Siła i Honor. Opowiadanie napisane na podstawie serii gier konsolowych pt. „” produkcji . Wszelkie prawa zastrzeżone.

(od autora: To tylko fanfic, nie związany z oficjalną historią )

Ninja rodził się i umierał jako . Z tą zasadą obeznany był każdy członek klanu Manji... Wioska położona była głęboko w głuszy lasu u podnóża wulkanu Fuji. Wszyscy mieszkańcy kształcili się w trudnej sztuce przetrwania od kiedy tylko przestali nosić pieluchy, uczono ich rozmaitych sztuk walki, podstawy chemii, inwigilacji, a także dialektów japońskich i sztuki wtapiania się w tło... nie tylko lasu. Panowała całkowita anonimowość i surowa, wręcz żołnierska dyscyplina: każdy otrzymywał pseudonim i tak był przez wszystkich nazywany, nawet przez współmałżonka: nie broniono zakładać rodzin. Nad spokojem i wychowaniem nowych pokoleń Ninja czuwał Yoshimitsu we własnej osobie.....i to właśnie on wprowadził klan w tajniki zaawansowanej technologii. Najzdolniejszych uczniów wysyłał do renomowanych szkół, a sam prowadził w wiosce ćwiczenia w posługiwaniu się nową bronią. Zapraszał nawet swoich przyjaciół, m. in. Dr. Boskonovitch’a, który wykładał w głównej siedzibie miasteczka szczegóły posługiwania się bronią laserową [ np. laserowym mieczem ], podstawy mechaniki, fizyki oraz bardziej zaawansowaną chemię. Wszyscy lubili doktora: był małym człowieczkiem przykutym do wózka inwalidzkiego, trochę ekscentrycznym, ale też wiecznie uśmiechniętym. Yoshimitsu zawsze promienieje w jego towarzystwie.... Taki westchnęła i przeciągnęła się. Od kilku godzin siedziała na zimnych schodach dojo i, pogrążona w rozmyślaniach, obserwowała trening młodych Ninja prowadzony przez Yoshimitsu. Wszyscy byli w maskach: ona jeszcze nie posiadała własnej: miała 17 lat, a prawdziwym, pełnoprawnym wojownikiem Manji zostawało się po osiągnięciu pełnoletności. Wtedy też, podczas tajemniczej ceremonii, każdy otrzymywał swoją maskę. Jak bardzo czekała na ten dzień! Może wtedy zyskałaby w końcu akceptację..... Zawsze czuła się tu jak intruz: kiedy była mała, dzieci w jej wieku nieustannie jej dokuczały: - „Gaijin! Gaijin! Baka-gaijin! “ - Mam na imię Takimitsu! – tylko na taką odzywkę mogła sobie pozwolić...na bójkę nie miała co liczyć, w końcu jedna przeciw kilku.... W końcu dowiedziała się prawdy. Jej opiekunowie zdradzili jej, że nie urodziła się w mieście: została znaleziona w wieku pięciu lat w ruinach slumsów na obrzeżach Tokyo podczas rutynowego patrolu Manji Ninja.....miała na sobie tylko różową koszulę nocną z namalowaną rzeką i napisem „Taki”- tak więc została nazwana. Taki. A jej drugim, klanowym imieniem było Takimitsu. Podobno miała gdzieś rodzinę…ale dobrze był jej w klanie Manji. Nie zamierzała się nigdy z nim rozstawać. Wkrótce dowiedziała się szczegółów i to wytłumaczyło, czemu Yoshimitsu nigdy nie wzbudzał w niej strachu, podczas gdy inne dzieci dopiero po czasie przyzwyczajały się do wiecznie uzbrojonego w ostry miecz „Mistrza”. Bo to on ją przygarnął w czasie patrolu...... i oddał w opiekę rodzinie, która nie mogła mieć własnych dzieci. Taki rozumiała to posunięcie- Yoshimitsu w końcu był odpowiedzialny za cały klan, a gdzie tu jeszcze jakieś małe dziecko na głowie... „Koniec z tymi myślami, jeszcze popadnę w depresję”- Pomyślała Taki i przypatrzyła się treningowi... a w szczególności Yoshimitsu. Zawsze ją fascynował. Raz dostojnie poważny, innym razem wesoły i skory do żartów. Luzacki i uśmiechnięty, ale jednocześnie nieugięty i śmiertelnie niebezpieczny dla wrogów. Cierpliwy i puszczający wygłupy dzieci płazem, ale też honorowy i przestrzegający zasad kodeksu Bushido. Był przy tym niezwykle sprawny, potężny mimo przeciętnego wzrostu i...... tajemniczy. Chodząca zagadka, którą pragnęła rozwiązać... „Ty marzycielko, jeszcze umknie ci cały dzień na głupich domysłach”- skarciła się Taki i na dobre utkwiła wzrok w precyzyjnych, pełnych siły i doświadczenia ruchach Yoshimitsu. Aktualnie prezentował uczniom [ którym, na marginesie, oczy wychodziły z orbit ] serię ciosów znaną jako „Poison Wind Combo” . Jejku! Jak on się porusza!!! „Daisensei” wykonał błyskawiczne salto do przodu poszerzone o prawie niemożliwe do uchwycenia obroty wokół własnej osi, następnie prawie dostojne salto w tył i zanim jego stopy zetknęły się z ziemią, Yoshimitsu już wznosił miecz gotowy do cięcia. Na ten widok dreszcz wstrząsnął Taki. Każdy wiedział, jaką niezwykłą bronią jest miecz ich „Mistrza”. Na szczęście Yoshimitsu pokazywał swoje umiejętności w bezpiecznej odległości, więc miecz przeciął powietrze z głośnym, metalicznym warkotem i towarzyszącym temu zielonym błyskiem... Kilku uczniów, nawet pośród tych znanych jako najodważniejszych, wzdrygnęło się. Taki rozumiała ich dobrze... Nie na darmo miecz nosił miano „Miecza demonów”. Plotki głosiły, że Yoshimitsu potrafi przejąć umiejętności, a nawet duszę pokonanego wroga. Samo draśnięcie odbiera energię życiową, a nawet błysk emitowany przez miecz oszałamia... Co za potężna broń! Taki wolała nie myśleć co by się stało, gdyby miecz dostał się w złe ręce... a Yoshimitsu nie nadużywa swej potęgi. Ilu na świecie wykorzystało by okazję!!! - Teraz wasza kolej- powiedział do młodzieńców ich nauczyciel. - Koji ?