Pancerniki w akcji w XX wieku

I. Cieśnina Cuszimska (1905) ======

Rywalizacja Rosji i Japonii o panowanie nad północnymi prowincjami więdnącego Państwa Środka doprowadziło w 1904 roku do wojny rosyjsko-japońskiej. W krótkiej i krwawej wojnie z Chinami (w latach 1894-95) zwycięska Japonia zdobyła Formozę, przejęła kontrolę nad (formalnie niepodległą) Koreą, a także zagarnęła bazę morską Port Artur w Mandżurii. Tę ostatnią zmuszona była opuścić już w kwietniu 1895 roku, pod naciskiem carskiej Rosji.

Od grudnia 1897 roku Port Artur okupowany był przez wojska rosyjskie; w marcu 1898 roku Rosja wymogła na Chinach zgodę na formalne odstąpienie tej ważnej bazy w dzierżawę, zagrażając w ten sposób japońskiej dominacji nad Koreą. Konfrontacja obu potęg stała się odtąd nieuchronna, chociaż obie strony, pewne swoich sił, spokojnie patrzyły w przyszłość. Japonia postawiła sobie za cel zdobycie na powrót wspomnianego Port Artura. Kraj ten, o wielusetletniej tradycji samurajów, dysponował doskonałą armią. Rosja z kolei pragnęła uśmierzyć targające nią niepokoje społeczne świetnym zwycięstwem militarnym na Dalekim Wschodzie i... stała się pierwszym z szeregu mocarstw europejskiego kręgu kulturowego, na których srodze miała się zemścić pogarda, okazywana dotychczas Japończykom, jako rasie rzekomo "niższej", "dzikiej" (!) i niezdolnej skutecznie stawić czoła cywilizacji europejskiej.

Wspomniany Port Artur stanowił ognisko, wokół którego rozgorzała w 1904 roku wojna, mająca wkrótce objąć także i morza. Japończycy musieli opanować i utrzymać pod swą kontrolą morze, by najpierw przerzucić drogą morską własne wojska do Korei, a potem móc zaopatrywać i przesyłać posiłki znajdującym się tam oddziałom, walczącym z Rosjanami o Port Artur, a z drugiej strony uniemożliwić przeciwnikowi zaopatrywanie drogą morską obrońców bazy. Rosjanie z kolei, chcąc przeszkodzić Japończykom, musieli operować swą flotą równocześnie z Port Artura i Władywostoku, i jak najdłużej utrzymywać w swoich rękach inicjatywę. Szef sztabu rosyjskiej Floty Dalekowschodniej, kontradm. W. Witheft (1847-1904), stwierdził, iż

nasza flota nie może zostać pokonana przez Japończyków ani u wybrzeży Korei, ani też na Morzu Żółtym oraz ocenił ewentualny desant japoński na brzegi koreańskie, jako

absolutnie pozbawiony szans na powodzenie.

Niestety, jak to zwykle bywa - zadufanie Rosjan we własne siły miało wkrótce zostać surowo ukarane.

W końcu stycznia 1904 roku Rosjanie mieli w Port Arturze siedem pancerników, sześć krążowników, dwadzieścia pięć kontrtorpedowców, dwie kanonierki torpedowe i dwa stawiacze min, zaś we Włądywostoku - dalsze cztery krążowniki i siedemnaście torpedowców. Japoński admirał Heihachiro Togo (1847-1934) mógł wystawić przeciw tym siłom sześć swoich pancerników, czternaście krążowników, dziewiętnaście kontr- i szesnaście torpedowców. Rosjanie w Port Arturze, pewni swej liczebnej przewagi, sądzili, iż Japończycy w żadnym razie nie rozpoczną działań wojennych pierwsi, nie przedsięwzięli przeto nawet najprostszych środków obronnych przeciw nagłemu, niepoprzedzonemu zwykłym pogorszeniem się stosunków dyplomatycznych, ani formalnym wypowiedzeniem wojny atakowi. A taki właśnie przypuścił admirał Togo tuż po północy 9. lutego 1904 roku.

Atak Japończyków na Port Artur

Blokując portarturską eskadrę Rosjan w bazie, admirał Togo zamierzał umożliwić przerzut japońskich sił ekspedycyjnych do Korei i Mandżurii. Chciał też osiągnąć przewagę liczebną bez wystawiania na zbytnie ryzyko swoich pancerników, eliminując z akcji możliwie jak najwięcej jednostek rosyjskich. Zaskakujący atak Japończyków na Port Artur bywa - i słusznie - porównywany do uderzenia samolotów z lotniskowców wiceadm. Nagumo na amerykańską bazę w w grudniu 1941 roku. W obu przypadkach cele były takie same, lecz atak na Port Artur udał się jedynie połowicznie. Pierwsze zaatakowały torpedowce; załogi ich odpaliły w sumie osiemnaście torped w stronę jasno oświetlonego kotwicowiska, uszkadzając pancerniki "Retwizan" i "Cesariewicz", uzbrojone w działa dwunastocalowe oraz krążownik "Pałłada". "Retwizan" i Pałładę" trzeba było osadzić na płytkim dnie kotwicowiska. W ten sposób Togo za jednym zamachem uzyskał liczebną przewagę, mając teraz sześć pancerników z działami dwunastocalowymi ("Fuji", "Yashima", "Hatsuse", "Mikasa", "Asahi" i "Shikishima") przeciwko rosyjskim trzem ("Pietropawłowsk", "Pobieda" i "Siewastopol") i dwóm dalszym, uzbrojonym w działa dziesięciocalowe ("Pobieda" i "Piereswiet"). Torpedowce japońskie, niemające jeszcze ostatniego krzyku techniki w dziedzinie łączności - to jest radia - nie mogły niestety wezwać floty liniowej adm. Togo, aby ta dokończyła dzieła zniszczenia. Gdy w godzinach późniejszych 9. lutego pancerniki japońskie pojawiły się przed bazą - zaalarmowane i gotowe baterie rosyjskie "przywitały" gości stosownie, m. in. dwukrotnie zestrzeliwując banderę z masztu "Mikasy", flagowca adm. Togo. W tej sytuacji flota japońska wycofała się.

Japończycy, zaatakowawszy z zaskoczenia, mieli w swoim ręku inicjatywę, blokując Port Artur, a ich oddziały zostały bez przeszkód przerzucone do Mandżurii, po czym zaczęły zbliżać się do Port Artura od strony lądu. Mimo zaskoczenia i ciężkich strat, Rosjanie nie załamali się - zaczęli nawet naprawiać osadzone na dnie bazy okręty. Znakomicie wyszkolone załogi baterii nadbrzeżnych i obsługi reflektorów udaremniły japońską próbę zablokowania raz na zawsze bazy portarturskiej przez zatopienie na podejściach do niej 27 starych jednostek. Tymczasem winą za poniesioną w dniu 9. lutego porażkę obciążono admirała Starka, pozbawiając go za to dowództwa sił morskich w Port Arturze. Zastąpił go zdolny i cieszący się wielką popularnością we flocie admirał Stiepan O. Makarow (1848-1904). Przybył on do Port Artura w dniu 8. marca, pokonując japońską blokadę. Fakt ten wzmocnił morale obrońców, acz niestety nie na długo. Już 13. kwietnia admirał Makarow zginął na swym flagowym "Pietropawłowsku", gdy pancernik ten wpadł na minę i błyskawicznie zatonął z ciężkimi stratami w załodze. Inny pancernik - "Pobieda" - doznał w tej samej akcji uszkodzeń. Następcą poległego Makarowa został kontradm. Witheft, który dobrze wiedział, że nawet gdyby odremontowano wszystkie okręty uszkodzone w bazie - to i tak Japończycy zachowaliby przewagę.

Kontradmirał Witheft zastosował strategię ściśle obronną, pokładając wszystkie swe nadzieje w minach, postawionych (wbrew świętej zasadzie międzynarodowego prawa o nienaruszalności otwartego morza) na podejściach do Port Artura. Może niezbyt honorowo, ale Rosjanie osiągnęli w ten sposób znaczne sukcesy. Oto już 15. maja Japończycy utracili na postawionych ledwie poprzedniego dnia minach aż dwa ze swych pancerników brytyjskiej budowy - "Hatsuse" i "Yashimę". Pomimo utraty przewagi liczebnej adm. Togo utrzymywał ścisłą blokadę Port Artura wiedząc, że japońskie oddziały lądowe zamknęły już od północy pierścień okrążenia wokół bazy. 23. czerwca Witheft zdał sobie sprawę z pogarszającej się sytuacji sił rosyjskich i wyszedł w morze z całą swoją flotą, otrzymawszy rozkaz zniesienia blokady Port Artura. Admirał Togo ze swej strony zareagował w jedyny możliwy sposób: ruszył na przecięcie kursu jednostkom rosyjskim. Na ten widok Witheft zwątpił w swoje siły i zawrócił do bazy. Nocą 23. czerwca Japończycy przypuścili kolejny atak torpedami, nie uzyskując żadnych trafień, lecz pancernik "Siewastopol", unikając torped, wpadł na minę i został ciężko uszkodzony. Blokady nie przerwano.

W końcu lipca pierścień japoński wokół Port Artura zacieśnił się do tego stopnia, że stojące w bazie okręty rażone były pociskami artylerii lądowej. Stało się jasne, że oto nadchodzi koniec oblężenia. Kontradm. Witheft przygotował swe jednostki do opuszczenia coraz gorętszego, portarturskiego "kotła" i przedarcia się za wszelką cenę do Władywostoku, po czym 10. sierpnia zespół rosyjski, złożony z sześciu pancerników, czterech krążowników i ośmiu kontrtorpedowców, wyszedł w morze. Oczekiwał go admirał Togo ze swymi czterema pancernikami, czterema krążownikami i siedemnastoma kontrtorpedowcami. Tak doszło do bitwy na Morzu Żółtym 10. sierpnia po południu. Zaczęła się ona na niespotykanym dotąd dystansie około czternastu tysięcy jardów; Togo bynajmniej nie kwapił się do zawracania sił Withefta zdecydowanym atakiem na powrót do "kotła", ani do wystawiania swoich pancerników na rosyjski ogień. Dopieroo 17.30 dystans między przeciwnikami zmalał do ośmiu tysięcy jardów i zaczęła się właściwa bitwa. Przez godzinę Rosjanie prowadzili silny ogień artyleryjski, zadając okrętom japońskim szereg drobnych uszkodzeń. Jednak o 18.40 było właściwie po wszystkim: pocisk japoński trafił w stanowisko dowodzenia na "Cesariewiczu" (flagowcu Withefta), zabijając kontradmirała, jego sztab i całe dowództwo okrętu. Pancernik, którego ster zaklinował się w położeniu na burtę, wyszedł z linii, zaś pozbawiona dowództwa flota rosyjska poszła w rozsypkę i tylko zpadające ciemności uchroniły ją od całkowitego zniszczenia. Pięć rosyjskich pancerników, jeden krążownik i trzy kontrtorpedowce - wszystkie poharatane japońskimi pociskami - zdołały ujść do Port Artura. "Cesariewicz", dwa krążowniki i jeden kontrtorpedowiec zostały internowane w portach neutralnych; kolejny krążownik został wyrzucony na brzeg Shantungu i zniszczony przez własną załogę. Ostatni krążownik - "Nowik" - dostał się w zasadzkę zastawioną przez eskadrę okrętów japońskich i 21. sierpnia zatonął u brzegów Sachalinu.

Rosjanie nie ponawiali już prób wyjścia z Port Artura mimo tego, że okręty adm. Togo były poturbowane. Oddziały japońskie nieubłaganie zaciskały pierścień wokół bazy, aż wreszcie w grudniu 1904 roku rozpoczęto ostrzał ocalałych okrętów rosyjskich z wielkich, jedenastocalowych moździerzy oblężniczych. Po kolei zniszczono wszystkie stojące w bazie jednostki z wyjątkiem pancernika "Siewastopol", który Rosjanie zatopili sami w płytkiej wodzie, tuż przed kapitulacją garnizonu portarturskiego w dniu 2. stycznia 1905 roku. W ciągu jedenastu miesięcy wojny marynarka wojenna carskiej Rosji utraciła siedem pancerników, tyleż samo krążowników oraz 33 kontrtorpedowce, torpedowce i stawiacze min, które zostały zatopione, zdobyte przez wroga lub też zmuszone do internowania się w portach neutralnych. Japończycy utracili tylko dwa pancerniki, dwa krążowniki pancernopokładowe, dwa kontr- i cztery torpedowce. Zaplanowali za to powetować sobie straty z nawiązką, przejmując zatopione w bazie okręty rosyjskie, remontując je i wcielając do własnej floty: "Retwizana" jako "Hizen", "Pierieswiet" jako "Sagami", "Pobiedę" jako "Su(w)o", a "Połtawę" jako "Tango".

Upadek Port Artura oznaczał ledwie koniec pierwszej fazy wojny rosyjsko-japońskiej na morzu. Admirał Togo wiedział, że zdobyte okręty rosyjskie nie wzmocnią jego floty, zanim on sam nie będzie musiał stawić czoo kolejnemu przeciwnikowi. Z Zatoki Fińskiej nadciągała już bowiem rosyjska Flota Bałtycka, która wyruszyła w rejs przez pół świata, by pomścić zniewagę, jaką dla Imperium niewątpliwie był upadek Port Artura.

Rejs Rosjan przez pół świata

Ten wielki i zdumiewający rejs - to jeden z najśmielszych wyczynów w całej historii wojen morskich! Epopeja eskadry wiceadm. hrabiego von Spee w 1914 roku, utworzenie brytyjskiej Floty Pacyfiku w 1945 roku, czy ekspedycja Południowoatlantyckiego Zespołu Operacyjnego Royal Navy w rejon Falklandów w 1982 roku - są zgoła niczym w porównaniu do tej wyprawy. Zresztą i wcześniej, w epoce żagla, mało było podobnych rejsów, wyjąwszy może wyprawy wokółziemskie Sir Francisa Drake'a (1577-80) i admirała Ansona (1740-44). Był to bowiem rejs o długości osiemnastu tysięcy mil morskich bez choćby jednej rosyjskiej bazy zaopatrzeniowej po drodze, za to z doświadczonym i gotowym do boju wrogiem, czekającym u jego końca. Wyruszyła weń flota okrętów napędzanych maszynami parowymi i zużywających, zamiast łatwego do uzupełniania w morzu paliwa płynnego - całe góry węgla.

Decyzję o wysłaniu Floty Bałtyckiej na Daleki Wschód podjęto 20. czerwca 1904 roku, gdy istniała jeszcze eskadra portarturska, planując połączenie się obu formacji w bardzo silną flotę. Dowództwo zespołu, i całej operacji, powierzono wiceadmirałowi Zinowijowi P. Rożestwienskiemu (1848-1909), który w zażartych bojach z carską biurokracją zdołał zebrać flotyllę najrozmaitszych zaopatrzeniowców, dzięki której jego zespół dotarł aż na Ocean Indyjski. W Nossi Be na Madagaskarze do formacji dotarła wiadomość o upadku Port Artura. Rejs przebiegał zresztą od początku pechowo, poczynając od niesłąwnego "incydentu" na Morzu Północnym w nocy 22. października, zaledwie w tydzień po wyruszeniu. Obsługi dział na okrętach rosyjskich otworzyły ogień do brytyjskich statków rybackich, biorąc je w panice za japońskie torpedowce (nie było to wcale takie bezzasadne, jeśli zważyć, jak chętnie Japończycy używali jednostek brytyjskiej budowy). Tylko solenne przeprosiny oszczędziły rosyjskiej formacji spotkania z flotą brytyjską, która pozostawała w gotowości w swoich bazach podczas przejścia zespołu Rożestwienskiego przez Kanał Angielski. Ożywione działania dyplomatyczne poprzedzały każdy postój formacji w celu uzupełnienia jej zapasów węgla. Tak było w Vigo (1. listopada 1904 roku), Tangierze (6. listopada), Dakarze (16. listopada), Libreville (1. grudnia), Mocamedes (7. grudnia) i Luederitz (16. grudnia). Upadek Port Artura oznaczał przedwczesne fiasko całej rosyjskiej operacji. Niepokojące wieści o wystąpieniach robotniczych w kraju, dochodzące do załóg okrętów mimo ścisłej cenzury, dodatkowo podgrzewały nastroje.

Wiceadmirał Rożestwienski, na każdym niemal kroku nękany trudnościami, podjął niezwykle śmiałą decyzję: rozkazał mianowicie zespołowi natychmiast ruszać dalej z Madagaskaru, mając nadzieję na zmuszenie japońskiego dowódcy do bitwy, zanim flota japońska zdąży odpocząć po trudach dopiero co zakończonej kampanii wokół Port Artura. Kłopoty Rożestwienskiego wzrosły jeszcze, gdy wiceadmirał dowiedział się, iż wkrótce ma doń dołączyć zespół prawdziwych "zabytków" kontradm. N. Niebogatowa (1849-1934) - okrętów, o których nawet najwięksi rosyjscy optymiści nie wyrażali się inaczej, jak "stare kalosze", a sam Rożestwienski usilnie prosił dowództwo floty o zatrzymanie ich w kraju. Eskadrę wspomnianych "kaloszy", płynącą przez Morze Śródziemne i Kanał Sueski, tworzyły: stary pancernik obrony wybrzeża "Impierator Nikołaj I" i trzy podobne okręty, nadto stary krążownik pancerny i siedem jednostek pomocniczych. Zespół ten dołączył do sił wiceadmirała u wybrzeży Indochin, stając się od razu kulą u nogi i tak już zmordowanej floty.

Podczas rejsu z Madgaskaru na Daleki Wschód (od 16. marca do 26. maja) Rosjanie jeszcze raz zapisali się w annałach historii flot, jako pionierzy: po raz pierwszy uzupełniono wtedy paliwo na okręcie, będącym w ruchu; operacja ta, wymuszona warunkami podróży, przetarła szlaki nowoczesnym technikom zaopatrywania okrętów w morzu.

Na przekór wszystkim przeciwnościom Druga Flota Pacyfiku Rożestwienskiego wyruszyła do ostatniego etapu rejsu, opuściwszy 14. maja 1905 roku swe miejsce postoju u wybrzeży Indochhin. Przez całą drogę na północ, przez Morze Południowochińskie, zespół rosyjski był obserwowany, choć 25. maja utracono z nim kontakt aż do nocy 26. maja. Wiadomość o odzyskaniu kontaktu przesłano admirałowi Togo do Zatoki Mesampo u brzegów Korei, gdzie oczekiwał on ze swą flotą na przeciwnika, planując atak na niego, gdy tylko jego flota wypłynie z wąskiego gardła Cieśniny Cuszimskiej. Zespół japoński obejmował - obok czterech pancerników z działami dwunastocalowymi ("Fuji", "Mikasa", "Asahi" i "Shikishima") - osiem pancernych i szesnaście lekkich krążowników oraz 21 kontr- i 57 torpedowców różnych typów.

Zespół rosyjski składał się nominalnie z trzech dywizjonów. Na czele szły najlepsze pancerniki: flagowiec Rożestwienskiego "Kniaź Suworow", "Aleksandr III", "Borodino" i "Orioł". Tuż za nimi podążał drugi dywizjon, złożony ze starych pancerników wieżowych, pasujących bardziej do czasów amerykańskiej Wojny Secesyjnej, niż do ery predrednotów: "Sisoj Wielikij" i "Nawarin". Z tyłu, zamykając linię, podążał "Impierator Nikołaj I" Niebogatowa z dwoma pancernymi i dwoma lekkimi krążownikami oraz trzema pancernikami obrony wybrzeża. Dalej płynęła flotylla jednostek pomocniczych, złożona z czterech transportowców, dwóch okrętów warsztatowych i dwóch statków szpitalnych. Armada wiceadm. Rożestwienskiego była przypadkową, niełatwą do prowadzenia zbieraniną ponad 30 jednostek od pancerników z działami dwunastocalowymi po holowniki. System dowodzenia flotą rosyjską dodatkowo pogorszyła śmierć kontradm. D. von Felkersama (ur. 1846) w dniu 25. maja 1905 roku. Rożestwienski, chcąc zapobiec dalszemu spadkowi i tak niskiego już morale załóg okrętów swej floty rozkazał, aby na maszcie "Oslabii", okrętu flagowego zmarłego kontradmirała, powiewała nadal jego flaga, jak gdyby Felkersam żył.

Togo - który znów miał mniej pancerników, niż Rosjanie - widział nadchodzące starcie w zupełnie innym świetle, niż bitwę na Morzu Żółtym sprzed dziewięciu miesięcy. Znał wszystkie słabości nadpływającego przeciwnika - wszak dyskutowano o nich powszechnie od wielu miesięcy. Wiedział też, że płynąca mu na spotkanie flota jest ostatnią, na której wysłanie stać było carską Rosję. Tak jak swego czasu Nelson koło Trafalgaru - Togo wątpił, czy jego przeciwnik rzeczywiście potrafi zagrać kartą swej floty. Postanowił zatem bez litości wykorzystać brak zgrania w zespole przeciwnika, utrzymując własną linię w ścisłym szyku i koncentrując ogień artylerii swych okrętów na najsilniejszych jednostkach wroga. Na Morzu Żółtym potężne japońskie krążowniki pancerne operowały oddzielnie, co zmuszało Rosjan do rozdzielenia ognia ich artylerii. Teraz okręty te miały walczyć w linii, zwiększając łączny ciężar jej salwy burtowej. Japoński admirał zamierzał też wykorzystać pięciowęzłową przewagę prędkości swej floty i zmusić przeciwnika do manewrowania. Miał nadzieję wprowadzić w ten sposób taki sam chaos w zespole Rożestwienskiego, jak wcześniej w siłach Withefta na Morzu Żółtym.

Bitwa w Cieśninie Cuszimskiej

Dwudziestego siódmego maja około południa zespół rosyjski przeszedł przez Cieśninę Cuszimską, w szyku liniowym, z zaopatrzeniowcami na samym końcu, za eskadrą Niebogatowa. Japońskie krążowniki od sześciu godzin śledziły ruchy Rosjan, przekazując admirałowi Togo dane o przeciwniku. Czasami podpływały do sił rosyjskich na odległość ledwie dziewięciu tysięcy jardów. Komandor Jung, dowódca rosyjskiego pancernika "Orioł", w końcu nie wytrzymał i rozkazał otworzyć do nich ogień. Wkrótce do akcji włączyły się też okręty Niebogatowa. Nim ogień w końcu przerwano na rozkaz rozzłoszczonego Rożestwienskiego - aż trzydzieści dwie salwy zostały zmarnowane. Uzyskano jednak tyle, że japońskie krążowniki odpłynęły, wobec czego na okrętach rosyjskich zarządzono obiad.

W tym momencie dowódca rosyjski rozpoczął manewr, który do dziś dnia zdumiewa wszystkich badaczy. Nakazał mianowicie pierwszemu i drugiemu dywizjonowi swoich pancerników wykonać zwrot o osiem rumbów - tj. 90 stopni - w prawo. Podzielił w ten sposób swoje siły, zapewne chcąc wziąć nadpływających, ale wciąż jeszcze niewidocznych Japończyków w dwa ognie. Może doznał w tym momencie olśnienia - tak, jak jedenaście lat później dozna go brytyjski admirał Sir Jellicoe na wodach przed Skagerrakiem - sądząc, że manewr ten ustawi jego siły w szyku linii w poprzek drogi nadpływającej floty admirała Togo, a więc w położeniu wymarzonym przez każdego dowódcę: mógłby wtedy skoncentrować ogień całej swej artylerii na czołowych okrętach wroga (czyli - jak mawiają fachowcy - postawiłby kreseczkę nad T). Jakkolwiek tam było - tylko "Suworow", "Aleksandr III", "Borodino" i "Orioł" zdążyły wykonać nakazany zwrot, gdy na horyzoncie pojawiło się więcej japońskich okrętów, nadpływających od północnego zachodu. Jeśli dostrzeżone jednostki stanowiły siły rozpoznawcze admirała Togo, to należało natychmiast wrócić na poprzedni kurs, co zresztą bez zwłoki rozpoczęto. W ten sposób flota rosyjska płynęła na spotkanie wroga w dwóch równoległych kolumnach, przy czym pierwszy dywizjon pancerników Rożestwienskiego znajdował się nieznacznie z przodu i po prawej burcie drugiego i trzeciego dywizjonu. Tymczasem na horyzoncie pojawiły się wreszcie czołowe pancerniki japońskie. Płynęły nie z północnego zachodu, lecz z północnego wschodu, to znaczy wprost na przeciwnika.

Gdy o 13.34 obie floty dostrzegły się nawzajem, Rożestwienski ze swą pierwszą eskadrą wciąż jeszcze mógł wykonać zwrot w prawo i schwytać przeciwnika w dwa ognie. Rosyjski wiceadmirał chciał zapewne zmniejszyć dystans do wroga tak, by móc użyć w akcji także średniej artylerii swych okrętów, bowiem pozostał na dotychczasowym kursie. W ten sposób utracił inicjatywę na rzecz swego przeciwnika, który tymczasem po mistrzowsku manewrował. Po upewnieniu się, że na czele wrogiego zespołu podążają jego flagowiec i najsilniejsze okręty, Togo przeszedł ze swą flotą przed lewą flanką sił rosyjskich. Japończycy przecięli kurs formacji poza zasięgiem jej dział, następnie kolejno wykonali zwrot na kontrkurs, ustawiając się na kursie nieco zbieżnym z Rosjanami. Rożestwienski ze swej strony, przyłapany w nader niewygodnym położeniu, usiłował na to odtworzyć jedną linię bojową swych sił, wychodząc na czoło przed drugim dywizjonem, prowadzonym przez "Oslabię". Zaraz potem jego "Suworow" oddał pierwsze swoje salwy do przeciwnika, odległego o dziewięć tysięcy jardów. Za wcześnie - rosyjski dowódca powinien był najpierw uporządkować szyk, tymczasem sam wprowadził w nim niesamowity chaos, wchodząc z pierwszym dywizjonem w drogę dwóm pozostałym, przez co okręty, by nie powpadać na siebie, musiały wykonywać ostre zwroty i redukować prędkość. Bałagan w linii rosyjskiej jedynie pomógł admirałowi Togo zasypać huraganowym, skoncentrowanym ogniem jej czołowe okręty.

Chaos w centrum i z tyłu linii rosyjskiej zdawał się nic nie obchodzić wiceadmirała Rożestwienskiego. Rosyjski dowódca wykorzystał za to skwapliwie szansę, jaką dał mu pierwszy z manewrów admirała Togo, a mianowicie stały punkt, w którym kolejne okręty japońskie wykonywały zwrot. W ciągu pierwszych dziesięciu minut akcji - między 13.45 a 13.55 - artylerzyści z okrętów rosyjskich skoncentrowali na nim swój nadspodziewanie dokładny ogień. Flagowy pancernik japoński "Mikasa" oraz jego siostrzany okręt "Shikishima" zostały po kilka razy trafione pociskami dwunasto- i sześciocalowymi; flagowy pancernik Niebogatowa - "Impierator Nikołaj I" - trafił dziesięciocalowymi pociskami krążowniki pancerne "Asama" i "Nisshin", zmuszając je do wyjścia z linii. Jedno-jedyne szczęśliwe trafienie mogło w tym czasie bardzo korzystnie wpłynąć na przebieg całej bitwy dla Rosjan, bowiem japoński admirał Togo miał w zwyczaju dowodzić w starym dobrym stylu, to jest z nieosłoniętego skrzydła pomostu swego flagowca. Został nawet trafiony odłamkiem pocisku w udo, lecz nawet nie odwrócił się, wyczekując chwili, gdy jego szybsze okręty wreszcie wyjdą spod ognia rosyjskiego centrum i straży tylnej, a japońscy artylerzyści będą mogli wziąć na cel przednie okręty sił wroga.

Wkrótce kapryśna Fortuna odwróciła się od Rosjan. Około 14.00 Japończycy, wciąż utrzymując swój kurs, znaleźli się poza zasięgiem dział rosyjskiej straży tylnej, a na czołowe okręty Rożestwienskiego spadł istny grad pocisków dwunasto-, ośmio- i sześciocalowych. Japońskie pancerniki ostrzeliwały "Suworowa", a krążowniki pancerne - "Oslabię". Po latach jeden z ocalałych z pogromu oficerów sztabu Rożestwienskiego tak wspominał bitwę:

Nigdy dotąd nie przeżyłem czegoś takiego. Pociski zasypywały nas bez ustanku, niczym gigantyczny grad. Trafiając w burty i pokłady naszych okrętów, eksplodowały natychmiast po zahaczeniu w locie o najmniejszą nawet przeszkodę.

Japońskie granaty artyleryjskie miały zapalniki natychmiastowe, a głowice ich wypełnione były udoskonalonym materiałem wybuchowym, zwanym "szimozą". Miały za zadanie razić obsługi średnich i lekkich dział, wzniecać pożaryi niszczyć nadbudówki okrętów przeciwnika.

Rosjanie przegrali bitwę pomiędzy 14.00 a 14.20, gdy - dysponując jeszcze łacznością i mając nieuszkodzony okręt flagowy - nie wykonali zwrotu w lewo, co dałoby im szansę postawienia kreski nad T i załatwienia odmownie przynajmniej krążowników pancernych adm. Togo tak samo, jak pancerniki japońskie rozprawiły się z rosyjskimi. O wpół do trzeciej po południu płonący na całej długości i pozbawiony głównego masztu "Kniaź Suworow", z zaklinowanym wskutek trafienia wrogim pociskiem w rufę sterem, wyszedł z szyku; pancernik "Oslabia" był w podobnym stanie. Około 15.00 przeniesiono wielokrotnie ranionego Rożestwienskiego ze stanowiska dowodzenia do jednej z wież dział sześciocalowych na śródokręciu. Zrujnowany pancernik został tymczasem okrążony przez linię rosyjską z "Aleksandrem III" i "Borodino" na czele, odchodzącą na południowy wschód po kolejnej zmianie kursu przez Japończyków.

"Oslabia", trafiona licznymi pociskami m. in. w linię wodną, zatonęła około 15.30, jako pierwszy w XX wieku nowoczesny pancernik, zniszczony przez artylerię okrętową. Po upływie trzydziestu minut również "Aleksandr III", płonąc gwałtownie, wyszedł z szyku. Teraz bitwa zmieniła się w jednostronną rzeź - admirał Togo wchodził ze swymi okrętami do akcji jak (i kiedy) chciał, bezlitośnie wykańczając huraganowym ogniem artylerii kolejne okręty rosyjskie. Tymczasem wiceadmirał Rożestwienski, rozbity psychicznie i ledwie żywy, został o 17.30 przeniesiony ze swego flagowca na kontrtorpedowiec "Bujnyj", lecz nie bardzo miał już czym dowodzić. Niedługo po tym zatonął, przewracając się do góry dnem, pancernik "Aleksandr III", zdruzgotany pociskami z dział okrętów japońskich. Około 19.00, po trafieniu dwunastocalowym pociskiem w komorę amunicyjną wyleciał w powietrze i zatonął "Borodino". Flagowy "Kniaź Suworow" zatonął o 19.20, dobity torpedami przez torpedowce japońskie; bohaterscy artylerzyści rosyjscy do końca bronili okrętu, strzelając do wroga z... jedynego zdatnego jeszcze do użytku działa kalibru 75 mm. Jak niesie wieść, załogi wykańczających "Suworowa" torpedowców japońskich oddały ginącemu okrętowi honory wojskowe.

