzed 30 lat wzięło udział - jako demonstranci i ZOMO - około stu radomian. Było wyrzucanie z okien portretów Lenina i innych "świętych" socjalistycznych, a także "podpalenie" komitetu. Na czele pochodu demonstrantów jechali z biało-czerwonymi flagami robotnicy na wózkach elektrycznych, a ulicę zablokowano autobusem, tworząc z niego barykadę. Demonstrantów usiłowano rozgonić za pomocą armatki wodnej. Z głośników dolatywało skandowanie robotników: "Chleba, chleba", a także głosy ówczesnych I sekretarza KW PZPR Janusza

Prokopiaka i komendanta MO Mariana Mozgawy. Ich nazwiska jednak nigdzie nie padły. - To robotnicy są bowiem bohaterami, a nie ludzie dawnej władzy i 25 czerwca ma być ich świętem - tłumaczył Jacek Pawłowicz z IPN.

Inscenizację tłumnie oglądali radomianie. - Gestapo! - wykrzyczał 58-letni Kazimierz Glinka. - Pamiętam, jak było, jak bili. To była makabra, chociaż ja i tak dostałem tylko kilka razy przez łeb i uciekłem. Ale teraz mi to stanęło przed oczami i emocje zagrały - tłumaczył się. Grażyna Skoneczna przyprowadziła pod komitet wnuki. - Niech zobaczą.

Babcia też tu była 30 lat temu. Miałam 19 lat i pracowałam w Radoskórze. Tylko wtedy ludzi było mnóstwo, tysiące, a bili tak, że wióry leciały - opowiada. Gazeta Wyborcza Radom 26.06.2006 r.

Po raz pierwszy podczas rocznicy Radomskiego Czerwca w sektorze VIP-ów tak licznie zasiedli ci, którzy w 1976 roku wyszli na ulice. W niedzielnych obchodach rocznicowych pod pomnikiem u zbiegu ulic Żeromskiego i 25 Czerwca uczestniczył m.in. Krzysztof Wojewódka. - Odsiedziałem pełny wyrok bez dwóch tygodni, bo objęła mnie amnestia.

Prawie trzy lata w więzieniu. Złapano mnie na ulicy koło katedry i oskarżono o napaść na milicjanta. Karnie zwolniono z pracy. Duma? Dopiero teraz wiem, że przyczyniliśmy się do czegoś ważnego, dopiero dziś czuję, że to jest nasze

święto - mówi. Dumny jestem na pewno, gdybym miał przeżyć to jeszcze raz, znów poszedłbym na komitet. Ale zostaje też niesmak. Co roku padają tu obietnice, że ktoś o nas zadba, wspomoże. Pan premier chwilę z nami rozmawiał, obiecał pomóc. Czekamy na ustawę, która unieważni komunistyczne wyroki, abyśmy mogli domagać się zadośćuczynienia, rent - mówi Stanisław Kowalski. Premier Kazimierz Marcinkiewicz ogłosił wczoraj utworzenie przy wojewodzie mazowieckim funduszu, z którego ma być udzielana pomoc finansowa dla poszkodowanych po Czerwcu

'76 radomskich robotników znajdujących się obecnie w trudnej sytuacji życiowej. Obiecał, że będzie zabiegał o ustawę uchylającą komunistyczne wyroki. - Aby państwo mogło pokazać, że jest solidarne z bohaterami. Aby to, co zaczęło się 30 lat temu, mogło być dumą tego niezłomnego miasta - mówił premier. - Bez Radomskiego Czerwca nie byłoby

"Solidarności", nie byłoby wolnej Polski - mówi Mirosław Chojecki, były działacz Komitetu Obrony Robotników. Pamięta przerażonych i zastraszonych ludzi, gdy po proteście przyjeżdżał do Radomia, aby wspierać rodziny represjonowanych. - O żadnym poczuciu dumy nie można było wtedy mówić. Ci ludzie byli bardzo przygnębieni, stłamszeni. Dopiero na początku lat 90. dało się już odczuć w nich nieco dumy z tego, że uczestniczyli w proteście.

Ale byli też niezwykle zgorzkniali i zawiedzeni, że tyle lat po wydarzeniach Czerwca nadal na ulicach widują swoich oprawców, sędziów, prokuratorów, którzy żyją sobie spokojnie w tym mieście, a oni nadal odczuwają konsekwencje protestu - mówi Chojecki. Gazeta wyborcza 26.06.2006 r.