- Kojimitsu łypnął na kolegów przestraszonym wzrokiem...salto to pestka, ale te obroty.... - No, Koji! Odwagi! Nie musi ci się udać za pierwszym razem! – po tonie głosu można było wywnioskować, że Yoshimitsu był rozbawiony niezdecydowaniem młodzieńca. Kojimitsu wyszedł na środek niczym straceniec... i tak miał ułatwione zadanie: nie musiał trzymać w ręku swojej katany, która waży dobre kilka kilogramów, nie mówiąc o ostrzu... Yoshimitsu schował miecz do pochwy przymocowanej na plecach i stanął w pobliżu, „tak na wszelki wypadek”, jak zwykł mawiać. Chociaż miał nadzieję, że to zbędny manewr- Koji należał do jego najzdolniejszych uczniów, pewnie sobie poradzi... Koji stanął w pozycji gotowości i na komendę Yoshimitsu „Hajime!” rozpoczął ćwiczenie... Wywinął w powietrzu salto w przód, obrócił się [ trochę niezgrabnie ] kilka razy dookoła własnej osi, salto w tył i... padł na ziemię z zezem rozbieżnym... Yoshimitsu podszedł do chłopca i pomógł mu wstać. - Nieźle, Koji! Trochę ci się tylko zakręciło w głowie. Ćwicz te obroty jak najczęściej- to nie jest jakiś tam mój wymysł dla uprzykrzenia ci życia, tylko bardzo potężny cios. Bez tego po pierwszym salcie będziesz bezbronny jak nowo narodzone niemowlę. - Hai, sensei! - To na dzisiaj koniec. A „Stone backhands” mają wam się śnić po nocach! Waszym zadaniem domowym jest opanowanie przynajmniej trzech obrotów bez „nieprzyjemności”. Wasz przeciwnik nie będzie czekał, aż łaskawie dojdziecie do siebie, tylko skwapliwie wyśle was do Krainy Wiecznej Szczęśliwości, O.K.? - So-desu tomo, sensei! – odpowiedzieli wszyscy. - Możecie już iść, łobuzy. – Widać było, jak bardzo Yoshimitsu jest przywiązany do swoich uczniów. – Tylko nie broić mi do późna w nocy! - - Do widzenia, Mistrzu! – zamaskowani młodzieńcy rozbiegli się do domów. Nadchodził zmierzch. Yoshimitsu usiadł na środku dojo i pogrążył się w rozmyślaniach... Od kiedy pamiętał uczył trudnej sztuki Manji-Ninjitsu...cieszył się z postępów swych uczniów...wpajał im kodeks honorowy Bushido, uczył ich szacunku dla każdej żywej istoty, nawet dla wroga...a jednak kiedyś to nie wystarczyło. Nigdy nie dowie się, czy popełnił jakiś błąd, ale jedno jest pewne: nie chciał, aby powtórzyła się historia z Kunimitsu. Kuni była doskonale wyćwiczona, pojętna, prawie dorównywała mu umiejętnościami...jednak pod względem charakteru diametralnie się różnili. Nie mógłby jej zawrócić ze złej drogi, choć naprawdę bardzo chciał...musiał ją wykląć z klanu. Szerzyła chorą ideologię przemocy i terroru, pragnęła władzy, bogactwa, jego śmierci...Miarka się przebrała, kiedy Kunimitsu zagroziła życiu jego przyjaciela, Dr. Boskonovitch’a. Nie dość, że musiał odbić doktora z pazurów tego diabła wcielonego- Kazuyi, to jeszcze stoczyć z nią pojedynek...tyle nienawiści... a jednak nie potrafił z nią skończyć... zbyt dobrze pamiętał ją jako wiernie oddaną klanowi...była powszechnie lubiana...czemu chciała go wyeliminować? Mogliby tworzyć wspaniały duet....z jej zamiłowaniem do elektroniki, mistrzostwem w walce sztyletami...Był ciekawy, czy Kuni nadal żyje: po pojedynku zostawił ją poważnie ranną, ale miała dość duże szanse na przeżycie...Może się zmieniła? Od tamtej pory Yoshimitsu stara się dostrzec wszelkie niepokojące symptomy „megalomanii” u swoich wychowanków... Na razie wszystko wygląda dobrze... Był już środek nocy. Yoshimitsu westchnął, rozprostował się i wyciągnął swój miecz. Miękka, skórzana rękojeść przywitała go tak dobrze znaną pieszczotą... miecz zatlił się lekką, bladozieloną poświatą jakby się cieszył, że znowu jest w ręku swojego pana... Yoshimitsu doskonale czuł drzemiącą w nim moc...Moc, która pragnie być wyzwolona, która pragnie ciąć, niszczyć, zabijać... w przeszłości zajęło mu trochę czasu zapanowanie nad tą energią... to było jakby zwycięstwo nad samym sobą i swoimi słabościami- teraz miecz był mu posłuszny.”Miecz Demonów służący dobru- to brzmi trochę jak bajka”- zaśmiał się w duchu. Dopiero po chwili poczuł na sobie czyjś wzrok. Nie był to sygnał zagrożenia- spojrzenie zwrócone na niego wyrażało raczej...ciekawość? Yoshimitsu wstał i obrócił się w stronę wejścia do dojo. - Takimitsu?Co ty tu robisz tak późno? Taki wstała szybko i ukłoniła się...może po to, aby Yoshimitsu nie widział, że ma rumieńce? Maska „Daisensei” była przecież zaopatrzona we wzmacniacz obrazu- Yoshimitsu praktycznie nie odróżniał dnia od nocy... - Ja...ja...eh....- do diaska, co powinna powiedzieć? - No dobrze już, nie musisz się tłumaczyć.- Yoshimitsu wystarczało, że dziewczyna jest zmieszana, po co przedłużać niezręczną sytuację?- Twoi opiekunowie pewnie się o ciebie martwią... zamiataj do domu, bo dostaniesz lanie! – Yoshimitsu komicznie pokiwał głową i pogroził palcem. Obydwoje wiedzieli, że to były żarty. - Tak jest, Mistrzu! – powiedziała z uśmiechem Taki - Heh, „ Mistrzu”...- powiedział z przekąsem Ninja- ...chyba aż tak staro nie wyglądam?- Yoshimitsu udał, że przygładza czuprynę. Taki nie mogła się powstrzymać... oboje parsknęli śmiechem... - No już, zmiataj- powiedział wciąż rozbawiony Yoshimitsu. Dziewczyna zastosowała się do jego polecenia. Kiedy odeszła, Senior rodu Mitsu ponownie pogrążył się w medytacji.... „Czego ona tu szukała?” Już od dawna widział, że natrętnie go obserwuje...i natychmiast spuszcza wzrok kiedy się do niej zwraca...nie podejrzewał, aby była szpiegiem, jest jeszcze młoda...”KUNIMITSU TEŻ BYŁA MŁODA!” – poprawił się w myślach. Tym bardziej że Takimitsu jest przybyszem- może łatwiej ulec namowom nieprzyjaciół... Długie życie nauczyło Yoshimitsu przyjmować wszystkie ewentualności...”Trzeba jej poświęcić trochę więcej uwagi”- zdecydował Yoshimitsu. Historia nie może się powtórzyć... Takimitsu wracała do domu w pośpiechu. Wspomnienia dzisiejszego dnia przelatywały w jej umyśle... nie potrafiła sobie wytłumaczyć, czemu na sam widok Yoshimitsu kołatało jej serce? Czuła się...dziwnie...nie umiała tego nazwać...Fascynacja? Ciekawość? Tęsknota? Ale za czym? Przecież nawet nie widziała jego twarzy...a mimo to podczas pokazu w dojo pomyślała o nim : „Piękny...” „Chyba zwariuję” – otrząsnęła się – „Właśnie wracam z okrągłych sześciu godzin podziwiania pleców uzbrojonego po zęby, zamaskowanego mężczyzny...i czuję się szczęśliwa- czy ktoś określiłby to jako „normalne” ?” Taki pokiwała smutno głową.”I tak nie mam komu to wyznać... A on sam pewnie obróciłby to w żart... Beznadzieja.” Z tym „optymistycznym” akcentem Taki przekroczyła próg jej domu...