Gdy rankiem 28. maja admirał Togo ponownie pojawił się na polu bitwy, by dokończyć dzieła zniszczenia - naprzeciw niego stanęły niedobitki floty rosyjskiej, dowodzone teraz przez kontradm. Niebogatowa. Rosyjski kontradmirał wiedział, że wyczerpane załogi jego okrętów nie są już zdolne do walki, wobec czego zaprzestał jej, poddając się z ocalałymi okrętami Japończykom. To samo zrobił o 16.50 kontrtorpedowiec "Biedowyj", na którym po przejściu z "Bujnego" znajdował się wiceadmirał Rożestwienski. Zwycięstwo japońskie było całkowite.

Tak oto dobiegła końca pierwsza bitwa dwóch flot w erze pancerników - toczona, dodajmy, w dwóch tylko wymiarach, tj. jako pojedynek artyleryjski "okręt przeciw okrętowi", bez ingerencji samolotów z powietrza ani jednostek podwodnych z głębiny. Bitwa cuszimska wciąż pozostaje jedyną bitwą morską, jaka zakończyła się praktycznie całkowitym unicestwieniem jednej z walczących w niej flot. Tylko jednemu rosyjskiemu krążownikowi i dwóm kontrtorpedowcom udało się ujść do Władywostoku; trzy inne krążowniki - w tym sławna "Aurora" - uszły do portów neutralnych, gdzie zostały internowane. Reszta floty bądź zginęła, bądź została zdobyta przez Japończyków. Admirał Togo utracił jedynie trzy torpedowce, 117 zabitych i 583 rannych. Znane straty rosyjskie to 4830 oficerów, podoficerów i marynarzy zabitych, 1862 - zaginionych oraz 5917 - wziętych do niewoli. Dokładnej liczby rannych po stronie rosyjskiej nie ustalono.

Bitwa cuszimska uczyniła z pancernika okręt dominujący w każdej akcji bojowej floty, przede wszystkim za sprawą śmiercionośnej skuteczności artylerii okrętowej dalekiego już zasięgu. Równocześnie jednak starcie to stanowiło kulminację i finał morskiej wojny, w której okazało się, że nawet potężne pancerniki mogą ulec minom i torpedom. W sztabach wszystkich flot pilnie studiowano tę prawdziwą, poglądową lekcję, wyciągając odpowiednie wnioski.

Na okazję do stoczenia kolejnej wielkiej bitwy przyjdzie flotom poczekać jedenaście lat i cztery dni.

II. Wojna drednotów (1914-18) ======

W chwili wybuchu I wojny światowej w sierpniu 1914 roku nadzwyczajne środki, przedsięwzięte przez Wielką Brytanię, zasadniczo zmieniły układ sił liniowych na korzyść Royal Navy. Po prostu odkupiono, bądź przejęto pancerniki (niektóre prawie gotowe), budowane w stoczniach brytyjskich dla flot obcych.

W Clydebank znajdował się wspaniały "Almirante Latorre", zamówiony przez marynarkę wojenną Chile; stępkę pod jego kadłub położono jeszcze w listopadzie 1911 roku. Był to okręt nieco powiększonego typu "Iron Duke", uzbrojony w dziesięć dział czternasto-, zamiast trzynastoipółcalowych. Gdy prace przy budowie pancernika zawieszono wskutek wybuchu wojny - nieukończony kadłub został odkupiony przez RN i jesienią 1915 roku wszedł do służby pod brytyjską banderą, jako HMS "Canada". Władze brytyjskie otrzymały również propozycję odkupienia bliżniaczego "Almirante Cochrane'a", rozpoczętego w 1913 roku, lecz zrobiono to dopiero w roku 1917, i to jedynie w celu przebudowy nieukończonego pancernika na lotniskowiec "Eagle".

Całkiem inaczej wyglądała sprawa z dwoma super-drednotami, budowanymi dla sprzyjającej Niemcom Turcji. Pierwszy z nich, "Reshadiye", był wspaniałym okrętem ulepszonego typu "King George V", uzbrojonym w dziesięć dział trzynastoipółcalowych. Drugi - "Sultan Osman I" - budząc należny respekt, był doskonałym przykładem tego, do czego może doprowadzić istna "drednotowa mania", rozpętana przed zaledwie pięcioma laty. Otóż okręt ten został zamówiony w 1911 roku przez Marynarkę Wojenną Brazylii i miał nazywać się "Rio de Janeiro", lecz w styczniu 1914 roku odkupiła go Turcja. Pancernik stanowił rezultat brazylijskiej obsesji na punkcie posiadania we flocie okrętu o najcięższej na świecie salwie burtowej. I rzeczywiście - okręt uzbrojony został aż w czternaście (!) dział dwunastocalowych, rozmieszczonych w siedmiu podwójnych wieżach w linii symetrii kadłuba.

Przekazanie "Reshadiye" i "Sultana Osmana" odbiorcom, którzy za kilka zaledwie tygodni użyliby obu okrętów w akcji przeciw flocie kraju, w którym je zbudowano, byłoby bez sensu. Sir Winston Churchill (1874-1965)w swej "Wojnie Światowej" pisze o tym tak:

Oba tureckie drednoty były dla nas sprawą pierwszorzędnej wagi. Mając tylko o siedem pancerników więcej od Niemiec, nie mogliśmy wypuścić tych okrętów z naszych rąk.

W dniu 2. sierpnia 1914 roku gotowe już okręty, oczekujące na swe tureckie załogi, zostały zajęte przez uzbrojone oddziały brytyjskie. Wkrótce też obydwa weszły do służby pod znakami Royal Navy - pierwszy jako HMS "Erin", a drugi jako HMS "Agincourt".

Preludium do wojny drednotów

Przejęcie przez Brytyjczyków obu wspaniałych okrętów odbiło się na sytuacji na Morzu Śródziemnym, choć Turcja jeszcze przez dwa miesiące miała pozostać neutralna. Brytyjczycy mieli nadzieję rozpocząć działania na tym morzu od druzgocącego zwycięstwa swoich krążowników liniowych. Od osiemnastu miesięcy na wodach tych przebywał zespół okrętów floty niemieckiej, złożony z krążownika liniowego "Goeben" i krążownika lekkiego "Breslau", dowodzony przez kontradm. Wilhelma Souchona (1864-1946). Obecność "Goebena" zmusiła Brytyjczyków do wysłania na Morze Śródziemne trzech krążowników liniowych - "Indefatigable", "Indomitable" i "Inflexible". Dołączyły one do Floty Morza Śródziemnego, złożonej z czterech pancernych i czterech lekkich krążowników oraz szesnastu kontrtorpedowców. Bazując na Malcie, Brytyjczycy mogli łatwo przechwycić niemiecki krążownik liniowy, gdyby ten próbował przedrzeć się do bazy marynarki austrowęgierskiej w Poli nad Adriatykiem, czy popłynąć na zachód, aby powalczyć z flotą francuską. SMS "Goeben" rzeczywiście ruszył na zachód i w dniu 4. sierpnia 1914 roku oddał pierwsze salwy pierwszej wojny światowej na morzu - ostrzelał mianowicie piętnastoma salwami swych jedenastocalowych dział port Philippeville we francuskiej Algierii. Gdy następnie ruszył na wschód, by spotkać się w umówionym miejscu z "Breslau", tuż po 10.30 tego samego dnia dostrzegli go obserwatorzy na "Indefatigable" i "Indomitable".

Brytyjski dowódca, adm. Archibald B. Milne (1855-1938), nie mógł jednak wejść do akcji z dwóch powodów. Dopiero co rozpoczęta wojna była pierwszą, w której politycy mogli komunikować się z pomocą radia z dowódcami operujących w morzu flot oraz ostatnią, w której walczące strony do końca przestrzegały rygorów dyplomacji. Gdy dostrzeżono "Goebena", Niemcy i Francja znajdowały się już w stanie wojny, lecz do upłynięcia terminu brytyjskiego ultimatum wobec Niemiec pozostawało jeszcze 13 i pół godziny. Admirałowi Milne rozkazano zatem śledzić "Goebena", lecz nie atakować go aż do północy, czyli do momentu upływu terminu wspomnianego ultimatum. W rezultacie Brytyjczycy ścigali Niemców przez całe popołudnie. Po 16.30 "Goeben", podówczas najnowszy z trzech niemieckich krążowników liniowych, znikł z oczu swoim prześladowcom, obciążając przy tym do granic możliwości swe kotły i maszyny. Aż czterech palaczy z załogi okrętu zginęło od poparzeń.

Admirał Milne, jakkolwiek wyprowadzony przez Niemców w pole, miał jeszcze szereg szans na przechwycenie "Goebena". Kontradmirał Ernest C. T. Troubridge (1862-1926), dowodzący zespołem czterech krążowników pancernych, ptarolował wejście na Adriatyk, a tymczasem tak na "Goebenie", jak i na okrętach brytyjskich zaczęło brakować paliwa (pierwszej z "Wielkich Kotów" adm. Fishera miały kotły opalane "przedpotopowym" węglem). Niemcy uzupełnili zapas paliwa w Messynie (w dniach 5-6. sierpnia), a Brytyjczycy - na Malcie. Niestety - dowódca brytyjski nie wiedział, że jego niemiecki przeciwnik otrzymał już rozkaz udania się do Konstantynopola (gdzie "Goeben" miał zostać przekazany flocie Turcji w zamian za zdradziecko przejęte przez Brytyjczyków "Reshadiye" i "Sultana Osmana"). Nie mając stosownych informacji, Milne otrzymał rozkaz, by nie ryzykował popchnięcia Włoch do obozu Państw Centralnych przez naruszanie ich wód terytorialnych.

Ostatnią realną szansę przechwycenia niemieckiego krążownika Brytyjczycy utracili wczesnym rankiem 7. sierpnia, gdy kontradm. Troubridge nie odważył się zaatakować go swoimi czterema krążownikami pancernymi. Kontradmirał uważał, że przewaga Niemców jest zbyt wielka. Tymczasem, o ile "Goeben" i "Breslau" dysponowały salwą burtową o łączym ciężarze nieco ponad 3 ton, o tyle okręty brytyjskie, uzbrojone w działa 9,2-, 7,5- i 6-calowe, mogłyby wystrzelić w jednej salwie burtowej pociski o ciężarze prawie 4 ton - oczywiście, gdyby zdołały zbliżyć się do przeciwnika na odpowiedni dystans (a doświadczenie choćby tylko spod Tsushimy podpowiadało, że najprawdopodobniej nie zdołałyby). Decyzja Troubridge'a, choć zapewne trudna, była w tamtych czasach najzupełniej zrozumiała. Dpiero bowiem u ujścia La Platy, ponad ćwierć wieku później (13. grudnia 1939 roku), dobrze dowodzony zespół krążowników odważy się zaatakować uzbrojony w ciężkie działa okręt wroga, umiejętnie rozdzielając swe siły i zmuszając wroga do podzielenia ognia swej artylerii głównej.

W ten sposób "Goeben" mógł płynąć bez przeszkód w stronę Konstantynopola, przechodząc wieczorem 10. sierpnia przez Dardanele. U celu swej podróży okręt ten, przekazany flocie tureckiej, zmienił nazwę na "Yavuz Sultan Selim". Będąc de facto jedynym niemieckim okrętem liniowym, jaki działał podczas I wojny światowej poza Morzem Północnym. Przez cztery lata wpływał samą swą obecnością na wszystkie plany państw Ententy na Morzu Czarnym i we wschodniej części Morza Śródziemnego.

Bitwa koło Helgolandu

Po dwóch tygodniach, w bitwie koło Helgolandu, brytyjskie krążowniki liniowe wzięły na Niemcach srogi rewanż za porażkę na Morzu Śródziemnym. Wspomniana bitwa rozgorzała w rezultacie działań brytyjskich sił w składzie dwóch lekkich krążowników i dwóch flotyll kontrtorpedowców na wodach wokół niemieckiej wyspy Helgoland. Akcja brytyjska miała za cel przerwanie patrolowania tych wód przez kontrtorpedowce niemieckie; jak meldowali brytyjscy podwodnicy, w końcu sierpnia działania niemieckie stały się rutynowe. Gdy w dniu 28 sierpnia okręty brytyjskie znalazły się na wspomnianym akwenie, zaatakowały je znacznie większe siły niemieckie, złożone aż z sześciu lekkich krążowników. Zanosiło się na kolejny blamaż floty brytyjskiej, lecz tym razem wiceadm. Sir D. Beatty (1871-1936) ruszył ze swymi "Kotami" ("Lion", "Princess Royal", "Queen Mary", "Invincible" i "New Zealand") z ujścia rzeki Humber na południe i zdecydował się wkroczyć do akcji, nie wiedząc zresztą zupełnie nic o rozmieszczeniu niemieckich pól, pozycjach okrętów podwodnych ani ciężkich jednostek Hochseeflotte, i godząc się na zbyt duże w porównaniu do ewentualnych korzyści taktycznych ryzyko. Opłaciło się to sowicie: lekkie siły brytyjskie, choć "poturbowane", zdołały wycofać się bez strat, podczas gdy Niemcy stracili dwa ze swych krążowników - "Ariadne" i "Coeln" - rozstrzelane ciężkimi pociskami. Lekkie krążowniki i kontrtorpedowce brytyjskie zatopiły trzeci krążownik niemiecki - "Mainz". Trzy pozostałe, ciężko poharatane, ledwie uszły do Wilhelmshaven.

Zwycięstwo koło Helgolandu, odniesione nad słabym przeciwnikiem, wzmocniło morale Brytyjczyków, będących w nie lada opałach. Armie niemieckie co sił parły na Paryż, a brytyjski korpus ekspedycyjny wycofywał się właśnie z Mons. Więcej jednak nie ponawiano już takich pokerowych zagrywek - w końcu nie po to zbudowano eskadrę "Wielkich Kotów" Beatty'ego, by miała ona grać w "rosyjską ruletkę" na niemieckich polach minowych. W ciągu pierwszych miesięcy wojny dowództwo i załogi okrętów Grand Fleet wciąż bardziej uświadamiały sobie własną słabość, niż siłę. Całą tę ogromną flotę zbudowano na złamanie karku i za krocie, co nie pozostało bez wpływu na nie mniej pilną potrzebę zapewnienia okrętom bezpiecznych baz, z których flota mogłaby operować podczas wojny. Grand Fleet nie otrzymała takich baz aż do połowy 1915 roku, gdy powstały dwie: w na Orkadach dla drednotów i w Rosyth nad zatoką Firth of Forth, gdzie bazowały krążowniki liniowe wiceadm. Beatty'ego. Dziesięć lat wcześniej eskadra rosyjska w Port Arturze była lepiej zabezpieczona, niż Wielka Flota admirała Sir Johna Jellicoe (1859-1935) w latach 1914-15.

W rezultacie najpotężniejsza flota wojenna świata wpadła w najprawdziwszą panikę w ciągu pierwszych sześciu miesięcy wojny. Obawiano się ataków torpedowych na okręty oraz pól minowych, stawianych przez niemieckie okręty podwodne. Przyczyną tego stanu rzeczy był prawdziwy zimny prysznic w postaci odkrycia, iż wdarcie się niemieckiego okrętu podwodnego na kotwicowisko Scapa Flow wcale nie jest takie niemożliwe. Ósmego sierpnia druga eskadra liniowa Grand Fleet została zaatakowana przez dwa okręty podwodne w połowie drogi między Szetlandami a Orkadami. HMS "Monarch", pancernik typu "Orion", ledwie uniknął trafienia torpedą, wystrzeloną przez załogę U-Boota. Jeden z winowajców - U-15 - został następnego dnia staranowany i zatopiony przez lekki krążownik "Birmingham", ale całe zdarzenie miało swój zły wpływ na Brytyjczyków. Ci ostatni, nawiasem, dopiero po wojnie dowiedzieli się o tym, że po drugiej stronie ich przeciwnik nawet nie podejrzewał w chwili wybuchu wojny, że baza w Scapa Flow była zupełnie pozbawiona ochrony! Niemcy nie dowiedzieli się również o panice w Grand Fleet w dniu 1. września 1914 roku, choć przecież mogli to zrobić, gdyby w czas użyli swoich rozpoznawczych Zeppelinów.

Wspomniana - i niegodna - panika wybuchła z powodu Bogu ducha winnej foki, która wystawiła na chwilę z wody swój łeb. Oczywiście wzięto go za peryskop okrętu podwodnego i dumna flota ruszyła bez ładu ni składu ku wyjściu na otwarte wody, uchodząc przed "niebezpieczeństwem". W ciągu następnych czterech dni, gdy na lądzie ważyły się losy pierwszej bitwy nad Marną, eskadry pozostawały po prostu w morzu, nim wreszcie admirał Sir Jellicoe wprowadził je do Loch Ewe na zachodnim wybrzeżu Szkocji, gdzie przebywały do 22. września. Niemiecka Hochseeflotte nie wyszła w morze, by przerwać zaopatrywanie oddziałów brytyjskich na kontynencie drogą morską przez Cieśninę Dover. Okazało się, że Niemcy niemal tak samo mocno, jak admirał Sir Jellicoe, obawiali się niepotrzebnych strat wśród swoich największych jednostek. Byłoby to z korzyścią dla Grand Fleet: zachowanie przewagi nad siłami niemieckimi leżało wszak mocno na sercu brytyjskiemu dowódcy.

Pierwszy miesiąc wojny światowej na morzach zasadniczo potwierdził zebrane dziesięć lat wcześniej doświadczenia z wojny rosyjsko-japońskiej. Choćby najliczniejsze pancerniki - istna "świętość" wielu flot ostatniej dekady - zawodziły. Okazały się, wbrew pozorom i wcześniejszym oczekiwaniom - potęgą złudną i nader wrażliwą. Torpedy okrętów podwodnych i miny kontaktowe stanowiły większe zagrożenie dla pancerników, niż "brandery" dla drewnianych flot epoki żagla. Słowo bardzo szybko stało się ciałem - już 5. września zatonął, storpedowany przez U-21, lekki krążownik brytyjski "Pathfinder", a 22. września U-9 w ciągu jednej (!) godziny zatopił trzy stare brytyjskie krążowniki pancerne - "Aboukir", "Hogue" i Cressy". HMS "Audacious", który zatonął po najechaniu na minę w dniu 27. października, został pierwszym brytyjskim drednotem utraconym podczas tej wojny (nawiasem mówiąc, okręt ten padł ofiarą swego nieszczególnego systemu grodzi wodoszczelnych i niedoskonałej ochrony przeciwawaryjnej). Ledwie dziesięć dni po tej ostatniej katastrofie załogami okrętów na wodach Scapa Flow wstrząsnął drugi już fałszywy alarm z powodu "dostrzeżenia okrętu podwodnego", po którym cała flota po raz kolejny opuściła kotwicowisko, tym razem wyprowadzona taktycznie w morze o 300 Mm na południowy wschód od Lough Swilly na północnych wybrzeżach Irlandii. Potęga morska zdawała się tracić swe dawne znaczenie wobec nowych rodzajów broni. Pewien oficer z flagowca wiceadm. Beatty'ego narzekał:

Ganiają nas, niczym psy grubego zwierza i dosłownie nigdzie nie ma dla nas spokojnego kąta, by w nim odpocząć!

Wcale nie było tak źle, choć owe spokojne kąty miały powstać dopiero z czasem, gdy pozamieniano Scapa Flow i Rosyth w bazy z prawdziwego zdarzenia. Amerykański historyk morski Alfred Mahan (1840-1914) zwrócił uwagę na sam fakt istnienia floty wojennej, kiedy nawet słabsze siły wiążą potężnego przeciwnika. Doktryna ta pasowała zarówno potęgom, jak i słabeuszom - dlatego do czasu stworzenia solidnych baz dla okrętów liniowych Grand Fleet ostrożność admirała Jellicoe była ze wszech miar uzasadniona. Niemcy nie wykorzystali sprzyjającej sytuacji, bowiem cesarz Wilhelm II (1859-1941), wystraszony zagonem krążowników liniowych Beatty'ego na wody koło Helgolandu 28. sierpnia, ignorował nalegania adm. Tirpitza (1849-1930) i surowo zakazał narażania głównych sił floty na niebezpieczeństwo.

Epopeja eskadry wiceadm. von Spee

W czasie wstępnej fazy wojny obie strony raczej ostrożnie działały na wodach Morza Północnego; za to - między sierpniem a grudniem 1914 roku - prowadzono liczne operacje na innych wodach. Pierwsza wojna światowa, w odróżnieniu od drugiej, od samego początku była konfliktem globalnym: siły brytyjskie, francuskie, rosyjskie i japońskie ścigały niemieckie krążowniki po bezmiarach Pacyfiku i Oceanu Indyjskiego. Niemcy chcieli nie dopuścić do przetransportowania przez Aliantów na pola bitewne Francji oddziałów kolonialnych ze wschodu i z obszaru Pacyfiku. Największym zagrożeniem była niemiecka eskadra krążowników wiceadmirała hrabiego von Spee (1861-1914), bazująca w dzierżawionym od Chin porcie Tsigtau i złożona z dwóch krążowników pancernych oraz trzech lekkich. Opuściła ona swą bazę przed wybuchem wojny. Odesławszy SMS "Emden" do samotnych - nadzwyczaj owocnych! - działań korsarskich na Oceanie Indyjskim, wiceadm. hrabia von Spee obrał kurs na południowy wschód, wszerz Pacyfiku. Alianci, chcąc za wszelką cenę schwytać i unieszkodliwić eskadrę niemiecką - wysłali przeciw niej szereg swoich starych pancerników z wód ojczystych oraz nowy krążownik liniowy "Australia", który rozpoczął swą służbę, jako flagowy okręt floty australijskiej. Hrabia von Spee zdołał jednak nie tylko ujść z zastawionej nań pułapki, lecz koło Coronelu u wybrzeży chilijskich rozgromił ze swą eskadrą (wzmocnioną w międzyczasie lekkim krążownikiem "Dresden") zespół brytyjskiego kontradmirała Christophera Cradocka (1862-1914), złożony ze starych krążowników pancernych. Ta pierwsza od ponad stu lat klęska, poniesiona przez Royal Navy, wywołała istny szok w Whitehallu, gdzie przypuszczano, że poległy kontradmirał miał w swym zespole predrednot "Canopus". Tymczasem Cradock ruszył do swej ostatniej akcji bez pancernika - poinformowano go błędnie, iż stary ten okręt może rozwinąć prędkość najwyżej 12 węzłów, więc kontradmirał zrezygnował z tak wątpliwego wzmocnienia swoich sił.

Reakcja Admiralicji była błyskawiczna. Przeciw eskadrze wiceadmirała von Spee detaszowano z Grand Fleet krążowniki liniowe "Invincible" i "Inflexible", które ruszyły na południe, by rozprawić się z Niemcami. Polecono też unieruchomić w Port Stanley wspomniany pancernik "Canopus", by wspomógł obrońców swą artylerią w razie ataku, którego spodziewano się na Falklandach ze strony sił hrabiego von Spee po tym, jak zamknięto mu drogę powrotną na Pacyfik. Wspomniane krążowniki liniowe, dowodzone przez wiceadmirała Sir Fredericka C. Dovetona Sturdee (1859-1925), przybyły do Port Stanley siódmego grudnia rano. Następniego dnia na okrętach brytyjskich wciąż jeszcze uzupełniano zapasy węgla po długiej podróży, gdy o godzinie 7.50 z posterunku obserwacyjnego na Sapper Hill nadszedł meldunek o dostrzeżeniu okrętów eskadry hrabiego von Spee. Na szczęście dla Brytyjczyków siły niemieckie były nieco rozproszone. W przeciwnym razie Niemcy mogliby zająć pozycję przed wyjściem z portu i do woli zasypywać pociskami każdy wychodzący stamtąd okręt brytyjski. Hrabia von Spee nie spodziewał się obecności w porcie krążowników liniowych, sądząc, iż najbliższe z nich są na Morzu Śródziemnym. Na dobitek, nim niemieccy obserwatorzy dostrzegli w Port Stanley typowe dla drednotów, trójnożne maszty - upłynęła cała godzina. W ten sposób Brytyjczycy mogli bez przeszkód przerwać uzupełnianie paliwa, podnieść parę i wyjść w morze.

Bitwa falklandzka rozpoczęła się o 9.20, gdy krążownik pancerny "Gneisenau" i krążownik lekki "Nuernberg" wciąż prowadziły rozpoznanie sił w Port Stanley. Okręt liniowy "Canopus" otworzył z odległości około jednenastu kilometrów ogień ze swych dział 12-calowych, rozmieszczonych w dwóch wieżach. Tego ranka na pancerniku miały się odbyć zaplanowane wcześniej ćwiczenia artyleryjskie. Członek załogi jednej z wież okrętu tak wspomina te wydarzenia:

Załoga rufowej wieży, aby pokonać odwiecznych rywali z dziobu, w nocy potajemnie załadowała swe działa ćwiczebymi pociskami. Rano rozpętała się prawdziwa bitwa i nie było czasu na ponowne przeładowywanie dział. Rezultat był nader interesujący: "Gneisenau" znajdował się dobrze poza maksymalnym zasięgiem naszych dział; podczas gdy ostry pocisk z naszej - dziobowej - wieży eksplodował po uderzeniu w wodę, jeden z pocisków z rufowej wieży odbił się rykoszetem, a drugi t r a f i ł w c e l.

Incydent ten, ukazujący rywalizację artylerzystów ery predrednotów, zmusił też hrabiego von Spee do porzucenia planu ataku na port i do ucieczki przed wrogimi siłami, przed którymi zespół jego miał jeszcze wszelkie szanse ujść. Dopiero o 11.00 niemiecki wiceadmirał poznał prawdę: ścigały go dwa krążowniki liniowe, które - mając pięciowęzłową przewagę prędkości - mogły dopaść jego okrętów już wczesnym popołudniem. "Invincible" i "Inflexible" otworzyły ogień około 12.50 z odległości aż 15 kilometrów. Wiceadmirał von Spee podążał w tym czasie kursem, przy którym każdy z okrętów brytyjskich mógł prowadzić ogień do Niemców z dział tylko dwóch wież; zajmował też korzystniejszą pozycję względem wiatru: nie nawietrzną, jak w epoce żagla, lecz podwietrzną, co powodowało, że dalmierzyści i celowniczowie na okrętach brytyjskich nie mogli celować zbyt dokładnie, walcząc z dymem z kominów i wylotów luf działowych własnych jednostek. Żaden z obu krążowników liniowych nie miał jeszcze urządzeń do kierowania ogniem całej artylerii.. Gdy artylerzyści z okrętów brytyjskich zaczęli w końcu wstrzeliwać się w cele, wiceadm. von Spee rozkazał trzem lekkim krążownikom swej eskadry - "Dresdenowi", "Leipzigowi" i "Nuernbergowi" - odłączyć się od zespołu i próbować ucieczki na własną rękę. Sam zaś, na flagowym "Scharnhorście", prowadząc za sobą "Gneisenau", ruszył w bój z Brytyjczykami.

Zadaniem wiceadmirała Sturdee było możliwie szybkie zniszczenie niemieckich krążowników pancernych, słynących ze znakomitych artylerzystów, możliwie bez strat własnych tak, aby jego okręty mogły natychmiast powrócić do służby w składzie Grand Fleet. Znaczyło to, że Brytyjczycy nie mogli pozwolić sobie na przyjmowanie żadnych trafień pociskami okrętów niemieckich, z których każdy miał osiem dział 8,2-calowych i sześć 5,9-calowych. A jednak flagowiec Sturdee'ego, HMS "Invincible", przyjął aż 22 takie trafienia, co wystawiało artylerzystom eskadry wiceadm. hrabiego von Spee znakomite świadectwo. Dowódcy "Ostasiengeschwader" udało się skutecznie zmniejszyć dystans walki z potężnymi przeciwnikami.

Ci ostatni mieli w swym ręku wszystkie atuty. Nie zamierzali też pozwalać Niemcom na zbyt wiele, manewrując w celu utrzymania dogodnego dla siebie dystansu walki i niwecząc w ten sposób wszelkie próby jego zmniejszania, czynione przez okręty sił wiceadm. von Spee. Załogi okrętów niemieckich walczyły do upadłego, co przedłużało nierówną bitwę. SMS "Scharnhorst" przewrócił się do góry stępką i zatonął o 16.17. SMS "Gneisenau" trzymał się aż do 18.00, po czym został zatopiony na rozkaz dowódcy przez własną załogę. Z "Scharnhorsta" nie uratował się nikt; z "Gneisenaua" uratowano 190 rozbitków z załogi liczącej 850 ludzi. Zginął wiceadm. hrabia von Spee, zginęli obaj dowódcy krążowników pancernych, komandorzy Schultz i Maerker. Brytyjskiego zwycięstwa dopełniło zatopienie "Nuernberga" przez HMS "Kent" (o 19.27) i "Leipziga" przez HMSS "Cornwall" i "Glasgow" (o 20.35). Jedynie SMS "Dresden" uszedł na razie z pogromu, by dać się internować w Chile, a po trzech miesiącach (14. marca 1915 roku) zostać zatopionym przez własną załogę po walce z HMSS "Kent" i "Glasgow".

Zwycięstwo wiceadm. Sturdee'ego odbiło się szerokim echem, stanowiąc rewanż za niedawną klęskę, lecz z drugiej strony brytyjski wiceadmirał miał sporo szczęścia, nie napotykając większych jednostek niemieckich. Artylerzyści niemieccy przez cały czas akcji walczyli wspaniale, podczas gdy Brytyjczycy zużyli w boju po około 600 dwunastocalowych pocisków na każdy okręt; nie wróżyło to niczego dobrego w przypadku tak upragnionej przez Brytyjczyków, generalnej bitwy z Hochseeflotte. Admiralicja zwracała, rzecz jasna, uwagę na rozmaite problemy, z którymi musieli sobie radzić artylerzyści z okrętów wiceadm. Sturdee'ego - na dym prochowy, na wielki dystans boju i na gwałtowne manewry poszczególnych jednostek - lecz nie usprawiedliwiało to bynajmniej słabego wyszkolenia brytyjskich artylerzystów. Cudów nie ma - większą celność ognia artyleryjskiego można było osiągnąć jedynie drogą intensywnych ćwiczeń. Póki co jednak, adm. Lord Fisher mógł z dumą powiedzieć w końcu 1914 roku, że

bitwy koło Helgolandu i koło Falklandów potwierdziły przydatność krążownika liniowego, jako "super-zwiadowcy" i niszczyciela wrogich krążowników, uprawiających działania korsarskie.

Otwarta pozostawała wciąż jeszcze kwestia tego, jak dalece krążownik liniowy odporny będzie na ogień ciężkiej artylerii okrętów liniowych nieprzyjaciela...

Już po trzech miesiącach nadarzyła się okazja sprawdzenia wspomnianej odporności, a to za sprawą dowódcy Hochseeflotte, adm. Friedricha von Ingenohl (1857-1933), który wykorzystując nieobecność dwóch krążowników liniowych wroga, działających na południowym Atlantyku - postanowił przekształcić swą tymczasową przewagę w stałą, wciągając poszczególne zespoły Grand Fleet w zasadzki. Stosowny plan przewidywał wysłanie własnych krążowników liniowych, by te ostrzelały ze swych dział miasta na wschodnim wybrzeżu Anglii, i postawienie w tym samym czasie zagród minowych na trasie marszu zaalarmowanych niemiecką akcją brytyjskich sił głównych.