Poznańskie Czerwiec 1956. W PRL to powstanie określano słowami-wytrychami. Mówiono: "niepokoje", "wypadki",

"zaburzenia", aby stępić buntowniczą wymowę niepodległościowego zrywu. Ale od tamtej pory władza ludowa już zawsze bała się robotniczych wystąpień. Rodzina Wardejnów zebrała się w przeddzień pogrzebu 16-letniego Zdziśka,

żeby go opłakiwać. Jego matka w czasie wojny straciła męża, teraz syna. Zmierzchało. Mijał czwarty dzień od

"czarnego czwartku", podczas którego protestujący wyszli na ulice Poznania. Tamtego dnia Zdzisiek nie wrócił do domu na noc. Matka szukała go po wszystkich szpitalach. W końcu w chłopaku o zmasakrowanej twarzy rozpoznała syna. Odwiozła ciało do kaplicy cmentarnej na Junikowie, a w domu ustawiła na stole fotografię syna z żałobną przepaską i zawiadomiła krewnych. Kiedy wszyscy żałobnicy się zebrali, usłyszeli, że ktoś jeszcze wchodzi na ganek domu. Nie mogli uwierzyć, że to... Zdzisiek. Zdzisław Wardejn, dziś znany aktor, opowiada mi, jak przeżył własną

śmierć. „Chłopcy z Placu Broni” Rzeczpospolita 24-25.06.2006 r.

Robotnicze powstanie w czerwcu 1956 roku w Poznaniu było początkiem rozbijania totalitarnego betonu. Teraz komunizm zastąpił liberalizm i relatywizm moralny - powiedział w niedzielę w kazaniu w kaplicy poznańskiego szpitala im. Franciszka Raszei w Poznaniu abp Marian Przykucki. W czasie wydarzeń Poznańskiego Czerwca'56 do szpitala

Raszei przywożono rannych w czasie demonstracji i walk na ulicach miasta. Co roku, w niedzielę poprzedzającą 28 czerwca, w rocznicę wydarzeń, odprawiana jest tam Masza w intencji ofiar. Wtedy był komunizm, teraz jest liberalizm i relatywizm moralny, który chce wpleść się w naszą rzeczywistość, ma swoje odcienie w jakichś rodzajach masonerii.

Chcielibyśmy, żeby polska była katolicka, żeby była światłem oświecającym inne narody Europy" - mówił abp Przykucki. Abp Marian Przykucki w latach 1992-1999 był metropolitą archidiecezji szczecińsko- kamieńskiej. W 1956 roku był sekretarzem ówczesnego metropolity poznańskiego abpa Stanisława Baraniaka. 28 czerwca 1956 r. poznańscy robotnicy Zakładów im. Stalina (tak wówczas nazywały się Zakłady im H. Cegielskiego) podjęli strajk generalny i zorganizowali masową demonstrację uliczną. Protestowali pod hasłami: "Chcemy chleba i wolności!",

"Precz z bolszewikami!", "Żądamy wolnych wyborów pod kontrolą ONZ!". W wyniku dwudniowych starć na ulicach miasta zginęło - jak wynika z najnowszych badań IPN - co najmniej 58 osób, a ok. 600 zostało rannych. Najmłodszą ofiarą zamieszek był 13-letni Romek Strzałkowski. Serwis PAP 25.06.2006 r.

Kryzys czerwcowy 1976 r. nie miał dotychczas szczęścia do historyków. O dniu, który wstrząsnął Gierkowską drugą

Polską, napisano zaskakująco mało. W końcu jednak - nie bez wpływu okrągłej rocznicy - doczekaliśmy się książki, którą śmiało można zadedykować wszystkim entuzjastom lat 70. minionego wieku, a w szczególności autorowi pomysłu, by jedną ze sprzedawanych obecnie szynek ochrzcić mianem "jak za Gierka" – pisze we „Wprost” Antoni

Dudek z IPN. Wprost nr 26/2006 r.