Wczesny ranek, następny dzień. Yoshimitsu w swojej rezydencji szybkimi ruchami przywdziewał swoją najlepszą, ozdobną zbroję. Dzisiaj klan Manji obchodzi coroczne Święto Lasu, więc każdy stroi się jak może najlepiej. Żadnych zajęć czy ćwiczeń: Wszyscy mogą swobodnie wyjść do lasu, pomedytować...młodsi organizują podchody: zabawa doskonała, od najmłodszych lat dzieci uczą się ukrywać, wtapiać w tło, bezszelestnie przemieszczać i atakować znienacka...... Czarne, haftowane złotą nicią spodnie...OK...... Ochraniacze na łydki....zrobione...... Górna część zbroi, obszerne ochraniacze barków...uff, włożone...... buty, rękawice i maska....nareszcie! Zajęło mu to dobre pół godziny. Miecz... Yoshimitsu spojrzał na katanę...” Dzisiaj nie będziesz przy moim boku...” Powiedział w myślach Ninja. „ Wystawię cię na widok w głównym holu mojego domu... oczywiście pod ochroną... muszę sprawdzić intencje pewnej osoby...” Yoshimitsu uśmiechnął się do swojego pomysłu... z drugiej strony nie podejrzewał, aby Takimitsu odważyła się na tak desperacki krok... desperacki, bo miecz był tylko jemu posłuszny. Ktokolwiek niewtajemniczony odważy się go dotknąć, cóż, będzie niemile zaskoczony... Jeśli Takimitsu jest na usługach wroga, pewnie nie zmarnuje okazji. Yoshimitsu schował swój cenny miecz do ozdobnej, czerwono-brązowej pochwy... „Dzieło sztuki...” –pomyślał. Ustawił miecz na specjalnie do tego celu przygotowanej, poziomej półce. Teraz pozostaje tylko czekać... Yoshimitsu poszedł do swojej zbrojowni. Cały arsenał białej broni, starej i wysłużonej, ale także tej nowszej wisiał na kamiennej ścianie- po kolei witał się z każdą kataną...wspomnienia opanowały jego myśli...... Ta szabla... miał ją przy sobie gdy okradał Mishima Zaibatsu podczas turnieju Tekken...... Czerwony miecz- używał go podczas drugiej edycji turnieju... pokonał nim Kunimitsu...... Katana z niebieską rękojeścią...znów Tekken 2, tym razem walczył nią przeciw Ganryu... Żadna broń nie równała się jednak tej, którą zostawił w holu...Miecz Demonów, spadek po tak dawnym turnieju Soul Calibur... Yoshimitsu przeszedł dalej, do najnowocześniejszej części zbrojowni... „Jest!” Ninja wziął do ręki brązową rękojeść, pomanipulował przy niej...z głośnym sykiem pojawiło się jasnozielone, laserowe ostrze... „Nie dorównujesz oryginałowi, ale i tak pod względem walorów obronnych jesteś lepszy od pozostałych mieczy... Dzięki Dr. Boskonovitch’owi...” Szybki ruch kciuka i ostrze zniknęło, pozostał tylko zapach ozonu. Tym mieczem walczył podczas Tekken 3... znów wspomnienia... Yoshimitsu westchnął i wyszedł z ciemnego pomieszczenia. Czas próby nadchodził... Takimitsu była już na nogach. Co za piękny poranek! Świeża rosa szkliła się na trawie, las śpiewał głosami tysięcy ptaków... Delikatny, ciepły wietrzyk bawił się z długimi, kruczoczarnymi włosami dziewczyny. Taki usiadła na schodach i ubrała na stopy swoje tobi. Miała na sobie najlepsze rzeczy: zielone spodnie, krótkie, oliwkowe kimono osobiście przez nią haftowane w motywy roślinne oraz świeżo wypolerowane, bambusowe ochraniacze na łydki, przedramienia i barki. Tylko brakuje maski... jeszcze kilka miesięcy! - Konnichi-wa, Takimitsu- przywitał ją dobrze znany głos. - Oi, Megi! – uśmiechnęła się Taki. Megimitsu była jej najlepszą przyjaciółką. Wysoka, szczupła...doskonale wyglądała w swoim czarnym stroju. Na rękawach i spodniach widniały wspaniale haftowane, czerwono- złote płomienie...No i Megi miała już maskę, która aktualnie była odciągnięta do tyłu tworząc coś w rodzaju nakrycia głowy. - Idziesz do lasu? Potrenujemy razem szermierkę!- zaproponowała Megi - Nie ma sprawy! W święto Dnia Lasu miały wreszcie kompletne luzy. A Megi była jedną z najlepszych adeptek Kendo. Bronią, którą posługiwała się najlepiej była długa Naginata i prawie dwumetrowa, bojowa Daikatana. Taki nigdy nie była tak silna- ledwie mogła unieść Daikatanę [ zwaną też No-dachi ]. Dlatego wybrała sobie sztylety i króciutki mieczyk Wakizashi. Śmiejąc się i śląc sobie lekkie kuksańce, Taki i Megi weszły na trakt wiodący do lasu. Właśnie mijały solidną, zbudowaną z kamienia rezydencję Yoshimitsu, kiedy coś przykuło ich uwagę... Grube, dębowe, dwuskrzydłowe drzwi były szeroko otwarte, a na końcu obszernego holu, na drewnianym stojaku spoczywał Miecz Demonów... - Nie sądzisz, że to trochę niepodobne do Yoshimitsu?- zastanowiła się Megi. - W rzeczy samej...- Taki poczuła dziwny niepokój... - Ale chyba nikt nie zabroni nam podejść trochę bliżej, nie? Myślę, że po to ten miecz został wystawiony, aby każdy mógł go podziwiać.- stwierdziła Megi. - O.K....ale nie za blisko... pewnie są jakieś zabezpieczenia... Przyjaciółki weszły do holu i zatrzymały się jakieś trzy metry od miecza. - Jaki cudowny! Spójrz na te rzeźbienia ! – zachwycała się Taki. - Ciekawe, ile ma lat?- Megi zmarszczyła czoło- Jakieś kilkaset na pewno... - Cześć dziewczyny!!!- zawołał jakiś głos. Wojowniczki obróciły się... Do rezydencji wchodzili Koji- i Kagemitsu. Tylko tego brakowało. Koji jest w porządku, ale Kage należał do tych z rodzaju „co to nie ja”. Jego obecność w tym miejscu wróżyła kłopoty. Młodzieńcy zbliżyli się z uśmiechami w stylu „masz szczęście że mnie spotkałaś”. Egoiści. - Ładny mieczyk, nie?- zaczął Kage- Yoshimitsu musi być stuknięty aby zostawiać go bez opieki..- stwierdził złośliwie...- Ciekawie jak wyglądałby w moim ręku... - OSZALAŁEŚ? To przecież Miecz Demonów!- wybuchnęła Megi. - I co z tego?I tak nikt się nie dowie! – powiedział nonszalanckim tonem Kage- A w te wszystkie magiczne bzdury to, wybaczcie, nie wierzę. Gdyby to była prawda, Yoshimitsu podbiłby cały świat!- Kage niebezpiecznie zbliżył się do miecza... Taki mogłaby przysiąc, że miecz otoczyła lekka, zielona mgiełka... Gdzieś w miasteczku Yoshimitsu poczuł dziwne mrowienie na plecach... czyżby??? Jego miecz go wzywał...Yoshimitsu zebrał się w sobie i przygotował do teleportacji...nigdy tego nie lubił, ale czas naglił... Taki rzuciła się na Kage: - Odejdź stamtąd! Skąd możesz wiedzieć czy tu nie ma jakiś puła...- Kage nie przebierał w środkach. Takimitsu upadła ogłuszona celnym lewym sierpowym. Koji stał jak w transie... To się działo zbyt szybko... - TY DRANIU !!!- Megi zaszarżowała na Kagemitsu, ale zatrzymała się w pół dystansu...Kage już sięgał po miecz... Głośny, pełen bólu wrzask sprawił, że Taki się ocknęła. Zanim jeszcze dotknął miecza Kage został odrzucony z ziemi z taką siłą, że wpadł na Kojimitsu. W tej chwili powietrze wokół katany jaśniało potężną energią... Dosłownie „ spod ziemi” wyskoczył ze środka holu Yoshimitsu. Przeleciał parę metrów w powietrzu wywijając salta i zeskoczył na ziemię trzymając laserowy miecz w pozycji bojowej. Zawyły syreny alarmowe. „Ale jak...?”