3. listopada 1914 roku dziesięć niemieckich krążowników, w tym trzy liniowe - przez pół godziny bombardowało Yarmouth i Gorleston, po czym okręty spokojnie odpłynęły. Niemieckie "ćwiczenia artyleryjskie", nie przynosząc żadnych korzyści wojskowych (większość wystrzelonych granatów wylądowała i wybuchła na plażach), okazały się nadzwyczaj kosztowne: niemal u wrót bazy w ujściu Jade zatonął na minie krążownik pancerny "Yorck". Nieudana wyprawa "Wielkich Kotów" Beatty'ego przeciw zagonowi okrętów niemieckich jeszcze utwierdziła von Ingenohla w jego zamiarach: admirał planował kolejną wyprawę na grudzień - tym razem z głównymi siłami floty jako wsparciem. Krążowniki liniowe kontradm. Franza von Hippera (1863-1932) miały po raz kolejny wystąpić w roli przynęty: "Derfflinger" i "Von der Tann" - bombardując Scarborough i Whitby, a "Seydlitz", "Moltke" i krążownik pancerny "Bluecher" - Hartlepool. Krążownik lekki "Kolberg" miał w tym samym czasie postawić zagrodę minową na przewidywanej trasie marszu floty brytyjskiej, zaś wszystkie trzy eskadry głównych sił Hochseeflotte miały czatować w centrum Morza Północnego. Gdyby Brytyjczykom udało się ominąć miny, uchodzące krążowniki liniowe kontradm. von Hippera miały podprowadzić ich pod lufy dział pancerników Hochseeflotte. Operację zaplanowano na wczesny ranek 16. grudnia.

Brytyjczycy jednak czuwali. Po raz pierwszy posłużyli się nową i tajną bronią - podsłuchem radiowym. Podsłuchiwali mianowicie rozkazy, przesyłane tą drogą do przygotowujących się do akcji zespołów. Działania ściśle tajnego wydziału wywiadu Admiralicji, znanego, jako "Pokój 40", umożliwiły wyprzedzenie niemieckiego uderzenia. Wciąż jednak brakowało dwóch najważniejszych elementów całej układanki - celu ataku krążowników liniowych von Hippera oraz informacji o wyjściu Niemców w morze. W Admiralicji popełniono wtedy pierwszy z szeregu poważnych błędów (które co gorsza miały się powtarzać podczas obu wojen światowych, aż po tragedię konwoju PQ-17 w lipcu 1942 roku). Zamiast od razu przekazywać zebrane przez wywiad informacje właściwemu dowódcy z pierwszej linii - w tym przypadku admirałowi Jellicoe - i pozwolić mu działać według własnego uznania, stworzono cały system dowodzenia, zbyt sztywny niestety, jak na szybko zmieniające się okoliczności. W grudniu 1914 roku przybrało to formę instrukcji dla admirała, by zamiast całej floty, wysłał na południe tylko jedną z eskadr liniowych (Drugą, dowodzoną przez wiceadm. Warrendera [1860-1917]).

W rezultacie brytyjska Admiralicja niechcący stworzyła dowództwu Hochseeflotte najbardziej dotąd wymarzoną okazję do stoczenia bitwy, do której na szczęście nie doszło. Cztery krążowniki liniowe Beatty'ego i sześć drednotów Warrendera miało spotkać się przed świtem 16. grudnia w rejonie ławicy Dogger, z zamiarem rozprawienia się z wracającymi ze swego rajdu krążownikami liniowymi von Hippera. Do okrętów brytyjskich jednak podchodził zamiast von Hippera sam admirał von Ingenohl, prowadząc osiem pre- i czternaście drednotów, co wraz z krążownikami von Hippera dawało Niemcom przewagę liczebną w stosunku niemal trzy do jednego: 26 okrętów niemieckich zbliżało się do 10 brytyjskich.

W ciągu szesnastego dnia grudnia 1914 roku po obu stronach panował chaos i popełniano liczne błędy, poczynając już od wczesnego ranka. Kwadrans po godzinie piątej, w zupełnych ciemnościach, złożona z kontrtorpedowców osłona Drugiej Eskadry Liniowej Warrendera trafiła na okręty eskortujące Hochseeflotte. Von Ingenohl - obawiając się ataku torpedowego ze strony okrętów brytyjskich, o których myślał, iż stanowią one całej Grand Fleet - o wpół do szóstej rozkazał swoim siłom zawrócić do bazy. Jego kontrtorpedowce nie zdołały określić liczebności zespołu przeciwnika. Tak samo zawiodła osłona zespołu Warrendera, który podążył na planowane spotkanie z siłami Beatty'ego. Ten ostatni tymczasem ruszył w pościg za zespołem, o którym sądził, iż składa się on z krążowników i kontrtorpedowców, a który de facto stanowił tylną straż Hochseeflotte. Brytyjczyków przed niechybnym pogromem uratowała (już po raz drugi!) wiadomość, która nadeszła o 9.00 rano: krążowniki liniowe von Hippera bombardują Scarborough! Teraz one - po wycofaniu się von Ingenohla - zostały kompletnie bez osłony; zagroziło im odcięcie od bazy i zniszczenie przez przeważające siły brytyjskie.

Krążowniki von Hippera dobrze wykonały swoje zadanie. Między 8.00 a 8.30 na Scarborough spadło pół tysiąca pocisków z dział "Derfflingera" i "Von der Tanna", wyrządzając znaczne szkody, choć ofiar było na szczęście niewiele. Zginęło tylko siedemnaście osób, w tym niemowlę i dwoje dzieci. Propaganda brytyjska skwapliwie wykorzystała ten fakt, nazywając Cesarską Marynarkę II Rzeszy "mordercami dzieci ze Scarborough". Znacznie bardziej ucierpiało West Hartlepool - na tę morską bazę, chronioną bateriami artylerii nadbrzeżnej, spadło między 8.10 a 8.52 aż 1150 pocisków z dział "Seydlitza", "Moltkego" i "Bluechera". Spośród 102 zabitych w akcji do brytyjskiej armii i marynarki należało tylko 16, zaś spośród 467 rannych - tylko 43. Whitby zostało ostrzelane między 9.00 a 9.10 przez "Derfflingera" i "Von der Tanna", odchodzące już na północ, na spotkanie z pozostałymi okretami przed powrotem do bazy.

Von Hippera, do którego podchodzili Beatty i Warrender, uratował zbieg trzech okoliczności. Po pierwsze - popsuła się pogoda, a deszczowe szkwały skutecznie uniemożliwiały dokładną obserwację. Po drugie - rozkazy, jakie otrzymywali brytyjscy dowódcy zespołów krążowników i kontrtorpedowców, dalekie były od precyzji. Po trzecie wreszcie - otrzymywane rozkazy interpretowano zbyt dosłownie i bez krzty wyobraźni. Eskadra lekkich krążowników komodora Williama Goodenougha (1867-1945), osłaniająca krążowniki liniowe Beatty'ego, dostrzegła o godzinie 11.25 eskortę zespołu von Hippera. Beatty, by zapobiec przedwczesnemu wciągnięciu do akcji swej własnej eskorty, rozkazał krążownikom lekkim

powrócić na swoje pozycje i do swoich zadań.

Odnosiło się to tylko do połowy zespołu Goodenougha, gdyż kontradmirał sądził, iż dwa okręty komodora, utrzymujące kontakt z Niemcami, nie zaprzestaną tego. Tymczasem komodor postanowił wypełnić otrzymany rozkaz dokładnie i nakazał powrócić wszystkim swym krążownikom, zrywając kontakt z Niemcami i powodując utratę cennej okazji do stoczenia bitwy z wrogiem. O 12.15 zespół Warrendera przez moment dostrzegł niemieckie okręty osłony, lecz kontradmirał von Hipper zmienił po tych dwóch przelotnych spotkaniach swój kurs i zdołał dotrzeć do bazy.

Wydarzenia wokół grudniowego zagonu na Scarborough i Hartlepool z 1914 roku tworzą jeden z najbardziej interesujących epizodów w całej nowożytnej historii wojen morskich. Oto każda z uczestniczących w nich stron dąży do walnej bitwy, do której w końcu i tak nie dochodzi; nad każdą ze stron zawisa na cienkim włosku śmiertelne niebezpieczeństwo; każda wreszcie odpływa do bazy w nastroju dalekim od dobrego z powodu straconej okazji.

Tymczasem okazało się po prostu, że przed wprowadzeniem rozpoznania lotniczego i przed wynalezieniem radaru nawet najpotężniejszy drednot był bronią spokojnych wód, a przydatność jego zależała od tego, ile zdołali wypatrzyć i dostrzec obserwatorzy i celowniczowie dział. Zmieni się to dopiero w trzydzieści lat później, gdy na pancernikach pojawią się radary poszukujące i artyleryjskie, a sygnalizację flagową zastąpi de facto radiowa łączność między poszczególnymi okrętami. Podczas I wojny światowej niedoskonałość rozpoznania i łączności decydująco wpływała na działania nawet największych flot.

Niestety... Admirałowie brytyjscy - dowodząc flotą pięć razy większą niż ta, jaką w latach 1904/05 prowadził admirał H. Togo (i oczekując odpowiednio większej chwały!) - nie nauczyli się radzić sobie odpowiednio w akcji.

Admirał Sir Jellicoe - oprócz bitwy o mały włos nie stoczonej przez Grand Fleet 16. grudnia - miał jeszcze na głowie problem swej nikłej przewagi nad Hochseeflotte. Okręty budowane w stoczniach, a także jednostki mające dopiero wejść do linii i z czasem osiągnąć pełną sprawność bojową, były dlań właściwie niedostępne. W dniu 17. stycznia 1915 roku Sir Jellicoe musiał zameldować swym przełożonym, iż dysponuje

tylko dziewiętnastoma własnymi drednotami i siedmioma predrednotami (typu "King Edward VII") wobec odpowiednio siedmiu i dwudziestu niemieckich.

Nie poprawiało mu bynajmniej humoru także to, że Hochseeflotte miała też więcej kontrtorpedowców, niż Grand Fleet, w dodatku lepiej chronionych i przystosowanych do rozstrzygających ataków z użyciem torped.

W meldunku z 4. grudnia 1914 roku brytyjski admirał donosił:

W razie ataku torpedowego tak wielkiej liczby kontrtorpedowców należy liczyć się z ciężkimi stratami wśród własnych jednostek liniowych. Zaatakowana w taki sposób Grand Fleet nie będzie miała żadnych możliwości odwrotu i na nic zda się jej pozorna przewaga.

Autorzy oficjalnej niemieckiej historii wojny światowej na morzu dodają:

Lęk przed niemieckimi minami oraz atakami torpedowymi z powierzchni morza i spod wody wciąż odstraszał Brytyjczyków od zdecydowanych działań.

Bitwa koło Ławicy Dogger

Wszystkie słabości wyszły na jaw podczas starcia brytyjskich i niemieckich krążowników liniowych w dniu 24. stycznia 1915 roku, zwanego bitwą na ławicy Dogger, do którego doszło za sprawą Niemców, kontynuujących swoje działania w stylu rajdu na Scarborough i rozzłoszczonych akcją rozpoznawczą sił Beatty'ego w południowej części Morza Północnego w dniu 19. stycznia. Von Ingenohl zarządził na 23. i 24. stycznia podobny zagon sił niemieckich kontradm. von Hippera, złożonych z "Seydlitza", "Moltkego", "Derfflingera" i krążownika pancernego "Bluecher", w stronę wspomnianej Ławicy Dogger. Niemiecki dowódca nie uznał za konieczne wysłać w morze z tym zespołem floty liniowej, jako wsparcia. Specjaliści z brytyjskiego "Pokoju Nr 40" znów wykryli niemieckie przygotowania do akcji, lecz i Admiralicja po dawnemu pozostawiła przechwycenie Niemców tylko Beatty'emu i jego "Wielkim Kotom" ("Lionowi", "Tigerowi", "Princess Royal", "New Zealand" i "Indomitable"). Przechwycenie to okazało się niemal doskonałe - nastąpiło około 7.30 rano w dniu 24. stycznia. Zespół niemiecki został zaskoczony przez przeważające siły brytyjskie i musiał co sił w maszynach uchodzić ku bazie.

Przyłapany bez jakiejkolwiek nadziei na pomoc własnych sił głównych kontradm. Hipper musiał w dodatku utrzymywać prędkość najwolniejszego okrętu swej eskadry - krążownika pancernego "Bluecher", zdolnego rozwinąć ledwie 23 węzły. Było to aż o cztery węzły mniej od prędkości, jaką mogli rozwinąć Brytyjczycy!

Kulawą kaczką zespołu brytyjskiego okazał się tymczasem najnowszy HMS "Tiger". Miał on - jako jedyny podówczas brytyjski krążownik liniowy! - urządzenia do centralnego kierowania ogniem dział swej artylerii, lecz nie równoważył to bynajmniej jego licznych wad. Na dobitek załoga okrętu była niemal zupełnie "zielona". Artylerzyści z "Tygrysa", strzelając po raz pierwszy do ruchomych celów w prawdziwym boju, nie spisywali się najlepiej. Na "Tygrysie" zawiodła też generalnie ocena sytuacji bojowej. Gdy Brytyjczycy zbliżyli się do Niemców na odległość skutecznego ognia, Beatty postanowił rozdzielić cele tak, aby każdy z jego okrętów walczył ze swym odpowiednikiem w uciekającym zespole niemieckim, lecz artylerzyści "Tigera", podobnie jak ich koledzy z "Liona", otworzyli ogień do "Seydlitza", flagowca von Hippera. W ten sposób krążownik liniowy "Moltke" pozostał bez przeciwnika i mógł ostrzeliwać "Liona" prawie bez przeszkód. Na "Tygrysie" wzięto słupy wody, wzbite przez pociski z dział "Liona", za wywołane własnymi pociskami, podczas gdy w rzeczywistości granaty z dział "Tigera" wpadały do wody około trzech kilometrów (!) za celem.

Koncentracja nadzwyczaj celnego ognia przyniosła Niemcom sukces w postaci trafień jednym pociskiem jedenastocalowym z "Seydlitza" i dwoma dwunastocalowymi z "Derfflingera" w HMS "Lion", uzyskanych między 10.01 a 10.18, to znaczy w godzinę po otwarciu przez Brytyjczyków ognia z maksymalnej odległości. Okręt brytyjski został bardzo poważnie uszkodzony: dwa generatory zostały na nim wyłączone z akcji, a do jednego ze zbiorników oleju dostała się woda. Wkrótce Brytyjczykom na "Lionie" nie pozostało nic innego, jak tylko zastopować lewą maszynę krążownika; w ten sposób około 10.54 Beatty znalazł się o dwie mile za resztą swego zespołu. Będąc na pomoście flagowca z nieczynnymi reflektorami i radiostacją, musiał porozumiewać się z resztą okrętów za pomocą flag sygnałowych. Niewiele to jednak zmieniło. Około 10.54 SMS "Bluecher" został dosłownie zasypany pociskami przez końcowe okręty w szyku brytyjskim. Załoga tego krążownika, wzorem dzielnych marynarzy z okrętów wiceadm. von Spee koło Falklandów, walczyła do upadłego, ale los okrętu był przesądzony. Zastępca Beatty'ego, kontradm. Moore (1862-1934) na HMS "New Zealand", powinien był zostawić w spokoju "Bluechera" i ruszyć za trzema uchodzącymi krążownikami liniowymi wroga, z których każdy został już kilkakrotnie trafiony pociskami w nadbudówki. Tymczasem Beatty na swoim "Lwie" usiłował zza pleców dowodzić brytyjskim zespołem, co się bynajmniej nie opłaciło. Moore, zamiast wykończyć uciekające okręty von Hippera - musiał co rusz oglądać się za siebie i odczytywać sygnały flagowe swego zwierzchnika.

W tym ważnym momencie szyki Beatty'emu pomieszał kompletnie kolejny, fałszywy alarm o dostrzeżeniu okrętu podwodnego. Później admirał brytyjski sam meldował, iż osobiście dostrzegł

ślad peryskopu dwa rumby w prawo od dziobu, podczas gdy w promieniu 60 Mm od rejonu toczącej się bitwy w ogóle nie było niemieckich okrętów podwodnych, a to, co jakoby dostrzegł Sir Beatty, było prawdopodobnie torpedą z niemieckiego kontrtorpedowca, która wypłynęła na powierzchnię morza, ukończywszy swój bieg. Brytyjski dowódca sądząc, iż lada moment nastąpi zmasowany atak U-Bootów, zareagował dokładnie tak, jak postąpiłby jego zwierzchnik, admirał Sir Jellicoe: nakazał swemu zespołowi natychmiast uchodzić przed zagrożeniem. Dużo później, już podczas kolejnej wojny światowej, okazało się, że bezpieczniej jest w takich sytuacjach wykonać zwrot w kierunku biegnących torped, bowiem łatwiej je wtedy wymanewrować.

Po zarządzonym przez Beatty'ego zwrocie o 90 stopni w lewo okręty brytyjskie przecięły ślad torowy zespołu von Hippera, lecz Beatty robił co mógł, by powrócić do akcji. Najpierw podniósł sygnał

KURS PÓŁNOCNY WSCHÓD a potem następny:

ZAATAKOWAĆ STRAŻ TYLNĄ NIEPRZYJACIELA.

Niestety, drugi z tych sygnałów podniesiono, gdy pierwszy nie został jeszcze ściągnięty, wobec czego Moore odczytał przekazany rozkaz, jako polecenie zaatakowania ostatnich okrętów niemieckich, idących kursem północno-wschodnim. Beatty chciał zapewne podnieść teraz ulubiony sygnał Nelsona:

PODEJŚĆ BLIŻEJ DO NIEPRZYJACIELA lecz wspomniany sygnał usunięto podczas aktualizacji kodu sygnałowego. Zastąpiono go innym:

UTRZYMYWAĆ SIĘ BLIŻEJ WROGA.

Niestety, tego sygnału, podniesionego na maszcie "Liona", nie zdołano odczytać. W rezultacie Moore przestał ścigać von Hippera i zajął się jedynym celem, który szedł kursem północno-wschodnim. Był to nieszczęsny "Bluecher". Podziurawiony pociskami jak sito, ostatni zbudowany niemiecki krążownik pancerny przewrócił się na burtę i zatonął o 12.10; zdjęcie jego przewróconego kadłuba, z rozbitkami uczepionymi go niczym mrówki, stało się jedną z najsłynniejszych fotografii tej wojny. Tymczasem Beatty, widząc, co wyprawia jego zastępca, przesiadł się z "Liona" na kontrtorpedowiec "Attack", lecz zanim znalazł się na miejscu akcji - po zespole von Hippera nie było już śladu. Brytyjczykom nie pozostało nic innego, jak tylko powrócić do bazy.

Tymczasem prasa na Wyspach rozpisywała się o "wielkim zwycięstwie" koło Ławicy Dogger twierdząc, że

ofiary ze Scarborough zostały pomszczone przez zatopienie pozostawionego przez Niemców własnemu losowi "Bluechera" i zmuszenie reszty zespołu nieprzyjaciela do pośpiesznej ucieczki.

Inaczej było w Królewskiej Marynarce - tam żałowano kolejnej utraconej okazji do zniszczenia trzech uszkodzonych wcześniej wrogich okrętów. Nad "Seydlitzem", na przykład, widziano płomienie, strzelające na wysokość dobrych sześćdziesięciu metrów z jego rufowej wieży działowej po trafieniu trzynastoipółcalowym pociskiem z "Liona". Granat ten przebił pancerną barbetę, a płomień wybuchu sięgnął w dół aż do rufowych komór amunicyjnych okrętu. Krążownik ocalał tylko dzięki zatopieniu tych komór, za cenę życia 159 ludzi! Dowództwo niemieckiej marynarki wyciągnęło z tego wydarzenia właściwe wnioski, polecając natychmiast, by na okrętach zainstalowano specjalne przegrody, mające ograniczać szybkość rozprzestrzeniania się ognia po ewentualnym wybuchu nieprzyjacielskiego granatu. Brytyjczycy nie pomyśleli o podobnym zabezpieczeniu komór na swoich okrętach; wkrótce miało to znacząco wpłynąć na przebieg bitwy jutlandzkiej. Po bitwie na Ławicy Dogger oczekiwano kolejnego okresu bierności flot - obie strony analizowały zebrane w tym starciu doświadczenia.

* * * Z dala od Morza Północnego

Choć w centrum uwagi świata pozostawała konfrontacja Royal Navy z Hochseeflotte, bynajmniej nie znaczyło to, że na morzach Śródziemnym i Czarnym, od czasu przedarcia się "Goebena" z "Breslauem" do Konstantynopola w sierpniu 1914 roku pancerniki nie operowały w ogóle. 16. sierpnia oba wspomniane okręty sprzedano Imperium Osmańskiemu; SMS "Goeben" zmienił nazwę na "Yavuz Sultan Selim", a SMS "Breslau" - na "Midilli". "Sultan Selim" natychmiast zaczął wpływać samym swoim istnieniem na wszystkie posunięcia flot państw Ententy. Prześcignie go w tej roli dopiero "Tirpitz" w latach 1942-44. Bazując w Konstantynopolu, krążownik - prawdziwe uosobienie potęgi drednotów! - trzymał w szachu bazujące w Sewastopolu pancerniki rosyjskiej Floty Czarnomorskiej: "Gieorgij Pobiedonosiec", "Sinop", "Tri Swiatitiela", "Pantielejmon", "Rostisław", "Swiatoj Jewstafij" i "Joann Złatoust". Mało tego: do końca 1914 roku "Sultan Selim" wiązał w Dardanelach także dwa brytyjskie krążowniki liniowe - HMS "Indefatigable" i HMS "Indomitable".

"Sultan Selim" został jedynym w historii okrętem liniowym, jaki sam jeden wciągnął swych właścicieli do wojny światowej, gdy kontradm. Souchon wyruszył na nim na Morze Czarne i zbombardował Sewastopol (29. października 1914 roku). "Gieorgij Pobiedonosiec", który w tym czasie pełnił rolę pływającej siedziby sztabu Floty Czarnomorskiej, wspomógł ogniem swej artylerii broniące bazy baterie nadbrzeżne. Choć uzyskano dwa trafienia w okręt nieprzyjacielski - Souchon, zanim powrócił do Konstantynopola, zdołał jeszcze zbombardować Noworosyjsk i Odessę. Po tym ataku Rosja wypowiedziała Turcji wojnę (1. listopada 1914 roku) i tak dobiegła kresu chwiejna turecka neutralność. Rosjanie używali swoich predrednotów do osłony operacji stawiania zagród minowych przed Bosforem, lecz nie zdołali zapobiec kolejnemu wypadowi "Sultana Selima" w trzecim tygodniu listopada. Tym razem Flota Czarnomorska wyszła w morze, by przechwycić tureckiego intruza i tak doszło w dniu 18. listopada do nierozstrzygniętego starcia u przylądka Sarycz (południowego krańca Krymu).

"Sultan Selim", mając naprzeciw siebie pięć rosyjskich pancerników ("Swiatoj Jewstafij", "Joann Złatoust", "Tri Swiatitiela", "Pantielejmon" i "Rostisław"), zdołał ujść dzięki swej prędkości. Stanowiło to kolejne, cząstkowe potwierdzenie wartości bojowej krążownika liniowego. Solidnie, po niemiecku zbudowany okręt zdał swój egzamin, odrywając się od przeciwnika i bezpiecznie powracając do bazy mimo przyjęcia w boju aż 14 trafień pociskami wroga. Artylerzyści "Pantielejmona" uzyskali dwa trafienia w cel pociskami dwunastocalowymi. Artylerzyści "Swiatogo Jewstafija" trafili w cel jednym pociskiem dwunastocalowym, lecz ich własny okręt przyjął aż cztery trafienia pociskami wroga. Oględziny wszystkich - na szczęście nieznacznych - uszkodzeń rosyjskich miały ważkie następstwa. Admiralicja brytyjska przyjęła za dobrą monetę rosyjskie zapewnienia, iż "Sultan Selim" odniósł w boju ciężkie uszkodzenia, i natychmiast wycofała z rejonu Dardaneli HMS "Indomitable" i sześć swoich kontrtorpedowców; tureckie forty zewnętrzne w cieśninie znalazły się w dniu 3. listopada 1914 roku pod anglo-francuskim ostrzałem, trwającym dziesięć minut.

Rzekoma neutralizacja "Sultana Selima" oraz przeświadczenie, że silny ogień artylerii okrętowej może łatwo uciszyć forty dardanelskie - doprowadziły pospołu do zamysłu wytrącenia z wojny Imperium Osmańskiego poprzez atak na nie od strony tej cieśniny. W rezultacie doszło do strasznej katastrofy na półwyspie Gallipoli, poprzedzonej nieudaną próbą sforsowania Dardaneli przez flotę w marcu 1915 roku.

Strategiczny plan operacji dardanelskiej był sam w sobie znakomity, pogrzebał go jednak fatalny sposób, w jaki akcja została przeprowadzona. Przede wszystkim zupełnie chybiona była próba sforsowania Dardaneli tylko przez flotę w czasie, gdy na przeciwnika przestało już działać zaskoczenie. Próbę tę podjęto, gdyż zwyczajnie brakowało oddziałów, które mogłyby wylądować na brzegu i obsadzić zbombardowane wcześniej z morza forty tureckie. Należało też oczekiwać, że cieśnina będzie zaminowana. Niestety, nie wzięto pod uwagę faktu, iż trałowanie przejść w polach minowych pod ogniem baterii tureckich może być niebezpieczne. Kardynalnym błędem okazał się jednak długotrwały ostrzał pozycji tureckich. Nikomu nie przyszło na myśl, że ostrzeżony w ten sposób nieprzyjaciel odpowiednio przygotuje się do odparcia szturmu. Błąd ten zniweczył nadzieje na zmianę szybkim uderzeniem sytuacji na zastygłym froncie zachodnim - czyli de facto na to, po co całe to przedsięwzięcie zaplanowano. Polegano przy tym na wielkiej sile ognia zgromadzonych w Dardanelach angielskich i francuskich predrednotów. Okręty te bez sentymentów spisano na straty, godząc się na ich utratę na minach, od torped czy w jakikolwiek inny sposób. Dowodzący operacjami admirałowie nie zakładali spisania na straty załóg tych okrętów. Dla pokazania łatwości akcji w Dardanelach Brytyjczycy wysłali tam swój nowy, szybki pancernik "Queen Elizabeth" z zadaniem przestrzelania jego głównych dział w akcji przeciw wspomnianym tureckim fortom. Dowództwo i załoga okrętu wojennego naprawdę wielkiej wartości miały szlifować swą formę w... śmiertelnej pułapce zaminowanej cieśniny.

Mówiąc zwięźle, pancerniki brytyjskie i francuskie, atakujące tureckie forty w Dardanelach w lutym 1915 roku, stanęły przed zadaniem nie do wykonania. Admirał Sackville H. Carden (1857-1930), dowodzący Flotą Śródziemnomorską, zamierzał zbombardować forty zewnętrzne w dniu 19. lutego, musiał jednak porzucić ten zamiar z powodu złej pogody. Wspomniane forty znalazły się pod silnym ostrzałem w pierwszym tygodniu marca, lecz zaimprowizowane brytyjskie siły trałowe - zmobilizowane wraz z załogami statki rybackie z Morza Północnego - zostały wyparte z cieśniny przez ruchome baterie tureckich moździerzy na lądzie, zbyt trudne (jak się okazało) do unieszkodliwienia dla artylerzystów na pancernikach. W dniu 15. marca admirała Cardena zastąpił admirał John de Robeck (1862-1928), który już 18. marca poprowadził osiemnaście brytyjskich i francuskich pancerników w głąb cieśniny. Po wojnie wyszło na jaw, że morale żołnierzy tureckich legło niemal w gruzach na widok nadpływających majestatycznie, bynajmniej nie małych okrętów. Te ostatnie nie zdołały jednak wyłączyć z akcji ani jednego działa, broniącego pól minowych. Mało tego: trzy okręty - "Bouvet", "Ocean" i "Irresistible" - z a t o n ę ł y na minach w obszarze, uważanym za bezpieczny! Ciężkich uszkodzeń na minie doznał "Inflexible", zaś "Gaulois" i "Suffren" ucierpiały poważnie od ognia tureckiej artylerii. Jak na siedem godzin akcji - dla adm. de Robecka było to dość, by się wycofać. Po trzech dniach wahań brytyjski wiceadmirał porzucił wreszcie niewykonalny plan sforsowania Dardaneli. Nawet, gdyby okrętom udało się w końcu przedrzeć na Morze Marmara, to i tak komunikacja z nimi musiałaby odbywać się pod lufami tureckich dział na brzegach. Przed ponowną próbą sforsowania cieśniny, należało oczyścić półwysep Gallipoli z pomocą desantu oddziałów lądowych. Zanim jednak doszło do wspomnianego desantu, Turcy otrzymali - w prezencie od "gości"! - kolejny miesiąc na przygotowanie się do obrony.

Samo lądowanie na półwyspie Gallipoli w dniu 25. kwietnia 1915 roku to wciąż ewidentna lekcja tego, jak nie należy przeprowadzać operacji desantowej w trudnym terenie, na silnie broniony brzeg nieprzyjacielski, nawet pod osłoną ognia dział okrętów własnej floty. Zarówno lądujące oddziały, jak i załogi okrętów osłony, pozbawione rozpoznania lotniczego, nie miały żadnej orientacji w terenie działań. Wiadomości z okrętów na brzeg i z brzegu na okręty przesyłano łodziami. Zabezpieczenie logistyczne praktycznie nie istniało. Wysadzenie oddziałów na ląd, zaopatrywanie ich w żywność, wodę i inne niezbędne zapasy, a także wsparcie lądujących wojsk ogniem artyleryjskim - spoczywało na barkach floty wojennej. Przed dwie doby trwała istna rzeź atakującyh oddziałów, przygwożdżonych do ziemi na przyczółkach, podczas gdy artyleria okrętów bezskutecznie usiłowała zniszczyć pozycje tureckie, prawie zupełnie niewidoczne na wzgórzach. Uchwycenie aż pięciu przyczółków na półwyspie wstrząsnęło odwagą obrońców. 27 kwietnia, dla podniesienia ich morale, wyszedł z Konstantynopola "Sultan Selim", lecz ostrzelany z dystansu piętnastocalowymi pociskami przez artylerzystów HMS "Queen Elizabeth", musiał się wycofać. Od 5. marca forty w cieśninie były bombardowane przez pancernik ogniem pośrednim, poprzez masyw półwyspu Gallipoli. Stanowiło to pierwszą próbę zgrania ognia artylerii morskiej z rozpoznaniem lotniczym. Brak bezpośredniej łączności między prowadzącym ogień okrętem i samolotem czynił ostrzał mało skutecznym, ale cała akcja znacząco podniosła morale oddziałów na brzegu.

Tymczasem zmienił się układ sił. Gdy oddziały lądowe oczekiwały na posiłki, by wzmóc atak - przed Dardanelami pojawił się pierwszy okręt podwodny. Był to waleczny U-21, dowodzony przez kpt. Ottona Hersinga (1885-1960), tego samego, który storpedował HMS "Pathfinder", pierwszy brytyjski okręt wojenny, zniszczony przez U-Boota jeszcze we wrześniu 1914 roku. Skryty w prawdziwym mrowisku okrętów i statków przed plażami - najpierw chybił dwóch brytyjskich predrednotów ("Swiftsure" i "Vengeance") potem - jedną torpedą! - zatopił po trwających dwie godziny łowach brytyjski pancernik "Triumph". Następnie okręt kapitana Hersinga zanurzył się i przeleżał na dnie 48 godzin, po czym wynurzył się, by... zatopić kolejny pancernik, HMS "Majestic", i w końcu ujść pościgowi. Tragedia "Majestica" nastąpiła ledwie w dwa tygodnie po tym, jak turecki kontrtorpedowiec z niemiecką załogą znienacka zatopił w nocy 12. maja HMS "Goliath". Przyspieszyło to odwołanie "Królowej Elżbiety" na wody ojczyste.