Cała Polska mogła wczoraj na szklanym ekranie zobaczyć Poznań i dowiedzieć się czegoś więcej o poznańskim powstaniu z 1956 r. Wszystko dzięki telewizyjnej "Trójce", która przez całą niedzielę nadawała filmy dokumentalne, felietony i inne materiały filmowe poświęcone historii i przebiegowi Poznańskiego Czerwca, a także tegorocznym, uroczystym obchodom 50. rocznicy tamtych wydarzeń. Materiały filmowe przemieszane były z wejściami na żywo z holu poznańskiego zamku, w którym od niedawna oglądać można wystawę Wielkopolskiego Muzeum Walk

Niepodległościowych "Zbuntowane miasto". Dziennikarze TVP 3 Poznań rozmawiali tam z kombatantami, historykami, pracownikami IPN i kolegami dziennikarzami, którzy piszą o Czerwcu. Mimo dokuczliwego upału, z zaproszenia TVP 3 skorzystało wielu poznaniaków - całymi rodzinami przyszli obejrzeć ekspozycję i podzielić się swoimi wrażeniami z dziennikarzami telewizji. TVP 3 25.06.2006 r.

Jak dzisiaj uczyć najnowszej historii Polski? W Poznaniu obchodzona jest 50. rocznica wydarzeń czerwcowych 1956 roku. Z tej okazji grupa studentów rozpoczęła plakatową inwazję na historyczną świadomość studentów. Afiszami oblepione zostały wszystkie uczelnie. - Tytułem przewodnim było: ?A ja, czy na pewno wiem??. Pytaliśmy się znajomych i ich wiedza była albo żadna, albo ograniczała się do tego, że coś, jacyś robotnicy - opowiada jeden z pomysłodawców plakatowej akcji. Większość rozmówców reportera RMF potrafiło podać tylko podstawowe fakty; wielu jeszcze niedawno było zdziwionych, że w czerwcu 1956 roku w Poznaniu zginęli ludzie. Plakaty odsyłają do stron internetowych ? być może dzięki temu pamięć o wydarzeniach sprzed 50 lat nie będzie już pełna białych plam. Rmf

FM 25.06.2006 r.

Dyrektor gdańskiego IPN złożył doniesienie o podejrzeniu popełnienia zbrodni komunistycznej m.in przez Służbę

Bezpieczeństwa przeciwko księżom i opozycjonistom w związku z pielgrzymką Jana Pawła II na Wybrzeżu w 1987 roku. Zawiadomieniem dyrektora gdańskiego oddziału Instytutu Edmunda Krasowskiego zajmą się prokuratorzy z Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Krasowski powiedział w piątek PAP, że doniesienie złożył po zapoznaniu się z aktami akcji "Zorza II". W akcję SB wymierzoną w księży, zajmujących się m.in. przygotowaniami pielgrzymki papieża na Wybrzeżu, i opozycjonistów, zaplanowaną przez MSW już w 1986 r. i zakończoną w lipcu 1987 r., zaangażowanych było najprawdopodobniej kilkaset osób - funkcjonariuszy SB i tajnych współpracowników.

"Przeczytałem akta +Zorzy II+ i doszedłem do wniosku, że musi dojść do ich analizy pod kątem możliwego popełnienia zbrodni komunistycznej, polegającej na tym, że przed wizytą Ojca Świętego na Wybrzeżu aresztowano kilkadziesiąt osób (działaczy opozycji - PAP). Jest pytanie; dlaczego aresztowano i uniemożliwiono im udział w kościelnych uroczystościach" - wyjaśnił Krasowski. Serwis PAP 23.06.2006 r.

Lustracja jest instrumentem walki o to, który z obecnych w Kościele nurtów zwycięży: otwarty czy zamknięty, soborowy czy radiomaryjny – pisze w „Gazecie Wyboczej” Mirosław Czech. Lustracja kościelna wykorzystywana jest jako poręczny instrument w rozgrywce o kształt polskiego katolicyzmu. Podobnie jak to miało miejsce w przypadku lustracji polityków "wojna na teczki" służy do wykazywania słuszności bądź niesłuszności poglądów reprezentowanych w Kościele. Wpisuje się również w spór toczony od kilku lat na temat charakteru polskich przemian po roku 1989.

Kościół był ważnym ich uczestnikiem. Jego rola w pewnych momentach była decydująca. Dlatego zanegowanie

Okrągłego Stołu i program zerwania z III RP wiążą się z obarczeniem odpowiedzialnością za powstanie "układu" także

Kościoła. Gazeta Wyborcza 24-25.06.2006 r.