- pomyślała Taki i po chwili zrozumiała. W ścianie po jej lewej stronie tkwił shuriken wbity z impetem w przycisk alarmowy. Jak Yoshimitsu zdążył w tak krótkim czasie rzucić małym ostrzem, i to jeszcze z taką precyzją, pozostanie zagadką... - CO TO MA ZNACZYĆ???!!! – zagrzmiał Yoshimitsu. Taki nigdy nie bała się Yoshimitsu. Do teraz. A kiedy po chwili otoczyła ich gwardia przyboczna Mistrza, kilkudziesięciu wyborowych Ninja z obnażonymi mieczami, jego maska ucharakteryzowana na leśnego demona bynajmniej nie uśmiechała się przyjaźnie... szczerzyła się w okrutnym, pełnym nienawiści grymasie. Taki po raz pierwszy poczuła, że paraliżuje ją strach. Yoshimitsu nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Spodziewał się Takimitsu, ale żeby jeszcze kilku innych kompanów? Albo to był przypadek, albo Taki była bardzo sprytna... Jedno jest pewne- ktoś odważył się sięgnąć po miecz... - Brać ich! - rozkazał swoim wojownikom Yoshimitsu. Cała czwórka nieszczęśników została w mgnieniu oka rozbrojna i unieruchomiona. „Daisensei” schował laserową katanę i podszedł do Miecza Demonów. „Dobrze się spisałeś” – pochwalił w myślach swoje ostrze. Zgiął jedno kolano i spokojnym, prawie dostojnym ruchem chwycił za rękojeść... znajome mrowienie w ręce... znowu razem... miecz zalśnił w odpowiedzi i po chwili przygasł . Yoshimitsu wyciągnął katanę z pochwy... wyprostował się i obrócił do czwórki intruzów, wciąż bezbronnych w rękach strażników. Taki poczuła, że serce podskakuje jej do gardła. Spojrzała na pozostałych: Oni też bynajmniej nie czuli się dobrze. Kagemitsu był blady jak ściana... Znów zerknęła na Yoshimitsu. Trzymał miecz wyprostowany- wyglądał jak przedłużenie ręki, która była lekko uniesiona... znana postawa gotowości... do... o nie... „Mistrz” potwierdził jej obawy. - Jestem zaskoczony. Każdy od najmłodszych lat wie, czym grozi próba ukradnięcia Miecza Demonów...- zaczął powoli Yoshimitsu. Najwyższy wymiar kary. To właśnie miał na myśli. Kary nie byle jakiej...ścięcie głowy mieczem...... MIECZEM DEMONÓW. Taki nie mogła uwierzyć, że zwykli adepci Ninjitsu znaleźli się w tak ekstremalnej sytuacji... Śmierć zadana przez Miecz Demonów była ostateczna. Katana pochłaniała całą energię życiową ofiary...Nie wiedziała, do czego zdolny jest Yoshimitsu... ale musi ukarać przynajmniej jedną osobę z grupy. W końcu KTOŚ jednak dotknął miecza. - Kto odważył się podnieść rękę na miecz?- spytał spokojnie Yoshimitsu. Cisza. Kagemitsu nigdy się nie przyzna, jest na to za bardzo tchórzliwy... - Pytam...KTO???!!!- Yoshimitsu tracił cierpliwość. Nikt się nie odezwał. Stawka była zbyt wysoka, a jedno zdanie wypowiedziane nie w porę mogło zaważyć na ich przyszłości. - Jeśli nikt się nie przyzna, karę poniosą wszyscy.- stwierdził „Mistrz”. Zaczynało go już to wszystko męczyć. Nie wiedział, kto jest winien... nie miał też pojęcia, jak go ukarać... już dawno zrezygnował z kary ostatecznej... „Niech im się tylko tyłki potrzęsą, heh...”- pomyślał. Ciekawe, czy winny okaże wreszcie, że ma resztki honoru... „Karę poniosą wszyscy...”- dźwięczało w uszach Taki. Nie mogła pozwolić, aby Megi ucierpiała... serce waliło jej jak młotem... ale...a niech to! Do diabła ze wszystkim! - To ja to zrobiłam...- Takimitsu odezwała się słabym głosem. - Ale Tak...- zaczęła Megi. - Cicho Megi!- wyszeptała Taki - Wiem, co robię! To było kłamstwo. Musiała jakoś uspokoić Megi- wiedziała, że zaczęłaby się kłótnia. Jedyne, co Taki wiedziała, to fakt, że teraz wpadła na dobre. Jak babcię w papcie. Bez odwrotu. Yoshimitsu oparł katanę o bark i podszedł do Taki wolnym krokiem. - Powiedz mi, proszę...i co ja mam teraz z tobą zrobić? Hmm???- Yoshimitsu był blisko, BARDZO blisko. Takimitsu spuściła głowę z rezygnacją: co miała mu odpowiedzieć? Niech się dzieje, co chce. Ważne, że Megi jest bezpieczna... Yoshimitsu wpatrywał się przez moment w Taki. Gdzieś w zakamarkach umysłu odczuwał jej stan psychiczny: zawsze był w tym kierunku uzdolniony. A jednak... musiał ją ukarać. Nic innego nie przychodziło mu do głowy jak...kara, która kiedyś dotknęła Takimitsu...czy musiało go to po raz drugi spotykać? Dlaczego znowu osoba, którą ocalił od pewnej śmierci go zdradziła??? Nie miał ewidentnych dowodów spisku, ale z drugiej strony wolał przeciwdziałać niż później naprawiać swoje błędy. Wspomnienie buntu, który wywołała Takimitsu było aż nadto bolesne. Te same zdania... - Zdradziłaś mnie i wszystko, co sobą reprezentuję...- zaczął dobitnym głosem Yoshimitsu... W oczach Taki pojawiły się łzy... - ...wzgardziłaś moją opieką, znieważyłaś mój honor, wyparłaś się zasad klanu Manjito- Ninja, któremu to zawdzięczałaś absolutnie wszystko. Tym niemniej skazuję cię na wygnanie. Postanowione! W ciągu 15 minut masz usunąć z terenu osady wszelkie oznaki swojej bytności. Jeśli do tego czasu nadal będziesz w pobliżu, każdy Ninja będzie miał prawo i obowiązek cię zabić. Jeśli będziesz próbowała ukryć się w lesie, zginiesz. Jeśli zdradzisz nasze sekrety, zginiesz. Nie jesteś już godna nosić broni ani stroju Ninja. – wzrok Yoshimitsu był nie do wytrzymania. Wojownicy stojący obok Taki zdarli z niej kimono. Została tylko w lekkiej, bawełnianej koszuli i workowatych spodniach. - Odejdź i nigdy nie wracaj.- rozkazał „Mistrz” - H...hai, sensei...- Taki ukłoniła się jak w transie, po czym odwróciła się i odeszła. Czuła na sobie pogardliwe spojrzenia wojowników. Jeszcze nigdy nie czuła się tak upokorzona... Kiedy Takimitsu opuściła salę, Yoshimitsu wezwał z podwórka kilku przypadkowych Ninja. - Waszym zadaniem jest ją śledzić. Jeżeli w ciągu godziny nie opuści lasu, wtedy ścigajcie ją nawet za naszym terenem i zlikwidujcie. Czy wyraziłem się jasno? - So-desu tomo, Daisensei! – wykrzyknęło paru młodzieńców i natychmiast podążyło w ślady winnej. Yoshimitsu odprawił resztę wojowników. Przez chwilę stał nieruchomo, po czym westchnął ciężko i usiadł swoim zwyczajem na ziemi. Nie chciał jej śmierci...dlatego wysłał z niesławną misją jakiś przypadkowych wychowanków... miał cichą nadzieję, że Takimitsu zdąży uciec z lasu na czas... a jeśli nawet nie... zawsze Ninja ma szansę na przeżycie. Taki zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Pamiętała sprawę Kunimitsu i nie miała żadnych wątpliwości, że i tym razem wyruszy za nią pościg. A może już wyruszył? Czuła się jak zaszczuty zając... przeciwko kilku uzbrojonych po zęby Ninja nie miała żadnych szans... tym bardziej, że zabrano jej broń... Wpadła do swojego domu po najpotrzebniejsze rzeczy... koc, zapasowe kimono, nowiutkie tobi... Wleciała do kuchni: porwała co tylko było na stole: bochenek chleba, wędzone mięso...spojrzała na zegar: Chol...!!! Miała tylko pięć minut!!! Już miała wychodzić, ale zatrzymała ją nagła myśl: „Broń!”. Zawróciła, czym prędzej chwyciła masywny nóż kuchenny i włożyła go do zawiniątka z jedzeniem. Zerknęła w kąt sali: stała tam miotła. Też się przyda! Taki oderwała włochaty koniec- pozostał solidny, drewniany kij. Idealnie! Jej spojrzenie po raz kolejny uciekło w kierunku zegara: TRZY MINUTY!!! Ledwie mogąc wymanewrować w ciasnych korytarzach, Taki wybiegła na zewnątrz...... i wpadła na Megi. - Zejdź mi z drogi! Mam jeszcze trzy minuty....- krzyknęła z rozpaczą Taki. - No co ty? Nie bój się! Chcę ci pomóc!- Megi też była zdesperowana. - NIE!!! Poradzę sobie...- Takimitsu już biegła w stronę lasu. - Idę z tobą...- Megi pobiegła w ślady przyjaciółki...... i po chwili upadła na ziemię ogłuszona celnym ciosem kija Taki. „Nigdy sobie tego nie wybaczę”- myślała w biegu...z jej gardła wydobył się cichy szloch... Gdyby ktokolwiek zobaczył ich razem, Megimitsu zostałaby oskarżona o pomaganie zdrajcy i jeszcze surowiej potraktowana...”Mam nadzieję, że mnie zrozumie...”