Począwszy od fatalnego osiemnastego dnia marca, operujące w Dardanelach pancerniki wystawione zostały na potrójne niebezpieczeństwo - zagrażały im miny oraz torpedy wrogich okrętów na- i podwodnych; dwie zdobycze kpt. Hersinga z końca maja przyspieszyły odwołanie okrętów liniowych do portu Mudros na greckiej wyspie Lemnos. Pancerniki nie wzięły już udziału w ostatni akcie walk na Gallipoli - desancie na zatokę Suvla w dniach 6.-7. sierpnia, zakończonym zdobyciem kolejnego, bezużytecznego jak wszystkie poprzednie przyczółka na plaży. Sytuacja patowa trwała aż do grudnia, po czym podjęto wreszcie decyzję o ewakuacji oddziałów z półwyspu. W dalszym ciągu jednak, i to do ostatniej niemal chwili, opracowywano plany ponownego sforsowania cieśniny przez siły morskie, choć niezdolność oddziałów na lądzie do jakiegokolwiek działania nieodmiennie obracała wszystkie te wysiłki wniwecz. Nie po raz pierwszy (i jak zobaczymy - nie po raz ostatni) w historii potęga artylerii pancernika okazała się bezsilną wobec min i torped, ale też nigdy dotąd nie postawiono przed pancernikiem praktycznie niewykonalnego zadania.

* * *

Nadszedł rok 1916, wielce obiecujący dla Niemiec tak na lądzie, jak i na morzach. Generał von Falkenhayn usiłował wykrwawić Francuzów do cna na polach Verdun. Admirałowie niemieccy postanowili również - poprzez śmielsze użycie Hochseeflotte - powrócić do strategii czyhania na okazję do stoczenia generalnej bitwy. W styczniu 1916 roku nowym dowódcą Hochseeflotte został wiceadm. Reinhard Scheer (1863-1928) - oficer niechętny owej zbytniej ostrożności, która pozbawiła Niemców szans na zwycięstwa podczas rajdu na Scarborough i bitwy na ławicy Dogger. Wzmocnienie sił Grand Fleet szeregiem potężnych drednotów - "Canadą" z działami czternastocalowymi i siedmioma jednostkami uzbrojonymi w działa piętnastocalowe ("Queen Elizabeth", "Barham", "Valiant", "Warspite", "Malaya", "Revenge" i "Royal Oak") - bynajmniej nie przeraziło Scheera, choć jego własna flota otrzymała tylko jeden nowy okręt, krążownik liniowy "Luetzow". Admirał chciał odnieść sukces tam, gdzie nie udało się to jego poprzednikom: używając krążowników liniowych Hippera jako przynęty - zwabić przynajmniej część floty brytyjskiej pod lufy dział drednotów swej Hochseeflotte. Na razie jednak Scheer postanowił prowadzić rozpoznanie sił floty brytyjskiej z powietrza, z pomocą Zeppelinów i rozstawić na wysuniętych pozycjach okręty podwodne - swego rodzaju "forpocztę" sił nawodnych. Brytyjczycy ze swej strony wykonywali niezbyt skuteczne rajdy transportowcami wodnosamolotów na bazy sterowców Hochseeflotte w Szlezwiku-Holsztynie, albo misje rozpoznania wrogich sił z powietrza na korzyść floty. Właśnie kampania 1916 roku na Morzu Północnym stała się pierwszym testem raczkującego wtedy, morskiego lotnictwa.

Bitwa Jutlandzka

Ukoronowaniem wspomnianej kampanii stała się w dniu 31. maja Bitwa Jutlandzka, przez Niemców nazywana Bitwą przed Skagerrakiem, pełnokrwista bitwa morska, której Hochseeflotte... nie zamierzała staczać. Do tego słynnego starcia doszło po czterech miesiącach mocowania się obu flot na Morzu Północnym, zaczętego swego czasu przez adm. Scheera, który próbował wywabić w morze brytyjskie "Siły Harwich", złożone z krążowników i kontrtorpedowców. Po trzech akcjach na próbę Scheer zarządził wyjście floty do akcji na serio, poczynając od wypadu krążowników liniowych pod Lowestoft i Yarmouth (25. kwietnia). Ten ostatni rozpoczął się fatalnie: SMS "Seydlitz" wszedł na minę koło Wysp Fryzyjskich i musiał powrócić do bazy. Kontradmirał Hipper był chory i zespołem dowodził kontradmirał Boedicker, znany ze swej przesadnej ostrożności. Przeważał znacznie nad "Siłami Harwich", złożonymi z ledwie trzech lekkich krążowników i osiemnastu kontrtorpedowców. Mimo to odwołał akcję przeciw Yarmouth i po dziesięciominutowym bombardowaniu Lowestoft powrócił do sił głównych, wobec czego Scheer nakazał swej Hochseeflotte powrót do baz. Boedicker zmarnował w ten sposób szansę sprawienia Brytyjczykom takiego "kęsim", jakie ci wcześniej zgotowali hrabiemu von Spee koło Falklandów, lecz za to wiceadm. Scheer przekonał się, że reakcja brytyjska na demonstrację niemieckiej siły była tak samo szybka, jak w latach 1914-15. Przy następnej okazji postanowił jeszcze bardziej rozzłościć wiceadm. Beatty'ego i zbombardować Sunderland, położony o 200 Mm bliżej baz Grand Fleet na północy.

Wiceadm. Scheer zamierzał przeprowadzić swą operację tylko po rozmieszczeniu okrętów podwodnych na wysuniętych pozycjach na południe od baz brytyjskich, gdyby załogi rozpoznawczych Zeppelinów doniosły, że wroga flota owych baz nie opuściła. Operacja zaplanowana została na siedemnasty dzień maja, lecz musiano ją opóźnić o niecałe dwa tygodnie, bowiem tyle czasu wymagały niezbędne naprawy na "Seydlitzu". Tym razem jednak zła pogoda uniemożliwiła wykorzystanie Zeppelinów, wobec czego wiceadmirał zdecydował się na plan rezerwowy - wyjście z flotą bardziej na wschód tak, by wybrzeże Jutlandii stanowiło osłonę prawej flanki Hochseeflotte. Scheer wiedział, że załogi jego U-Bootów gonią ostatkiem sił na swoich posterunkach, wobec czego flota niemiecka opuściła kotwicowisko 31. maja o 2.30 rano, tuż za krążownikami liniowymi Hippera.

Jak zawsze wspaniały wywiad Admiralicji, czyli "Pokój nr 40" w Whitehallu, wydedukował, że kolejna operacja niemiecka nastąpi lada dzień, więc w momencie opuszczenia przez Hochseeflotte ujścia Jade zarówno Jellicoe, jak i Beatty znajdowali się ze swymi zespołami już w morzu. O 12.30 Admiralicja dość niefortunnie poinformowała admirała Jellicoe, że sygnały rozpoznawcze flagowca Scheera nadchodzą jak zwykle z ujścia Jade. Tymczasem dowódca Hochseeflotte używał w morzu innego sygnału rozpoznawczego, o czym "Pokój nr 40" mógł na żądanie poinformować Dowódcę Operacyjnego Admiralicji. W efekcie żaden z brytyjskich admirałów nie został poinformowany o tym, że w ślad za krążownikami liniowymi Hippera opuściły bazę także niemieckie siły główne, i oba zespoły brytyjskie niepotrzebnie opóźniły połączenie się ze sobą. Wielkiego znaczenia fakt ten jednakowoż nie miał - zespół Beatty'ego był tym razem daleko silniejszy, niż przed rokiem koło Dogger Bank. Obok "Liona", "Queen Mary", "Princess Royal", "Tigera" oraz "Indefatigable", wiceadmirał mógł w razie potrzeby wprowadzić do akcji cztery nowe pancerniki typu "Queen Elizabeth": "Barhama", "Valianta", "Warspite" i "Malayę". Trzecią Eskadrę Krążowników Liniowych, dowodzoną przez kontradm. Horace'a L. A. Hooda ([1870-1916] "Invincible", "Inflexible" i "Indomitable"), działającą w składzie sił głównych, zastąpiła tymczasowo Piąta Eskadra Liniowa. Także Hipper miał o dwa okręty więcej, niż podczas pamiętnego starcia przed ponad rokiem; były to nowy SMS "Luetzow" i SMS "Von der Tann". Tym razem więc stosunek sił był mniej dlań niekorzystny; ponadto po akcji koło Dogger Bank wprowadzono (o czym Brytyjczycy nie wiedzieli) środki zaradcze przeciw eksplozjom amunicji lub materiału miotającego po ewentualnych trafieniach granatami z dział okrętów nieprzyjaciela.

Siły osłaniające brytyjskie i niemieckie krążowniki liniowe nawiązały ze sobą kontakt o 14.15, tuż po zwrocie zespołu wiceadm. Beatty'ego na północ, na spotkanie z siłami głównymi adm. Jellicoe. Beatty, pamiętając utracone niedawno szanse na zwycięstwo - nie czekał, aż do jego "Kotów" dołączy Piąta Eskadra Liniowa kontradm. Hugha Evan-Thomasa (1862-1928), lecz od razu ruszył do akcji. Jego przeciwnik - kontradm. Franz R. von Hipper - utrzymywał kurs na południowy wschód, usiłując podprowadzić Brytyjczyków pod lufy ciężkich dział na pancernikach Scheera. Bitwa - nazwana potem "Jutlandzką" - rozpoczęła się o 15.47 od starcia liniowych krążowników na dystansie ok. 14.000 m. Widzialność była dobra, lecz Niemcom znowu sprzyjał wiatr, zwiewający wszystkie dymy w stronę Brytyjczyków. Pogarszało to celność brytyjskiego ognia.

Pierwsza faza bitwy, toczona przez przeciwników płynących kursami na południe, skończyła się o 16.38, gdy Brytyjczycy dostrzegli nadpływające jednostki niemieckich sił głównych i wykonali zwrot, usiłując podprowadzić Niemców pod lufy dział na drednotach adm. Jellicoe. Podczas tego starcia obie floty po raz pierwszy próbowały wykorzystywać rozpoznanie z powietrza. Na korzyść Brytyjczyków działał wodnopłatowiec z HMS "Engadine", pilotowany przez Flight Lieutenanta F. Rutlanda ([1886-1949] później nazywanego "Rutlandem z Jutlandu", lub „Rutlandem Jutlandzkim”). W powietrzu znajdował się on od 15.08 do 15.48, kiedy awaria przewodu paliwowego zmusiła pilota do przerwania akcji. Niski pułap chmur - niecałe 300 metrów - nie pozwalał na równoczesną obserwację obu flot, lecz mimo to lotnik aż trzykrotnie zameldował o pierwszych posunięciach kontradm. von Hippera. Niestety! Prymitywne środki łączności uniemożliwiły przekazanie meldunków Rutlanda bezpośrednio wiceadm. Beatty'emu na pomoście "Liona". Z powodu zbyt małej prędkości HMS "Engadine", w dalszym ciągu bitwy wodnosamoloty nie odegrały już znaczącej roli.

Beatty ruszył do boju w przekonaniu, że oto ma już von Hippera w garści, lecz wkrótce okazało się, że nie będzie to wcale mecz do jednej tylko bramki. Niemieccy artylerzyści na krążownikach von Hippera okazali się znakomitymi fachowcami. W dodatku pomogli im niechcący Brytyjczycy, popełniając ten sam błąd, co ponad rok wcześniej koło Dogger Bank - to jest pozostawiając jeden z okrętów niemieckich (tj. krążownik liniowy SMS "Derfflinger", płynący jako drugi w linii) b e z przeciwnika. W ten sposób, w ciągu pierwszych trzydziestu minut akcji, Niemcy uzyskali ponad czterokrotnie więcej trafień w okręty wroga (14), niż Brytyjczycy (ledwie 3). O 16.00 środkowa (oznaczona jako Q) wieża ciężkiej artylerii "Liona" została literalnie otwarta jednym celnym pociskiem niemieckim, który zapalił ładunki miotające na podajniku. Flagowiec brytyjski ocalony został przez śmiertelnie ranionego dowódcę wieży Q, który nim zmarł, zdołał jeszcze wydać rozkaz zatopienia komory amunicyjnej. Ostatni w brytyjskim szyku krążownik HMS "Indefatigable" miał mniej szczęścia: trafiony trzema pociskami przez artylerzystów "Von der Tanna", wyleciał w powietrze i zatonął w ciągu niecałych trzech minut.

W kilka minut po tragedii "Indefatigable" do akcji weszła Piąta Eskadra Liniowa kontradm. Evan-Thomasa; artylerzyści z jej pancerników trafili o 16.16 "Moltkego" i "Von der Tanna" piętnastocalowymi pociskami, lecz ogień niemiecki był nadal bardzo celny. Kiedy w pewnej chwili HMS "Princess Royal" znikła w kłębach dymu i słupach wody, wzbijanych przez padające i wybuchające granaty - wiceadm. Beatty, myśląc, że właśnie stracił kolejny ze swych krążowników, wypowiedział na pomoście "Liona" swoje sławne zdanie:

Do diabła, co się dzisiaj dzieje z tymi cholernymi okrętami!

Aż nadto miał rację, bo o 16.26 wyleciała w powietrze i zatonęła HMS "Queen Mary" zasypywana przez sześć minut pociskami z dział "Seydlitza" i "Derfflingera". Hipper i teraz nie miał dość triumfu. Aby artylerzyści na okrętach jego zespołu mogli dokładniej celować, kontradmirał polecił zmniejszyć prędkość formacji do 18 węzłów, wobec 25 rozwijanych przez krążowniki Beatty'ego. Manewr ten, poprawiając celność niemieckiego ognia, pozwolił pancernikom brytyjskim zbliżyć się do okrętów Hippera od strony rufy. Tymczasem Beatty ruszył naprzód, chcąc odciąć Niemców od ich baz. Około wpół do piątej po południu szala zwycięstwa w starciach kontrtorpedowców, toczonych pomiędzy liniami ciężkich okrętów, zaczęła przechylać się na stronę Brytyjczyków. W dziesięć minut po zniszczeniu przez Niemców "Queen Mary", Hipper wykonał zwrot na wschód, aby uniknąć ewentualnego ataku torpedowego.

W tym momencie nadeszła wielka chwila dla załóg lekkich krążowników eskadry Goodenougha. Obserwatorzy na tych okrętach w porę dostrzegli nadciągającą od południa Hochseeflotte. Meldując o tym, komu należało - w pełni zrehabilitowali się za fatalną pomyłkę w pamiętnym grudniu 1914 roku. Sytuacja całkowicie się zmieniła: teraz to Beatty ze swoimi krążownikami miał wabić Niemców na północ, czyniąc to tak, aby Hipper na "Luetzowie" nie dostrzegł zbyt wcześnie głównych sił brytyjskich i nie ostrzegł przełożonego na "Fryderyku Wielkim". Brytyjczycy nie popisali się przy wykonywaniu zwrotu - krążowniki Beatty'ego wykonały go piętnaście minut wcześniej, niż pancerniki Evan-Thomasa. Te ostatnie, wykonując nakazany zwrot kolejno, przez trzydzieści minut pozostawały pod ciężkim ogniem z dział czołowych jednostek głównych sił niemieckich. Na szczęście dla dowódców i załóg czterech wielkich "Sióstr" - artylerzyści na pancernikach Scheera nie dorównywali klasą swym kolegom z krążowników Hippera. Za to ich przeciwnicy trafili i uszkodzili swoimi pociskami "Koeniga", "Grosser Kurfuersta" i "Markgrafa", idące na czele niemieckiego szyku. Wiceadmirał Beatty, płynąc przez godzinę (między piątą a szóstą po południu) ku północy, miał swoją chwilę triumfu. Krążowniki Hippera zostały trafione łącznie szesnaście razy - o dwa więcej, niż podczas starcia w ruchu na południe. Co ważniejsze, Beatty odciągnął swego przeciwnika tak daleko na wschód, że ten ostatni nie zdołał ostrzec Scheera przed idącą mu na spotkanie flotą dwudziestu czterech drednotów.

W momencie otrzymania o 16.38 meldunku Goodenougha o dostrzeżeniu jednostek wroga, Jellicoe znajdował się w odległości zaledwie 50 mil morskich od nieprzyjaciela i około 17.00 zdecydował się wysłać do Admiralicji radiogram:

IDĘ DO BOJU.

Czyniąc to, brytyjski admirał miał na głowie szereg kłopotów. Pozostało mu co najwyżej około trzech godzin światła dziennego, a nie chcąc dopuścić do złamania szyku przez Grand Fleet, musiał zredukować prędkość do osiemnastu węzłów. Jego flota płynęła w sześciu równoległych kolumnach, po cztery pancerniki w każdej. Przed dostrzeżeniem przeciwnika Jellicoe musiał rozwinąć swe siły w jedną linię w lewo, w prawo lub do centrum, w zależności od namiaru na niemiecką flotę. Chmury dymu z kominów i luf działowych dziesiątków okrętów pogarszały widzialność z minuty na minutę. O szóstej po południu sięgała ona już tylko sześciu mil morskich. Jeszcze raz pancernik okazał się bronią dobrej pogody.

Gdyby jednostki rozpoznawcze stale i dokładnie przekazywały brytyjskiemu dowódcy namiary na niemiecką flotę, to pogarszająca się stale widzialność nie miałaby dla niego znaczenia, lecz na pomost flagowego "Żelaznego Księcia" docierały jedynie strzępy nierzadko sprzecznych ze sobą meldunków Od Goodenougha, Beatty'ego i Evan-Thomasa. O godzinie 18.06, ledwie pięć minut po dostrzeżeniu poharatanego "Liona", adm. Jellicoe na swym flagowcu wciąż dopytywał się sygnałami o niezmiernie dlań ważny namiar na nadchodzące siły Scheera. Jednak dopiero o 18.10, gdy widzialność nieco się poprawiła, Beatty mógł zameldować, że

przeciwnik nadchodzi z SSW.

Jellicoe, jeśli nie chciał dać się przyłapać Niemcom w szyku nierozwiniętym do boju, musiał błyskawicznie zdecydować, w którą stronę rozwinąć swe siły. Zajęło mu to jakieś dwadzieścia sekund intensywnego myślenia, bez słowa, ze wzrokiem utkwionym w różę kompasową. Błąd, popełniony w takim momencie, wystawiłby okręty rozwijającej szyk Grand Fleet na cel artylerzystom wroga. O 18.15 admirał brytyjski nakazał rozwinięcie szyku w lewą stronę, podejmując szczęśliwą decyzję, która ustawiała jego dwadzieścia cztery drednoty łukiem wprost na kursie nadciągającego przeciwnika; była to największa i najbardziej udana "kreska nad T", jaką postawiono dotąd w historii wojen morskich.

Wspaniałe - choć wykonane na zmniejszonej do 14 węzłów prędkości - rozwinięcie głównych sił brytyjskich zbiegło się w czasie z gwałtownymi starciami pomiędzy liniami walczących flot. Niemiecki lekki krążownik SMS "Wiesbaden" został zdemolowany salwami z dział okrętów Trzeciej Eskadry Krążowników Liniowych kontradm. Hooda, śpieszącej ku siłom wiceadm. Beatty'ego. Brytyjski krążownik pancerny HMS "Defence" wyleciał w powietrze, rozstrzelany celnymi salwami z dział krążowników liniowych Hippera i pancerników Trzeciej eskadry Liniowej Hochseeflotte. HMS "Warspite", który z zaklinowanym sterem bezradnie zataczał koła pod skoncentrowanym ogniem niemieckim, przyjął aż trzynaście trafień ciężkimi granatami z dział czołowych jednostek wroga; pancernik ten uniknął zupełnego zniszczenia jedynie dzięki swemu opancerzeniu, ale i tak musiał w końcu opuścić plac boju i odejść do bazy. Około 18.25 pięć krążowników liniowych Hippera znalazło się pod ciężkim ogniem z dział siedmiu liniowych krążowników z eskadr admirałów Beatty'ego i Hooda; w tym czasie salwa z dział "Derfflingera" trafiła w wieżę Q na HMS "Invincible". O godzinie 18.34 flagowiec Hooda został rozerwany na pół przez ogromną eksplozję - ogień dotarł do komory amunicyjnej. Z załogi okrętu, liczącej ponad tysiąc oficerów, podoficerów i marynarzy, uratowano jednynie s z e ś ć osób. Nie było wśród nich dzielnego Hooda.

Straszliwy koniec HMS "Invincible" ani na jotę nie zmniejszył grozy sytuacji Hochseeflotte. Załogi jej okrętów ujrzały około 18.30 widok najbardziej przerażający w całej historii starć pancerników: cały północny horyzont płonął salwami z dział dwudziestu czterech wielkich drednotów brytyjskich! Żaden z marynarzy floty Scheera, który widział tę złowrogą, ognistą linię, nie zapomniał zapewne owego widoku do końca życia. W dwa i pół roku później - kiedy wojska państw Ententy wkraczały do Belgii, a wojna była już właściwie dla Niemiec przegrana - wielu z nich zdecyduje się raczej na bunt, niż na ponowne stawienie czoła owej linii. O 18.35 wiceadm. Scheer, myśląc jedynie o tym, aby ujść wrogowi, zarządził wykonanie manewru, który w instrukcjach bojowych floty brytyjskiej odrzucano, jako niewykonalny. Manewrem tym był zwrot bojowy na kontrkurs (po niemiecku "die Gefechtskehrtwendung"), polegający na wykonaniu zwrotu o 180 stopni przez wszystkie okręty w linii, poczynając od ostatniego. Zwrot wykonany został popisowo. W ciągu czterech minut flota niemiecka znikła we mgle, odchodząc ku zachodowi, gdy tymczasem Jellicoe płynął ze swą Grand Fleet na południe, by odciąć Niemcom drogę do ich baz.

W pierwszych minutach po zwrocie okrętów Scheera siły rozpoznawcze obu stron nieco zaniedbały swoje obowiązki i w ten sposób obaj dowódcy nie wiedzieli dokładnie, w jakim namiarze jest przeciwnik. W tej sytuacji Scheer pokusił się o posunięcie, które - jak przyznał później -

kosztowałoby mnie utratę stanowiska, gdybym spróbował go na manewrach w czasie pokoju!

O 18.52 dowódca Hochseeflotte nakazał kolejny zwrot bojowy, jeszcze raz przechodząc z flotą na kontrkurs i sterując na wschód. Jak się zdaje - Scheer zamierzał przejść z powrotem na wschód od swego przeciwnika, postawić swoją "kreskę nad T" i na kwaśne jabłko stłuc ostatnie okręty w brytyjskiej linii. Tymczasem Brytyjczycy znajdowali się bardziej na północ, niż spodziewał się tego niemiecki dowódca i nieco po 19.00 przed dziobami idących w linii drednotów Hochseeflotte wynurzyło się z mgły centrum szyku brytyjskich sił głównych. Teraz, między 19.10 a 19.35, w krótkiej i gwałtownej walce, pechowa Hochseeflotte wzięła największe "baty". Najgorzej poszło krążownikom liniowym Hippera. O 19.13 Scheer rozkazał im ruszyć do niemal samobójczego ataku na wroga, lecz niebawem zmienił decyzję, posyłając zamiast nich do zmasowanej szarży kontrtorpedowce. Atakujące "maluchy" postawiły zasłonę dymną, za którą Scheer mógł nakazać wykonanie trzeciego zwrotu bojowego na kontrkurs. Zręczny unik sił brytyjskich w lewo przed niemieckimi torpedami pozwolił Niemcom oderwać się od przeciwnika i o 19.35 Hochseeflotte zaczęła odchodzić na południowy zachód.

Około 19.45 wydawało się, że los uśmiechnął się wreszcie do Brytyjczyków, którzy po dwóch latach daremnych wysiłków zdołali dopaść Hochseeflotte. Mieli ją teraz - po dwóch zwrotach i próbach ujścia - przed lufami dział swoich okrętów, odciętą od baz. Brytyjski admirał oczekiwał nadejścia po raz drugi "Sławnego Pierwszego Dnia Czerwca", tymczasem Niemcy chowali w zanadrzu kolejną z całej serii niespodzianek. Oto okazali się oni po prostu l e p s i od Brytyjczyków w walce i manewrowaniu nocą. Wspaniale zdyscyplinowana Hochseeflotte - trzymana w ryzach żelazną ręką i co jakiś czas powtarzanym rozkazem Scheera

UTRZYMAĆ SZYK I KURS!

- tuż po północy, pod osłoną ciemności, przeszła za rufami okrętów brytyjskich, idąc prosto ku ujściu Jade. Podczas marszu Niemcy rozprawili się z próbującymi ich powstrzymywać Brytyjczykami, topiąc im pięć kontrtorpedowców i krążownik pancerny "Black Prince". Sami stracili jeden kontrtorpedowiec, lekkie krążowniki "Frauenlob", "Rostock" i "Elbing" oraz predrednot "Pommern", który wyleciał w powietrze o 2.10, trafiony torpedą z brytyjskiego kontrtorpedowca (był pierwszym i jedynym niemieckim pancernikiem, utraconym w akcji podczas I wojny światowej). W odróżnieniu od używających białych świateł Brytyjczyków, Niemcy stosowali światła barwne, co pomagało im znacznie w akcji nocą, choć i tak byli w niej lepsi od swych przeciwników. Brytyjczycy usiłowali wykorzystać swoje reflektory do oświetlania pola walki, lecz stanowiły one tylko wyborny cel dla niemieckich artylerzystów. Niemcy stosowali zamiast reflektorów flary, oświetlające miejsce akcji bez zdradzania pozycji okrętu, który je wystrzelił.

Wbrew wszelkim oczekiwaniom - Hochseeflotte oderwała się od przeciwnika i wyprowadziła go w pole. Bitwa Jutlandzka stanowi kulminacyjny moment ery stalowych, pływających twierdz - już nigdy więcej nie miały stanąć naprzeciw siebie floty liniowe podobnych rozmiarów.

Po bitwie

Pora zastanowić się nad tym, jakie miejsce zajmuje bój przed Skagerrakiem w dziejach wojen morskich.

Bitwa ta na pewno nie była - bo i nie mogła być - "drugim Trafalgarem". Koło Trafalgaru walczono bowiem przy dobrej pogodzie, a przeciwnik był przygotowany do boju. W Bitwie Jutlandzkiej przeciwnie: flota niemiecka, wychodząc w morze, wcale nie zamierzała staczać boju z całą Grand Fleet, a jedynie nieco uszczuplić ją liczebnie. Zazwyczaj w bitwie uczestniczą czynnie d w a j przeciwnicy, tymczasem przed Skagerrakiem wiceadm. Scheer bardzo zręcznie uszedł z flotą, gdy tylko zdał sobie sprawę z powagi sytuacji, w jakiej się znalazł. Mimo tego, że wiceadm. Jellicoe otrzymał swoją drugą wielką szansę wskutek pomyłki wiceadm. Scheera po pierwszym zwrocie bojowym Hochseeflotte na kontrkurs - mniejsza i łatwiejsza w prowadzeniu Hochseeflotte zdołała ujść przed nieco nieruchawą, ociężałą Grand Fleet.

Do spotkania obu flot, nazwanego później "Bitwą Jutlandzką", doprowadziła głównie zła widzialność; ona też miała zasadniczy wpływ na przebieg starcia. Był to kolejny dowód na to, że drednot jest bronią dobrej pogody. Brytyjczycy popełnili podwójny błąd twierdząc, że szans na "nowy Trafalgar" pozbawiła ich li tylko zła pogoda. Zapomnieli oni o tym, że powinni byli spodziewać się ujścia Niemców z placu boju, a także o tym, że gdyby tylko widzialność była lepsza - to Niemcy w ogóle nie przystępowaliby do akcji.

Admirał Jellicoe ze swej strony - podobnie jak wcześniej Sturdee koło Falklandów - bynajmniej nie szarżował. Grand Fleet przeżyła w toku bitwy najbardziej niebezpieczny moment w chwili, gdy kontrtorpedowce niemieckie, osłaniając drugi zwrot bojowy Hochseeflotte, wykonały atak torpedowy. Trzynaście okrętów miało w wyrzutniach w sumie 58 torped, lecz wystrzelono jedynie 31. Z nich do linii brytyjskiej dotarło co najmniej dziesięć, lecz na szczęście żadna nie trafiła w cel. Trzy torpedy przeszły niedaleko HMS "Marlborough" - jedna przed dziobem, jedna za rufą, a jedna dokładnie p o d okrętem. Wspomniany "Marlborough" został ledwie pół godziny wcześniej t r a f i o n y torpedą, wystrzeloną p;rawdopodobnie z wyrzutni na krążowniku "Wiesbaden". Fakt ten jeszcze wyraźniej ostrzegł adm. Jellicoe przed zagrożeniem ze strony torped wroga, nie mówiąc już o minach, których należało spodziewać się w przypadku podejścia zbyt blisko do ściganego przeciwnika.

Nie można nazwać "prawdziwą bitwą" spotkania, w którym jedna z uczestniczących w nim flot stara się wszelkimi sposobami oderwać się od przeciwnika, a druga - uniknąć dalszych ofiar i strat.

Kto zwyciężył w tej "bitwie"?

Jeśli spojrzeć na to pod kątem poniesionych ofiar i strat - to o zwycięstwie mogli mówić Niemcy. Grand Fleet straciła 6097 oficerów, podoficerów i marynarzy (z 60.000); pod znakami Hochseeflotte zginęło ich 2551 (z 36.000). Grand Fleet straciła trzy krążowniki liniowe i trzy pancerne oraz osiem kontr- i torpedowców. Hochseeflotte straciła jeden predrednot, jeden krążownik liniowy, cztery lekkie krążowniki oraz pięć kontr- i torpedowców.

Cóż to jednak znaczy - "z w y c i ę s t w o"? - Rankiem pierwszego czerwca 1916 roku to Grand Fleet, rozgrzana i gotowa do dalszej akcji, pozostała na placu boju. Hochseeflotte - przeciwnie. Spośród niemieckich krążowników liniowych jedynie SMS "Moltke" jako-tako nadawał się do użytku. "Von der Tann" utracił całą swą ciężką artylerię. "Derfflinger" i "Seydlitz" nie zatonęły jedynie dzięki wspaniałemu podziałowi wodoszczelnemu kadłubów i sprawności drużyn przeciwawaryjnych; oba okręty dowlokły się do bazy z pokładami omywanymi przez fale. Drednoty "Koenig", "Markgraf" i "Grosser Kurfuerst" wymagały dłgotrwałych napraw. Flocie niemieckiej pozostało do ewentualnego wykorzystania tylko sześć krążowników (wobec trzydziestu brytyjskich)). Przywrócenie Hochseeflotte jej pełnej gotowości bojowej zajęło Niemcom dwa miesiące!

Zaiste sporo było prawdy w ironicznej karykaturze, zamieszczonej w "Punchu" po Bitwie Jutlandzkiej, w której patriotycznie nastawiona niemiecka rodzina pyta wartownika:

Czy możemy zobaczyć nasze zwycięskie okręty?

Zapytany energicznie odpędza intruzów od bram cesarskiej stoczni w Wilhelmshaven:

Nie, nie możecie. Ani wy, ani nikt inny!

Po bitwie znacznie więcej do poprawienia mieli Brytyjczycy, niż Niemcy. Przede wszystkim musiano poprawić ochronę komór amunicyjnych brytyjskich okrętów przed eksplozjami. Wiele do życzenia pozostawiały też brytyjskie pociski, które zwyczajnie... pękały (!) zamiast eksplodować przy uderzeniu w cel pod kątem mniejszym niż 90 stopni. Z drugiej strony w trakcie całej bitwy celność ognia brytyjskiego rosła, a niemieckiego - słabła.

Bitwa Jutlandzka - w której aż trzy krążowniki liniowe Grand Fleet wyleciały z hukiem w powietrze z niemal całymi załogami - zrodziła m. in. mit o niedostatkach w opancerzeniu brytyjskich krążowników liniowych. Tymczasem wszystkie trzy wspomniane okręty zginęły nie tyle wskutek bezpośrednich trafień wrogich pocisków w komory amunicyjne, ile po dotarciu do nich pożarów, wywołanych trafieniami w inne miejsca.