Promocja najnowszej publikacji Instytutu Pamięci Narodowej "Wokół pogromu kieleckiego" pod redakcją naukową Jana

Żaryna i Łukasza Kamińskiego odbyła się w sobotę w Kielcach. Promocja otworzyła obchody przypadającej w tym roku

60. rocznicy pogromu Żydów w Kielcach. Obecny na promocji prezes IPN Janusz Kurtyka oznajmił, że książka nie zamyka debaty o pogromie i złożoności stosunków między Polakami a Żydami po wojnie, lecz jest jej kolejnym etapem. Według Kurtyki książka powstała, gdyż niejasne są uwarunkowania i okolicznościach pogromu, który dla komunistów był "intensywnie eksploatowaną wartością propagandową", a stał się jednym z symboli "tego co niedobre" w stosunkach między Polakami i Żydami. Jeden z autorów i współredaktor publikacji Jan Żaryn wyraził nadzieję, że będzie ona zaproszeniem do dyskusji. Książka jest tłumaczona na język angielski. "Szczególnie zaproszenie kierujemy poza Polskę, do środowisk opiniotwórczych, przede wszystkim do Żydów amerykańskich, po to by ewentualnie spróbowali wziąć pod uwagę te nasze osądy i ustalenia, tak by pewne stereotypy mogły być naruszone w imię prawdy" - powiedział historyk. Zdaniem autorki dwóch artykułów zamieszczonych w książce Bożeny

Szaynok, na wydarzeniach w Kielcach zaważyła zarówno prowokacja ówczesnych władz, jak i antysemityzm części społeczeństwa polskiego. Według niej, funkcjonariusze UB dostrzegli w czasie pogromu korzyści jakie mógł on przynieść władzy komunistycznej. Nie ma natomiast dowodów, że prowokacją było zaginięcie chrześcijańskiego chłopca, które zapoczątkowało antyżydowskie wystąpienie. Serwis PAP 24.06.2006 r.

Czy IPN wznowi śledztwo w sprawie prowokacji kieleckiej? Na tak postawione przez nas pytanie szef pionu śledczego prof. Witold Kulesza szuka odpowiedzi od prawie tygodnia. "Nasz Dziennik" pisze, że ukrywane przez dziesięciolecia prawdziwe motywy, inspiratorzy i sprawcy komunistycznej zbrodni, jaką były zajścia antyżydowskie w Kielcach 4 lipca 1946 roku, muszą zostać wreszcie wyjaśnione. Gazeta podaje, że ponad sześćdziesięciu profesorów zwróciło się z listem otwartym do premiera, ministra sprawiedliwości i prezesa IPN o wszczęcie na nowo umorzonego śledztwa

Instytutu Pamięci Narodowej. Dziennik zauważa, że aby obraz tej sprawy był pełny, Żydzi powinni też zmierzyć się z własną przeszłością: rozliczyć się ze swego zaangażowania w budowę zbrodniczego systemu komunistycznego i udziału w aparacie represji służącym zniewalaniu Polaków. Tymczasem, nie czekając na pełne wyjaśnienie kulisów prowokacji kieleckiej, władze Kielc zgodziły się na postawienie żydowskim ofiarom pomnika z napisem, który zrzuca winę na "podburzony tłum", godząc w dobre imię lokalnej społeczności - alarmuje gazeta. Nasz Dziennik 26.06.2006 r.

„Nasz Dziennik” - prof. Jerzy Robert Nowak - Kulisy zbrodni kieleckiej. Nie dowiemy się od prokuratora Falkiewicza prawdy o tym, jak bardzo sfabrykowano pierwszy i zarazem najważniejszy proces po zajściach 4 lipca 1946 roku. Nie dowiemy się niczego, dosłownie niczego, o straszliwej atmosferze terroru, jaka panowała wówczas wśród oskarżonych i świadków. Nie dowiemy się niczego o całkowitym blokowaniu przez władze na procesie świadectw o krwiożerczym zachowaniu niektórych żołnierzy i oficerów etc., etc. Nie dowiemy się również od prokuratora Falkiewicza o różnych późniejszych sprawach mogących rzucić ewidentne podejrzenia co do intencji władzy, np. o tajemniczych zabójstwach niewygodnych świadków (vide choćby sprawa por. Grynbauma). Nie dowiemy się o jaskrawych przypadkach zaszczucia niektórych niewygodnych świadków (np. prokuratora Wrzeszcza). Prokurator Falkiewicz nawet nie zająknął się o nader podejrzanych okolicznościach pożaru kieleckiego archiwum w 1988 roku. Prokurator Falkiewicz stara się po prostu na każdym kroku unikać przytaczania faktów mogących podważyć lansowaną przez niego tezę o całkowitej

"spontaniczności" kieleckich zajść i całkowitej niewinności komunistycznych czynników w tej sprawie.