50 minut później. Taki biegła jak mogła najszybciej. Jej siły były już na wyczerpaniu....nagle potknęła się o wystający korzeń i jak długa runęła na ziemię... -„Już nie mogę...”- czuła krew pulsującą w jej skroniach. W pewnym momencie usłyszała cichy szelest... serce zabiło jej mocniej... Takimitsu ostrożnie podniosła się z ziemi i oparła o drzewo...dźwięk powtórzył się. -„To niemożliwe!” – Taki czuła, że powoli wpada w panikę. A jednak. Pościg był już bardzo blisko. Jeszcze jej nie widzieli, ale już niedługo ją dogonią. „Kiedy do chol... skończy się ten przeklęty las???!!!” – pomyślała zbierając się z ziemi. Ugryzła kawałek chleba z zawiniątka i obnarzyła nóż...tylko ten „argument” miała na swoją obronę... Chwyciła swą broń w prawą rękę ostrzem ku dołow, kij ujęła w lewą i rzuciła się do biegu. Ile czasu już uciekała??? Nie zdążyła się nawet zastanowić nad tym, co ją spotkało. Teraz jej myśli zaprzątało tylko jedno pragnienie:”Przeżyć!” Po kilku minutach zaczynało się robić widniej. Nareszcie!!! Dziewczyna wybiegła na teren porośnięty wysoką trawą i krzaczastymi zaroślami. Niedaleko dostrzegła wąską, asfaltową drogę...Jeśli będzie się jej trzymać, za jakieś kilka dni dotrze do Tokyo...Jak dobrze pójdzie... Nagle usłyszała nadjeżdżający samochód. Taki natychmiast rzuciła się w zarośla- lata pobytu w klanie Manji nauczyły ją nie ufać obcym i nie wystawiać się na widok jeśli to nie jest absolutnie konieczne. Ku jej zdziwieniu samochód zatrzymał się, a jakby tego było mało, stanął tuż obok niej... Takimitsu bała się nawet oddychać... utkwiła wzrok w intruzach... Ten samochód nie był jakiś tam przypadkowy: czarny lakier długiej limuzyny doskonale odbijał promienie słońca. Po chwili z przodu wysiadł człowiek, który z pewnością był służącym. Nieznajomy odszedł na tył samochodu i otworzył drzwi. Ze środka wyszło kilku wymownie wyglądających facetów w czarnych garniturach. Ochroniarze...he he...Na samym końcu światło dzienne ujrzał ich szef, sądząc po wysoko zadartej brodzie w geście mówiącym: „Ja tu żądzę” . Był dobrze po sześćdziesiątce, mimo ciepłej pogody ubrany w płaszcz z kołnierzem z tygrysiego futra, no i ta dziwna fryzura... potężna łysina... tylko na bokach głowy tuż nad uszami siwe włosy sterczały niczym uszy lisa... - To ten las, o którym panu wspominałem, Mishima-sama.- odezwał się niski człowieczek, którego Taki dostrzegła dopiero teraz. Heihachi nic nie odpowiedział. Chciał jak najprędzej wrócić do swej rezydencji, oddać się medytacji... póki co był tutaj, aby wydać ostatnie rozkazy i dopilnować, aby wszystko poszło zgodnie z planem. Zawsze musi wszystko sam robić. - Za tym lasem, jakąś godzinę drogi stąd, znajduje się wioska szefa złodziei, Yoshimitsu. Jego ziomków jest całkiem dużo, ale weźmiemy ich z zaskoczenia. Sądzę, że nie sprawią nam większych kłopotów, he he, ta zbieranina niedouczonych śmieci ugnie karki nawet przed garstką komandosów Tekken Shuu ... - MILCZ!- wrzasnął Heihachi- Ty głupcze! Niedocenienie wroga to najgorsza rzecz, jaką możesz w tej chwili zrobić! Yoshimitsu jest jednym z najznakomitszych wojowników na świecie! Zrozumiesz, kiedy zobaczysz go w akcji! I módl się, aby to nie była OSTATNIA rzecz, jaką zobaczysz! - T...t...tak jest, Mishima-sama- człowieczek zrobił się jeszcze mniejszy. - Atak ma nastąpić za...- spojrzał na zegarek-...dokładnie godzinę i dziesięć minut. Wyślij tam co najmniej tysiąc pięćset komandosów...główne siły mają uderzyć na saMegio Yoshimitsu, zrozumiano? Jeśli on zginie, pozbawieni dowódcy Ninja stracą ochotę na walkę. - Tak jest, Mishima-sama!- człowieczek wyjął krótkofalówkę i zniknął w samochodzie, aby wydać rozkazy. Heihachi pogrążył się przez chwilę w zadumie...szanował Yoshimitsu za waleczność i odwagę, nie przestał go podziwiać nawet po tym, jak splądrował jego rezydencję... Niestety, jego klan już nazbyt urósł w siłę... On i jego banda stali się zagrożeniem dla bogatych biznesmenów ściągających do Tokyo... coraz mniej osób inwestuje w miasto pieniądze... musi z tym skończyć. Senior rodu Mishima, eskortowany przez ochroniarzy, wsiadł do samochodu. Silnik limuzyny cicho zawarczał i po chwili samochód odjechał. Taki leżała na ziemi, wciąż pod wrażeniem tego, co usłyszała...Jej „Mistrz” był w niebezpieczeństwie! Tylko nie to! I znów zawładnęło ją to samo dziwne uczucie...tęsknota...pragnęła znów być członkiem klanu, uczestniczyć w porannych ćwiczeniach, oglądać Yoshimitsu... Yoshimitsu.... W oczach dziewczyny pojawiły się gorzkie łzy. „Yoshimitsu...” czemu kiedykolwiek o nim myślała, czuła dziwny ból w sercu?... Na odgłos cichych kroków natychmiast wróciła do rzeczywistości. Pościg!!! Miała mało czasu: jak ich wyminąć, jak dostać się do wioski i ostrzec o niebezpieczeństwie? Oczy Takimitsu zwęziły się w determinacji... musi działać!!! Wyjrzała lekko spod kryjówki: w zasięgu wzroku miała dwóch Ninja, ale mogło ich być więcej... nie byli dojrzali i bynajmniej nie doświadczeni: mniej więcej w jej wieku. Miała blisko 70% więcej szans... wolała nie myśleć co by było, gdyby Yoshimitsu wysłał wojowników ze swej straży... tak jak to było w przypadku Takimitsu... Taki schowała nóż za pas po stronie pleców, ujęła mocniej długi kij...”Czas próby...” Powoli wyszła ze swej kryjówki: jeszcze jej nie widzieli... zgięta wpół, wykorzystując wysokie kępy trawy, zbliżyła się do pierwszego napastnika... Szybki, celny