Zgodnie z innym "pojutlandzkim" mitem Hochseeflotte nie wytknęła nosa z bazy już do samego końca wojny światowej. Tymczasem po Bitwie Przed Skagerrakiem ani Scheer, ani von Hipper (który zastąpił Scheera na stanowisku naczelnego dowódcy floty Cesarstwa w sierpniu 1918 roku) bynajmniej nie porzucili swoich planów wciągnięcia przeciwnika w zasadzkę, a flota wyszła w morze jeszcze trzykrotnie (w sierpniu i październiku 1916 oraz w kwietniu 1918 roku). Wiceadm. Scheer pozostał jednak ostrożny, i pamiętając o opałach, w jakich znalazł się przed Skagerrakiem, szybko wracał z morza do bazy, co bynajmniej nie poprawiało nastrojów w Admiralicji brytyjskiej i w Grand Fleet.

======

Bezpośrednio po wielkiej bitwie Brytyjczycy panowali na morzu niepodzielnie: główne ich siły zostały wzmocnione dwoma ostatnimi drednotami typu "Revenge", uzbrojonymi w działa piętnastocalowe ("Ramillies" i "Resolution"), nadto dwoma tzw. "lekkimi krążownikami liniowymi" typu "Courageous" ("Courageous" i "Glorious"), a także pięcioma pancernikami US Navy ("New York", "Texas", "Wyoming", "Delaware" i "Florida"), które w latach 19171/18 dołączyły do Grand Fleet jako Szósta Eskadra Liniowa. Po drugiej stronie przybyły jedynie dwa drednoty z działami kalibru 38 cm ("Baden" i "Bayern") oraz ostatni krążownik liniowy typu "Derfflinger" ("Hindenburg").

Bez porównania słabsza liczebnie Hochseeflotte odniosła w bitwie przed Skagerrakiem również swoje małe, nie tylko taktyczne zwycięstwo - nie dała się całkowicie usunąć z powierzchni morza, pozostała w gotowości bojowej, osłaniając stawiacze min i flotylle torpedowców oraz utrzymując na dystans brytyjskie linie blokady morskiej Niemiec. Jak długo flota niemiecka istniała jako siła nie do zlekceważenia (m. in. chroniąca bazy U-Bootów na Morzu Północnym przed zablokowaniem ich przez przeciwnika), tak długo Brytyjczycy nie odważyli się pozbawić Grand Fleet osłony własnych kontrtorpedowców - tego jedynego posiadanego wówczas środka walki z nieograniczoną ofensywą niemieckich okrętów podwodnych, najskuteczniejszej broni morskiej Cesarstwa w latach 1917/18.

Gdy Brytyjczycy wprowadzili do użytku swój środek zaradczy przeciwko U-Bootom w postaci systemu konwojów - Niemcom nie pozostało nic innego, jak tylko zagrać 'va banque' i ruszyć wiosną 1918 roku do wielkiej ofensywy na froncie zachodnim. Gdy ofensywa ta załamała się latem tegoż roku, a armie państw Ententy zaczęły odzyskiwać utracony teren, załogi okrętów Hochseeflotte zbuntowały się przeciw rozkazom, wysyłającym je do pozbawionej już sensu akcji, czyli - mówiąc krótko a brutalnie - na rzeź. Adm. von Hipper rozkazał swej flocie wyjść w morze - jak się okazało, po raz ostatni w tej wojnie - w dniu 29. października 1918 roku, gdy rozpoczęto negocjacje na temat zawieszenia broni. Wyjście floty nie doszło już do skutku, a wiodącą rolę w buncie odegrały (co zrozumiałe) załogi okrętów najciężej doświadczonych w niedawnej wielkiej bitwie - krążowników liniowych "Von der Tann" i "Derfflinger" oraz drednotów "Koenig" i "Markgraf". Straszliwe wspomnienie sprzed Skagerraku - ów horyzont płonący salwami z dział okrętów floty wroga - wryło się, jak widać, nadzwyczaj głęboko w zbiorową pamięć marynarzy.

Finał

Większą część "wojny drednotów" jednostki Grand Fleet i Hochseeflotte spędziły w bazach, pozostając jednak w gotowości. Rolę, jaką odgrywały te wielkie okręty, widać dopiero w warunkach zawieszenia broni w 1918 roku. Dowództwu floty niemieckiej nakazano opróżnić komory amunicyjne na jej okrętach, usunąć zamki z dział i bezwarunkowo poddać się na pełnym morzu brytyjskiej Grand Fleet.

Moment ten nastąpił 21. listopada 1918 roku przy słonecznej pogodzie z odrobiną mgły (choć Niemcy liczyli, że biały całun litościwie ukryje ich poniżenie). Gdy jednostki Hochseeflotte ukazały się na horyzoncie - na okrętach brytyjskich ogłoszono alarm bojowy sądząc, iż pokonany już przeciwnik wybierze, miast hańby niewoli, honorowy bój do końca. Wiceadmirał Beatty ustawił swe siły, liczące 370 okrętów, w dwóch równoległych kolumnach o długości ośmiu mil morskich każda, w odległości sześciu mil jedna od drugiej. Najnowsze i najpotężniejsze jednostki Hochseeflotte (dziewięć drednotów, pięć liniowych i siedem lekkich krążowników oraz 49 kontrtorpedowców), prowadzone przez brytyjski lekki krążownik "Cardiff", pokornie wpłynęły pomiędzy czujne linie Grand Fleet. Dwie wrogie floty stanęły, po raz pierwszy i jedyny, naprzeciw siebie w pełnych składach. Tak majestatyczny widok nie powtórzy się już nigdy w historii wojen morskich. Któż jednak pomyślałby ponad cztery lata wcześniej, że do spotkania dojdzie w takich okolicznościach?

Ostatni akt dziejów Hochseeflotte nastąpił jednak dopiero 21. czerwca 1919 roku, gdy internowana w Scapa Flow flota Cesarskich Niemiec - Drugiej Rzeszy - popełniła zbiorowe samobójstwo w wodach tego kotwicowiska, wybierając raczej samozatopienie, niż rozejście się pod bandery zwycięskich państw Ententy (co przewidywał traktat pokojowy, pieczętujący póki co powojenne losy Niemiec). W oczach Niemców akt ten stanowił pewną osłodę wcześniejszej (jakże poniżającej!) kapitulacji - w końcu nawet flota napoleońskiej Francji nie została zmuszona do poddania się zwycięskiemu przeciwnikowi, który nie zdołał zniszczyć jej w otwartym boju.

Spektakularne samobójstwo Hochseeflotte stanowiło dramatyczne "postscriptum" do wojny drednotów, toczonej w latach 1914-18. Podczas jej trwania na wszystkich teatrach morskich działań bojowych zniszczonych zostało w sumie 36 pre-, drednotów i krążowników liniowych.

Okręty liniowe utracone w toku działań bojowych podczas I wojny światowej na morzach:

Ogółem 36 w tym:

Stare pancerniki, monitory, predrednoty 25 Drednoty 7 Krążowniki liniowe 4

Okręty liniowe utracone w toku działań bojowych podczas I wojny światowej przez poszczególne floty:

Austrowęgry 3 Francja 4 Niemcy 2 Wielka Brytania 17 Włochy 3 Japonia 1 Rosja 4 Turcja 2

Okręty liniowe utracone w toku działań bojowych podczas I wojny światowej według przyczyn:

Ogień artylerii 4 Miny 8 Torpedy okrętów nawodnych 5 Torpedy okrętów podwodnych 10 Eksplozje amunicji (w bazach itp; nie w akcji) 7 Samozatopienie 2

Ostatnie zestawienie szczególnie ostro ukazuje pytania, jakie pod koniec I wojny światowej musieli sobie postawić dowódcy i sztabowcy poszczególnych flot odnośnie przyszłości okrętów liniowych. Bez wątpienia pancerniki posiadały wówczas najpotężniejszą artylerię, co zresztą stanowiło sens ich istnienia. Z drugiej strony, wskutek ognia artylerii zginęło mniej okrętów liniowych, niż wskutek którejkolwiek z pozostałych przyczyn (wyłączając samozatopienie). Prawdziwym zagrożeniem dla dominacji pancerników na morzach okazały się okręty podwodne; floty stanęły w obliczu działań bojowych, prowadzonych w trzech wymiarach. W ciągu dwóch nadchodzących dekad w składzie marynarek wojennych pojawią się lotniskowce, powodując prawdziwą rewolucję: wojna morska sięgnie trzeciego wymiaru, czyli powietrza.

III. Atlantyk i Morze Śródziemne (1939-45) ======

Żadna z flot wojennych świata nie ryzykuje uwikłania się w wojnę przeciw więcej niż jednemu wrogowi. Tymczasem w 1939 roku szykowały się do tego Royal Navy i Marine Nationale.

Szanse hitlerowskiej Kriegsmarine były znacznie mniejsze, niż floty II Rzeszy Wilhelma II w 1914 roku. Wspomniana Kriegsmarine była to słaba, przypadkowa zbieranina okrętów, właściwie nie stanowiąca przeciwnika do bitwy. Wojna z hitlerowskimi Niemcami i Włochami Mussoliniego pozwalała Brytyjczykom i Francuzom wykorzystać ich znaczną przewagę na Morzu Śródziemnym przeciw Włochom. Tymczasem Mussolini, mimo podpisanego w maju 1939 roku Paktu Stalowego z Niemcami, zaskoczył Aliantów, wybierając neutralność w nadziei na przystąpienie do wojny w korzystniejszym momencie, to jest wtedy, kiedy Włochy będą lepiej przygotowane do walki.

Floty brytyjska i francuska liczyły - wraz okrętami będącymi w budowie - trzynaście lotniskowców (dziewięć w służbie), dwadzieścia dwa pancerniki (piętnaście w służbie) i pięć krążowników liniowych (wszystkie w służbie). Kriegsmarine miała dwa lotniskowce w budowie, pancerniki "Bismarck" i "Tirpitz" w różnych stadiach prac wyposażeniowych, a w służbie tylko "Scharnhorsta" i "Gneisenau" oraz trzy "pancerniki kieszonkowe". Sama Francja dysponowała liczniejszą od niemieckiej flotą okrętów podwodnych; łącznie Sprzymierzeni mieli 129 okrętów podwodnych różnych typów wobec 57 niemieckich (wśród których tylko 22 były jednostkami oceanicznymi). Zbyt wczesny wybuch wojny obrócił wniwecz ambitny "Plan Z" wielkiego admirała Ericha Raedera (1876-1960), zakładający utworzenie dla Niemiec silnej i wyważonej floty wojennej. Admirał Raeder, weteran wojny światowej, podczas której był m. in. szefem sztabu F. von Hippera - wiedział, że sama siła floty na kartach rocznika flot nie decyduje bynajmniej o zwycięstwie czy porażce na morzu. Obok odrodzonych flotyll U-Bootów, zbudowanych specjalnie do zwalczania transportu morskiego Sprzymierzonych, dowódca Kriegsmarine planował użycie do akcji przeciw liniom komunikacyjnym wroga wszystkich ciężkich okrętów, jakie tylko posiadał: krążowników ciężkich i liniowych, "kieszonkowych" pancerników, a nawet okrętów liniowych "Bismarck" i "Tirpitz" zaraz po ich wejściu do służby. Miało to zmusić Aliantów do rozproszenia sił dla zwalczania rajderów i osłony konwojów, a tym samym osłabienia nieuniknionej w razie wojny, morskiej blokady Niemiec, dławiącej dopływ surowców dla niemieckiego przemysłu zbrojeniowego. Admirał Raeder planował nadto użycie sił minowych i podwodnych dla dalszego uszczuplania wrogich flot przez nieuniknione straty.

Na szczęście dla Aliantów, Hitler był podczas wojny światowej żołnierzem z okopów, a nie marynarzem Hochseeflotte. Sam o sobie mawiał:

Na morzu czuję się tchórzem!

Swoim admirałom Kanclerz do znudzenia przypominał o ostrożności za wszelką cenę, ilekroć tylko któryś z dużych niemieckich okrętów wojennych wychodził w morze. Do pewnego stopnia było to słuszne: gotowy do akcji okręt liniowy, nawet pozostając w bazie, samym swoim istnieniem wiązał cały szereg jednostek wroga, pełniąc funkcję "fleet in being". Był to jednak tylko przedsmak ofensywnej strategii, jaką Raeder chciał zastosować przeciwko Sprzymierzonym. Dopiero między wrześniem a grudniem 1939 roku strategia ta pokazała swoje walory. Ogółem dwadzieścia brytyjskich i francuskich okrętów - trzy liniowe krążowniki, trzy lotniskowce i czternaście krążowników - podzielonych na osiem grup pościgowych, szukało po całym Atlantyku dwóch niemieckich pancerników "kieszonkowych" - "Deutschlanda" i "Admirala Grafa Spee". Obok tych grup, rozmieszczonych od Karaibów po Cejlon, Brytyjczycy odkomenderowali do osłony konwojów północnoatlantyckich z Halifaxu do metropolii lotniskowiec "Furious", krążownik liniowy "Repulse" oraz pancerniki "Resolution", "Revenge" i "Warspite" (plus dwa krążowniki na wszelki wypadek). Dla równowagi, z Morza Śródziemnego wysłano na Ocean Indyjski - trasą przez Kanał Sueski - pancernik "Malaya" i lotniskowiec "Glorious". Nawet, gdyby niemieckie rajdery nie zatopiły ani jednego brytyjskiego statku - a zatopiły ich, niestety, aż jedenaście - to rozproszenie sił było bardzo znaczne. W dodatku nie przeszkodzono "Deutschlandowi" w bezpiecznym powrocie do bazy przez linie blokady morskiej Sprzymierzonych, ani też - aż do bitwy koło ujścia La Platy 13. grudnia 1939 roku - nie zlokalizowano "Grafa Spee".

Bitwa koło ujścia La Platy

Bitwa koło ujścia La Platy miała stanowić miniaturowy pokaz i zapowiedź możliwości bojowych superpancerników, budowanych po drugiej stronie globu - w Japonii. Dowódca "Grafa Spee", komandor H. Langsdorff (1894-1939), stając naprzeciw trzech brytyjskich krążowników, miał w swoim ręku wszystkie atuty, zarówno pod względem siły ognia - dysponował sześcioma działami jedenastocalowymi - jak i grubości opancerzenia. Pancernik niemiecki powinien był odnieść w tej bitwie zwycięstwo "w cuglach", co mu się zresztą prawie udało. Gdy komandor Langsdorff, lekko raniony w głowę, uchodził ze swym pancernikiem do neutralnego Montevideo - HMS "Exeter" leżał na wodzie niemal kompletnie obezwładniony, zaś połowa artylerii HMS "Ajax" nie nadawała się do użycia w akcji. Bitwę u ujścia La Platy Niemcy mogli uznać za swe techniczne zwycięstwo, lecz zwycięzcą moralnym był bez wątpienia ich przeciwnik, komodor H. Harwood (1888-1950), który śmiałymi manewrami w boju zmusił swego potężnego przeciwnika do podzielenia ognia. Następnie Brytyjczycy sprytnym fortelem zmusili przeciwnika do samozatopienia na redzie Montevideo. Zdołali mianowicie przekonać Langsdorffa, że nieopodal stolicy Urugwaju czekają już HMS "Ark Royal" i HMS "Renown", by dopaść i zniszczyć jego okręt, gdy tylko spróbuje opuścić port. Bitwa ta stanowi klasyczny przykład roztrwonienia posiadanej przewagi w artylerii i grubości opancerzenia wielkiego okrętu przez błędy jego dowództwa z jednej, a odwagę i zdecydowanie w akcji ewidentnie słabszego przeciwnika z drugiej strony.

"Admiral Graf Spee" kluczył jeszcze w najlepsze po oceanie, gdy niemieckie siły nawodne aż dwukrotnie pokazały, z jaką łatwością zdolne są opuszczać Morze Północne i przedzierać się na otwarty Atlantyk, chronione przed bystrym wzrokiem załóg brytyjskich samolotów rozpoznawczych przez szalejące na Morzu Norweskim sztormy. Niemieckie "Seekriegsleitung" - odpowiednik brytyjskiej Admiralicji - chcąc nakazać któremuś z okrętów wyjście do akcji, posługiwało się już tak udoskonalonymi środkami łączności, jak specjalne linie telefoniczne czy dalekopisy; wywiad brytyjski nie miał już tak obszernego materiału do pracy, jak Pokój 40 podczas pierwszej wojny światowej. Złamanie zaawansowanych szyfrów niemieckich również wymagało czasu i środków. Aż do 1943 roku nie osiągnięto na tym polu znaczących rezultatów. Wykrywanie niemieckich okrętów na morzu przez pierwsze cztery lata wojny zależało od łuta szczęścia wspomnianych załóg samolotów rozpoznawczych. To na ich barkach spoczywał ciężar gromadzenia odpowiednich danych. Rzecz jasna, zła pogoda - ten sojusznik Niemców w ich akcjach - nie sprzyjała brytyjskim lotnikom w ich pracy.

Pierwszy zagon pod południowe wybrzeża Norwegii wykonały między 8. a 10. października dwa krążowniki - liniowy "Gneisenau" i lekki "Koeln" - i dziewięć niszczycieli. Zamierzano upozorować wyjście floty na Atlantyk, w nadziei zwabienia głównych sił brytyjskich w zasięg działania bombowców Luftwaffe i odwrócenia w ten sposób uwagi przeciwnika od "kieszonkowych" pancerników, działających na oceanie. Ten wypad zespołu niemieckiego bardzo przypominał podobne operacje Hochseeflotte, a i rezultat był bardzo zbliżony, pomimo udziału w akcji zupełnie nowego elementu, a to lotnictwa. Ważną różnicą było to, że zespół niemiecki został dostrzeżony przez lotników RAFu dopiero wczesnym popołudniem ósmego października, gdy okręty zbliżały się do brzegów norweskich. Brytyjscy lotnicy całymi godzinami utrzymywali kontakt wzrokowy z niemieckim zespołem, lecz stracili go, zanim Niemcy zawrócili po zapadnięciu zmroku na kontrkurs. Okręty brytyjskiej Home Fleet opuściły Scapa Flow zbyt późno; zanim osiągnięto kluczową pozycję między Szetlandami a Norwegią, Niemcy pokonali już dwie trzecie drogi powrotnej przez Kattegat do bazy w Kilonii.

Brytyjczycy, wśród wielu innych spraw, mieli na głowie m. in. poważny problem z kotwicowiskiem w Scapa Flow, na którym w ciągu dwudziestu międzywojennych lat całkowicie zaniedbano obronę przed atakami wroga spod wody i z powietrza. W rezultacie nie można było korzystać ze Scapa, jako głównej bazy floty. Wyszło to na jaw aż nadto wyraźnie, gdy w nocy z 13. na 14. października na wody wspomnianego kotwicowiska wdarł się niemiecki okręt podwodny U-47 i zatopił okręt liniowy "Royal Oak". "Królewski Dąb" był wówczas jedynym pancernikiem w Scapa Flow - reszta sił Home Fleet znajdowała się w Loch Ewe na zachodnim wybrzeżu Szkocji. Gdy w końcu listopada siły niemieckie urządziły kolejny wypad w morze, trzon Royal Navy został jeszcze bardziej osłabiony: do innych zadań odwołano krążowniki liniowe "Hood" i "Repulse" oraz jedyny lotniskowiec Home Fleet, HMS "Furious". Zagon niemiecki sięgnął tym razem linii dozoru brytyjskiego pomiędzy Islandią a wyspami Faroer, następnie daleko na północ i wreszcie z powrotem do baz, wzdłuż brzegów Norwegii. Po raz pierwszy razem wystąpiły "Scharnhorst" i "Gneisenau", które opuściły bazę w Wilhelmshaven po południu 21. listopada.

Jeszcze raz wyprowadzono Brytyjczyków w pole. 23. listopada o 15.51 dowództwo patrolującego Cieśninę Duńską krążownika pomocniczego "Rawalpindi" zameldowało, że

okręt jest atakowany przez wrogi krążownik liniowy nadpływający od zachodu, a niedługo później sprostowało (błędnie) swój meldunek, identyfikując napastnika, jako pancernik kieszonkowy "Deutschland". Walcząc do upadłego, mimo braku jakichkolwiek szans, statek i jego dzielna załoga ulegli de facto krążownikowi liniowemu "Scharnhorst" wciągu zaledwie 14 minut. W ten sposób dowódcy Home Fleet, admirałowi Forbesowi (1880-1960), nie udało się dowiedzieć o składzie niemieckiego zespołu; gdyby nawet się dowiedział, to na pewno nie oczekiwałby w jego dowódcy, adm. W. Marschallu (1886-1976), mistrza taktyki uników. Niemieckie okręty - "Scharnhorst" i "Gneisenau" - zostały dostrzeżone przez obserwatorów lekkiego brytyjskiego krążownika "Newcastle", gdy poszukiwały rozbitków z "Rawalpindi". Adm. Marschall skrył się ze swoimi okrętami w szkwale deszczowym, zanim Brytyjczycy zdołali zidentyfikować któregoś z "bliźniaków". Luftwaffe nie miała wprawdzie morskiego lotnictwa, lecz załogi niemieckich łodzi latających - znakomite w swoim fachu! - przez 48 godzin szczegółowo informowały Marschalla o brytyjskich próbach przechwycenia jego tandemu. Niemiecki admirał, zataczając sporą pętlę na północ i wschód, starannie wybrał moment wycofania się i 26. listopada po południu ponownie wszedł na Morze Północne, a następnego dnia zawinął do Wilhelmshaven. Od chwili, gdy wieczorem 23. listopada na HMS "Newcastle" utracono kontakt wzrokowy z Niemcami, zła pogoda skutecznie przeszkadzała Brytyjczykom w dostrzeżeniu zespołu Marschalla.

Kampania norweska

Pierwsza wspólna akcja obu niemieckich "bliźniaków" była zaledwie przygrywką do ich późniejszych sukcsów, odnoszonych podczas rozpoczętej 9. kwietnia 1940 roku kampanii norweskiej. W śmiałej, zdecydowanej operacji, obejmującej równoczesne desanty wojsk w Oslo, Kristiansand, Bergen i Narviku użyto praktycznie całych niemieckich sił nawodnych. "Scharnhorst" i "Gneisenau" otrzymały zadanie specjalne: miały odciągnąć ciężkie siły brytyjskie daleko od brzegów Norwegii, do których zbliżały się morzem oddziały Wehrmachtu. Głównym celem Niemców był Narvik, położony najdalej na północ. 9. kwietnia 1940 roku o 3.37 nad ranem, o 50 Mm na zachód od fiordu Vest, stanowiącego podejście do tego portu, oba "bliźniaki" dostrzeżone zostały przez brytyjski krążownik liniowy HMS "Renown".

Na pokładzie tego okrętu wiceadm. Whitworth (1884-1973) nie wiedział, że do Narviku zbliżają się siły niemieckie. "Renown" płynął do boju w wyjątkowo podłej pogodzie, z przelatującymi raz po raz po niebie śnieżnymi szkwałami. Krążownik liniowy dzielnie stawił czoło obu niemieckim okrętom w półtoragodzinnej walce, toczonej w ruchu i z przerwami, trzykrotnie trafiając "Gneisenau" piętnastocalowymi pociskami, wytrącając z akcji jego przednią wieżę artyleryjską i uszkadzając główne stanowisko kierowania ogniem. Sam otrzymał tylko dwa niegroźne trafienia. Około 5.00 rano szybsze okręty niemieckie odeszły ku północy, zrywając kontakt bojowy i pozostawiając "Renowna" samego na placu boju. Następnie, zataczając łuk na zachód i południe, "Scharnhorst" i "Gneisenau" zawinęły 12. kwietnia po południu do Wilhelmshaven, kończąc swą pierwszą ważną, wspólną akcję.

Po wysadzeniu oddziałów na ląd, osłonę sił inwazyjnych przejęła na swe barki Luftwaffe. Marynarka niemiecka poniosła ciężkie straty: trzy krążowniki zostały zatopione, a ciężki krążownik "Admiral Hipper" i kieszonkowy pancernik "Luetzow" (tak przemianowano "Deutschland" po jej powrocie z wyprawy na Atlantyk) odniosły uszkodzenia. Spośród dziesięciu niszczycieli, które przewiozły siły inwazyjne do Narviku - dwa zostały zatopione, a pięć dalszych uszkodzonych w brawurowym ataku niszczycieli brytyjskich o świcie 10. kwietnia. Trzynastego kwietnia brytyjski pancernik HMS "Warspite", osłaniany przez dziewięć niszczycieli, płynąc majestatycznie w głąb labiryntu fiordów w rejonie Narviku, zniszczył po kolei, niczym szczury w pułapce, wszystkie ocalałe z niedawnego pogromu niemieckie niszczyciele. W ten sposób oddziały inwazyjne w Narviku zostały całkowicie odcięte od świata; znacznie gorzej wyglądała sytuacja w Trondheim, gdzie oddziały alianckie, nie zdoławszy wyprzeć Niemców z centralnej Norwegii, ewakuowały się w pierwszym dniu maja pod gradem bomb na okręty. 28. maja Narvik został zdobyty przez Aliantów; w tym czasie kampania na Zachodzie, trwająca już trzeci tydzień, zaczęła przybierać katastrofalny dla Sprzymierzonych obrót. Holandia i Belgia już padły, a Francja goniła ostatkiem sił; nie pozostało nic innego, jak tylko opuścić dopiero co zdobyty Narvik (2-7. czerwca). Podczas tych ostatnich działań jeszcze raz mocno uderzyły "Scharnhorst" i (wyremontowany po odniesionych wcześniej uszkodzeniach) "Gneisenau".

Oba okręty, znów prowadzone przez adm. Marschalla, wypłynęły, by nękać Sprzymierzonych opuszczających port w Narviku; ósmego czerwca o 16.00 zaskoczyły krążowniki zaskoczyły brytyjski lotniskowiec HMS "Glorious", osłaniany tylko przez dwa niszczyciele, HMS "Ardent" i HMS "Acasta". Pokład lotniskowca zapchany był "Hurricane'ami" RAFu, zabranymi z improwizowanych lotnisk w rejonie Narviku, i zapewne dlatego dowództwo lotniskowca nie wysłało w powietrze żadnego samolotu rozpoznawczego. Złapany bez szans na ucieczkę nieszczęsny okręt został dosłownie rozstrzelany jedenastocalowymi pociskami niemieckich "bliźniaków"; wkrótce, płonąc na całej długości, lotniskowiec zatonął. Na nic zdało się bohaterstwo załóg obu niszczycieli, próbujących osłaniać "Gloriousa" zasłoną dymną i atakować napastników torpedami. Obydwa niszczyciele również zatonęły, ale jedna z torped, wystrzelonych w ostatniej salwie "Acasty", trafiła w kadłub "Scharnhorsta" na wysokości jego rufowej wieży artylerii głównej. Był to pierwszy z ledwie dwóch przypadków w tej wojnie, kiedy ciężkim okrętom liniowym udało się zaskoczyć wrogi lotniskowiec i zniszczyć go ogniem artyleryjskim. W dwanaście dni później "Gneisenau", osłaniając uszkodzonego "Scharnhorsta" w drodze do Niemiec, został trafiony torpedą, wystrzeloną z brytyjskiego okrętu podwodnego HMS "Clyde". W ten sposób oba "bliźniaki" zostały aż do końca roku wyłączone z akcji.

======

22. czerwca Francja przyjęła poniżające warunki kapitulacji, pozostawiając Wielką Brytanię samą w obliczu wroga, lecz nie chcąc dopuścić do przejęcia przez Niemców swej floty. Pancerniki "Courbet" i "Paris" przeszły do portów brytyjskich, zanim jeszcze Niemcy zajęli ich macierzyste bazy, lecz reszta pancerników francuskich znajdowała się w portach Morza Śródziemnego lub Zachodniej Afryki. Najnowszy z nich - "Jean Bart", wciąż jeszcze bez artylerii - uciekł z przygodami z St. Nazaire do Casablanki, podczas gdy wykańczany "Richelieu" znajdował się w Dakarze. Krążowniki liniowe "Strasbourg" i "Dunkerque" oraz pancerniki "Bretagne" i "Provence" pozostawały w Mers-el-Kebir w Algierii. Pancernik "Lorraine" znajdował się w Aleksandrii, pełniąc służbę u boku brytyjskiej Floty Morza Śródziemnego.

Na Morzu Śródziemnym

W sześć dni po upadku Francji adm. Somerville (1882-1949) objął w Gibraltarze dowództwo zespołu, nazwanego " H" i utworzonego specjalnie dla trzymania w szachu - a w razie potrzeby zaatakowania - sił francuskich w Mers-el-Kebir. Admirał otrzymał do dyspozycji krążownik liniowy "Hood", pancerniki "Valiant" i "Resolution" oraz lotniskowiec "Ark Royal". W dniu 3. lipca, gdy francuski admirał M. B. Gensoul (1882-1973) odrzucił ultimatum, wzywające go do przyłączenia się do sił brytyjskich, lub do unieruchomienia posiadanych okrętów, odezwały się działa okrętów "Force H", przez pół godziny zasypując jednostki Gensoula lawiną ognia i stali. W rezultacie pancernik "Bretagne" wyleciał w powietrze, "Provence" wpadła na mieliznę, a krążownik liniowy "Dunkerque" został poważnie uszkodzony. Jedynie "Strasbourg", mimo ataków samolotów torpedowych z "Ark Royal", zdołał ujść do Tulonu. W Aleksandrii brytyjskiemu admirałowi Sir A. B. Cunninghamowi (1886-1963) udało się szczęśliwie przekonać francuskiego dowódcę, by ten zgodził się na internowanie i rozbrojenie okrętów swej eskadry, przez co nie doszło do kolejnej tragedii. Stojącego w Casablance "Jeana Barta" pozostawiono na razie w spokoju, za to przebywający w Dakarze "Richelieu" został w dniach 7.-8. lipca zaatakowany przez samoloty z lotniskowca "Hermes". Pancernik mógł, co prawda, użyć swej artylerii do odparcia ataku Brytyjczyków i Wolnych Francuzów na Dakar we wrześniu, lecz minął cały rok, gdy okręt odzyskał swą pełną wartość bojową.

Poradziwszy sobie w sposób brutalny z siłami niedawnego sojusznika w zachodniej części Morza Śródziemnego, "Force H" i Flota Śródziemnomorska mogły skoncentrować wysiłki na zapewnieniu dostaw zaopatrzenia na Maltę. Wbrew wszelkim oczekiwaniom Włosi, po przystąpieniu do wojny w dniu 10. czerwca, nie rzucili się natychmiast na tę wyspę. Należało zbadać, czy "Force H" i Flota Śródziemnomorska będą w stanie zaopatrywać Maltę z obu przeciwległych brzegów Morza Śródziemnego. Wszystkie okręty liniowe, lotniskowce i krążowniki, jakie udałoby się ściągnąć z innych wód, należało kierować do osłaniania konwojów na wyspę. Olbrzymiej przewagi strategicznej Włochów na razie nie można było zniwelować: przeciwnik, mając do swej dyspozycji lotniska na Półwyspie Apenińskim - dominował w powietrzu nad Maltą i nad całą centralną połacią Morza Śródziemnego; mógł też skoncentrować w razie potrzeby całą flotę przeciw słabszym liczebnie siłom brytyjskim, operującym z Gibraltaru i Aleksandrii. Marynarka wojenna Włoch nie posiadała jednak lotniskowców, a jej współpraca z lotnictwem, zwanym Regia Aeronautica, pozostawiała wiele do życzenia. Brytyjczycy jednak przeważali duchem bojowym załóg swoich okrętów i wyszkoleniem artylerzystów, a nade wszystko posiadali wsparcie w postaci lotniskowców.