"Życie Warszawy" pisze, że dziś w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie w charakterze świadka będzie przesłuchany były rzecznik interesu publicznego sędzia Bogusław Nizieński. Według informacji, do których dotarł dziennik, postępowanie najprawdopodobniej zostanie umorzone. Rzecznik prokuratury Maciej Kujawski powiedział gazecie, że wkrótce śledztwo zostanie zakończone. Były rzecznik będzie przesłuchany w sprawie tzw. listy Nizieńskiego.

Zawiadomienie w prokuraturze w ubiegłym roku złożył obecny RIP, sędzia Włodzimierz Olszewski. "Życie Warszawy" przypomina, że Nizieński zakończył kadencję RIP 31 grudnia 2004 roku. Wtedy też w mediach pojawiła się informacja,

że przekazał swojemu następcy, czyli sędziemu Olszewskiemu, listę zawierającą około 600 nazwisk osób publicznych.

Te właśnie nazwiska miały się pojawić w zasobach Instytutu Pamięci Narodowej. Były to osoby publiczne, które podlegały lustracji, ale - jak miał zaznaczyć sędzia Nizieński - brak było dowodów dla Sądu Lustracyjnego, by uznać je za tajnych współpracowników służb specjalnych PRL. W październiku 2005 roku wszczęto śledztwo w sprawie ujawnienia tajemnicy państwowej oraz niedopełnienia obowiązków służbowych odnośnie przestrzegania ustawy o ochronie informacji niejawnych i ochronie danych osobowych. Według sędziego Włodzimierza Olszewskiego, za kadencji sędziego Nizieńskiego w biurze RIP ta ustawa nie była realizowana. Życie Warszawy 26.06.2006 r.

"Jestem donosicielką. Wolę donosić, niż przyklaskiwać "językowi przekupek", bo takiego wedle abp. Życińskiego używają dziś samozwańczy lustratorzy. Dlatego nigdy nie zawaham się złożyć "publicznego donosu" na tych, którzy egzekucję na pierwszych stronach gazet ułatwiają" - napisała w piątkowej "Gazecie Wyborczej" (str. 27) jej dziennikarka Katarzyna Wiśniewska. Odpowiadała w ten pryncypialny sposób na list 11 dziennikarzy, którzy zarzucili jej, że ujawniła treść prywatnej w gruncie rzeczy rozmowy z szefem Instytutu Pamięci Narodowej Januszem Kurtyką.

Tego samego dnia ta sama "Gazeta Wyborcza" na pierwszej stronie obwieściła - wyłącznie na podstawie anonimowych źródeł - że Zyta Gilowska zostanie oskarżona o kłamstwo lustracyjne przez rzecznika interesu publicznego Włodzimierza Olszewskiego. Poinformowała też, że premier Marcinkiewicz naciskał na Olszewskiego, "by

Gilowskiej nie lustrować". "Gazeta" trafnie przewidziała, że rzecz skończy się dymisją pani wicepremier. A per saldo nie tylko zapowiedziała, ale faktycznie - mówiąc słowami dziennikarki Wiśniewskiej - "ułatwiła egzekucję" Gilowskiej.

Do piątku takie działanie sama "Gazeta" słusznie nazywała dziką lustracją. Dziś - coś w "Gazecie" pękło... Teraz czekam już tylko na zapowiedziany "publiczny donos" Katarzyny Wiśniewskiej na "Gazetę". „Donos w sprawie”

Rzeczpospolita 24-25.06.2006 r.

Rafał Ziemkiewicz: Sto pięćdziesiąt osób, w tym sporo znanych, podpisało się pod zbiorowym listem solidarności z ks.

Michałem Czajkowskim - kapłanem, który po serii wypowiedzi historyków, stwierdzających jego wieloletnią tajną współpracę z SB - znikł z życia publicznego. List ów umknął uwagi większości mediów. Zupełnie niesłusznie. Jest to coś zupełnie innego niż, kojarzące się może komuś, listy w obronie Samsona czy Rywina. Jest to po prostu nowa jakość w naszej debacie publicznej. Stu pięćdziesięciu sygnatariuszy nie wdaje się w ocenę, czy ks. Czajkowski był delatorem, czy nie, ale licząc się z tym, że jednak był, wyraża mu wdzięczność za inne, bardziej znane jego działania: za "słowa i gesty", które były dla nich "wsparciem, nauką i pomocą". Wdzięczność sygnatariuszy, stwierdzają oni,

"jest niezależna od tego, czy i w jakim stopniu był on w swoim czasie uwikłany w relacje z SB". Rzeczpospolita

24-25.06.2006 r.