cios na odlew wysłał go do krainy słodkich snów...Ale, ale! Odgłos upadku był za głośny... usłyszeli ją! Co najmniej trzy osoby biegły w jej kierunku...coraz bliżej... już nie ma sensu się ukrywać. Takimitsu wybiegła na wolny od trawy teren gotowa do walki. Na pustym podłożu miała większe pole manewru kijem. Co do ilości osób, nie myliła się: Trzech uzbrojonych w katany Ninja otoczyło ją i szykowało się do ataku... Nie mogła pozwolić, aby paraliżował ją strach... zmieniła pozycję kija... jak udawało się Yoshimitsu zachowywać zimną krew w kryzysowych sytuacjach???Nagle przypomniały się jej słowa „Mistrza”: „ Nie „gdybaj”, wyłącz umysł, pozwól, aby zadziałała intuicja- niech całe twoje ciało stanie się bronią...” Z tyłu! Taki wykonała błyskawiczny unik połączony z podcinającym, zamiatającym ziemię ruchem nogi. Pierwszy przeciwnik zwalił się na podłoże ksztusząc się kurzem... wykorzystując swój obrotowy pęd dziewczyna walnęła go kijem w skroń. Jeden z głowy. Takimitsu nadal znajdowała się w ruchu, czego nie docenili jej prześladowcy. Kolejny obrót i kij z ogromną siłą trafił w głowę drugiego Ninja. „Chyba nie byli dobrzy z dynamiki ruchu po okręgu”- nie wiedzieć czemu w głowie Taki pojawiły się ironiczne myśli. Trzeci przeciwnik cofnął się z mieczem w pozycji obronnej. Taki również się zatrzymała... „Cholipa! Tracę czas!”- Takimitsu powoli obchodziła Ninję kierując się w stronę lasu, trzymając kij w lewej ręce, przed sobą. Przy tym wojowniku nie mogła sobie pozwolić na nawet najmniejszy błąd. Ostra jak brzytwa katana wyglądała aż nadto sugestywnie... Dziewczyna niewidocznym ruchem sięgnęła po nóż za pasem... Młodzieniec widział przed sobą drewniany kij- nic prostszego! Tamtych ona wzięła z zaskoczenia... „Już po tobie mała!”- pomyślał unosząc katanę nad głową. „Ups!”- Taki domyślała się, co się szykuje. Szarża? Nic innego... I nie myliła się. Z głośnym okrzykiem bojowym Ninja rzucił się na Takimitsu. Nie było nawet sekundy na zastanowienie. Nie chciała go ranić...ale nie miała wyboru. Taki szybkim ruchem wyciągnęła nóż i wyskoczyła mu na spotkanie... Stało się dokładnie tak jak uczył ją Yoshimitsu. Pewien swej siły przeciwnik liczył na to, iż ofiara cofnie się w przestrachu... nawet nie pomyślał, że może zaatakować...nie obliczył dobrze odległości...i nie zdążył opuścić miecza. A nożem o wiele lepiej wymanewrować... Takimitsu wyminęła Ninję rozcinając mu podbrzusze... Jeszcze będąc odwrócona plecami usłyszała pełen bólu jęk i odgłos upadającego metalu... Rana nie była głęboka, nóż nie naruszył mięśni [ inaczej czułaby ich opór- nóż nie jest tak ostry jak katana, nie wspominając o kilku warstwach ubrania...], ale chłopak z pewnością był w szoku i upuścił miecz. Nic dziwnego... ni stąd ni zowąd krew i ból... Taki podeszła do niedoszłego oprawcy, podniosła z ziemi katanę i spojrzała na klęczącego chłopaka. Tamując rękoma upływającą krew, Ninja powoli podniósł na nią wzrok. Nie podlegało wątpliwości, kto ma teraz przewagę... - Poradzisz sobie?- spytała Takimitsu. Krew nie była jasnoczerwona. Nie ma uszkodzonych tętnic. - Tak.- odpowiedział z ulgą chłopak. Czyżby myślał, że Taki chce mu się odpłacić? - Twój miecz zostawię na tamtym drzewie- Taki wskazała na przysadzistą wierzbę- Nie próbuj mnie śledzić, O.K.? Wykonałeś już swoje zadanie. - Dziękuję.- Ninja zajął się opatrywaniem rany. Każdy wie, jakim skarbem jest katana, obojętnie jaka. Właściciel ogromnie przywiązuje się do swojego miecza, nadaje mu imię, a w średniowieczu istniało nawet przeświadczenie, że miecz jest duszą samuraja...Gdyby Taki zabrała mu miecz, ukarałaby go nawet bardziej niż zadając mu tą ranę. Tak jak obiecała, Takimitsu włożyła miecz między niskie gałęzie wspomnianego drzewa. Dziewczyna schowała swoje zawiniątko z jedzeniem między korzeniami pobliskich krzewów, nóż ponownie zatknęła za pas i torujac sobie drogę kijem, pobiegła jak mogła najszybciej w kierunku wioski. Nie ma chwili do stracenia. Musi zdążyć albo całe jej życie przepadnie. Musi... Yoshimitsu... Megi.... nie... mogą... uff... Taki nie widziała mijanych drzew, nie czuła aromatu ziół, nie słyszała śpiewu ptaków... Musi....

Pięć minut przed atakiem, na odległym wzgórzu. Mały człowieczek z trudem ukrywał podniecenie. Nie był nikim ważnym, ot, takim sobie biurokratą... jeśli ten atak się powiedzie, wtedy urośnie w oczach Heihachi’ego. Może nawet awansuje??? „Osobisty doradca Pana Mishima Heihachi’ego, prezydenta Imperium Finansowego Mishima Zaibatsu....”- już wyobrażał sobie siebie przy nim, w nowiutkim garniturku, z nonszalancką pogardą wysłuchującego swoich wysłanników... - Proszę pana!- basowy głos zagrzmiał tuż nad jego uchem brutalnie wyrywając człowieczka ze świata marzeń. - Słucham!!- nie mógł się zmusić do miłego tonu, przez jego ciało nadal przechodziły dreszcze.- ...Ehem....tak proszę, generale? - Oddziały na stanowiskach gotowe na sygnał rozpoczęcia operacji.- szczelny uniform generała obejmujący nawet całą twarz sprawiał wrażenie, jakby ten pochodził z jakiegoś filmu science fiction. - Czekamy do końca. Takie było życzenie Hei...eh, to znaczy Mishimy-sama.- Człowieczek szybko odszedł, aby nie było widać jego zmieszania. Zza pleców dobiegł go głos żołnierza- „Tak jest!”... „Jejku...Gdyby to ode mnie zależało, rozwaliłbym tą zapyziałą dziurę już pół godziny temu!”- pomyślał ze złością człowieczek. Fotel doradcy czeka!