W ciągu dwóch pierwszych miesięcy wojny stosunek sił w kategorii jednostek liniowych był korzystny dla Brytyjczyków. Chociaż bowiem "Conte di Cavour", "Giulio Cesare", "Andrea Doria" i "Caio Duilio" były szybsze od brytyjskich "vis-a-vis", to jednak dwa ostatnie wciąż jeszcze przechodziły przebudowę, a 12,6-calowe działa włoskich pancerników ustępowały piętnastocalowym działom okrętów brytyjskich. 9. lipca 1940 roku koło "palucha włoskiego buta" pancerniki "Conte di Cavour" i "Giulio Cesare", wracając do bazy po odprowadzeniu konwoju do Libii, starły się z brytyjskimi pancernikami "Warspite", "Malaya" i "Royal Sovereign", płynącymi w towarzystwie lotniskowca "Eagle". Niedługo po otwarciu ognia, artylerzyści z "Warspite" uszkodzili jednym z pocisków "Juliusza Cezara". Włoski dowódca, adm. Campioni (1878-1944), nakazał zwrot i uszedł z placu boju, ścigany jeszcze bez powodzenia przez lotników na maszynach z "Eagle".

W sierpniu 1940 roku stosunek sił zmienił się znacznie na korzyść Włochów, gdy oprócz "Andrei Dorii" i "Caio Duilio" do służby weszły ich dwa najnowsze okręty liniowe - "Littorio" i "Vittorio Veneto". Siły adm. A. Cunninghama zostały wprawdzie wzmocnione we wrześniu pancernikiem "Valiant" i najnowszym lotniskowcem "Illustrious", a w listopadzie dodatkowo pancernikiem "Barham", lecz Flota Śródziemnomorska ze swymi pięcioma pancernikami o jeden okręt ustępowała siłom włoskim. Jednak nieustraszony admirał "ABC" tylko czekał na przybycie nowoczesnego lotniskowca, po czym poszedł w ślady japońskiego admirała H. Togo i przypuścił nocny atak torpedowy na flotę włoską, zgrupowaną w bazie w Taranto.

Słynny ten atak miał miejsce w nocy z 11. na 12. listopada 1940 roku. Dwadzieścia jeden torpedowych "Swordfishów" wystartowało z pokładu lotniskowca "Illustrious"; w gwałtownym, lecz chaotycznym ogniu włoskiej artylerii przeciwlotniczej zginęły tylko dwa z nich. Atak na Tarent wreszcie ujawnił potencjał bojowy, tkwiący w lotniskowcu, jako jednostce bojowej: samoloty ledwie jednego takiego okrętu wyłaczyły z akcji połowę floty liniowej wroga, stojącej na kotwicach o sto siedemdziesiąt mil od lotniskowca. Pancernik "Conte di Cavour" został praktycznie zniszczony, zaś "Littorio" i "Caio Duilio", lubo szybko podniesione z płytkiego dna kotwicowiska - nie nadawały się do akcji przez całą zimę 1940-41, aż do czasu, gdy pojawienie się niemieckich sił powietrznych i lądowych całkowicie zmieniło bieg wojny na Morzu Śródziemnym.

W marcu 1941 roku, podczas pechowej brytyjskiej próby wzmocnienia sił Grecji w obronie przed inwazją niemiecką, która miała nastąpić już w kwietniu, doszło do bitwy morskiej, w której dużą rolę odegrał radar - zupełnie nowy element walki na wodzie. Radar wczesnego ostrzegania, usytuowany na lądzie, wydatnie pomógł Brytyjczykom w zwycięstwie nad Anglią w sierpniu i wrześniu 1940 roku. Nowe urządzenie sprawdziło się, rzecz jasna, także we flotach wojennych. Radarowe systemy ostrzegające, poszukujące oraz wspomagające kierowanie ogniem artyleryjskim, uczyniły z okrętu wojennego machinę bojową sprawną w dzień i w nocy, niezależny od zasięgu wzroku obserwatorów. Pod koniec roku 1940 nawet nieliczne stare pancerniki na Morzu Śródziemnym stopniowo otrzymały radary. Nowy wynalazek okazał się po raz pierwszy niezastąpiony w bitwie u przylądka Matapan (28.-29. marca 1941 roku).

Bitwę u przylądka Matapan uważać można za pierwszą nowoczesną bitwę morską. Widzimy w niej rozpoznanie lotnicze, uderzenia samolotów pokładowych z lotniskowca i z baz lądowych, a wreszcie wspaniałą, nocną akcję artyleryjską, do której dojść mogło tylko przy wykorzystaniu radaru.

Niemcy od dawna nalegali na to, by ich śródziemnomorscy sojusznicy bardziej agresywnie wystąpili przeciw siłom brytyjskim. Flota włoska wyszła zatem z baz, by uderzyć na brytyjskie konwoje, kursujące pomiędzy Egiptem i Grecją. Silny zespół, dowodzony przez admirała A. Iachino (1889-1976), składał się z pancernika "Vittorio Veneto", ośmiu krążowników i szeregu niszczycieli. Naprzeciw Włochom stanęły siły brytyjskie admirała Cunninghama, złożone z trzech pancerników ("Valiant", "Barham" i "Warspite"), lotniskowca "Formidable" i czterech krążowników. Brytyjczycy opuścili bazę o zmierzchu 27. marca, gdy lotnicy z samolotów rozpoznawczych dalekiego zasięgu dostrzegli o 320 mil morskich na zachód od Krety trzy krążowniki z zespołu adm. Iachino. Rankiem 28. marca lotnicy z grupy powietrznej lotniskowca "Formidable" wykryli czołowe krążowniki włoskie, które w tym samym czasie dostrzeżone zostały również przez obserwatorów na krążownikach zespołu brytyjskiego. Niedługo później Brytyjczycy dostrzegli takoż pancernik "Vittorio Veneto". Krążowniki brytyjskie wycofały się w kierunku własnych sił głównych, tracąc kontakt z przeciwnikiem, lecz za to, około południa, pierwszy atak torpedowy na włoski pancernik przypuścili lotnicy z brytyjskiego lotniskowca. Nie uzyskali trafień, lecz dla włoskiego admirała sama obecność lotniskowca w zespole wroga stanowiła wystarczający powód do wycofania się do bazy.

Teraz tylko samoloty z HMS "Formidable" mogły zaatakować włoski okręt, zanim ten ostatni, szybszy od pancerników brytyjskich, zdołałby ujść niebezpieczeństwu. O 15.10 maszyny torpedowe z lotniskowca zaatakowały "Vittorio Veneto" po raz drugi, uzyskując jedno trafienie i przejściowo redukując prędkość pancernika do ośmiu węzłów. Szybkie usunięcie uszkodzeń przez drużyny przeciwawaryjne pozwoliło okrętowi rozwinąć najpierw siedemnaście, a potem nawet dziewiętnaście węzłów. Siły adm. Cunninghama wciąż znajdowały się o ok. dziewięćdziesięciu mil morskich za Włochami. O zmierzchu samoloty z lotniskowca zaatakowały po raz trzeci, lecz tym razem powitał je silny ogień artylerii przeciwlotniczej włoskich krążowników, które adm. Iachino zgrupował wokół swego flagowca. Pancernik nie został trafiony, lecz dostało się ciężkiemu krążownikowi "Pola". Włoski dowódca, w mroku nocy bezpieczny od dalszych ataków, wysłał dwa inne krążowniki - "Zara" i "Fiume" - by asystowały uszkodzonej "Poli". Cała nieszczęsna trójka padła ofiarą pancerników adm. Cunninghama, prącego do akcji nocnej.

Widzialność tej nocy sięgała 2,5 Mm. O 22.00 radar "Valianta" wykrył w odległości ośmiu mil morskich uszkodzoną "Polę". Śledząc potencjalny cel na radarach, pancerniki zbliżyły się do przeciwnika na dystans walki bezpośredniej, po czym oświetliły reflektorami "Zarę", "Polę" i "Fiume" i zasypały nieszczęsne okręty gradem piętnastocalowych pocisków, kompletnie niszcząc "Zarę" i "Fiume". Dwa z towarzyszących im niszczycieli zginęły później od torped niszczycieli brytyjskich. Zatopiono także - po zdjęciu zdemoralizowanej i pijanej załogi - "Polę". W ten sposób stare, pamiętające Bitwę Jutlandzką pancerniki RN, błyskawicznie zapisały na swoim koncie w sumie trzy wrogie krążowniki i dwa niszczyciele za cenę jednego (!) samolotu wraz z załogą, utraconego podczas ataku na "Vittorio Veneto". Okręty adm. Iachino zostały też co najmniej sześciokrotnie, ale i bez powodzenia zaatakowane przez brytyjskie maszyny z lotnisk w południowej Grecji i na Krecie. Dowództwo i załogi okrętów zespołu adm. Iachino, nie mając w składzie lotniskowca, byli po prostu bezradni.

======

Kiedy na Morzu Śródziemnym admirał ABC zwyciężał koło przylądka Matapan, na Atlantyku ciężkie okręty Kriegsmarine odnosiły znaczne sukcesy w walce przeciw żegludze handlowej Aliantów. Już w 1940 roku na Atlantyk i Pacyfik przedostało się aż siedem zamaskowanych "rajderów" niemieckich. Jeden z nich - "Komet" - przeszedł na mocy niemiecko-radzieckiego paktu o nieagresji na Pacyfik przez Przejście Północno-Wschodnie i Cieśninę Beringa. Pod koniec października 1940 roku pancernik kieszonkowy "Admiral Scheer" wyszedł w pięciomiesięczną wyprawę na Atlantyk i Ocean Indyjski, podczas której zatopił szesnaście statków handlowych o pojemności bez mała 100.000 BRT, po czym triumfalnie powrócił do Niemiec w kwietniu 1941 roku. Podobnie, jak w przypadku "Grafa Spee", znacznie ważniejsze od zadanych Sprzymierzonym strat było to, że opncerzony "rajder" kompletnie rozregulował system alianckich konwojów przez Atlantyk, zmuszając ponadto Brytyjczyków do przydzielania w miarę możliwości pancerników do sił osłaniających konwoje. Wyprawa "Scheera" była przy tym ledwie przygrywką do jeszcze bardziej udanej operacji - rajdu dwóch liniowych "sióstr", czyli "Scharnhorsta" i "Gneisenaua" (23. stycznia - 22. marca 1941 roku), które w ciągu dwóch miesięcy uszczupliły alianckie floty handlowe o dwadzieścia dwa statki (115.622 BRT).

Groźną parę znakomicie poprowadził nowy dowódca floty niemieckiej, admirał G. Luetjens (1889-1941), który zastąpił Marschalla. Okręty dwukrotnie uzupełniły na oceanie zapasy paliwa z wysłanych wcześniej zbiornikowców. Dzięki swej prędkości oba "bliźniaki" łatwo schodziły z drogi konwojom, osłanianym przez pancerniki; szybko też uszły z rejonów, w których dwukrotnie wykryli je z powietrza brytyjscy lotnicy. Ruchy liniowej pary zgrywano z ruchami kieszonkowego "Admirala Scheera". "Bliźniaki", co ciekawe, powróciły ze swego rajdu nie do Niemiec, a do okupowanego Brestu, gdzie ich dowódcy i załogi miały przygotować się do kolejnego rajdu, tym razem zsynchronizowanego planowaną na kwiecień 1941 roku operacją pancernika "Bismarck" i nowego ciężkiego krążownika "Prinz Eugen".

Operacja Rheinuebung

Gdyby plan ten powiódł się w pełni, to zapewne z początkiem lata 1941 roku system konwojów atlantyckich zostałby kompletnie sparaliżowany przez niemiecki "kwartet", zdolny rozprawić się z każdym alianckim konwojem, niezależnie od tego, czy w skład jego osłony wchodziłby pancernik. Rychło jednak okazało się, że maszyny "Scharnhorsta" wymagają długotrwałego remontu, a w dniu 6. kwietnia samoloty RAFu poważnie uszkodziły torpedami przebywającego w Breście "Gneisenaua". Wielki admirał E. Raeder wysłał do akcji tylko "Bismarcka" i "Prinz Eugena" sądząc, iż oba okręty zdołają przynajmniej powtórzyć na oceanie sukcesy "bliźniaków". Zespół niemiecki, zwany Grupą Operacyjną i dowodzony przez adm. Luetjensa na "Bismarcku", opuścił bazę Kriegsmarine w przemianowanej przez Niemców na "Gotenhafen" Gdyni w niedzielę (!) 18. maja 1941 roku.

Tymczasem Brytyjczycy nauczyli się już radzić sobie z przechwytywaniem nawodnych "rajderów" niemieckich. Wiedząc o tym, że Niemcy szykują kolejny pancernik do wyjścia w morze - rozwinęli sieć morskich i powietrznych patroli między wybrzeżami Norwegii i Grenlandii. Rozpoznanie lotnicze wykryło niemiecki tandem pancerny 21. maja w norweskim fiordzie Grimstad, a 22. maja wieczorem dowódca Home Fleet, adm. sir J. C. Tovey (1885-1971), myślał już nad swoim pierwszym ruchem w celu przechwycenia wroga. Zanim jednak do "Króla Jerzego V" i nowego lotniskowca "Victorious" dołączyłby HMS "Rodney" - upłynęłoby sporo czasu, więc admirał pchnął przeciw Niemcom krążownik liniowy "Hood" i najnowszy pancernik RN - HMS "Prince of Wales", którego artyleria główna nie była jeszcze w pełni gotowa do akcji, z zadaniem zablokowania zachodniego przejścia na Ocean Atlantycki, cieśniny między Islandią a Grenlandią, zwanej Drogą Duńską. Oba okręty, zaalarmowane wieczorem 23. maja przez dwa krążowniki, śledzące wroga na swych radarach - HMS "Norfolk" i HMS "Suffolk" - wyruszyły na spotkanie Niemców. 24. maja o godzinie 5.52 rozpoczęła się bitwa.

Tragedią HMS "Hood" było to, że od samego początku wojny nie było czasu, żeby przebudować go z krążownika liniowego na szybki pancernik. Pociski trzeciej salwy "Bismarcka" obramowały i trafiły "Hooda", powodując pożar amunicji na górnym pokładzie krążownika. Pociski jeszcze płonęły, gdy piąta salwa "niemca" weszła w okręt brytyjski. Specjalna komisja dochodzeniowa ustaliła potem, że co najmniej jeden 38-centymetrowy pocisk niemiecki spowodował najpierw wybuch komory z pociskami cztero-, a potem eksplozję komory z pociskami piętnastocalowymi, w wyniku czego kadłub "Hooda" przełamał się na dwie części; krążownik zatonął w ciągu niecałej minuty. Po zniszczeniu "Hooda" Niemcy skoncentrowali ogień na HMS "Prince of Wales"; po trafieniu w pomost bojowy, w wyniku którego zginęła cała jego obsada z wyjątkiem dowódcy okrętu i jednego z sygnalistów, pancernik musiał wycofać się z akcji.

Bitwa nie uszła na sucho także "Bismarckowi". Niemiecki pancernik przyjął dwa trafienia ciężkimi pociskami brytyjskimi, wskutek których do jego kadłuba dostało się 2200 ton wody zza burty, a kilka zbiorników z paliwem zostało uszkodzonych. W tej sytuacji adm. Luetjens zdecydował się przerwać dopiero co rozpoczętą operację, wysłać na ocean samego "Prinza Eugena" i zawinąć do Brestu dla naprawy uszkodzeń. Polowanie na "Bismarcka", jakie teraz nastąpiło, stanowi jeden z najbardziej dramatycznych epizodów II wojny światowej na morzach. 24. maja o 22.00 dziewięć samolotów torpedowych typu Fairey "Swordfish" wystartowało z pokładu lotniskowca "Victorious" do pierwszej w jego karierze akcji bojowej. Celem lotników był "Bismarck", który został trafiony jedną torpedą w burtowy pas pancerny. Szkody nie były znaczne, lecz gwałtowne manewry wielkiego kadłuba spowodowały zalanie dalszych przedziałów. Admirał Luetjens zręcznie zgubił śledzący go na radarze brytyjski krążownik "Suffolk", po czym "Bismarck" znikł z oczu ścigających. Gdy w dniu 26. maja o 10.36 załoga łodzi latającej typu "Catalina" ponownie dostrzegła uciekający pancernik, ten ostatni znajdował się już tylko o 600 Mm od Brestu. Teraz cała nadzieja była w lotniskowcu "Ark Royal" i krążowniku liniowym "Renown" z Force H, podążających pośpiesznie na północ z bazy w Gibraltarze (po tragedii "Hooda" słabszy od niego "Renown" otrzymał zakaz wchodzenia do akcji nawet przy nadarzającej się okazji). 26. maja lotnicy na "Swordfishach" z pokładu "Ark Royal", atakując przy bardzo złej pogodzie, uzyskali o 21.15 jedno, ale za to bardzo ważne trafienie torpedą w rufę "Bismarcka", po którym stery okrętu zaklinowały się, wychylone o 12 stopni na burtę. Pancernik niemiecki, którego prędkość zmalała niemal do zera, został wreszcie - po wyczerpującej walce nocnej z niszczycielami - osaczony 27. maja 0 8.00 przez dwa okręty Toveya: flagowy HMS "King George V" i HMS "Rodney".

Pancerniki brytyjskie miały zatrważająco mało paliwa, lecz prawie całkowita niezdolność "Bismarcka" do ruchu pozwoliła w miarę szybko rozprawić się ze skazanym okrętem. Ostatnia odsłona bitwy rozpoczęła się o 8.47; po trzydziestu minutach artyleria główna "Bismarcka", pozbawiona centralnego kierowania, zamilkła. Główne działa niemieckiego pancernika oddały ostatnią salwę o 9.31. O 10.15 okręt był już wrakiem, lecz jego załoga walczyła do upadłego, strzelając z każdego zdatnego do użytku działa. Po zdetonowaniu ładunków wybuchowych wewnątrz kadłuba "Bismarck" przewrócił się przez lewą burtę do góry stępką i o 10.39 zatonął. Uratowano z niego tylko stu dziesięciu rozbitków; z 1419-osobowej załogi "Hooda" z życiem uszło tylko trzech jej członków.

Utrata "Bismarcka" spowodowała przerwanie rajdów ciężkich niemieckich jednostek nawodnych przeciw alianckiej żegludze handlowej. Przed wciąż jeszcze silną, pancerną flotyllą, złożoną z "Luetzowa", "Adm. Scheera", "Scharnhorsta", "Gneisenaua" i "Tirpitza", otwierał się obszar daleko bardziej obiecujący, niż wody Oceanu Atlantyckiego. Oto 22. czerwca 1941 roku siły zbrojne Trzeciej Rzeszy napadły na Związek Sowiecki, a w trzy miesiące później - w odpowiedzi na rozpaczliwe nowych sojuszników o pomoc - z Wielkiej Brytanii wyruszył do portów północnej Rosji pierwszy konwój z pomocą, oznaczony jako PQ-1. Rozwój sytuacji, wraz z podejmowanymi przez brytyjskie siły specjalne w ciągu całego 1941 roku akcjami dywersyjnymi przeciw wybrzeżom Norwegii, skłoniły kanclerza III rzeszy do przebazowania ciężkich jednostek nawodnych Kriegsmarine właśnie do Norwegii, aż za Północne Koło Polarne, skąd mogłyby one, chroniąc brzegi norweskie, atakować pod osłoną Luftwaffe konwoje na trasie północnej. Najpierw jednak należało jakoś wydostać z Brestu przyblokowane tam "bliźniaki" - "Scharnhorsta" i "Gneisenaua" - do których dołączył w dniu 10. czerwca 1941 roku "Prinz Eugen".

======

Przebywające w Breście okręty niemieckie niemal natychmiast stały się głównym celem dla bombowców RAFu. Groźna para liniowych "bliźniaków" całkowicie rozregulowała jednym swoim rajdem system konwojów atlantyckich; znalazłszy się w Breście - krążowniki zrobiły to samo z brytyjskim planem strategicznych nalotów bombowych na Niemcy. Aż trzy czwarte ogólnej ilości bomb, zrzuconych przez brytyjskie bombowce w 1941 roku, spadły na okręty eskadry w Breście. Jakimś cudem odniosły one jedynie nieznaczne uszkodzenia, lecz Hitler, wbrew protestom swych admirałów, nie chciał igrać z losem zbyt długo. Polecił, aby eskadra jak najszybciej przeszła najkrótszą drogą (przez Kanał La Manche) do portów niemieckich, osłaniana z powietrza przez maszyny Luftwaffe.

Jeśli wszystko pójdzie dobrze, a pogoda będzie sztormowa - twierdził Kanclerz - to okręty przejdą przez Kanał tak szybko, że Brytyjczycy nie zdążą ich powstrzymać.

Operacja Cerberus

W rezultacie doszło do sławnej operacji "Cerberus" (11-12. lutego 1942 r.), zakończonej pełnym sukcesem. Był to zarazem koniec wspólnych działań "bliźniaków". Podczas przejścia przez Kanał oba okręty doznały uszkodzeń na minach, nadto "Gneisenau", będąc jeszcze w doku, otrzymał 26. lutego dwa straszliwe ciosy ciężkimi bombami. W lipcu 1942 roku okręt wycofano z linii, a sześć miesięcy później wstrzymano prace remontowe. Tymczasem okręt liniowy "Tirpitz" przeszedł bezpiecznie do Trondheim. Do końca lutego 1942 roku aż jedenaście konwojów PQ dotarło bez przeszkód do sowieckiego portu w Murmańsku. Wiceadmirał O. Ciliax (1891-1964), dowodzący eskadrą Kriegsmarine podczas operacji "Cerberus", postanowił, że przejście dwunastego konwoju nie będzie już takie łatwe. Jednak po drugiej stronie czuwał adm. Tovey, dowódca Home Fleet, w której składzie był m. in. lotniskowiec "Victorious". 9. marca dwanaście "Albacorów" z lotniskowca zaatakowało niemiecki pancernik, który - wspaniale manewrując na pełnej prędkości! - uniknął trafień i nie podzielił losu starszego "brata" w swej pierwszej akcji bojowej.

Konwój PQ-17

Gdy nadeszło arktyczne lato i dni stały się dłuższe, przeprowadzono na Daleką Północ cztery konwoje PQ (13-16). Każdy z nich ponosił coraz większe straty wskutek ataków U-Bootów i niszczycieli Kriegsmarine oraz samolotów Luftwaffe. Adm. Tovey nalegał, aby wysyłanie kolejnych konwojów wstrzymać do jesieni, lecz nie znalazł posłuchu ze względów politycznych. Położenie Sowietów było wtedy rozpaczliwe: 28. czerwca rozpoczęła się niemiecka ofensywa pod Stalingradem i Rosja sowiecka potrzebowała wszelkiej możliwej pomocy materialnej. Z drugiej strony wielki admirał Raeder - wiedząc, że Brytyjczycy nigdy nie zaryzykują wysłania Home Fleet pod bomby Luftwaffe - szykował do ataku na następny konwój (PQ-17) zespół, złożony ze stojącego w Trondheim "Tirpitza" i ciężkiego krążownika "Admiral Hipper".

Konwój PQ-17 nie uniknął przeznaczonego mu losu, choć nie pod ogniem ciężkich dział "Tirpitza". Brytyjskie samoloty rozpoznawcze zastały w Trondheim puste kotwicowisko - pancernik właśnie przechodził wraz z "Hipperem" do Altenfjordu, by dołaczyć do stojącego tam "Luetzowa" - wobec czego w Admiralicji wyciągnięto wniosek, że wielki okręt jest już na Morzu Barentsa. Z tego powodu, w dniu 4. lipca o godzinie 21.36, konwojowi PQ-17 nakazano (jak się okazało - przedwcześnie) rozproszyć się, tym samym przesądzając los większości jego statków, wydanych na pastwę U-Bootom i bombowcom dalekiego zasięgu.

Wraz z 23 zatopionymi statkami pechowego konwoju (z ogólnej liczby 33) przepadło 430 czołgów, 210 samolotów i 3350 samochodów - sprzęt, który mógłby dobrze posłużyć całej armii. Konwój poniósł klęskę na całej linii; w jej następstwie wstrzymano wysyłanie kolejnych konwojów PQ aż do końca arktycznego lata. Nigdy dotąd (de facto wyimaginowane!) zagrożenie przez j e d e n okręt nie spowodowało tak strasznych skutków. Latem 1942 roku uznawano już rolę lotniskowców, jako elementu rozstrzygającego o powodzeniu operacji morskich, lecz tragedia konwoju PQ-17 pokazała, że pancerniki spisano na straty zbyt wcześnie.

Niemcy nigdy do końca nie pojęli, c z e m u zawdzięczali powodzenie swej akcji przeciw konwojowi PQ-17. Sądzili, że było ono wyłącznie zasługą U-Bootów i samolotów Luftwaffe, a nie groźnego "Tirpitza". Gdy we wrześniu wyruszył z portów Wielkiej Brytanii konwój PQ-18 pod silną osłoną niszczycieli i jednego z nowych lotniskowców eskortowych, "Tirpitz" odszedł do trondheim na długotrwały remont. Wspomniany konwój dotarł do celu, mimo wściekłych ataków samolotów Luftwaffe, tracąc trzynaście z czterdziestu statków; eskorta zniszczyła cztery U-Booty i zestrzeliła czterdzieści jeden wrogich maszyn. W grudniu Brytyjczycy zaczęli wysyłać konwoje do portów sowieckiej Rosji w dwóch częściach, łatwiejszych do ochrony, niż jeden wielki konwój. Gdy 31. grudnia 1942 roku "Luetzow" i "Hipper" zdołały przechwycić jedną z takich konwojowych połówek, oznaczoną kryptonimem JW-51B, brytyjska eskorta odważnie stawiła czoło napastnikom, nie dopuszczając do ataku na statki.

======

Jeden ze sławnych - i szalonych! - planów kanclerza III Rzeszy przewidywał... pocięcie wszystkich ciężkich jednostek nawodnych Kriegsmarine na złom, co zmusiło wielkiego admirała Raedera do rezygnacji, na znak protestu, ze stanowiska dowódcy marynarki. Jego następca, wielki admirał K. Doenitz (1891-1980), zdołał uprosić Hitlera o jeszcze jedną szansę dla ciężkich okrętów. W końcu marca 1943 roku zgrupowano w Altenfjordzie zespół, złożony z "Tirpitza", "Scharnhorsta" i "Luetzowa". W tej sytuacji Brytyjczykom nie pozostało nic innego, jak tylko zaprzestać wysyłania kolejnch konwojów przez całe lato 1943 roku. Jeszcze raz pancernik i "fleet-in-being" odniosły ciche zwycięstwo.

Przyczyną słabości Home Fleet był szereg ważnych wydarzeń na Morzu Śródziemnym, które jeszcze przed rokiem byłyby nie do pomyślenia. Siły brytyjskie na tym obszarze wciąż ponosiły straty, podczas gdy flota włoska na powrót wprowadziła do służby pancerniki "Littorio" i "Caio Duilio". 14. listopada zatonął lotniskowiec "Ark Royal", storpedowany poprzedniego dnia przez okręt podwodny U-81; w ten sposób brytyjska Flota Śródziemnomorska pozostała bez osłony powietrznej. W jedenaście dni później, u wybrzeży Egiptu, zatonął HMS "Barham", storpedowany przez U-331, a wieczorem 18. grudnia trzej włoscy "ludzie-żaby" praktycznie zatopili w porcie Aleksandrii pancerniki "Valiant" i "Queen Elizabeth". Pokłady obu ostatnich okrętów pozostały suche; wywiad włoski uznał, że akcja nie udała się w pełni. Admirał ABC pozostał jednak niemal bez okrętów, którymi mógłby chronić konwoje z zaopatrzeniem dla Malty, nękanej jak nigdy dotąd nalotami włoskich i niemieckich bombowców.

Wiosną 1942 roku supremacja niemiecka w powietrzu nad centralną częścią Morza Śródziemnego nie podlegała dyskusji. Gdyby tylko Włosi zdecydowali się zadziałać nieco odważniej, to Brytyjczykom po prostu nie udałoby się dostarczyć zaopatrzenia na walczącą Maltę, ani jej utrzymać. Włoski pancernik "Littorio" dwukrotnie - w marcu i czerwcu 1942 roku - wychodził w morze pod silną eskortą krążowników i niszczycieli do akcji przeciw konwojom brytyjskim, lecz za każdym razem rejterował przed słabszymi liczebnie, lecz odważnie działającymi siłami brytyjskimi. Największym sukcesem brytyjskim była operacja "Pedestal" (11-13. sierpnia 1942 roku), w czasie której przeprowadzono na Maltę konwój, złożony z szybkiego zbiornikowca "Ohio" i 13 frachtowców. W zasięgu niemieckiego lotnictwa konwój ten osłaniany był przez pancerniki "Nelson" i "Rodney" oraz lotniskowce "Eagle", "Victorious" i "Indomitable". Daleka osłona wycofała się następnie do Gibraltaru. Po dwóch dobach nieustannych ataków z powietrza i spod wody, do celu dotarły tylko cztery statki - wspomniany zbiornikowiec "Ohio" i trzy poharatane frachtowce. Wystarczyło to jednak, by zaopatrzyć w paliwo bombowce bazujące na wyspie, które wkrótce zatopiły włoskie zbiornikowce, wiozące paliwo dla czołgów feldmarszałka Rommla w Egipcie, i w ten sposób przyczyniły się do jego klęski pod El Alamein w październiku i listopadzie 1942 roku.

Następne wielkie przedsięwzięcie - operacja "Torch" (Pochodnia), czyli anglo-amerykańskie lądowanie we francuskiej Afryce Północnej w dniu 8. listopada 1942 roku - momentalnie zmieniło bieg wojny na Morzu Śródziemnym. Wśród pancerników, osłaniających równoczesne desanty na Casablankę, Oran i Algier, znalazły się trzy jednostki amerykańskie: USS "Texas", USS "New York" i USS "Massachusetts" (okręt nowego typu "South Dakota"). Ten ostatni wyłączył z akcji stojący w Casablance pancernik "Jean Bart". Desant na Oran osłaniały okręty brytyjskie, pancernik "Rodney" i lotniskowiec "Furious"; desant na Algier zaś osłaniały pancernik "Duke of York", krążownik liniowy "Renown" oraz lotniskowce "Formidable" i "Victorious".

Począwszy od operacji "Torch" aż do końca wojny uważano wsparcie artyleryjskie ze strony okrętów liniowych za czynnik decydujący o powodzeniu każdej wielkiej operacji desantowej, prowadzonej na europejskim teatrze działań wojennych. Artyleria główna tych okrętów, kierowana radarem, była niezastąpiona przy bombardowaniu celów na brzegach, a radary wczesnego ostrzegania oraz wielka ilość dział i działek przeciwlotniczych wzmacniały ochronę floty przed atakami z powietrza. Uzbrojenie okrętów liniowych drugiej wojny światowej cechował stały wzrost liczby luf artylerii przeciwlotniczej, zwłaszcza lekkiej i szybkostrzelnej. Za przykład niech posłuży HMS "King George V", który po swoim wejściu do linii pod koniec 1940 roku miał cztery ośmiolufowe pom-pomy i cztery eksperymentalne wyrzutnie rakiet przeciwlotniczych. W lipcu 1943 roku, gdy "Król Jerzy V" wspierał swym ogniem lądowanie oddziałów alianckich na Sycylii, jego artylerię przeciwlotniczą wzmocniono; obejmowała ona jeden cztero- i pięć ośmiolufowych pom-pomów oraz 38 pojedynczych Oerlikonów kalibru 20 mm. W dwa lata później, pod koniec wojny na Pacyfiku, pancernik miała na pokładzie osiem pom-pomów ośmiolufowych, 24 pojedyncze i sześć podwójnych Oerlikonów oraz cztery poczwórne i dwa pojedyncze działka 40 mm.