Ludzie odpowiedzialni za zbrodnie i zniewolenie Polski wciąż są wzorem dla młodzieży – pisze we „Wprost” Maciej

Korkuć historyk IPN. Czy wyobrażamy sobie naukę o Holocauście w szkole imienia reichsfuhrera SS Heinricha

Himmlera? Albo Rudolfa Hössa, komendanta KL Auschwitz? Czy jest możliwe, aby w Polsce nadać ulicy imię Hansa

Franka albo wybudować pomnik ku czci szmalcowników, którzy za pieniądze wydawali Żydów? Nie! Nie pozwoliłyby na to ani instytucje państwowe, ani tym bardziej środowiska żydowskie, które doskonale rozumieją, na czym polega walka o szacunek i pamięć dla ofiar totalitaryzmu. Tymczasem w dobie dyskusji o skądinąd potrzebnym wychowaniu patriotycznym w szkołach, w polskich miastach aż roi się od patronów zdrajców, ludzi odpowiedzialnych za wyroki

śmierci na żołnierzach Polski podziemnej, a nawet sowieckich generałów pilnujących podległości "ludowego" wojska krwawej dyktaturze Stalina. Szczególne miejsce wśród nich zajmują "generał" Zygmunt Berling i "marszałek" Michał

Rola-Żymierski. „Bohaterscy zdrajcy” Wprost nr 26/2006 r.

Wystawa w berlińskim muzeum zrównuje czystki etniczne z wysiedleniem Niemców – pisze we „Wprost” Piotr Semka.

Tę wystawę otwiera kompozycja wpisująca deportacje Niemców po II wojnie światowej w kontekst odwiecznych cierpień różnych ludów. Określenia wygnania i deportacji są zestawione w różnych językach - od starożytnej greki i

łaciny po język ormiański i grecki. Zdjęcie reliefu z Niniwy z VII wieku p.n.e. ukazuje wygnanie mieszkańców starożytnego Elanu. Obok wizerunek wygnania żydowskich mieszkańców Jerozolimy, ucieczki katarów z Carcassonne, poniewierki ofiar najazdu Hunów czy ekspulsja hugenotów z Francji. Na tle tych zdjęć widać autentyczny wóz uciekinierów z 1945 r. z Prus Wschodnich. To wszystko można oglądać na wystawie "Ucieczka, wypędzenie, integracja" w berlińskim Niemieckim Muzeum Historycznym. Wprost nr 26/2006 r.

„Jan Gross zmusza Polskę do stawienia czoła przeszłości" - tak Elie Wiesel, laureat Pokojowej Nagrody Nobla, pisze na

łamach „Washington Post" o najnowszej książce Jana T. Grossa zatytułowanej "Strach: antysemityzm w Polsce po

Auschwitz". Opublikowana w tym miesiącu przez wydawnictwo Random House książka opisuje incydenty antysemickie w Polsce bezpośrednio po II wojnie światowej, m.in. pogromy w Kielcach i Krakowie. Jak wielu z nas, wierzyli oni naiwnie, że antysemityzm, zdyskredytowany 6 milionów razy (szacunkowa liczba ofiar holokaustu), umarł w Auschwitz wraz z jego ofiarami. Mylili się. Antysemityzm przetrwał w większości miejsc, a najbardziej w Polsce.

Podsumowując, to właśnie Jan Gross ujawnia" - czytamy w recenzji Wiesela. "Jaka jest jedna z najsmutniejszych rewelacji (książki Grossa)? W czasie wojny byli tu i ówdzie dzielni polscy obywatele o wielkim sercu, którzy z narażeniem życia ukrywali Żydów. Zamiast jednak być dumnymi ze swoich czynów, woleli oni o nich nie mówić. Bali się gniewu i oskarżeń swych sąsiadów?" - pyta retorycznie Wiesel. Laureat Nobla kończy recenzję książki Grossa następującą konkluzją: "Czy z tego wynika, że należy winić całą Polskę? Nie wierzę w zbiorową winę. Tylko winni są winni; współcześni nimi nie są. Dzieci zabójców nie są zabójcami, tylko ich dziećmi. Dziś nowe pokolenie weźmie na siebie odpowiedzialność za swoją historię. A jednak - przeszłość żyje w teraźniejszości, niemożliwa do zapomnienia.

Jan Gross zmusza Polskę do stawienia czoła przeszłości". PAP 25.06.2006 r.