W tym samym czasie, wioska Manjito-Ninja. Yoshimitsu wolnym, rozluźnionym krokiem przechadzał się po wiosce. Jego wiosce. Ile pracy kosztowało go znalezienie miejsca, wybudowanie pierwszego domu... wiedział tylko on. Teraz miasteczko tętni życiem... Ninja których mijał kłaniali mu się w pas, a on z radością odwzajemniał ukłon. To on ich wychował... traktował ich niemal jak swoje własne dzieci. Niemal... Yoshimitsu ciężko westchnął. Wiedział, że nigdy nie będzie prawdziwym człowiekiem... on nie znał pojęcia „starość”... zawsze będzie inny... nigdy nie zdejmie maski... nigdy nie znajdzie prawdziwie bratniej duszy...zawsze będzie sam. Kiedy patrzył na wszystkie zakochane pary... ta uwaga i troska, jaką darzyli się nawzajem... radość płynąca z samej rozmowy... nazywają to miłością. On też miał uczucia... ale były to raczej odpowiedzialność, troska o bezpieczeństwo, chęć pomocy... skierowane do wielu i nikogo z osobna. Nie umiałby bezgranicznie komuś zaufać, w ogóle nie wyobrażał sobie siebie jako zakochanego... a jednak tęsknił do tego uczucia... to jedyne, czego nie doświadczył w czasie swego długiego życia- fascynacji, zauroczenia, miłości... jak bajka, heh... ale to wcale nie było zabawne. Z drugiej strony nie wyobrażał sobie, aby jakaś kobieta mogła go pokochać... bo jak? Czego oczekiwał? Nawet przed samym sobą z trudem się przyznawał, jak bardzo był samotny. Gdyby nie jego klan, który był jego oczkiem w głowie, gdyby nie ci wszyscy, którym pomagał na co dzień, to oszalałby z samotności. Z jeszcze innej perspektywy, gdyby naprawdę kochał jakąś kobietę, to nie pozwoliłby, aby żyła z nim. Nie mógłby zapewnić jej tego wszystkiego, co mógł normalny człowiek... między innymi twarz... nigdy nikomu nie pokazał twarzy...i chyba nie odważyłby się pokazać swojej wybrance. Nie mógłby też patrzeć, jak przemija jej życie... Nagły dźwięk wyrwał Yoshimitsu z zadumy. Dzwon alarmowy! Jest używany tylko w najniebezpieczniejszych sytuacjach... ale kto?...czemu?... Yoshimitsu zerwał się do biegu. Z lasu, z domów, odciągnięci od świętowania Ninja również pędzili na główny plac, gdzie stała dzwonnica. Byli nauczeni nigdy nie lekceważyć tego sygnału... Taki dzwoniła ile jej tylko sił zostało... do wioski przedostała się bez trudu... wszyscy Ninja byli po drugiej stronie lasu nad pobliskim jeziorem, świętowali Dzień Lasu... musi ich ostrzec... gdyby Tekken Shuu wtargnęło do tak bezbronnej wioski... będą tu lada chwila...ale przynajmniej nie wezmą nas z zaskoczenia... Ninja pewnie już tu biegną...

100 metrów od wioski, główne siły Tekken Shuu. Zamaskowani komandosi uzbrojeni w ciężkie karabiny leżeli ukryci na dnie lasu. Mieli stąd doskonały widok na wioskę, która leżała w płytkiej kotlince między trzema wzgórzami. Za wzniesieniem po ich prawej widzieli jezioro, a w oddali wznosił się wulkan Fuji...naprawdę ładna pozycja... Głównodowodzący przetarł zaparowaną lornetkę... panował nieznośny upał. Jeszcze dwie minuty i rozpoczynają atak. W pewnej chwili dobiegł go jakiś dźwięk. Dzwon??? Po raz kolejny spojrzał przez lornetkę: cała armia Ninja zbiegała się ze wszystkich stron na plac! Jak oni się dowiedzieli???... Dowódca myślał błyskawicznie. Trzeba osłabić wroga... a ich głównym celem był Yoshimitsu... Żołnierz wyjął krótkofalówkę- na przedzie oddziału miał trzech snajperów! - Oddział alfa, oddział alfa, odbiór.- nie miał czasu do stracenia. - Tu oddział alfa, czekamy na rozkazy. Odbiór.- zgłosił się dowódca jednostki. - Rozkazuję snajperom natychmiast odnaleźć i zlikwidować Yoshimitsu. Powtarzam- natychmiast odnaleźć i zlikwidować Yoshimitsu. Odbiór. - Zrozumiano. Bez odbioru. Kości zostały rzucone.

Główny plac wioski Manji-to Ninja. Dźwięk dzwonu ogłuszył Taki. Jak przez mgłę widziała rosnący tłum Ninja... odsunęła się chwiejnym krokiem od dzwonnicy i osunęła na kolana... za chwilę będzie tu Yoshimitsu... jak bardzo za nim tęskniła! Musi ją wysłuchać... „Mistrz” dotarł już na plac. Ninja odsuwali się z drogi gdy szybkim krokiem szedł w stronę dzwonu. Kiedy znalazł się na miejscu, nie mógł uwierzyć własnym oczom. Takimitsu??? Co u licha tu robiła? Oczy Yoshimitsu po chwili zwęziły się- zapomniał o dzwonie- ta dziewczyna złamała jego rozkaz! Żarty się skończyły. Yoshimitsu wyciągnął Miecz Demonów i zbliżył się do niej. Nie zważając na rangę Yoshimitsu [ wypadało najpierw pozdrowić...] Taki zaczęła mówić pierwsza... jak najwięcej... - Yo-yo-yoshimitsu... wioska…jesteście w niebezpieństwie! Za chwilę ...będzie tu piekło... Heihachi... Tekkenshuu... za moment zaatakują...- nadal nie mogła złapać oddechu po wyczerpującym biegu. Yoshimitsu nie słuchał jej. Wzniósł ponad głowę miecz. Ostrze zalśniło złowrogo. - Niby dlaczego mam ci wierzyć? Poza tym złamałaś mój rozkaz- nie będę tego tolerować!

Snajperzy usadowili się na dachu pobliskiego budynku. Gdzie jest ten tam Yoshi-cośtam? Praca z tak wielkim powiększeniem celownika jest czasochłonna... a! Jest! Gdyby nie wzniósł tego dziwnego, świecącego miecza, nie zauważyliby go tak prędko... Wszyscy trzej wymierzyli w najbardziej odsłoniętą część jego ciała. „Dobranoc, mały!”

Taki uniosła głowę... a więc to tak ma się skończyć... przynajmniej postawiła wszystkich na nogi, pewnie poradzą sobie z Tekken Shuu. Ten miecz... to chyba nie będzie aż takie straszne... coś w jej środku zatęskniło za życiem, które za chwilę straci... Nagle coś zwróciło jej uwagę... na szyi Yoshimitsu tańczyły trzy jasnoczerwone plamki... czyżby miała zwidy? Zabawne... ale... coś jej to przypomina... Oczy Takimitsu po chwili rozszerzyły się z przerażenia. - NIEEEE!!!- jak z procy wyskoczyła na zdezorientowanego Yoshimitsu. Coś szarpnęło nią w powietrzu. Upadła na ziemię, krztusząc się...czym??? Własną... krwią. Po chwili przyszedł rozdzierający ból... już nic nie widziała... gdzieś z oddali usłyszała głos Yoshimitsu rozkazującego schronić się w lesie...krzyki...a potem już nic...