Finał na Morzu Śródziemnym

W ciągu roku, jaki upłynął od operacji "Torch" Alianci całkowicie opanowali Morze Śródziemne. Zajęcie przez Niemców części Francji administrowanej dotąd przez rząd w Vichy i planowane przejęcie części floty francuskiej kotwiczącej w Tulonie skłoniło adm. J. de Laborde (1878-1977) do wydania rozkazu zniszczenia dowodzonych przez niego okrętów. "Strasbourg", "Dunkerque" i "Provence" spotkał w ten sposób smutny koniec. Po zajęciu Sycylii przez Aliantów i po upadku Mussoliniego w dniu 25. lipca 1943 roku nowy rząd włoski poprosił Aliantów o zawieszenie broni. Ci ostatni, nie chcąc dopuścić do zajęcia przez Niemców okrętów niedawnego sojusznika w portach Półwyspu Apenińskiego - zażądali formalnego poddania floty włoskiej, co nastąpiło w dziewiątym dniu września 1943 roku. Włosi wydali Aliantom pancerniki "Vittorio Veneto", "Italia" (dawny "Littorio", przemianowany w końcu lipca 1943 roku), "Giulio Cesare" oraz dwóch weteranów z Tarentu - "Andrea Doria" i "Caio Duilio". Trzeci okręt typu "Littorio - ukończona w 1942 roku "Roma" - miał znacznie mniej szczęścia. Idąc na południe, do alianckiej niewoli, został zaatakowany i zatopiony przez lotników "Luftwaffe" jako pierwsza w historii wojen ofiara nowej broni - kierowanych pocisków powietrze-woda. Na przykładzie pechowej "Romy" widać, że włoska flota liniowa, mimo zdecydowanie umiarkowanej waleczności załóg jej okrętów - samym swoim istnieniem stwarzała obu stronom konfliktu poważny problem.

Włosi poddali swą flotę niemal dokładnie w 25 lat po pamiętnym opuszczeniu bander przez załogi okrętów Floty Oceanicznej II Rzeszy. Dla załóg dwóch brytyjskich pancerników, uczestniczących w obu tych wydarzeniach - "Warspite'a" i "Valianta" była to wielka chwila.

Poddanie się floty włoskiej oznaczało dla dowódców i załóg alianckich pancerników na Morzu Śródziemnym już tylko ewentualny udział ich okrętów w ostrzeliwaniu celów na brzegach. Zupełnie inaczej było na dalekiej Północy. Tam, 8. września 1943 roku - na dzień przed opuszczeniem przez Włochów bander na poddających się okrętach - "Tirpitz" i "Scharnhorst" w asyście dziesięciu niszczycieli wyruszyły z Altenfjordu przeciw instalacjom brzegowym na wyspie Spitsbergen. W ten sposób, bez jakichkolwiek przeszkód ze strony Sprzymierzonych, załoga "Tirpitza" zdobyła jedyną gwiazdę (naprawdę) bojową w karierze tego okrętu. 22. września 1943 roku "Tirpitz" odniósł bardzo poważne uszkodzenia w wyniku śmiałego ataku brytyjskich miniaturowych łodzi podwodnych typu X (specjalnie zaprojektowanych do tej operacji). Po odejściu w końcu września "Luetzowa" do Niemiec jedynym ciężkim okrętem Kriegsmarine, zdolnym do akcji na wodach arktycznych, pozostał "Scharnhorst". Admirał Doenitz postanowił, że krążownik ten dowiedzie kanclerzowi Rzeszy wartości floty nawodnej, atakując przy pierwszej nadarzającej się okazji jeden z brytyjskich konwojów JW, wysyłanych przez Aliantów od listopada 1943 roku do portów Rosji sowieckiej na wodach polarnych.

Bitwa za Przylądkiem Północnym

W rezultacie - w dniu 26. grudnia 1943 roku - doszło do bitwy za Przylądkiem Północnym, ostatniego na wodach europejskich starcia z udziałem okrętów liniowych.

Dowódca sił brytyjskich, adm. Sir B. Fraser (1888-1981) , przygotowywał się do tego spotkania całymi tygodniami. Dowództwo "Scharnhorsta" miało w ręku poważne atuty - okręt był szybki, znakomicie opancerzony, nieźle uzbrojony i mógł nie obawiać się samolotów z lotniskowców. Prowadząc ewentualne łowy na "Scharnhorsta", Brytyjczycy - którzy dysponowali cięższą artylerią i większym doświadczeniem w wykorzystaniu radaru oraz zdecydowanie parli do akcji - musieli uwzględnić w rachubach warunki arktycznej zimy, to jest polarną noc i generalnie kiepską pogodę.

Samą bitwę za Przylądkiem Północnym można słusznie nazwać "radarową": operatorzy alianckich radarów wykryli "Scharnhorsta" poszukującego konwoju JW-55B, umożliwiając w ten sposób dowódcy brytyjskiemu śledzenie ruchów niemieckiego okrętu, uchodzącego po dwóch starciach z zespołem trzech broniących konwoju brytyjskich krążowników. Umiejętnie obsługiwane radary wydały "Scharnhorsta" i jego załogę na pastwę nadchodzącego od południowego zachodu zespołu adm. Frasera. O godzinie 16.46 na ciemnym niebie rozbłysły flary, oświetlające cel artylerzystom brytyjskiego okrętu flagowego, HMS "Duke of York" (typu "King George V"), uzbrojonego w czternastocalowe działa. Wieże artylerii głównej na kompletnie zaskoczonym "Scharnhorście" ustawione były wciąż na "zero", jednak Niemcy bardzo szybko podjęli bój artyleryjski, jednocześnie pełną parą uchodząc z zasięgu brytyjskich dział. Dzielny dowódca okrętu, i jego załoga prawie dopięli swego, lecz o godzinie 18.20 jeden z czternastocalowych pocisków "Księcia Yorku" wyłączył z akcji jedną z kotłowni "Scharnhorsta". Zanim "niemiec" zdołał odzyskać prędkość, niszczyciele z zespołu adm. Frasera czterokrotnie trafiły go torpedami. Dowództwo i załoga "Scharnhorsta", podobnie jak to było w przypadku "Bismarcka" dwa i pół roku wcześniej, walczyli do upadłego; ich okręt przyjął co najmniej trzynaście bezpośrednich trafień ciężkimi pociskami pancernika oraz jedenaście - torpedami brytyjskich krążowników i niszczycieli, by w końcu zatonąć o godzinie 19.45.

Finał

Tymczasem wiosną 1944 roku gotowość do akcji odzyskał "Tirpitz". Dowództwo niemieckie mogło użyć okrętu, na przykład, w akcji przeciw szykującym się do inwazji na kontynent Aliantom. Póki co, zapobiegł temu atak samolotów z lotniskowców Home Fleet w trzecim dniu kwietnia 1944 roku, w którym poważnie uszkodzone zostały nadbudówki okrętu. Aż do czerwca pancernik nie mógł wejść do akcji.

W czasie inwazji w Normandii artylerzyści z pancerników Sprzymierzonych przeżywali swoje (rzetelnie zasłużone!) Wielkie Dni. Całe salwy ciężkich pocisków z (kierowanych radarem) dział tych okrętów, rozbijały niemieckie zgrupowania pancerne w głębi lądu. Admiralicja brytyjska, dopóki istniał "Tirpitz", nie mogła po prostu wysłać pancerników ani lotniskowców na pomoc Amerykanom na Pacyfiku. Nie można było wykluczyć tego, że wielki "niemiec" nagle wyjdzie z kryjówki na dalekiej Północy i otworzy znienacka ogień ze swych dział. Stałe zagrożenie ze strony "Samotnej Królowej Północy" (i nawiększego okrętu wojennego w całej historii Niemiec) przestało istnieć dopiero dwunastego listopada 1944 roku lotnicy na "Lancasterach" RAFu zniszczyli "Tirpitza" specjalnymi, sześciotonowymi (!) bombami, zwanymi "Tallboys".

Kiedy wiosną 1945 roku niemieckie dowództwo szykowało nową ofensywę U-Bootów, ciężkie siły nawodne Kriegsmarine dogorywały. W Gdyni, jeszcze w grudniu 1944 roku, praktycznie dopełnił się los "Schleswig-Holsteina" - pancernika, który z górą pięć lat wcześniej oddał pierwsze salwy II wojny światowej na morzu. Kadłub "Gneisenaua" zatopiono w końcu marca 1945 roku w jednym z wejść do portu w Gdyni w celu jego zablokowania. W kwietniu, w Kilonii i Świnoujściu, zginęły pod alianckimi bombami "Admiral Scheer" i "Luetzow".

Flota wojenna III Rzeszy była bez porównania słabsza liczebnie, niż Royal Navy, ale pokonanie jej zabrało Sprzymierzonym aż pięć i pół roku.

IV. Pacyfik (1941-45) ======

Na Pacyfiku wojna z udziałem pancerników wyglądała zupełnie inaczej, niż na Atlantyku czy Morzu Śródziemnym. Pomijając fakt, iż działania przeciw Japonii trwały o dwa lata krócej, niż wojna z Niemcami, w całej wojnie na Pacyfiku pancerniki uczestniczyły tylko w pięciu operacjach flot, a tylko w trzech z nich japońskie i amerykańskie okręty liniowe walczyły bezpośrednio ze sobą.

Podczas działań na Pacyfiku pancerniki nigdy nie wystąpiły w roli "rajderów", samotnie zwalczających wrogą żeglugę, nie uczestniczyły też w osłonie konwojów. Żaden z japońskich ani amerykańskich pancerników nie wiązał samym swoim istnieniem sił przeciwnika z takim powodzeniem, z jakim na Atlantyku czynił to "Tirpitz" spod znaku Kriegsmarine.

Mimo to pancerniki odgrywały bardzo ważną rolę w operacjach na Pacyfiku i nie przypadkiem ceremonia podpisania aktu kapitulacji sił zbrojnych Japonii odbyła się na pokładzie pancernika "Missouri", zakotwiczonego w Zatoce Tokijskiej. Na Pacyfiku pojawił się krążownik liniowy w swej ostatecznej formie, a pancernik osiągnął szczyt swego rozwoju. Tu też - po raz ostatni w historii wojen - pancerniki stanęły naprzeciw siebie.

Pearl Harbor

O debiucie pancerników w wojnie na Pacyfiku, czyli o sławetnym ataku na Pearl Harbor w dniu 7. grudnia 1941 roku napisano i powiedziano już prawie wszystko. Brytyjski atak na Tarent, przeprowadzony z górą rok wcześniej, pokazał już, czego można oczekiwać od lotnictwa pokładowego, atakującego flotę przeciwnika, zaskoczoną na kotwicowisku. Amerykańska Flota Pacyfiku utrzymywała normalną gotowość bojową; w tę pamiętną niedzielę, gdy nadeszło uderzenie Japończyków, okręt flagowy Floty - pancernik "Pennsylvania" - znajdował się w suchym doku. Aż sześć z ośmiu zniszczonych bądź uszkodzonych w ataku pancerników - "California", "Maryland", "Nevada", wspomniana wyżej "Pennsylvania", "Tennessee" i "West Virginia" - zostało w toku wojny wyremontowanych i powróciło do służby; pięć z nich wzięło udział w ostatniej bitwie pancerników koło zatoki Leyte w październiku 1944 roku. Atakując Pearl Harbor, Japończycy wzięli stary okręt-cel "Utah" za normalny pancernik i zniszczyli go, osłabiając w ten sposób siłę uderzenia na inne okręty. Jednak klęska Amerykanów była i tak straszliwa: po tragedii w Pearl Harbor Sprzymierzonym pozostały na obszarze od Cejlonu po zachodnie wybrzeże USA wszystkiego d w a okręty liniowe, mogące stawić czoło potędze japońskiej Połączonej Floty.

Kuantan

Były to: HMS "Prince of Wales", pancernik brytyjskiego typu "King George V" - weteran polowania na "Bismarcka" sprzed ponad pół roku - oraz HMS "Repulse", także brytyjski krążownik liniowy. Gdy Japończycy podstępnie zaatakowali Pearl Harbor, oba wspomniane okręty przebywały w bazie w Singapurze, będąc w drodze do Australii, gdzie miały utworzyć jądro brytyjskiej "Floty Pacyfiku", a także służyć jako czynnik odstraszania Japończyków od zbytnich zapędów w tamtym rejonie. Wbrew pokutującym tu i ówdzie twierdzeniom o zupełnym braku osłony okrętów z powietrza, oba liniowce miały współdziałać z najnowszym podówczas lotniskowcem Royal Navy - HMS "Indomitable". Ten ostatni doznał jednak uszkodzeń wskutek wejścia na mieliznę jeszcze na wodach zachodnioindyjskich. Mimo to przewidywano działania liniowej pary tylko pod osłoną lotnictwa lądowego, bazującego w Australii; do dyspozycji był też dywizjon przestarzałych myśliwców "Brewster-Buffalo", mający osłaniać działania okrętów na przybrzeżnych wodach archipelagu malajskiego.

Brytyjski admirał Phillips twierdził jednak, że samolot w żadnym razie nie jest godnym przeciwnikiem dla okrętu liniowego - pamiętajmy, że nawet po Pearl Harbor wciąż jesszcze słuszne było twierdzenie, że lotnictwo nie zniszczyło jak dotąd będącego w ruchu i przygotowanego do boju pancernika. Admirał najspokojniej wyszedł z Singapuru w morze w dniu 8. grudnia 1941 roku, wietrząc wspaniałą szansę zniszczenia japońskich sił inwzyjnych, o których pojawieniu się na północ od Malajów właśnie mu doniesiono. Japońskie samoloty rozpoznawcze dostrzegły okręty zespołu adm. Phillipsa 9. grudnia po południu. Admirał tymczasem otrzymał wiadomość, że do zaplanowanego ataku będzie musiał przystąpić bez osłony myśliwców, wobec czego zawrócił do bazy, zbaczając w stronę Kuantanu, by sprawdzić, czy naprawdę lądują tam siły japońskie, jak podawał otrzymany (fałszywy) meldunek. 10. grudnia rano do ataku na okręty brytyjskie rzucili się japońscy lotnicy na 30 bombowcach i 50 samolotach torpedowych, startujących z lotniska w Sajgonie.

Nastąpił prawdziwy "mecz do jednej bramki" w postaci dwóch fal japońskich ataków, oddzielonych dwudziestominutową przerwą (między 12.00 a 12.20). HMS "Repulse" dysponował nielicznymi działami przeciwlotniczymi dużego kalibru, a HMS "Prince of Wales" miał trochę działek 20- i 40-milimetrowych. Było to niestety za mało. Japończycy, choć nie mieli osłony własnych myśliwców, atakowali szybko i precyzyjnie. Tymczasem RAF dysponował wolnym dywizjonem przestarzałych Brewsterów Buffalo na lotnisku w Sembawangu, oddalonym o godzinę lotu od miejsca nierównej walki. Można było wezwać ów dywizjon na pomoc, admirał Phillips utrzymywał jednak ciszę radiową nawet podczas najcięższych ataków, które przypieczętowały los obu jego okrętów (między 12.20 a 12.45) i nie wezwał w ogóle pomocy. Myśliwce RAFu wystartowały dopiero po przejęciu meldunku o ataku, nadanego z HMS "Repulse", przybywając na miejsce już po wszystkim, gdy oba okręty legły na dnie ("Repulse" o 12.33, a "Prince of Wales" o 13.20). Straty Japończyków - to tylko trzy samoloty zestrzelone w akcji i jeden rozbity w drodze powrotnej do bazy.

Zatopienie "Prince of Wales" i "Repulse" wstrząsnęło posadami flot znacznie mocniej, niż swego czasu uczyniły to świetne zwycięstwa admirała Nelsona, choć podobnie jak one, wynikło z nowego użycia posiadanych środków. W odniesieniu do pancerników Kuantan usunął w cień nawet Bitwę Jutlandzką! Wobec panowania wroga w powietrzu odwieczne przekonanie Admiralicji o wartości pancernika, jako czynnika odstraszającego (a w tej właśnie roli "Prince of Wales" i "Repulse" znalazły się na Dalekim Wschodzie) raz na zwsze straciło sens, nawet w przypadku najnowszego i najpotężniejszego okrętu tej klasy na świecie. Utrata obu okrętów miała też swój wydźwięk polityczny - w gruzach legła bowiem nie tylko chwała pancerników, ale prysł także mit o rzekomej supremacji Europejczyków na Dalekim Wschodzie. Nie znaczyło to bynajmniej, że wszyscy mieszkańcy zdobywanych przez Japończyków kolonii widzieli w nich wyzwolicieli, lecz demoralizacja i rozprzężenie wśród obrońców na pewno pomogły Japończykom w odniesieniu licznych sukcesów na lądach między grudniem 1941 a majem 1942 roku. Na dobitek w dziesięć tygodni później padł Singapur, co było największym militarnym poniżeniem Albionu w całej jego nowożytnej historii. Oba te wydarzenia stały się pierwszymi i głębokimi rysami na fundamentach brytyjskiego imperium.

Zatopienie "Prince of Wales" i "Repulse" stanowi na pewno swego rodzaju koniec epoki. Były to bowiem dwa ostatnie okręty liniowe, jakie Sprzymierzeni utracili w tej wojnie, a także dwie ostatnie (wyjąwszy lotniskowce) z dwudziestu wielkich jednostek brytyjskich, utraconych podczas obu wojen światowych. Z pozostałych osiemnastu tylko cztery (wyłącznie krążowniki liniowe!) - HMSS "Indefatigable", "Queen Mary", "Invincible" i "Hood" - padły ofiarą wrogich pocisków artyleryjskich; jedenaście zginęło wskutek ataków U-Bootów (7) bądź na minach (4); jeden (HMS "Goliath") został zatopiony przez wrogi torpedowiec w nocnym ataku podczas operacji przeciw Gallipoli; pozostałe dwa (HMS "Bulwark" w 1914 roku i HMS "Vanguard" w 1917 roku) wyleciały w powietrze w bazach, rozerwane wybuchami własnej amunicji.

Ciężkie czasy dla Sprzymierzonych

Nawet gdyby w pamiętną grudniową niedzielę Japończykom nie udało się zatopić żadnego z amerykańskich pancerników, to i tak połączone siły Sprzymierzonych (Brytyjczyków, Holendrów, Australijczyków i Amerykanów) były rozrzucone od Singapuru po Pearl Harbor. Tymczasem pancerników zabrakło w ciągu ledwie czterech pierwszych dni wojny i wszystko co pozostało, aby przeszkodzić Japończykom w ich marszu na południe, to garść krążowników. Te ostatnie spotkał zresztą straszny koniec w bitwie na Morzu Jawajskim (27. lutego 1942 roku), gdy Sprzymierzeni za wszelką cenę usiłowali opóźnić upadek Jawy. W końcu Aliantom pozostały jedynie dwa lotniskowce (USS "Lexington" i USS "Enterprise"), które szczęśliwie uniknęły pogromu w Pearl Harbor oraz niedobitki floty brytyjskiej, z którymi zamierzano bronić Oceanu Indyjskiego.

W końcu marca 1942 roku dowództwo nad brytyjską Flotą Dalekowschodnią objął adm. Sir James Somerville. Jego siły składały się z pięciu starszych już i powolnych pancerników (HMSS "Warspite", "Revenge", "Ramillies", "Resolution" i "Royal Sovereign"), nieco tylko młodszego lotniskowca HMS "Hermes" oraz dwóch zupełnie nowych lotniskowców floty, HMS "Formidable" i HMS "Indomitable". Świadomość tego, że na pokładach tych trzech ostatnich okrętów bazowały tylko 93 maszyny (w tym 36 myśliwców), nie poprawiała bynajmniej humoru admirałowi, który zdecydował się jak najdłużej wiązać siły wroga samym istnieniem swej floty. Kiedy w kwietniu 1942 roku zespół lotniskowców japońskich wykonał sławny zagon aż na wody Zatoki Bengalskiej, Somerville opuścił bazę na Cejlonie i przygotował swe siły do ewakuacji ku wybrzeżom Afryki. W ten sposób pięć lotniskowców japońskich bezkarnie atakowało swymi maszynami Cejlon i brzegi Indii, zatapiając m. in. (9. kwietnia) HMS "Hermes" i dwa ciężkie krążowniki, zanim te zdołały wycofać się na wschód. Mimo, iż admirałowi Sir Somerville'owi udało się pozostać na Oceanie Indyjskim, nic jeszcze nie wskazywało na to, że zwycięski pochód Japończyków dobiega końca.

Gdy lotniskowce japońskie wciąż szalały na zachód od Cejlonu, Amerykanie rozpoczęli w lutym i marcu 1942 roku serię nękających ataków na najbardziej wysunięte na wschód pozycje Japończyków na środkowym Pacyfiku. Kulminację tych działań stanowił sławny "Rajd Doolittle'a" na Tokio w dniu 18. kwietnia , w którym wzięły udział bombowce B-25 pod znakami lotnictwa US Army, startujące z pokładu nowego lotniskowca "Hornet". Rezultaty ataku były mierne, lecz sama operacja pchnęła japońskiego dowódcę, admirała Yamamoto, do działania w celu jak najszybszej likwidacji lotniskowców US Navy. Dowódca Połączonej Floty zaplanował generalny szturm na bazę amerykańskiej Floty Pacyfiku na atolu Midway, najbardziej wysuniętej na zachód części Hawajów - cel, którego Amerykanie musieli bronić do upadłego.

Midway

Przed owym szturmem na Midway Japończycy musieli odizolować Australię, zdobywając Port Moresby na Nowej Gwinei i zakładając bazę na w archipelagu Wysp Salomona. W tym ostatnim przedsięwzięciu przeszkodziła im jednak pierwsza w historii wojen bitwa lotniskowców, do której doszło na Morzu Koralowym (4.-8. maja 1942 roku). Amerykanie utracili w niej swego sławnego "Lexingtona" (a USS "Yorktown" odniósł poważne uszkodzenia), lecz samą swoją obecnością zmusili Japończyków do porzucenia planów ataku na Port Moresby. Okazało się przy tym, że nie warto popełniać błędów, oceniając rezultaty dopiero co stoczonej bitwy: Japończycy przyjęli nieco na wyrost, że Amerykanie utracili w niej DWA lotniskowce, przez co do obrony Midway pozostały im już tylko dwa takie okręty. Nie mniej brzemienny w skutki był inny błąd Japończyków, którzy sądzili, że wywiad przeciwnika wciąż nie wie, w którym miejscu nastąpi kolejne uderzenie. Tymczasem admirał Chester W. Nimitz (1885-1966), dzięki wspaniałej pracy swoich deszyfrantów w bazie Pearl Harbor, poznał wszystkie potrzebne szczegóły.

Nimitz nawet nie zawracał sobie głowy ściąganiem do swych sił trzech starych pancerników ("New Mexico", "Idaho" i "Missisippi"), które po tragedii w Pearl Harbor, jeszcze w grudniu 1941 roku, przebazowano z Atlantyku na zachodnie wybrzeże USA. Całą nadzieję admirał pokładał w tym, że jego trzy lotniskowce ("Hornet", "Enterprise" i pośpiesznie wyremontowany "Yorktown") atakiem z zaskoczenia zmuszą Japończyków do zaniechania szturmu na Midway tak, jak wcześniej na Morzu Koralowym udało się "odwieść" ich od uderzenia na Port Moresby. Rezultaty bitwy w rejonie atolu Midway przeszły najśmielsze oczekiwania admirała. Zginęły wszystkie cztery wielkie lotniskowce japońskie, które uczestniczyły w operacji przeciw Midway; Amerykanie utracili jedynie USS "Yorktown" (4. czerwca 1942 r.) Gdyby jednak adm. R. Spruance (1886-1969) zdecydował się ścigać uchodzących Japończyków w nocy, to łatwo mógłby trafić pod lufy dział pancerników "Hiyei" i "Kongo" oraz ponad dwudziestu krążowników i niszczycieli, a wtedy wynik bitwy byłby z pewnością inny. Jednak amerykański dowódca nie podjął ryzyka, utrzymując w zamian swe lotniskowce w gotowości do akcji w dniu następnym, gdyby zaszła taka potrzeba. Jego vis-a-vis, admirałowi Yamamoto, nie pozostało nic innego, jak tylko odwołać operację przeciw Midway i wycofać się.

Bitwy w mroku

Po Midway, wraz z amerykańskim lądowaniem na wyspie w dniu 7. sierpnia 1942 roku, zaczęła się jedyna w swoim rodzaju, półroczna kampania, podczas której Japończycy - wściekle atakując z powierza, z morza i nawet na lądzie - usiłowali odebrać Amerykanom dopiero co zajętą przez nich wyspę. Właśnie podczas tych zażartych walk, do których obie strony rzuciły wszystko, co tylko każda z nich miała do dyspozycji, byle tylko przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść - weszły po raz pierwszy do akcji nowe amerykańskie pancerniki typów "North Carolina" i "South Dakota". Pierwszym zadaniem amerykańskich okrętów liniowych stała się osłona zespołów lotniskowców, operujących za dnia, przed atakami z powietrza. Do tej nowej dla siebie roli okręty były znakomicie przygotowane. Na przykład w bitwie u wschodnich wysp Salomona (24. sierpnia 1942 roku) USS "North Carolina" wspierała lotniskowce "Enterprise" i "Saratoga" prawdziwą lawiną ognia z dziesięciu podwójnych, uniwersalnych wież z działami pięciocalowymi, czterech poczwórnych dział 1,1 cala i 40 szybkostrzelnych działek 20 mm. Bez wątpienia pancernik ocalił w ten sposób "Enterprise" od zniszczenia (choć lotniskowiec przyjął 3 trafienia bombami) i obróciła w perzynę główną falę osiemdziesięciu japońskich samolotów pokładowych, z których na macierzyste okręty powróciło ledwie dziesięć. USS "North Carolina" (znana, jako "Showboat") została uszkodzona torpedą przez japoński okręt podwodny I-15 w tym samym dniu 15. września 1942 roku, w którym inny okręt podwodny (I-19) zatopił torpedami lotniskowiec "Wasp". Póki co, "North Carolinę" zastąpiły, póki co, bliźniaczy USS "Washington" i USS "South Dakota", lecz Amerykanom pozostały do dyspozycji już tylko dwa lotniskowce ("Hornet" i "Enterprise").

W początkach października Japończycy po raz pierwszy użyli pancerników w gwałtownych, nocnych walkach w rejonie Guadalcanalu. Amerykanie utrzymywali w swoich rękach jedyne na tej wyspie lotnisko, zwane przez nich "Henderson Field", z którego mogły startować do akcji ich samoloty. Nocą z 13. na 14. października japońskie pancerniki "Kongo" i "Haruna" przez półtorej godziny zasypywały lotnisko gradem czternastocalowych pocisków; podczas kolejnych nocy ostrzeliwały je krążowniki. Odpowiadający za wsparcie i zaopatrzenie oddziałów Marines admirał W. "Bull" Halsey (1882-1959) nie kwapił się ryzykować wysyłania swoich pancerników na niebezpieczne wody między Wyspami Salomona, na których Japończycy radzili sobie na razie lepiej, niż Amerykanie. Podczas ostatniej bitwy lotniskowców w kampanii wokół Guadalcanalu, stoczonej koło wyspy Santa Cruz 26. października 1942 roku, USS "South Dakota" dzielnie wspierała ogniem swej artylerii lotniskowiec "Enterprise". Obok wzmocnionej artylerii przeciwlotniczej (w postaci ośmiu podwójnych wież z uniwersalnymi działami pięciocalowymi i 56 działek czterdziestomilimetrowych) na okręcie korzystano z radaru ostrzegania powietrznego do śledzenia nadlatujących maszyn wroga; osiemnastocalowy pancerz uchronił pancernik przed skutkami trafienia bombą lotniczą w przednią wieżę artylerii. Mimo zatopienia "Horneta" i uszkodzenia "Enterprise'a", Japończykom pozostało do dyspozycji wszystkiego sto maszyn, co wystarczało jedynie dla dwóch z ich czterech lotniskowców.

Po bitwie lotniskowców koło wyspy Santa Cruz walki w rejonie Guadalcanalu przybrały formę gwałtownych, nocnych starć na wodach przybrzeżnych. W nocy z 12. na 13. listopada Japończycy użyli w akcji, obok krążowników i niszczycieli, również pancerników "Hiyei" i "Kirishima". Amerykanie, posiadając radar, po raz kolejny dali się zaskoczyć, lecz potem dzielnie ruszyli do boju, odpowiadając Japończykom ogniem z dział ośmio- i sześciocalowych na swoich krążownikach. Dwa z nich - USS "San Francisco" i USS "" - zostały bardzo ciężko uszkodzone japońskimi pociskami burzącymi; Amerykanie ze swej strony strzelali pociskami przeciwpancernymi. Nadbudówki krążownika "San Francisco" zostały pogruchotane, lecz żaden pocisk japoński nie przebił pancerza, chroniącego kadłub tego okrętu. Tymczasem "Hiyei", z poharatanymi nadbudówkami, wycofał się z walki. Z nadejściem dnia (13. listopada) zajęli się nim lotnicy amerykańskiej piechoty morskiej na maszynach startujących z Henderson Field, niemiłosiernie okładając pancernik bombami tak, że stracił prędkość i legł bezwładnie na wodzie. Wkrótce "Hiyei" został opuszczony przez załogę i dobity. W ten sposób Japończycy utracili swój pierwszy pancernik podczas drugiej wojny światowej.

Siostrzany okręt "Hiyei" - "Kirishima" - wyszedł z pierwszej, chaotycznej bitwy koło Guadalcanalu obronną ręką. Po 48 godzinach okręt powrócił, osłaniany przez krążowniki i niszczyciele, po czym podjął przerwany ostrzał lotniska Hendersona. Tym razem jednak czekały na niego aż dwa pancerniki Halseya: "South Dakota" i "Washington". Doszło do kolejnej bitwy w mrokach nocy, podczas której ujawniły się wszystkie zalety i wady radarowego kierowania ogniem ciężkiej artylerii okrętowej. Gdy obydwa pancerniki amerykańskie oddały po parę salw, odpierając w ten sposób eskortę "Kirishimy" - na "South Dakocie" wysiadło zasilanie elektryczne, praktycznie obezwładniając okręt. Pancernik stracił łączność z "Washingtonem" i dostał się pod ciężki ostrzał okrętów japońskich. Powtórzyła się sytuacja, w jakiej dwie noce wcześniej zniszczono "Hiyei". Na szczęście dowództwo i załoga "Washingtona" stanęli na wysokości zadania i pokazali, co potrafi nowoczesny pancernik nawet w niekorzystnej sytuacji. Kierując swym ogniem za pomocą radaru, "Washington" w ciągu siedmiu minut trafił "Kirishimę" dziewięcioma szesnastocalowymi pociskami i około czterdziestoma pięciocalowymi. Wkrótce japońska załoga musiała opuścić i dobić zrujnowany wrak swego okrętu. Reszta sił japońskich wycofała się z miejsca klęski.

Interwencja pancerników USN w drugiej bitwie koło Guadalcanalu i utrata dwóch okrętów liniowych w ciągu ledwie 48 godzin, zmusiły admirała Yamamoto do zaniechania prób obezwładnienia lotniska Hendersona poprzez ostrzał artyleryjski. Mimo to Japończycy odnieśli jeszcze jeden taktyczny sukces: w kolejnej nocnej bitwie, tym razem krążowników i niszczycieli koło przylądka Tassafaronga (30. listopada - 1. grudnia 1942 roku), lecz zwycięstwo to jedynie opóźniło do 4. stycznia 1943 roku decyzję Japończyków o opuszczeniu Guadalcanalu. Spośród dwunastu tysięcy żołnierzy, ewakuowanych bez przeszkód z wyspy w pierwszym tygodniu lutego, do dalszej walki nadawali się nieliczni. 21. lutego rozpoczęło się zajmowanie Wysp Salomona przez oddziały amerykańskie.

Kulminacja kampanii 1943 roku na Wyspach Salomona - to zajęcie przez Amerykanów Bougainville (listopad 1943 - styczeń 1944 roku) i odcięcie od świata dawnej bazy floty japońskiej w Rabaulu na Nowej Brytanii (grudzień 1943 - marzec 1944 roku). Choć w walkach nie uczestniczyły ani pancerniki, ani też lotniskowce - to rok 1943 okazał się przełomowym dla stosunku sił głównych klas okrętów obu wrogich flot. Po katastrofie koło atolu Midway i utracie czterech wspaniałych, zaprawionych w bojach lotniskowców, Japończycy zredukowali swą flotę liniową z dwunastu do dziesięciu pancerników, przebudowując dwa okręty ("Ise" i "Hyugę") na swego rodzaju hybrydy. Na każdym pancerniku usunięto obie rufowe wieże artylerii głównej, instalując w zamian krótki pokład startowy, podniesiony o dwie kondygnacje, i hangar dla 22 wodnosamolotów. Była to niezbyt udana próba wyposażenia floty liniowej w samoloty rozpoznawcze, która nie mogła zrównoważyć tempa wzrostu liczby lotniskowców pod znakami US Navy. Po roku ciężkich strat Amerykanie wprowadzili w roku 1943 do służby liczne okręty typów "Essex", "Independence" i "Sangamon". Odzyskali też przewagę w ilości pancerników, gdy do służby po kolei powróciło - ze znacznie wzmocnioną artylerią przeciwlotniczą kalibru 40 mm - sześć z ośmiu okrętów, uszkodzonych na wodach Pearl Harbor w grudniu 1941 roku. W 1944 roku do służby pod znakami USN weszły cztery okręty nowego typu "Iowa" (wspomniana "Iowa", "", "Missouri" i "Wisconsin"), z których każdy uzbrojony został m. in. w 80 działek przeciwlotniczych kalibru 40 mm.

Po "Hiyei" i "Kirishimie", utraconych w listopadzie 1942 roku koło Guadalcanalu, z japońskiej linii ubył w dniu 8. czerwca 1943 roku "Mutsu" - bliźniak sławnego "Nagato" - zniszczony w bazie wskutek wybuchu własnej amunicji. Okręt ten podzielił straszny los dwóch pre- i czterech drednotów, utraconych wskutek eksplozji w bazach podczas I wojny światowej. Na dobitek w dniu 18. kwietnia 1943 roku, w bombowcu zestrzelonym przez pilotów amerykańskich myśliwców dalekiego zasięgu nad wyspą Bougainville, zginął admirał I. Yamamoto. Jego następcy na stanowisku dowódcy Połączonej Floty - admirałowie M. Koga (1885-1944) i S. Toyoda - byli zdecydowani oszczędzać siły floty do momentu, w którym będzie możliwe zadanie wrogowi wymarzonego, druzgocącego i ostatecznego ciosu. Z tym ostatnim należało poczekać, aż Amerykanie zagrożą któremuś z miejsc ważnych dla bezpieczeństwa macierzystych wysp japońskich. Z tej przyczyny Japończycy nie przeciwdziałali zajęciu przez Amerykanów Wysp Gilberta i Marshalla (listopad 1943 - luty 1944 roku), co otworzyło tym ostatnim drogę na centralny Pacyfik. Archipelagu Marianów oraz Filipin zamierzano jednak bronić do upadłego.

Amerykanie dobrze wykorzystali swą przewagę w sprzęcie. Ich Flota Pacyfiku określana była jako Piąta, gdy dowodził nią adm. R. Spruance, a Trzecia - gdy dowodził nią adm. W. "Bull" Halsey. Aby sprostać wymaganiom sytuacji, zupełnie zmieniono całą strukturę dowodzenia. Pancerniki, które dotąd - jako główne siły floty - osłaniane były przez krążowniki i niszczyciela, a wspierane przez lotniskowce, teraz same stały się osłoną dla lotniskowców. Pięść floty stanowił potężny Task Force 58/38, złożony z czterech grup operacyjnych, z których każda składała się z mniej więcej czterech lotniskowców. Do każdej grupy przydzielano niszczyciele jako eskortę i dozór, a jako osłonę przeciwlotniczą - krążowniki, a potem także pancerniki.

W ciągu półtora roku realizacji strategii "żabich skoków" ku macierzystym wyspom Japonii, Amerykanie rozwinęli zupełnie nowe metody prowadzenia wojny morskiej. Odległości na Pacyfiku są ogromne, należało więc wyszlifować technikę zaopatrywania w paliwo i inne zapasy bezpośrednio w morzu, a także zadbać o morale i kondycję załóg, całymi tygodniami pozostających w morzu. Pancerniki, zapewniając flocie przysłowiowe bezpieczeństwo, były również pod tym względem bardzo dobre.

Przy okazji wzmacniania ochrony swych zespołów uderzeniowych Amerykanie nadali ostateczny kształt krążownikowi liniowemu: w sierpniu i listopadzie 1943 roku spłynęły na wodę "Alaska" i "Guam", przejmując pałeczkę w sztafecie rozwoju od niezapomnianych, niemieckich "bliźniaków" - "Scharnhorsta" i "Gneisenaua". Były one silnie uzbrojone w artylerię przeciwlotniczą, doskonale opancerzone i szybkie. Przy wyporności 27.500 ton, każdy z tych okrętów otrzymał dziewięć dział dwunastocalowych w trzech wieżach potrójnych, dwanaście dział pięciocalowych w wieżach podwójnych i aż 56 działek przeciwlotniczych kalibru 40 mm. Krążowniki te, znakomicie dostosowane do warunków działania na Pacyfiku i rozwijające prędkość 33 węzłów, musiały ustąpić miejsca w planach klasom ważniejszym niż one - lotniskowcom i eskortowcom, dlatego pierwszy z nich wszedł do akcji dopiero podczas walk o Okinawę w początkach 1945 roku.

I Bitwa na Morzu Filipińskim

Po wylądowaniu Amerykanów na wyspie Saipan w archipelagu Marianów doszło do przedostatniej wielkiej operacji morskiej w wojnie na Pacyfiku - pierwszej bitwy na Morzu Filipińskim (19.-20.06.1944 roku). Pancerniki adm. Lee (TG58.7), po wykonaniu swego zwykłego zadania - artyleryjskiego przygotowania desantu - odeszły na zachód, by przechwycić flotę japońską, idącą do spodziewanego kontrataku. Do spotkania jednak nie doszło, a bitwę stoczyły samoloty z lotniskowców. Była to prawdziwa rzeź Japończyków - nic dziwnego więc, ze nazwano ją później "Wielkim Polowaniem na Indyki". Podczas desperackich prób sforsowania obrony przeciwlotniczej i zaatakowania amerykańskich lotniskowców, jeden z japońskich samolotów torpedowych rozbił się o burtę pancernika "Indiana", jednak jego torpeda nie wybuchła. Utrata samolotów była większą klęską admirała J. Ozawy (1886-1966), niż zagłada dwóch lotniskowców ("Taiho" i "Shokaku"). W ostatnim zmasowanym ataku w dniu 20. czerwca amerykańskie samoloty pokładowe zatopiły lotniskowiec "Hiyo" oraz uszkodziły pancernik "Haruna" (typu "Kongo"), lotniskowce "Zuikaku" i "Chiyoda" i ciężki krążownik "Maya". Admirał Spruance, wykonawszy swoje główne zadanie - ubezpieczenie lądowania na Saipanie - nie ścigał uchodzącego przeciwnika.

Leyte

"Polowanie na indyki" w rejonie Marianów oznaczało początek końca japońskiej Połączonej Floty. Straciwszy 65% swoich samolotów, lotniskowce japońskie zostały pozbawione swoich szponów. Dowództwo japońskie, chcąc nie chcąc, musiało przeprosić się z pancernikami, których pozostało siedem: "Yamato", "Musashi", "Nagato", "Kongo", "Haruna", "Yamashiro" i "Fuso". Admirał S. Toyoda, planując działania w obronie Filipin, zakodowane jako "Operację "Sho-1" - przewidywał użycie w nich wszystkich zdatnych jeszcze do wykorzystania okrętów liniowych. Za cel główny japoński admirał postawił sobie wdarcie się z pancernikami w środek zgrupowania wrogich sił inwazyjnych i wykończenie ich ogniem ciężkiej artylerii. Jako przynęty zamierzano użyć pustych lotniskowców, które miały ściągnąć na siebie całą uwagę przeciwnika, umożliwiając w ten sposób pancernikom podejście do rejonu lądowania oddziałów wroga.

Cel Toyody podobny był do tego, jaki w grudniu 1941 roku postawił sobie brytyjski adm. T. Phillips, płynący pod Kuantan. Plan admirała japońskiego zawierał ten sam błąd, co plan Phillipsa. Podejście do rejonu lądowania wrogich oddziałów w trakcie samego desantu, było dla pancerników niemożliwe. Ponadto japoński admirał znacznie niestety przecenił rolę pomocy ze strony własnych lotników. Co ciekawe, pancerniki japońskie - w następstwie ciężkich błędów amerykańskiego dowództwa - stanęły przed szansą sprawienia przeciwnikowi największego od czasów Pearl Harbor lania.

Zmiękczanie przez Amerykanów japońskiej obrony Filipin trwało tydzień i obejmowało obszar od Luzonu na północy po Formozę na południu. Japończycy poznali cel kolejnej operacji przeciwnika dopiero 17. października, gdy do zatoki Leyte wpłynęły amerykańskie niszczyciele i trałowce. Admirał Toyoda polecił rozpocząć operację "Sho-1" rankiem 18. października. Zgodnie z planem, flota japońska, podzielona na dwa zespoły, miała przystąpić wczesnym rankiem 25. października do skoordynowanego ataku na wrogie siły inwazyjne. Wiceadm. T. Kurita miał - prowadząc pancerniki "Yamato", "Musashi", "Nagato", "Kongo" i "Haruna", dwanaście krążowników i piętnaście niszczycieli - opuścić Singapur, wejść na wody filipińskie od zachodu, przez Borneo i Morze Sibuyan, a potem wpłynąć przez cieśninę San Bernardino do zatoki Leyte. W tym samym czasie wiceadm. S. Nishimura z pancernikami "Yamashiro" i "Fuso", ciężkim krążownikiem "Mogami" i czterema niszczycielami, miał przejść przez położone bardziej ku południowi Morze Sulu i wejść do Zatoki Leyte od południa, przez cieśninę Surigao. Siły wiceadm. Nishimury miał wspierać wiceadm. Shima z trzema krążownikami i czterema niszczycielami z baz na wyspach macierzystych. Zadaniem adm. Ozawy i jego lotniskowców ("Zuikaku", "Chitose", "Chiyoda" i "Zuiho") oraz hybryd ("Ise" i "Hyuga") było odciągnięcie sił adm. Halseya ku północy tak, aby Kurita i Nishimura mogli zadziałać bez przeszkód.

Tymczasem Amerykanie przeznaczyli do planowanej operacji dwie swoje floty; każda z nich miała w składzie lotniskowce i zespół pancerników. Bliskie ubezpieczenie desantu stanowiła Siódma Flota wiceadm. Th. Kinkaida z sześcioma grupami operacyjnymi, obejmującymi osiemnaście lekkich lotniskowców eskortowych i grupą wsparcia artyleryjskiego kontradm. J. Oldendorffa. Pancerniki Oldendorffa, w większości weterani z Pearl Harbor - "Maryland", "West Virginia", Missisippi", "Tennessee", "California" i "Pennsylvania" - po wykonaniu przygotowania artyleryjskiego przed lądowaniem, przeszły wraz z ośmioma krążownikami i 28 niszczycielami na południe, by zablokować cieśninę Surigao. Trzecia Flota "Bulla" Halseya składała się z czterech grup operacyjnych, liczących w sumie szesnaście lotniskowców. Dwie z nich, oznaczone numerami TG 38.3 i TG 38.3, wspierane były przez pancerniki "Iowa", "New Jersey", "Massachusetts" i "South Dakota". Pogromca "Kirishimy", wiceadm. W. A. Lee, dowodził tandemem złożonym z "Alabamy" i "Washingtona". Zadaniem Trzeciej Floty było ubezpieczenie sił inwazyjnych w zatoce Leyte oraz lotniskowców eskortowych Siódmej Floty przed wszelkimi atakami z powietrza od strony cieśniny San Bernardino. Scena dla największej w dziejach świata bitwy morskiej - boju o zatokę Leyte (23.-25. października 1944 roku) została przygotowana.

Od rana 23. do wczesnych godzin porannych 25. października sytuacja rozwijała siępo myśli Amerykanów. Zespół wiceadm. Kurity został zaatakowany na północ od Borneo przez amerykańskie okręty podwodne i utracił trzy krążowniki (w tym "Atago", flagowiec wiceadmirała); Kurita pośpiesznie przeniósł swą flagę na pancernik "Yamato". Wczesnym rankiem 24. października pancerniki Kurity i Nishimury zostały dostrzeżone podczas marszu na wschód przez Morza Sibuyan i Mindanao. Samoloty z amerykańskich lotniskowców przystąpiły do zmasowanych ataków na okręty wiceadm. Kurity - przede wszystkim na oba olbrzymy, "Yamato" i "Musashi", które lotnicy amerykański po raz pierwszy zobaczyli wtedy na własne oczy. Ataki te znane są, jako "bitwa na Morzu Sibuyan", pierwszy (po prologu z dnia 23. października) etap walk o zatokę Leyte.

Najważniejszym rezultatem bitwy na Morzu Sibuyan było zniszczenie "Musashi". Już w pierwszym ataku wielki okręt został trafiony jedną torpedą i jedną bombą. Załoga pancernika walczyła nadzwyczaj dzielnie; "Musashi" uległ przewadze dopiero wieczorem 24. października. Nim przewrócił się i zatonął - przyjął więcej trafień, niż jakikolwiek inny pancernik: cel znalazło aż 19 torped i około dziesięciu bomb. Dzięki wspaniałej pracy drużyn przeciwawaryjnych i znakomitej budowie, "Musashi" przez cały czas utrzymywał się na równej stępce, stopniowo osiadając dziobem, aż wreszcie woda zaczęła powoli omywać jego wielkie, przednie wieże artylerii głównej. Ostatecznie pancernik znikł z powierzchni morza 24. października o 19.35, ani razu w ciągu całej swej służby nawet nie dostrzegłszy wrogiego okrętu.

Innym ważnym rezultatem bitwy na Morzu Sibuyan było zakłócenie "rozkładu jazdy" operacji "Sho-1". Wobec braku obiecanego wsparcia ze strony lotnictwa z baz lądowych, wiceadm. Kurita pozostawił "Musashi" swemu losowi i na cztery godziny - od 15.00 do 19.00 - wycofał się ku zachodowi. Gdy w końcu zdecydował się ruszyć ku zatoce Leyte, utracił szansę przybycia na miejsce równocześnie z siłami Nishimury od południa. Wiceadm. Nishimura ze swej strony dobrze wiedział, co go czeka. W południe 24. października załoga jednego z jego samolotów zwiadowczych dostrzegła pancerniki Oldendorffa. Mimo to japoński dowódca, podtrzymywany na duchu wspomnieniem sukcesów sprzed dwóch lat, odniesionych w bitwach z przeważającym wrogiem koło Guadalcanalu, parł ze swym zespołem w stronę cieśniny Surigao.

Bitwa w cieśninie Surigao jest ostatnią w historii wojen bitwą pancerników. Lwią część roboty przy unicestwieniu zespołu Nishimury wykonały torpedowe ścigacze i niszczyciele między 22.50 dwudziestego czwartego a 3.51 dwudziestego piątego października. Kontradmirał Oldendorff miał dość czasu, by ustawić swe pancerniki wprost na kursie nadpływających Japończyków, więc zadanie było proste, jak nigdy dotąd. Gdy o 3.51 otwarto ogień, "Fuso" tonął, złamany wpół po trafieniu torpedą o 3.09. Zniszczono również trzy z czterech niszczycieli, idących na czele zespołu japońskiego. W ciągu osiemnastominutowej nawały ogniowej pancerników Oldendorffa okazało się, jak daleko zaszła w ciągu ostatnich 20 lat okrętowa artyleria w porównaniu z mizernymi rezultatami trwającej tyle samo wymiany ognia podczas Bitwy Jutlandzkiej. Pancernik "Yamashiro" i ciężki krążownik "Mogami" zostały zasypane lawiną ognia i stali. O 4.19 "Yamashiro" zatonął, wykończony torpedami amerykańskich niszczycieli podczas ostatniego ataku. "Mogami", płonąc od dziobu po rufę, zawrócił na kontrkurs, a o świcie zatonął. Tymczasem wiceadm. Shima - który podszedł do miejsca akcji ze swym zespołem, złożonym z krążowników i niszczycieli - widząc, co spotkało silniejszy zespół Nishimury, roztropnie wycofał się.

Po zwycięstwie Amerykanów w cieśninie Surigao doszło do bitwy koło wyspy Samar, pdczas której pancerniki wiceadm. Kurity miały okazję pomścić dotychczasowe niepowodzenia.

Winą za to, co nastąpiło potem, obciążyć należy adm. "Bulla" Halseya. Ten ostatni, reagując na podejście zespołu Kurity w dniu 24. października, zebrał pancerniki Trzeciej Floty w nowy zespół uderzeniowy, oznaczony jako TF-34. Fatalnym zbiegiem okoliczności właśnie wtedy zauważono, że Kurita zmienia kurs na zachód, a w 40 minut później dostrzeżono jeden z lotniskowców japońskiej "przynęty", czyli zespołu adm. J. Ozawy. Halsey natychmiast rzucił się w pogoń za wrogiem, zabierając pancerniki i lotniskowce Trzeciej Floty ze sobą, lecz nie informując adm. Th. Kinkaida, że pancerniki nie osłaniają już Siódmej Floty od północy. Siódma Flota została właściwie ostrzeżona dopiero wtedy, gdy o 6.59 za rufami lotniskowców "White Plains" i "Fanshaw Bay" wybuchły pierwsze granaty z dział okrętów japońskich.

Kompletnie zaskoczony adm. Sprague ze swym TF "Taffy" 3 nie miał innego wyboru, jak tylko co sił w maszynach uciekać z lotniskowcami, zwiększając prędkość do maksimum i pokładając wszystkie nadzieje w... siedmiu (!!) niszczycielach osłony. Na szczęście dla przerażonych Amerykanów, japoński dowódca właśnie wtedy popełnił kardynalny błąd, rozkazując swemu zespołowi natychmiast ruszać w pościg za wrogiem. Jego dwanaście okrętów - cztery pancerniki i osiem krążowników - otworzyło ogień, przeszkadzając sobie wzajemnie w ostrzale jednostek przeciwnika. Dodatkowo szyki Japończykom pomieszały amerykańskie niszczyciele, brawurowo atakując napastników i m. in. zmuszając pancernik "Yamato" do wyjścia z szyku w celu uniknięcia wystrzelonych przez Amerykanów torped. Z drugiej strony krążowniki Kurity powoli doganiały od lewej burty uchodzące lotniskowce. Około 8.30 pod bezpośrednim ogniem ich dział znalazł się ostatni okręt zespołu Sprague'a - USS "Gambier Bay". W ciągu połowy godziny okręt ten zmienił się w płonący bez ratunku, opuszczony przez załogę wrak. Wydawało się, że "ostatnia godzina" wybiła także dla innych okrętów "Taffy 3" - nie pomagały nawet ataki samolotów z innych lotniskowców. Jednak, jak wspominał później sam Sprague,

Bóg był po naszej stronie.

O 9.25 Amerykanie (nie wierząc własnym oczom) zaobserwowali... odejście niedoszłych pogromców na północ. Kurita, mając w zasięgu ręki naprawdę druzgocące zwycięstwo nad wrogiem, wyczekiwane w sztabie japońskiej floty od początku wojny - uchodził, sądząc, iż znajduje się w zasięgu działania samolotów z lotniskowców "Bulla" Halseya. W mniemaniu tym umocnił go dodatkowo widok okrętów "Taffy 4" na południu. Decyzję japońskiego wiceadmirała łatwiej zrozumieć, jeśli weźmiemy pod uwagę jego przekonanie o jakoby nieuchronnie nadchodzących, falowych atakach z powietrza oraz wszystko to, co spotkało jego flotę w ciągu ostatnich 48 godzin.

Ostatnim aktem bitwy o zatokę Leyte stała się rzeź lotniskowców adm. Ozawy koło przylądka Engano, która rozpoczęła się 25. października o wpół do dziewiątej rano. Dla "Bulla" Halseya nie było to bynajmniej nic przyjemnego: wskutek wydarzeń koło wyspy Samar jego pancerniki z TF-34 przegapiły (!) okazję do odniesienia znaczącego zwycięstwa. O pozycję tego zespołu dopytywał się m. in. sam admirał Nimitz w Pearl Harbor. "Bull" Halsey ze swej strony, który zbyt późno zorientował się, w co wpakował był swymi rozkazami Siódmą Flotę - nie zdążył już przechwycić zespołu Kurity, choć rzeczony TF-34 zawrócił w stronę Samar. W ten sposób pancerniki TF-34... pływały sobie pomiędzy dwiema bitwami, nie biorąc udziału w żadnej z nich.

Bitwa o zatokę Leyte uznawana jest, i słusznie, za największe w dziejach wojen starcie dwóch flot, choć obaj dowódcy podczas opisanej już wcześniej Bitwy Jutlandzkiej prowadzili łącznie 254 okręty wobec tylko 244 biorących udział w zmaganiach wokół Leyte.

Amerykanie utracili jeden lekki lotniskowiec (wskutek ataku lotnictwa z baz lądowych) i dwa lotniskowce eskortowe (z których jeden padł ofiarą okrętów zespołu wiceadm. Kurity, a drugi - ataku samolotów z baz na lądzie).

Dla Japończyków ostatnia operacja ich floty liniowej skończyła się niespotykaną dotąd klęską. Stracili oni aż trzy pancerniki ("Musashi", "Fuso" i "Yamashiro"), cztery lotniskowce, co najmniej dziesięć krążowników i dziewięć niszczycieli.

Finał

W ciągu ostatnich miesięcy wojny Japończycy pokładali wszystkie swe nadzieje w samobójczych atakach pilotów spod znaku "Boskiego Wiatru" (Kamikaze) na okręty floty amerykańskiej, wzmocnionej od marca 1945 roku jednostkami brytyjskiej Floty Pacyfiku. Głównymi celami tych ataków były lotniskowce i pancerniki. Te ostatnie ze swą potężną artylerią przeciwlotniczą i doskonałym opancerzeniem, okazały się dla pilotów-samobójców celami nie do zniszczenia. "Kamikaze", choć trafili m. in. "New Mexico", "Nevadę" i "Maryland" - nie zdołali nawet wytrącić żadnego z nich z akcji na czas dłuższy.

Amerykanie, chcąc pomścić zniewagę znad Pearl Harbor samodzielnie - bez ceremonii trzymali jednostki wspomnianej brytyjskiej Floty Pacyfiku w raczej oddalonych bazach (tj. na swoistej "ławce rezerwowych"), nike pozwalając im de facto wejść do akcji przeciw ostatnim istniejącym jeszcze jednostkom bojowym pokonanej floty japońskiej.

W kulminacyjnym momencie walk o Okinawę, w kwietniu 1945 roku, zdolny do akcji był tylko jeden japoński pancernik - "Yamato". Okręt ten, wraz z załogą, wysłano z rozmysłem na śmierć, do samobójczej akcji przeciw amerykańskiej flocie inwazyjnej. Pancernik nie dotarł już do Okinawy. Na Morzu Wschodniochińskim rozprawili się z nim lotnicy na maszynach z lotniskowców Piątej Floty.

Pierwszy z pary "olbrzymów", wybudowanych przez Japończyków bez uwzględnienia zmian, jakie wymogło na pancernikach lotnictwo pokładowe, zatonął o 14.23 w dniu 7. kwietnia 1945 roku po trafieniach dziesięcioma torpedami i co najmniej sześcioma bombami. V. Zmierzch gigantów ======

Pod koniec II wojny światowej niezaprzeczalną zaletą pancernika była jego uniwersalność. Lotniskowiec, zajmując pierwszą pozycję w hierarchii okrętów wojennych, zepchnął artylerię okrętową na dalszy plan, lecz pancernik bynajmniej nie stał się "czymś zbędnym" z dnia na dzień.

Podczas działań na Pacyfiku pancernik okazał się znakomitą podstawą dla artylerii przeciwlotniczej. Jeszcze lepszy był w precyzyjnym, kierowanym radarem, punktowym ostrzale celów leżących w wielkiej odległości. Są to zalety wciąż - nawet dziś! - cenne i zaiste szkoda, że po 1945 roku pancerniki (zbyt) szybko znikły z powierzchni mórz i oceanów świata i pierwszych stron rozdziałów roczników flot, poświęconych największym flotom.

W oślepiającym (i zwodniczym) blasku broni jądrowej łatwo było przeoczyć jeszcze jedną, niebagatelną zaletę pancernika - długowieczność w służbie. Żaden inny okręt wojenny nie nadawał się do skutecznego wykorzystania przez równie długi czas, ani do modernizacji równie gruntownych, jak było to udziałem pancerników. Przez całe dekady po zakończeniu wojny sądzono, że pancernik można zniszczyć jednym, odpowiednio wielkim pociskiem rakietowym - a przecież w latach 1944 i 1945 okazało się aż nadto dobitnie, jak trudno jest de facto zatopić nowoczesny, umiejętnie dowodzony i obsadzony doskonale wyszkoloną załogą pancernik.

Sprzeczności w powojennym podejściu do pancernika widać wyraźnie na przykładzie brytyjskiego "Vanguarda" - ostatniego pancernika w historii RN, który wszedł do służby wiosną 1946 roku. Okręt ten, ze swą wypornością 42.500 ton, był - i już pozostanie - największym okrętem liniowym w długich dziejach brytyjskiej marynarki wojennej. Powstał w Clydebank; przy jego budowie wykorzystano najnowsze podówczas osiągnięcia okrętownictwa oraz standardy, przyjęte w toku działań na Pacyfiku dla okrętów USN. Ostatni pancernik RN otrzymał (w spadku po dwóch "babciach", jak określili to swego czasu dowcipnie sami Brytyjczycy) cztery podwójne wieże z piętnastocalowymi działami, zdjęte swego czasu z wielkich, a niewydarzonych krążowników "Courageous" i "Glorious" w trakcie ich przebudowy na wspaniałe lotniskowce w myśl postanowień Układu Waszyngtońskiego. Resztę uzbrojenia skompletowano na podstawie doświadczeń zebranych podczas wojennej służby pancerników typu "King George V" i innych ciężkich jednostek. Tworzyło je osiem podwójnych wież z uniwersalnymi działami kalibru 140 mm i aż 71 działek czterdziestomilimetrowych. HMS "Vanguard" pozostaje najciężej uzbrojonym w artylerię przeciwlotniczą, pojedynczym okrętem w historii RN. Jego cała artyleria oraz system kierowania jej ogniem, którego integralną część stanowił radar, zasilane były zdalnie. Zużywana na pokładzie okrętu energia elektryczna wystarczała do zaopatrzenia sporego miasta, a sterowanie jej produkcją i dystrybucją było scentralizowane, co pozwalało na lokalizowanie ewentualnych uszkodzeń bez uszczerbku dla innych części okrętu.

Niestety - wspaniały "Vanguard" nie oddał ani jednej salwy ze swych szacownych dział w prawdziwym boju (jak czyniły to okręty amerykańskie w czasie Wojny Koreańskiej), zajmując jednak poczesne miejsce choćby w historii światowego kina - to na nim nakręcono szereg scen brytyjskiego filmu "Zatopić BISMARCKA!" Po ledwie dwunastu latach służby nad pancernikiem zawisło widmo rozbiórki. Jego leciwi poprzednicy, w większości pamiętający jeszcze czasy I wojny światowej - "Valiant", "Malaya", "Queen Elizabeth", "Warspite", "Ramillies", "Resolution", "Revenge", "Royal Sovereign", "Nelson", "Rodney" i krążownik liniowy "Renown" (jedyny brytyjski okręt tej klasy, jaki przetrwał wszystkie boje II wojny światowej) - poszli gremialnie na złom w latach 1946-50. Cztery okręty typu "King George V" przetrwały nieco dłużej - ale i one, w ciągu pięciu lat od kapitulacji Japonii, powędrowały po kolei najpierw do rezerwy, a następnie (w latach 1957-58) na złom. Sądzono, że brytyjskie siły szturmowe nie będą już potrzebowały wsparcia artyleryjskiego ze strony ciężkich jednostek liniowych. Niestety - założenie to było błędne, a okazało się to nader dobitnie podczas kampanii sueskiej w roku 1956 i w dwadzieścia sześć lat później, w operetkowej wojnie o Falklandy/Malwiny. W tym ostatnim przypadku j e d e n - błyskawicznie reaktywowany przez dowództwo i będący akurat pod ręką - (niestety amerykański) pancernik w jednej jedynej akcji skutecznie wyłączył z użytku pas startowy lotniska w Port Stanley, z którego przez cały czas trwania konfliktu korzystali lotnicy argentyńscy.

W odróżnieniu od Brytyjczyków, Amerykanie bez ceremonii spisali część swoich, nierzadko zasłużonych w akcjach pancerników ("Arkansas", "New York", "Nevadę" i "Pennsylvanię", bliźniaczkę "Arizony") na straty, do testów z bronią atomową, inne nieledwie z czułością (!) zachowali jako narodowe pamiątki w portach stanów, których imiona nosiły szczęśliwe okręty.

Najpierw, w roku 1948, uhonorowano w ten sposób "Texas" (ostatni istniejący, oryginalny drednot), następnie w 1961 roku "North Carolinę" (pierwszy naprawdę nowoczesny pancernik USN), w 1964 roku "Alabamę" ("Szczęsną A", na której w ciągu trzech lat wojennej służby nie ucierpiał nikt z załogi, a która odbyła najdłuższą w tamtych czasach podróż na holu) i w roku 1965 nazywany "Mamuśką" "Massachusetts". Status jednostek muzealnych otrzymały też, po wycofaniu z czynnej służby, wszystkie cztery okręty typu "Iowa". Jeden z nich - sławną "Wielką Mo", czyli "Missouri", na którego pokładzie rozegrał się symboliczny finał wojny - ustawiono (z rzadkim u Amerykanów "wyczuciem"!) jako pomnik w Pearl Harbor, nieopodal zrujnowanego wraku "Arizony".

Podobnie, jak to było w Royal Navy, w USN sprzedano na złom w pierwszej kolejności jednostki najstarsze - z wyjątkiem "Tennessee", "Californii", "Colorado" i "Marylandu", złomowanych dopiero w 1959 roku. Zasłużoną "West Virginię" ułaskawiono na dwa dalsze lata - do stycznia 1961 roku. Do roku 1963 skasowano "Washington" (siostrzycę "North Caroliny") oraz "South Dakotę" i "Indianę" (dwie siostrzyce "Szczęsnej A" i "Mamuśki").

Jedynymi pancernikami, istniejącymi do dziś dnia poza terytorium Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, pozostają: legendarny brytyjski "Warrior" i nie mniej sławny japoński "Mikasa".

wmw

02.09.2017 (72. rocznica zakończenia II wojny światowej na morzach)