Chodziła po pięknym, oświetlonym jasnymi promieniami wschodzącego słońca lesie... zewsząd otaczało ją morze kolorów, słyszała śpiewy ptaków tak wyrażnie jakby śpiewała razem z nimi... tak ciepło, miękko... runo leśne pokryte było kobiercami kwiatów, czuła woń każdego z osobna ... lekka jak motyl..., wypełniała ją radość i poczucie wolności... „Jak tu pięknie!” Nie mogła wyjść z zachwytu. Nagle w oddali zobaczyła jakąś postać. Kiwała do niej ręką. Taki bez żadnego wysiłku podbiegła do niej. Nie widziała jej twarzy, czuła promieniującą od niej dobroć, a nawet miłość. Porozumiewali się bez słów. „Jak ci się tu podoba, Taki?”; „Tu jest cudownie... Kim jesteś? Skąd wiesz, jak mam na imię? Co to za miejsce?”; Nieznajomy był rozbawiony. „Każdy zadaje tyle pytań... Dowiesz się, ale jeszcze nie teraz. Twój czas jeszcze nie nadszedł.” ; „Nie rozumiem...”; „ Zrozumiesz, nie martw się. Ale musisz wrócić tam, skąd przybyłaś... masz wiele do zrobienia... jeśli wszystko pójdzie dobrze, wtedy jeszcze się spotkamy!” Nieznajomy zniknął. Nagle świat wokół niej zaczął się rozmazywać... miała wrażenie, że dostała się w jakiś wielki wir bez dna... Ciemność, potem ból... a na końcu rażące światło...

Trzy tygodnie później. - Takimitsu!!! Bogu dzięki!!!- usłyszała czyjś głos. Taki otworzyła załzawione oczy. Straszliwie zesztywniała i czuła ból przy każdym oddechu. Próbowała się podnieść, ale ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Była kompletnie zdezorientowana. Z trudem rozejrzała się po pomieszczeniu. Leżała na białym łóżku w pokoju szpitalnym, sądząc po meblach. Obok niej ktoś siedział. Wytężyła wzrok... - M..Megi..?- nie poznała swojego głosu. Był straszliwie zachrypnięty. - Oczywiście! A któżby inny?- Megi uśmiechała się od ucha do ucha- już myślałam, że z tego nie wyjdziesz... - Ile czasu byłam nieprzytomna?- do Taki powoli zaczynało wszystko dochodzić... - Jakieś trzy tygodnie... ale najważniejsze, że znowu jesteś z nami. Taki wytężyła pamięć... - A... Yoshimitsu...?- bała się słyszeć odpowiedzi... - Jeszcze się pytasz? Uratowałaś mu tyłek! – nie ma co, Megi umiała dobierać słowa. - Cieszę się, uhh...uhuh...- Taki wstrząsnął kaszel. - Lepiej już nic nie mów. Dostałaś całą serię pocisków z karabinu snajperskiego w klatkę piersiową. Miałaś podziurawione płuca... gdyby nie Yoshimitsu... eh, nie ważne... - Co...uh...Yoshi..uh...mitsu..?- musiała wiedzieć! - Wyniósł cię z pola walki. W tym czasie nasi walczyli z komandosami w lesie. To była sprytna decyzja- nie ma to jak Ninja w lesie! Nikt nam nie dorówna! Bawiliśmy się z biedakami w ciuciu-babkę... na nic im były karabiny, kiedy nasi atakowali znienacka... zeskakiwaliśmy z drzew, z naszych sekretnych kryjówek...ciche, zatrute strzały zebrały większe żniwo niż ich broń... uciekali, aż się kurzyło!!! - Ale co z ...uh..Yoshimitsu? – Megi wymijała się z odpowiedzią! - To znaczy...to są tylko plotki, ale może być w nich prawda... - Powiesz mi wreszcie? - No dobra...a więc, Yoshimitsu zawołał zaufanych Ninja, żeby go eskortowali. Wyniósł cię w ustronne miejsce... Słyszałam, że zakrył twoją twarz swoją dłonią i jakimś sposobem oddał ci część swojej energii... to może być prawdą, bo Yoshimitsu następnego dnia sprawiał wrażenie chorego... albo raczej wyczerpanego. Ale nie martw się- teraz jest już zdrów jak zawsze! - Czyli rachunki są wyrównane...- powiedziała do siebie Taki. - Słucham? - A nic, tak sobie mruczę ... - Dobra! Teraz lecę go powiadomić! - Co..? Czemu??? – Taki śmiesznie wyglądała ze zdziwioną miną. - Kazał mi powiedzieć, kiedy się obudzisz, pa!- Megi po chwili już nie było. Serce dziewczyny zabiło mocniej... nie miała pojęcia, jak będzie wyglądać ich spotkanie. Po kilku minutach w drzwiach sali pojawił się Yoshimitsu. Taki, jak go zawsze pamiętała- zamaskowany, w pełnej zbroi, z mieczem przewieszonym przez plecy. Powoli zbliżył się do łóżka i usiadł tam, gdzie siedziała Megi. - Konnichi-wa, Daisensei.- Taki mimowolnie uśmiechnęła się. - Konnichi-wa, Taki.- takie zwykłe powitanie... a jednak... trochę nienaturalne. Przez nie kończącą się chwilę oboje wpatrywali się w siebie... - Arigato-. – Yoshimitsu nadal się w nią wpatrywał... mimo iż jego oczy były całkiem białe i zaopatrzone tylko w cienkie, pionowe źrenice, to jednak dla niej jego spojrzenie było najpiękniejsze na świecie. - Ja też dziękuję.- Taki wyciągnęła rękę i ujęła dłoń Yoshimitsu. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, kiedy zobaczyła jego zaskoczenie. Szkoda, że ma stalowe rękawice... Yoshimitsu rzeczywiście zaskoczył gest Taki. Jeszcze nikt nigdy... Ponownie spojrzał jej w oczy... Chociaż trudno mu było w to uwierzyć...ale ona patrzała na niego dokładnie tak, jak to robiły tamte zakochane pary... jakaś dziwna fascynacja, tęsknota, zauroczenie... Poczuł się dziwnie... jego serce zabiło niespokojnym rytmem... nagle dostrzegł, że ona ma piękne, kruczoczarne włosy... że ma delikatne dłonie, że światło odbija się w jej oczach... które teraz wypełniały cały jego świat... czyżby znalazł w końcu to, co wydawało się dla niego nieosiągalne? Czyżby znalazł miłość?

KONIEC. SŁOWNICZEK. Baka- głupi; Gaijin- obcy; Manji- Swastyka [ Hitler wypaczył znaczenie tego znaku- Swastyka jest znakiem pochodzącym z Indii, ma odwrotnie skierowane ramiona i jest symbolem pomyślności i szczęścia. ] Klan Manji pod wieloma względami przypomina drużynę z legendy o Robin Hoodzie- okradać bogatych, dawać biednym... Yoshimitsu- jap. imię, w dosłownym tłumaczeniu oznacza „Szczęśliwy blask”; Taki- anioł; So- desu tomo- oczywiście, absolutnie; Dai-sensei- wielki mistrz, nauczyciel; Hajime!- dosł. „Rozpocznij!”- tradycyjna komenda japońska; Hai!- tak!; Konnichi-wa!- powitanie jap. „Dzień dobry!”; Tekken Shuu- armia, siły „Tekken”; „Tekken” oznacza dosł. „Żelazna pięść”; Arigato- - „dziękuję”; myślnik oznacza przedłużenie samogłoski w wymowie; Mishima Heihachi- tradycyjnie w Japonii nazwisko pisze się przed imieniem; Mishima-sama- zwrot grzecznościowy, „Pan Mishima”;

Autor: Tenshimitsu Dla: http://tekken.pl